Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 2

II

Na następny dzień z Shayley skontaktował się jej mistrz, dając jej kolejne instrukcje. Nie były one co prawda rozwlekłe i szczegółowe. Zdaniem Shayley była to tylko w pośpiechu wypowiedziana prośba:
– Na Hoth ukrywa się jeden z tajnych szpiegów rebelii o pseudonimie Fulcrum. Odnajdź go razem z Wedge'em i postarajcie się sprowadzić go na javina IV.
– Mistrzu, jeśli mogę spytać, dla czego to jest takie ważne? – Zpytala Shayley.
– Ponieważ Fulcrum znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie – odparl Luke. – A my nie możemy stracić tak cennego źródła informacji.
– Dobrze mistrzu – zgodziła się Shayley. – Zrobię wszystko co w mojej mocy.
– Wierze w ciebie – odpowiedział z powaga Luke.
– A jak się miewa Arianna? – Zpytała Shayley. Myslała często o swojej młodej padawance, którą zostawiłą pod opieką Luke'a.
– Radzi sobie całkiem dobrze – odpowiedział jej były mistrz, a Shaylay usłyszała w tym głosie uśmiech. – Gdybyś widziała z jakim zapałem cwiczy. Najchętniej w ogóle nie wypuszczałaby miecza z ręki.
– Nie miała jak na razie zadnych niepokojących wizji mocy? – Zatroskała się Shayley.
– Jak na razie nie. Ale gdyby tak się zdarzyło obiecuję ci, ze nie zlekceważę ani jednego jej słowa. Jest wyjątkowo silna i ma niezwykły dar. No, dosyć tego gadania Shayley. Bierz Wedge'a i wyruszajcie na poszukiwanie Fulcrum. Niech moc będzie z tobą.
– I z tobą, mistrzu. Nie zawiodę cię – odrzekła Shayley i schowala do kieszeni komunikator.
– O co chodzi? – Zpytal Wedge, gdy do niego wróciła.
– Musimy sprowadzić do mistrza Skywalkera tajne źrodlo informacji – wyjaśniła Shayley. – Jego… Przepraszam, jej pseudonim to Fulcrum. Widziałam ja na holofotografi jaka mi pokazał mistrz skywalker, wyciagnięta jeszcze z tajnych archiwów za czasów wojen klonów, gdy nas jeszcze nie było na świecie. Ta Fulcrum miała wtedy jakieś 14 lat. To togrutanka.
– Skoro walczyła w wojnach klonow… – Antilles zamyslil się, przygryzajac dolna wargę – to dla czego teraz się ukrywa? I to jeszcze w tak szkaradnym miejscu?
– Może e względow ostrożności – wyjasnila Shayley. – To samo przecież robił dawny mistrz Luke'a Obiwan Kenobi, udawał pustelnika żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Być może ona robi dokładnie to samo?
– Możliwe. – Wedge ściszył głos do szeptu. – Ale lepie mowmy trochę ciszej. To ze jesteśmy tu sami nie musi oznaczac ze nie jesteśmy podsłuchiwani.
– Racja. – Shayley skarcila się za swója bezmyślność. – Przepraszam.
– To co robimy? – Wedge podniósł się z ziemi i z nachmurzona mina zaczał bawić się swoim nienaładowanym jeszcze blasterem, przerzucając go z ręki do ręki.
– Wyruszamy na poszukiwanie fulcrum – odpowiedziała Shayley. – I to w cale nie wydaje mi się trudne. Myslę ze będę w stanie wyczuć ja moca i cię poprowadzić.
– Po raz kolejny zdaję się na ciebie, mistrzyni Starlightt – zazartowal Wedge, a Shayley pozwoliła sobie na poczęstowanie go kuksańcem w żebra. Obowiazki jedi sprawily, ze dawno nie miała już okazji do tego by naprawdę się z kimś pośmiać. Wedge byll jedyna osobą, przy której mogła pozwolić sobie na choć trochę sfobody.
– Pamiętaj, to co się tu dzieje nie dojdzie do Luke'a nawet w pół słowie – obiecal Wedge, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nawet Shayley okazalaby słabośc, która nie przystoi jedi, Wedge nie wyda jej ani przed Luke'em, a tym bardziej przed rada jedi, z która nie miał praktycznie w ogóle styczności. Luke pozwolił mu wziąć udział w misji razem z Shayley tylko dla tego, że obaj byli przyjaciółmi. Rada nie pochwalała angażowania do spraw jedi zwyczajnego generała, w którego krwi nie ma ani jednego midichlorianu.
Oboje wiec opuścili jaskinię, w której do tej pory się ukrywali i ruszyli, brnąc niestrudzenie przez śnieżne zaspy i otulając się szczelniej termicznymi kombinezonami.
– I jak tam twoje zmysły jedi? – zapytał Wedge po kilkunastu minutach marszu, w trakcie którego Shayley szla na przedzie, wyczulając każdy zmysł w poszukiwaniu tajemniczej togrutanki, która być może miała stać się ich zprzymierzeńcem w walce z imperium.
– Na razie nic, chociaż… czekaj. – Zatrzymala się tak raptownie, że idący za ia młody polot omalo na nią nie wpadł.
– Chyba ją wyczuwam – szepnęła cicho, bardziej do siebie niż do Wedge'a. Gwałtownie zmienila kierunek marszu, lecz teraz szła pewnie i zdecydowanie. Wedge musiał niemal biedz żeby za nią nadążyć.
Doszli w końcu do lodowej jaskinii, bardzo podobnej do tej w której sami się ukrywali, lecz położonej niemalże w samym sercu pustyni, gdzie dotarcie wymagalo wiele wysiłku. Shayley, która zapoznala się już wcześniej z rasą togruta wiedziała, ze pokonanie takich zasp, która pokonywali z wysiłkiem ona i Wedge, dla Togrutan nie stanowiła zadnego problemu. Byli bardziej drapieżnikami niż ludźmi, zmysły mięli o wiele bardziej wyczulone, tak więc Shayley spodziewala się wszystkiego.
Gdy Shayley i Wedge podeszli nieco bliżej, zobaczyli odwróconą do nich plecami jakąs postać. Po zpływających na ramiona trzech, jaskrawych głowoogonach Shayley poznala, ze znaleźli tego kogo szukali.
Na odgłos zbliżających się kroków postać przed nimi skoczyła na nogi tak nagle, że Wedge odruchowo się cosnąl i uniosl blaster. Shayley musiała go w porę złapać za rękę. Togrutanka odwróciła się błyskawicznie, wykonując w powietrzu niemal salto, a w jej dloni błysnęła biała klinga świetlnego miecza. Zarówno miecz jak i jego wlaścicielka wydawali się w tej chwili rozmazaną plamą.
Shayley jednak wiedziała co robić. Odlożyła na bok swój wlasny miecz i uniosła ręce na znak, że nie ma złych zamiarów. Wedge widząc to zrobił to samo.
Togrutanka zamarla w bezruchu, przyglądając im się teraz uważnie.
– Zmieniła się – przebiegło Shayley przez myśl. – Nie wygląda tak samo jak na tej holofotografi. Ale nic w tym dziwnego. Od wojen klonów minęło ponad 20 lat. Na holozdjęciu ona była jeszcze dzieckiem, a teraz… –
Togrutanka opuściła miecz, l ecz go nie wyłączyła. Zblizala się do nich ostrożnie, nadal podejżliwa.
– Kim jesteście? – Zpytala po chwili. Miała cichy, zmęczony głos, tak jakby przeszla okropieństwa jekie mało kto przeżył.
– Jestem Shayley Starlightt – podjęła Shayley nizkim, opanowanym glosem. – Jestem jedi. Moim mistrzem był Luke Skywalker. –
Na dźwięk nazwiska Skywalker przez twarz togrutanki przemknął lekki cień.
– A to. – Shayley wskazała Wedge'a. – Jest mój przyjaciel i osobista ochrona, general Wedge Antilles. Oboje walczymy przeciwko imperium. Jesteśmy po twojej stronie.
— Z kąd wiesz po czyjej jestem stronie? – Zpytała cicho togrutanka. – Może nie jestem po zadnej ze stron? –
Sharyley nie odezwała się, zbita nieco z trou tym pytaniem. Wiedziała już dobrze, ze ich rozmówczyni jest podejżliwa i przebiegła. Tym czasem togrutanka postąpiła pare kroków w ich stronę.
– Mogę? – Zpytała, wskazując leżący na ziemi miecz Shayley. – Chce się upewnić ze mówisz prawdę. –
Shayley pokiwala głową. Fulcrum wyciągnęła przed siebie prawą rękę, uprzednio przekładając soie slasny miecz do lewej, a miecz Shayley śmignął przy użyciu mocy do jej dłoni. Przez chwilę trzymala go w palcach, w końcu uaktywniła ostrze. Zielona klinga obudzila się do życia z cichym sykiem. Przez chwilę togrutanka wpatrywała się w niia uwagnie, w końcu dezaktywowała go i oddała Shayley.
– Nie wyczuwam w was fauszo – rzeklo po chwili milczenia, a Shayley ponownie uderzyło to, jak poważny i zmęczony jest jej glos. – Odpowiedzcie mi jednak na jedno pytanie. Dla czego mnie szukaliście?
– Mistrz Skywalker twierdzi ze jesteś w niebezpieczeństwie – pospieszyla z odpowiedzią Shayley. – Nie powiedział mi zbyt wiele. Kazal nam cię odnaleźć i sprowadzić na Javina IV.
– A ja tak po prostu miałabym z wami iść – odpowiedziała togrutanka. – To ze wiem kim jesteście i że nie macie wobec mnie złych zamiarow nie oznacza, że musze robic to co mi każecie. –
Nie podnosiła głosu. Nie słychać tez w nim było zuchwałości. Był to ton głosu osoby, która bez względu na wszystko postawi na swoim, jeśli uzna że ak ma być.
– Posiadasz wiele cennych informacji – odezwal się niespodziewanie Wedge, wysuwając się nieco do przodu. – I to takich, które naprawdę mogą nam się przydać w walce z imperatorem, Vaderem i wszystkimi którzy im służą.
– Walczyłas w wojnach klonów – dodała Shayley.
– Tak. – Togrutanka westchnęła ciężko. – Walczyłam w wojnach klonów, tak… –
W jej słowach zabrzmiała gorycz, jakby powrot do tych wspomnień wywoływal lawinne bolesnych uczuć.
– To było tak dawno – dodała w zamyśleniu. – Mam wrażenie, jakbym od tych lat przezyła co najmniej z dziesięć żyć. –
Dopiero teraz dezaktywowała swój miecz i przypięła go za pas. Przyglądała się uważnie stojącej przed nia dwojce młodych rebelianto.
– Jeśli rebelia mnie potrzebuję – zaczęła po chwili namysłu – to zgadzam się. Wyrusze z wami na Javina IV i zrobie wszystko żeby wam pomuc. Ukrywanie się tutaj nie wiele mi da, a tym bardziej nic nie pomoze tym, którzy walcza na otwartym froncie.
– A zatem stoimy po jednej stronie barykady – odezwala się Shayley, podniesiona na duchu. – Jestesmy razem.
– Tak. – Togrutanka podeszla do nich i po kolei podała rękę najpierw jej, potem Wedge'owi.
– W takim razie ruszajmy się z tąd, Fulcrum – powiedział Wedge.
– Mam przeczucie, ze dopiero teraz pakujemy się w kłopoty – dopowiedziała ponuro togrutanka. – A co do nazywania mnie Fulcrum… Dla was jestem Ahsoka. Ahsoka tano.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 1

