W następnej chwili.. Tak mi się rzynajmniej wydawało poczułam ciepło. Usłysłałam jakieś głosy, bardzo blizko mnie. Chciałam od nich uciec, ale nie mogłam. Gdy rzuciłam się gwałtownie w bok zdałam sobie sprawę z tego że leżę w pościeli.
– Gdzie ja jestem, u stang? – pomyślałam odrętwiała. Usiłowałam przypomnieć sobie co się właściwie stało, ale szczeguły umykały mi z pamięci. Kylo Ren. Widziałam chyba Kylo Rena… Znowu coś mi się śniło…
– Źle stało się – usłyszałam nagle głos mistrza Yody. Co on tu robi? Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. – To co stało się, naszym niedopatrzeniem i ignoranctwem było. Mistrzu Skywalker. Dwa dni od tych wydarzeń minęło, a z twoją padawanką porozmawiać nie mogliśmy.
– Jest w transie – wyjaśnił spokojnie rycerzyk. – Przeżyła zbyt wielki wstrząs. Sam nie wiem co tam się dokładnie wydarzyło. Mam nadzieję że Ahsoka nam wszystko powie gdy się obudzi. –
A więc to nie był sen. Nie, nie… A może ja nadal śpię? Rozchyliłam powieki i dostrzegłam ich. Mistrza Yodę i rycerzyka siedzących przy mnie.
– Ahsoka! – Gdyby mógł, rycerzyk na pewno by mnie uściskał. Sprawiał takie wrażenie. Jednak w obecnych okolicznościach zdobył się na szeroki, pełen ulgi uśmiech.
– Obudziłaś się, w końcu. Jak się czujesz?
– Ja… nie wiem – odpowiedziałam. Mój głos zabrzmiał wątle i piskliwie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w zgjęciu mojego prawego łokcia tkwi jakaś igła. Zapewne kroplówka, skoro leżę już tu dwa dni… Dwa dni? Prawie przeraziła mnie ta myśl.
– Co się stało? – Opytałam, usiłując usiąść, jednak rycerzyk przytrzymał mnie stanowczo i delikatnie popchnął z powrotem.
– Byłaś w szoku – stwierdził. – Mistrz Yoda kazał umieścić cię narazie tutaj, w centrum medycznym. Do puki całkiem nie wydobrzejesz masz odwołane wszystkie zajęcia.
– Acha… Rozumiem – wybąkałam, chodź tak naprawdę nie wiele z tego rozumiałam. W mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl. Snoke. Nie świadomie wyszeptałam to imię na głos.
Mistrz Yoda wyciągną małą rękę i poklepał mnie po dłoni, jednak to znowu rycerzyk się odezwał:
– Już dobrze, Ahsoko. Jego już tu nie ma I zapewniam cię, że nie był elementem twojego sprawdzianu. –
Snoke… Nie ma go… Akurat. Ciężko mi w to było uwierzyć. Ciągle czułam tą złowrogą obecność. Jeśli to miało trwać nadal to dostanę szału. I Kylo Ren… Ta myśl poraziła mnie niczym błyskawica mocy. Co z Kylo renem? Byłam jednak zbyt zmęczona żeby to roztrząsać. Czułam jak powoli opadają mi powieki.
– Wypoczywaj, padawanko – przemówił maleńki mistrz Yoda. – Niepokoić cię nie będziemy.
– Wpadnę potem – obiecał rycerzyk, poczym obaj wyszli, zostawiając mnie samą. Samą w ciemności… Ponownie mignęła mi przed oczami twarz Snoke'a, a potem… Nic. Znowu zapadłam się w nicość.
Obudził mnie czyjś kojący dotyk na twarzy i kobiecy, zatroskany głos.
– Otwórz oczy, moje dziecko. Musisz coś zjeść.
– Mama? – zpytałam niewyraźnie i otworzyłam oczy. Nade mną stała uzdrowicielka Vokarahe, przyglądając mi się z troską. Pomogła mi usiąść, na wszelki wypadek podtrzymując delikatnie, chociaż radziłam sobie całkiem nie źle, poczym położyła mi na podołku tależ z sucharami.
– Jak się czujesz? – spytała.
– Nie wiem – przyznałam, wyciągając rękę i biorąc suchara. – Tak naprawdę to… Bywało chyba lepiej.
– gożej też bywało – ztwierdziła uzdrowicielka. – Przynajmniej już nie majaczysz i nie krzyczysz przez sen. –
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia..
Cokolwiek się stało, doznałaś silnego wstrząsu emocjonalnego. Fizycznie nie było z tobą najgożej. Byłaś tylko lekko potłuczona. Ale psychicznie… Musiałam pogrążyć cię w transie uzdrawiającym, bo chciałaś mi tu uciekać.
– Acha… – Przytaknęłam z roztargnieniem. – A kiedy będę mogła z tąd wyjźć? Mam treningi…
– Nie ma mowy narazie o żadnych treningach – odparła oschle. – I o żadnym przemęczaniu. Wam, młodym, wydaje się jakbyście byli niezniszczalni.
– Togrutanie są… – zaczęłam, ale uzdrowicielka mi przerwała:
– Wyobraź sobie że wiem co nie co o twojej rasie. Togrutanie czy nie togrutanie, nie jesteście nie śmiertelni. –
Nagle twarz jej złagodniała gdy zmieniła temat:
– Masz naprawdę wspaniałego przyjaciela. Nikt inny chyba nie zdobyłby się na takie poświęcenie, by czuwać przy tobie w nocy.
– Tak – przyznałam. – Mistrz Skywalker jest do tego zdolny.
– Oczywiście – przyznała. – Ale ja nie mówię o mistrzu Skywalkerze. Mówię o Kylo Renie. –
Poczułam, jak moje wnętrzności zdają się skakać z radości.
– Kylo Ren? To nic mu nie jest? – Prawie wypuściłabym suchara z ręki.
– Nic a nic. – Uzdrowicielka zdobyła się na lekki uśmiech. – Siedział przy tobie do puki go nie wyrzuciłam spać. Pytał mnie nawet o ciebie, kiedy z tąd wyjdziesz.
– Rozumiem. – Odetchnęłam głęboko, ledwo mogąc w to uwierzyć. A więc Kylo był przy mnie. Żyje, nic mu nie jest, nie poddał się woli Snoke'a…
Pospiesznie dojadłam suchary, a gdy uzdrowicielka zabrała ode mnie tależ opadłam z powrotem na poduszkę i zamknęłam oczy.
– Kylo – pomyśałam w duchu. – Nigdy się tego nie dowiesz, ale dziękuję ci. Za wszystko, nawet za twój każdy uśmiech, chociaż nie jest adresowany do mnie. –
Westchnęłam głęboko i pogrążyłam się w cichej, głębokiej medytacji, która pozwoliła mi na jakiś czas uciec od rzeczywistości.
Tej nocy jednak obudziła mnie coś dziwnego. Z początku wydawało mi się ze to złudzenie, senna iluzja, lecz nie. Obudził mnie czyjś silny uścisk na mojej ręce. Uścisk czyjejś ciepłej dłoni. To nie była dłoń Vokarahe. To była męzka dloń.
Wzdrygnęłam się gwałtownie, lecz nie otwierałam oczu, nie chcąc się zdradzic ze nie spię. Wyczuwałam w mocy obecnośc tego kogoś. To był Kylo. Czułam jego aurę, jego jeszcze trochę nikłe, nie stabilne światło, przypominające chybotliwy płomyk świeczki. Był teraz przy mnie, trzymał mnie za rękę… Miałam szczerą nadzieię że nie zoriętował się ze nie śpię.
