XXXVI
Arianna szła w milczeniu z Shayley, przypominajając sobie ponownie swoją wizję. Prosto, w lewo, potem znowu w lewo… Za kolejnymi drzwiami w prawo… Nie wachała się ani trochę.
Shayley natomiast szła koło niej zatroskana i zmartwiona. Perspektywa rozdzielania się z Luke'em w cale jej nie pasowała.
Nagle Arianna zatrzymała się przed drzwiamb jednej z cel.
– To tutaj. On jest tam.
– Jesteś pewna, skrzacie?
– Jak tego że stoję właśnie koło ciebie. –
Shayley rozejrzała się nerwowo. Rozmawiały co prawda szeptem, ale wolała nastawić się na maksymalną czujność.
– Czysto – poinformowała Ariannę. – W środku też czysto. Trzymaj się za mną. –
Po tych słowach, kożystając z mocy otworzyła drzwi i ostrożnie weszła do środka.
Leżąca w kącie postać poruszyła się z wysiłkiem. Shayley poznała odrazu twarz komandora Antillesa, chodź teraz była dziwnie zmieniona. Jednak widzięli się przelotem na tyle często, że potrafiła go rozpoznać.
– Eee… Wedge – odezwała się szeptem. – To ja, Shayley. Pamiętasz mnie? –
Podkrążone oczy Wedge'a przesunęły się po jej twarzy.
– A więc jednak stał się cud – powiedział cicho. – Luke cię tu przysłał? Jest z tobą? I co to za mała?
– Nie pytaj. – Shayley pstryknęła palcami, poczym uwolniła młodego komandoa z więzów. Następnie przywowała mocą jego blaster i rzuciła mu go w pośpiechu.
– Dasz radę iźć? – Zpytała, patrząc na niego z powątpiewaniem.
– Jakoś dam radę. Muszę. – Wedge był blady i najwyraźniej wyczerpany, lecz mimo to poderwał się i ruszył za Shayley i Arianną.
– Dzięki – rzucił w biegu. – Już nie wiele brakowało.
– Nic nie mów – uciszyła go Shayley. – Oszczędzaj siły.
– Uważajcie! – krzyknęła nagle Arianna.
Shayley odwróciła siębłyskawicznie, dostrzegając przed sobą z tuzin robotów bojowych, z lufami wycelowanymi prosto w nich.
– Droideki! – krzyknęła. Wedge pozwolił sobie na wyjątkowo nie przyzwoite koreliańskie przekleństwo, niemalże błyskawicznie załadował ogniwo energetycznie do blastera i zaczął szyć niemal na oślep w roboty, podczas gdy Shayley tańczyła między nimi, wymachując mieczem świetlnym jak w jakiejś śmiertelnej akrobacji.
– Arianna, biegnij! – krzyknąła do dziewczynki. – Powiedz Luke'owi że za niedługo będziemy i że wszystko jest w porządku!
– Ale…- dziewczynka zawachała się.
– Leć! – ponagliła ją Shayley, rozprawiając się z dwoma droidekami na raz.
Arianna rzuciła im rozpaczliwe spojrzenie, lecz po chwili odwróciła się na pięcie i pobiegła ile sił drogą, którą dopiero co tu przyszła wraz z Shayley.
Shayley i Wedge nadal walczyli o życie. Chociaż wyeliminowali już większość robotów, wciąż przybywały posiłki.
– Za tobą! – wrzasnęła Shayley do Wedge'a, który w błyskawicznym tąpie wymieniał ogiiwa na nowe.
– Nie zatrzymamy ich! – odkrzyknął. – Kończą mi się ogniwa!
– To biegnij! Dam ci czas…
– Chyba zwariowałaś – odparował. – Nie zostawiam przyjaciół na pastwę losu. Zwłaszcza tych, którzy dopiero co ocalili mi życie! –
Shayley nie miała siły się z nim kłócić. Przy użyciu telekinezy posłała jednego z większych robotów w powietrze, zderzając go z inną maszyną. W powietrzu zaroiło się od metalowych cześci i snopów iskier.
– szkoda że tego nie widzisz, mistrzu – pomyślała z satysfakcją. – Myłbyś ze mnie dumny.
– chodź! – Wedge pociągnął ją za rękę. Mimo że zostały mu ostatnie dwa ogniwa nie przestawał nizczyć robotów. Teraz przedzierał się przez zkupiko części, wciąż ciągnąc za sobą Shayley.
– Wyjdziemy z tego – powtarzała sobie w duchu padawanka. – Wyjdziemy z tego, już prawie wyszliśmy… –
Chmura gorąca i mealowych odłamków nagle ustąpiła, jednak oni nadal nie zwalniali kroku. W końcu zatrzymali sie, oboje cięzko dysząc i zbierajac siły do dalszego beigu.
– Jesteśmy prawie przy wyjźciu – oznajmiła Shayley. – Aż dziwne, ze jak dotąd usiłowały nas zatrzymać same droideki. –
Wedge przyjżał się pochmurnie swojemu juz bezużytecznemu blasterowi.
– Jeśłi zjawia się tu szturmowcy… – zaczął, lecz w tym momencie z oddali napłynął do nich piskliwy głos Arianny:
– Shayley! Shayley Luke! Luke i sith!