I.

Lodowa przestrzeń planety Hoth ziała pustką i chłodem. Oprucz kręcących się po tej snieżnej pustyni od czasu do czasu wielkich, jaszczuro-podobnych Tauntaunów nie było tam widać ali sladu życia. Doputy, dopuki z nad przestrzeni nie wyłonił się niewielki wahadłowiec, łagodnie zbliżając się w stronę planety.
– No i jesteśmy – Odezwała się Shayley nizkim, poważnym głosem, odwracajac się do siedzącego obok niej pilota, który ze skupieniem, ale jednocześnie pogodnym uśmiechem manipulował przy dźwigienkach konsoli sterowniczej, podchodząc do ladowania. Oburącz pociagnął do siebie drążek przepustnicy, zmniejszając ciąg, natomiast zwiekszył dopływ energii do repulsorów. Gdy po chwili delikatnie osadził wahadłowiec na twardym, pokrytym ubitym śniegiem gruncie odetchnął głęboko, zdjął heum, po czym zręcznym ruchem nadgarstka odrzucił go za siebie, gdzie odbił się od tylnej sciany kabiny i wylądował z brzękiem na podłodze.
Odwrócił się do Shayley profilem i zapatrzył przez iluminator na majaczący za nim zaryz mroźnego świata Hoth. Po chwili oderwał wzrok od tego widoku, poczym wpatrzył się gdzieś w dal, zplutłwszy dłonie na kolanach. Jego dopiero co usmiechnięta twarz, pojawiajace się na skutek tego dołeczki w policzkach i ogulnie drobna budowa sprawiały, ze wyglądał teraz o wiele młodziej niz siedząca obok niego o trzy lata młodsza jedi, która była poważna i zkupiona.
– Musimy się z tond ruszać, Wedge – odezwała się, wstajac. – Chodź, trzeba wypakować to co nam będzie potrzebne.
– Będzie tego cały majdan – odezwał się Wedge, idąc w jej slady i również wstając. – Byłem tu ostatni raz kilka lat temu, a mimo to nic się tu nie zmieniło. Ciarki mnie przechodzą. –
Shayley minęła go, po drodze klepnąwszy go w ramię.
– No no, generale Antilles – odezwała się z lekka nutka rozbawienia w głosie. – Nie wolno panu generałowi pękać. Przypominam, ze to pana generała wyznaczono na moją osobistą ochronę w czasie tej misji.
– Misji. Ach tak. – Wedge uśmiechnął się lekko. – Wiesz, wciaz mam wobec ciebie dług, więc gdyby mnie nie wybrano, zgłosiłbym się na ochotnika.
– Co ty nie powiesz. – Shayley przygryzła wargę, udajac zamyslenie. – Przypominam ci, ze ten dług zpłaciłeś juz rok temu na felucji. Oboje uratowalismy sobie wtedy zycie, pamietasz walkę z droidekami? –
Wedge pokiwał głową, a kąciki jego ust zadrgały nieznacznie.
– Chyba nie przylecieliśmy tu szukać zbiegłych jedi – odezwał się pare minut później, gdy wynosili cały ekwipunek na zewnątrz. Shayley w dużym stopniu pomagała sobie mocą, przez co mogła chociaz zęściowo odciazyc Wedge'a. Lubiła młodego generała. Nie tylko za jego hard ducha oraz niezłomność, ale także za to ze nie był taki jak ci, których do tej pory poznała. Korelianin był naturalny, szczery i prostolinijny, a ona nie lubiła owijania w bawełnę.
– Okaże się, co bedziemy musieli zrobic – powiedziała z powagą. – Luke dał mi wskazówki. Miałam tu przylecieć i czekać na dalsze instrukcje. Myslę, ze to coś ważnego, ponieważ w innym wypadku powiedziałby mi odrazu o co chodzi, zamiast przekazywać mi instrukcje stopniowo.
– A zatem pozostało nam teraz czekać – ztwierdził Wedge. – I robic wszystko zeby nie zamarznąć na kosć.
– O to się nie martw – uśmiechneła sie młoda Jedi. – Mamy odpowiednie ubrania, z tego co mówiłeś jest tu pełno jaskiń, w których mozńa się zchronić. Pamietasz coś z okresu gdy byłeś tu po raz ostatni? –
Młody generał zamyslił się, przygryzajac wargi.
– Chyba pamietam gdzie znajdowała się dawna baza rebeliantów – powiedział po chwili. – Chodź, pokażę ci. –
Oboje zarzucili na ramiona plecaki z ekwipunkiem, po czym opuścili wahadłowiec, kierujac się w głąb mroźnej, lodowej pustynii Hoth.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

