XVII
Wahadłowiec Luke'a i Wedge'a został przy pomocy promienia sciągającego umiejscowiony w hangarze gwiezdnego niszczyciela, gdzie już czekała grupka szturmowców.
– Opuścić statek – rozkazał jeden z nich. Luke klepnął Antillesa w ramię, po czym obaj wyszli spokojnie. Luke czuł jak w wedge'u gotuje się złość, ale zamknął się na odczucia przyjaciela, pozwalając by przepływała przez niego moc. Miał konkretny plan i zamierzał się go trzymać, nie pozwalając sobie na ani chwilę dekoncentracji.
Jeden ze szturmowców szturchnął Luke'a w plecy lufą blastera, karząc mu iść za sobą. Luke wiedział, że prowadzą ich do Dartha Carlusa. Nie miał pojęcia kim jest ów darth Carlus, ale miał niejasne przeczucie, ze to ktoś budzący równy powiew grozy jak sam Vader.
Przez jakiś czas szli mrocznymi korytarzami, a Luke wytężał swoje zmysły jedi, starając się wyczuć Shayley. W momencie, gdy była już bardzo blisko dał znać Wedge'owi, który jednym zręcznym ruchem powalił pilnującego go szturmowca i dobył blaster, pakując wiązkę ogłuszającą prosto w pierś szturmowca. Pozostali zareagowali prawie od razu. Czerwone i niebieskie promienie laserowych błyskawic zaczynały zderzać się ze sobą i odbijać od ścian i paneli kontrolnych. Luke również włączył się do walki, dobywając miecza i odbijając śmiercionośne strzały, wymierzone w niego i Wedge'a i kierując je mocą w stronę broni, z której zostały wystrzelone.
– Cóż, macie problem – Skwitował Wedge, zwracając się do szturmowców i przekrzykując ogólny harmider. – Nigdzie z wami raczej nie pójdziemy! –
Ci, którzy zdołali jeszcze utrzymać się na nogach aktywowali syreny alarmowe.
– Wszyscy już wiedzą o naszej obecności – pomyślał Luke, wciąż odbijając strzał po strzale. Udało mu się przy użyciu mocy skierować w podłogę dwa na raz, które były wymierzone w Wedge'a. Jeden w pierś, drugi w okolicę kolana.
– Wedge! – krzyknął nagle, doznawszy silnego odczucia w mocy. TO odczucie było na tyle znajome, że poznał je od razu. – Osłaniaj mnie! Ja idę po nią! Wiem gdzie ona jest!
– Idę z tobą! – krzyknął za nim Wedge, lecz Luke pochylił się i nadal wymachując świetlnym mieczem, popędził labiryntem korytarzy. Moc kierowała teraz nie tylko jego ręką. Kierowała nim samym, a on poddawał się jej całym sobą.
W końcu dobiegł do odpowiednich drzwi. Wiedział że to są właśnie te, za którymi jest uwięziona Shayley.
Dobył blaster, który w trakcie walki odebrał jednemu ze szturmowców, przestrzelił zamek i niemal pędem wbiegł do środka.
Zobaczył ją niemal od razu. Leżała przy ścianie, pogrążona w głębokim transie. Luke domyślił się, że to trans Jedi. Był pewien, że Shayley sama się w niego wprowadziła, by w żadnym wypadku nie dać się sprowokować swojemu prześladowcy.
Zatrzymał się tuż przed swoją padawanką, odrzucił miecz oraz blaster i ukląkł przy niej. Wyglądała teraz niewinnie i bezbronnie, a emanujący od niej spokój zdawał się przeczyć wszystkiemu co się tu działo.
Luke wyciągnął rękę i starając się oddychać głęboko i regularnie dotknął jej czoła. Z początku nie działo się nic szczególnego. Po paru chwilach jednak powieki Shayley drgnęły a ona sama zamrugała i otworzyła oczy. Spojrzała na Luke'a, a przez jej twarz przemknęła w jednej chwili burza różnorodnych emocji. Strachu, smutku, zaskoczenia i wdzięczności. W jednej chwili usiadła, przytuliła się do Luke'a i zaczęła przeraźliwie płakać.
Nie wiedząc zbytnio co ma robić, Luke objął ją opiekuńczo, czując jak jej całym ciałem wstrząsają gwałtowne spazmy, a z gardła wyrywa się ni to krzyk, ni to szloch.
