Categories
krutkie opowiadania

pamietnik Luke’a Skywalkera

Postanawiam podzielic się z wami ostatnią i chyba najstarszą z tego typu rzeczy. Napisałam to w roku 2012, potem nawet zrobiłam z tego audio, ale dziele się z wami jednak tekstem. To nie jest nic szczególnego. Po prostu wydarzenia z trylogii od części IV do części VI opisane z punktu widzenia Luke'a i dodane cos tam ode mnie.

Pamietniki Luke'a Skywalkera

Dzien pierwszy
Minęły dwa dni. Dwa dni, odkąd opuściłem moja rodzinną planetę Tatooine i wyruszyłem wraz ze starym Benem Kenobim oraz zarozumiałym i pewnym siebie Hanem solo na alderaan, Porzucając wszystko czym do tej pory żyłem. Dwa dni, odkad ludzie pustyni zaatakowali mnie, a żołnierze imperium zamordowali ciotkę Beru i wuja Owena zprawiajac, ze nie miałem juz do kad ani po co wracać. Minęly dwa dni, odkąd cały mój dotychczasowy swiat legł w grózach,, odkad podiąłem decyzję, ze chce zostać rycerzem Jedi i bronić pokoju i zprawiedliwości w galaktyce. Tylko to mi teraz pozostało: iźć śladem mego ojca.
Dzień drógi
Dzisiaj poraz pierwszy poczułem w sobie istnienie mocy podczas ćwiczeń unikania srebrzystej kuli, nazywanej szperaczem. Nie widząc jej zdołałem odbic ją mieczem, to było niezwykłe uczucie, jakbym pogrążyl się we snie, moimi działaniami nie kierowała myśl, a z każdą chwilą byłem coraz pewniejszy tego, ze chcę zostać jedi.
Dzień trzeci
Kolejna strata. Zwycięstwo a zarazem porażka. Udało nam się uratować ksieżniczke Leię, wiezioną przez samego lorda vadera, zato Ben kenobi odszedł w odchłań mocy, rozciety na pół przez czarnego lorda Sith. Nic nie dalo się zrobic, a ja wciaz nie moge uwierzyc, ze już go nie ma.
Dzień czwarty:
Pierwszy poważny krok, podięty przez rebelie przeciwko imperium. Pierwsza poważna bitwa, w ktorej brałem udział, a której celem i jednocześnie zakończeniem stało się zniszczenie największej stacji bojowej imperium, jaką do tej pory wybudowano: gwiazdy śmierci. Wielu poległo, w tym mój najlepszy od dawnych lat przyjaciel Biggs. Jednak w tym wszystkim pocieszajace były dwa fakty. Gwiazda smierci, zagrażająca całej galaktyce przestała istnieć, a ksieżniczce Leii nie stała się zadna krzywda, w czasie całej potyczki bezpiecznie obserwowała jej przebieg. Mysli o Leii budziły we mnie jakieś przyjemne uczucia, była taka piękna, dumna i szlachetna, a ja nie potrafiłem niekiedy oderwać od niej mysli. Nawet Han solo stał mi się blizszy. Zmienił się. Kiedys byl to zapatrzony w siebie materialista, który robil coś tylko wtedy, gdy przynosiło mu to wielkie kożyści. Tego dnia udowodnil jednak swą zmianę, ratując mi życie i pomagając osiagnać to, o co wszyscy walczyliśmy.
Dzień piaty
Minęły trzy lata, w czasie których działo się bardzo wiele, i równie wiele zmieniło. Mam juz 23 lata, a wszyscy nazywają mnie komandorem Skywalker. W tym samym czasie cała rebelia przeniosła się na lodową planetę Hoth. Było to straszne miejsce, lecz dawało zchronienie. Mogłem się przekonać o jego grozie po zpędzeniu całej mroźnej nocy, zagubiony gdzieś w pustkowiu i konajacy z zimna. I wlaśnie wtedy go ujrzałem. Bena Kenobiego, który polecił mi wyruszyc do ukłądu Dagobah, odszukać Yodę, starego mistrza Jedi i pobrrać u niego odpowiednie nauki. Gdyby nie ratunek Hana Solo, zapewne nigdy nie dane by mi było zpełnić tego, o co prosił mnie Ben.
Dzień szósty
Od długiego czasu jestem juz w układzie Dagobah, szkolac się wytrwale na Rycerza Jedi. Szkolenie to jest niekiedy morderczym wysiłkiem. Wyjątkowo długie biegi, wysokie na osiem metrów skoki, stanie na rękach bądź na jednej ręce z mistrzem Yodą siedzącym na podeszwach butów… lecz w końcu musiałem ponieźc porażkę. Mistrz Yoda zaprowadzil mnie w straszne miejsce, królestwo zła i ciemności, poczym kazał mi tam wejźć, bez miecza. Ja jednak nie posłuchałem mistrza i zabrałem broń. Gdy tam wszedłem, po jakimś czasie wędrówki po ciemnej i strasznej jaskinii Ujrzałem przed soba zjawę Dartha Vadera. Lecz gdy pod wpływem ciosu mojego świetlnego miecza zjawa rozpadłą się na pół, z pod rozwalonej maski spojrzała na mnie nie twarz lorda Sith, lecz moja własna. Nie wiem co to oznaczalo. Może to była pewnego rodzaju przestroga? A moze kara za to, ze wziąłem ze soba miecz, podczas gdy powinienem zostawić go przy mistrzu? Nie wiem, Nie pytalem o to Yody i sam nie wiem, czy chciałbym poznać odpowiedź.
Dzien siódmy
Coraz częściej przekonuje się o tym, jak wiele potrafi moc i ile jest w stanie pokazać. Widze przyszłosc, odczuwam fizyczny i psyhiczny ból, czuje cierpienie przyjaciół. Leii, Hana, Wookiego Chewbaccy. Czuje i widzę to nawet w snach i wiem, ze powinienem byc z nimi, ze oni cierpia z mojego powodu. Wiem, zę to mnie szuka Vader i nie potrafię się pogodzic z faktem, ze jestem tu, na dagobah, tak daleko od nich i jedynym moim zadaniem jest ukończyć szkolenie, podczas gdy im grozi śmierć. Serce walczy u nie z rozsądkiem, rozsądek każe zostac tu, gdzie jestem bezpieczny, natomiast serce ciagnie mnie do przyjaciół, chce się z tąd wyrwać, pomódz im.
Zaczyna mnie to coraz bardziej przytłaczać.
Dzień usmy:
Po tym, jak ku niezadowoleniiu i trosce mistrza Yody wbrew jednak rozsądkowi opuściłem ukąłd Dagobah, by oocalic przyjaciół zdarzyło się coś, co dowiodło, zę mistrz yoda miał rację, ze nie byłem jeszcze gotowy na to co się stało. Poraz pierwszy od dwoch lat stanąłem twarzą w twarz z samym Vaderem. Do tej pory odczuwam żal i pustkę. Do tej pory pamietam ból, jaki zadał mi Vader, odcinając mi rękę. Do tej pory jestem wstrząśniety tym, co mi powiedział. Jestem jego synem. Darth Vader, czarny lord Sith jest moim ojcem. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dla czego Ben mnie okłamał, dla czego powiedział zę mój ojciez zginał z ręki Vadera? Na sama tą mysl czuje ból, a myślach pojawia się wciaz to samo pytanie, zadawane w próżnię, w nicość: Ben, dla czego? Dla czego mi nie powiedziałeś? Wciaż słyszę w myslach głos Vadera: "synu, chodź ze mna…", "Luke, to twoje przeznnaczenie…"
Ta prawda przeraziła mnie bardziej niż powinna.
Dzień dziewiąty:
Wciąż nie moge się otrząsnać po wydarzeniachc z przed ostatnich dni, po walce z Vaderem, z… z moim ojcem. Do tej pory zadaję sobie pytanie: co zyskałem, gnajac na ośleb wbrew ostrzerzeniom mistrza i ryzykując wszystkim czym sie dalo? odpowiedź przychodzi samoistnie: przerarzającą prrawdę o swym pochodzeniu i czarną, mechaniczną dłoń. Mało brakowało a bym przegral. Vader nie mógł mnie okłamać, czułem prawdę w jego slowach. A zatem jeśli to prawda, to czy wszystko czym zylem do tej pory to tylko gra? Czy moje dążenie ku dobru i wstręt do zła było tylko przykrywką? Kim tak naprawde jestem, kim powinienem być? Czy między dobrem i złem jest jaka kolwiek granica? A jeśli jest, to kiedy ją przekraczamy? Równie łatwo mozna służyć dobru i z nienacka stanąc po ciemnej stronie jak i na odwród. Na własne oczy widziałem, jak zło moze zatryumfować. Han został zchwytany przez Jabbę i zatopiony w karbonicie, na to też nic sie nie dało poradzic. Nie, to wszystko nie tak, to nie miało się tak zkończyć, nie miało i nie moglo się tak zkończyć. Ile jeszcze strat przyniesie moja słabość? Dla czego to sie wszystko tak zkończyło? Dla czego?
Dzień dziesiąty
Minąl kolejny rok, a we mnie nastała zmiana, bardzo istotna i zauważalna. Przestałem juz byc tym beztroskim chłopcem, którym byłem jeszcze trzy lata temu. Stalem się poważny, utraciłem zdolnośc smiania się… Nie wiem czy na stałe, ale na pewno na jakis czas, dojżałem do zycia, do roli, jaka musze odegrać i do tego by być w pełni rycerzem Jedi. Dawny Luke gdzies zniknął, przestał istnieć. Byl inny, nie do końca, ale jednak inny.
Dzień jedenasty:
Po uwolnienie Hana z rąk Jabby wróciłem na dagobah, by dokonczyc szkolenie. Zastałem mistrza Yodę konającego. Dla czego los odbiera mi po kolei tych, którzy tak wiele znaczyli w moim zyciu i którzy tak wiele dla mnie zrobilii? Wój, ciotka, Ben, mistrz Yoda… Ponad to dowiedzialem się, że nie jestem sam w rodzie Skywalkerów, ze mam siostrę. Siostrę, którą jest Leia. Czuje się nie zdolny do czego kolwiek, nie zdolny do tego, by poraz kolejny zmierzyc się z Vaderem. Czuje, ze zawiodę poraz kolejny. Jedyna nadzieja, jaka pozostala całej rebelii jest w Leii. W Leii Organa, mojej bliźniaczej siostrze.
Dzień dwónasty
Im częściej mysle o spotkaniu z Vaderem, tym bardziej wiem, ze to nie uniknione. Mam juz plan, w tym cała nadzieja. Muszę postarać się nawrócić ojca, pokazać mu, ze istnieje w nim jeszcze ta dobra cząstka. A jeśli mi się nie uda i zginę… Wów czas Leia będzie musiała ponieść to brzemie za mnie, nauczyc się kożystać z mocy tak jak ja.
Wyczuwam w moim ojcu dobro. Miał juz okazję mnie zabić, a nie zrobił tego. Wiem ze nie odda mnie imperatorowi, wiem ze nie będzie w stanie mnie zabić. Wiem to, i w tym pozostała cala nadzieja by go nawrócić.
dzień trzynasty:
To co nieuniknione zbliża sie coraz bardziej, wiem o tym. Czuje obecność Vadera, wiem ze jest tam gdzie ja, tam gdzie wszyscy pozostali. Nie moge ich narazać, zwłąszcza Leii. Muszę wyruszyć na spotkanie swego przeznaczenia, lecz sam, muszę być sam. Powiedziałem Leii wszystko to co powinna wiedzieć, chociaz nie było mi łatwo. Jeśli zgine, to wtedy ona będzie ostatnią nadzieją zprzymierzenia. Pomimo tego ze jestesmy rodzenstwem bardzo się od siebie rużnimy. Leia jest silna, mogę na niej polegać, ja i pozostali, nigdy nie uchyliła się od odpowiedzialności, a ja? Nie moge tego powiedzieć o sobie.
Wiem że najłątwiej byłoby uciec z tego miejsca, ukryć się przed Vaderem,, wiem także, ze Leia uciekłaby razem ze mną, ale tak nie moze się stać. Musze się zmierzyc z Vaderem, musze go uratować, przynajmniej się postarać. A Leia musi przeżyć, musi podtrzymywać całą rebelię aż do końca. A ja, jeślli przeżyję, przekażę dalej to czego sie nauczyłem.
Narazie nadzieja jest tylko jedna, nie moge jej stracić, tak jak nie mogę stracic przyjaciół i siostry. Jeszcze pare lat temu nie pomyslałbym że Leia to moja siostra. Siostra, zagubiona i odnaleziona. Nie sądziłem, ze w ogule mam siostrę, a tym bardziej ze too Leia, kochana, słodka Leia.
dzien czternasty
Stało się. Imperium zostało pokonane raz na zawsze. Imperator Palpatine zginął, zabity przez samego Vadera, który w ostatnich chwilach swego zycia zdązyl się nawrócić i przejźc na jasną strone. Umarł godnie i szlachetnie jak Jedi, a mi pozostały po nim tylko pustka i łzy, lecz z drugiej strony też spokój i ulga, ze nadzieja nie okazała się płonna.