kilka słów wstępu na sam początek

Witajcie.
Postanawiam podzielić się z wami drógą częścia cyklu, który co poniektórzy zdązyli juz poznać, czyli padawanka Jedi.
Nie ma to jeszcze tytółu i powiem szczerze, że długo w ogóle zastanawiałam się, czy podejmować się dalej
kontynuacji tego, biorąc pod uwagę przepaść między moja tamejszą wiedzą, a tym co poznałam teraz i odstęp
prawie dwóch lat, w trakcie których wiele razy zastanawiałam się nad tym, ze pisząc to teraz zmieniłabym
wiele rzeczy i całkiem inaczej przedstawiłabym niektóre wydarzenia dziejące się w pierwszej części. Jednak
stało się. Pierwsza część została juz napisała, a za tem biorąc się za drógą musiałam przypomnieć sobie
pare szczegółów pierwszej, zeby nie było zadnych zprzecznosci.
Nie wiem czy to co teraz piszę jest lepsze czy nie. Ocenianie tego nie należy do mnie, acz kolwiek frajdę
mam taka samą pisząc to, oile nawet nie wiekszą.
Myślę ze to tyle wstępu. Nie obiecuje ze wrzucę dzisiaj wszystko co mam. Może nawet lepiej gdy tak się
nie stanie, bo wtedy będziecie musięli czekać na dalszy ciąg o wiele dłóżej. Sama nie wiem kiedy napiszę
coś dalej. Muszę sobie wszystko najpierw poukładać żeby to miało jaki taki sens. Poprzednia część była
pisana trochę na spontana, bez układania konkretnego planu wydarzeń i moze dla tego nie kiedy było to
takie haotyczne i nie raz dziwne.
Teraz juz na dobre kończę ten wstęp. Jeśli komuś sie to nie znudzi albo nie zamęczy to miłego czytania.
🙂
A

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 38

XXXIX

– Mogę? Tylko na chwile. Mistrzu Yodo proszę, proszę. –
Shayley nigdy nie zwróciłaby się w tak dziecinny sposób do Yody, jednak teraz sprawa była wielkiej wagi. Trzymałą w dłoniach długi warkocz swoich włosób, który został jej ścięty i odebrany zaledwie godzinę temu.
Minęło kilka dni od przybycia na Jawina 4. Luke wracał do zdrowia w centrum medycznym, pod opieką najlepszych uzdrowicieli jedi, a Shayley właśnie usiłowała przekonać mistrza Yodę, by wpuszczono ją do neigo chociaż na chwile.
– No dobrze. – Maleńki mistrz w końcu uległ. – Do mistrza Skywalkera na chwilę iźć mozesz.
– Dziękuję, mistrzu. – Shayley miala ochotę krzyknac z radości. Po raz pierwszy od tamtej chwili bedzie mogla porozmawiać z Luke'em. Po raz pierwszy zobaczy go w pełni. Do tej pory pamiętala jego widok z pola walki. Zalanego krwia, albo pogrązonego w głębokim transie uzdrawiającym, z którego został wybudzony dopiero tego dnia, a który miał uleczyc nie tylko jego ciało, ale przede wszystkim duszę.
Gdy weszła do niewielkiego pokoju zobaczyła swojego mistrza, wspartego w pozycji pół leżącej na stosie poduszek. DO połowy ciała okryty był kołdrą. Ręce miał zplecione na piersi, a oczy przymknięte, jednak na szafce obok niego leżał datapad, co było oznaką polepszenia. Jeśli juz Luke coś czytał, oznaczało że nie jest z nim tak źle.
Na widok swojej padawanki uśmeichnał się pogodnie. Jednak Shayley zauważyła w nim pewną zmianę. Gdy spojrzała mu w oczy dostrzegła w nich coś o wiele starszego niż on sam. Mądrośc i udrękę wielu przeżytych lat.
– Witaj, mustrzu – przywitała go. – Przyszłam, zeby ci coś powiedzieć… I cos ci dać. –
Po tych słowach zbliżyła się i złożyłą w jego białę dłonie swoj warkocz. Luke otworzył szeroko oczy i zamrugal.

– Byłaś pasowana na jedi, a ja dowiaduje się o tym na samym końcu? – Zpytał na w pół zartobliwie.
– Uzdrowiciele powiedzięli, ze nie będą cie wybudzać z transu specjalnie na tą okazję – odparła Shayley, udajac przemądrzały ton głosu. – Jestem Jedi… Jeszcze to do mnie nie dociera.
– Kłąmiesz mnie. – Kąciki ust Luke'a. Zadrgały lekko.
– A właśnie ze nie – odparowała Shayley. – Zobacz na to. –
Wyciagnęła z kieszeni wideo rejestrator, który podała Luke'owi. Ten uruchomił go i po chwili Shayley dostrzegła swó? obraz w malym kwadraciku, uslyszala włąsny głos, wypowiadajacy z powagą słowa przysięgi jedi…
Zobaczyłą jak Luke mruga szybko powiekami, usiłujac ukryc poruszenie. Jednak gdy na nia spojrzal z ponad rejestratora, w jego oczach nie było widać ani jednej łzy.
– Moja padawanka – odezwał się cicho, a brzmienie jego głosu mó?iło wszystko . – Moja dzielna Jedi… –
Shayley juz nie potrafiła wytrzymać. Rozpłakała się otwarcie, pozwalając, by łzy zkapywały jej na kolana. Gdy juz się trochę uspokoiłą odezwala się z powagą:
– wszystko to dzieki tobie, mó? mistrzu. To ty nauczyłęś mnei pokory i cierpliwości. To ty zprawiłeś, ze w przeciągu tak krutkiego czasu opanowałam wiecej niz mogło mi się wydawać. I w końcu to ty, swoja mądrością i dobrocią przyczyniłes się do tego, ze przeszłam ostateczną próbę, bez ani jednego słowa sprzeciwu rady. Nawet mistrzowi Yodzie swieciły się oczy. –
Luke roześmiał się cicho, lecz po chwili zpoważniał.
– To ja tobie dzięŻuję – powiedział, ujmując jej rękę. Jego dłoń była ciepła, niemalże rozpalona. – Za wytrwałośc i chęci, bo bez tego nie nauczyłbym cię ani jednej rzeczy. Najważńiejsze są chęci, wytrwałośc i cierpliwośc. I przekazuj to dalej.
– a włąśnie – odezwała się Shayley. – Apropo przekazywania dalej, ktos jeszcze chce cię zobaczyc. –
Po tych słowach wysłała krutki, telepatyczny impuls do osoby, czekajacej na zewnątrz.
Drzwi otworzyły sie, rozegł się głośny pisk, a po chwili Luke poczuł, jak z okrzykiem: – mistrzu Skywalkerze! – rzuca się w jego stronę małą Arianna.
– jak się czujesz? – Zpytał, gładząc włosy dziewczynki.
– Rada zdecydowała że bedę szkolona na jedi – odezwała się, a mina trochę jej zżedła. – Trochę im się to nie podobało. Ale wstawiła się za mna SHayley. I nawet Wedge sie wstawił. To on nas tu przypilotował po tym jak…
– Arianna, shhh – uciszyłą ja Shayley, a Małą odrazu zamilkła.
– nie do wiary. Rada posłuchałą zwykłego pilota X-winga – powiedzial luke.
– Komandora…
– Generała Antillesa – wpadła Ariannie w słowo shayley. – Teraz to pan generał. Widzisz? Wszystko sie zmieniło. Tylko galen… –
Na chwile zpochmurniałą, przypominając sobie ceremonie pożegnalną Gelena Marka.
– Aaa, wiemy kto nas wtedy zaatakował – dodała z nagłym przebłyskiem.
– No i kogo zabiłaś – dodała Arianna.
– To człowiek, działający pod kryptonimem dark hanter – oznajmiła Shayley. – Tajny uczeń Palpatine'a. Jego smierć zdezoriętuje imperatora, przynajmniej na jakis czas. Bedzie musiał zastanowić się co robic. A do tej pory… My tez będizemy mięlic zas zeby coś wymyslic.
– Shayley? – Luke spojrzał na swoja byłą padawanke. – Nie myslałaś o tym, by wziać Ariannę na swojego padawana? Jak dla mnie jesteś juz na to gotowa.
– cooo? – Arianna podskoczyłą w górę jak piłęczka. – Myślalam ze to ty będziesz moim mistrzem. –
Luke ponownie się roześmiał, poczym poklepał dziewczynkę po ramieniu.
– Nadszedł czas by się rozdzielić – powiedział. – Wzywają mnie inne sprawy. Musze szukać nowych jedi albo zpełniać obowiazki w radzie. Ale jeśli kiedy kilwiek będziesz miała problem, zwróc się z tym w myslach do mnie. Odległośc nie ma znaczenia, zawsze cię usłyszę.
– O jej – pisnęła Arianna.
– Chodź – odezwała się Shayley. – Nie będizemy mistrzowi Skywalkerowi przeszkadzać. –
Po tych słowach obie zkierowały się w stronę drzwi.
– Odpoczywaj – rzuciła na odchodne Shayley. – I nie martw się. Narazie inwazja zostala powstrzymana. –
Po tych słowach obydwie wyszły, cicho zamykajac za soba drzwi.
– Wszystko się zmieniło – pomyslał Luke. – No, prawie wszystko. Nie mam juz padawanki, teraz ona sama bę?zie mistrzem, nie mam jednego z przyjaciół, który poąłczył się z mocą… Wszystko przez jeden wypadek, jedna walkę. Ale nie zmienił się fakt, zę mam siostrę i ze wierzę w Shayley, tak jak wierzyłem do tej pory, a moze nawet jeszcze bardziej. W nia i w Ariannę. Ale będą musiały radzic sobie beze mnie. Moje miejsce jest od teraz gdzie indziej. –
Wiedział to od momentu w ktorym otworzył oczy. Wiedzial juz co musi zrobic, czym się zając i o co sie zatroszczyć. Ale mial też swiadomosc, ze moze zrobić to ze spokojem, ponieważ jego padawanka, któ®ej warkocz spoczywal teraz na jego kołdrze sobie poradzi. Że tak jak poradził sobie on poradzi sobie również ona, a mała Arianna stanie się w przyszłości wielką i potężną jedi.

koniec

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 37

XXXIII

Luke dryfował, dryfował w mocy. Czuł i wiedział że umiera. Widział już twarze tych, którzy odeszli przed nim. Zobaczył ojca, matkę, Obiwana… Nawet wuja i ciotkę. Przyzywali go do siebie, przyciągali…
I nagle zobaczył jeszcze jedną znajomą postać. Wysoką i silną, dostrzegł znajome, szare oczy.
– Luke – odezwała się znajomym, kobiecym głosem, którego już dawno nie słyszał. – Wracaj, wacaj! Jezcze nie czas na ciebie. Fowierzam ci swoje życie. Wracaj.
– Nie… Nie… Callista! – Luke wykrzyknął jej imię w myślach, ponieważ nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Wracaj! – Głos Callisty stał się bardziej naglący. – Wracaj do nich, kochany! –
Przebudzenie było dla Luke'a niczym powrót do tamtego momentu. Na nowo przeszył go paroksyzm tamtego bólu, zaskoczenia i przerarzenia Shayley… Ale dla czego tu jest tak cicho? Dla czego jestem tu sam?
Czujac ze powieki ma jakby z ołowiu niechętnie je rozchylił. Leżał w białej pościeli, a nad nim paliła się lampka, rzucając łagodne swiatło na niewielki pokój, w którym się znajdował.
– Przedział pasarzerski statku – pomyslał mgliscie. – Lecimy, wiec jednak się udało… –
Czuł jednak jakąs zmianę w strukturze mocy. Kogoś brakowało, kogoś ważnego. Starkiller…
– Galen? – Wypowiedział jego imię na głos. Sam nie wiedzial dla czego to powiedział. Pamiętal jednak, jak przypadkowo zdradziły mu je mysli Starkillera, który toczył rozpaczliwą walkę z samym sobą. Dobry Galen walczył w nim przeciwko złemu Starkillerowi, bezwzględnemu zabójcy jedi.
– Luke. – Poczuł na policzku ciepłą, aksamitna dłoń. Poznal zapach perfum… TO była Leia. – Juz wszystko dobrze, wracasz do nas.
– Gdzie jest…. Galen? – Luke'a przeraziło to, jak cieńki i słaby był jego głos.
– Luke… – Leia przymknęła powieki. – Star… Znaczy galen… –
Odetchnęła głeboko.
– Dobrze. Prędzej czy póxniej i tak bys się dowiedział. Luke, on nie żyje. Przejął na siebie blasterowe strzaly wymierzone w ciebie. Ten kto za tym stal nawet się nie pokazal. To byłą tchużliwa próba zgłądzenia ciebie. A Sta… galen cie zasłonił włąsnym cialem. –
Luke ku swojemu zaskoczeniu nie poczuł nic. Spodziewał się że oczy go zapieka, ze popłyną z nich gorące łzy, lecz nic takiego się nei stało. Nie czuł nic poza przejmujacą, przytłaczajacą prawdą. Świadomoscią, ze Leia go nie okłamała. I tym, ze to on był powodem smierci Starkillera. I do tego jeszcze Callista, niegdyś jego ukochana Callista, dzięki której teraz żył. Dzięki niej i dzięki Galenowi, który w ostatniej chwili życia został jego żywą tarczą.
– Dziękuję – wyszeptał w myślach,dodając przy tym prośbę o odkupienie wszystkich win Galena. O Calliscie postanowił nie mówić nikomu, nawet Leii. Nie zamierzał się zdradzać. Zamierzał strzedz tej tajemnicy jak najdroższego skarbu. Znowu przywołał myśli o Galenie.
– Mówiłem ci – powiedzial słabo. – MóWiłem ze on… Nie jest zły.
– Nie, nie jest – odparłą łągodnie Leia. – Teraz to wiem. Ale nie mów juz nic Luke, odpoczywaj. Za niedługo będziemy na jawinie 4. Rada jedi tam na nas czeka.
– A co z Shayley i Arianna?
– Wszystko w porządku, luke. Są bezpieczne, chodź arianna nie spałą całą noc. Płakała, bała sie. Ona naprawdę cię polubiłą. A shayley… Jest dzielna. To ona zabiła tego sitha który cię zranił.
– Dzielna dziewczyna – wyszeptał Luke. – Leio?
– Tak, Luke?
– Kocham cię. –
Po wypowiedzeniu tych ostatnich słó? nie miał juz dłuzej siły opierać się zmęczeniu. Zasnął niemal natychmiast.
– Wiem – szepneła poruszona Leia, patrząc na jego twarz. – Wiem o tym. –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 36

XXXVII

– trzymaj sie, Luke, prosze, nie, nie umieraj. – Leia organa kleczała u boku swojego brata, ujmując w dłinie jego twarz. Wiedziała, ze sama nie moze nic zrobic. Każdy oddech młodego jedi brzmiał jak odgłos smierci, która wyciagała ręce, biorac go w swoje bezlitosne objecia.
– W tym momencie pojawił ię przy niej starkiller. Leia pusciła Luke'a, czując, jak policzki robią jej się nagle mokre od łez, poczym obserwowała w milczeniu, jak starkiller podnosi rannego z ziemi i zarzuca sobie na plecy. Gdy to robił Luke krzyknął głośno z bólu. Leia spojrzała na starkillera, majac już się odezwać i rzucic jakaś zjadliwą uwagę na temat traktowania rannych, lecz zaniechała tego zamiaru. Zamiast tego odwróciła się w stronę, gdzie Shayley tuliła do siebie płaczącą juz nie kątrolowanie Ariannę.
– Biedne dziecko – pomyślała ksieżniczka. – W jednym dniu widziało więcej rzeczy, niz nei jeden wojownik w całym swoim życiu. –
W tym momencie dostrzegł Wedge'a, który z początku usiłował pomuc starkillerowi, jednak tamten oznajmił szorstko, ze sam sobie poradzi. Blada twarz komandora wyrażała coś wiecej niż Leia czuła. To była bezwiedna, dławiona wściekłosc, niemal rządza mordu.
– Dobrze że Shayley rozprawiła się z tym tchurzem – syknął przez zęby. – Wredna kreatura, jeśli Luke przez niego…
– Wedge! – Leia z głośńym okrzykiem zarzuciłą przyjacielowi ręce na szyję. Ten objąl ją i nieśmialo poklepał po plecach.
– Nic ise nie martw, Luke jest silny, przeżyje. Nie przez takie buże juz przechodził. – Pocieszał ja jak tylko mógł, usiłując przekonać samego siebie.
– A z toba w porządku? – zatroskała się Leia. – Jesteś ranny. –
Młody korelianin uśmiechnął się krzywo.
– Bardziej na duszy niż na ciele – odparł.
Nagle Leia odwróciła się gwałtownie, dźgnięta czyms, co odczułą jako niewidzialne ostrze miecza swietlnego. Ledwo to zrobiła dało się słyszeć dwa pojedyncze strzały, a po chwili odgłos, jak coś ciężkiego upada na ziemię.
– Luke – krzyknęła Leia i wyrwała się do przodu. Wedge popędził za nią.
– Mistrzu – pisnęła SHayley, ciagnąc za soba Ariannę, która po chwili wpadła na… Ciało. Lecz nie było to ciało Luke'a. Było to ciało starkillera.
Żył jeszcze, ale w jego plecach, w powyżej prawej nerki widać było wypaloną dziurę.
– Starkiller… -szepnęła Shayley.
– Nie… – Jego głos przeraził wszystkich, gdyż był to głos konającego człowieka. – Nie Star… Killer… Luke… luke zyje… –
Jakby na potwierdzenie jego słow dalo się słyszeć ztlumiony jęk bólu. I Shayley wtedy wszystko zrozumiałą. Strzaly były wymierzone w Luke'a. Starkiller, wyczuwszy najwidoczniej niebezpieczeństwo w mocy odwrócił się błyskawicznie, przejmując na siebie ich siłę, tym samym osłaniajć Luke'a własnym ciałem. Teraz właśnie za niego umierał.
Leia też to zrozumiała, bo podeszła i odezwała się cicho:
– Ostatnio nazwalam cię podlym i okrutnym Sithem, pamiętasz? To co zrobiłeś teraz dla Luke'a nie było ani podle, ani okrutne. I dla tego przeżyjesz. –
Odwróćiłą się do pozostalych.
– Idźcie szybko po opatrunki z bactą. Są jeszcze w apteczce na statku. Szybko!
– Za późno… – Dobiegł ich słaby szept. Odwrocili się i zobaczyli starkillera z zamglonymi oczami. – Już za póxno… A ja nie jestem… starkiller. Tylko… –
Wziął głęboki, odręczony oddech. Następne słowo było westchnieniem, zaró?no męki jak i ulgi:
– Galen…
– Galen – szepnęła Shayley czujac, ze w jej pamieci cos nagle zaskoczyło. – Nazywasz się Galen Marek… –
Lecz on jej juz nie odpowiedział. Luke'a osłaniała teraz tarcza, bedąca martwym ciałem. Po chwili ciało Starkillera – Galena zniknęło, rozpływajac sie w mocy, z którą połączył się były sith.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 35

XXXVI

Arianna szła w milczeniu z Shayley, przypominajając sobie ponownie swoją wizję. Prosto, w lewo, potem znowu w lewo… Za kolejnymi drzwiami w prawo… Nie wachała się ani trochę.
Shayley natomiast szła koło niej zatroskana i zmartwiona. Perspektywa rozdzielania się z Luke'em w cale jej nie pasowała.
Nagle Arianna zatrzymała się przed drzwiamb jednej z cel.
– To tutaj. On jest tam.
– Jesteś pewna, skrzacie?
– Jak tego że stoję właśnie koło ciebie. –
Shayley rozejrzała się nerwowo. Rozmawiały co prawda szeptem, ale wolała nastawić się na maksymalną czujność.
– Czysto – poinformowała Ariannę. – W środku też czysto. Trzymaj się za mną. –
Po tych słowach, kożystając z mocy otworzyła drzwi i ostrożnie weszła do środka.
Leżąca w kącie postać poruszyła się z wysiłkiem. Shayley poznała odrazu twarz komandora Antillesa, chodź teraz była dziwnie zmieniona. Jednak widzięli się przelotem na tyle często, że potrafiła go rozpoznać.
– Eee… Wedge – odezwała się szeptem. – To ja, Shayley. Pamiętasz mnie? –
Podkrążone oczy Wedge'a przesunęły się po jej twarzy.
– A więc jednak stał się cud – powiedział cicho. – Luke cię tu przysłał? Jest z tobą? I co to za mała?
– Nie pytaj. – Shayley pstryknęła palcami, poczym uwolniła młodego komandoa z więzów. Następnie przywowała mocą jego blaster i rzuciła mu go w pośpiechu.
– Dasz radę iźć? – Zpytała, patrząc na niego z powątpiewaniem.
– Jakoś dam radę. Muszę. – Wedge był blady i najwyraźniej wyczerpany, lecz mimo to poderwał się i ruszył za Shayley i Arianną.
– Dzięki – rzucił w biegu. – Już nie wiele brakowało.
– Nic nie mów – uciszyła go Shayley. – Oszczędzaj siły.
– Uważajcie! – krzyknęła nagle Arianna.
Shayley odwróciła siębłyskawicznie, dostrzegając przed sobą z tuzin robotów bojowych, z lufami wycelowanymi prosto w nich.
– Droideki! – krzyknęła. Wedge pozwolił sobie na wyjątkowo nie przyzwoite koreliańskie przekleństwo, niemalże błyskawicznie załadował ogniwo energetycznie do blastera i zaczął szyć niemal na oślep w roboty, podczas gdy Shayley tańczyła między nimi, wymachując mieczem świetlnym jak w jakiejś śmiertelnej akrobacji.
– Arianna, biegnij! – krzyknąła do dziewczynki. – Powiedz Luke'owi że za niedługo będziemy i że wszystko jest w porządku!
