Na następny dzień spotkałam się z Anakinem o umówionej porze, za raz po śniadaniu. Ominę już krutkie spotkanie z radą, zapewnieniu o regularnych raportach, życzeniu niech moc będzie z nami i tak dalej. Szłam teraz wraz z Anakinem na statek którym mięliśmy lecieć. Cieszyłam się nawet, że Anakin jest dobrym pilotem, bo moje umiejętności w tej kwestii pozostawiają wiele do życzenia.
– No wskakuj, nie mamy czasu – zachęcił mnie Anakin, pochylając się już w kokpicie nad komputerem pokładowym. Weszłam za nim, ciskając w tył plecak z rzeczami, starając się nie patrzeć na towarzysza. Jedynym co dostrzegłam były jego ręce, a dokładniejujmując palce, zwinnie wystukujące na klawiaturze wszystkie współrzędne lotu.
– W porządku, wszystko zrobione jak należy – zameldował ucieszony. – Zatem lecimy, złotko.
– Nie nazywaj mnie tak – prychnęłam ze złością, gapiąc się bezmyślnie w iluminator, byle nie na niego. Jednocześnie cały czas myślałam o Kylo, posyłając w jego stronę tyle światła ile tylko mogłam. Anakin wydawał mi się teraz natrętną muchą, rozpraszającą mnie i nie dającą się skupić.
– Dobrze, przepraszam. – Zaskoczyła mnie potulność w jego głosie. Wiedziałam teraz jedno. Nie odezwie się ani słowem, chyba że sama go o coś zapytam. Prawie nie wyczuwałam jego obecności w mocy, tak się przede mną zamknął.
Ledwo byłam świadoma tego, jak wprowadza nasz statek w nadprzestrzeń. Przez cały ten czas byłam skoncentrowana na jednoczeniu się z mocą. Jeśli mięliśmy spotkać Ventres, musięliśmy być gotowi na wszystko.
Gdy wreszcie odważyłam się spojrzeć na Anakina zobaczyłam, jak wyjmuje z plecaka jakieś rozebrane na części urządzenie, poczym odpina pasy, wstaje z fotela, w milczeniu przechodzi obok mnie i znika gdzieś w ładowni. Wyczuwałam od niego jedynie rozpaczliwą potrzebę zajęcia się czymś.
– Czy to możliwe, abym ja tak bardzo potrafiła zakochać się w Kylo, tak jak Anakin we mnie? – Zadałam sobie to pytanie w myślach, wiedząc że sama będę musiała poszukać na nie odpowiedzi. – Pewnie straszliwie Anakina krzywdzę, ale nic na to nie mogę poradzić. Nie umiem mu pomóc. Nie tak jakby chciał. –
Z cichyf westchnieniem wstałam i poszłam za nim. Nie wiedziałam dla czego, może poprostu z nadmiernej ciekawości…
Siedział w kucki na tyłach statku. W usmarowanymi smarem rękach trzymał coś, co bardzo przypominało nie do końca złożony komunikator.
Był tak skupiony na tym co robi, że nie dbał teraz o inne swoje odczucia, które wypłynęły na wierzch jego świadomości, która uderzyła mnie w mocy tak mocno, że prawie się zachłysnęłam.
Anakin emanował silną walą tęsknoty i wielkiej, żarliwej miłości. Mogłabym nawet przysiądz, że przez chwilę doznałam wizji jego wyobrażen. Nas obojga, splecionych w silnym uścisku… Poczułam promieniujący od niego żar uniesienia na wyobrażenie naszego pocałunku…
Wycofałam się płochliwie, zarówno fizycznie jak i umysłowo, przerarzona że dostrzegłam jego zbyt imtymny świat.
Już miałam uciec, gdy usłyszałam swoje imię, wypowiedziane głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam:
– Ahsoka… Za kilka standartowych minut wyjdziemy z nad przestrzeni. Chciałaś czegoś ode mnie? –
Przemawiał ochrypłym szeptem, jakby od długiego czasu miał kompletnie wysuszone gardło.
– Nie Anakin. – Odważyłam się podejść bliżej. – poprostu… Przyszłam sprawdzić co robisz. –
Uśmiechnął się figlarnie.
– Wiedziałem że w końcu pokona cię ciekawość i przyjdziesz. – Odwrócił się do mnie i odłożył na ziemię owo składane przez siebie coś.
– Wybacz, nie podam ci ręki bo mam brudną. Będziesz musiała sama wstać. –
Wstać? Nagle uświadomiłam sobie że kucam tuż obok niego. U stang, kiedy to się stało? Irytujący mały Solo.