Categories
krutkie opowiadania

śmierć Luke’a skywalkera

Oto kolejne moje krutkie opowiadanie, napisane dwa lata temu podobnie jak pierwsze pod wpływem nagłego, spontanicznego pomysłu i zaledwie w jakieś pół godziny.

Śmierć Luke'a Skywalkera

Planeta narshaddaa była smutnym, opustoszałym miejscem, chociaż jeszcze do nie dawna tętniła życiem. Wystarczyło zaledwie kilka standartowych minut by to zmienić. Słudzy imperium pod dowództwem lorda Shadowspawna przypuścili atak na tą niewinną planetę. Nie spodziewali się jednak, że przebywała na niej osoba, gotowa poświęcić własne życie dla ratowania tysiąca istnień.
Luke Skywalker leżał bez ruchu, czując, że powoli i nieuchronnie zbliża się jego koniec. Był ciężko ranny, a moc pozostawiła go wyczerpanego i bez sił. Nie miał nawet przy sobie ani jednego opatrunku z bactą. Nie potrafił ulżyć sobie w cierpieniu. Jedyną pokrzepiającą myślą było to, że udało mu się uratować tyle istnień ludzkich, ile tylko możliwe. Taka była jego rola jako jedi. Był gotów oddać własne życie, chodźby miał ocalić przez to chociaż jednego nieszczęśnika. Wokół niego jednak piętrzył się zpory stos zwęglonych ciał, niektórych z ranami po postrzale z blastera, które niekiedy przeszywały zwłoki na wylot. Luke nie mógł na to patrzeć. Mógł być z nimi wszystkimi gdy umierali. Trzymał ich za rękę, dodawał otuchy i koił strach przed śmiercią. Teraz, leżąc na niemalże rozżarzonym skrawku gołej ziemii, którą jeszcze do nie dawna porastała bujna roślinność patrzył przez napływające do oczu łzy na ciała tych, których nie zdołał uratować, polecając ich dusze w opiekę w mocy. Tylko tyle mógł jeszcze zrobić, nim sam do nich dołączy. Wiedział o tym i nie bronił się przed tym. Śmierć nie jest niczym strasznym. To tylko przejźcie w nowy, lepszy wymiar. Oddychanie zanieczyszczonym powietrzem zprawiało coraz większą trudność. Potężna eksplozja, która ostatecznie zabiła tych, którzy nie zdążyli uciec niszczyła teraz całą planetę, włącznie z jejatmoswerą. Powietrze było przesycone gorącem i śmiercionośnym pyłem, będącym niczym cichy zkrytobójca.
Luke odetchnął głębiej i zaniusł się kaszlem. Nawet trans jedi nie wiele mu pomógł. Kątrolował oddech i bicie serca na tyle ile mógł, jednak doszedł do wniozku, że nic już nie powstrzyma śmierci. Im bardziej od niej uciekał, tym silniej na niego napierała. To było jego przeznaczenie. Zginąć, ratując innych. Uniusł się lekko z wysiłkiem, sięgając po moc. W żadnym leżącym przy nim człowieku nie wyczuwał ani śladu życia. Umarli wszyscy, a on dołączy do nich. Pocieszała go tylko myśl, że zdołał uratować znaczną większość pozostałych mieszkańców. Zużył coprawda przy tym wszystkie swoje zapasy bacty, nie zostawiając nic dla siebie, ale przecież Jedi nie mogli być egoistami. Jedi traktowali wszystkich na równi, nie ważne kto to był. Bez wachania oddałby życie za chodźby jedno istnienie. I tak właśnie zrobił. A teraz czekał, czując, jak moc zkupia się wokół niego coraz ciaśniejszym kręgiem. Trapiło go tylko to, że nie pożegnał się z blizkimi. Z siostrą, z przyjaciółmi. Ale oni wyczują co się stało. I nie będą mięli do niego żalu. Jedi nie starają się by o nich pamiętano, wręcz przeciwnie. Chcą, żeby ich zapomniano, żeby pamiętano tylko czyny, a nie nazwisko tego, o kogo czynach się mówi. Holonet pewnie ogłosi wielką żałobę po jego śmierci, ludzie pogrążą się w rozpaczy, lecz na jego miejsce przybędą nowi, którzy będą nieśli światłość i nadzieję. Pozostawiał Callistę, małego Anakina i bliźnięta Solo oraz leię, a jego własna światłość będzie zawsze wskazywać ludziom drogę w ciemności. Jego światłość będzie prowadziła do drugiej szansy, do zmiany na lepsze. Jego słowa będą cytowane w najrużniejszych dziełach, jego przemówienia przypominane w holonecie, lecz jego już to nie będzie dotyczyć. On wypełnił już swoje zadanie. Jedi rodzi się po to, by walczyć w imię sprawiedliwości i dobra, by w imię sprawiedliwości i dobra dla innych ludzi ginąć.
Oddychał z coraz większym trudem, coraz płycej, a śmiercionośne pozostałości wybuchu wdzierało się siłą do jego gardła i płuc, przeszywając je igłami ostrego bólu. Mimo to on był spokojny i pogodny. Nie bał się śmierci, bo wiedział, że będzie ona wybawieniem, dla niego i dla całej galaktyki. Że jego światłość pokona w końcu Shadowspawna, unicestwiając go raz na zawsze. W tym momencie Luke Skywalker pragnął śmierci. Czekał na ten moment z pewnego rodzaju zniecierpliwieniem. Nie zginie coprawda w wirze walki, w kabinie myśliwca, tak jak chodźby jego przyjaciel Bikgs Darklighter, lecz umrze tu, w samotności, wśród trupów i w skażonej atmoswerze, zabierając ze sobą tych wszystkich nieszczęśników, którzy umarli przy nim, prowadząc ich w kierunku jasności.
– Nadzieja zawsze umiera ostatnia – pomyślał. – Wszystko umiera, jedynie nadzieja pozostaje, przynosząc otuchę tym, którzy przestali wierzyć w sprawiedliwość. –
Poczuł, jak moc pulsuje wokół niego, jak otacza go niemal żywym kokonem. Wziąwszy ostatni udręczony oddech, młody Luke Skywalker uniósł się w górę niczym najjaśniejsza w galaktyce gwiazda. Moc oderwała go od ciała i poniosła daleko, zabierając ze sobą w inny galaktyczny wymiar. Dojrzał inne gwiazdy, świecące prawie tak samo jasno, zdające się przyciągać go do siebie. Poznał je natychmiast. Jego ojciec, którego udało mu się uratować i którego winy odkupił, matka, którą widział po raz pierwszy, mistrz Yoda i ben, którzy przeprowadzali go przez krętą i trudną ścieżkę, dążącą do zgłębienia tajników mocy. Za chwilę miał ich znowu zobaczyć, wiedziony do nich ich wezwaniami i wielką miłością.
W ten oto sposób stał się najjaśniejszą ze wszystkich światłości, wyciągającą ręce po tych. Którzy ześlizgiwali się w odchłań ciemności. Odszedł w odchłań mocy, lecz galaktyka istniała nadal. I będzie istnieć, a on, niegdyś naiwny i prosty chłopak z pustynnej farmy na Tatooine, a teraz najpotężniejszy jedi w galaktyce będzie czuwał nad wszystkim, a jego bezcielesny głos będzie dawał wiele niewątpliwie mądrych rad następnym pokoleniom.

Categories
krutkie opowiadania

cienie przeszłości

Witajcie.
Wrzucam wam mój stary fanfic, właściwie to opowiadanie, pisane pod wyływem nagłej weny twórczej. Narazie też gwiezdno wojenne, ale pewnie mam na dysku coś nie gwiezdno wojennego, więc poszukam. Narazie dziele się z wami jednak tym.
Z góry sorry za moze trochę naiwną i prostą treść, ale po wielokrotnym zastanawianiu się co by było gdyby, wyszło mi właśnie cos takiego.

