Anakin towarzyszył mi jednak nawet w snach, na przemian z Kylo. Już naprawdę wolałam gdy śnił mi się tylko Kylo, ale w połączeniu ze snami o Anakinie było tego już za dużo. Tą udrękę przerwało jednak coś o wiele gorszego.
Wyrwało mnie to ze snu tak nagle, że przez chwilę wydawało mi się jakbym w ogule nie spała. Przeświadczenie że coś jest bardzo nie w porządku. Pierwszym co do mnie dotarło to fakt, że jestem okryta jeszcze jednym kocem. Z pewnością musiał to zrobić Anakin. Druga i zarazem bardziej niepokojąca myśl: brak Anakina. Nigdzie go nie widziałam, nie potrafiłam również wyczuć go w mocy.
– Anakin? Wyszeptała w ciemność, zapominając już nawet o złosci. – Anakinie, jesteś tutaj? –
Gdy nie dosłyszałam żadnej odpowiedzi zerwałam się w mgnieniu oka i doskoczyłam do mojego plecaka po mmiecz świetlny, w biegu przypinając go sobie do pasa i rozglądając się czujnie po obozowisku. Ani śladu Anakina. Pięknie, zgubiłam towarzysza misji. Tylko to przebiegło mi przez myśl.
Zamknęłam oczy, usiłując gorączkowo wyczuć Anakina lub doznać wizji, wszystko co mogłoby mi pomuc go odnaleść.
Wizja nie nadeszła odrazu, ale jednak się zjawiła. Anakin znajdował się nie daleko od naszego obozowiska, w miejscu w którym jeszcze w czoraj razem bylismy, lecz tym razem nie był sam. Był pochłonięty walką z kimś, kto przynajmniej narazie był dla mnie nie widoczny. Odczułam jego falę emocji, jakby to nie była wizja tylko coś realnego. Anakin czuł ulgę z powodu tego, że udało mu się odczągnąć tego tajemniczego ktosia ode mnie. Stang, a więc on specjalnie dał się wciągnąć w walkę zeby zapewnić mi bezpieczeństwo? Co za idiota.
Wyzwoliłąm się z wizji i jak najszybciej pobiegłam w tamtą stronę, dopomagając sobie jeszcze mocą, skutkiem czego byłam na miejscu w nie całe pięć minut.
Zobaczyłam go. W pierwszej chwili dostrzegłam tylko purpurowe światło jego miecza, które wydawało się wskazywać mi do niego drogę. Przystanęłam, usiłujac dojrzeć przeciwnika Anakina i aż mnie zmroziło. To była ta ochydna Ventres. Widać było że walczyli już dość długo, ponieważ oboje dyszeli ciężko ze zmęczenia.
W pewnej chwili, gdy Anakin usiłował wykonać w powietrzu salto i zaatakować ją od tyłu z zaskoczenia, wstrętna wiedźma przewidziała jego zamiar i w locie podstawiła mu nogę. Anakin zwalił się jak długi na ziemię, a wtedy Ventres posłała w jego stronę grad kamieni, które Anakinowi jednak udało się odbić. Lecz ostatni zagubiony kamień wielkości, nie kłamiąc, ludzkiej głowy uparł wprost na jego rękę. Przez moc odczułam echo przeraźliwego bólu Anakina, jakby to mi a nie jemu właśnie połamano kości. Miecz swietlny wyśliznął się z jego chwilowo bezwładnych palcó? i potoczył gdzieś w trawę.
Ventres wydała okrzyk tryumfu, poczym doskoczyła i złapała broń Anakina w biegu, następnie stanęła nad nim krzyrzując czerwone i purpurowe ostrze tuz nad jego szyją.
– Nieee! – Wydałam głośny pisk poczym wybiegłam do przodu. Ventres obruciłą sie ku mnie. W jawnych rozbłyskach trzymanych przez nia mieczy dostrzegłam szeroko otwarte, niebiezkie oczy Anakina, w których odmalował się teraz czysty strach. Zacisnął zęby i podniósł się z trudem. Prawa ręka zwisała mu pod bardzo dziwnym kontem, w lewej natomiast kurczowo cos ściskał.
– Zostaw go, Ventres – odezwałam się władczym tonem. – Rozumiesz co do ciebie mówię? Zostaw go.
– O jejku. – Zadrwiła ventres. – Kolejna która staje w obronie tyle samo wartego co ona dziecka? Żałosne.
– Moze i żałosne. – Dobyłam miecza i uaktywniłam go. Jego zielona klinga z sykiem obudziła się do zycia. – Tak dawno nie walczyłam z tobą, ze zapomniałam już jaka ty jesteś beznadziejna. Moze mi to przypomnisz?
– Przypomnę ci jak potrafie zabijać. – syknęła Ventres, wyciagając przed siebie swój miecz i miecz Anakina.
– AHsoka! – Krzyk Anakina był ochrypły i nabrzmiały bólem. I nagle uświadomiłam sobie dla czego był taki przerarzony. Ventres dysponowała dwoma swoimi ostrzami i jednym Anakina, czyli w sumie trzema. Trzy przeciwko jednemu… Wiedzialam ze nie ma jednak juz odwrotu.
– Odejdź, Anakin – krzyknęłam do niego. Zacisnął zęby jeszcze mocniej.
– Nie. – Syknął i stanął przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
– Odejdź. – Usiłowałam odepchnąć go wolną ręką. – Proszę. W niczym mi nie pomożesz. Nie udowadniaj mi ze… –
Urwałam, nie chcąc by głos mi się załamał.
– że potrafisz mnie chronić – dokończyłam po chwili.
– Skończyliście z pożegnaniami? – Zadrwiła Ventres. – Jeśli tak, to… –
W tym momencie Anakin z okrzykiem bezsilnej złosci wyrwał przy użyciu mocy swoją broń z uścisku Vendres, poczym zacisnął na niej kurczowo palce lewej ręki.
– Ona nie jest sama – odezwał się z nową siłą w głosie. – Ciebie mozńa liczyć jako dwóch, więc walka będzie teraz równa.
– Ale jesteś naiwny – zadrwiła, poczym skoczyła, rozrywając swój miecz na dwa i jednym zamierzając się na Anakina, a drugim na mnie. Obojgu udało się odbić Jej Ciosy, ale Anakin wypuścił z ręki to co do tej pory w niej trzymał. To coś upadło tuż obok nas. W jasnym rozbłysku rzucanym przez nasze miecze dostrzegłam ze to cos małego… I nagle sobie przypomniałam. Holokryształ…
Nie mogłam jednak teraz go podnieść, bo wtedy zwróciłabym na niego uwagę Ventres. Kontynuowałam wiec walkę, rozpaczliwie dając Anakinowi do zrozumienia żeby uważał na holokryształ i za żadne skarby go nie zniszczył, ani nie pozwolił zrobic tego Ventres.
Twarz Anakina była wykrzywiona z bólu i determinacji, ale po szybkim spojrzeniu jakie mi rzucił zrozumiałam, ze wie o co mi chodziło.
A potem moje zycie skurczyło się tylko do ciosów, pchnięć, uników i osłaniania Anakina. Oboje nie walczyliśmy już o swoje własne zycie, lecz o życie siebie nawzajem. Gdy Ventres wyprowadziła zdradliwy ruch od dołu do góry, który bez wątpienia wypatroszyłby mnie jak flądrę, Anakin pojawił się niespodziewanie i zręcznie przejął na swój miecz impet tego uderzenia. Z kolei gdy nasza bohaterka dnia, a właściwie nocy wyprowadziła śmiertelne ciecie w kierunku piersi Anakina, przeskoczyłam nad nią przy użyciu mocy i wbiłam ostrze swojego miecza w jej lewy bark. Odwróciła sie zaskoczona, a Anakin wtedy zgrabną fintą ranił ją w biodro.
Ventres osunęła sie na kolana, podczas gdy Anakin skoczył zwinnie w bok, chwytając zagubiony gdzieś holokryształ.
– To jeszcze nie koniec, smarkacze – syknęła Ventres. – Jeszcze z wami nie skończyłam. Tym razem moze mieliście szczęście, ale następnym razem nie dam wam nawet szansy wyciagnięcia miecza i wykrzyknięcia swoich imion. Zapłacicie mi za to.
– Miałam rację – zadrwiłam. – Jednak jesteś beznadziejna, Asaj. –
Ventres wydałą okrzyk wściekłości, który zagłużył cichy i urywany śmiech Anakina. Chwilę później poczułam, jak moc wokół niej skupia się i koncentruje, zamykając ją niemal zę w ochronnym kokonie, a po chwili ani po Ventres, ani po jej mieczach nie zostało juz sladu.
