Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 12

XII

^Shayley spojrzała z niepokojem na otaczające ją szerokie korony drzew. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo oddaliła się od LukeA. Ogarnęła ją złość na semą siebie. Zagłębiła się tak bardzo w poblizki las, że teraz nie widziała nawet ścieżki, którą tu przyszła.
– Pięknie – pomyślała sobie w duchu. – Poprostu świetnie. Gratulacje za głupotę, Shayley Starlightt. Zasłużyłaś na miano Jedi bez dwóch zdań. Teraz popatrz, robi się ciemno, pozostanie ci chyba tu przenocować. Możesz być z siebie dumna. –
Obruciła się w drugą stronę, usiłując przebić wzrokiem ogarniającą ją powoli ciemność. Spojrzała bezwiednie na swoje puste ręce. Nie miała przy sobie nawet miecza świetlnego. Zostawiła go w rzeczach na ich statku.

XII

^Shayley spojrzała z niepokojem na otaczające ją szerokie korony drzew. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo oddaliła się od LukeA. Ogarnęła ją złość na semą siebie. Zagłębiła się tak bardzo w poblizki las, że teraz nie widziała nawet ścieżki, którą tu przyszła.
– Pięknie – pomyślała sobie w duchu. – Poprostu świetnie. Gratulacje za głupotę, Shayley Starlightt. Zasłużyłaś na miano Jedi bez dwóch zdań. Teraz popatrz, robi się ciemno, pozostanie ci chyba tu przenocować. Możesz być z siebie dumna. –
Obruciła się w drugą stronę, usiłując przebić wzrokiem ogarniającą ją powoli ciemność. Spojrzała bezwiednie na swoje puste ręce. Nie miała przy sobie nawet miecza świetlnego. Zostawiła go w rzeczach na ich statku.
– kolejny przejaw głupoty – zkarciła się w duchu. – Luke zawsze nosi miecz przy sobie, ale dla ciebie on wydał się chyba zbyt ciężki. I po co tak bardzo się oddalałaś, Luke ci przecież nie kazał. To teraz tu sobie posiedzisz do rana. Gożej jak zacznie padać, nie masz nawet namiotu, chyba że sama sobie go zrobisz. –
Z cichym westchnieniem usiadła pod najbliższym drzewem, opierając się o pień. Wiedziała, że chodźby nawet chciała nie znajdzie drogi powrotnej.
– ale jestem głupia – powiedziała cicho sama do siebie. – zapręzętowałam się dzisiaj pięknie, nie ma co. –
Ukrwła twarz w dłoniach, nasłuchując jednak uważnie. Wszędzie jednak panowała cisza, która była jej zdaniem aż za spokojna. Ten fakt zaniepokoił ją jednocześnie i podniósł trochę na duchu.
– przynajmniej nie ma tu chyba niczego co mogłoby żywić się ludzkim mięsem – usiłowała dodać sobie otuchy. – No nic mała, zafundowałaś sobie małą szkołę przetrwania. –
Pomyślała znowu o LukeU. Dziwnie się czuła nie mając go przy sobie. Do tej pory zawsze był obok, ostrzegał ją i ochraniał, teraz jednak była sama, zdana tylko na siebie i swoje umiejętności. A może Luke jest teraz w niebezpieczeństwie, może ten niezjomy który ich ścigał okazał się sithem, wysłannikiem Vadera, który miał za zadanie go zabić… A może Luke właśnie w tej chwili cierpi, a jej przy nim nie ma…
– Nie – odpowiedziała sobie w duchu, usiłując uspokoić myśli i pozbyć się straszliwych obrazów, jakie podsówała jej wyobraźnia. – LukeOwi nic nie jest. Wyczułabym gdyby coś było nie tak. Nic mu nie jest… –
Powiał chłodniejszy wiatr, co sprawiło że Shayley zadrżała lekko z zimna. Zkuliła się, bezwiednie odrwając ręce od twarzy i obejmując się ramionami, jakby usiłowała w ten sposób odwzorować czyjś dotyk, być może LukeA…
Nagle gdzieś w pobliżu trzasnęła gałązka. Shayley poderwała się gwałtownie, lecz wiedziała że w razie niebezpieczeństwa nie miałaby jak się bronić.
