XXXII
Shayley nie potrafiła zasnąć. Była zmartwiona i przejęta. Myślała o swoim mistrzu, o małej Ariannie, o Wedge'u, nawet o starkillerze. Bała się trochę tego co będzie dalej i czula, ze zaczyna ją to powoli przerastać.
W koncu wstała i postanowila znaleźć swojego mistrza. Zawsze zwierzała mu się ze wszystkich swoich obaw, lękó, zmartwień czy radości, a on zawsze był dla niej oaza spokoju i zrozumienia. Mimo ze niekiedy nie popierał jej działań i dawał jej to dozrozumienia, zawsze jednak ją wysłuchał.
Byla tylko jeda rzecz o ktorej mu nei powiedziała, chodś podejzewala ze ja wyczuwał. Ona sama usilnie z tym walczyła. Powtarzała sobei ciagle że jedi powinni unikac przywiazań, ale dla niej było to prawie niewykonalne. Przywiązanie i silna więź jaka łączyła ja z jej mistrzem zdawała sie rpzerarzać w coś silniejszego, z czym usilnie walczyła. A co jesli Luke sie zorietuje? Jesli odsunie ją od siebie i pozostawi samą sobie?
– Nie – przebiegło jej przez mysl. – On by tak nei zrobił. –
Jednak gdy wymknela sie cicho ze swojej sypialni natknęła się na Ariannę, spaceującą od sterownii i z powrotem.
– Hej Arianno. – Shayley uśmiechnęła się do niej przyjaźnię. – wiesz może gdzie jest Luke?
– Śpi – odparła mała tak pewnie i stanowczo, że padawankę trochę to zastoczyło.
– Śpi?
– Tak,, śpi. –
Shayley westchnęła cicho.
– Leia i sith siedzą w sterownii. – Arianna wskazała zamknięte drzwi.
– A ty dla czego nie śpisz? – zpytała Shayley. Udeżył ją spokój dziewczynki.
– Jakoś tak… Myślę co ze mną będzie – odparła cicho. – Tak bym chciała zostać jedi, ale rada chyba się nie zgodzi.
– Oj nie mów tak! – Shayley podeszła i objęła małą ramieniem. – Na pewno się zgodzą. Kto wie, może nawet zostaniesz przydzielona Luke'owi, jeśli zostanę pasowana na jedi.
– Chciałabym – westchnęła dziewczynka. – Ale ciebie też lubie.
– Naprawdę?- Shayley roześmiała się serdecznie. – Ja też cię lubię, skrzacie. –
Nagle zalała ją faa wspomnień tak silnych, że musiała zacisnąć powieki by się nie rozpłakać. Przymomniała sobie, jak żyła zanim znalazł ją Luke. Mimo wolnie zacząła sięgać pamięcią do dzieciństwa. Do rodziców, których nie pamiętała. To grupa rebeliantów znalazła ją gdzieś w odległym zakątku zewnętrznych rubierzy. Małą, niezpełna siedmio-letnią dziewczynkę, która musiała radzić sobie sama. Zaczęła się \astanawiać kim byli jej rodzice i dla czego ją pozostawili.
– Co im się we mnie nie podobało? – zadała sobie w myślach to pytanie. – Wychowywali mnie obcy ludzie, aż do puki nie osiągnęłam dorosłości. Dopuki nie znalazł mnie Luke działałam potejemnie przeciwko imperium, byłam niekiedy szpiegiem, śledziłam oczynania nieprzyjaciela, niekiedy narażając życie. Łciekałam, walczyłam razem z innymi… Aż w końcu zjawił się Luke i powiedział, że przywiodła go do mnie moc. Coś, w co nie do końca wierzyłam, a już na pewno nie w to że sama mam to w sobie i że to z mojego powodu pojawił się Luke. Pamiętam do tej pory jego widok, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. W obcisłym stroju koloru pustynnego piaskowca, z tymi powanymi, smutnymi oczami, spokojną i cierpliwą twarzą… Pamiętam brzmienie jego głosu, gdy powiedział że zabiera mnie na coruscant… To uczucie, że \aczynam inne życie… Że w końcu będę bardziej bezpieczna niż byłam… A moi rodzice… Chciałab]m kiedyś ich spotkać, spojrzeć im w oczy i zpytać, dla czego to zrobili…
– Shayley? – Arianna położyła jej rękę na ramieniu. – Stało się coś?
– Nie – odparła, otrząsając się z zamyślenia. – Nic się nie stało. Chodź, owinnaś się przespać, chodź, mała. –
Objęła ją ramieniem. Pomyślała o niej nagle jak o młodszej siostrze, której nigdy nie miała.