– Anakin! – Zgasiłam miecz i podbiegłam do niego. Klęczał na trawie, oddychajac płytko przez otwarte usta jak ryba. Gdy chwyciłam go za prawą rękę zdusił mimowolny krzyk bólu.
– Zo… Zostaw – syknął przez zaciśnięte zęby. – TO tylko… Złamany nadgarstek…
– Złamany nadgarstek i do tego jeszcze kilka innych ran – odpowiedziałam z przekąsem.
Pomogłam mu wstać, pozwalajac by oparł się o mnie całym ciężarem.
– Ty też jesteś ranna. – Zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem. – Ahsoka…
– Nic nie mów – ucięłam. – Masz ten holokryształ? –
Wcisnął mi go w ręke. Był ciepły. Przez moc wyczuwałam w nim echo dotyku dłoni Anakina.
– A więc wyglada na to ze misja się powiodła – zkwitowałam. W odpowiedzi usmiechnął się lekko.
– I to szybciej niz myślęliśmy – odparł zbolałym głosem.
– Wszystko będzie dobrze. – Przytuliłam go nagle pod wpływem chwili, ale szybko go puściłam.
– Ahsoko, ja… Przepraszam za tamto wczoraj. – W jego oczach pojawił się figlarny błysk. – Przepraszam, ale nie
żałuje. –
Machnęłam lekcewarząco ręką.
– Teraz najważniejsze jest to zebyś wrócił do zdrowia.
– zebys ty wróciła do zdrowia. –
Powiedzieliśmy to równocześnie. Anakin znowu roześmiał sie cicho. Jego smiech był dźwięczny i perlisty, przypominał mi troche smiech Kylo, z tą jedną ruznicą Że śmiech Anakina był bardziej naturalny.
W milczeniu wróciliśmy do obozu, gdzie postanowiłam już nie kłaść się spać, tylko dopilnować żeby Anakin się położył.
Moje rany okazały się nie groźne, lecz jego wyglądały poważniej niż się z początku wydawało. Oprucz złamanego nadgarstka miał jeszcze głęboką ranę, biegnącą ukośnie przez cały lewy policzek, od kości policzkowej do kącika ust.
Pozwolił mi się opatrzyć przy użyciu niewielkiego pakietu medycznego jakim dysponowaliśmy. Przez cały czas leżał spokojnie i nawet nie syknął.
– Wiesz? – Zpytał gdy delikatnie obmywałam ranę na jego policzku substancją odkażającą. – W tym wszystkim jest jeszcze jeden plus. Warto było dać się zranić, bo przynajmniej teraz ty przy mnie jesteś. I to bliżej niż mógłbym przypuszczać.
– Zamknij się – uciszyłam go. – I leż spokojnie. W cale nie musiałeś tego robić. Jak to w ogule się stało? –
Otworzył szeroko oczy.
– Pojawiła się nagle – zaczął. – Wyczułem ją znacznie wcześniej niż tu przyszła. Sam wyszedłem jej na przeciw żeby nie znalazła ciebie. Chciałem żebyś spała sobie spokojnie i bezpiecznie, a ja w tym czasie załatwiłbym sprawę. –
– a więc tak jak podejżewałam – westchnęłam cicho. – Chciałeś mnie chronić, wiedząc dobrze że to nasza wspólna misja. Nie wydaje mi się żeby to było w porządku. –
Westchnął pokonany.
– Nie darowałbym sobie gdyby coś ci się stało – powiedział cicho. – Pewnie teraz na mnie doniesiesz prawda? Powiesz radzie że zachowałem się jak nie uczciwy drań? –
Przyglyzłam wargę.
– Narazie o tym nie myśl – ucięłam. – Postaraj się zasnąć.
– Łatwiej powiedzieć, gożej zrobić – odparł smentnie. – Mogłabyś przynieść mi mój miecz? Będę czuł się pewniej mając go przy sobie. Nie chciałbym żeby coś nas zaskoczyło.
– Nie martw się – uspokoiłam go. – Będę cały czas pilnować, nic się złego nie stanie. –
Usiadł gwałtownie oddychając nieco szybciej.
– Przynieś mi go – poprosił nagląco. Z westchnieniem wstałam i podeszłam do jego pasa, porzuconego bezładnie w trawie. Odpięłam od niego miecz, przez chwilę wpatrując się w niego z zachwytem, co znowu przyprawiło mnie o lekką złość, a następnie przyniosłam go i ułożyłam obok właściciela.
– Dziękuję – westchnął cicho, przymykając oczy. Wyciągnął lekko rękę, jakby spodziewał się że ją wezmę w swoją, ale ja tego nie zrobiłam. Nie chciałam dawać mu nie potrzebnie nadzieji i przy okazji wyostrzać w umyśle wspomnienia tamtego pocałunku. Muszę jak najszybciej przestać o tym myśleć, wymazać to z pamięci jakby nigdy się nie wydarzyło. Problem jednak że to nie było takie proste.
Dosłyszałam głęboki, regularny oddech Anakina i zoriętowałam się że zasnął. Chciałam od niego odejść, lecz coś nie pozwalało ruszyć mi się z miejsca. W ciągu tej jednej walki pare razy uratowaliśmy sobie życie. On porwał się na heroiczny pojedynek tylko po to, by zapewnić mi bezpieczeństwo. Sposób w jaki do mnie mówił, w jaki patrzył na mnie za każdym razem…
Dość. Zamrugałam szybko powiekami. Jeśli będę to rozpamiętywać to oszaleję. Ponownie powrócił obraz i wspomnienie jego pocałunku ze wszystkimi szczegułami, jakby ktoś odtworzył film w zwolnionym tępie. Najpierw dotyk jego górnej wargi, potem dolnej. Wcześniej uczucie jego delikatnego, ciepłego oddechu na swojej twarzy. Silny uścisk jego drżących rąk, oszalałe bicie serca… I te emocje. Radosne uniesienie, przeświadczenie, że chociaż na chwilę osiągnął co chciał, że nie ma już nic do stracenia i że chciałby zatrzymać czas w miejscu. Tą jedną sekundę, w trakcie której byłam tak blizko… Za blizko…
Usłyszałam jak przewraca się na bok wydając cichy jęk bólu, gdy położył się na złamanej ręce. Delikatnie zbliżyłam się do niego i wyciągnęłam rękę z pod jego boku. Opatrzyłam złamanie jak umiałam najlepiej, ale i tak będzie się nim musiała zająć Vokara Che po powrocie.
Już miałam cofnąć rękę, gdy poczułam zaciskające się na mojej dłoni jego palce. A więc wiedział. A może to tylko zbieg okoliczności.
– Anakin, puść – szepnęłam cicho, jakby w nadziei że pogrążony we śnie jedi mnie usłyszy.
Jeśli nawet usłyszał, nie dał tego po sobie poznać. Ścisnął moją rękę mocniej, a jego do tej pory nie spokojny i płytki oddech wyrównał się i pogłębił.
– Niech ci będzie – westchnęłam zrezygnowana, przestając już z nim walczyć. Przecież to nic złego że trzymam go za rękę. On cierpi, a nie ma przy nim nikogo kto mógłby mu ulżyć. Do końca misji jesteśmy zdani tylko na siebie.
– Uratował ci życie. – Znowu usłyszałam w myślach głos sumienia, bardzo podobny do głosu Rey. – Zrób dla niego chociaż to. To nic ujmującego jeśli pozwolisz mu potrzymać cię za rękę. Odwdzięcz mu się chociaż w taki sposób. –
Wyciągnęłam drugą rękę i delikatnie dotknęłam jego czoła. Nie było gorące, mocy niech będą dzięki.
– Kiedyś to ja uratuję ci życie, Anakinie – szepnęłam w ciemność. – Nie mogę zrobić dla ciebie nic więcej, ale zrobię chociaż to, obiecuję. –
Month: July 2018
Na następny dzień spotkałam się z Anakinem o umówionej porze, za raz po śniadaniu. Ominę już krutkie spotkanie z radą, zapewnieniu o regularnych raportach, życzeniu niech moc będzie z nami i tak dalej. Szłam teraz wraz z Anakinem na statek którym mięliśmy lecieć. Cieszyłam się nawet, że Anakin jest dobrym pilotem, bo moje umiejętności w tej kwestii pozostawiają wiele do życzenia.
– No wskakuj, nie mamy czasu – zachęcił mnie Anakin, pochylając się już w kokpicie nad komputerem pokładowym. Weszłam za nim, ciskając w tył plecak z rzeczami, starając się nie patrzeć na towarzysza. Jedynym co dostrzegłam były jego ręce, a dokładniejujmując palce, zwinnie wystukujące na klawiaturze wszystkie współrzędne lotu.