Zza drzew wyszło najdziwniejsze stworzenie jakie Shayley do tej pory widziała. Otworzyła szeroko oczy. To coś kna które patrzyła miało nie więcej niż metr wzrostu krutkie łapki z palcami i duże, ciekawe oczy. W całości pokryte było futerkiem, a do pasa miało przypięte nóż. Ponieważ Shayley nadal siedziała w kucki przy pniu, jej twarz znajdowała się na poziomie twarzy misia, który zblyżał się do niej ostrożnie, bardziej zaciekawiony i czujny niż przestraszony.
– Jaki słodki – pomyślała Shayley, poczym odezwała się na głos do stworzonka:
– Chodź tutaj. Ale jesteś śliczny. –
Powiedziała to słodkim, przyjaznym głosem, który ostatecznie przekonał ztworzonko.
Podeszło do niej i usiadło w tej samej pozycji co ona, również obejmując się łapkami. Shayley niepewnie wyciągnęła rękę i podrapała je między uszami. Ewok, bo tak nazwwała się owa misiowa kulka zamruczał jak kot. Shayley mimowolnie się uśmiechnęła.
– no to przynajmniej już nie jestem sama – odezwała się z tą samą słodyczą w głosie. Ewok pisnął krutko w odpowiedzi i przekrzywił głowę.
– Myślisz że tu jest niebezpiecznie o tej porze – zapytała go Shayley. Ztworzonko wciągnęło nosem powietrze i szepnęło coś cicho. Shayley nie zrozumiała treści, ale wiedziała co Ewok chce jej przekazać.
– Nie wiem w ogule gdzie się znalazłam – Odezwała sie znowu, idąć w ślady Ewoka i mówiąc również szeptem. – Ale chyba musi tu być niebezpiecznie, zkoro nosisz przy sobie to. –
Wskazała na nóż przy pasku Ewoka. Ten tylko odszepnął coś nerwowo i potrząsnął głową.
– Już cię lubię – zahihotała Shayley. – Dzięki za pocieszenie. Wiesz, wlazłam tu nawet nie wiem jakim cudem i nie mogę wyjźć z powrotem, a tam, na zkraju lasu został ktoś… Ważny dla mnie. –
Wiedziała że siedzące obok niej zwierzątko nie rozumie słów, dla tego gestykulowała żywo, starając się przekazać mu wszystko jak najjaśniej. Wydał z siebie pisk współczucia.
– Shhh, mówiłeś że musimy być cicho – uspokoiła go Shayley, głaszcząc łapkę Ewoka. – Wiem że mało rozumiesz z tej mojej gadaniny, ale jeśli nic nie będę się odzywać to chyba zwariuję. Pewnie nic ci nie mówi nazwisko Luke Skywalker, ale to… –
Urwała, widząc jak Ewok na dzwięk nazwiska LukeA drgnął.
– Znasz go – Shayley nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. – On tam został na zkraju lasu, z drugim takim, a ja jeśli tu zostanę do rana mogę go już nie zobaczyć… Co ty robisz –
Ewok nagle wstał energicznie, chwycił Shayley za rękę i pociągnął piszcząc niecierpliwie. Odstąpił na niewielką odległość, wskazał przed siebie, poczym zrobił pare kroków w tą stronę. Obejrzał się i gdy zobaczył żeShayley za nim nie idzie, ponaglił ją jeszcze bardziej niecierpliwym piskiem.
– Zpadłeś mi z nieba – odetchnęła z ulgą Shayley poczym wstała. – Już idę, idę! –
W innych okolicznościach uznałaby za zabawne być prowadzona przez pluszowigo misia, nie wiele większego od lalek, którymi bawiła się w dzieciństwie, jednak teraz jednak wiedziała że robi dobrze. Czuła ze z każdą chwilą jest coraz bliżej LukeA, czuła jego obecność…
Ewok prowadził ją szybko i pewnie, co jakiś czas przystając i czekając na nią. Shayley najchętniej wzięłaby go na ręce, przytuliła i zatrzymała w charakterze ukochanego zwierzątka, jednak wiedziała że on odejdzie, że jego świat jest tutaj.
– Liib! – Pisnął misiu datrzymując się. Shayley też to wyczuła. Luke był tuż tuż. Był, istniał i… Cierpiał.
– Shhh – uciszyła Ewoka padawanka, podchodząc do miejsca w którym stało zaniepokojone stworząko. – Cichutko, obudzisz go… –

5 replies on “rozdział 12”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink