– Mistrzu Yoda, my nic złęgo nie zrobiliśmy, to nie jest w zadnym wypadku wina AHsoki. To ja ja namówiłem zeby na chwilę do mnie przyszła. – Anakin trajkotał jak startujace silniki myśliwca.
– Sami tu byliscie – stwierdził Yoda. – Strach w was wyczuwam. Nie czyste sumienia macie, hmmm?
– NIe. My tylko… Ro… Rozmawialismy – wydusiłam po chwili. – Tylko rozmawialiśmy. Przestraszyliśmy się bo mistrz tak nagle z zaskoczenia się pojawił… No wiesz mistrzu, ostrożności nigdy dość.
– Jednak godziny spoczynku zaczęły się juz – stwierdził Yoda. – A wy z tego przywileju korzystać nie raczycie. Coś innego umysły wasze zapsząta. Nie czas teraz na to.
– Mistrzu… – Zaczął ANakin, ale Yoda mu przerwał:
– Kasa spotkać was musi. Wysprzątać jutro sale do ćwiczeń każę wam, tak zeby uczniowie do zajćę na dzień następny w nich przystąpic mogli. Na zajutrz wieczorem zrobic to macie, jak już wszystkim czynnościom ważniejszym się oddacie. –
Po tych słowach odwrócił się.
– Padawanko tano, do siebie już idź – rozkazał, po czym odszedł, a ja zdałam sobie sprawę z tego, zę trzymamy się z Anakinem za ręce, gapiac się bezmyslnie w miejsce, gdzie przed chwila jeszcze był maleńki misrz.
– Co on powiedział? Mamy posprzątać syf po młodszych padawanach? – SPytał ANakin. – Sale treningowe? Jego pogrzało. –
Po jego minie widziałam jednak, ze w cale nie jest nawet rozzłoszczony tą karą.
– No dobra – odezwałam się, puszczajac jego rękę. – To kiedy się widzimy. Jutro po kolacji? Zrobimy co mamy zrobic i będzie spokuj.
– O nie AHsoko – przerwał Anakin. – Ja to zrobię. Kto wie jaki oni tam syf pozostawiali…
– Anakinie Solo – przerwałam dobitnie. – Jeśli mamy karę, mamy ja odbyć oboje. Po… Ró… Wno! –
Anakin westchnął.
– No dobra – stwierdził. – Przeskanuje do jutra tą ksiażkę i odstawimy ja gdzie trzeba. Potem ci ją prześlę.
– No dobrze – odparłam. – A narazie… Trzymaj się. I dzięki za dzisiaj… Było ekstremalnie. –
Anakin zahihotał, po czym cofnął się w głąb pokoju, posyłając mi całusa. Gdy zamknął za sobą drzwi, pusciłam się biegiem korytarzem prosto do swojego pokoju. Musiałam być cicho żeby nie obudzić Rey. Biedaczka była strasznie nerwowa i byc moze już spała. Wiec Tano cicho i żadnych. Gwałtownych. Ruchów bo zapomnisz gdzie byłaś chwilę temu.
Otworzyłam powoli drzwi, dziękujac w duchu mocy ze byłam tak ostrożna. Rey spała. Wygladała biednie. Nawet trochę smutno. To był smutek graniczący z powagą.
Przebrałam się po cichu, udałam się jeszcze do odświerzacza, a pare minut później leżałam już w łóżku, ale w cale nie umiałam zasnać, leżąc rozbudzona i przewracajac się z boku na bok. Nie mogłam odpędzić od siebie obrazu niebieskich, wesołych oczu Anakina Solo i tego jak zareagował na ksiażkę o Yushaanach. Strasznie chciałabym mieć teraz przy sobie tą książkę. Może czytajac nie myślałabym tak… Przeklęty Aakin Solo.
Skupiłam się przez chwilę na Kylo. Spał, a w jego snach królowałą uśmiechnięta Rey. Ale jak to, jak to Rey? PRzecież Rey powiedziała, że Kylo jeszcze nie wie co znaczy miłość, że nie jest na to gotowe. Jak moze kochać Rey, skoro nie jest w stanie przyjąć tego, co ja do niego czuję?
– A ty ne jesteś w staie przyjać tego, co czuje do ciebie ten biedny ANakin – odezwało się znowu moje sumienie, mówiąc szyderczym głosem Rey. – Ty też nie wiesz co to znaczy miłośc i nie pozwalasz sobie tego pokazać. Jak możesz kochać kogokolwiek, skoro nie wiesz co to tak naprawdę jest?
– Och zamknij się – odpowiedziałam rozognioną myslą, waląc pięścia w poduszkę. Juz napawdę wolę walczyć o życie niz o uczucia. W sytuacji zagrożenia życia działasz instynktownie, a teraz? To zabija mnie, Anakina, Kylo, Rey…
– Lecz Anakina zabija najbardziej. – Znowu odezwała się moja podświadomosc, czy co to tam jest. To Reyowate coś. – Powierzył ci wspomnienia ze swojego dzieciństwa, ze swojej przeszłosci, a ty nadal tego nie doceniasz? Rey miała rację, masz zlasowany mózg.
– Super, dzięki! – Przewróciłam się na drugi bok, lecz w cale mi to nie pomogło. A jeśli Anakin ma teraz to samo? Jeśli leży rozbudzony i mysli o mnie? Albo przypomina sobie coś, co nie chcący odgrzebałąm w jego wspomnieniach? Ja rzeczywiśie jestem podła. Niech on lepiej da sobie ze mna spokuj, bo nie jestem dla niego.
Month: July 2018
– Ruszajmy się z tąt – odezwał się Anakin, a następnie obydwoje podnieśliśmy się z ziemi.
ANakin znowu ujął mnie za rękę, po czym podprowadził do drzwi, nie oglądajac się za siebie. Ja też juz się nie ogladałam.
Drzwi ponownie zareagowały na dotyk Anakina i wypusciły nas. Zamrugałam, pozbywając się z oczu łez i kużu. Anakin przez chwilę stał robiac to samo, dopuki nie podjechała do nas samoistnie platforma samoczyszcząca. Pare chwil później, gdy juz przez nią przeszlismy wyglądaliśmy tak, jakbyśmy nie byli przed chwilą w starej, zatęchłej i zakurzonej bibliotece.
Mogłabym nawet powiedzieć że to tylko sen. Dziwna eskapada z Anakinem w opustoszałe zakątki świątynii. Ale dowodem na prawdę była ta książka, spoczywajaca teraz pod pachą Anakina.
Cichaczem przemkneliśmy zanym tylko Anakinowi skrutem, wydostajac się juz na bezpieczne rejony.
– Idziesz do siebie? -Spytał Anakin.
– Chyba tak – przyznałam. – Rey by mnie chyba zatłukła gdyby się dowiedziała co zrobiłam.
– Rey? – Wąskie usta Anakina wygięły sie w uśmiechu. – Rey siedzi właśnie z Kylo u was. Więc… Ja bym im nie przeszkadzał i nie denerwował ich obojga.
– No to co mam robic? – Spytałam zdezorientowana.
– Chodź, przejrzymy to… O żesz. Nie nie nie nie nieee… –
W naszą stronę szła powoli jakaś postać. Zamarliśmy oboje z przerarzenia. Za raz pewnie wszystko się wyda…
– A wy co tu robicie o tej porze? – Poczułam jednocześnie ulgę i dławienie w gardle. Przed nami stał… Anakin Skywalker. a mówił tonem tak surowym, jak wtedy gdy ganił mnie za nieposłuszeństwo albo podważanie jego autorytetu.
– Eee mistrzu, bo my… Tego… – Usiłowałam jakoś wybrnać z tej sytuacji. W tej chwili nie chodziło o ratowanie tylko mie z opresji, ale przede wszystkim Anakina.
– Dobrze dobrze. – Ku swojej ulde dostrzegłam jakby cień uśmiechu na twarzy rycerzyka. – Nic nie wiem, niczego nie widziałem. Ale jak was jeszcze raz zobaczę… Z tym… –
Kciukiem sztucznej ręki wskazał ksiażkę piastowana przez ANakina. Machnął ręką i odwrócił się by odejść.
– Czterysta dwanaście – rzucił na odchodne, po czym odszedł, wyglądajac tak, jakby sam się gdzieś po kryjomu wymykał.
– CO on powiedział? – Spytał ogłupiały Anakin.
– To brzmiało jak… Numer strony – odszepnęłam. – Jest tu aż tyle stron?
– NIe wiem, chodź. – Anakin pociagnął mnie za rękę. Gdy znaleźlismy się na schodach, strach nas opuscił. Czułam się w tym momencie jak dziecko, które zrobiło jakis niewinny wybryk. Przecież nie robimy nic złego. Nie zamierzamy nikomu zaszkodzic, ani stosować się do tego co jest tam napisane. Chcemy to po prostu przeczytać.
Pare chwil póxniej znaleśliśmy się juz w pokoju Anakina. Panował tu kompletny bałagan. Biurko zawalone były skrzykną z częściami, za które na pewno Rey, będąc na jakku dostałąby solidną porcję jedzenia. W kącie stało coś, co podejrzanie migało zielonymi lampkami, jakby w trybie stand by.
– CO to jest? – SPytałam zaciekawiona, wskazujac na to coś.
– Achaa, to. – Anakin niedbale spojrzał w tamtą stronę. – Mój zdalniak.
– Zdalniak? Twój?
– No mój. Zrobiłem go do ćwiczeń. –
Odłożył ksiażkę na jedyne wolne na biurku miejsce, po czym podszedł do szafki, wyjął z niej swój miecz swietlny i podszedł do tego czegoś, co stało sobie jeszcze niewinnie w koncie.
– Droid – odewał się mocnym, jakby władczym tonem. – Aktywój tryb pierwszy, podstawowy. –
Stojące w koncie coś nagle ożyło. Rozłożyło pająkowate cztery nóżki i wsbiło się w powietrze, pikujac prosto na Anakina, który momentalnie kciukiem uaktywnił swój miecz i zawirował w piruecie, unikając o włos trafienia z jednego z odnuży wiąską laserowego pramienia. Zwolnił i znowu przyjął pozycję obronną, gdy tym czasem fruwające cos zawracało, rozpoczynajac drugą sekwencje ataku.
– Odsuń się! – krzyknął do mnie Anakin, a ja w jednej chwili znalazłam się w drugim ońcu pokoju. Zdalniak zdawał się mną nie przejmować. Widać Anakin zaprogramował mu, na jaka odległosc ma wyczuwać przeciwnika, by przypadkiem nie zaatakował obserwatora badź mistrza.
W nastepnej chwili w miejscu, w którym znajdowałam się jeszcze chwile temu pojawił się zdalniak, celujac tym razem w Anakina trzema odnużami. ANakin zawirował w powietrzu, tak ze przez chwilę widziałam tylko rozbłysk fioletowego swiatła, w następnej chwili zrobił w powietrzu fikołka i opadł niemalze na zdalniaka, odcinajac mu jedno z odnuzy. Odskoczył przed niewielką wontanna iskier, która znalazła się na poziomie jego twarzy.
Zdalniak ponownie zaatakował, zmuszajac Anakina do okręcenia się w miejscu, co chwilowo zdezoriętowało maszyne. Ten ułamek sekundy wystarczył na to, by w jej korpus wbił się czubek fioletowego ostrza. Dało się słyszeć syk, trzask, a po chwili to co zostało ze zdalniaka spadło na ziemię, a tuż przed tym, po zgrabnym salcie na ziemie opadł Anakin, dysząc ciężko i gasząc miecz.
– Fajne – odezwałam się z podziwem. – ALe przez to zniszczyłeś sobie zabawke.
– To nic takiego. – Anakin uiósł rękę, posyłajac szczątki trenera do skrzynki na biurku, po czym przez kilka chwil stał uspokajajac oddech.
Naprawię go – odezwał się po chwili, odkłądajac miecz na szafkę. – Zawsze tak robię. Wiesz… Taki trening pozwala mi… Nie mysleć. –
Odniosłąm dziwne wrażenie, ze wiedziałam, o nie myśleniu o czym pomagały mu cwiczenia. A raczej o kim. Biedny Anakin… Ale czy ja jestem w stanie odwzajemnić jego uczucie?
– Wiesz jeszcze czego mi brakuje? – SPytał melancholijnie, podchodząc do biurka i biorąc do rąk przyniesioną rpzez nas ksiażke. – Latania. Ale takiego latania na dziko. Pewnie nie wiesz co to rajd przez pas prawda?
– Anakin. – Spojrzałam na niego ze zgrozą. – Latanie przez pas asteroid… Przecież to strasznie niebezpieczne… Mogą cię rozwalic.
– WIem – przytaknął z powagą. – I to jest właśnie to. Ty też walczyłaś, znasz to uzucie nudy kiedy nic się nie dzieje. Tą bezczynnosć gdy nie ma zagrożenia… No ale dobra, koniec smencenia. Bierzmy się moze za przegladanie tej książki. Która to była strona, o której to niby mówił mistrz Skywalker?
– Eee… Czterysta dwanaście? – Nie byłam do końca pewna czy dobrze zapamietałam. – Anakin, chyba nie myslisz ze on to czytał?
– Kto go tam wie – odparł w zamysleniu Anakin, kartkujac strony. Nagle wydał głośny okrzyk i zaniósł się od smiechu.
– CO się stało? – Spytałam, pochylajac się nad ksiażką i z konieczności kucając obok niego, tak zę znależliśmy się teraz bardzo blizko siebie.
– Tu są kartki po przylepiane luzem… Zapisane odręcznie – wydusił Anakin. Rzeczywiście miał racje. W rogu wspomnianej czterysta dwónastej strony, na samym dole przyklejona była kwadratowa karteczka.
– Chcesz uwolnić się na długi czas od monotonnych zajęć w świątynii, takich jak nudnawe wykłady mistrzów na temat mocy? Zrób sobie maskę sitha, pomaluj na trzy kolory i udaj się tak na zajęcia. Najbliższe kilka dni spędzisz zażywajac głębokich medytacji i świętego spokoju – przeczytaliśmy razem i zaczęłiśmy się śmiać. Z konieczności objęłam ANakina i wtuliłam twarz w jego ramię, by stłumić pisk śmiechu, a drań to wykorzystał. Objął mnie wolnym ramieniem a drugą ręką kartkował ksiażkę.
– O tu masz następne – odezwał się i zaczął czytać: – Trójkolorowy miecz. Podkreśli twoją niestabilnośc emocjonalność… A nieee, to nie. –
Przekartkował kolejne kilka kartek.
– Chcesz pokazać swojej ukochanej, zę umierz robic to na jedi? Wyjmij swój miecz i powiedz jej, ze ma dwanaście centymetró, poczym zrób co trzeba. – Zapowietrzył się aż ze śmiechu, ale wciąz mnie nie puszczał. Przekartkował jeszcze kilka stron, a po chwili po policzkach płynęły mu już łzy smiechu.
– Ej, daj mi to – sprzeciwiłam się. – I puść mnie.
– NIe – stwierdził stanowczo, opanowujac się. – Wrócmy do tego do czego powinniśmy. Argumenty za i przeciw, dla czego zdecydowałem się złużyc ciemnej stronie. –
Momentalnie zrobiło się poważnie i jakby mrocznie.
– Anakin – szepnęłam nagle.
– TO znowu Fisto? – Spytał szeptem.
– NIe, to mistrzyni Damsin – odszepnęłam.
– Idź. – Anakin przytulił mnie po raz ostatni, pocałował szybko, po czym niemal mnie od siebie odepchnął. – Idź zanim cię przyłapie. Gdzie jest?
– Na trzecim piętrze – odszepnęłam.
– To masz jeszcze czas. Kylo też już wraca – odszepnął Anakin. – No leć kochanie, nie chcę zebyś miałą kłopoty. Ja szybko schowam to. –
Porwał ksiazkę i skoczył na ruwne nogi, chowajac ją szybko gdzieś pod mategacem. Gdy wrzucił tam ksiażkę coś metalicznie zadzwoniło.
– TY masz tu złomowisko – zauważyłam.
– Moze i mam – odszepnął Anakin. Był wyraźnie zdenerwowany. – No chodź! –
Chwycił mnie za rękę, podbiegł do drzwi, otworzył je szarpnięciem…
– Hmmm. –
Stanęłiśmy oboje jak wryci. U stank. Zaaferowani obecnością mistrzyni Damsin nie wyczuliśmy mistrza Jody, który stał, nie można powiedzieć że nad nami, ale przerarzenie zrobiło z nas chyba mniejszych od niego.
Od tych wydarzeń mineło juz trohę czasu. Byłam pewna, ze po tym wszystkim ja, Rey i Anakin stracimy status padawana za opuszczenie swiątyni bez zezwolenia. Wstawił się jednak za nami rycerzyk, oraz, co najdziwniejsze, mistrzyni Luminara, argumentujac że zrobiliśmy to w dobrej wierze po to, by ratować rycerzyka, skutkiem czego mistrz Yoda nie zesłał na nas zadnej kary, nie wygnał nas ani nic. Udzielił nam tylko reprymenty za lekkomyslność, pochwalił Anakina za umiejetność planowania wedłóg woli mocy… Tak to chyba powiedział. Teraz juz nie pamietam, bo było to dosć skomplikowane. NO i w to wszystko wliczył się też ratunek Jainy, która za raz po zdaniu sprawozdania radzie odleciała, wezwana przez swoja matkę.
Tak wiec można powiedzieć, że życie toczy się zwyczajnym torem, juz bez zadnych przygód i wizji.
Najdziwniejsze po tym wszystkim było spotkanie z Kylo. Wracałyśmy akurat razem z Rey z kolacji, gdy natknełyśmy się na niego, jak zwykle idącego powoli, jeszcze jakby trochę nie pewnie, z opuszczoną głową i dyndającymi po bokach rękoma, jakby czegoś mu w nich brakowało.
Na nasz widok zatrzymał się i przez chwilę cała nasza trójka stała tak, gapiąc się na siebie bez sensu.
– Żyjecie – odezwał się w końcu Kylo trochę tak, jakby go to zdziwiło.
– no raczej nie masz doczynienia z duchami – odpowiedziałam, uśmiechając się pogodnie.
Spojrzał na mnie tak jakby nie rozumiał, a następnie podszedł, wyciagnął obie ręce, jedną ujął dłoń Rey, drugą moją, ścisnął krutko, szybko nas puscił, a po chwli juz go nie było.
– co to miało znaczyć? – Spytałam. Rey westchneła cicho.
– Myślałaś że bardziej się ucieszy na twój widok tak? – Odpowiedziała pytaniem. Jej lekko sarkastyczny ton głosu przypomniał mi trochę Jainę.
– Sama nie wiem… Moze? – Usiłowałam ukryc zmieszanie.
– Ahsoko, do jasnej mocy! – Rey tupnęła z zniecierpliwieniem nogą. – Zastanów się w końcu. NO pomysl logicznie. Ja wiem zę kochasz Kylo, wiem o tym. Gadałaś nie raz przez sen. Wywnioskowałąm z tego dość. Ale on najwidoczniej nie jest jeszcze na to gotowy. A po tym jak uratowałaś zycie siostrze Anakina…
– I Kylo – wpadłam jej w słowo. Zdenerwowała się jeszcze bardziej.
– Proszę cię Ahsoko. – Powiedziała to takim tonem, jakby trzymała w ręce dzidę, którą wedłóg tego co mówiła posługiwała się jeszcze na swojej rodzinnej planecie Jakku. – Proszę cie. Bardzo cię lubie, ale mam teraz ciężkie dni wiec mnie nie denerwuj. Idę na górę. A ty… NIe wiem. Po łaź sobie, pomedytuj, poćwicz, zrób cokolwiek. Mozęsz nawet pogadać z miistrzem Skywalkerem, jednym czy drugim. Proszę bardzo! –
Po tych słowach odwróciła się i niemal pobiegła schodami na górę. Biedaczka. To co przeszła chyba naprawdę rozstroiło ją nerwowo. Pogadaj z mistrzem Skywalkerem, jednym czy drugim… A to ci dobre. Mówiąc to miała na mysli zarówno rycerzyka, jak i swojego mistrza Luke'a. Rozmawiać o tym z którymkolwiek z nich? O nie, to juz chyba wole się przejsć.