– W porządku, wszystko zrobione jak należy – zameldował ucieszony. – Zatem lecimy, złotko.
– Nie nazywaj mnie tak – prychnęłam ze złością, gapiąc się bezmyślnie w iluminator, byle nie na niego. Jednocześnie cały czas myślałam o Kylo, posyłając w jego stronę tyle światła ile tylko mogłam. Anakin wydawał mi się teraz natrętną muchą, rozpraszającą mnie i nie dającą się skupić.
– Dobrze, przepraszam. – Zaskoczyła mnie potulność w jego głosie. Wiedziałam teraz jedno. Nie odezwie się ani słowem, chyba że sama go o coś zapytam. Prawie nie wyczuwałam jego obecności w mocy, tak się przede mną zamknął.
Ledwo byłam świadoma tego, jak wprowadza nasz statek w nadprzestrzeń. Przez cały ten czas byłam skoncentrowana na jednoczeniu się z mocą. Jeśli mięliśmy spotkać Ventres, musięliśmy być gotowi na wszystko.
Gdy wreszcie odważyłam się spojrzeć na Anakina zobaczyłam, jak wyjmuje z plecaka jakieś rozebrane na części urządzenie, poczym odpina pasy, wstaje z fotela, w milczeniu przechodzi obok mnie i znika gdzieś w ładowni. Wyczuwałam od niego jedynie rozpaczliwą potrzebę zajęcia się czymś.
– Czy to możliwe, abym ja tak bardzo potrafiła zakochać się w Kylo, tak jak Anakin we mnie? – Zadałam sobie to pytanie w myślach, wiedząc że sama będę musiała poszukać na nie odpowiedzi. – Pewnie straszliwie Anakina krzywdzę, ale nic na to nie mogę poradzić. Nie umiem mu pomóc. Nie tak jakby chciał. –
Z cichyf westchnieniem wstałam i poszłam za nim. Nie wiedziałam dla czego, może poprostu z nadmiernej ciekawości…
Siedział w kucki na tyłach statku. W usmarowanymi smarem rękach trzymał coś, co bardzo przypominało nie do końca złożony komunikator.
Był tak skupiony na tym co robi, że nie dbał teraz o inne swoje odczucia, które wypłynęły na wierzch jego świadomości, która uderzyła mnie w mocy tak mocno, że prawie się zachłysnęłam.
Anakin emanował silną walą tęsknoty i wielkiej, żarliwej miłości. Mogłabym nawet przysiądz, że przez chwilę doznałam wizji jego wyobrażen. Nas obojga, splecionych w silnym uścisku… Poczułam promieniujący od niego żar uniesienia na wyobrażenie naszego pocałunku…
Wycofałam się płochliwie, zarówno fizycznie jak i umysłowo, przerarzona że dostrzegłam jego zbyt imtymny świat.
Już miałam uciec, gdy usłyszałam swoje imię, wypowiedziane głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam:
– Ahsoka… Za kilka standartowych minut wyjdziemy z nad przestrzeni. Chciałaś czegoś ode mnie? –
Przemawiał ochrypłym szeptem, jakby od długiego czasu miał kompletnie wysuszone gardło.
– Nie Anakin. – Odważyłam się podejść bliżej. – poprostu… Przyszłam sprawdzić co robisz. –
Uśmiechnął się figlarnie.
– Wiedziałem że w końcu pokona cię ciekawość i przyjdziesz. – Odwrócił się do mnie i odłożył na ziemię owo składane przez siebie coś.
– Wybacz, nie podam ci ręki bo mam brudną. Będziesz musiała sama wstać. –
Wstać? Nagle uświadomiłam sobie że kucam tuż obok niego. U stang, kiedy to się stało? Irytujący mały Solo.
– Dziękuje, poradze sobie – odpowiedziałam, siląc się na chłodny, oficjalny ton. Westchnął z żalem.
– Myślałem że powiesz inaczej. – W jego głosie zabrzmiał szczery smutek. Zrobiło mi się go nawet żal.
– Może innym razem. – Uśmiechnęłam się do niego lekko, a on rozchylił usta na kształt wielkiego o. Zauważyłam jak przełyka nerwowo ślinę i zwilża lekko wargi językiem.
– Chodź, Anakinie. – Odezwałam się znowu. – Trzeba lądować. –
Wytarł niedbale ręce o jakąś szmatkę i wstał, idąc za mną do sterowni. W tej chwili miał tak rozmarzony wzrok, że mogłabym zrobić teraz wszystko co chcę aby nakłonić go do swojej woli. Słuchałby mnie bez ani jednego piśnięcia… Odrzuciłam od siebie te myśli. Nie jestem sithem. Nie będę nakłaniać innych siłą do swojej woli. Anakin nie przypominał teraz tego irytującego dzieciaka, którym był jeszcze wczoraj. Wyglądał teraz tak bezradnie wobec tego co czuł i tak… Niewinnie? Chyba mogłam użyć tego określenia. Anakin solo wyglądał niewinnie i bezbronnie w obliczu własnego, rosnącego w nim niczym trucizna uczucia. Wiedziałam, że jeśli go nie pokona, zabije go od środka. Czy mnie też zabije miłość do Kylo, jeśli on jej nie odwzajemni?
Z takimi oto ponurymi rozważaniami powitałam moją ojczystą planetę Shili. Anakin łagodnie sprowadził statek w dół i posadził na ziemi.
– Koniec wycieczki. – Pomachał ręką przez iluminator. – Odpowiedź powinna być następująca: życzymy miłego
pobytu. –
Parsknęłam krutkim śmiechem.
– Taa,jeśli tu jest Ventres to pobyt na pewno będzie miły. –
Anakin również zahihotał, lecz po chwili spoważniał. Przymknął na moment oczy i zaczął powoli i głęboko oddychać.
– Narazie niczego nie wyczuwam – odezwał się powoli. – Chodź, rozejżymy się. –
Wziął mnie za rękę, mimo że w cale nie musiał, po czym sprowadził po rampie w dół, Coś kazało mi zwalczyć ogarniającą mnie irytację i nie cofnąć dłoni. Sama nie wiem co. Może ciepło jego ręki? A może odzywający się gdzieś w myślach głos,bardzo podobny do głosu Rey "pozwól mu".
Po zrobieniu małego rekonesansu, w trakcie którego niczego podejrzanego nie zauważyliśmy rozbiliśmy obóz. Było jeszcze dość jasno, więc postanowiłam zostawić na jakiś czas Anakina i potrenować sobie sama z mieczem, tak poprostu żeby się rozruszać i coś robić.
Nie protestował, ale sam też nie zamierzał siedzieć bezczynnie.
– poszukam czegoś do jedzenia – odezwał się cicho. – Wiem które rośliny nadają się tu do zpożycia a które nie. Nie martw się, nie chciałbym przecież zrobić ci krzywdy.
– Wiem, Anakinie – odezwałam się, po czym oboje się rozdzieliliśmy.
Tak zleciało do wieczora. Gdy już się zciemniło wróciłam do obozu i to co tam zastałam prawie ścięło mnie z nóg.
Anakin przytaszczył tyle drewna ile chyba mógł unieść. Gdy tylko się pojawiłam, yyciągnął do mnie miskę z jeszcze ciepłym jedzeniem.
– A co z naszymi racjami żywnościowymi? – zpytałam zdziwiona. Uśmiechnął się tajemniczo.
– Zostawmy na bardziej ekstremalne warunki.
– Sam rozpaliłeś ten ogień i to wszystko zrobiłeś? Na pewno użyłeś mocy prawda? –
Znowu się uśmiechnął, tym razem szerzej.
– Mogłem, ale nie zrobiłem tego – odpowiedział, pokazując mi ręce, pokryte małymi pęcherzami. – Nauczyłem się już, że mocy należy używać tylko wtedy gdy to konieczne. Jeśli nie posłużysz się własnymi umiejętnościami, nie będziesz wiedzieć na co cię stać. –
Teraz ja się uśmiechnęłam, poczym usiadłam na przeciwko niego ze zkrzyrzowanymi nogami.
– W przyrządzaniu jedzenia też nie jesteś zły – pochwaliłam go po jakimś czasie gdy już skończyłam jeść. Zabrał mi z rąk miskę.
– Cieszę się. Musiałem nauczyć się tego i tamtego. –
Przemawiał swobodnym, beztroskim tonem, ale widziałam w tych słowach jakiś ukryty sens.
– Jak to jest wrócić do domu po tylu latach? – Zpytał nagle.
