II
Na następny dzień z Shayley skontaktował się jej mistrz, dając jej kolejne instrukcje. Nie były one co prawda rozwlekłe i szczegółowe. Zdaniem Shayley była to tylko w pośpiechu wypowiedziana prośba:
– Na Hoth ukrywa się jeden z tajnych szpiegów rebelii o pseudonimie Fulcrum. Odnajdź go razem z Wedge'em i postarajcie się sprowadzić go na javina IV.
– Mistrzu, jeśli mogę spytać, dla czego to jest takie ważne? – Zpytala Shayley.
– Ponieważ Fulcrum znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie – odparl Luke. – A my nie możemy stracić tak cennego źródła informacji.
– Dobrze mistrzu – zgodziła się Shayley. – Zrobię wszystko co w mojej mocy.
– Wierze w ciebie – odpowiedział z powaga Luke.
– A jak się miewa Arianna? – Zpytała Shayley. Myslała często o swojej młodej padawance, którą zostawiłą pod opieką Luke'a.
– Radzi sobie całkiem dobrze – odpowiedział jej były mistrz, a Shaylay usłyszała w tym głosie uśmiech. – Gdybyś widziała z jakim zapałem cwiczy. Najchętniej w ogóle nie wypuszczałaby miecza z ręki.
– Nie miała jak na razie zadnych niepokojących wizji mocy? – Zatroskała się Shayley.
– Jak na razie nie. Ale gdyby tak się zdarzyło obiecuję ci, ze nie zlekceważę ani jednego jej słowa. Jest wyjątkowo silna i ma niezwykły dar. No, dosyć tego gadania Shayley. Bierz Wedge'a i wyruszajcie na poszukiwanie Fulcrum. Niech moc będzie z tobą.
– I z tobą, mistrzu. Nie zawiodę cię – odrzekła Shayley i schowala do kieszeni komunikator.
– O co chodzi? – Zpytal Wedge, gdy do niego wróciła.
– Musimy sprowadzić do mistrza Skywalkera tajne źrodlo informacji – wyjaśniła Shayley. – Jego… Przepraszam, jej pseudonim to Fulcrum. Widziałam ja na holofotografi jaka mi pokazał mistrz skywalker, wyciagnięta jeszcze z tajnych archiwów za czasów wojen klonów, gdy nas jeszcze nie było na świecie. Ta Fulcrum miała wtedy jakieś 14 lat. To togrutanka.
– Skoro walczyła w wojnach klonow… – Antilles zamyslil się, przygryzajac dolna wargę – to dla czego teraz się ukrywa? I to jeszcze w tak szkaradnym miejscu?
– Może e względow ostrożności – wyjasnila Shayley. – To samo przecież robił dawny mistrz Luke'a Obiwan Kenobi, udawał pustelnika żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Być może ona robi dokładnie to samo?
– Możliwe. – Wedge ściszył głos do szeptu. – Ale lepie mowmy trochę ciszej. To ze jesteśmy tu sami nie musi oznaczac ze nie jesteśmy podsłuchiwani.
– Racja. – Shayley skarcila się za swója bezmyślność. – Przepraszam.
– To co robimy? – Wedge podniósł się z ziemi i z nachmurzona mina zaczał bawić się swoim nienaładowanym jeszcze blasterem, przerzucając go z ręki do ręki.
– Wyruszamy na poszukiwanie fulcrum – odpowiedziała Shayley. – I to w cale nie wydaje mi się trudne. Myslę ze będę w stanie wyczuć ja moca i cię poprowadzić.
– Po raz kolejny zdaję się na ciebie, mistrzyni Starlightt – zazartowal Wedge, a Shayley pozwoliła sobie na poczęstowanie go kuksańcem w żebra. Obowiazki jedi sprawily, ze dawno nie miała już okazji do tego by naprawdę się z kimś pośmiać. Wedge byll jedyna osobą, przy której mogła pozwolić sobie na choć trochę sfobody.