Tak wiec zrobiłam. Przez jakis czas włuczyłam się samotnie korytarzami, gdy na raz dostrzegłam Anakina Solo, wyłaniającego się ukratniem zza rogu korytarza. Na mój widok położył palec na ustach i juz miał przemknąć obok mnie, gdy z pod pachy wyśliznęła mu się jakaś książka. A gdzie tam, to nawet nie była książka. To była księga. Gróbe, opasłe tomisko.
Jednak nie dane mi było przeczytać na okładce tytółu, ponieważ Anakin bardzo szybko podniósł to opasłe coś, a następnie stanął jak wryty, jakby dopiero teraz mnie zauważył.
– Anakin? – Spytałam w tym samym czasie, kiedy on spytał" – Ahsoka?
– co ty tu robisz? – Spytaliśmy jednocześnie, a następnie oboje zaczęlismy się śmiać.
– NIe wiedziałem że będziesz tu przechodzic – odezwał się Anakin, gdy juz przeszedł nam smiech. – W te korytarze praktycznie nikt się nie zagłębia. Żaden z padawanów. Nawet mistrzowie nie bardzo chcą tu przychodzic.
– Ale ty jakoś tu przyszedłeś – zauważyłam. – Co ty kombinujesz, Anakinie solo? –
– A co, do niesiesz na mnie jeśli ci powiem? – Spytał, uśmiechając się szelmowsko.
– Moze i doniosę, jeśli robisz coś niewłaściwego – odparłam, przygryzajac wargę. Pryhnał w odpowiedzi.
– NO proszę, święta się znalazła. Mam ci przypomnieć kto nawiał ze światyni zeby ratować swojego mistrza?
– A czy ja mam ci przypomnieć, kto nawiał zeby ratować miłośc swojego życia? – Odcięłam się.
– Wiesz co? Mistrz Skywalker powinien popracować nad twoim temperamentem i ciętym języczkiem – odezwał się po chwili. – Moze ci kiedyś narobić kłopotów kochanie.
– Spadaj. Powiesz mi w końcu co ty zamierzasz? – Zaczynałam chyba byc tak samo zniecierpliwiona jak Rey.
– No dobrze, ale nie tutaj – ulegl w kocu Anakin. – Jeśli ktoś nas tu przyłapie, będziemy naprawdę zawieszeni jako padawani. Chodź. I ukryj te swoje emocje, bo nas zdradzą. –
Spojrzałam na niego podejżliwie, ale zastosowałam się do jego wskazówek, wiedziona jakaś niezdrową ciekawością.
Anakin tym czasem ujął mnie za rękę i poprowadził tym samym korytarzem, zza którego nie dawno co wyszedł.
– Zimno nie? – SPytał szeptem. – Wiem, ja też to czuję. Zawsze to czuję jak jestem w pobliżu tego miejsca. A jak juz tam wchodzę… –
Wstrząsnął nim lekko dreszcz.
– Chcesz powiedzieć, że byłeś tu kiedyś po za dzisiaj? – Odszepnęłam. Przytaknął w milczeniu. Mimo tego, ze dobrze skrywał emocje, wyczuwałam jednak jego podniecenie. A moze to w cale nie przez niego? Mozę to ja sama je odczuwałam?
– Gdzie ty mnie prowadzisz? – Poczułam lekki niepokuj, jednak z drugiej strony… CHyba ufałam Anakinowi na tyle, zeby wiedzieć ze nie wpadłby swiadomie na jakis głupi pomysł. Przecież juz tyle razy wykazał się rozsądkiem, mimo swojej nieobliczalnosci. A to co pokazał mi we wspomnieniach tam na statku, gdy uciekaliśmy przed Ventres… Jakos jeszcze bardziej umocniło we mnie tą wiarę w niego.
– Jesteśmy. – Anakin zatrzymał się przed cieżkimi drzwiami, pozbawionymi klamki. Wysoko nad nimi przylepiony był kawałek flimsiplastu, na którym widniał jakis napis. Musiałam wspiać się na palce żeby dojrzeć go wyraźnie.
– Wstęp surowo zakazany. Złamanie tego zakazu grozi zawieszeniem w prawach padawana, lub postradaniem zmysłów – przeczytałam i zadrżałam.
– Wiem – odezwał się niecierpliwie ANakin, widząc moje przerażenie. – Ale tak czy inaczej musze tam wejść, zeby to odnieść. –
Pokazał mi w końcu ksiażkę. Starodawne, zapomniane techniki walki mieczem swietlnym, głosił tytół na okłądce.
Zaintrygowana pusciłam jego rękę i wzięłam ksiażkę.
– NIeee, nie tutaj – syknął Anakin, wyjmujac mi pospiesznie tomisko z rąk. – Jeśli ktoś nas przyłapie na tym co robimy… Nie kochanie. Za chwile. –
Uśmiechnął się lekko. Ne pweno wyczuwał moja ekscytację. Zaintrygował mnie do tego stopnia, ze terz już nie było mi tak łatwo ukryc emocje.
Szybko łąpiąc oddech chwyciłam go za rękę i pociagnęłam w stronę drzwi. Pozwolił mi na to.
– Fosto – syknął nagle, podając mi pospiesznie ksiażkę, a wolną dłoń kładąc na drzwiach. Pod wpływem jego dotyku ustąpiły, a my wpadliśmy przez nie do srodka. Zaledwie to zrobilismy, drzwi zamknąły się za nami.
Spojrzałam najpierw na ANakina, potem na sciskana pod pachą ksiażkę, a potem na drzwi. Zauważyłam, zę po ich drugiej stronie, tam gdzie teraz się znajdowaliśmy też nie było klamki.
– DObrze, ledwo brakowało a bym nie wytrzymała zanim bysmy tu weszli – odezwałam się, kucając na podłodze i otwierajac ksiażkę. Oczy nagle zaszły mi łzami. Gdy zamrugałam, zobaczyłam unoszące się wszędzie tumany kurzu.
– Nikt tu ne sprzątał od wielu lat – odezwał się Anakin, łapiac płytkie oddechy, ponieważ wszędobylski kuż utrodniał oddychanie. – Odłuż to na chwilę i rozejżyj się. –
Niechętnie oderwałam się od ksiażki i wstałam, rozgladając się dookoła. Byłabym krzyknęła, gdybym nie przypomniałą sobie w porę o kurzu.
Znajdowaliśmy ię w ogromnej bibliotece. Pomieszczenie nie było w cale małe. Było wielkie, a na umieszczonych od podłogi do sufitu półkach stały rużne ksiażki, tak samo grube jak te, którą właśnie przegladałam.
– Anakin… – Wyszeptałam, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć.
– Tą ksiażkę juz przeczytałem. – Wskazał na starożytne techniki walki mieczem swietlnym, otwarte przeze mnie na stroniee z rysunkiem, przedstawiającym twileka wiszącego głową w dół i wykonujacego z tej pozycji jakiś skomplikowany wymach czerwona klingą.
– Anakin… – Powtórzyłam, a on sie uśmiechnął.
– Jest tu ksiażka, którą chciałbym przeczytać – odezwał się. – Pisana przez jedi, który przeszedł na ciemną stronę i opisuje wszystko to, co go skłoniło do tego by porzucić zakon. Podobno bardzo logiczne argumenty tam zawarł. Nie odbierz tego źle, ja chcę po prostu zrozumieć… –
Pokiwałam tylko głową.
– Jest gdzieś tu, na samej górze. – Wskazał jedną z półek praktycznie przy suficie, następnie przy użyciu mocy wskoczył na niższą z nich, a ja przyłąpałam się na tym, że końcami palców zchwyciłam jego stopę, tak jakby bojac się żeby nie spadł.
– AHsoka nie, nie dasz rady – zawołał ANakin zduszonym głosem. – Jesteś za drobniutka by tam sięgnąć. Ja sobie poradzę… A niech to jasna cholera… –
Jedna z ksiażek, znajdujaca się na jednej z wyższych pułek, najwidoczniej nie będąc na tyle stabilna ześliznęła się i byłaby spadła wprost na Anakina, pozbawiając go równowagi, gdyby nie mój szybki refles. Wyciągnęłam rękę, a ksiażka po chwili wylądowała z głośnym plaśnięciem prosto na mojej dłoni.
– Auć, cieżkie draństwo – zawołałam, patrząc na okłądkę. Rasa togruta. NIebezpieczni drapieżnicy, czy sprzymierzeńcy innych ras?
– Ehh fuj – zawołałam z niesmakiem, gdy przeczytałam na głos tytół, a ANakin zaczął się śmiać.
– No proszę, to coś idealnie dla ciebie – odezwał się wesoło.
– Zamknij się – odcięłam się, lecz nie mogłam zrobic nic więcej, ponieważ w tym czasie Anakin znajdował sie już o pare pułęk wyzej, poza zasięgiem moich rąk. A mi nie chciało się używać telekinezy tylko po to zeby dać mu tą ksiażka w… coś.
– Wyglada na to, ze zakochałeś się w niebezpiecznym drapieżniku – stwierdziłam kwaśno, przerzucajac kilka kartek. – Któregoś dnia, gdy na tyle zdobędę twoje zaufanie bedę w stanie cię zabic.
– Myślisz zę mnie to obchodzi? – Spytał ANakin z góry. – Dobra, mam to. Uważaj żeby coś teraz na nas nie poleciało. I odeślij mi te dwie. Tą co masz w ręce i tą z podłoki.
– Tą co mam w ręce z miłą chęcią – odpowiedziałam, posyłajać obraźliwą dla mnie książkę w stronę Anakina, który jakimś cudem ją złapał i odłożył na miejsce. Po chwili opadł na ziemię, wzniecając lawinę kurzu i ściskając w ramionach opasłą ksiażkę, podczas gdy ja ukucnęłam obok, przeglądajac pułki za raz przy ziemi. Ksiażki opisujace budowę koralowych skoczków, asę youshaan vong… Gdy wyjęłam jedną z ksiażek i odwróciłam kilka kartek natrafiłam na opis, w jaki sposób Yushaanie skłądaja ofiary swoim bogom.
– Yoshaanie wykopuja doły, do których wrzucają poszczególne części ciała zmarłych jako ofiarę dla bogów. Osobno skórę, krew, narządy wewnetrzne…
– Ahsoko przestań… – Głos który usłyszałam obok siebie sprawił, ze natychmiast zatrzasnęłam ksiażkę. Nie byłam nawet świadoma ze czytam te okropieństwo na głos. Odwróciłam się i zobaczyłam ANakina, zakrywajacego twarz i mówiacego przez palce.