Na szczęście nie. Ścisnął tylko krutko moją rękę, jakby myśląc że mam jakieś koszmary, a ja mimo wolnie zaczęłam oddychać spokojniej i głębiej. Czułam się bezpieczna, poraz pierwszy odkąd otworzyłam oczy po wydostaniu się z jaskini.
Usłyszałam cichy odgłos otwieranych drzwi, a następnie zbliżające się ostrożnie kroki. Zacisnęłam mocniej powieki.- Chodź – dobiegł mnie jakiś cichy szept. – Zostaw ją i chodź, musisz odpocząć. –
To nie był głos uzdrowicielki. To był głos rycerzyka.
– Ale… – W głosie Kylo zabrzmiała cicho nizka, rozedrgana nuta, przypominająca nieco dźwięk jego miecza świetlnego, którym posługiwał się za dawnych, gorszych czasów. – Ja muszę przy niej być, śni jej się coś złego. A jeśli komuś śni się coś złego to trzeba przy nim być, prawda? –
Przypominał teraz małe, zagubione dziecko, pytające starszych czy to co robi jest właściwe. Z trudem zdusiłam wzbierający w gardle jęk czując, jak oczy pod zaciśniętymi powiekami robią mi sie wilgotne.
– Tak, dobrze robisz. – Głos mojego mistrza brzmiał teraz nadzwyczaj łagodnie. – Podążasz ścieszką ku światłu. Ale to nie oznacza, ze musisz marnować swoje zdrowie. Uwierz, Ahsoka na pewno by tego nie pochwaliła, gdyby wiedziała, ze siedzisz przy niej odkąd zasnęła aż do teraz, czyli już pięć godzin bez ani chwili snu.
– Nie! – Coś wewnątrz mnie zdawało się krzyczeć poparcie dla jego słów. – Nie, nie, nie! Nie pochwalam tego! Idź, Kylo. Nie ma sensu narażać się dla mnie.
– Uspokuj się – szeptał do mnie inny głos, jakby ucieleśnienie mocy. – Uspokuj sie, padawanko. Zapanuj nad emocjami. –
Serce biło mi jak oszalałe, oddech ledwo zauważalnie przyspieszył. Jesli za raz Vokarahe wyczuje że coś sie dzieje i tu przyjdzie…
– Chodź, Kylo – powtórzył znowu Anakin i wstał. Gdy zniknął za drzwiami uznałam, ze nie mam innego wyjźcia. Udajac ze się budze przekręciłam się na bok, tak że byłam teraz odwrócona twarzą do Kylo i powoli, wciąż stwarzając pozory sennosci rozchyliłam powieki.
Przez moment dostrzegłam jego pladą twarz i niespokojne, smutne oczy, w których zdawały się ukazywać najgłębsze rany jego duszy. Widząc, ze się na niego patrzę puścił moją rękę, poderwał się i bezszelestnie wybiegł na korytarz, w drzwiach odwracając się na chwilę i szepcząc bezgłosnie jedno słowo: – przepraszam… –
Kiedy zniknąl opadłam na poduszkę, rozluźniając się i starajac się wyrzucic z glowy wszystkie myśli. Udało mi się to i po chwili zasnęłam, jednak to co mi się przyśniło było czymś kolejnym z cyklu wielpie poodoo.
Jakiś nie znany mi do tejj pory układ gdzieś daleko, chyba na zewnętrznych rubierzach. Wszędzie pełno tie myśliwców, oprucz nich jeszcze wojsko naziemne, roboty separatystów, droideki, a przeciwko nim tylko garstka naszych. Ja, rycerzyk i kilka klonów z legionu 501. Każdywalczył tu za każdego, każdy bronił nawzajem swojego towarzysza, ale było nas coraz mniej. Rycerzyk zostawił mnie samą, zebym osłaniała klony, a on zajął sie robotami. Pamiętam przez mgłe jakby chackersa, Corica, ale najbardziej przeraził mnie widok Reksa, którego nie zdązyłam w porę zasłonić. Zobaczyłam zakapturzoną postać z uniesionym wysoko w górze czerwonym mieczem świetlnym, która odbijała zręcznie wszystkie wymierzone w niego strzały z karabinu reksa, a gdy klon w pospiechu zmieniał magazynek, nieznajomy sith wykorzystał ten ułamek sekundy, przeszywając czerwoną klingą jego białą zbroję.