– Ale…- dziewczynka zawachała się.
– Leć! – ponagliła ją Shayley, rozprawiając się z dwoma droidekami na raz.
Arianna rzuciła im rozpaczliwe spojrzenie, lecz po chwili odwróciła się na pięcie i pobiegła ile sił drogą, którą dopiero co tu przyszła wraz z Shayley.
Shayley i Wedge nadal walczyli o życie. Chociaż wyeliminowali już większość robotów, wciąż przybywały posiłki.
– Za tobą! – wrzasnęła Shayley do Wedge'a, który w błyskawicznym tąpie wymieniał ogiiwa na nowe.
– Nie zatrzymamy ich! – odkrzyknął. – Kończą mi się ogniwa!
– To biegnij! Dam ci czas…
– Chyba zwariowałaś – odparował. – Nie zostawiam przyjaciół na pastwę losu. Zwłaszcza tych, którzy dopiero co ocalili mi życie! –
Shayley nie miała siły się z nim kłócić. Przy użyciu telekinezy posłała jednego z większych robotów w powietrze, zderzając go z inną maszyną. W powietrzu zaroiło się od metalowych cześci i snopów iskier.
– szkoda że tego nie widzisz, mistrzu – pomyślała z satysfakcją. – Myłbyś ze mnie dumny.
– chodź! – Wedge pociągnął ją za rękę. Mimo że zostały mu ostatnie dwa ogniwa nie przestawał nizczyć robotów. Teraz przedzierał się przez zkupiko części, wciąż ciągnąc za sobą Shayley.
– Wyjdziemy z tego – powtarzała sobie w duchu padawanka. – Wyjdziemy z tego, już prawie wyszliśmy… –
Chmura gorąca i mealowych odłamków nagle ustąpiła, jednak oni nadal nie zwalniali kroku. W końcu zatrzymali sie, oboje cięzko dysząc i zbierajac siły do dalszego beigu.
– Jesteśmy prawie przy wyjźciu – oznajmiła Shayley. – Aż dziwne, ze jak dotąd usiłowały nas zatrzymać same droideki. –
Wedge przyjżał się pochmurnie swojemu juz bezużytecznemu blasterowi.
– Jeśłi zjawia się tu szturmowcy… – zaczął, lecz w tym momencie z oddali napłynął do nich piskliwy głos Arianny:
– Shayley! Shayley Luke! Luke i sith!
– co? – Shayley z tych krzykó? wywniozkowala tylko jedno. Kłopoty. Arianna byłą przerarzona. Czyżby starkiller znowu ich zdradził? Po tym jak zaczęła powoli mu ufać, a nawet darzyc go sympatią? Tego by już nie zniosła spokojnie.
– Szybko. – Wedge pociągnąl ją za rękę. Teraz już zrozumial, dla czego nikt nie interesowal się ani nim, ani shayley. Chodziło o Luke'a, o to by go wciagnąc w pólapkę.
Shayley pomyślala wydocznie to samo, ponieważ zacisnęla mocno usta.
Gdy wybiegli na zewnątrz dostrzegli Arianne, która z daleka machała na nich niecierpliwie ręką.
– Pojawił się… Nie wiadomo kiedy – wykrztusiła przerarzona, gdy do niej podbiegli. – Ma dziwny miecz, o dwóch ostrzach… –
Shayley pobladła. Uwolniła delikatnie rękę z uścisku Wedge'a, poczym skoczyła na pomoc swojemu mistrzowi, którego przeciwnik zdołał odciagnąć daleko od miejsca, w którym się rozstali.
Arianna miała rację. Zamaskowana i ubrana na czarno postać walczyła podwójnym mieczem, o wściekle czerwonych ostrzach, płonących niemalże krwistym blazkiem. Luke co prawda zdołał kilka razy zranic przeciwnika, jednak tamten wydawał się w ogule nie męczyc.
– Shayley! – Luke odwrocił sie do niej, łąpiac szybko oddech. – Wezwij tu Leię ze Starkillerem. Niech przylatuja i niech przygotują się do ucieczki. Wedge jest ranny… Nie możemy dlużej… Zrób to! –
Ukłuty naglym, ostrzegawczym impulsem mocy wykrzyknął ostatnie zdanie do padawanki, poczym odwrócił sie z powrotem, ledwo unikajac ciosu przeciwnika, ktory bez wątpienia rozpłatalby go na pól, gdyby nie refleks młodego jedi.
Shayley tym czasem spełniła polecenie mistrza. Miała nadzieje, ze Leia zrozumie coś z jej gorączkowych wyjaśnień, lecz najwidoczniej zrozumiała. Shayley usłyszała, jak ksieżniczka wykrzykuje coś pospiesznie do starkillera, następnie zwraca się do padawanki:
– Trzymajcie się, za chwilę po was będizemy. Niech Luke jeszcze wytrzyma! –
Po tych słowach zerwała połączenia.
– Masz! – Shayley rzuciłą komunikator przerarzonej ariannie, ktora. Złapała go niemalże nieświadomie, poczym po chwili młoda jedi sama rzuciła się w wir walki.
– Jeśli ty nie walczysz równo, to my tym bardziej nie bedziemy – oznajmiła, bardziej do siebie niż do przeciwnika. Postanowiła jednak bronic swojego mistrza, chodby to miała byc ostatnia rzecz jaka zrobi w zyciu.
Luke czuł dokładnie to samo. Wiedział, ze temu sithowi w cale nie chodzi o niego. To Shayley była celem, on natomiast zwykłą przeszkodą, którą należało usunąć z drogi i to jak najszybciej. Chciał to jakos przekazać padawance, lecz nie miał takiej mozliwosci. Jego swiat zkurczył się tylko do ciosów, pchnieć, uników i dzikiego, śmiertelnego tańca. Wiedział, ze w tym momencie nawet sekunda dekoncentracji może kosztować zycie ich obojje.
W pewnym momencie przeciwnik zrobil jednak coś, czego ani Luke, ani jego padawanka się nei zpodziewali. Zakręcił ostrego młynka swoim mieczem, tak ze klinki obracały sie w powietrzu dobre kilkanaście sekund, a następnie jedna z nich zpadła wprost na Luke'a, wbijając sie głęboko w jego ciało. Shayley na krutką chwilę zamarła, obserwujac, jak jej mistrz osówa sie na ziemię, krztusząc się własną krwią. Następnie pełnym rozpaczy i wściekłosci głosem wykrzyknęła jego imie, poczym rzuciła się na przeciwnika, atakujac go ze zdwojoną siłą.
Znowu ogarnął ją taki sam szał, taka sama zimna furia jak wtedy, gdy walczyła po raz pierwszy z vaderem, jednak teraz katrolowała nerwy na tyle, by zachować resztki trzeźwego umysłu.
Dostrzegła przez napływajace do oczu łzy kołujacy nad nimi znajomy kształt ich statku. A wiec byli uratowani. To sprawiło, ze wstąpiła w nia nowa energia. Udezyła przeciwnika potężnym impulsem mocy, a gdy ten na moment się zawachał, wbiła ustrze swojej klingi prosto w jego pierś.
W ten oto sposób dark hunter, ostatnia nadzieja Palpatine'a zginął, pozostawiajac po sobie tylko swój obosieczny miecz, który wysliznął się z nagle zmartwiałych palców swojego właściciela. Shayley widziała to jak na zwolnionym filmie, bo w tym momencie najważniejszy był dla niej jej mistrz, który dygotał nieopodal w kałuży własnej krwi.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 34