– Nie przypominaj mi – mruknął, opuszczajac ręce. Był dziwnie blady.
– Widziałeś to? – SPytałam i to był kolejny popełniony dzisiaj przeze mnie błąd.
– Dokłądnie coś takiego chcięli zrobic ze mna – wyznał ochrypłym szeptem, a ja poczułam jak robi mi się gorąc. W następnej chwili zarzuciłam mu ręce na szyję, z trudem tłumiąc łzy.
– Przepraszam – szepnęłam, opanowujac się w jednej chwili i gardząc soba za ten napad paniki.
– Już dobrze – Anakin pogładził mnie po ramieniu. Był ciepły i żywy. I to na dobre odsunęło ode mnie obawy.
– Chodź Ahsoko – odezwał się miekko. – Jeśli mam to jeszcze dzisiaj rzeskanować na swojego datapada i odnieść to nie postrzerzenie jutro, to musimy się spieszyc. –
Zerknęłam na chronometr. O kurcze, tyle czasu tu spędzilismy? dochodziła dziesiata, godzina zakazu przebywania padawanów po za pokojami. Teraz dopiero mozemy mieć kłopoty.
Gdy zostałam sama poczułam, jak ogarnia mnie bezsilna złość. Nienawidziłam takich momentów, gdy wszyscy coś robili, a ja nie mogłam w żaden sposób pomuc.
Anak na moją świadomość nasilił się po raz kolejny. Zacisnęłam mocno zęby by go odeprzeć.
– Spadaj – wurzyciłam z siebie to słowo jak coś, czego trzeba się jak najszybciej pozbyc.
I nagle poczułam że ten tajemniczy ktoś łamię moją obronę, wdzierając się do mojego umysłu niemal zę boleśnie.
– Ahsoka! –
U stang. Nie tego się spodziewałam. W moim umysle rozległ się nizki, znajomy głos. I nie był to głos Ventres. W tym momencie zrozumiałam, dla czego temu komuś udało się przełamać moja obronę tak nagle i gwałtownie.
– Kylo? – Odpowiedziałam pytaniem.
– Tak. – Jego odpowiedź była zaogniona od złości. – Czemu to robisz? Ciagle nie umiałem się z tobą skontaktować, a teraz gdy mi się udało… Myslałem ze… Że oni zabili ciebie i mistrza Skywalkera.
– Nie. – Nie wiedziałam co mu powiedzieć. PRzecież nie mogłam mu powiedzieć ze…
– Mój brat jest z tobą. – On już to wiedział.
– Tak ale… Ale nic mu nie jest. – Usiłowałam to jakoś wytłumaczyc, zeby pohamować jego złosć. Prawie juz go widziałam, z taką miną, jakby chciał czymś rzucić.
– Wróćcie tylko – odezwał się po chwili. – Bo inaczej… To będzie moja wina jeśli nie wrócicie, Bo to ja cię zaprowadziłem zebyś ukradłą ten statek, a Anakin i Rey polecięli za toba. PRzeze mnie wszystko.
– To nie twoja wina Ky… Lo – Dodałam po krutkiem przerwie. – Nic nam nie bedzie. Ratujemy mistrza Skywalkera. I uratujemy go. Wrócimy, wszyscy.
– Chyba ci wierzę – odparł, a jego myśli jakby złagodniały. – A teraz masz spać.
– ALe… – Zaczęłam, lecz nie miałam juz jak protestować dalej. Poczułam ogarniajacą mnie nagle nieprzezwyciężoną sennosć, a po chwili zasnęłam głęboko.
Nie wiem jak długo spałam. Nie wiem co działo się w trakcie. CHyba nawet zbombardowanie torpedami protonowymi by mnie nie obudziło. W następnej chwili po tym jak zasnęłam, tak mi się przynajmniej wydawało, otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą palace się swiatełko.
– NO wreszcie – usłyszałam głos, który sprawił ze zerwałam się na równe nogi i byłabym upadła jak długa. – A juz się bałem że utknęłaś w tym sennym świecie na zawsze.
– Rycerzyk! – zawołałam piskliwie, podbiegajac do niego. Wiem ze to może nie przystoi, ale miałam ochotę teraz go uściskać. – Co się stało? Jak się tu znalazłeś? CO z Padme? Jak ANakin, Jaina i Rey zdołali…
– Powoli smarku, powoli. – Poczułam jak Anakin chwyta mnie w mocarny uścisk i podnosi do góry tak, ze moje stopy na chwilę straciły kontakt z podłozem. Postawił mnie na ziemi i usadził delikatnie na łóżku.
– No więc… Od czego by tu zacząć – odezwał się z namysłem – Moze od tego, ze kazałem ci się nigdzie nie ruszać i nie robic nic głupiego, a ty jak zwykle mnie nie posłuchałaś. –
Zżedła mi nieco mina. Rycerzyk bez reprymendy? NIe, to nie byłby on. W tej chwili byłam jednak pewna tego, zę nikt się za niego nie podaje.
– Wiem – przyznałam po chwili niechętnie. – Ale ventres…
– Wiesz co? – Wpadł mi w słowo Anakin. – Nie wiem czy jestem dla ciebie dobrym mistrzem. NIe wiem, czy wartości jakie ci przekazałem są dobre. Wszyscy mi mówią że tak, ale wiem jedno. Nieposłuszeństwa i lekkomyslności chyba nigdy z ciebie nie wyplenię.
– Pamiętasz jak ty byłeś w moim wieku? – Odciełam się. – Przypomnij sobie.
– Hej! – Trzepnął mnie żartobliwie w ramię.
– No dobrze, przejdźmy do drugiej części – odezwał się po chwili. – Pytałaś jak się tu znalazłem. Dzięki trujce padawanów, którzy w przeciwieństwie do ciebie zachowali zdrowy rozsądek, narażając jednak własne życie by ratować ciebie, mnie i senator AMidalę. Wlecięli między roje ścigających nas statków separatystycznych świń chcących porwać Padme. Tak się składa, że tym czasem nasz statek uległ awarii. Musiałem nas katapultować, bo w przeciwnym razie zmienilibysmy się w kulę ognia i pewnie krązylibysmy gdzieś w atmoswerze. Oczywiście pojawili się twoi niezawodni przyjaciele, którzy w ostatniej chwili nas dostrzegli i przez właz sprowadzili tutaj.
– A co z senator… Z Padme? – Spytałam.
– Senator padme jest tutaj – odezwał się od drzwi ciepły i dźwięczny głos. Po chwili ją ujrzałam. Stała w drzwiach, jej długie brązowe włosy były usmolone, podobnie jak twarz, ale mi to nie przeszkadzało. Zerwałam się na nogi i po chwili usciskałam ją mocno.
– Wygląda na to, że zawdzięczam ci życie Ahsoko – odezwała się. – Razem z Anakinem. Gdybyś nie wyruszyła mu na pomoc…
– To nie ja, to Anakin… Solo. –
Za plecami padme usłyszałam cichy smiech, a po chwili zobaczyłam, jak wspomniany przeze mnie Anakin pokazuje mi język, gdy nikt poza mną tego nie widzi.
– Wracamy teraz do świątyni jedi – odezwała się Rey, stając obok Anakina. – Jaina ustawia właśnie autopilota. Za chwile tu przyjdzie. –
Patrzyłam na nich wszystkich, oszołomiona falą wyjaśnień i zbiegami tych wszystkich wydarzeń. No i ta telepatyczna rozmowa z Kylo. Uśpił mnie, ale po co? Żebym po raz kolejny nie zrobiła nic głupiego? Zebym nie zabiła jego brata i swojego mistrza? NO i nie wiadomo, jak do mojej eskapady odniesie się rada. I do tego, ze pociagnęłam za sobą ANakina i Rey. Narazie postanowiłam jednak cieszyć się to chwilą, w której byliśmy wszyscy razem, narazie wzglednie bezpieczni w nadprzestrzenii.
– Nie zadręczaj się tak – odezwałam się cicho. – Anakin, to przeszłość. Jeśli naprawdę nie mogłeś wtedy nic zrobic, to nie masz powodu zeby to na tobie ciażyło. NO i jeśli twój tata ci przebaczył. Myslisz, ze ja nigdy sie tak nie czułam? –
Anakin pociągnął po raz ostatni nosem, zamrugał oczami powstrzymując łzy i spojrzał na mnie żałośnie.
– Widzę nie raz co dzieje się z Kylo – odezwał się, nadal nie usiłujac wysunać się z moich objęć. – On krzyczy po nocach. Nie raz mówił, ze prześladują go twarze tych których zabił. Że… Że on… Nie moze tego znieść.
– Nie porównuj siebie do Kylo – odpowiedziałam łagodnie. – Słuchaj, powiem ci jedną historię. Jeszcze za czasów wojny, mistrz Skywalker… Okazał mi dowód zaufania. Powierzył pod moje dowódstwo oddział żołnieży. Mi, rozumiesz? A ja, w swojej arogancji, przekorze i… Sama nie wiem czym, przez jedną głupią decyzję… Sprawiłam że oni zgineli. Do tej pory nie zapomnę jak mistrz Skywalker krzyczał odwołać, odwołać. A ja… Byłam zbyt lekkomyslna i przekorna. Widzisz? Też ci wszystkiego o sobie nie powiedziałam. Można uznać ze jesteśmy kwita.
– Ja też byłem przekorny – mruknął Anakin. – Uważałem, ze wszystko potrafię zrobić lepiej… Niz mój ojciec, rywalizowałem z Jainą… NIe ma co mówić. –
Westchnął i odsunął się ode mnie.
– Wiesz? Ciążyło to na mnie jak jakaś klątwa, jak… Przepowiednia, naznaczenie. Nie wiedziałem, ze wyjawienie ci prawdy mi tak ulży. I teraz… Jeszcze bardziej ci ufam. –
Na jego ustach powoli zaczął się pojawiać pogodny uśmiech.
– Zrobiłeś po prostu to co musiałeś – odparłam. – W przeciwieństwie do mnie nie sprzeciwiłeś się nikomu. Czasami trzeba wybrać… Mniejsze zło.
– Mhm, wiem. – Anakin usiadł prosto. – Nie mówmy juz o tym. Moze sprawdzimy jak idzie Rey i Jainie?