– Sama nie wiem – westchnęłam nostalgicznie. – Tak jak… Sen? Taa, tak mogłabym to najlepiej określić. –
Spojrzał na mnie ze zrozumiemiem. W jego szeroko otwartych, błękitnych oczach odbijał się blask ognia, który zucał dziwne cienie na jego twarz. Nadawało mu to dziwnie tajemniczy, zagadkowy wygląd. Intrygował mnie, co samo w sobie mnie złościło.
– Ahsoko. – Ujął w palce jakiś patyk i zaczął się nim bezmyślnie bawić. – Wiem że nie raz cię zdenerwowałem. Wiem też za kogo mnie uważasz, oraz co sądzisz o naszej misji. Gdyby rada ci nie kazała, nigdzie byś ze mną nie poleciała. Nie wiem tylko jednego. Dla czego. Co ja ci takiego zrobiłem że tak mnie nie lubisz? –
Jego głos zmienił się w cichy szept, ledwo słyszalny przez trzask płomieni. Przysunęłam się bliżej ogniska, czując że robi mi się lekko chłodno.
– to nie jest tak że cię nie lubię – odparłam. – Poprostu… Mógłbyś czasami zachowywać się bardziej dojżale.
– W jakim sensie dojrzale? – Spytał tym samym cichym szeptem.
– Takim dogadywaniem mi w cale nie wyrabiasz o sobie dobrego zdania. – Starałam się mówić najspokojniej jak umiem. – Lubiłabym cię bardziej niż do tej pory, gdybyś nie był taki nieznośny.
– Ja? Nieznośny? – Jego głos wzniósł się o pół oktawy w pełnym zdziwienia pytaniu.
– Nie udawaj idioty – zniecierpliwiłam się. Nabrał gwałtownie powietrza.
– Jak do mnie powiedziałaś? – Jego głos znowu podskoczył o pare tonów wyżej. – Kogo mam nie udawać?
– Anakin! – Teraz to naprawdę się zniecierpliwiłam. Zerwałam się z miejsca, lecz coś w jednej chwili usadziło mnie z powrotem.
– Ładnie to powiedziałaś. – Głos Anakina znowu był niski i jedwabisty. – Nie udawaj idioty… Idioty, hmm… –
Westchnęłam z irytacją, lecz w tej samej chwili poczułam ogarniające mnie dziwne otępienie. Musiałam źle spać tej nocy.
– Jestem zmęczona – oznajmiłam chłodno. – Jeśli nie masz nic przeciwko to cię zostawię. Tobie też radziłabym się przespać, Annie… Anakinie – poprawiłam się szybko. Stang, chyba naprawdę jestem już śpiąca…
– Annie. – Szept Anakina rozległ się tak blizko że prawie się wzdrygnęłam. – Po raz pierwszy mnie tak nazwałaś. A więc jednak mnie lubisz…
– Odsuń się – oznajmiłam szorstko, lecz w tym momencie poczułam jego ręce na swoich ramionach. Na nieszczęście drżałam z zimna, co nie uszło jego uwadze. Chciałam się odsunąć ale nie mogłam. Poczułam jak przycisnął mnie do siebie jak najcenniejszy skarb. Słyszałaf bicie jego serca, czułam że oddycha szybko i że lekko drzą mu ręce, a po chwili… Poczułam na ustach coś miękkiego i ciepłego. Trwało to może najwięcej sekundę, po której gwałtownie powróciłam na ziemię. Lądowanie w rzeczywistości było tak twarde, że wściekłość wybuchła we mnie ze zdwojoną siłą.
– Anakin! – Wyrwałam mu się i skoczyłam na równe nogi. – Ty skończony idio… Palancie! –
Poprawiłam się szybko, po cześci po to żeby złapać oddech z nadmiaru furii, po części żeby go nie prowokować. Chcąc wyładować złość zakręciłam się w piruecie, posyłając przy użyciu mocy jakąś zbłąkaną gałązkę w jego stronę. Nie oberwał nią. Złapał ją zręcznie i zgniótł w palcach. Usta wciąż miał rozchylone jak do pocałunku, a wzrok zamglony i nie obecny.
– Odejdź – syknęłam jadowicie. – Odejdź Anakin, dobrze ci radzę. I nie zbliżaj się więcej. Jestem ci wdzięczna za to co robisz, ale nie za to ostatnie. Zostaw mnie i odejdź. Najlepiej odleć \ tąd dzisiaj, teraz, za raz. Sama dokończę misje, a o wszystkim co dotyczy ciebie napiszę ze szczegułami w raporcie. –
Wściekałabym się dalej,, gdyby Anakin się nie odezwał. Z jego oczu zniknęło już rozmarzenie. Teraz wyzierała z nich pewność.
– Nie zrobisz tego. A ja nigdzie nie odlecę. To też moja misja.
– Ale wszystko utrudniasz – odwrzasnęłam.
– Ja utrudniam? – Znowu to pytanie w jego głosie.
– Tak, ty! – Tupnęłam ze złością nogą, aż jakieś przestraszone stworzonko umknęło w ciemność. – Idę spać. A ty nie waż się do mnie zbliżać, bo już nie będę taka dobra i chyba przy najbliższej okazji wydrapię ci oczy. –
Ku mojej irytacji nie wywarło to na nim oczekiwanego wrażenia. Roześmiał się tylko krutko.
– I kto tu teraz zachowuje się dziecinnie? – Zpytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Dobranoc słońce. Jutro znowu się zobaczymy.
– Tylko nie śpiewaj mi kołysanek do snu, dobry wujku – prychnęłam z pogardą. W odpowiedzi posłał mi całusa i demonstracyjnie się ode mnie odwrócił. Wiedziałam jednak, że drań cały czas mnie obserwuje.
Nadal naburmuszona ułożyłam sobie śpiwór zdala od niego, tak daleko jak to tylko było możliwe, następnie wśliznęła się pod koc i opatuliłam nim ciasno jak kombinezonem ochronnym. Nie mogłam jednak zasnąć. Przewracałam się niespokojnie z boku na bok, nadal myśląc o tym co się stało. Ten pocałunek trwał tak krutko, ale jednocześnie na tyle długo żebym go zapamiętała ze wszystkimi szczegułami. Zamknęłam oczy, usiłując wyobrazić sobie na miejscu Anakina Kylo, lecz coś mi tu nie pasowało. Te usta nie były takie pełne, a samo ich dotknięcie jednocześnie zbyt pewne i zbyt delikatne. Powiedziałabym że nawet subtelne. Nie mógł to być Kylo. A moze to był tylko sen? Może za chwilę się obudzę i okaże się, że tej misji w ogule jeszcze nie było? Jednak gdy otworzyłam oczy zobaczyłam w oddali drobną figurkę Anakina, odwróconą do mnie profilem. TO nie był sen. On tu był. Był i patrzył na mnie. Znowu się odwróciłam i ukryłam pod kocem jak przestraszone zwierzątko. Nie będzie na mnie patrzył. Nie chcę tego. A może jednak chcę? To na pewno przez zmeczenie. Jeśli zasnę i wypocznę jutro wszystko będzie wyglądać całkiem inaczej. Przestanę myśleć o Anakinie tak… Ciepło.
Rzuciłam się po raz ostatni w kocach, dając upust swojej frustracji poczym znieruchomiałam, pogrążając się w transie jedi, po którym w końcu przyszedł sen.
Tak mijały dni. Na cale szczęście nie działo się już nic niezwykłego, no moze poza tym, ze ja i Kylo unikaliśmy siebie jak ognia, chociaż z drugiej strony rozpaczliwie pragnęłam go zobaczyć, nie wiem jak on. Trzymał się jak zwykle na uboczu, pare razy zdarzało się nawet ze zrobił dla mnie jakiś dobry uczynek, niby od niechcenia, ale za chwilę uciekał, jakby przestraszony tym co zrobił.
Jakis tydzień po ostatnich dramatycznych wydarzeniach znowu zostałam wezwana przed oblicze rady. Znowu nie powiedziano mi dla czego. Przecież niczego złego nie zrobiłam, słuchałam wszystkich stanging roskazów i poleceń, chodźby nie wiem jak mi się nie podobały. Co oni znowu mięli ode mnie chcieć?
– Jestem, mistrzowie – oznajmiłam, wchodząc i zamykając drzwi.
– Podejdź blizej, padawanko – odezwał się Mace Windu, jak zwykle spokojny i prawie zobojętniały. – Mamy dla ciebie bardzo ważne zadanie.
– Jakie zadanie? – Zpytałam, czując lekkie podekscytowanie. Nareszcie oderwę się od tej monotonii chociaż na trochę. Przyzwyczajona byłam juz do walki i narażania życia, przynajmniej to zmieniła we mnie wojna.