Cienie przeszłości

Anakin Skywalker klęczał w skupieniu na wyłożonej błękitnym dywanem podłodze salonu, wpatrując się z uwagą w tylko sobie znany, bezcielesny obiekt. Wyłączył wszystkie swoje zmysły, oddając się całkiem medytacji i wyciszeniu. Nie słyszał nawet, jak za ścianą gawożą piskliwie jego maleńkie dzieci, Luke i Leia. Nie skupiał się na niczym kąkretnym, poddając się całkowicie wpływowi mocy, pozbywając się z umysłu jakichkolwiek negatywnych emocji, które nadal dręczyły go dość często. Gniewu, strachu, złości. Miał motywację żeby z tym walczyć. Kochającą żonę i maleńkie bliźnięta, które rozwijały się nadzwyczaj szybko jak na swój wiek. Były silne mocą, ponieważ w ich żyłach płynęła jego krew, Krew anakina Skywalkera, zrodzonego z samej mocy, posiadającego w krwi tyle midichlorianów, ilu nie miał nawet sam wielki mistrz Yoda.
Nie wiedział jak długo trwał w takim stanie. Czuł jednak, że osiąga stan całkowitego spokoju i odprężenia. Z zamyślenia wyrwał go po jakimś czasie odgłos cicho otwieranych drzwi.
– Annie? – Rozległ się tak dobrze znany i ukochany przez Anakina głos. Otworzył oczy i zobaczył swoją żonę z maleńkim Luke’em na rękach.
– Przepraszam – odezwała się cicho. – Nie chciałam ci przeszkodzić…
– Nie przeszkodziłaś. – Jego głos był taki jak zwykle gdy się do niej zwracał. Cichy i spokojny. Anakin nie miał już zamiaru wyładowywać na niej swojej złości i frustracji. Mógł zrobić to w inny sposób, bo przecież Palpatine go oszukał, sprawił, że jego żona i dzieci omało nie umarli, a on, sam Anakin Skywalker, osoba twierdząca że kocha swoją żonę również czynnie brała w tym udział, aż do puki nie nadeszło przebudzenie.
– Co się dzieje? – Padme zauważyła coś na jego twarzy, ponieważ podeszła bliżej i położyła mu rękę na ramieniu.
Pod wpływem chwili przyciągnął ją do siebie, pragnąc być dla niej oazą spokoju i ukojenia.
– Gdzie jest Leia? – zapytał, lecz Padme nie zwiodła zmiana tematu.
– Śpi. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Annie.
– Nic się nie dzieje. – W jego niebiezkich oczach nagle zalśniły szczere łzy. Zamrugał szybko by je powstrzymać.
– A ja jednak widzę że coś się dzieje. – Padme Amidala Skywalker była na tyle zaprawioną dyplomatką, że słowa i zapewnienia nie mogły jej zwieźć.
– no dobrze, wygrałaś – westchnął Anakin. – To cienie. Tam, w moim umyśle.
– Cienie? – Zaniepokoiła się Padme.
– Wizje nie spełnionej przyszłości – wyznał Anakin. – Strach że to powróci. Że przeze mnie wyciągnie ręce po was, że stracę ciebie i dzieci i że sam się do tego przyczynię.
– Anakinie. – Głos Padme stał się nagle poważny i jakby uroczysty. – Nie stanie się tak jak mówisz. Wierzę, że będziesz uważał. Zobacz. Mamy siebie, mamy nasze dzieci, czego nam jeszcze potrzeba do szczęścia?
– miłości – odparł powoli Skywalker. – Zakazanej przez kodeks jedi miłości. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale chyba faktycznie zacząłem być szkolony na rycerza jedi zbyt późno. Miałem już wpojone zasady, których kodeks zakazywał. Miłość i przywiązanie. Nie jestem w stanie być spokojną i bezduszną marionetką republiki, a tym właśnie są jedi.
– Masz do nich żal, prrawda? – Padme spojrzała mu w oczy, a mały Luke zakwilił cicho.
– Wiesz co spotkało moją matkę. – Anakin mówił to tak, jakby coś go do tego przymuszało. – Gdyby jedi zainteresowali się nią wcześniej, gdyby pomyślęli o tym by ją uwolnić, prawdopodobnie jeszcze by żyła. Ale oni się nią nie zainteresowali. Nie zadali sobie nawet trudu by o nią zpytać. Odebrali mnie je i zostawili samą sobie. Nawet mnie traktowali jak popychadło. Małego, zagubionego dzieciaka, który był jakimś wybrańcem, ale tylko tyle. Bali się mnie i moich umiejętności, nie racząc mi nawet niczego wyjaśnić. Nawet Obiwan nie chciał wziąć mnie na padawana, wątpił we mnie. Byłem dla niego małym smarkiem, podobnie jak dla pozostałych jedi. Tylko mistrz Quigon we mnie wierzył, od początku do końca. –
Westchnął cicho. Padme widząc jego frustrację podała mu ich synka. Gdy Anakin poczuł w ramionach jego ciepły ciężar natychmiast się uspokoił. Złość gdzieś zniknęła, pozostawiając tylko smutek i rozżalenie.
– Nigdy nie zgadzałem się z niektórymi zasadami kodeksu – podjął dalej swój monolog, chodź wiedział, że jego żona słucha go bardzo uważnie. – Nam, jedi, nie wolno uronić nawet jednej łzy. Płacz za kimś oznacza przywiązanie, którego nam nie wolno odczuwać. Więc płaczemy w ciszy, w głębi siebie, tak aby nikt tego nie widział. To takie bezduszne. –
Ponownie ciężko westchnął. Padme położyła miękką, delikatną dłoń na jego ramieniu.
– Cały ten świat jest bezduszny – powiedziała kojącym półszeptem. – za bardzo się wszystkim przejmujesz, Annie. Nosisz w sobie wiele bólu i żalu, doświadczyłeś wielu krzywd. To właśnie dla tego jesteś taki jaki jesteś, jakiego cię znam. I nie chcę żebyś się zmieniał. Są rzeczy, których nie da się wymazać z pamięci, które nigdy nie odejdą. Ale są też ludzie, którzy robią co mogą aby ulżyć w cierpieniu. Jest przy tobie Obiwan, który cię kocha. Są nasze dzieci i jestem ja. Wiążąc się z tobą zdecydowałam się zabrać od ciebie chociaż część tego cierpienia, które nosisz w swoim zranionym sercu.
– I właśnie dla tego tu jestem – odrzekł szczerze Anakin. – Bo mam ciebie, was. Mimo ze czuje się tak, jakbym przezył wiecznośc, chociaz mam dopiero 23 lata. Ale czuje ze nie jestem sam. I już nikomu nie dam się zwieźć. –
Wyciągnął wolną rękę i przyciągnął Padme do siebie. W tym momencie zaczął czuć się dziwnie lekki. Wiedział, że wyrzucenie tego wszystkiego coś w nim odblokowało. Padme mógł wyjawić wszystko co chciał. Rozumiała go i była dla niego podporą, a on obiecał sobie i jej, że nie pozwoli jej sobie odebrać. To ona zasklepiała blizny w jego sercu, kojąc je swoją miłością, ona też dała mu dzieci. Maleńkie bliźnięta, co do których wiedział, że kocha je najbardziej na świecie, podobnie z resztą jak ją samą.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