– A czujesz się na siłach? – Spytałam z powątpiewaniem.
– Ja? Pytasz mnie? – Wstał, po czym zrobił widowiskowe salto w powietrzu i opadł na ziemię w drugim końcu przedziału.
– No dobra dobra, juz ci wierzę – krzyknęłam, a po chwili, moze z nadmiaru ulgi jaka oboje odczuwaliśmy, zaczęłiśmy się śmiać w głos. Przez chwilę poczułam się tak, jak nie czułam się dawno. Tak dawno że ciężko mi nawet sobie to przypomnieć. Tak, jakby na świecie nie panowała juz żadna wojna, jakby wszyscy byli bezpieczni, a my byliśmy tylko dwojgiem beztroskich nastolatków, cieszących się nie tylko swoim, ale też szczęściem innych.
Nagle mój śmiech urwał się gwałtownie, gdy poczułam jakąś chłodną, niemal zimną myśl, usiłujacą wedrzeć się do mojego umysłu. Z tego bezcielesnego jestestwa emanowała złosć, wręcz wściekłość.
Anakin musiał dojrzeć coś na mojej twarzy, ponieważ podbiegł i przytrzymał mnie opiekuńczo.
– Co się dzieje? – Spytał z niepokojem.
– Ventres – syknęłam, blokując ten niespodziewany atak, który po chwili nasilił się jeszcze bardziej. Tym razem z większą determinacją.
– Ahsoka. – Głos ANakina był miękki i ciepły. Tak, ciepło. Ciepło i swiatło, to powinnam odczuwać. Jego głos był urzeczywistnieniem tego, co w tej chwili przeciwdziałało temu czemuś, usiłującemu wybadać moje mysli, nawiazać kontakt… Sama nie wiem.
– Co? – Spytałam, rozdrażniona z niewiadomego powodu.
– Powinnaś odpocząć – odpowiedział Anakin. – Zostań tutaj. Ja pomoge Jainie i Rey.
– Ej wy tam – dało się słyszeć z interkomu głos Jainy. – Żyjecie tam, czy znaleźliście się w prużni bez skafandrów?
– Juz, raz dwa! Tam mała. – ANakin wskazał mi łóżko, na którym do tej pory sam wypoczywał i nawet leciutko mnie tam popchnął. Następnie podbiegł do interkomu i aktywował połączenie.
– Tu Anakin – odezwał się tonem profesjonalnego pilota. – Jak widać w zadnej prużni nie jesteśmy. Co się dzieje droga siostrzyczko?
– Daruj sobie – prychnęła Jaina. – Wyszliśmy z nad przestrzenii. Prosto w poscig.
– W pościg? – Głos ANakina wzniósł się lekko, a ja poczułam przechodzący mnie dreszcz.
– tak, w pościk – odpowiedziała zniecierpliwiona Jaina.
– Ventres – odezwałam się cicho, a w moim głosie strach walczył z wściekłością.
– Juz do was idę – powiedział szybko Anakin. – AHsokę zostawiam tutaj. JEst zmęczona, Musi odpocząć. Przyjdę i pomogę wam.
– DObra – odpowiedziała Jaina.
– ANakin? – Odezwałam się cicho. Podszedł do mnie, ukląkł i wziął moją rękę w obie swoje.
– Za raz do ciebie wrócę – rzekł uspokajajaco. – Teraz zaśnij. Pomogę im i wrócę do ciebie, obiecuję.
– Ale ja… NIe wyczuwam rycerzyka. – Wyraziłam na głos moje obawy.
– TU jest tyle form życia, ze w cale się nie dziwię – odpowiedział. – W dodatku wszędzie pełno smierci, moze ci to zakłócać wyczuwanie kogokolwiek w mocy. Leż tu spokojnie, a ja za chwilę do ciebie wrócę. NIe bój się, twojemu rycerzykowi włos z głowy nie spadnie. –
Puscił moją rękę i zerwał się, dobiegajac do drzwi.
– Za niedługo jestem – zawołał na odchodne, a po chwili juz go nie było.
– Powiedz im, ze komputer jest już zaprogramowany na odpowiedni kurs – odezwał się Anakin słabo. – Lecimy po mistrza… Skywalkera.
– I senator Amidale – dodałam. – Anakin, potrzebujesz czegoś? –
Spojrzał na mnie szelmowsko.
– Nie. Wracam do siebie – odpowiedział. – Ahsoka, ja… Miałem ci to już dawno powiedzieć, ale… bałem się, ze nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego.
– O czym ty mówisz? – Spytałam. – Anakin, po pierwsze nie musiałeś się dla mnie narażać. Nie musiałeś wciągać w to Rey. Teraz będziecie mieli kłopoty razem ze mną.
– Nie, jeśli uratujemy mistrza Skywalkera – odpowiedział Anakin. – Tak czuję. Ale teraz… Muszę ci to… Powiedzieć. Jako ze nie mam siły na opowiadanie, a to byłaby długa opowieść… Daj mi rękę. I otwórz dla mnie swój umysł.
– CO ty chcesz zrobić? – Spytałam podejrzliwie. Zamrugał i spojrzał na mnie.
– Przecież wiesz, ze nic co by ci wyrządziło krzywdę – odparł i z zadziwiającą delikatnością ujął moja rękę. Po chwili zacisnął na niej palce i zaczął powoli i głęboko oddychać.
– To są moje wspomnienia – odezwał się. – Nie wiem jakim cudem pamiętam te… Bardzo wczesne. Będę czuł to samo co ty, wiec… Nie bój się. Ja też to przeżyję… Znowu. –
Chciałam zaprotestować, lecz on ścisnął mocniej moja rękę.
– Wiesz czemu ci to pokażę? – Spytał. – Bo chcę żebyś mnie zrozumiała. Pozwól mi. –
W jego głosie było tyle emocji, od bólu, być może po przez strach, kończąc na błaganiu, że bezwiednie mu się poddałam. Otworzyłam się przed nim tak jak jeszcze nigdy, tak jak nie otworzyłam się nawet przed Kylo. Stang. Przez całą akcję próby ratowania mistrza ani razu nie pomyślałam o Kylo… Lecz w tej chwili poczułam, jak Anakin delikatnie dotyka mojego umysłu bezcielesnym palcem mocy. Wziął głęboki oddech, zacisnął jeszcze mocniej palce a mojej ręce, a po chwili zalała mnie żeka obrazów, odczuć i dźwięków.
Dostrzegłam kobietę, stojącą po środku ciemnej i wielkiej Sali, trzymającą na rękach niemowlę. Była bardzo podobna do Jainy. Miała te same długie włosy, te same oczy, była nawet tak samo nizka.
Przeżyłam wstrząs, o ile można to nazwać wstrząsem gdy uświadomiłam sobie, że ową kobietą jest Leia, której przecież nigdy nie widziałam, a niemowlę w jej ramionach to maleńki ANakin.
Obraz gwałtownie się zmienił. Zobaczyłam jakąś ukrytą fortecę, jakby zamek. Z oddali dobiegł mnie krzyk dziecka. Wyczułam wyraźnie jego strach, wręcz przerażenie, rozpaczliwą potrzebe bycia blizko matki, blizko kogokolwiek.
Po chwili obraz się wyostrzył i ujrzałam coś, co mogło być bez wątpienia tylko pokojem dziecięcym. Pomalowane w uspokajajace, pastelowe kolory ściany były podziurawione strzałami z blasterów. Półki ze spoczywającymi na nich zabawkami porozwalane… A po srodku tego całego bałaganu stał jakis człowiek, trzymający na rękach Anakina. Wyczułam przerarzenie Leii I wiedziałam, ze gdziekolwiek jest, biegnie na ratunek swojemu dziecku… Jakimś cudem słyszałam nawet jej myśli: Oddajcie mi moje dziecko wy imperialne szumowiny. Furgan, idę do ciebie. Nie zrobisz krzywdy Anakinowi! –
W następnej chwili scena się zmieniła. Dojrzałam jakis lekki frachtowiec, wygladający na koraliański. ZObaczyłam Leię, stojącą obok mężczyzny, troche podobnego z wygladu do teraźniejszego juz ANakina. Leia trzymała Anakina na rękach, a ten beztrosko bawił się włosami matki. Był bezpieczny.
Scena zmieniła się po raz kolejny. Widziałam teraz starszego ANakina, mogącego mieć moze jakieś 15 lat. Leciał gdzieś w próżnie, ku zagładzie nie tylko swojej, ale I całej planety. Nie znałam tego układu, ale widziałam co się dzieje. Jeden z ksieżyców planety właśnie spadał, przyciagany do ziemi siłą grawitacji.
W tem zobaczyłam, jak potężna istota rasy wookie w ostatniej chwili chwyta bezwładne ciało ANakina, rzucając je w ramiona tego samego mężczyzny, którego widziałam chwilę temu. Teraz byłam juz pewna, zę to Han solo.
W następnej chwili Anakin Pilotował statek, który opuszczał czekajacą na zagładę planetę. Wszyscy ocaleli, którzy przebywali na tym statku widzieli jego zagładę… Cos się skończyło.
I znowu następna scena. Dostrzegłam Hana Solo na pokładzie tego samego frachtowca. Na przeciwko niego stał Anakin z wyraźnym bólem w oczach.
– Zostawiłeś go tam – usłyszałam głos ojca ANakina, pełen oskarżenia. Zostawiłeś Chewiego. On cię uratował, był do samego końca, a ty go zostawiłeś I uciekłeś. Nie wróciłeś po niego.
– – Nie mogłem – odpowiedział Anakin. – Ksieżyc spadał zbyt szybko. Nie zdązył bym… Musiałem ratować innych…
– – Zostawiłeś go – powtórzył Han Solo, a ja dostrzegłam łzy w oczach ANakina. Ojciec dźgnął oskarżycielsko młodego jedi palcem w pierś.
– – Nie wróciłeś po niego – powtórzył, a Anakin odwrócił się I odbiegł w ciemność.
– I tak samo nagle jak wszystko się zaczęło, tak nagle się skończyło. Powróciłam do rzeczywistości z bijącym mocno sercem, głęboko wstrząśnięta.
– Puściłam rękę Anakina I spojrzałam na niego. I gdy to zrobiłam z przerarzeniem dostrzegłam łzy płynące mu po policzkach.
