III
– No więc jak to było z toba? – Zagadnęła SHayley Ahsokę, gdy szły przez oblodzoną pustynie Hoth. Wedge podążał za nimi niczym strażnik z naładowanym i gotowym do strzału blasterem.
– Ze mna… Od którego miejsca mam zacząć? – Zpytała AHsoka, a Shayley zauważyła, ze togrutanka ma jednak jeszcze poczucie humoru, teraz jednak zaprawione lekkim sarkazmem i jakaś dziwną goryczą.
– Miałaś siedemnaście lat gdy opusciłaś zakon – odezwała się Shayley. – Oskarżona o zbrodnie, których nie popełniłaś…
– A jak ty zachowałabyś się w mojej sytuacji? – Zpytała AHsoka. Młoda jedi zauważyła w zaprawionej w bojach togrutance jeszcze jedną rzecz. NIe wyzbyła się jednak animuszu. NIe stała się wypraną z uczuć, myslącą tylko o sobie istotą.
– No dobrze AHsoko – odezwała się, by nieco ostudzic jej temperament. – Wiem, domyslam się co czułaś. Przejrzałam archiwalne raporty z wojen klonów. Byłaś naprawdę…
– Jaka? – Przerwała jej AHsoka. – Dzielna? Lekkomyslna? Bez wzgędu na to co bys odpowiedziała to jest nie ważne… Shayley, tak?
– Zgadza się – odparłą jedi.
– No dobrze. – Ahsoka westchnęła głęboko. – Opowiem wam wszystko gdy się gdzieś schronimy. CHociaż jeśli chcecie znać moje zdanie, radziłabym jak najszybciej się z tond wynosic, zkoro mamy pomuc gdzie indziej.
– I tak właśnie zrobimy – rozlega się z tyłu głos Wedge'a. Tym razem Shayley musiała powstrzymać gwałtowną i odruchową reakcje Ahsoki, która omało nie przebiłaby młodego generała na wylot mieczem.
– Przepraszam – odezwała się, gdy zoriętowała się o swoim błędzie. – Zbyt długo sie ukrywałam i uciekałam. WIecie, jestem teraz trochę bardziej ostrozna niz byłam.
– Będę pamiętał, ze twoja rasa jest jeszcze bardziej niz bardziej ostrożna – odpowiedział Wedge, a Shayley nie mogąc się powstrzymać wybuchneła smiechem.
– nie wierz w stereotypy – mruknęła AHsoka. – Mówi się, ze togrutanie zawsze spadaja na cztery łapy. To w cale nie prawda. Z tą ostroznością też bierz poprawke. To co o nas piszą to bzdury.
– Lubie ja – przebiegło Shayley przez mysl. – Jest specyficzna, ale da się lubic.
– Lepiej mi powiedzcie gdzie ukryliscie wasz statek. –
Wedge momentalnie zpoważniał. Wysunął się na przód i wskazał ręką, dając do zrozumienia Shayley i Ahsoce by szły za nim.
– Chodźcie. – Ahsoka zniżyłą głos do szeptu. – ALe mówmy trochę ciszej. Najlepiej nie odzywajcie się w cale. Im więcej gadacie, tym wiecej zużywacie energii.
– Ma rację – przyznał Wedge, klepnął Shayley w ramie i wysworował się do przodu na dobre.
Ruszyli wiec w milczeniu. Shayley przyłapywała się na tym, ze od czasu do czasu lustrowała Ahsoke wzrokiem, poruwnujac ja z wizerunkiem z holo zdjecia. To niegdyś robiace po swojemu, uparte i niekiedy nadmiernie wybuchowe dziecko szło teraz obok, sprawiajac wrażenie, jakby straciło połowę tego, co miało w sobie 20 lat temu. Najwiekszy płomień jej charakteru w niewyjaśniony sposób został ztłumiony. Teraz zażył się tylko lekkim ogniem, blaskiem jedi, którą Ahsoka juz nie była. A moze była? Shayley odnosiłą wrażenie, ze mówienie o przeszłosci boli togrutankę. Że wiele w tedy straciła, nie tylko osób które były jej blizkie, ale przede wszystkim świadomosci, ze jest komus potrzebna. Działała sama dla siebie, tak po prostu, bez proszenia nikogo o pomoc, o którą też nie proszono ja sama. Ratowała galaktykę w taki sposób, by nikt nie wiedział o jej istnieniu.
W pewnym momencie natknełi się na martwego tautauna, leżacego nieruchomo w sniegu. Ahsoka na moment zatrzymała się, kucnęła obok i położyła ręke na grzbiecie stworzenia.
– Co ty robisz? – ZPytała Shayley, również się zatrzymujac. – Przecież on nie zyje.
– NIe prawda – odparła AHsoka, jeszcze bardziej zmeczonym i cichym głosem. – On zyje. –
Shayley dostrzegła, jak zwierze bardzo powoli otwiera oczy, patrząc na nie załosnym, lekko zdziwionym spojrzeniem.
– Co ty zrobiłaś? – Spytała AHsokę, która przez chwile nie odpowiadała. W końcu z cichym westchnieniem podniosła się z kolan.
– Podtrzymałam w nim wolę zycia – odpowiedziała takim tonem, jakby to było oczywiste. – WIesz przecież ze moc jest wszędzie, w każdym z nas. Dałam mu ją. –
Shayley pokiwała tylko głową, przypominajac sobie nauki Luke'a.
– Co was tam zatrzymało? – Dobiegł je głos Wedge'a
– Juz idziemy – odpowiedziała Shayley, po czym obydwie ruszyły bez słowa za generałem, żegnane słabym rykiem tautauna, który brzmiał jak podziękowanie.
Gdy w końcu dotarli do statku, Ahsoka zatrzymała się tak raptownie, zę Shayley omało na nia nie wpadła.
– Co si stało? – Zpytała, lecz AHsoka nie odpowiedziała. Jej niebiezkie oczy były szeroko otwarte, a głowoogony przybrały lekko jaskrawszą barwę. Nie musiała odpowiadać, by Shayley zrozumiała ze jest zaniepokojona. AHsoce włączył się teraz umysł drapieżnika.
– Co jest? – Wedge momentalnie odpiął od pasa blaster. – Gdzie to jest? –
Spojrzał wyczekujaco na AHsoke, jakby oczekiwał rozkazu.
– Kłopoty – odezwała sie togrutanka po chwili. To nie był jej normalny głos. Brzmiał trochę jak warkot, a słychać w nim było wyraźne ostrzerzenie.
– Wedge, szybko odpalaj silniki, no już – ponagliła go Shayley, a korelianin wbiegł po rampie tak szybko, ze omało nie potknął się o własne nogi i z cichym przekleństwem wpadł do sterowni.
– Chodź. – AHsoka chwyciła Shayley za rękę i pociagnęła za soba. – Jeśli się nie pospieszymy, on tu wróci i nas znajdzie.
– O kim ty mówisz? – Spytała Shayley, gdy silniki frachtowca jeden po drugim budziły się do życia.
– Vader. – Shayley nie była w stanie rozrużnic tego, co usłyszała w głosie Ahsoki w momencie wymówienia tego imienia.
One reply on “rozdział 3”
Wader jest wszędzie! 🙁