21

Gdy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę z tego, że znowu jestem w celi. Mozę nawet tej samej co ostatnio. W tym momencie byłam jednak pewna tego, ze za drzwiami stoją teraz gwardziści ventres, pilnując abyśmy tym razem na pewno nie uciekły. Blaszaki jak zwykle potrafiły tylko wszystko zepsuć. Nie były ludźmi, nie myślały tak jak oni… Właśnie. Jaina!
Poruszyłam się na próbę, ale na szczęście umiałam chodzić, ruszać się i w ogóle. Nie byłam skrępowana niczym, co zdawało się potwierdzać moją teorię o żywych strażnikach za drzwiami.
Podpełzłam do Jainy, która w tym samym momencie otworzyła oczy.
– Co się stało? – Spytała cicho. – Gdzie my jesteśmy?
– Głupie blaszaki – odpowiedziałam. – Ogłuszyły nas. Najwidoczniej musiały potem wszcząć alarm. Wyczuwam… –
Skupiłam się na odczuciach w mocy.
– Około dziesięciu strażników za drzwiami, uzbrojonych po zęby w blastery. –
Jaina zaklęła cicho i usiadła.
– Całe szczęście ze nas chociaż nie skrępowali – zauważyła.
– Na ten moment i tak nam to nie pomoże – stwierdziłam ponuro. Jaina westchnęła.
– Ale przynajmniej teraz mamy czas pogadać – odezwała się, lustrując mnie uważnym spojrzeniem przenikliwych, brązowych oczu. – Powiedz mi Ahsoko, z kąt ty się tu wzięłaś? Szukałaś kogoś, to jestem w stanie wyczuć, ale kogo i po co. Chyba nie tej fanatyczki Ventres?
– Po części – przyznałam. – Tak naprawdę szukałam… Swojego mistrza. Nazywa się ANakin Skywalker. –
Jaina przygryzła w zamyśleniu dolna wargę.
– Ventres wprowadziła cię w pułapkę – stwierdziła z pewnością. – Nie ma i nie było tu nikogo takiego jak ANakin Skywalker. –
Wypuściłam powietrze z sykiem. Stang. Dałam się wrobic jak naiwne dziecko. A co jeśli Anakin to wyczuł? O nie.
– On poleciał na jakaś ważną misję. – Sama nie wiedziałam po co mówie to Jainie, ale zaczynałam jej ufać. – Nawet mi nie chciał powiedzieć gdzie leci. Byłam pewna że szuka Ventres. A jeszcze gdy ona pokazała mi te wizje… Byłam przekonana ze to schwytała. –
Jaina spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Gdy tylko wydostaniemy się z tego bagna – zaczęła cicho. – Nie obiecuję, ale postaram ci się pomóc.
– Dzięki – odpowiedziałam, czując do niej przypływ nagłej wdzięczności. – A ja zrobię wszystko żebyś nie zginęła. Jestem to winna tobie i… ANakinowi. –
Poczułam ścisk w żołądku, gdy pomyślałam o bracie Jainy.
– Nie pozostaje nam chyba teraz nic innego jak zregenerować siły – zauważyła Jaina, zmieniając temat. – Nie wiadomo tak naprawdę co nas jeszcze czeka.
– Chyba masz rację – przyznałam. – Jeśli dadzą nam cos do jedzenia… Lepiej uważać. Ventres może być zdolna do tego by nafaszerować nas jakimiś narkotykami.
– Widziałaś kiedyś błyszczostyn? – Zagadnęła nagle Jaina.
Potrząsnęłam głową.
– Nigdy tego nie widziałam – przyznałam.
– Mój ojciec… W młodości zajmował się przemycaniem tego świństwa – mruknęła. – Stara dzieje. Wydobywa się to w kopalni na KEssel. Wiesz, całkiem w dole. Jest to substancja produkowana przez takie wielkie, przerarzające pająki. Odłupuje się to ze scian i potem… Produkuje się z tego tak zwana przyprawę. Wiesz, narkotyk, po którego zażyciu w dużych ilościach zatracasz się w fizycznej przyjemności. –
Wzdrygnęła się, a ja poczułam jak przechodzi mnie dreszcz.
– Anakin chciał kiedyś przeprowadzić w domu małe dochodzenie, czy ojciec przypadkiem nadal nie zajmuje się jakimiś brudnymi interesami… Znalazł jedną fiolkę – opowiadała dalej. – Dobrze ze pojawiłam się w porę, bo inaczej by to wziął. Wiesz. Jedna fiolka to jeszcze nic takiego, ale cholernie szybko uzależnia. Za to nadmiar… Może cię nawet doprowadzić do utraty wzroku.
– Boisz się, że ANakin mógłby kiedyś zrobić to znowu? – Pytam. – Ze zwykłej ciekawości?
– Znam mojego brata. – Głos Jainy nieco stwardniał. – Wiem ze jest rozsądny i potrafi naprawdę oddać się jakiejś sprawie. Jednak gdy straci nadzieje… –
Urwała, a ja odniosłam wrażenie, ze wiem co Jaina chce mi przekazać.
Następne kilka godzin spędziłyśmy obie na medytacji. Nie chciałyśmy spać. Pogrążyłyśmy się tylko w transie jedi, zostawiając sobie jednak maleńkie okienko w świadomości, dzięki któremu wiedziałyśmy co dzieje się na zewnątrz.
I właśnie przez to wyczułam nadejście Ventres. Szybko powróciłam do rzeczywistości, klepiąc gorączkowo Jainę w ramię. Otworzyła oczy i wypuściła głośno powietrze, odrzucając włosy z twarzy.
– Tak wiem – odezwała się do mnie cicho. – Też wyczuwam tą wiedźmę. –
Usiłowałam rozeznać się w sytuacji. Czyżby Ventres przyszła usłyszeć moja decyzję w sprawie przyłączenia się do niej. Przecież nie minęły chyba jeszcze 24 godziny. Jaina nagle złapała gwałtowny oddech i zadrżała.
– Co się stało? – Spytałam szeptem.
– On tu jest – Wyszeptała ze zgrozą.
– Kto? – Odpowiedziałam pytaniem i w tym momencie usłyszałyśmy piknięcie aktywowanego kodu, umożliwiającego otwarcie drzwi naszego więzienia.
Wiedźma Ventres stała przed nami w całej swojej okazałości.
– Odejść – rozkazała władczo swoim gwardzistom, którzy jak jeden mąż wykonali żołnierskie w tył zwrot i odmaszerowali.
Jaina poderwałą się i już chciała coś powiedzieć, gdy ja schwyciłam ją za ramię. Wyrwała mi się jednak, najwidoczniej rozzłoszczona.
– Zapłacisz za to wszystko – wycedziła do Ventres przez zęby. Tamta uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Jeszcze zobaczymy kto za to zapłaci – odpowiedziała. – A teraz pójdziecie ze mną. Obydwie. I żadnych sztuczek, bo mam tu w zanadrzu isalamira. Coś wam chcę pokazać. –
Ruchem ręki nakazała nam iść za sobą, a gdy bezwiednie ja posłuchałyśmy, demonstracyjnie położyła swoje obie łapy na klingach swoich bliźniaczych mieczy świetlnych, dając nam do zrozumienia ze nie mam mowy o żadnej ucieczce.
Poprowadziła nas wąskim i długim korytarzem, jak się już domyślałam do swojego centrum dowodzenia.
Jaina niepostrzeżenie klepnęła mnie w ramię.
– Czujesz to? – Spytałą cichym szeptem.
– Co? – Odpowiedziałam.
– Skup się – syknęła w odpowiedzi.
Otworzyłam się bardziej na otoczenie i wtedy coś wyczułam. Fala strachu, bólu i determinacji.
Ventres tym czasem z tryumfalna miną otworzyła drzwi, gestem zapraszając nas do środka.
– Nie! – Ten krzyk wyrwał się z gardła Jainy mimowolnie. Rzuciła się w przód, chcąc dobiedz do postaci, której widok i odczucia wywołały w niej takie emocje, lecz Ventres ja przytrzymała.
– Nie dotykaj mnie – warknęła Jaina, odskakując w bok.
Ja natomiast poczułam że blednę. Pierwszym co przykuło moją uwagę były szeroko otwarte, błękitne oczy, błądzące ode mnie do Jainy. Nie było mowy o pomyłce. Ventres schwytała ANakina Solo.
Siedział na drewnianym i najwidoczniej twardym krześle. Ręce i nogi miał przykute do niego elektrokajdankami. Z tyłu, za krzesłem widniał jakiś dziwny panel sterujący, którego widok nie wrócił nic dobrego. Wokół szyi Anakina zaciśnięte było coś na kształt pętli, unieruchamiając go w taki sposób, że mógł jedynie patrzeć przed siebie i nigdzie więcej. Nie mógł więc odwrócić wzroku, by nie widzieć naszego przerażenia i grozy.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