– – Uprzedzałem ze to moze byc dla mnie trudne – wydusił, przełykając ślinę. – Ale musiałem ci to powiedzieć. Sama widzisz… Imperialni chcięli mnie od małego wykożystać do swoich celów. Imperator dotknął mnie, gdy byłem jeszcze w łonie matki. I potem ta sprawa z Chewbaccą… Ojciec długo nie mógł mi tego darować, chociaż byłbym w stanie udowodnić mu ze nie ma racji. Ale przez pewien czas… Czułem się winny. To był jego najlepszy przyjaciel… Jedyny prawdziwy jakiego miał. –
– Usiadł, a ja nie wiedząc co mogłabym zrobic by go pocieszyc, w zwykły odruchu współczucia I empatii przytuliłam go mocno, a on nawet nie protestował. W tym momencie nie byłam juz nawet na niego wściekła. Miał rację. Zrozumiałam go. Moze nawet bardziej nniz chciał, bym go zrozumiała.
– Chodźcie – odezwał się Anakin wstając. – Mamy co raz mnie czasu. Puki tu jesteśmy… SHsoko, muszę ci coś powiedzieć.
– CO takiego? – Spytałam z niepokojem. Spodziewałam się jakiegoś wyznania, tym czasem on powiedział cos, czego zupełnie się nie spodziewałam:
– Wiem gdzie jest mistrz Skywalker.
– Co takiego? – Otworzyłam szeroko oczy. – Jak…
– Powęszyłem tu i tam zanim poleciałem – odpowiedział. – Rey mi powiedziała ze poleciałaś go szukać. Nie rób takiej miny, musiałem ją pociągnąć za język żeby mi to powiedziała. Ale podsłuchaliśmy pewna rozmowę, z której wynika, ze Anakin poleciał ratować senator Amidalę, która została porwana.
– Padme? – Nie mogłam w to uwierzyć. Znałam Padme. Mało tego, wyczuwałam ze ja i mojego mistrza łączą jakieś silne więzi, ale nie wnikałam w to. Być może nawet oboje bardzo się kochali, co tłumaczyłoby to, dla czego Anakin nie chciał mi powiedzieć dokąt leci.
– Słuchajcie – odezwała się Jaina z naciskiem. – Pogadacie sobie jak już będziecie bezpieczni. Anakin, ty słabniesz. Może lepiej się ruszmy.
– Acha, jasne. Już. – Anakin podszedł do zamkniętych drzwi.
– Jest czysto – odezwał się cicho. – Ventres wykryła u któregoś z gwardzistów niesubordynację. Wszyscy jej żołnierze teraz są zmuszeni do oglądania publicznej ceremonii karania więźnia.
– To straszne. – Jaina wstrząsnęła się z odrazą.
– Ventres nigdy nie była nie straszna – zapewniłam ją.
– Mamy… – Anakin zgiął i wyprostował palce lewej ręki. – około dziesięciu minut by znaleźć wyjście. Potem pójdzie gładko. Rey nas odszuka. Tylko… –
Położył rękę na drzwiach, a ja zauważyłam ze oddychał już ciężej niż do tej pory. Złączyłam się z nim w mocy, użyczając mu swojej energii, a Jaina zrobiła to samo.
Z piersi Anakina wyrwało się ciężkie westchnienie, ni to zmęczenia, ni ulgi, a po chwili zamki w drzwiach ustąpiły.
– Bądźcie czujne – szepnął Anakin, następnie wolną ręke połozył na swoim mieczu świetlnym przypiętym do pasa, a drugą ręką złapał moją dłoń.
– Ej – zaprotestowałam cicho. – Umiem chodzić sama…
– Obiecałem coś Rey – odszepnął Anakin. – I sobie także. Dotrzymam słowa. Jeśli ma ci się nic nie stać musisz być ze mną. Już raz popełniłem taki błąd i… Dłóższa historia. Opowiem ci może kiedyś, ale… To może być ciężkie dla mnie.
– Nie, nie musisz jeśli to ma być dla ciebie ciężkie – zaprotestowałam, poruszona jego słowami.
– Chodźcie – syknęła Jaina przerywając naszą rozmowę, po czym wszyscy troje puściliśmy się korytarzami.
– Stang – zaklęłam, zatrzymując się gwałtownie i zmuszając do tego Anakina, z którym nadal trzymaliśmy się za ręce.
– CO jest? – Spytała Zniecierpliwiona Jaina.
– Jesteśmy za głosno – odszepnełam.
– To co, mamy latać? – W głosie Jainy było słychać Sarkazm.
– Lewitacja – odszepnął Anakin i nim zdążyłam cos powiedzieć, uniósł mnie w ten sposób w górę.
– Anakin – zaprotestowałam po raz kolejny.
– Nie, nie nie nie, nie mów nic do mnie – uprzedził mnie zamykając oczy. Kątek oka spostrzegłam, ze Jaina też usiłowała wzbić się w powietrze, ale ostatecznie opadła na ziemię.
Anakin westchnął i również opuścił mnie na dół.
– Dzięki – odparłam. – Chcę ci przypomnieć e umiem się skradać.
– Acha. –
Dostrzegłam ze jest blady.
– Wyjście… Znaczy hangar jest tam. – Wskazał przed siebie.
– A Ventres? – Spytała Jaina.
– Cały czas… Utrzymuje ja z dala. – Anakin mówił z coraz większym trudem. – Mamy pięć minut. Chodźcie. I nie pomagajcie mi. Nie użyczajcie mi sił, bo wtedy ona mnie wykryje. Chodźmy. –
Ponownie chwycił mnie za rękę, ale tym razem zaczęłiśmy biec niemal pędem. Jak się okazało, Jaina i Anakin też potrafili poruszać się bardzo cicho.
– Rey… – Szepnął Anakin do komunikatora. – Gdzie jesteś?
– W hangarze – padłą odpowiedź. – Dok 27. Pospiesz się Anakinie.
– Tak… Jasne – odpowiedział, nasępnie poprowadził nas jakimś przejściem na skróty, którego nie znałam.
– To jest za proste – szepnęła cicho Jaina. – Zbyt proste…
– Widzę was – oznajmiła Rey przez komunikator. – Jestem pod wami. Jeszcze jedne schodki w dół…
– Wiem – odparł Anakin. Był coraz bledszy i przeczuwałam, ze za chwilę może się to źle skończyć.
– Anakin, co się stanie jeśli teraz… Zerwał byś kontakt z mocą? – Spytałam.
– Straciłbym kontrolę nad nimi wszystkimi – odpowiedział. – Przyszli by tutaj bardzo szybko. Już nie daleko… Już… –
Zbiegliśmy a dół i wtedy spostrzegłam Rey, wychylającą się do nas przez kokpit.
– AHsoka, zamorduję cię – rzuciła na przywitanie. – A teraz wskakujcie szybko. Aakin, co ci jest?
– Za raz mi przejdzie – odparł i wprowadził mnie na pokład, a tuż za nim wbiegła Jaina.
– Co z promieniem ściągającym i polem siłowym? – Spytała Rey.
– Wyłączone. – Anakin opadł na fotel drugiego pilota. Trząsł się cały jak w gorączce. – Rey startuj, szybko. –
Chwycił stery pomocnicze, chcąc jej pomuc, a ja i jaina stanęłyśmy za nimi.
– Jeśli to się nie uda – zaczęłam, lecz w tym momencie dosłyszałyśmy wypowiedziane z wysiłkiem słowa Anakina:
– Nie dam… Już… Rady… –
Po tych słowach osunął się bezwładnie w fotelu. Jaina wydała cichy okrzyk i podbiegłą do brata.
– Lepiej się przypnij – rzuciłą Rey. – Będę potrzebować dugiego pilota. Anakin…
– Ja jestem pilotem – rzuciła Jaina.
– Ahsoka, zajmij się nim – poprosiła Rey. – Przez ciebie jesteśmy w tym bagnie.
– Nie dobrze – odezwała się Jaina, gdy uniosłam Anakina z fotela.
– Tam!- Rey wskazała ręką. – W tylnej części statku. – Tam go połóż… Teraz dopiero jest nie dobrze. –
Wznosiliśmy się już jakiś czas nad ziemią, gdy statkiem gwałtownie szarpnęło, a po chwili otoczyły nas roje myśliwców.
– Przechwytujące? – Spytałam bezwiednie.
– Nie pytaj tyle – odkrzyknęła Rey. No… Jak ci na imię? –
Spytała zwracając się do Jainy.
– Jaina. A ty?
– Rey. I to by było na tyle prezentacjiii! –
Wykonałą gwałtowny skręt, żeby ominąć nadlatujące ku nam myśliwce, które, nie mogąc wyhamować wpadły na siebie i zamieniły się w kule ognia.
– Zajmij się moim bratem – rzuciła Jaina, pomagając Rey w pilotowaniu jak tylko może. Stety albo i nie, statek nie był wyposażony w żadne działka. To był zwykły prom pasażerski. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, z kont Anakin i Rey go zwinęłi.
Tak jak mnie prosiła Rey z Jainą, przetransportowałam Anakina na tyły statku do nie wielkiego przedziału. Całe szczęście ze było tam łóżko, bo miałam go gdzie położyć. Gdy już bezpiecznie sobie leżał przysunęłam sobie krzesełko i usiadłam przy nim. Z jednej strony czułam się w obowiązku przy nim być, z drugiej jednak chciałam wiedzieć jak radzą sobie Jaina i Rey, które dopiero się poznały, a już muszą ze sobą współpracować.
– CO z nim? – Usłyszałam nagle w interkomie głos Rey. – Jaina się pyta. Szczerze mówiąc ja też. –
Wstałam i podeszłam do interkomu, wciskając guzik połącenia i nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
– Eee… Śpi – Wydusiłam w końcu.
– Żyje – dobiegła mnie cicha odpowiedź z deugiego końca pomieszczenia. Odwróciłam się i zobaczyłam szeroko otwarte, błękitne oczy.
– I mówi ze żyje – dodałam.
– No to w końcu śpi czy mówi? – Spytała Rey, a ja usłyszałam po chwili coś jakby prychnięcie Jainy.
– Już nie śpi – wydukałam.
– To dobrze. – Rey wyraźnie ulżyło. – Trzymajcie się tam oboje, b będzie trochę rzucało. Mamy już skok w nadświetlna, a tamci dalej nas gonią. Ale za raz będzie po wszystkim. Jaina właśnie wylicza…
– Już – dało się słyszeć głos Jainy.