– Dziękuje, poradze sobie – odpowiedziałam, siląc się na chłodny, oficjalny ton. Westchnął z żalem.
– Myślałem że powiesz inaczej. – W jego głosie zabrzmiał szczery smutek. Zrobiło mi się go nawet żal.
– Może innym razem. – Uśmiechnęłam się do niego lekko, a on rozchylił usta na kształt wielkiego o. Zauważyłam jak przełyka nerwowo ślinę i zwilża lekko wargi językiem.
– Chodź, Anakinie. – Odezwałam się znowu. – Trzeba lądować. –
Wytarł niedbale ręce o jakąś szmatkę i wstał, idąc za mną do sterowni. W tej chwili miał tak rozmarzony wzrok, że mogłabym zrobić teraz wszystko co chcę aby nakłonić go do swojej woli. Słuchałby mnie bez ani jednego piśnięcia… Odrzuciłam od siebie te myśli. Nie jestem sithem. Nie będę nakłaniać innych siłą do swojej woli. Anakin nie przypominał teraz tego irytującego dzieciaka, którym był jeszcze wczoraj. Wyglądał teraz tak bezradnie wobec tego co czuł i tak… Niewinnie? Chyba mogłam użyć tego określenia. Anakin solo wyglądał niewinnie i bezbronnie w obliczu własnego, rosnącego w nim niczym trucizna uczucia. Wiedziałam, że jeśli go nie pokona, zabije go od środka. Czy mnie też zabije miłość do Kylo, jeśli on jej nie odwzajemni?
Z takimi oto ponurymi rozważaniami powitałam moją ojczystą planetę Shili. Anakin łagodnie sprowadził statek w dół i posadził na ziemi.
– Koniec wycieczki. – Pomachał ręką przez iluminator. – Odpowiedź powinna być następująca: życzymy miłego
pobytu. –
Parsknęłam krutkim śmiechem.
– Taa,jeśli tu jest Ventres to pobyt na pewno będzie miły. –
Anakin również zahihotał, lecz po chwili spoważniał. Przymknął na moment oczy i zaczął powoli i głęboko oddychać.
– Narazie niczego nie wyczuwam – odezwał się powoli. – Chodź, rozejżymy się. –
Wziął mnie za rękę, mimo że w cale nie musiał, po czym sprowadził po rampie w dół, Coś kazało mi zwalczyć ogarniającą mnie irytację i nie cofnąć dłoni. Sama nie wiem co. Może ciepło jego ręki? A może odzywający się gdzieś w myślach głos,bardzo podobny do głosu Rey "pozwól mu".
Po zrobieniu małego rekonesansu, w trakcie którego niczego podejrzanego nie zauważyliśmy rozbiliśmy obóz. Było jeszcze dość jasno, więc postanowiłam zostawić na jakiś czas Anakina i potrenować sobie sama z mieczem, tak poprostu żeby się rozruszać i coś robić.
Nie protestował, ale sam też nie zamierzał siedzieć bezczynnie.
– poszukam czegoś do jedzenia – odezwał się cicho. – Wiem które rośliny nadają się tu do zpożycia a które nie. Nie martw się, nie chciałbym przecież zrobić ci krzywdy.
– Wiem, Anakinie – odezwałam się, po czym oboje się rozdzieliliśmy.
Tak zleciało do wieczora. Gdy już się zciemniło wróciłam do obozu i to co tam zastałam prawie ścięło mnie z nóg.
Anakin przytaszczył tyle drewna ile chyba mógł unieść. Gdy tylko się pojawiłam, yyciągnął do mnie miskę z jeszcze ciepłym jedzeniem.
– A co z naszymi racjami żywnościowymi? – zpytałam zdziwiona. Uśmiechnął się tajemniczo.
– Zostawmy na bardziej ekstremalne warunki.
– Sam rozpaliłeś ten ogień i to wszystko zrobiłeś? Na pewno użyłeś mocy prawda? –
Znowu się uśmiechnął, tym razem szerzej.
– Mogłem, ale nie zrobiłem tego – odpowiedział, pokazując mi ręce, pokryte małymi pęcherzami. – Nauczyłem się już, że mocy należy używać tylko wtedy gdy to konieczne. Jeśli nie posłużysz się własnymi umiejętnościami, nie będziesz wiedzieć na co cię stać. –
Teraz ja się uśmiechnęłam, poczym usiadłam na przeciwko niego ze zkrzyrzowanymi nogami.
– W przyrządzaniu jedzenia też nie jesteś zły – pochwaliłam go po jakimś czasie gdy już skończyłam jeść. Zabrał mi z rąk miskę.