– co? – Shayley z tych krzykó? wywniozkowala tylko jedno. Kłopoty. Arianna byłą przerarzona. Czyżby starkiller znowu ich zdradził? Po tym jak zaczęła powoli mu ufać, a nawet darzyc go sympatią? Tego by już nie zniosła spokojnie.
– Szybko. – Wedge pociągnąl ją za rękę. Teraz już zrozumial, dla czego nikt nie interesowal się ani nim, ani shayley. Chodziło o Luke'a, o to by go wciagnąc w pólapkę.
Shayley pomyślala wydocznie to samo, ponieważ zacisnęla mocno usta.
Gdy wybiegli na zewnątrz dostrzegli Arianne, która z daleka machała na nich niecierpliwie ręką.
– Pojawił się… Nie wiadomo kiedy – wykrztusiła przerarzona, gdy do niej podbiegli. – Ma dziwny miecz, o dwóch ostrzach… –
Shayley pobladła. Uwolniła delikatnie rękę z uścisku Wedge'a, poczym skoczyła na pomoc swojemu mistrzowi, którego przeciwnik zdołał odciagnąć daleko od miejsca, w którym się rozstali.
Arianna miała rację. Zamaskowana i ubrana na czarno postać walczyła podwójnym mieczem, o wściekle czerwonych ostrzach, płonących niemalże krwistym blazkiem. Luke co prawda zdołał kilka razy zranic przeciwnika, jednak tamten wydawał się w ogule nie męczyc.
– Shayley! – Luke odwrocił sie do niej, łąpiac szybko oddech. – Wezwij tu Leię ze Starkillerem. Niech przylatuja i niech przygotują się do ucieczki. Wedge jest ranny… Nie możemy dlużej… Zrób to! –
Ukłuty naglym, ostrzegawczym impulsem mocy wykrzyknął ostatnie zdanie do padawanki, poczym odwrócił sie z powrotem, ledwo unikajac ciosu przeciwnika, ktory bez wątpienia rozpłatalby go na pól, gdyby nie refleks młodego jedi.
Shayley tym czasem spełniła polecenie mistrza. Miała nadzieje, ze Leia zrozumie coś z jej gorączkowych wyjaśnień, lecz najwidoczniej zrozumiała. Shayley usłyszała, jak ksieżniczka wykrzykuje coś pospiesznie do starkillera, następnie zwraca się do padawanki:
– Trzymajcie się, za chwilę po was będizemy. Niech Luke jeszcze wytrzyma! –
Po tych słowach zerwała połączenia.
– Masz! – Shayley rzuciłą komunikator przerarzonej ariannie, ktora. Złapała go niemalże nieświadomie, poczym po chwili młoda jedi sama rzuciła się w wir walki.
– Jeśli ty nie walczysz równo, to my tym bardziej nie bedziemy – oznajmiła, bardziej do siebie niż do przeciwnika. Postanowiła jednak bronic swojego mistrza, chodby to miała byc ostatnia rzecz jaka zrobi w zyciu.
Luke czuł dokładnie to samo. Wiedział, ze temu sithowi w cale nie chodzi o niego. To Shayley była celem, on natomiast zwykłą przeszkodą, którą należało usunąć z drogi i to jak najszybciej. Chciał to jakos przekazać padawance, lecz nie miał takiej mozliwosci. Jego swiat zkurczył się tylko do ciosów, pchnieć, uników i dzikiego, śmiertelnego tańca. Wiedział, ze w tym momencie nawet sekunda dekoncentracji może kosztować zycie ich obojje.
W pewnym momencie przeciwnik zrobil jednak coś, czego ani Luke, ani jego padawanka się nei zpodziewali. Zakręcił ostrego młynka swoim mieczem, tak ze klinki obracały sie w powietrzu dobre kilkanaście sekund, a następnie jedna z nich zpadła wprost na Luke'a, wbijając sie głęboko w jego ciało. Shayley na krutką chwilę zamarła, obserwujac, jak jej mistrz osówa sie na ziemię, krztusząc się własną krwią. Następnie pełnym rozpaczy i wściekłosci głosem wykrzyknęła jego imie, poczym rzuciła się na przeciwnika, atakujac go ze zdwojoną siłą.
Znowu ogarnął ją taki sam szał, taka sama zimna furia jak wtedy, gdy walczyła po raz pierwszy z vaderem, jednak teraz katrolowała nerwy na tyle, by zachować resztki trzeźwego umysłu.
Dostrzegła przez napływajace do oczu łzy kołujacy nad nimi znajomy kształt ich statku. A wiec byli uratowani. To sprawiło, ze wstąpiła w nia nowa energia. Udezyła przeciwnika potężnym impulsem mocy, a gdy ten na moment się zawachał, wbiła ustrze swojej klingi prosto w jego pierś.
W ten oto sposób dark hunter, ostatnia nadzieja Palpatine'a zginął, pozostawiajac po sobie tylko swój obosieczny miecz, który wysliznął się z nagle zmartwiałych palców swojego właściciela. Shayley widziała to jak na zwolnionym filmie, bo w tym momencie najważniejszy był dla niej jej mistrz, który dygotał nieopodal w kałuży własnej krwi.
3 replies on “rozdział 35”
No to przeszła.
O ja zabiła. Noto koniec.
No to już jest po złej stronie mocy.