XXXVII
– trzymaj sie, Luke, prosze, nie, nie umieraj. – Leia organa kleczała u boku swojego brata, ujmując w dłinie jego twarz. Wiedziała, ze sama nie moze nic zrobic. Każdy oddech młodego jedi brzmiał jak odgłos smierci, która wyciagała ręce, biorac go w swoje bezlitosne objecia.
– W tym momencie pojawił ię przy niej starkiller. Leia pusciła Luke'a, czując, jak policzki robią jej się nagle mokre od łez, poczym obserwowała w milczeniu, jak starkiller podnosi rannego z ziemi i zarzuca sobie na plecy. Gdy to robił Luke krzyknął głośno z bólu. Leia spojrzała na starkillera, majac już się odezwać i rzucic jakaś zjadliwą uwagę na temat traktowania rannych, lecz zaniechała tego zamiaru. Zamiast tego odwróciła się w stronę, gdzie Shayley tuliła do siebie płaczącą juz nie kątrolowanie Ariannę.
– Biedne dziecko – pomyślała ksieżniczka. – W jednym dniu widziało więcej rzeczy, niz nei jeden wojownik w całym swoim życiu. –
W tym momencie dostrzegł Wedge'a, który z początku usiłował pomuc starkillerowi, jednak tamten oznajmił szorstko, ze sam sobie poradzi. Blada twarz komandora wyrażała coś wiecej niż Leia czuła. To była bezwiedna, dławiona wściekłosc, niemal rządza mordu.
– Dobrze że Shayley rozprawiła się z tym tchurzem – syknął przez zęby. – Wredna kreatura, jeśli Luke przez niego…
– Wedge! – Leia z głośńym okrzykiem zarzuciłą przyjacielowi ręce na szyję. Ten objąl ją i nieśmialo poklepał po plecach.
– Nic ise nie martw, Luke jest silny, przeżyje. Nie przez takie buże juz przechodził. – Pocieszał ja jak tylko mógł, usiłując przekonać samego siebie.
– A z toba w porządku? – zatroskała się Leia. – Jesteś ranny. –
Młody korelianin uśmiechnął się krzywo.
– Bardziej na duszy niż na ciele – odparł.
Nagle Leia odwróciła się gwałtownie, dźgnięta czyms, co odczułą jako niewidzialne ostrze miecza swietlnego. Ledwo to zrobiła dało się słyszeć dwa pojedyncze strzały, a po chwili odgłos, jak coś ciężkiego upada na ziemię.
– Luke – krzyknęła Leia i wyrwała się do przodu. Wedge popędził za nią.
– Mistrzu – pisnęła SHayley, ciagnąc za soba Ariannę, która po chwili wpadła na… Ciało. Lecz nie było to ciało Luke'a. Było to ciało starkillera.
Żył jeszcze, ale w jego plecach, w powyżej prawej nerki widać było wypaloną dziurę.
– Starkiller… -szepnęła Shayley.
– Nie… – Jego głos przeraził wszystkich, gdyż był to głos konającego człowieka. – Nie Star… Killer… Luke… luke zyje… –
Jakby na potwierdzenie jego słow dalo się słyszeć ztlumiony jęk bólu. I Shayley wtedy wszystko zrozumiałą. Strzaly były wymierzone w Luke'a. Starkiller, wyczuwszy najwidoczniej niebezpieczeństwo w mocy odwrócił się błyskawicznie, przejmując na siebie ich siłę, tym samym osłaniajć Luke'a własnym ciałem. Teraz właśnie za niego umierał.
Leia też to zrozumiała, bo podeszła i odezwała się cicho:
– Ostatnio nazwalam cię podlym i okrutnym Sithem, pamiętasz? To co zrobiłeś teraz dla Luke'a nie było ani podle, ani okrutne. I dla tego przeżyjesz. –
Odwróćiłą się do pozostalych.
– Idźcie szybko po opatrunki z bactą. Są jeszcze w apteczce na statku. Szybko!
– Za późno… – Dobiegł ich słaby szept. Odwrocili się i zobaczyli starkillera z zamglonymi oczami. – Już za póxno… A ja nie jestem… starkiller. Tylko… –
Wziął głęboki, odręczony oddech. Następne słowo było westchnieniem, zaró?no męki jak i ulgi:
– Galen…
– Galen – szepnęła Shayley czujac, ze w jej pamieci cos nagle zaskoczyło. – Nazywasz się Galen Marek… –
Lecz on jej juz nie odpowiedział. Luke'a osłaniała teraz tarcza, bedąca martwym ciałem. Po chwili ciało Starkillera – Galena zniknęło, rozpływajac sie w mocy, z którą połączył się były sith.
2 replies on “rozdział 36”
Ale uśmiercasz ludzi.
Uuuu kurcze zginął starkiller.