– Cieszę się. Musiałem nauczyć się tego i tamtego. –
Przemawiał swobodnym, beztroskim tonem, ale widziałam w tych słowach jakiś ukryty sens.
– Jak to jest wrócić do domu po tylu latach? – Zpytał nagle.
– Sama nie wiem – westchnęłam nostalgicznie. – Tak jak… Sen? Taa, tak mogłabym to najlepiej określić. –
Spojrzał na mnie ze zrozumiemiem. W jego szeroko otwartych, błękitnych oczach odbijał się blask ognia, który zucał dziwne cienie na jego twarz. Nadawało mu to dziwnie tajemniczy, zagadkowy wygląd. Intrygował mnie, co samo w sobie mnie złościło.
– Ahsoko. – Ujął w palce jakiś patyk i zaczął się nim bezmyślnie bawić. – Wiem że nie raz cię zdenerwowałem. Wiem też za kogo mnie uważasz, oraz co sądzisz o naszej misji. Gdyby rada ci nie kazała, nigdzie byś ze mną nie poleciała. Nie wiem tylko jednego. Dla czego. Co ja ci takiego zrobiłem że tak mnie nie lubisz? –
Jego głos zmienił się w cichy szept, ledwo słyszalny przez trzask płomieni. Przysunęłam się bliżej ogniska, czując że robi mi się lekko chłodno.
– to nie jest tak że cię nie lubię – odparłam. – Poprostu… Mógłbyś czasami zachowywać się bardziej dojżale.
– W jakim sensie dojrzale? – Spytał tym samym cichym szeptem.
– Takim dogadywaniem mi w cale nie wyrabiasz o sobie dobrego zdania. – Starałam się mówić najspokojniej jak umiem. – Lubiłabym cię bardziej niż do tej pory, gdybyś nie był taki nieznośny.
– Ja? Nieznośny? – Jego głos wzniósł się o pół oktawy w pełnym zdziwienia pytaniu.
– Nie udawaj idioty – zniecierpliwiłam się. Nabrał gwałtownie powietrza.
– Jak do mnie powiedziałaś? – Jego głos znowu podskoczył o pare tonów wyżej. – Kogo mam nie udawać?
– Anakin! – Teraz to naprawdę się zniecierpliwiłam. Zerwałam się z miejsca, lecz coś w jednej chwili usadziło mnie z powrotem.
– Ładnie to powiedziałaś. – Głos Anakina znowu był niski i jedwabisty. – Nie udawaj idioty… Idioty, hmm… –
Westchnęłam z irytacją, lecz w tej samej chwili poczułam ogarniające mnie dziwne otępienie. Musiałam źle spać tej nocy.
– Jestem zmęczona – oznajmiłam chłodno. – Jeśli nie masz nic przeciwko to cię zostawię. Tobie też radziłabym się przespać, Annie… Anakinie – poprawiłam się szybko. Stang, chyba naprawdę jestem już śpiąca…
– Annie. – Szept Anakina rozległ się tak blizko że prawie się wzdrygnęłam. – Po raz pierwszy mnie tak nazwałaś. A więc jednak mnie lubisz…
– Odsuń się – oznajmiłam szorstko, lecz w tym momencie poczułam jego ręce na swoich ramionach. Na nieszczęście drżałam z zimna, co nie uszło jego uwadze. Chciałam się odsunąć ale nie mogłam. Poczułam jak przycisnął mnie do siebie jak najcenniejszy skarb. Słyszałaf bicie jego serca, czułam że oddycha szybko i że lekko drzą mu ręce, a po chwili… Poczułam na ustach coś miękkiego i ciepłego. Trwało to może najwięcej sekundę, po której gwałtownie powróciłam na ziemię. Lądowanie w rzeczywistości było tak twarde, że wściekłość wybuchła we mnie ze zdwojoną siłą.
– Anakin! – Wyrwałam mu się i skoczyłam na równe nogi. – Ty skończony idio… Palancie! –
Poprawiłam się szybko, po cześci po to żeby złapać oddech z nadmiaru furii, po części żeby go nie prowokować. Chcąc wyładować złość zakręciłam się w piruecie, posyłając przy użyciu mocy jakąś zbłąkaną gałązkę w jego stronę. Nie oberwał nią. Złapał ją zręcznie i zgniótł w palcach. Usta wciąż miał rozchylone jak do pocałunku, a wzrok zamglony i nie obecny.
– Odejdź – syknęłam jadowicie. – Odejdź Anakin, dobrze ci radzę. I nie zbliżaj się więcej. Jestem ci wdzięczna za to co robisz, ale nie za to ostatnie. Zostaw mnie i odejdź. Najlepiej odleć \ tąd dzisiaj, teraz, za raz. Sama dokończę misje, a o wszystkim co dotyczy ciebie napiszę ze szczegułami w raporcie. –
Wściekałabym się dalej,, gdyby Anakin się nie odezwał. Z jego oczu zniknęło już rozmarzenie. Teraz wyzierała z nich pewność.