XXXV

– To nie tutaj, mistrzu Skywalkerze. To tam. –
Arianna machała niecierpliwie ręką. Znajdowali się na odległej i dzikiej Felucji, a Arianna usiłowała doprowadzic Luke'a i Shayley do miejsca pobytu Wedge'a. Obojga jedi wizje cierpiącego komandora nawiedzały coraz częściej. Shayley wpadła juz w taki obłęd, ze przy którejś z koleii wizji rozpłakała się, wyobrażajac sobie, co młody pilot musi teraz przeżywać. Na mysl, ze mógłby już nie żyć drżała.
– Jesteś pewna, Arianna? – Zapytal Luke, czuuny i zkupiony.
– Oczywiscie – odpowiedziała z przekonaniem dziewczynka. – Oh, pospieszmy się! –
Luke wyczuwał jej niepokuj. Czuł też blizką obecnośc przyjaciela oraz napięcie w strukturze mocy, wskazujacej na to, ze jest z nim Vader. Vader, który jest wściekły. Luke przeczuwał, ze jeśli się nei pospieszą, Wedge zginie prędzej niz sie tego zpodziewaja.
– Dobrze. – Zrównał się z Arianną, odruchowo kładąc dłoń na rękojeści mieczo światlnego. – Prowadź. –
To nie była juz ta mała, zagubiona dziewczynka którą musiał pocieszać. Teraz wydawała się o wiele starsza i silniejsza. Szła pewnie, jakby instynktownie wyczuwała kierunek. Luke jednak wiedział, ze dziewczynka ma niesamowitą pamięć, co pozwoliło jej utrwalic sobie każdy szczeguł swojej wizji.
Shayley szła za nimi, gotowa ich oboje chronić. Nie wiedziała co będzie dalej. Czuła dziwne drżenie mocy, które jednak nieco rużniło się od tego, które czuła w obecności Vadera. Chciała o tym powiedzieć Luke'owi, lecz on wydawał się pogrązony we własnych myslach. Czyżby też to odczuwał?
Nagle Arianna zatrzymała się, po raz pierwszy zdezoriętowana. Rozejżała się dookoła.
– Nie wiem – odezwała się nagle, a Shayley zaniepokoiła niepewność i bezradnośc w jej głosie.
– Skrzacie, co tam? – Padawanka podeszła do dziewczynki i położyła jej rękę na ramieniu.
– Nie widzę tego statku – odezwała się cicho Arianna. – Nie widzę go, a przecież tutaj był… Tak, cały czas tutaj był.
– Generator pola maskującego? – Zpytała Shayley Luke'a, który nagle zadrżał. Odruchowo dobył miecza, poczym gestem nakazał zrobic Shayley to samo.
– Mistrzu, co… – Zaczęła Shayley, lecz Luke rzucił jej ostrzegawcze, nawet karcące spojrzenie.
– Nic nie mów. – Jego głos stał się nagle napięty, a ton surowy. Shayley obserwowała go z szeroko otwartymi oczami, podobnie z resztą jak Arianna.
Luke natomiast zanużył się w mocy, usiłując wyczuć zagrożenie.
– Nie powinienem zabierać ze sobą Arianny – przemkneło mu przez myśl. – TO jeszcze dziecko, a ja wyczuwam coś potężnego. Zbyt potęznego. Siłą, ktora jest w stanie nawet ukryć gwiezdny niszczyciel. Wedge, gdzie ty jesteśśś? –
Odetchnął głeboko, a następnie wypuścił gwałtownie powietrze.
– Mistrzu? – Zpytały jednocześnie Arianna i Shayley.
– Chodźcie. – Głos Luke;a zmienił się w pełen napięcia szept. Teraz to on wysunął się do przodu, a Shayley ujeła Arianne za rękę. Cała trójka ruszyła w ciszy. Luke prowadził, czujny i zkupiony. Shayley dawno nie widziała swojego mistrza tak zaniepokojonego.
– Tam – powiedział po kilkunastu minutach. Głos miał lekko ochrypły.
– Gdzie? – Shayley usiłowała przebic wzrokiem horyzont.
– Tam. – szepnęła Arianna, nakierowujac jej rękę. Gdy padawanka spojrzała w tamtą stronę dostrzegła smukły statek, który znała aż za dobrze. To na nim walczyła z Vaderem. Na nim przeszła swoją pierwszą próbę, omało nie popadając przy tym w krańcową furię i nie zabijajac bezbronnego lorda sith. Wstrząsnął nia dreszcz.
Nagle wszystko stało się bardzo szybko. Arianna zdążyła tylko krzyknąć cieńko:
– Mistrzu Skywalkerze, uważaj! –
W następnej chwili Luke odskoczył gwałtowni, posługując się mocą, a Shayley zauważyła, że w miejscu gdzie jeszcze ułamek sekundy temu stał widniała zapadka, która teraz otworzyła się, ukazując olbrzymią czeluść.
– Dziękuje, Arianna. – Luke poklepał ją po ramieniu. – Chodźcie. Tylko uważajcie, najwidoczniej spodziewali się nas tutaj. –
Ruszyli dalej, jeszcze bardziej czujni i zkupieni. Shayley nawet czuła, jak w jej serce zaczyna wkradać się zimny strach. Jednak był jeszcze na tyle słaby by mogła go ztłumić.
– Czysto. – W głosie Luke'a pojawiło się zdziwienie. – Czegoś tu nie rozumiem. Nie ma nawet droidów bojowych. Czyżby myślęli że zginiemy tam, w przepaści?
– nie wiem – odpowiedziała Shayley. – Co robimy? –
Oczy Luke'a powędrowały po opuszczonej rampie statku.
– Najwidoczniej chcą żebyśmy tam weszli – odpowiedział. – Obawiam się, że najgorsze dopiero przed nami. Trzymaj się blizko mnie, Shayley. I uażaj na Ariannę. –
Uaktywnił klingę swojego miecza świetlnego, a Shayley jab w transie poszła jego śladem, drugą ręką mocniej ściskając dłoń Arianny.
Luke w końcu zatrzymał się tuż przed statkiem.
– idźcie obie – powiedział. – Ja tu zostanę. Odnoszę dziwne przeczucie, że w środku jest mniej niebezpiecznie niż tutaj.
– Mistrzu – zaprotestowała Shayley. – Nie, nie pójdę bez ciebie. Nie zostawię cię tak…
– Mosłuszeństwo, padawan – przyomniał jej surowo Luke. Shayley westchnęła ciężko. Wiedziała, że Luke ma racje i że powinna wbrew swoim własnym uczuciom zostawić go i iźć z Arianną.
– No dalej – przynaglił ją Luke. – Tracimy czas. –
Shayley ponownie westchnęła.
– No dobrze – bąknęła niezadowolona. – Chodź, Arianna.
– Niech moc będzie z wami – pożegnał je Luke i odwrócił się, trzymając zapalony miecz wysoko nad sobą.
– I z tobą, mistrzu – odpowiedziała telepatycznie Shayley, poczym razem z Arianną wspięły się po rampie, znikając we wnętrzu statku, co do którego Shayley żywiła nadzieję już nigdy nie wrócić, tym bardziej nie bez Luke'a. Ona czuła podobnie jak jej mistrz, że teraz są bardziej bezpieczne niż na zewnątrz, ale ta perspektywa w cae jej się nie podobała.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 33

XXXIV

Wedge nie pamietał kiedy ostatnio tak krzyczał. Za wszelką cenę starał się nie dawać Vaderowi ani trochę satysfakcji, bez względu na to co czarny lodr wymyslił za tortury. Komandor Antilles zaciskał tylko zęby, modląc się w duchu żeby poprostu zemdleć i już tego nie czuc. Teraz jednak było inaczej. Teraz nie liczył się ani jego stopień, ani nawet to ze był przyjacielem Luke'a Swywalkera, jednym z pilotów elitarnej eskadry łotrów, ze X-wingi to była dla niego codziennosć… Teraz poprostu był wzykłym, cierpiacym jeńcem, który wbrew sobie musiał krzyczeć. I krzyczał.
– Czułem ze nie dożyje starosci – pomyslał, gdy fala cierpienia na moment ustała, a on, oddychajac ciężko zamarł w bezruchu. – Przeczuwałem, ze zgine jeszcze przed trzydziestką. No i proszę, właśnie teraz umieram, ale nie przeczuwałem ze w taki sposób. Zawsze chciałem umrzeć w walce, w kabinie swojego X-winga, nawet w wyniku postrzału z blastera, ale nie w taki sposób… –
Przywołał na twarz coś na kształt drwiacego uśmiechu, który jednak przerodził się w grymas bólu i zmęczenia.
– Daję właśnie tej maszynie satysfakcje – pomyślał. – Temu czemus, co właśnie przede mna stoi, a co ma w sobie tyle ludzkich uczuc co jednostka napędu nadświetlnego. Ale spokojnie, Antilles, popatrz na to z jaśniejszej strony. Nie umarłeś. Żyjesz jeszcze. Minęlo juz tyle czasu, a ty nadal żyjesz, nie zostałeś zamęczony. I nie uroniłes ani jednej informacji. –
Podniósł hardo głowę, usiłujac spojrzeć na górującą nad nim, zamaskowaną postać lorda sith..
– Nadl będziesz odmawiał współpracy? – Zpytał Vader zimnym, obojętnym tonem, chodź w środku kipiał w nim gniew. Ten głupi rebeliant jest bardziej wytrzymały niż mógł się zpodziewać. Vader wiele razy juz takich widział. I wiele razy juz takich przesłuchiwał. Ci najbardziej odporni, jak ten leżacy u jego stóp zawsze pochodzili z jednej i tej samej planety. Z korelii. Przeklęci Korelianie, tak jak i ten tutaj. Jednak wszyscy podobni do niego, po użyciu wszelkich możliwych, bez skutecznych sposobów wydobycia informacji ginęli. I ten tutaj, bez wątpienia Korelianin też zginie. Jeśli nawet nie złamały o najbardziej bolesne tortury, to w takim razie można go tylko zgładzic. I to w trybie natychmiastowym.
– Będziesz miał mniejszy problem jak mnei zabijesz – odparł Wedge słabym ze zmęczenia głosem. – Ale wtedy zepsujesz sobie zabawę, nie prawda?
– Bezczelny, naiwny głupcze – syknął Vader. – Zostaniesz zgładzony w trybie natychmiastowym. –
Wedge prychnął, chodź w duchu powiedział sobie tylko: jesteś załatwiony. Usiłował się odwrócic, by wydobyc swój komunikator, wciąz ukryty w kieszeni lotniczej kurtki, którą nadal miał na sobie. Kurtka była co prawda juz w opłakanym stanie, lecz Wedge miał nadzieję, ze komunikator nie jest w takim samym stanie i ze nadaje się do wysłania chodźby po cichu wiadomosci SOS. Za zadne skarby swiata nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo wyciagania go z opresji, lecz w tym momencie znajdował się w sytuacji bez wyjźcia. Musiał chociaż przekazać to, czego sam się dowiedział zanim go zchwytano. A jeśli teraz zginie, wszystkie te poufne informacje przepadną.
Pożałował, ze nie ma zdolności komunikowania się przez mysli lub wyczuwania uczuć, tak jak robił to nie raz Luke… Luke. Mysl o przyjacielu przeszyła go niczym ostrze. Wiedział, ze to bez skuteczne, ale przywołał w dichu rozpaczliwą mysl:
– Stary, wiesz dobrze ze nie chcę cię narażać, ale pospiesz się, zanim przepadną ze mna wszystkie informacje, za którymi tak goniłem z z powodu których mnie zchwytano. Nie zawiedź mnie, czerwona piatko. –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 32

Xxxiii.