– Skradziony został pewien holokryształ z bardzo ważnymi danymi – wyjaśnił rycerzyk. – Rada… TO znaczy chcemy zebyś go odnalazła. Przydzielimy ci do pomocy drugiego padawana.
– Ale mi nie potrzebny drugi padawan – zaoponowała. – Przecież wiesz, ze radziłam juz sobie z trudniejszymi rzeczami niz szukanie holokryształu. I to sama.
– To juz postanowione, padawanko – odrzekł zimno Mace Windu. No tak, jak zwykle dowiaduję się o wszystkim ostatnia i nie mam nic do powiedzenia.
– Padawana dla ciebie wybraliśmy juz – wtrącił Yoda.
– A kogo? – Zpytałam zrezygnowana, czując maleńka iskierkę nadzieji, chociaż tak naprawdę nie wiem na co liczyłam. Że tym padawanem będzie Kylo? Śmiej się z własnej głupoty.
– Padawan Solo z toba poleci – odpowiedział Yoda, a Mace Windu dorzucił coś, co sprawiło że omało nie jęknęła z rozpaczy:
– Padawan Anakin Solo. –
O nie, wszystko tylko nie to. Anakin Solo był postrzelony, zwariowany i zachowywał sie niekiedy jak dziecko. Miał 17 lat i wśród padawanów krążyły nawet plotki, ze od dawna juz sie we mnie podkochuje i traktuje mnie jak coś w rodzaju obsesji. Nie mogłobyć nic gorszego niz zakochany nastolatek jako partner na misji.
Mój mistrz musiał coś chyba wyczytać z mojej twarzy, bo powiedział pocieszająco:
-Wiem ze Anakin jest niekiedy bardzo nieznośny… –
Uśmiechnął się lekko, jakby chciał powiedzieć: ten typ tak ma, ja też taki byłem, poczym ciągnął dalej:
– Mam nadzieje ze sprowadzisz go jednak na ziemię i pokażesz, ze to nie jest zabawa ani szansa na podryw, tylko misja. –
O nie, a wiec on też w to wierzył tak? Fakt, Anakin Solo sprawiał cały czas takie wrażenie. Jeśli bedzie sie zawieszać w momencie, w którym bedę mu wyjaśniała coś ważnego poprostu strzelę go w twarz, daję słowo.
– Czy on juz wie? – Zpytałam, starając się mówić jak najspokojniej.
– Sam zgłosił się na ochotnika – odparł Mace Windu.
Stang. Nie mogło juz byc gozej. Wdepnęłam właśnie w ogromne poodoo, ale wdepnę w nie razem z panem Solo.
– Wyruszacie jutro rano – dodał rycerzyk. – prześlemy wam kąkretne dane dotyczące waszego zadania, tak abyście mogli opracować plan działania jeszcze dzisiaj.
– – Mozemy liczyc na was? – Zpytał Yoda, patrząc na mnie tyli swoimi wielkimi oczami. – Ufać, ze nas nie zawiedziecie mozemy?
– Tak mistrzu – odpowiedziałam z szacunkiem. – Załatwimy to, znaczy… eee… Poradzimy sobie.
– Bardzo dobrze – odparł Yoda. – Teraz odejść mozesz. Młodego Solo szukaj. Omówić szczeguły musicie.
– Tak jest – wybąkałam poczym wyszłam szukać tego idioty. Ku mojej wściekłości, wpadłam na niego za raz gdy zamknęłam drzwi. Stał za nimi i perfidnie podsłuchiwał, uśmiechając się przy tym głupio.
– Solo, ty palancie – żachnęłam sie, gdy złapał mnie w pół po tym, gdy niemal podstawił mi nogę. – Miałam cię szukać, a ty perfidnie tu stałeś i wszystko słyszałeś tak? Puść mnie, zabieraj ode mnie łapy, ale juz! –
Cóż, moze taktykę w postępowaniu z facetami przejęłam od Rey, ale na ten moment nie potrafiłam mu powiedzieć niczego cieplejszego. Wiedziałam teraz doskonale co Rey przechodziła z Finnem, który tak samo za nią latał.
– Dostałaś juz dane? – Zpytał z głupim uśmiechem, puszczajac mnie w końcu. Miał szczęście ze zrobił to w ostatniej chwili.
– nie dałeś mi mozliwości nawet sprawdzic, wiec nie odpowiem ci narazie na to pytanie, Solo – prychnęłam z rozdrażnieniem.
– AHsoka, mamy misję – przypomniał mi przymilnym tonem. – Moze mogłabys być dla mnie milsza? –
W jego niebieskich oczach zapaliły się wesołe iskierki.
– Mogłabym, jeśli zaczniesz sie zachowywać jak przystało na padawana – zripostowała. Zżedła mu mina w trybie natychmiastowym.
– Jakbys nie zauważyła to jestem od ciebie starszy, kochanie – odparł po chwili z rozbrajająca prostotą. – Wiec to ty powinnaś sie zachowywać jak przystało… Na młodszego padawana.
– zesz ty… – Z trudem powstrzymałam sie by nie strzelić go w twarz. Odetchnęłam głęboko zeby się uspokoić. Jeśli tak dalej będziemy sobie docinać, to nie wykonamy nawet w połowie powierzonego nam zadania. Musimy jakos współpracować, chodźby ta współpraca miała opierać sie na chłodnej uprzejmości.
– Chodź, Solo – powiedziałam z rezygnacją. – Przejżymy te dane i zastanowimy sie co robić.
– No, to mi sie podoba, kwiatuszku – oznajmił, specjalnie ruszając przodem. – Odrazu wyładniałaś jak się uspokoiłaś.
– Och zamknij się już – zawołałam, zbiegając za nim po schodach.
Pare chwil później siedzieliśmy juz w świetlicy, każde z nas pochylone nad swoim datapadem.
– No wiec tak – zaczął Anakin. – W zaginionym holokrysztale znajdują sie informacje na temat bardzo groźnego i śmiercionośnego wirusa, powstałego dzieś na zewnętrznych rubierzach, planeta nie znana, pla pla pla. Holokryształ, o którym cały czas mówimy najprawdopodobniej skradła nasza droga Asaj Ventres, chcąc nakłonić do współpracy jakiegoś naukowca, by pomógł opracować jej prototyp broni zawierającej składniki tego wirusa…
– Ok, a gdzie nasza Ventres się ukrywa? – Zpytałam, śledząc uważnie w zapiskach to co mówił Anakin.
– Poczekaj… – W zamysleniu przejechał palcem po ekranie, jakby samym dotykiem chciał namierzyć Ventres.
– Patrz, tutaj. – Pochyliłam się by pokazać mu palcem i aż zamarła.
– Shili – wyszeptała ze zgrozą. Moja rodzinna planeta.
– No tak, Shili. – Anakin otrząsnął się z zamyślenia. – Wiec plan wyglada mniej więcej tak. Lecimy na Shili, odbijamy Ventres holokryształ, jeśli nam się uda to ją samą też, uciekamy i wracamy.
– łatwiej powiedzieć niż zrobic – oznajmiłam ponuro.
– Głowa do góry, poradzimy sobie – pocieszył mnie Anakin. – Nie jesteś sama bo masz mnie, a ja jestem dobry w pilotarzu, nie chwaląc się. O widzisz? Nawet talent literacki mam, teraz wpadłem na to sam.
– Dobra, dosc juz – przerwałam mu. – Nie popisuj sie. To w takim razie widzimy sie jutro rano tak?
– Z samego rana, jak tylko słońce wstanie, a ty w spokoju zjesz sobie sniadanie…
– Solo. – Zakryłam twarz rękami, czujac ze wzbiera we mnie jednoczesnie śmiech i złosć. Nie chciałam zeby to zobaczył. Juz nie złościła się na niego, ale na to że udało mu się mnie rozśmieszyć.
– Ha, widzę ze trafiłem w czuły punkt. – Wstryknął palcami. – Będę cie tak rozśmieszał przez całą drogę na Shili.
– To ja w takim razie przez całą drogę nie wyjdę z kabiny medytacyjnej – oznajmiłam chłodno i wstałam. – No to do jutra… Anakinie. –
Pożegnałam go oficjalnie, ignorując słodki uśmiech jaki mi posłał pozwalajac mi odejźć.
Chciałam jeszcze przed jutrzejszym wylotem zrobic coś dla Kylo, tak zeby móc się z nim pożegnać i zeby wiedział ze to ja, chociaż nie zamierzałam się ujawniać. Cóż, wrócę do pokoju i nad czyms na pewno pomyślę.