– Pamiętaj, to co się tu dzieje nie dojdzie do Luke'a nawet w pół słowie – obiecal Wedge, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nawet Shayley okazalaby słabośc, która nie przystoi jedi, Wedge nie wyda jej ani przed Luke'em, a tym bardziej przed rada jedi, z która nie miał praktycznie w ogóle styczności. Luke pozwolił mu wziąć udział w misji razem z Shayley tylko dla tego, że obaj byli przyjaciółmi. Rada nie pochwalała angażowania do spraw jedi zwyczajnego generała, w którego krwi nie ma ani jednego midichlorianu.
Oboje wiec opuścili jaskinię, w której do tej pory się ukrywali i ruszyli, brnąc niestrudzenie przez śnieżne zaspy i otulając się szczelniej termicznymi kombinezonami.
– I jak tam twoje zmysły jedi? – zapytał Wedge po kilkunastu minutach marszu, w trakcie którego Shayley szla na przedzie, wyczulając każdy zmysł w poszukiwaniu tajemniczej togrutanki, która być może miała stać się ich zprzymierzeńcem w walce z imperium.
– Na razie nic, chociaż… czekaj. – Zatrzymala się tak raptownie, że idący za ia młody polot omalo na nią nie wpadł.
– Chyba ją wyczuwam – szepnęła cicho, bardziej do siebie niż do Wedge'a. Gwałtownie zmienila kierunek marszu, lecz teraz szła pewnie i zdecydowanie. Wedge musiał niemal biedz żeby za nią nadążyć.
Doszli w końcu do lodowej jaskinii, bardzo podobnej do tej w której sami się ukrywali, lecz położonej niemalże w samym sercu pustyni, gdzie dotarcie wymagalo wiele wysiłku. Shayley, która zapoznala się już wcześniej z rasą togruta wiedziała, ze pokonanie takich zasp, która pokonywali z wysiłkiem ona i Wedge, dla Togrutan nie stanowiła zadnego problemu. Byli bardziej drapieżnikami niż ludźmi, zmysły mięli o wiele bardziej wyczulone, tak więc Shayley spodziewala się wszystkiego.
Gdy Shayley i Wedge podeszli nieco bliżej, zobaczyli odwróconą do nich plecami jakąs postać. Po zpływających na ramiona trzech, jaskrawych głowoogonach Shayley poznala, ze znaleźli tego kogo szukali.
Na odgłos zbliżających się kroków postać przed nimi skoczyła na nogi tak nagle, że Wedge odruchowo się cosnąl i uniosl blaster. Shayley musiała go w porę złapać za rękę. Togrutanka odwróciła się błyskawicznie, wykonując w powietrzu niemal salto, a w jej dloni błysnęła biała klinga świetlnego miecza. Zarówno miecz jak i jego wlaścicielka wydawali się w tej chwili rozmazaną plamą.
Shayley jednak wiedziała co robić. Odlożyła na bok swój wlasny miecz i uniosła ręce na znak, że nie ma złych zamiarów. Wedge widząc to zrobił to samo.
Togrutanka zamarla w bezruchu, przyglądając im się teraz uważnie.
– Zmieniła się – przebiegło Shayley przez myśl. – Nie wygląda tak samo jak na tej holofotografi. Ale nic w tym dziwnego. Od wojen klonów minęło ponad 20 lat. Na holozdjęciu ona była jeszcze dzieckiem, a teraz… –
Togrutanka opuściła miecz, l ecz go nie wyłączyła. Zblizala się do nich ostrożnie, nadal podejżliwa.
– Kim jesteście? – Zpytala po chwili. Miała cichy, zmęczony głos, tak jakby przeszla okropieństwa jekie mało kto przeżył.
– Jestem Shayley Starlightt – podjęła Shayley nizkim, opanowanym glosem. – Jestem jedi. Moim mistrzem był Luke Skywalker. –
Na dźwięk nazwiska Skywalker przez twarz togrutanki przemknął lekki cień.
– A to. – Shayley wskazała Wedge'a. – Jest mój przyjaciel i osobista ochrona, general Wedge Antilles. Oboje walczymy przeciwko imperium. Jesteśmy po twojej stronie.