– NO to się trzymajcie – odezwała się Rey i przerwałą połączenie.
– Słyszałeś? – Spytałam, podchodząc i siadając przy Anakinie. – Będzie rzucało.
– Jakbym nie wiedział. – Jego głos był słaby, ale uśmiech figlarny.
– Jak się czujesz? – Spytałam.
– Trochę przesadziłem – westchnął. – Ale dzięki temu właśnie…
– Skaczemy w nadświetlną – wpadłam mu w słowo, czując znajome przyspieszenie i oczami wyobraźni widząc już Ventres, stojącą ze wściekłą miną na mostku dowodzenia swojego okrętu, łysą pałą i mieczami świetlnymi w obydwu dłoniach, mającą ochotę wszystko roznieść na strzępy.
– I co teraz zrobimy? – Spytała Jaina, ledwo hamując złość. – To miał być ten twój błyskotliwy plan? –
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. NI to kaszlniecie, ni to śmiech. Spojrzałam na ANakina i spostrzegłam, jak kąciki jego ust drgają mu tak, jakby ledwo tłumił śmiech.
– Anakin. – Gdyby nie Kajdanki, Jaina albo rzuciłaby się bratu na szyję, albo dała mu w twarz.
– O co w tym chodzi? – Spytałam, sama nic z tego nie rozumiejąc.
Anakin nie odpowiedział. Zamknął oczy, oddychając powoli i bardzo głęboko. Po chwili trzy pary elektrokajdanek pękły jakby były z gumy i opadły na ziemię, już bezużyteczne. TO samo stało się z tymi, które krępowały nogi Anakina. Młody jedi wstał niepewnie i oparł się o krzesło tortur, rozcierając sobie nadgarstki.
– Poczekaj, poczekaj – zawołała Jaina, podbiegając do Aakina i łapiąc go w objęcia. Częściowo żeby go uściskać, częściowo żeby podtrzymać.
– Słuchajcie. – Głos Anakina był cichy, lecz pewny. – To co wam powiedziałem w myślach… Jest po części prawdą. Rzeczywiście jest ze mną Rey. Jest i czeka.
– A ta nie prawda to co? – Spytałam.
– Puść mnie Jaino. – W głosie Anakina pojawiło się leciutkie rozbawienie. – Nie wywalę się. No już siostra. –
Jaina puściła go, rzucając mu wściekłe spojrzenie mówiące: kiedyś cię własnoręcznie zamorduję.
– Jest już ze mną dobrze – zapewnił żarliwie Anakin, a w jego oczach pojawił się ten znajomy łobuzerski błysk. – Zdążyłem się zregenerować po przesłuchaniu naszej czarownicy. Musiałem zgrywać słabego żeby się nie domyśliła. Patrz Jaino. –
Podszedł do mnie, chwycił w objęcia i, pomimo tego że sam nie należał do wysokich, podniósł mnie w górę.
– Ahsoko, słońce – odezwał się z udawaną zgrozą. Czy ty cokolwiek jesz? Jesteś piórkowej wagi.
– Spadaj – odcięłam się, lecz tym razem czułam nie wysłowiona radość z powodu tego ze go widzę. Jednak ta radość szybko zniknęła.
– To wszystko należało do twojego planu? – Spytałam, patrząc z niedowierzaniem na ANakina. Mrugnął do mnie szelmowsko i skinął głową.
– Ventres miała was tu przyprowadzić. Nie planowałem ze będzie was przesłuchiwać, ale… Dobrze się złożyło, bo nie musimy teraz się szukać. I złożyło się jeszcze lepiej, gdy rozwaliłyście to. –
Wskazał usmoloną kupkę pod ściana, następnie podszedł, kucnął przy tym i zanurzył rękę w całej tej zbieraninie kabelków, obwodów elektrycznych i stopionych podzespołów.
– Anakinie – jęknęła Jaina. – Jeśli masz plan i jeśli mamy z tąd uciec, to proszę, nie baw się tym razem w mechanika. –
Odwrócił się posłusznie i wstał z klęczek, chociaż dostrzegłam jak chowa coś ukradkiem do kieszeni.
– NO więc tak… Acha, mój miecz. –
Wyciągnął rękę i jego broń sama wskoczyła mu do dłoni.
– Wasze powinny być gdzieś tutaj.. – Zaczął przegrzebywać szuflady.
– ANakinie pospiesz się – syknęłam. – Ona za raz tu przyjdzie. W każdej chwili może tu przyjść…
– Nie panikuj kochanie – odpowiedział, a ja już nawet spuściłam zasłonę milczenia na to jak mnie nazwał. – Trzymam ja z dala. Przynajmniej na razie. W tym momencie odczuwa bardzo silną potrzebę załatwienia czegoś. Konkretnie wyładowania swojej wściekłości na nic nie wartych droidekach. Jesteśmy bezpieczni do puki starczy mi sił by ja kontrolować.
– Gdzie ty się tego nauczyłeś? – Spytała podejrzanie Jaina. Anakin zbył ja tylko figlarnym uśmiechem.
– A nie mówiłem? Są. – Odwrócił się, podając nam nasze miecze.
– NO dobra, chyba nie jest tak źle jak wydawało się na początku – zauważyłam. – Co dalej? –
Anakin stanął obok nas.
– Poczekajcie chwilę – odezwał się spokojnie. Teraz był skupiony, lecz w jego oczach nadal paliły się te wesołe iskierki.
– Na co mamy poczekać? – Spytała Jaina. – Aż ona tu wróci?
– Nie. Aż oczyści nam drogę ucieczki, a jednocześnie będzie na tyle zajęta ze tego nie zauważy – odparł młody jedi.
– Wiesz co Anakin? – Jaina spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Ty naprawdę jesteś szurnięty. TY i twoje pomysły.
– Zaśpiewasz inaczej jak już z tąd uciekniemy – odpowiedział, szczerząc do niej zęby. – I to dosłownie zaśpiewasz.
– Spadaj. Ja nie umiem śpiewać – zaprotestowała Jaina, a ja zaczęłam mimowolnie się śmiać.
– Acha, jeszcze jedno. – Anakin usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. – I tak mamy jeszcze czas. Spokojnie, mam wszystko pod kontrola.
– Za każdym razem gdy on tak mówi mam złe przeczucia – mruknęła Jaina. Anakin w tym czasie wyciągnął z jednej kieszeni to co schował gdy grzebał przy panelu kontrolnym. Z drugiej kieszeni wyjął na w pół rozmontowany komunikator i zaczął coś przy nim majstrować. Przyłapałam się na tym, ze obserwuję jak głupia jego palce, które co chwilę cos odłączały, rozłączały, przełączały i składały. W jego rękach śmigało coś, co coraz bardziej przypominało komunikator.
– Cały on – westchnęła Jaina.
– Ciesz się ze żyje – odpowiedziałam półszeptem.
Po paru chwilach dało się słyszeć pikanie i cichy okrzyk radości Anakina.
– To działa – odezwał się, a jego oczy błyszczały teraz czystą radością. – Jest sygnał. Czekajcie chwilę.
– Anakinie… – zaczęła Jaina, lecz on jej nie słuchał. Czyżby to był kolejny element jego planu?
– Rey? – Dało się słyszeć po chwili jego głos. – To ja Anakin. Nadaje na zakodowanej częstotliwości. Słyszysz mnie? –
Chwila ciszy, po chwili z małego głośniczka dobiegł mnie znajomy głos Rey, na dźwięk którego zrobiło mi się gorąco:
– Mocy niech będą dzięki Anakinie, nareszcie. Już miałam po ciebie iść, myślałam że coś ci zrobiła. Jak sytuacja? Jesteś sam? Gdzie Ahsoka?
– Spokojnie. Jest razem ze mną. Względnie bezpieczna – uspokoił ją Anakin. – Posłuchaj. Zamierzamy się teraz wydostać z centrum dowodzenia Ventres. Nie ruszaj się ze statku zrozumiałaś?
– Anakin, ale ja…
– Rey – przerwał Anakin twardo i zdecydowanie. – Wiem ze jestem młodszy od ciebie i prawdopodobnie szurnięty, ale tym razem mnie posłuchaj. Musisz mi zaufać. –
Niemal byłam w stanie odgarnąć myśli Rey, wyrażające pewnie zrezygnowana zgodę. Istotnie. Usłyszałam jak wzdycha głęboko.
– No dobrze. Będę czekać na was. Anakinie. Przyprowadź Ahsoke całą i zdrową. I ty też na siebie uważaj.
– Spokojnie – odpowiedział Anakin. – Przecież wiesz ze przy mnie nikt nie ma prawa skrzywdzić Ahsoki. Na siebie też będę uważał. Acha, dla formalności. Poznasz moją siostrę. Pogadacie sobie na temat pilotażu.
– COo? – Zdziwiłą się Rey.
– Na razie. Zobaczymy się później – pożegnał ją Anakin i rozłączył się, pozostawiając ja najprawdopodobniej w głębokim szoku.
– Słyszałam kiedyś historię o pewnym gościu, który bardzo lubił kolekcjonować miecze świetlne jedi – odezwałą się Ventres. – Potężny sith z niego był, prawie tak samo jak mój mistrz, którego też zabili jedi. Dla tego mszczę się na nich i będę się mściła.
– Do czego zmierzasz? – Wykrzyknęłam ze złością. Widok bezbronnego Anakina wywołał we mnie narastającą wściekłość.
– Do tego. Ze ten miecz byłby dla niego cennym nabytkiem – odpowiedziała Ventres, podnosząc do góry miecz ANakina.
– Pytałam już go co to za ładny kryształek jest umieszczony tam w środku, ale nie chciał mi powiedzieć. Z resztą, mało mnie to teraz obchodzi. –
Odłożyła miecz z powrotem i skupiła się na naszej trójce.
– Ahsoka… – Głos ANakina rozległ się w moim umyśle tak nagle, że ledwo powstrzymałam odruch wzdrygnięcia się. Spojrzałam na młodego jedi, który sprawiał wrażenie jakby nic się nie stało. Wyglądał może nawet na jeszcze bardziej przerażonego niż do tej pory.