Jednak nie dane mi było nawet nad czym kolwiek pomysleć, bo okazja sama się nadarzyła. Kylo sam mnie znalazł. Zobaczyłam go z początku jak idzie po schodach, powoli i niepewnie. Jak zwykle wyglądał tak samo. Ręce opuszczone po bokach, jakby czegoś mu w nich brakowało do trzymania, głowa lekko pochylona a cała jego sylwetka lekko przygarbiona. Myslałam ze mnie minie, ale on zatrzymał się tuż przede mną.
– Ahsoka… – Odezwał sie niepewnie. Sposób w jaki wymówił moje imię dziwnie mnie poruszył. – Bo ja… No… Wyjeżdzasz jutro tak? Na misję z moim młodszym bratem. –
Nie wiedziałam z kąd to wiedział, ale postanowiłam go nie okłamywać. WYgladał jakos tak… Smutniej niz zwykle.
– Tak Kylo – przytaknęła. – Ale chyba to cię nie martwi prawda? Znaczy… Nie jest to jakis twój problem? –
Wzruszył ramionami, poczym bez słowa wyciagnął do mnie ręke. Ujęłam ją, a on ścisnął ja krutko ale stanowczo. Jego ręka była taka jak zwykle, ciepła i silna. Gdyby nie fakt ze lekko drżała, nie mozna byłoby poznać ile kiedyś wyrządziła złego. Ale nie, nie moge o tym myśleć.
– Kylo? – Zaczęłam niepewnie, lecz on w tym momencie puścił moją rękę.
– Niech… – Zawachał się przez chwilę, potem odetchnął głęboko pare razy i dokończył, a jego głos z każdą sylabą opadał coraz niżej, nadając tym słową jakby podniosły charakter, jakby jakis symbol:
– Niech moc będzie z tobą.
– I z toba, Kylo – odpowiedziałam bez wachania. Odwrócił się i zrobił pare kroków z powrotem w stronę schodów, lecz gdy był juz jedną nogą na stopniu odwrócił się i dodał jeszcze bardziej niepewnym, lekko łamiącym się głosem:
– I uważaj na siebie. –
Znowu postąpił pare kroków przed siebie.
– Jeśli ty nie wrócisz – podjął po chwili – to nie będzie nikogo kto będzie się tak ładnie uśmiechał. –
Po tych słowach najwidoczniej stracił już resztki pewności siebie, bo po chwili odszedł, jeszcze barziej niepewnym krokiem niz wcześniej przyszedł, zostawiajac mnie z uczuciem kąpletnej pustki, jakby mi też odebrał w ten sposób całą odwagę.
Teraz juz nie miałam wyjźcia. Tłumiąc w sobie płacz ruszyłam w ślad za nim po schodach w stronęmojej kwatery.
Gdy otworzyłam drzwi na spotkanie wyszła mi Rey.
– Już wszystko wiem – odezwała się na przywitanie. – Lecisz na misje, ty i młody Annie. –
Annie, Annie. Wszyscy go tak nazywali. Mogłabym sama dołączyć do tych osób gdyby mnie tak nie denerwował.
– No tak – odparłam. – Czyli wieści szybko się roznoszą. Ky… Znaczy Kylo też wie, przyszedł do mnie.
– Ky! – Rey aż pisnęła z zachwytu.
– Ciszej, bo jeszcze usłyszy – uciszyłam ją pospiesznie.
– Ale to takie ładne – odszepnęła. – Wiesz? On się martwi. A ty… Nie wściekaj się tak na ANniego. Jest młody…
– Tak jak i ja – odparowałam. – Jest trzy lata ode mnie starszy.
– No wiesz… Powiedzmy, ze u facetów to jest tak jakby był twoim ruwieśnikiem – ztwierdziła bez ogrudek. – Finn zachowuje się identycznie tak samo, ale jednak jest dobrym przyjacielem. Poprostu pozwól mu czasami trochę… No… Pomarzyć.
– O mnie. – Prychnęłam i omal sie nie roześmiałąm. Przeszłam przez pokuj i usiadłam na łózku. – Jasne. Ja sobie moge marzyć o Kylo, więc taki Annie moze sobie pomarzyć o mnie, zwłaszcza ze Kylo to jego brat. Ciekawe co by zrobił Annie gdyby się dowiedział… –
Rey zahihotała i klasnęla w dłonie.
– Walczyłby o ciebie już otwarcie. Ahsoka, on po za tobą świata nie widzi, czy ty to zauważyłaś? Ostatnio miał nawet popisane ręce. Na prawej miał twoje imię, na lewej nazwisko. –
Wybuchnęła smiechem. Wszystko naprawdę rozumiem, ale ja bym tak nie zrobiła.
– No śmiej się, smiej – zawołała Rey z rozbawieniem. – Gdybys ty teraz widziała jakie ci się twoje głowoogony zrobiły jaskrawe… –
Przestałam się śmiać w jednej chwili.
– Wiesz? Moze za wiele już przeżyła – powiedziałam refleksyjnie. – Moze wojna sprawiła ze wydoroślałam aż za bardzo…
– Kochana moja Ahsoko. – Rey usiadła obok mnie na łóżku. – Co ja mam powiedzieć? Ja, kiedyś zbieraczka złomu. To była moja praca. Im więcej uzbierałam żelastwa, tym wiecej dostawałam jedzenia. Rey zawsze była tam gdzie był bałagan. Rey musiała sprzątać i tak dalej. Wiesz jak mnie nazywano? Śmieciarz i tak dalej. Wiem, ty walczyłaś o zycie. Nie tylko swoje, ale i swojego mistrza i wszystkich zagrożonych wojną istot, a ja walczyłam sama o siebie. Aż nie spotkałam bb-8, potem Finna, Hana Solo… Dopiero wtedy moje zycie sie zmieniło. Nawet czasami mam wrażenie, ze powinnam wrócić do tego co robiłam. Moze nie koniecznie na Jakku, ale na jakąś inną planetę.
– Rey, nie mów tak! – W jednej chwili objęłam ja ramieniem. Było mi jej teraz tak szkoda, ze problem Anniego i Kylo odszedł teraz w niepamięć. W tej chwili ważna była Rey i to co przeszła kiedyś. Chyba faktycznie wolałabym walczyć na froncie niz zbierać złom tak jak ona, i tak jak ona być traktowaną jak popychadło przez tego całego Uncara, o którym mi opowiadała. Gdybym tylko poleciała na Jakku i spotkała tego rozpasłego padalca…
– Ahsoka… – Szepnęła Rey kładąc mi głowę na ramieniu, a mój gniew odrazu ustąpił. – Dziękuję ci ze jesteś. Ty, Kylo, Finn… No Wszyscy. Ale to ty jesteś moją przyjaciółką.
– I zawsze nią będę – powiedziałam pewnie. – Nie martw się Rey, przeszłość jest juz za tobą. Wiesz? Kiedyś wyczytałam takie ładne zdanie. Jeśli będziesz mysleć i rozpamiętywać przeszłość, to przegapisz zycie.
– Masz rację, tez to słyszałam. – Rey wzięła się w garść. – Poprostu… Czasami mam jakieś chwile słabości.
– Jesteś silna, Rey. Jesteś twarda… – Wstałam by ją przytulić.
– Ty też Ahsoko. Dla tego jesteś tak lubiana… I dla tego Annie… No wiesz.
– Zostawmy Anniego – ucięłam.
– Zobaczymy co powiesz jak wrócicie z misji. – Rey uśmiechneła się tajemniczo. – Gdybys chciała o tym pogadać, to zawsze cię wysłucham.
– Dzieki – przytuliłyśmy się nawzajem i na tym nasza rozmowa i wątpliwości się zakończyły.
Na następny dzień opuściłam centrum medyczne, fizycznie zdrowa, psychicznie… Powiedzmy że też. Wiedziałam co mnie teraz będzie czekać. Rozmowa z radą. Ponad to od tamtej pamiętnej nocy ani razu nie widziałam Kylo. Anakin wpadł co prawda z informacją ze wszystko w porządku i ze wszyscy bardzo się o mnie martwią, ale to mnie nie pocieszyło. Widziałam ze sam był jeszcze wstrząśnięty tym co sie stało.
Późnym popołódniem, gdy siedziałam w pokoju, przeglądając moją niewielka kolekcję rużnokolorowych koralików, z których mozna było robic naprawdę ładne rzeczy, drzwi otworzyły się i weszła moja współlokatorka, a jednocześnie jedna z najlepszych przyjaciółek – Rey. Minę miała śmiertelnie poważną.
– Ahsoko, rada jedi chce cię widzieć – oznajmiła lekko pogrzebowym tonem.