– Masz ją? – Do celi pędem wbiegł Wedge. – Zatrzymałem ich na jakiś czas, ale i tak musimy się chyba spie… O rany. –
Stanął jak wryty, gdy zobaczył całą scenę. Gdy w dodatku usłyszał przeraźliwy płacz Shayley aż się cofnął, krzywiąc się tak jakby go coś rozbolało.
– Co jej się stało? – Spytał, podchodząc jednak po chwili nieco bliżej. Pochylił się i delikatnie wyłuskał Shayley z ramion Luke'a.
– Jest przerażona – wyjaśnił Luke. – I wstrząśnięta. Ty tak w wielkim skrócie.
– Już dobrze, SHayley – szepnął cicho Wedge. – Już po wszystkim. No, już jest dobrze.
– Nie! – Shayley uniosła rękę, jakby chciała dać młodemu pilotowi w twarz, a jej krzyk zabrzmiał niemal upiornie. – W cale nie jest dobrze! TY nic nie rozumiesz! –
Ścisnęła mocno rozstawione przedtem szeroko palce, jakby bała się że w ten sposób naprawdę zrobi Wedge'owi krzywdę, po czym odsunęła go od siebie i ponownie przytuliła się do Luke'a.
– Ty tego nie rozumiesz – powtórzyła już ciszej, łapiąc spazmatycznie oddech by zapanować nad sobą i celując oskarżycielsko palcem w Wedge'a. – Ale Luke tak. Luke to rozumie. –
Luke obawiał się że jednak nie do końca rozumie. Nigdy jeszcze nie spotkał się z niczym, co aż tak bardzo wyprowadziłoby jego padawankę z równowagi.
– Już spokojnie – szepnął, usiłując przelać w te słowa cały swój spokój. – Dałaś radę. Poradziłaś sobie. Teraz musimy uciekać. NO już, ciii. –
W przypływie nagłej desperacji i równocześnie współczucia pochylił się i pocałował ja w czoło. Zamrugała i spojrzała na niego zdziwiona, choć łzy nadal spływały jej po policzkach.
– Mój ojciec – wykrztusiła w końcu. – Luke, mój ojciec… On… Ja… Ja mam…
– Ciii, opowiesz mi wszystko później – uspokajał ją nadal Luke. – Chodź. Wedge dał nam trochę czasu, ale obawiam się ze nie mamy go zbyt wiele. –
Pomógł jej wstać, a ona przez chwilę trzymała go mocno za rękę, mimo tego ze stała już o własnych siłach. W końcu uwolniła rękę z uścisku Luke'a i wykonała nią lekki ruch w kierunku kąta celi,.
– On mi zabrał miecz – Stwierdziła takim tonem, jakby była przekonana ze miecz powinien tam być.
– To nie ważne, odzyskamy go – Odezwał się Luke. – Na razie trzymaj to. Musi ci tym czasowo wystarczyć. –
Pochylił się, podniósł z ziemi swój własny miecz i blaster, który podał Shayley. Wzięła go od niego bez słowa i zacisnęła na nim palce drobnej dłoni z taka siłą, jakby od samego tego uścisku zależało czyjeś życie.
– Zbierajmy się z tond – Odezwał się Wedge, nadal wyglądając na zaskoczonego tym nagłym zrozumieniem między mistrzem a uczennicą i tym czego był świadkiem. – Wydaje mi się że chyba zbliża się do nas towarzystwo.
To on. – Głos Shayley był nabrzmiały, jakby była poważnie chora. – Wyczuwam go. Idzie tutaj. –
Wyciągnęła do przodu rękę z blasterem, natomiast drugą wycelowała w drzwi, na przemian rozstawiając i zaciskając palce.
– Ale ja się nie poddam – dodała po chwili, a w jej przed chwilą wątłym głosie zabrzmiała mowa siła. – Nie pozwolę wam zginać, a sobie stać się bezwolną maszynką do zabijania. Jestem gotowa na wszystko, bo nie jestem sama. –
4 replies on “rozdział 17”
Czekam na więcej.
Ładna i piękna książka. To już koniec czy będzie ciąg dalszty.
Cudowna książka. Jestem baaaaaardzo ciekawa, jak to się skończy.
Muszę właśnie nad tym pomyśleć, ale to jak uporam się z Ahsoką i tym co teraz piszę. Żal mi tego tak zostawiać, zżyłam się na swój sposób z Shayley