IV
Darth Vader nie był już zły. Był wściekły. Mimo tortur jakim poddał zchwytanego rebelianta tamten niczego nie wyjawił. Czarny lord wiedział że traci czas, że mógłby już przeczesywać galaktykę w poszukiwaniu Luke'a Skywalkera. Tak, to było jego priorytetem. Musiał odnaleźć tego młodego Jedi i albo złamać go i zwerbować na ciemną stronę, aby stanął u jego boku i podobnie jak on poddał się woli imperatora Palpatine'a, albo zabić. Miał chłodną pewność ze nie ma innego wyjźcia prucz tych dwóch. Nienawidził młodego Jedi, mimo że był jego synen. Odrzucił tą mysl od siebie.
– TO nie jest mój syn – powtarzał sobie w duchu. – To syn Anakina Skywalkera, który nie żyje. Ani jego syn, ani córka nie mają prawa istnieć, jeśli nie przyłączą się do imperium. –
Mimo to wiedział, ze z Leią nie poszłoby tak łatwo, wieksza nadzieję pokładał w tym,że to Luke'a da się zwerbować. Leia była zbyt stanowcza, zbyt silna. Wiedział że bez wachania oddałaby własne życie, byle tylko nie zdradzic rebelii.
Otrząsnął się z zamyślenia. Jedynym dźwiękiem który docierał do niego po za jego świszczącym oddechem były odległe krzyki torturowanego rebelianta.
– Lordzie vader! – Pojawił się jeden ze szturmowców. – Ten rebeliant chyba się złamał. –
Vader podniósł się cieżko. Przyzwyczaił się juz do aparatury podtrzymujacej jego życie. Maska, heum, respirator, to wszystko zastępowało teraz jego własne organy, które zpaliła wrząca lawa, do której wpadł. DO tej pory pamietał przeraźliwy ból, gdy trawiła jego ciało, wypalała płuca, odbierała oddech. Pamietał to i nienawidził za to całego swiata. Nienawidził za to ze poddali go temu bólowi. Jedynie imperator okazał mu wtedy łaskę, wyciagnął prawie zwęgloną skorópę, którą było jego ciało i uratował mu życie.
– Udasz się do niego? – Głos szturmowca przywrócił Vadera na ziemie.
– Oczywiście – odparł lodowatym tonem. – I oby to co mówisz okazało się prawdą. Jeśli po raz kolejny nie powie ani słowa, gwarantuję ci ze to ty za to zapłacisz.
– Tak jest, lordzie – odparł przestraszony oficer, po czym zkłonił się i wyszedł.
Vader natomiast udał się do celi, w której więziony był rebeliant. Młody, niedoswiadczony w walce, zapewne dla tego dał się złapać. Miał twarz wykrzywioną z bólu i prawie nieprzytomny wzrok.
– Po raz ostatni tu przychodzę – odezwał się Vader groźnie. – Po raz ostatni chcę z toba porozmawiać bez przemocy. Następnym razem nie bede juz taki łaskawy, więc doceń to i powiedz, gdzie ukryta jest baza rebeliantów? –
Biedny więzień wiedział, ze stąpa po bardzo cieńkim rodzie. W tej chwili postanowił działać impulsywnie. Rzucił więc pierwszą lepszą nazwę planety, jaka mu tylko przyszła na mysl:
– Tatooine. Są na Tatooine! –
Wiedział ze to kłamstwo, ale był juz zbyt zdesperowany, a nie chciał za nic wydać rebeliantów.
– Tatooine – powtórzył vader. – Mogłem to przewidzieć. Widzisz, jak chcesz potrafisz
współpracować. –
Odwrócił się, jego sztuczny oddech przyspieszył. Czuł ze wreszcie coś mu się zaczęło udawać.
– Wyznaczyc kurs na tatooine – rozkazał rzołnierzom, naprawiającym akurat jakiś element hipernapędu. – Rebelianci są na tatooine. Włączyc również pole maskujace. Zrobimy im małe powitanie.
– tak jest, lordzie – odpowiedzięli hurem, a on odszedł, zadowolony z siebie, wiedząc ze teraz moze wreszcie zkupić się na polowaniu na Luke'a Skywalkera, nieświadomy tego, ze to właśnie na jego trop nakierował go przypadkiem zchwytany wiezień, a rebelianci są wciąz bezpiecznie ukryci.
3 replies on “rozdział 4”
Oooookurczę
ojojoj nie dobrze się dzieje.
O nieeee! Idę czytać dalej, i dowiadywać się, czy będzie dobrze.