Bezwiednie wypuściłam z palców trzymany w ręku koralik, na którym widniała maleńka literka K. Jak Kylo…
– Juz idę. – Podniosłam się z łóżka, starając sie użyć techniki uspokajania nerwów, żeby przy rozmowie z radą nie stracić głowy i nie zapomniec słów. Rey podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. Jej ręka była taka ciepła i życzliwa, że odrazu dodało mi to otuchy i pewności siebie.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się pocieszająco. Jejku, ta dziewczyna ma dopiero 19 lat, a niekiedy zachowuje się i mówi tak, jakby przeżyła znacznie więcej, co w zasadzie nie mijało się z prawdą. Kiedyś zwykła zbieraczka złomu na pustynnej planecie Jakku, teraz padawanka jedi, dodająca każdemu otuchy swoja siłą, optymizmem i pewnością siebie. Za to ją właśnie uwielbiałam. Zwykła, ale jednak nie zwykła.
– Zobaczymy sie za niedługo – powiedziałam z nową siłą w głosie, a ona zdjęła rękę z mojego ramienia.
– idź juz, padawanko – zażartowała, a ja wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi, udając się do sali obrad rady.
Gdy tam weszłam siedzieli już tam wszyscy. Oczywiście najważniejszy maleńki mistrz Yoda, oprucz niego jeszcze Mace Windu, jego mozna powiedzieć prawa ręka, mistrzyni Luminara Unduli oraz Aila Secura, Taria Damsin, Anakin i pozostali, których juz nie będę wymieniać.
– Dziękujemy ze przyszłaś, padawanko Tano – odezwał się Mace Windu. – Rada ma do ciebie kilka pytań. –
Stanęłam przed nimi i zaplotłam nerwowo ręce za plecami, czujac jak robia mi się mokre ze zdenerwowania. Odetchnęłam głęboko kilka razy, przygotowując się na to co za chwilę się zacznie.
– Ahsoko – odezwała się mistrzyni Luminara. Mówiła jak zwykle spokojnym, melodyjnym głosem, bez jakiego kolwiek chłodu czy oficjalności. Gdyby się uprzeć możnaby nawet powiedzieć, ze w jej głosie brzmiała troska. – Powiedz nam wszystkim proszę, co dokładnie się wydażyło kilka dni temu w jaskini. To bardzo ważne. Nie chcięlismy wypytywać cie wcześniej. Uzdrowiciele mówili ze byłaś w silnym szoku. Ale teraz juz czujesz się lepiej, mam taką nadzieje.
– Tak, mistrzyni Luminaro – odpowiedziałam, starając się by mój głos nie brzmiał cicho i nie pewnie. – Powiem jak było.
– Jesteś niezwykle dzielna, padawanko – pochwaliła mnie Luminara. – Nie chcemy żeby to kiedy kolwiek sie jeszcze powtórzyło.
– Wiem – przytaknęła. Jeszcze raz odetchnęłam głęboko i gdy ponownie się odezwałam, w moim głosie zabrzmiała nowa siła:
– To był Snoke. Prawdziwy, nie jakaś zjawa czy hologram. Twierdził że od dawna mnie obserwował i teraz jak się tak nad tym zastanowiłam dłóżej, to faktycznie czułam jakąś dziwną obecność w mocy, ale myslałam ze to mi sie tylko wydaje.
– Swojego mistrza o tym fakcie nie poinformowałaś, hm? – Odezwał się Yoda.
– Tak jak mówiłam, myslałam ze to tylko moje przewrażliwienie – wyjaśniłam. – Wiem, popełniłam błąd lekceważąc to i nie mówiąc o tym nikomu, ale… Nie wiedziałam że tak to się skończy.
– Odpowiedzi w mocy nie szukałaś – drążył dalej Yoda.
– Ahsoka to jeszcze padawan – stanął w mojej obronie rycerzyk. – Jedyny jakiego miałem i z jakiego moge powiedzieć, ze jestem naprawdę dumny. Robi postępy, a to ze jest niekiedy lekkomyślna i nierozważna… Nie wymagajmy od niej czegoś czego sami nie robiliśmy w jej wieku. Mistrzu Yoda, pamietasz? Ja byłem taki sam mając czternaście lat. Nie mozesz mieć pretensji do niej ze zlekceważyła cos co jej samej nie zaniepokoiło. –
W jego głosie pobrzmiewała gniewna nuta. Odniosłam wrażenie ze chciał powiedziec cos jeszcze, ale się powstrzymał. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i dostrzegłam w jego oczach, ze zabardzo dał sie ponieść emocjom i powiedział o kilka słów za dużo.
– Zostawmy kwestię lekkomyślności padawanki Tano – wtrącił się do rozmowy mistrz Pelo Koon. – Najbardziej istotnym problemem jest to co sie stało.
– Skutki błędu padawanki naszym błędem też są – dodał Yoda.
– Snoke teraz zna zapewne wszystkie nasze posunięcia – dodała mistrzyni Damsin, bawiąc się machinalnie swoim długim warkoczem, którego prawdę mówiąc strasznie jej zazdrościłam. W ogulę zazdroszczę ludziom włosów, zwłaszcza takich długich i ładnych jak mistrzyni Damsin.
– Snoke chce przeciągnąć Kylo Rena na swoją stronę – dodała mistrzyni Secura.
– Los Kylo Rena młodego nie pewny jest – dodał Yoda przymykając oczy, a ja poczułam leciutkie ukłócie niepokoju. – Jego samego charakter bardzo chwiejny jest, osobowość nie stabilna.
– Ale przecież wraca do nas – zaczęłam, ale szybko urwałam, czujac ze za chwilę ja mogę powiedzieć kilka słó? za duzo.
– Ale ciągle ma w sobie ślady ciemnej strony – odparła łagodnie Luminara. – Snoke zabił w nim pewne rzeczy, które dla nas są całkiem zwyczajne. Kylo Ren jest chodzącą tykającą bomba, która w każdej chwili moze wybuchnąć.
– Obserwowałam go nie raz bardzo uważnie – wtrąciła mistrzyni Damsin. – W jednej chwili był spokojny, prawie obojętny, a w następnej zaczynał kipieć z furii. Trzeba było użyć naprawdę silnych argumentów by go uspokoić.
– Ale on cierpi – zaprotestowałam, nie mogąc dłóżej tego słuchać. Jak oni mogli obwiniać Kylo za to cale zamieszanie? – Trzeba mu pomuc, a nie traktować jak coś na co trzeba w każdej chwili uważać. W ten sposób go od siebie odtrącamy nie prawda?
– Tam w jaskini – zaczął Anaki. – Gdy pobiegł razem ze mną ratować Ahsokę… Widziałem to. Widziałem i czułem. Balansował dosłownie na krawędzi między światłem a ciemnością, lecz ostatecznie nie dał się zwieść Snoke'owi. Niósł Ahsokę na rękach aż do samej swiatynii i nie pozwolił mi jej sobie odebrać. –
Poczułam jak mój rzołądek wywraca gwałtownego fikołka, a serce niemal natychmiast zaczyna bić szybciej. A wiec to Kylo mnie przyniósł. Dla czego oni nadaltraktuja go jak bezwzględnego sitha?
– Fakt, to dowodzi ze ma w sobie swiatło – odezwał sie Mace WIndu. – Ale nie zmienia faktu, ze jest w nim jeszcze wiele z sitha. Nie mozna mu do końca ufać. Ani jego słowom, ani jego uczuciom.
– Rację mistrz Windu ma – przytaknął Yoda, a ja z trudem zdusiłam chcący mi się wyrwać z gardła gniewny warkot. Dla czego oni są tacy ślepi? Tacy bezduszni?
– na tym właśnie polega myslenie ortodoksyjnych jedi – pomyślałam w duchu. – Sama bys tak skończyła gdybys nie poznała altisjańskich. Przywiazanie prowadzi do miłosci, miłosć prowadzi do strachu, strach prowadzi do nienawiści, nienawiść do agresji… W tym wypadku jednak jest inaczej. Miłośc prowadzi na jasna stronę. Miłośc jest w stanie ocalić Kylo. I on tego chce, ja to wiem, a ty nigdy tego nie zrozumiesz, mistrzu Yoda. –
Z tych rozmyślań wyrwał mnie głos Yody:
– Odejźc już mozesz, moja droga. Odpowiedzi na swoje pytania w mocy szukaj. Przyszłość swoją badź naszą dostrzeżesz byc moze. –
Westchnęłam cieżko. Więc tak, dziecko trzeba odprawić, bo dorośli bedą rozmawiać o sprawach, o których dzieci nie mogą juz wiedzieć. Świetnie. Jednak gdy odpowiedziałam starałam sie mówić spokojnie i z szacunkiem:
– tak jest, mistrzu. Dziękuje. –
Po tych słowach wyszłam i niemal pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Nie miałam zamiaru medytować, nie teraz. Zrobię to później. Teraz byłam za bardzo zdenerwowana. Chciałam poprostu zamknąc się w pokoju, włączyć muzykę i poprostu zapomnieć o gożkich słowach rady, a w szczegulnosci świętoszkowatego Yody i Mace'a Windu, traktujących Kylo jak zło konieczne. Co im w ogule do altisjańskich Jedi? My żyjemy po swojemu, ale Yoda nadal cieszy sie wielkim szacunkiem i to on musi mieć swoje ostatnie zdanie w każdej kwestii.