– ANakin? – Wysłałam myślowe pytanie w jego stronę. – Nie rób tak, Ventres to wyczuje…
– Tylko wtedy, gdy będziesz dawać cokolwiek po sobie poznać – odpowiedział. – Ahsoka, to mnie wyczerpuje, ale musze ci to powiedzieć. Nie jestem sam. Jest ze mną Rey. Kazałem jej zostać na statku którym tu przylecieliśmy, ale gdyby coś mi się stało ona będzie was szukać. Pomoże wam.
– Anakin, co ty narobiłeś… – Byłam wstrząśnięta.
– To nie ja narobiłem, tylko ty moja mała – odpowiedział. – Ale o tym porozmawiamy później, jak przeżyjemy. Jaina też mnie teraz słyszy, dla tego moje siły są dwa razy bardziej ograniczone. Cokolwiek by się działo ratujcie siebie, nie patrzcie na mnie.
– Nie zgrywaj bohatera – usłyszałam odpowiedź Jainy, która wszelkimi sposobami starałą się ukryć emocje, podczas gdy Ventres zastanawiała się głośno nad tym, co z nami zrobić.
– Nie zgrywam bohatera – odpowiedział ANakin. – Chcę tylko zebyscie przeżyły. Kocham was. –
Po tych słowach zerwał kontakt, a ja zauważyłam jak pobladł na twarzy. Próba komunikacji z nami naprawdę musiała nadwątlić jego siły.
Ventres tym czasem podeszła do tego przebrzydłego panelu kontrolnego za krzesłem Anakina i wcisnęła jakiś przycisk. Dostrzegłysmy, jak Anakina poraża krótki, lecz najwidoczniej silny impuls elektryczny, ponieważ podskoczył na tyle, na ile pozwalały mu elektrokajdanki i wciągnął głośno powietrze. Nie krzyknął jednak, a ja poczułam dziwną radość, ze nie dał ventres ten satysfakcji zę sprawia mu ból czy co tam czuł. Był dzielny.
– Zostaw go – syknęła Jaina. – Weź już mnie zamiast niego.
– Kuszące. – Ventres przemówiła cicho, przeciągając sylaby, a Anakin otworzył szerzej oczy, wlepiając je w siostrę. – Być może rozważę twoją propozycję, ale najpierw potrzebuję kilku informacji. Od ciebie i od niej. Jeśli mi ich udzielicie, to wtedy… Być może daruję mu życie i oszczędzę mu bólu, taki jak ten. –
Wcisnęła kolejny przycisk, a z wnętrza panelu wystrzelił stop energii, która niczym niematerialny bicz chlasnęła Anakina przez ramię. Zacisnął mocno zęby by nie wydać z siebie dźwięku, poczym rzucił wściekłe spojrzenie Ventres.
– Zacznę może od ciebie. – Ventres skupiła na mnie wzrok, a ja poczułam jak robi mi się nie dobrze. Miałam wielka ochotę przywołać miecz Anakina i spuścić Ventres porządny łomot, taki na jaki zasłużyła. Tym bardziej gdy widziałam na co sobie pozwala. Stara wiedźma pewnie mnie przejrzała i wiedziała, że nie pozwoliłabym skrzywdzić nikogo w swojej obecności. Spojrzałam na Jainę, która patrzyła cały czas na ANakina, z trudem powstrzymując zalewającą ją falę emocji. Na krótką chwile położyłam jej rękę na ramieniu i poczułam jak drży.
– NO więc. – Ventres zwróciła się do mnie z szyderczą nutą w głosie. – Mam do ciebie jedno proste pytanie. –
Podeszła do mnie na tyle blisko, ze prawie że stykałyśmy się nosami. Mogłam wyciągnąć rękę i palnąć ją w ten łysy łeb.
– Gdzie… Jest… Skywalker? –
Zadała to pytanie dobitnie, robiąc znaczące pauzy po każdym słowie.
Zacisnęłam usta w wąska linię.
– Spadaj. – Słowa same mi się wyrwały. Mój nie wyparzony język zareagował szybciej iż rozsądek. – Niczego się ode mnie nie dowiesz.
– Czyżby? – Spytała ventres, odwracając się i wyciągając rękę w stronę ANakina.
– Nie – krzyknęła Jaina, ale nie zdążyła nic zrobić. Z palców Ventres wystrzeliły promienie energii, które ugodziły nie mogącego się zasłonić Anakina. Oczywiście mógł użyc mocy by je odrzucić, ale był najwidoczniej zbyt słaby. Zgiął się w pół.
– Zaczekaj – krzyknęłam, a ona wtedy odwróciła się od niego, skupiając całą uwagę na mnie.
– No proszę. Mała Tano chce współpracować. NO słucham.
– Nie wiem gdzie jest ANakin Skywalker – odezwałam się głośno i pewnie. – Sama go szukam. Miałam nadzieję ze jest u ciebie. Przez te twoje wizje. Ale jeśli nie ma go tutaj, to nie wiem gdzie jest.
– Zastanowię się czy przypadkiem mnie nie okłamujesz – odezwała się Ventres, odwracając się z powrotem do Anakina. Lecz ja już byłam przygotowana. Gdy ponownie z jej palców wystrzeliły ku Anakinowi błyskawice sithów, odrzuciłam je mocą tak ze trafiły w ścianę. W zasadzie tam by trafiły, gdybym była jedyna osoba która to zrobiła. Na skutek działania mojego i Jainy równocześnie błyskawice trafiły prosto w ten przeklęty panel kontrolny, krzesząc fontannę iskier. Wśród trzasków wyładowań usłyszałyśmy jak ANakin krzyknął, najwidoczniej oberwawszy rykoszetem. Po chwili była już względna cisza. Na podłodze leżały tylko stopione szczątki tego, co zostało z tego szkaradnego urządzenia i czuć było zapach spalonej izolacji. Ostatnia smuga dymu wzniosła się ze ściany. Czysto złośliwie skierowałam ją prosto w Ventres, która nie zdążyła zasłonić oczy i po chwili już krztusiła się, kaszlała i nic nie widziała… Taką przynajmniej miałam nadzieje.
Po chwili ujrzałam jej usmolone oblicze, na którym malowała się wściekłość i rządza mordu.
– Zapłacicie mi za to – syknęła. Przy użyciu mocy sprawiła, ze jedna z szuflad w jej biurku otworzyła się, wyfrunęły z niej dwie pary elektrokajdanek i zacisnęły na nadgarstkach moich i Jainy.
– Teraz sobie na mnie zaczekacie – syknęła. – Miałyście szansę, obie. Teraz zginiecie wszyscy, a pierwszy będzie on. –
Jaina zaczęła coś mówić, najwidoczniej chcąc wydrzeć się na Ventres zwyczajem swojej matki, lecz ta trzasnęła ją w twarz z taka siłą, że na policzku dziewczyny pojawiła się czerwona pręga.
– Zostaw je – krzyknął Anakin, który najwidoczniej nie mógł już tego wytrzymać.
– A ty pożegnaj się jeszcze w mocy z mamusia i tatusiem – zadrwiła Ventres, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła. Po chwili usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi na wszystkie spusty.
Witajcie.
Jest połódnie, na dworze gorąco jak nie wiem, przez to chyba zbieram się na odwagę zeby tu napisać.
Nie wiem co sobie niektórzy o mnie pomyślą, ale szczerze mówiac mało mnie to obchodzi.
Wczoraj przyjaciółka pisała o sentymentach, które to sentymenty prześladują mnie rónież od wczoraj. Zaczęło się od tych starych opowiadanek poznajdowanych na dysku, które na skutek właśnie sentymentów wyladowały tutaj, na blogu. Bo co mi tam. Teraz nie będę się za bardzo rozwodzić, to juz nie te czasy gdy byłam taka wylewna jak na blogu klangowym, o nie nie.
Ale chyba największy sentyment mam do tych cholernych pamietników Luke'a. Przypominaja mi te fajne czasu roku 2012 gdy się jeszcze chodziło do szkoły i uczyło na masaż, miało się dookoła siebie przyjaciół, przez pewien czas nawet faceta i nawet te wakacje nie były takie nudnawe, bo zawsze się z kimś pisało albo o czymś, albo coś. No i w tym 2012 roku zaczęła się moja faza na star warsy tak po raz pierwszy. I od kogo? Od Luke'a właśnie. Teraz jak się nad tym zastanowię i przypomne sobie ten głupawy test z internetu, w którym wyszło mi ze ja to LUke Skywalker jeśli chodzi o postacie ze star wars… Cóż, byc moze cos w tym jest. Lubię pomagać innym, nawet jak się złoszczę to trwa to nie długo, cieżko mnie czasami wyprowadzic z równowagi, no i pacjenci twierdzą że ja taka fajna jestem zę ze mna pogadać o wszystkim mozna, zę mam ciepły głos… Cóż, to ich opinia, ale jeśli tak uważaja no to chyba coś w tym jest.
No dobra, ale ja tu o sentymentach miałam pisać.
Czasami jak sobie odgrzebe cos starego to potem siedzę i się zastanawiam jak to było fajnie i, co jest chyba najgorsze, co mozna zrobić zeby było znowu tak fajnie. I tu błędne koło się zamyka, bo w niektórych przypadkach nie da się już nic zrobić. Coś po prostu było, skończyło się i zaczęło się coś nowego. Nie wiem, moze to ja nie nadążam za tymi zmianami? Czasami myslę, ze gdybym była bardziej nie czuła moze bym tak tego nie przeżywała, ale stety albo nie stety nie jestem taka. Nie raz jest tak, ze po ileś razy wyciagam do jednej i tej samej osoby rękę, co skutkuje tylko tym że potem się obwiniam, ze mogłam zrobić coś lepiej, bo nie umiem tej osoby zostawic właśnie przez sentymenty, a ta druga osoba ma to gdzieś i i tak nie wykorzystuje tej szansy. No jasne, są ludzie, którzy nagrabili sobie u mnie do tego stopnia, zę tej kolejnej szansy bym im juz nie dała, ale właśnie, nie sprawia to ze o nich nie myslę.
NO i tak to właśnie jest z tymi sentymentami. Wysyłam to zanim się nie rozmyslę i nie nacisnę escape, bo chyba napisałam aż za duzo. Ale nie martwcie się, takiego ględzenia i smecenia będzie tu mało, bo z regóły staram się na wszystko patrzeć obtymistycznie.
Trzymajcie się więc.
A.