Luke zamknął się w swojdj kabinie pasażerskie>. Chciał trochę obyć samemu. Nie czuł już zmęczenia, zregenerowawszy wszystkie siły w czasie nu. Ktoś by powiedział, że jedi nie mają nic do robienia po za medytacją, lecz Luke jako jedi wiedział co innego.
Kabina była nieco zbyt mała na treningi z mieczem świetlnym, lecz na medytację alchaka nadawała się w sam raz.
Luke więc zamknął oczy, zanużając się całkowicie w mocy. Boso, w samych tylko spodniach powtarzał wierkie każdą zapamiętaną figurę, układ… Przynajmniej starał się powtórzyć, odwzorować, I zawsze po skończonych ćwiczeniach czuł goszką frustrację z powodu niepowodzenia.
W końcu po upływie mniej więcej ponad godziny poczuł, że siły go ofuszczają. Cięzko dysząc wymknął się z objęć mocy i usiadł, złożywszy ręce na podołku i powoli wacając do rzeczywistości ze swojego bezcielesnego, duchowego świata. Jak zwykle w takich chwilach wszystko wydawało się inne. Kolory mniej ostre, zapachy i dźwięki mniej wyraźne… Nagle zza drzwi rozległo się ciche wołanie:
– Luke, Luke, jesteś tam? –
To była jego siostra. Młody jedi poraz ostatni odetchnął głęboko i wstał. Usiłował pozbyć się towarzyszącego mu za każdym razem w takich chwilach poczucia straty, że musiał porzucić bogactwo i głębie swojego świata wewnętrznego. Głos Leii do tej pory wydawał się jakby mniej żywy, a kolory które widział bledsze.
Otworzył jednak drzwi i stanął przed siostrą.
– wszystko w porządku? – zatroskała się Leia. Wyglądała jak zwykle pięknie. Długie włosy opadały jej aż poniżej pasa, a w brązowych oczach czaił się niepokuj.
– Wygląda tak jak wtedy, gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy – pomyślał Luke. Przypomniał sobie tą chwilę, gdy jeszcze jako nastoletni, naiwny chłopak wbiegł do jej celi i z pomocą Hana i Chewbacc] zdołał ją uratować.
– Tak – odpowiedział na jej pytanie. – Wszystko ze mną w porządku.
– Starkiller cię widział – mruknęła \ niezadowoleniem Leia. – Był ciekaw co robiłeś, to było nie całe pół godziny temu. –
Luke westchnął. Starkiller go widział. Był podglądany przez sitha. Medytacja alchaka była dla jedi czymś bardzo osobistym.
– Mozesz mu powiedziec, ze to tylko zwykłe cwiczenia, jeśli go to tak bardzo interesuje – odparł Luke.
Leia uśmeichnęła się lekko. Gdyby to był kto inny niż Luke odpowiedziałaby mu, ze niech sobie przekazuje to sam, jednak to był jej brat. Mało tego, był najpotężniejszym jedi w całej galaktyce.
– A jeszcze keidys to był taki z pozoru nie poradny chłopak – przebiegło jej przez mysl. Przypomniała sobie moment, gdy oboje jeszcze nie wiedzięli o swoim pokrewieństwie. O tym, gdy Leia go pocałowała, ot tak na szczęście. I o tym, jak Luke subtelnie zabiegał o jej względy. Zahihotała cicho.
– Co cię tak bawi? – W niebiezkich oczach Luke'a pojawiło się pytanie.
– Pomyslałam sobie – odparła Leia. – Co by było, gdybyśmy nie dowiedzięli się nigdy ze jesteśmy rodzeństwem.
– I gdybys nie poznała Hana. – Luke podchwycił dofcip. – Żylibysmy sobie moze w spokoju i szczęściu…
– Razem? – Leia znowu zahihotała, poczym zrobiła coś, czego nikt inny nie odważyłby się zrobic w stosunku do Luke'a. Podeszła i zmieżwiła mu włosy.
– I pomysleć, ze kiedys byłeś małym, zazdrosnym i lekko irytującym prowokatorem, którego ulubionym zajęciem było pakowanie się w kłopoty – ztwierdziła z rozbawieniem.
– Można od tego odjąć wszystko oprucz pakowania się w kłopoty – dodał Luke. – TO tak na chwilę obecną. –
Zpoważniał nagle, podobnie z reszta jak Leia. Oboje w tym samym momencie przypomnięli sobie o tym co ich czeka Misja ratowania Wedge'a, groźba wiszącej wciaz nad nimi wojny. Wszystko to sprawiło, ze beztroska opusciła ich nienam natychmiast.
Shayley tym czasem miała dziwne sny, chociaz po przebudzeniu zaczęła nazywac to wizjom. W swoim snie widziała młodą dziewczyne. Nie znała jej, za to tamta wydawała się znać ja.
– Shayley Starlightt. – Wymówiła jej imię jakby z oddali. – Jesteś padawanka Luke'a Skywalkera prawda?
– Z kad o tym wiesz? – Senne ja Shayley nawrt wtedy nei wyzbyło się ostrożności i podejżliwosci. – I z kąd wiesz jak się nazywam>
– Emocje cie zdradzają – odparła nieznajoma. – Emocje i mysli. Lecz nie martw się, nie zamierzam wykorzystać ich ani przeciwko tobie, ani przeciwko zakonowi jedi albo nowej republice. Przybyłam tylko by cię ostrzedz. Ciebie i Luke'a. Wisi nad wami olbrzymie neibezpieczeństwo.
– Kim jesteś zkoro mówisz mi takie rzeczy?
– Kimś kto chce wam pomuc – odparła nieznajoma. – Kiedys zdradze ci swoje imię, jednak nie teraz. Nie mów nikomu że mnie widziałaś, nawet Luke'owi. On… Bardzo silnie by to przezył.
– Kim jesteś? – Shayley nie ustępowała. Wyczuwała, ze to nie był taki sobei sen, ze ta kobieta kiedys naprawdę istniała. Mało tego, między nią a Luke'em istniała jakaś zażyłość. Słychać to było po głosie nieznajomej.
– No dobrze, uparta jesteś – ztwierdziła. – Powiem ci, ale jeśli mi obiecasz, ze nikomu nie posiesz o moim pojawieniu się.
– Niech ci bedzie – ustąpiła Shayley. – Obiecuję. A ty obiecaj… Przyrzeknij, ze to wszystko co mi mówisz jest prawdą, ze nie wprowadzasz nas w półapkę.
– Przyrzekam. – W głosie nieznajomej pojawiła się powaga. – A co do tego jak się nazywam… Jestem przeszłoscią i przyszłością. Mam na imie Callista… –
Po tych słowach wizja się rozpłynęła, a Shayley otworzyła niemal natychmiast oczy i usiadła, czując, jak serce wali jej w piersi.
– Callista – wyszeptała cicho, niemal nieświadomie. – Callista… –
Rozejżała się z niepokojem. Była sama. Luke'a przy niej nie było.
– Nie mów Luke'owi – Przypomniała sobie kolejne ostrzerzenie Callisty. – Nie mów?, nie pytaj. Ale dla czego? –
Odetchnęła głęboko, znajdujac po chwili uspokojenie w mocy.
Nagle znowu dosnała wizji, lecz tym razem całkiem inniej. Nie wyraźnej, pełnej tylko pojedynczych obrazów i odczuc. Uparte, niezłomne postanowienie, zkrywany głeboko lęk. Ciemnośc, ból… Przerarzajacy krzyk, cierpienie…
– Wedge! – Z tego stanu wyrwał ją jej własny krzyk. Poderwała się na równe nogi, lecz przez moc czuła, ze nei tylko ona coś zauważyła. Wyczuła wyraźnie niepokój swojego mistrza, który usłyszał jej krzyk i teraz zbliżał się szybko, niemal do niej biegł…

EltenLink