ciag dalszy 20

Jaina nagle syknęła i przystanęła gwałtownie. Dostrzegłam jak przymknęła oczy.
– Co się dzieje? – Spytałam, od razu nabierając czujności.
– Anakin – szepnęła Jaina.
– Anakin? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przez chwilę mając nadzieje, że Jaina wyczuła gdzieś mojego mistrza.
– Mój brat – odpowiedziała niecierpliwie. – Leci tutaj. Jest… Przestraszony i zdeterminowany.
– CO ty mówisz? – Poczułam ze naprawdę się boję. A więc dzieje się chyba to co przypuszczałam. Ventres zesłała na Anakina wizję, on tu leci, a ja dalej nie wiem gdzie jest mój mistrz. Jedynym pocieszeniem było to, ze odnalazłam… Siostrę Anakina i Kylo.
– Jaino, czy po za tobą Ventres schwytała kogoś jeszcze? – Spytałam z nadzieją. Zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
– Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Nie widziałam nikogo. Ale po niej można się spodziewać naprawdę wszystkiego. A teraz chodź, nie będziemy przecież tu stać i czekać aż nas znowu złapią. –
Dla bezpieczeństwa chwyciłyśmy się za ręce i puściłyśmy się biegiem najszybciej i najciszej jak się tylko dało.
– Co zrobimy jeśli… Jeśli Anakin tu przyleci? – Spytałam po chwili. – I jeśli Ventres złapie też jego?
– Wiesz co wtedy będzie? – Jaina przystanęła, a spojrzenie, które mi posłała było ciemne jak burzowa chmura. – Zrobię wszystko żeby go uratować, choćbym miała sama poświęcić własne zycie. Bo on to samo zrobiłby dla mnie… I dla ciebie. –
Jej spojrzenie wwiercało się we mnie prawie na wylot.
– Czuję, zę Anakina łączą z toba silne więzi. Bardzo silne. Nie leci tutaj tylko ze względu na mnie. On leci tu ze względu na ciebie. I nie mówię ci tego po to by cię do czegokolwiek zmotywować. Mówię ci to bo taka jest prawda. Jestem jego siostrą, a on… Oddał ci swoje serce, chociaż jeśli chodzi o mnie nie wiem jeszcze dla czego. –
Zdałam sobie sprawę z tego że gapię się na nią, nie mogąc wykrztusić słowa. Zamrugałam oczami, wiedząc że nie powiem teraz nic sensownego. Domyślalam się, ze Jainę jako siostrę Anakina łączą z nim silne więzi, a co za tym idzie, ona potrafi odczytać myśli i emocje brata. Ale czy w takim razie to samo potrafi też Kylo?
– Musimy się gdzieś ukryc – odzywam się, usiłując zmienić temat. – Jeśli Anakin naprawdę tu leci, musimy być w pogotowiu, żeby na wszelki wypadek… Powstrzymać go czy coś. –
Jaina pokiwała głową.
– Nie podoba mi się ten spokój – orzekła po chwili. – Bardzo mi się nie podoba…
– Może po prostu Ventres myślała ze nie uciekniemy? – Zasugerowałam naiwnie, a Jaina prychnęła.
_ Chciałabym w to wierzyć – mruknęła.
Chwilę później przekonałyśmy się jednak, że martwiłyśmy się zupełnie nie tym czym powinnyśmy.
Zori1)towałam się już jakiś czas temu, że z blaszakami jest jeden zasadniczy problem. Są to blaszaki, a więc nie da się ich wyczuć w mocy. Teraz też nie było w cale inaczej. Pojawiły się nagle i tylko szybka reakcja moja i Jainy uchroniła nas obie przed niechybna śmiercią.
– Głupia sterta złomu – zakrzyknęła z wściekłością Jaina, a ja w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że obydwie nie mamy zadnej bronii. Pozostała nam tylko telekineza, którą obie posłużyłysmy się do zniszczeniu w sumie czterech robotów, rozstrzasując je najpierw o siebie, a następnie o ścianę.
Gdybym nie była tak zaaferowana walka, pewnie zaczęłabym się zastanawiać nad tym, jakim cudem ten hałas nie przyciągnął tu jeszcze nikogo, lecz w tej chwili nie miałam kiedy się nad tym zastanawiać.
Posłałam jeszcze jednego blaszaka śladem swoich towarzyszy, kierując tym samym laserowy promień z jego działka w podłogę, lecz w tym momencie zobaczyłam, jak jeden z blaszaków bierze Jainę z zaskoczenia, trafiając ja laserową wiązką z tyłu prosto w plecy. Upadła, a ja wtedy poczułam się tak, jakby napędzała mnie do działania jakaś wewnętrzna siła, potęgując we mnie złość i frustracje.
– To za Jainę, głupie blaszaki – pomyślałam, rozprawiając się z trzema na raz. Dwa następne usiłowały mnie otoczyć, lecz ja byłam tak bardzo pogrążona w mocy, ze wyczuwałam teraz wszystko dookoła, niemal zespalałam się z tym. Jeden z blaszaków wyleciał po chwili przez ilumenator razem z transpastalową szybą, a drugi poszedłby nie chybnie w jego ślady, gdyby nie zaskoczył mnie trzeci, który przypałętał się nie wiadomo z kat. Następne co zapamiętałam to fakt, ze upadam na metalową podłogę, a za raz potem nicość.

Categories
muzycznie

varius manx – pustynie słów mój cover

Categories
o mnie

Wyjątkowo dzisiaj o mnie samej :)

Witajcie kochani.Dzisiaj wyjątkowo postanowiłam napisać coś ze swojego życia. Co prawda nie będzie to jakiś długi wpis,`ponieważ piszę teraz z telefonu. a pisanie długich tekstów braillem idzie mi opornie. Wiem wiem że jest klawiatura, ale korzystam z niej tylko wtedy jak mam włuczony bt w telefonie. Dziwię się teraz, jak ja mogłam pisać w ten sposób co teraz tą nieszczęsną Ahsokę, za którą zamierzam się swoją drogą zabrać dalej. Chcę jakoś pociągnąć dalej wątek tego biednego Anakina Solo. Z perspektywy czasu polubiłam go jeszcze bardziej niż te dwa lata temu, gdy czytałam książkę w której on zginął i płakałam dosłownie. Ja to chyba jestem za bardzo wrażliwa, za bardzo zżywam się z bohaterami i tak dalej. Potem przeżywam. Ale jestem zdania, że lepiej to tak z siebie wyrzucić niż trzymać to w sobie. Z resztą ja sobie dużo takich sytuacji przekładam na codzienne życie.No i to chyba byłoby na tyle ględzenia i smęcenia Annie. :d Jestem w pracy w ogóle. Dzisiaj się nowy turnus pacjentów zaczyna. Mam nadzieję że trafi się wiekszość fajnych. Niektórzy są tak kochani że aż żal się z nimi po tych 10 dniach rozstawać, a niektórzy za to mega roszczeniowi.Kończę więc bo na korytarzu ruch się już jakiś zaczyna.Trzymagcie się wszyscy.Pozdrowienia dla obecnych tu masażystów hihi.A.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