— Z kąd wiesz po czyjej jestem stronie? – Zpytała cicho togrutanka. – Może nie jestem po zadnej ze stron? –
Sharyley nie odezwała się, zbita nieco z trou tym pytaniem. Wiedziała już dobrze, ze ich rozmówczyni jest podejżliwa i przebiegła. Tym czasem togrutanka postąpiła pare kroków w ich stronę.
– Mogę? – Zpytała, wskazując leżący na ziemi miecz Shayley. – Chce się upewnić ze mówisz prawdę. –
Shayley pokiwala głową. Fulcrum wyciągnęła przed siebie prawą rękę, uprzednio przekładając soie slasny miecz do lewej, a miecz Shayley śmignął przy użyciu mocy do jej dłoni. Przez chwilę trzymala go w palcach, w końcu uaktywniła ostrze. Zielona klinga obudzila się do życia z cichym sykiem. Przez chwilę togrutanka wpatrywała się w niia uwagnie, w końcu dezaktywowała go i oddała Shayley.
– Nie wyczuwam w was fauszo – rzeklo po chwili milczenia, a Shayley ponownie uderzyło to, jak poważny i zmęczony jest jej glos. – Odpowiedzcie mi jednak na jedno pytanie. Dla czego mnie szukaliście?
– Mistrz Skywalker twierdzi ze jesteś w niebezpieczeństwie – pospieszyla z odpowiedzią Shayley. – Nie powiedział mi zbyt wiele. Kazal nam cię odnaleźć i sprowadzić na Javina IV.
– A ja tak po prostu miałabym z wami iść – odpowiedziała togrutanka. – To ze wiem kim jesteście i że nie macie wobec mnie złych zamiarow nie oznacza, że musze robic to co mi każecie. –
Nie podnosiła głosu. Nie słychać tez w nim było zuchwałości. Był to ton głosu osoby, która bez względu na wszystko postawi na swoim, jeśli uzna że ak ma być.
– Posiadasz wiele cennych informacji – odezwal się niespodziewanie Wedge, wysuwając się nieco do przodu. – I to takich, które naprawdę mogą nam się przydać w walce z imperatorem, Vaderem i wszystkimi którzy im służą.
– Walczyłas w wojnach klonów – dodała Shayley.
– Tak. – Togrutanka westchnęła ciężko. – Walczyłam w wojnach klonów, tak… –
W jej słowach zabrzmiała gorycz, jakby powrot do tych wspomnień wywoływal lawinne bolesnych uczuć.
– To było tak dawno – dodała w zamyśleniu. – Mam wrażenie, jakbym od tych lat przezyła co najmniej z dziesięć żyć. –
Dopiero teraz dezaktywowała swój miecz i przypięła go za pas. Przyglądała się uważnie stojącej przed nia dwojce młodych rebelianto.
– Jeśli rebelia mnie potrzebuję – zaczęła po chwili namysłu – to zgadzam się. Wyrusze z wami na Javina IV i zrobie wszystko żeby wam pomuc. Ukrywanie się tutaj nie wiele mi da, a tym bardziej nic nie pomoze tym, którzy walcza na otwartym froncie.
– A zatem stoimy po jednej stronie barykady – odezwala się Shayley, podniesiona na duchu. – Jestesmy razem.
– Tak. – Togrutanka podeszla do nich i po kolei podała rękę najpierw jej, potem Wedge'owi.
– W takim razie ruszajmy się z tąd, Fulcrum – powiedział Wedge.
– Mam przeczucie, ze dopiero teraz pakujemy się w kłopoty – dopowiedziała ponuro togrutanka. – A co do nazywania mnie Fulcrum… Dla was jestem Ahsoka. Ahsoka tano.
4 replies on “rozdział 2”
Ahsoka to jedna z moich ulubionych postaci 😉 No zapowiada się ciekawie 😉
OOOO Padawanka Anakina
moja tak samo, dla tego postanowiłam ją wpleść, bo prawdę mówiac dużo ludzi niekiedy w ogóle jej niestety
nie kojarzy, mówie o tych którzy ogladali tylko filmy i nic więcej. A wojny klonów to jednak był animowany
serial jeszcze lecący na kanałach dla dzieci
Zagięłaś mnie tą końcówką…