– Reks! – Moje senne ja krzyknęło z przerarzenia, po czym chwilę później było już przy klonie, który właśnie umierał. Zbroję w okolicy piersi miał przedziurawioną, a z rany sączyła się obficie krew. Nieznajomy Sith zbliżył się do mnie, zapewne małej i śmiesznie wygladajacej postaci, kulącej się przy konającym klonie i w tym momencie…
Obudziłam się raptownie, czujac na policzkach cos mokrego i ciepłego. To nie była krew Reksa, jak mi się z początku mgliście wydało. To były moje łzy.
– Dla czego? – Załkałam nie przytomnie. – Dla… Dla czego? Czemu to nie ja…
– spokojnie, dziecko, juz dobrze. – Ktoś ocierał mi twarz kawałkiem delikatnej tkaniny. Spojrzałam na tego kogoś i zdusiłam szloch. To była Vokarahe, przygladająca mi się z troską.
– Spokojnie. – Pogładziła mnie uspokajająco po policzku, a ja przełknęłam łzy, czując bolesny ucisk w gardle.
– N… Nic mi nie jest – wydusiłam, czujac jak powoli ogarnia mnie wstyd. Ale dałaś się ponieść emocjom, nie ma co.
– Masz, weź to. – Pzdrowicielka podała mi szklankę wody i jakaś nieiwelką tabletkę. – To tylko lekarstwo uspokajające. Nie martw się, jest bezpieczne dla jedi.
– Dziękuję. – Posłusznie wziełam od niej szklankę. Byłam już prawie spokojna, chodź czułam jak ręce lekko mi się trzęsą. Posłusznie połknęłam tabletkę, a następnie pozwoliłam by uzdrowicielka opatuliła mnie troskliwie kołdrą, jakbym była małą dziewczynką.
– Teraz śpij – odezwała się łagodnie. – Za dwie, trzy godziny cie obudzę.
– Dobrze – westchnęłam, czując jak ogarnia mnie spokuj i obojętność. Gdy uzdrowicielka wyszła nie miałam za dużo czasu żeby zastanawiać się nad czym kolwiek. Porozmawiam o tym w odpowiednim czasie z którymś z mistrzów. Po nie zpełna dziesięciu minutach zapadłam w głęboki, spokojny sen.
2
W następnej chwili.. Tak mi się rzynajmniej wydawało poczułam ciepło. Usłysłałam jakieś głosy, bardzo blizko mnie. Chciałam od nich uciec, ale nie mogłam. Gdy rzuciłam się gwałtownie w bok zdałam sobie sprawę z tego że leżę w pościeli.
– Gdzie ja jestem, u stang? – pomyślałam odrętwiała. Usiłowałam przypomnieć sobie co się właściwie stało, ale szczeguły umykały mi z pamięci. Kylo Ren. Widziałam chyba Kylo Rena… Znowu coś mi się śniło…
– Źle stało się – usłyszałam nagle głos mistrza Yody. Co on tu robi? Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. – To co stało się, naszym niedopatrzeniem i ignoranctwem było. Mistrzu Skywalker. Dwa dni od tych wydarzeń minęło, a z twoją padawanką porozmawiać nie mogliśmy.
– Jest w transie – wyjaśnił spokojnie rycerzyk. – Przeżyła zbyt wielki wstrząs. Sam nie wiem co tam się dokładnie wydarzyło. Mam nadzieję że Ahsoka nam wszystko powie gdy się obudzi. –
A więc to nie był sen. Nie, nie… A może ja nadal śpię? Rozchyliłam powieki i dostrzegłam ich. Mistrza Yodę i rycerzyka siedzących przy mnie.