ostatni fragment 19

Patrzyłam przez chwile na nią, usiłujac w pełni zarejestrować to co usłyszałam. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, zę wiem do kogo oczy Jainy były podobne. Przypominały oczy Kylo.
– Solo? – Zpytałam. – Czy ty jesteś siostrą…
– Anakina Solo – dokończyła za mnie. – I córką Hana i Leii Organy Solo. –
Przez chwile miałam ochote zapytac ją takze o Kylo, ale zaniechałam tego. NIe znałam jej na tyle by wiedzieć jakie zdanie ma o starszym bracie. Poza tym i tak powiedziała mi już wiecej niz sie spodziewałam.
– Dobrze Jaino – powiedziałam po chwili. – Musimy teraz jakoś się z tąd wydostać. Wiesz? Na jedno dobrze ze tu trafiłam. Nie pozwolę ci zginać. Wpadłysmy obie w to poodoo. –
Jaina westchnęła, ale spojrzenie jakie rzuciła na drzwi było twarde i niezłomne.
– Plan – odezwała się po chwili milczenia. – Masz jakieś pojęcie co robic? –
Zamysliłam się. Po chwili w mojej głowie zaczął rodzić sie jakis plan.
– To ryzykowne – ztwierdziłam. – Jeśli się nie uda…
– Nie pocieszaj mnie – burknęła Jaina. – Lepiej odrazu przejdź do rzeczy.
– Użyjemy mocy by otworzyć te drzwi – zaczęłam. – Wymkniemy się, a jeśli napotkamy jakich kolwiek strażników… Posłużymy sie sugestia mocy albo… W najgorszym wypadku wymazaniem pamieci. –
Jaina zbladła.
– To zabronione – szepnęła ze zgrozą.
– Ale pomoze nam przetrwać, gdy juz wszystko inne zawiedzie – odpowiedziałam.
– A co jeśli spotkamy Ventres? – Zadała kolejne podnoszące na duchu pytanie. – Nie mamy broni…
– Będziemy walczyc. Zabierzemy broń strażnikom. –
Pokiwała bez przekonania głową.
– Patrząc na ciebie dochodzę do wniozku, ze przypominasz mi mojego młodszego brata – ztwierdziła. – Jesteś tak samo pewna siebie i masz tak samo głupie pomysły.
– Tylko ze głupie pomysły Anakina z reguły się sprawdzają – odpowiedziałam. Westchnęła.
– Rajd przez pas tie mysliwcem – mruknęła, a ja odniosłam wrażenie, zę przypomina sobie jeden z takich głupich pomysłów Anakina. Nie zamierzałam ją jednak dalej podpytywać. Miałam też nadzieje, ze Ventres nie ześle na Anakina kolejnej wizji pod tytółem: twoja siostra i Ahsoka właśnie umierają.
– W porządku. – Wstałam, a Jaina zrobiła to samo. Musiałam ja podtrzymać, bo zachwiała się niebezpiecznie.
– Nic mi nie jest – mruknęła. – WIec… CO teraz?
– Zabierajmy się do tego do czego powinnysmy – odpowiedziałam, usiłujac zabrzmieć odważnie, moze nawet tak samo odważnie jak Anakin. – Zróbmy to.
– Albo nam się uda, albo… – Jaina nabrała głęboko powietrza. – Nie. Musi się udać.
– Uda się – dokończyłam z pewnością, a następnie obie wypowiedziałysmy w tym samym czasie jedno zdanie:
– Niech moc będzie z nami.
Jaina podeszła do drzwi i położyła na nich ręke. Widziałam że mimo zmęczenia bardzo się koncentruje, więc nie wiele mysląc połączyłam z nią swoje siły. W końcu drzwi jakby drgnęły, a po chwili otworzyły się.
– łatwo poszło – szepnęła Jaina. – łatwo. Bardzo łatwo…
– Chodź. – Pociagnęłam ja za ręke. Obydwie wyszłyśmy na zewnątrz, rozgladajac się uważnie dookoła. Nikogo nie było. Aż dziwne. Przecież powinien nas ktoś pilnować.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

18

– Mistrzu? – Pochyliłam się, zdajac sobie sprawę z tego że nie mam nawet latarki, nie mówiac o pakiecie przetrwania. Anakin był ranny, a ja po raz pierwszy nie potrafiłam mu pomuc…
Podeszłam bliżej i chwyciłam za skraj jego lotniczej kurtki, chcąc obrucić go na plecy. Był dziwnie lekki i drobny. Moze poprostu tak wychudzony? Nadal miał na głowie heum pilota, wiec nie widziałam nawet jego twarzy.
Odwróciłam go na plecy i wtedy aż wydałam z siebie jakis dziwny dźwięk. Ni to krzyk, ni to pisk.
Z pod heumu wysunęło się pasmo długich, brązowych włosów, które spłynęło po policzku.
Uklękłam obok i najdelikatniej jak mogłam zdjełam heum z głowy… Nie, to nie był Anakin.
Była starsza ode mnie. Mogła mieć jakieś osiemnaście lat. Włosy miała zwiazane z tyłu w koński ogon, na wykrzywionej determinacją i bólem twarzy widniały liczne zadrapania, otarcia, a nawet ślady bicia. Nie wygladało to dobrze. Bałam się myśleć jak wygląda reszta jej ciała.
Oczy miała zamknięte, ale gdy połozyłam jej dłoń na czole wzdrygnęła się i otworzyła je.
— Dajcie mi spokój – zawołała zduszonym głosem, w którym złośc walczyła z determinacją. Poderwała się chcąc wstać, lecz przytrzymałam ja za skraj kombinezonu.
– Hej, spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – odezwałam się, puszczając ja i sięgając do elektrokajdanek, którymi miała zpętane ręce.
Dziewczyna nieco się rozluźniła. Patrzyła na mnie podejżliwymi, brązowymi oczami, a ja doznałam wrażenia, ze gdzieś juz widziałam podobne oczy.
– Coś ty za dziecko? – Zpytała, nadal lustrujac mnie spojrzeniem. – Ciebie też złapała ta pozbawiona ludzkich uczuc
wiedźma? –
– Tak, ale to teraz nie ważne – odpowiedziałam pospiesznie. – Dasz radę usiąźć? –
Objęłam ja ramieniem i pomogłam jej, opierajac ją o ścianę.
– Co się stało? – Zapytałam, siadajac obok niej.
– Złapała mnie ta łysa fanatyczka – odparła dziewczyna, rozcierając sobie ręce. – Leciałam z misją zwiadowczą na rozkaz mojej matki. W trakcie lotu zostałam przechwycona i złapana. Ta flądra chciała ze mnie wyciągnąć pewne
informacje… –
Pochyliła się i zaniosła się kaszlem.
– Nie mów nic więcej jeśli nie możesz – odezwałam się. Wyprostowała się i zdała sobie chyba sprawę z tego, ze powiedziała za duzo.
– Ja cię nie znam – wymamrotała po chwili. – Nie wiem po czyjej stronie jesteś. Nie jesteś szpiegiem sithów?
– Nie. – Położyłam dłoń na sercu. – Jeśli chcesz, mozęsz sprawdzic moje myśli gdy dojdziesz do siebie.
– Moze potem to zrobię, oile dasz mi konkretny powód – odparła, a w tym głosie zabrzmiało ostrzerzenie. Wiedziałam już jedno. Ta dziewczyna jest harda i nie da się złamać byle komu.
– Jak mam na ciebie mówić? – Zpytała po chwili, nadal świdrując mnie tym spojrzeniem.
– Jestem Ahsoka – odpowiedziałam. – Ahsoka Tano, jedi i… Padawanka Anakina Skywalkera. –
Zkinęła głową, przygladając mi się nadal uważnie.
– Jesteś togrutanką?
Teraz to ja pokiwałam głowa.
– A ty jak się nazywasz? Jeśli nie chcesz nie mów, ale chcę zebyś wiedziała ze jestem po twojej stronie. Postaram się nas obie z tąd wydostać.
– Masz jakis plan? – ZPytałą z powątpiewaniem.
– Jeszcze nie, ale na pewno coś wymyślę – zapewniłam ją.
– Jeśli to ci się uda, będę miałą u ciebie dłóg – ztwierdziła. – A co do twojego pytania… Jestem… –
Zawahała się, ale po chwili odezwała się znowu już trochę pewniej:
– Jaina Solo. –