– Nie zrobisz tego. A ja nigdzie nie odlecę. To też moja misja.
– Ale wszystko utrudniasz – odwrzasnęłam.
– Ja utrudniam? – Znowu to pytanie w jego głosie.
– Tak, ty! – Tupnęłam ze złością nogą, aż jakieś przestraszone stworzonko umknęło w ciemność. – Idę spać. A ty nie waż się do mnie zbliżać, bo już nie będę taka dobra i chyba przy najbliższej okazji wydrapię ci oczy. –
Ku mojej irytacji nie wywarło to na nim oczekiwanego wrażenia. Roześmiał się tylko krutko.
– I kto tu teraz zachowuje się dziecinnie? – Zpytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Dobranoc słońce. Jutro znowu się zobaczymy.
– Tylko nie śpiewaj mi kołysanek do snu, dobry wujku – prychnęłam z pogardą. W odpowiedzi posłał mi całusa i demonstracyjnie się ode mnie odwrócił. Wiedziałam jednak, że drań cały czas mnie obserwuje.
Nadal naburmuszona ułożyłam sobie śpiwór zdala od niego, tak daleko jak to tylko było możliwe, następnie wśliznęła się pod koc i opatuliłam nim ciasno jak kombinezonem ochronnym. Nie mogłam jednak zasnąć. Przewracałam się niespokojnie z boku na bok, nadal myśląc o tym co się stało. Ten pocałunek trwał tak krutko, ale jednocześnie na tyle długo żebym go zapamiętała ze wszystkimi szczegułami. Zamknęłam oczy, usiłując wyobrazić sobie na miejscu Anakina Kylo, lecz coś mi tu nie pasowało. Te usta nie były takie pełne, a samo ich dotknięcie jednocześnie zbyt pewne i zbyt delikatne. Powiedziałabym że nawet subtelne. Nie mógł to być Kylo. A moze to był tylko sen? Może za chwilę się obudzę i okaże się, że tej misji w ogule jeszcze nie było? Jednak gdy otworzyłam oczy zobaczyłam w oddali drobną figurkę Anakina, odwróconą do mnie profilem. TO nie był sen. On tu był. Był i patrzył na mnie. Znowu się odwróciłam i ukryłam pod kocem jak przestraszone zwierzątko. Nie będzie na mnie patrzył. Nie chcę tego. A może jednak chcę? To na pewno przez zmeczenie. Jeśli zasnę i wypocznę jutro wszystko będzie wyglądać całkiem inaczej. Przestanę myśleć o Anakinie tak… Ciepło.
Rzuciłam się po raz ostatni w kocach, dając upust swojej frustracji poczym znieruchomiałam, pogrążając się w transie jedi, po którym w końcu przyszedł sen.
5
Na następny dzień spotkałam się z Anakinem o umówionej porze, za raz po śniadaniu. Ominę już krutkie spotkanie z radą, zapewnieniu o regularnych raportach, życzeniu niech moc będzie z nami i tak dalej. Szłam teraz wraz z Anakinem na statek którym mięliśmy lecieć. Cieszyłam się nawet, że Anakin jest dobrym pilotem, bo moje umiejętności w tej kwestii pozostawiają wiele do życzenia.
– No wskakuj, nie mamy czasu – zachęcił mnie Anakin, pochylając się już w kokpicie nad komputerem pokładowym. Weszłam za nim, ciskając w tył plecak z rzeczami, starając się nie patrzeć na towarzysza. Jedynym co dostrzegłam były jego ręce, a dokładniejujmując palce, zwinnie wystukujące na klawiaturze wszystkie współrzędne lotu.
– W porządku, wszystko zrobione jak należy – zameldował ucieszony. – Zatem lecimy, złotko.
– Nie nazywaj mnie tak – prychnęłam ze złością, gapiąc się bezmyślnie w iluminator, byle nie na niego. Jednocześnie cały czas myślałam o Kylo, posyłając w jego stronę tyle światła ile tylko mogłam. Anakin wydawał mi się teraz natrętną muchą, rozpraszającą mnie i nie dającą się skupić.
– Dobrze, przepraszam. – Zaskoczyła mnie potulność w jego głosie. Wiedziałam teraz jedno. Nie odezwie się ani słowem, chyba że sama go o coś zapytam. Prawie nie wyczuwałam jego obecności w mocy, tak się przede mną zamknął.