Nagle obie dosłyszały za sobą cichutki szelest. Shayley odwróciła się gwałtownie, lecz po chwili zobaczyła że to tylko Luke. Musiał najwidoczniej od ewnego czasu obserwować swoją padawankę, bo uśmiechał się pogodnie.
– Shayley ma rację, Arianna – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Teraz to ty powinnaś się przespać. –
Podszedł i ujął dziewczynkę z drugiej strony. ^razem z Shayley zaprowadziły ją do tego samego pokoju, gdzie jeszcze do nie dawna spał Luke.
Arianna już nie opierała się zmęczeniu. Gdy się położyła, Shayley i Luke usiedli przy niej, usiłując uspokoić ją ich obecnością.
Shayley zaczęła cicho nucić coś, co przypomniało jej się nagle, nie wiadomo z jakiego powodu. Prostą, dziecięcą bołysankę o małym ewoku, zasypiającym wśród liści. Gdy tak śpiewała ogarnęła ją dziwna tąsknota. Za wicketem i za czymś jeszcze, za tym, czego nie pamiętała. Kojącymi objęciami rodziców. Musiała ich dhświadczyć jeśli przypomniała sobie o tej kołysance, lecz tego nie pamiętała.
Głos nagle jej się załamał, a ona sama zaczęła płakać cichym, nie powstrzymywanym już płaczem.
Poczuła, jak ktoś obejmuje ją łagodnie ramieniem i przyciąga do siebie. Poddała się temu, ponieważ wiedziała że to Luke, który w tym momencie przestał zwracać łwagę na zasady i kodeks. Shayle] była dla niego teraz zwykłą, zagubioną dziewczyną, która zwyczajnie potrzebowała blizkości i miłości, której prawie nigdy nie zaznała.
Pozwolił b] wypłakiwała mu się na ramieniu.
– Już pokojnie – szepnął cicho. – Spokojnie. Nie bódź małej…
– Mistrzu – załkała cicho, łapiąc oddech między spazmatycznym łkaniem.
– Jesteś dzielna, Shayley – uspakajał ją Uke tym samym kojącym szeptem. – Jesteś twarda. Pamiętaj. Tak jak kryształ miecza świetlnego, kryształem jedi jest jego serce. Jedi są kryształem mocy, a moc jest życiem. Ty też jesteś kryształem, Shayley. Nie tylko mocy, ale też… –
Urwał, odetchnął głęboko.
– Jesteś jednym z kryształów mojego serca – dokończył. – Ty, Leia, Mistrz Yoda, Obiwan, rodzice… To wszystko są kryształy, z którńch zkłada się moje serce.
– A twoje serce jest jednym, dużym kryształem – pomyślała Shayley, lecz ukryła tą myśl. Jednak głos Luke'a, jego ciepły dotyk, wszystko to uspokajałą ją i dawałh poczucie bezpieczeństwa. Luke miał w sobie jakąś wewnętrzną siłę, którą w tym momencie oddawał Shayley, która przestała w końcu płakać. Uspokoiła się całkiem i przymknęła oczy.
– Mistrzu, co teraz ze mną będzie? – zytała cicho, żeby nie obudzić Arianny. – Io będzie z nami?
– Zostaniesz potężną jedi 5 hdparł Luke ze sokojną pewnością. – będziesz służyć galaktyce najlepiej jak potrafisz, tak samo jak ja. Nabrałaś już pokory i rzyczliwości, jednak najważniejsza próba dopiero przed tobą. Pamiętaj wtedy wszystko czego się nauczyłaś. Ta dobroć i miłość jest wszystkim co masz i co możesz dać innym. Pamiętaj o tym, a ja będę wierzył w ciebie do samego końca, nawet jeśli nie będę już mógł ci pomagać.
– Rozumiem, mistrzu – odrzekła Shayley. Odpowiedź Luke'a całkowicie jej wystarczyła.
Chwilę później poczuła, jak ogarnia ją błogi spokój, poczym zasnęła, a jej mistrz, nie przejmując się niczym delikatnie wziął ją na ręce, zaniósł do jej sypialni i położył do łóżka, troszcząc się o wszystko co mogło sprawić, by czuła się spokojnie i bezpiecznie.
– Wypoczywaj, Shayley – szepnął, gdy poprawił jej kołdrę, gładząc przy okazji jej blady policzek. – Masz w sobie wielką siłę. Wiem że potrafisz ją wykożystać. Jestem dumny z ciebie, moja padawanko. –
Wypowiedział te słowa również telepatycznie, poczym spojrzał na nią ostatni raz i oddalił się, zamykając delikatnie za sobą drzwi, poraz ostatni dodając jej sił swoją miłością, jaką do niej żywił.