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

17

Ventres zaprowadziła mnie do swojej kajuty dowodzenia, tak mi się przynajmniej wydawało. Na monitorach taktycznych było pełno obrazów poszczegulnych układów, planet i ich zaopatrzenia militarnego. W cale mi się to nie podobało.
– No więc – zaczęła Ventres, zdejmując w końcu łapsko z mojego ramienia i stajac przede mną. – Popatrz mi w oczy.
– Ani mi się sni! – krzyknęłam w odpowiedzi. – Gadaj gdzie jest Anakin!
– Żal mi ciebie – westchnęła. – Przywiazanie cię zaślepiło. Jeszcze raz ci powtarzam moja droga, twojego mistrza tu nie ma i nawet go tu nie było. Sama go szukam. –
Mówiła o Anakinie tak, jakby był jakimś ochydnym gatunkiem robala, którego trzeba jak najszybciej się pozbyć.
– Nie wierzę ci – syknęłam.
– To wsłuchaj się w moc – odpowiedziała łagodnie. – Przekonasz się ze mówię prawdę. –
Odetchnęłam głęboko. Nie miałam zamiaru pozbywać sama siebie nadzieji, ze mój mistrz zyje i jest tak blizko. Nie po to ryzykowałam wszystko zeby go nie znaleść.
– Za to ty… – Ventres wycelowała we mnie paluchem. – Mozesz zyć. Mozesz tu zostać. Masz zadatki na sitha, powiedział ci to ktoś kiedys? –
Zadrżałam. Przypomniał mi się ciemny, nizki głos Snoke'a, odbijajacy się echem po jaskinii, z której potem wyciagnęli mnie rycerzyk i Kylo: "Masz talent, młoda padawanko. Talent, potencjał i odwagę. I dużo gniewu, z którego można wykuć nową, wspaniałą broń". Ale przecież to nie prawda. On mówił wtedy o innej Ahsoce, nie o mnie.
– Boisz się? – Głos Ventres stał się cichy, nizki i hipnotyzujacy. – TYlko ci się wydaje ze się boisz. Będę się rozkoszować prawdziwym przerarzeniem w twoich oczach, jeśli odrzucisz to co mam ci teraz do zaproponowania, a ja w zemście zniszczę wszystkich na których ci zależy. A ty będziesz się temu przygladała.
– Nie pozwolę ci skrzywdzić nikogo – wycedziłam.
– czyzby? Jakoś nie uratowałaś swojego przyjaciela ostatnim razem. Mało tego, złamałaś mu serce. Nie patrz na mnie w taki sposób. Dobrze wiem o kim mówię. Ten młody Solo. Jemu też pokazałam co nie co w wizjach. Wiesz co go najbardziej przerarza? Że stanie ci się krzywda. Dalej tego nie doceniasz? Nie, bo ty wolisz Kylo Rena, sitha. Widzisz? Sprawdza się to co mówię. Ciagnie cię na odpowiednią stronę. Co oni wszyscy dla ciebie zrobili, począwszy od twojego mistrza? Nie chciał cię z początku nawet szkolic. Zrobił to z konieczności. Nigdy nie czułaś sie rozrzalona i porzucona? –
Stang, ona gada identycznie jak Snoke.
– Nie kończ – Odpowiedziałam wściekle. – Wiem co chcesz mi zaproponować. I moja odpowiedź będzie jedna. Nigdy nie stanę po twojej stronie ani po stronie jakiego kolwiek sitha. A Kylo Rena i Anakina w to nie mieszaj. Tylko głupcy tacy jak ty, zaślepieni gniewem i nienawiscią staja po niewłaściwej stronie. I wiesz co? To ciebie mi zal. Bo to ty stoisz po nie właściwej stronie a nie ja. –
Ventres zacisnęła mocno usta.
– Jesteś głupia i naiwna – odezwała się o wiele chłodniejszym tonem. – A teraz… –
Po raz kolejny pstryknęła palcami i tym razem mój miecz sam wskoczył do jej ręki.
– Twoja złość – zadrwiła. – Czuje ją. – Wiem też ze masz w sobie bardzo silna moc. Mozęsz teraz zrobic wszystko. Ja się tylko z toba bawię. –
Miałam wielka ochotę wyrwać jej miecz z ręki i zakończyc raz na zawsze jej marną egzystencję, ale w porę się opanowałam.
– Nie zabiję cię – odezwałam się. – Ale uważaj na to co mówisz i robisz. Kiedys dotkniesz niewłaściwego miejsca i sama przez to ucierpisz. A ja wtedy będę stała i się temu przygladała. I to ja będę się rozkoszować przerarzeniem w twoich oczach. –
Ventres odwróciła się i wcisnęła jakiś guzik na pulpicie kontrolnym komputera. Po chwili drzwi otworzyły się i wtoczyły się prze znie dwa automatony. Głupie blaszaki.
– Odeskortujcie ją do celi – rozkazała Ventres. – Ma dwadzieścia cztery godziny by się zastanowić nad moimi słowami. Jeśli po tym czasie usłyszę to samo co usłyszałam… To bardzo mi przykro, padawanko… Och nie, już była padawanko, zapomniałam. Ale pamietaj. Wszystko się moze zmienić. Mozesz zostać pod moją opieką. –
Rzuciłam jej najbardziej wściekłe i szydercze spojrzenie na jakie było mnie stać, poczym odwróciłam się do automatonów. Mogłam rozwalic je czym kolwiek, ale Ventres cały czas trzymała mnie pod swoją kontrolą.
– Zabierzcie ją – rozkazała robotom. – I postarajcie się jej nie zabic.
– Rozkaz rozkaz – wyrecytowały blaszaki i popchnęły mnie ku wyjźciu.
W ostatniej chwili zdązyłam odwrócić się do Ventres i pokazać jej język, ale nie jestem pewna czy to widziała.
– Nie stawiaj oporu – odezwał się beznamiętnie jeden z blaszaków. – Bo będziemy musięłi użyc siły.
– Siły – prychnęłam. – Jesteście na to zbyt tępe. –
Pożałowałam zę to powiedziałam, a w zasadzie pożałowałabym gdybym chwilę później mogła jasno mysleć. Jeden z automatów strzelił we mnie wiązka laserową ze swojego działka. Udało mi się ja odbić, lecz w tej samej chwili gdy ja odpierałam atak pierwszego, drugi wykorzystał to i zaszedł mnie od tyłu. Potem pamietam juz tylko ciemność i nicość.
Pierwsze co do mnie dotarło po przebudzeniu to fakt, ze leżę na czymś twardym, zimnym i mokrym. Podniosłam się, tłumiąc cichy okrzyk bólu i rozgladajac się dookoła.
Znajdowałam się w wązkiej celi, oswietlonej tylko światlem z pojedynczego, niewielkiego iluminatora wielkosci małego datapada. Leżałam na zimnych metalowych płytach pokładu, a owo mokre coś okazało się byc krwia, która płynęła mi po policzku, teraz juz cieńka struzką, ale musiało jej być wiecej sądząc po plamie na podłodze.
Nagle w koncie dostrzegłam jakis ciemny kształt. Poczułam znowu tą obecnosć w mocy. Podniosłam się i bezszelestnie podkradłąm się blizej.
Nie byłam sama. W celi był ktoś jeszcze. Ludzka postać, leżąca zkulona pod scianą, spentana i bezbronna. Najwidoczniej nie miała nawet sił by się uwolnić. Wysyłała tylko sygnał życia w mocy.

EltenLink