I gdy tak biegłam rozwścieczona po schodach zauważyłam nagle jakaś postać, siedzącą skulona na półpiętrze. Wyhamowała gwałtownie i aż zamarła. To był Kylo. Siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, najwidoczniej przeżywając znowu jakieś wewnętrzne rozterki. Jejku…
Powoli, nie chcąc go przestraszyć zbliżyłam sie i kucnełam na przeciw niego. Przez chwile myslałam gorączkowo czy się odzywać, jednak doszłam do wniozku, że jeśli będzie chciał się wyżyć prosze bardzo, niech zrobi to na mnie.
– Hej Kylo – powiedziałam kojąco. Zadrżał i odjął ręce od twarzy, spoglądając na mnie szeroko otwartymi, udręczonymi oczami.
Poczułam jak coś ściska mnie boleśnie za gardło, ale nie dałam niczego po sobie poznać i ciągnęła dalej nie zrażona:
– W zasadzie miałam cie szukać, ale skoro cie znalazłam tutaj… Stało się cos ze tak tu siedzisz sam? –
Wzruszył tylko ramionami. Przywykłam do tego ze zadko się odzywał, a jeszcze żadzie odpowiadał pełnym zdaniem. Był jak małe dziecko, które poznaje świat.
– Ktos ci coś powiedział? – dopytywałam dalej. Niepewnie potrząsnął głową.
– Ktoś ci sprawił przykrość, zrobił krzywdę? –
Tym razem bardziej stanowcze potrząśnięcie głową.
– To co się dzieje? – Oparłam się pokusie by położyć mu ręke na ramieniu. Czułam sie przy nim bezpieczna, ale nie miałam pewności jak on czuje się przy mnie. A może czuje się teraz osaczony? Nie miałam odwagi wysadować go mocą, to byłoby zbyt… Imtymne? Osobiste?
Spojrzał na mnie bezradnie, a to spojrzenie powiedziało mi jedno. Nic więcej się na tą chwilę nie dowiem.
– Wiesz? Chciałam ci podziękować – ciągnęłam nie zrażona. – Za to co zrobiłeś tam w jaskini. Rada mi wszystko powiedziała…
– Nie chcą mnie. – Głos Kylo zabrzmiał nizko i głucho, jakby ponownie dochodził z pod zakrywającej jego twarz maski. – Nie lubią mnie. Nie lubią i nie ufają. –
Urwał na moment. Odetchnął głeboko.
– Ja sobie też nie ufam – podjął juz ostrzejszym tonem, a ja zauważyłam ze zaczął oddychać troszkę szybciej. Wygladało to tak, jakby zbliżał się jeden z jego napadów złosci. Nie zwarzajac na konsekwencje wyciągnęłam do niego ręke. Ku mojemu zaskoczeniu, złapał ją i ścisnął mocno.
– Kylo, to nie prawda – powiedziałam chcąc go uspokoić. Wciąć trzymajac moją ręke w swojej zacisnął mocno palce, tak ze moja dłoń całkowicie teraz zniknęła w jego silnej dłoni.
– Nie oszukuj mnie – odezwał sie z gniewnymi błyskami w oczach. Oddychał teraz szybko ze zdenerwowania.
Przysunełam sie do niego blizej, nie chcąc zeby widział we mnie ofermowatego dzieciaka. W tej chwili czułam się silna i chciałam mu tą siłę przekazać.
– Posłuchaj, Kylo – zaczęłam, ujmując go wolna ręką za podbródek i podnosząc jego głowę tak, żeby spojrzał mi w oczy. – Nie ważne co mysli o tobie rada. Nie tylko oni jedni są w galaktyce. Popatrz ilu ludzi jest z tobą. Jest Rey, Anakin, wszyscy którzy ci pomagają…
– ty też jesteś, prawda? – Zpytał cicho, a w jego głosie zabrzmiała taka nadzieja i ufność, że mój rzołądek ponownie wywrócił koziołka.
– Tak, ja też jestem – odparłam pewnie. – Jestem twoja przyjaciółką, to znaczy że… Że cię lubię i ci ufam.
– Ale zaprzyjaźnić mozna się tylko z człowiekiem – powiedział. Złośc juz całkiem mu przeszła, teraz zastąpiona przez mimo wolną ciekawość. – Przyjaźnić się z kimś czyli ufać komuś. Jeśli ja na przykład pisał bym pamietnik, to z nim też bym się wtedy zaprzyjaźnił? Przecież tak się nie da. –
Spojrzał na mnie bezradnie. Naprawdę tego nie rozumiał. Dla czego ta głupia rada nie widzi jaka Snoke wyrządził mu krzywdę? Zabił w nim tego kim był kiedyś, pozbawił go wszystkiego, nawet umiejętności rozumienia podstawowych uczuć.
– Bo widzisz, z tą przyjaźnią jest tak – zaczęłam, mówiac jak naj cierpliwie. – Człowiek jest twoim przyjacielem jesli ci ufa, z resztą nie tylko człowiek. Każda żywa istota. Jeśli ktoś kogoś lubi… –
Ścisnął mnie za rękę, patrząc na mnie pytająco. Uznałam, że wyjaśnię mu to w najprostrzy dla niego sposób.
– Mozesz to narazie rozumieć tak, ze lubic kogos oznacza, ze nie chce się zrobić drugiej osobie krzywdy.
– Chyba rozumiem – odparł powoli. – To w takim razie ja cię lubie. I Rey też lubię. I mistrzynię Damsin… –
Prawie podskoczyłam z radosci. Zrobił kolejny krok w strone swiatła. Nie ważne ze malutki, ale jednak idzie w dobrym kierunku, a nie jak twierdzi rada w złym.
– Już mi lepiej – odezwał się ponobnie. – Juz nie czuję ciemnosci, nie ma jej. Teraz widze swiatło. I nie musisz mi dziękować. Ja pomogłem tobie, a ty pomogłas teraz mi. Tak sie chyba powinno robic prawda? Tak robią ci, którzy mają w sobie światło tak?
– Tak Kyle… Kylo – poprawiłam sie szybko. Zamrugał oczami, a po chwili zrobił coś, co sprawiło że omało sie nie rozpłakałam ponownie. Spojrzał mi w oczy, a następnie uniósł kąciki ust w kruciutkim, ale za to szczerym uśmiechu, takim prosto z serca.
I gdy tak na niego patrzyłam ponownie odstąpiła od normy. Z nadmiaru ulgi i radości wybuchnęłam głośnym śmiechem, którego juz nie starałam się powstrzymać.
Kylo patrzył na mnie przez krutka chwile, jakby nie rozumiał tego co sie stało, a potem wydał z siebie dźwięk, którego nie mozna było pomylić z żadnym innym. To był śmiech. Cichy, jakby jeszcze nie pewny, ale jednak. Po raz pierwszy widziałam, jak Kylo Ren, niegdyś bezwzględny i okrutny sith śmiał się w głos, a w jego oczach zamiast gniewu i bezduszności widać było teraz spokuj i wielką ufność małego dziecka.
– Lubię jak tak robisz – powiedział po krutkiej chwili, w której znowu stał się poważny. – Jak sie śmiejesz. To jest takie… –
Urwał, z wyraźnym trudem szukając odpowiedniego słowa.
– Miłe – dokończył w końcu.
Ścisnęłam jego rękę. Teraz nie obchodziło mnie że wyrządziła w przeszłosci tak wiele zła, ze z tej ręki zginęło tyłu nie winnych ludzi. W tej chwili nie była już to ręka mordercy, ukryta w czarnej rękawicy. Ta ręka była teraz delikatna, ciepła i lekko drżąca z nadmiaru emocji.
– Dziękuję – powiedzieliśmy jednocześnie, a ja odniosłam niemal obsesyjne wrażenie, ze nawet nasze głosy połączone razem nawzajem się uzupełniają.
Kylo puścił moją rękę i wstał. Ja ruwnież podniosłam zię z kolan i stałam tak przed nim, patrząc na niego w milczeniu. Jego wysoka, wyprostowana sylwetka, jego metr 89 we własnej osobie stało teraz, gurójac nade mną jak strażnik.
– No to… Cześć – powiedział po chwili Kylo, położył mi na ułamek sekundy dłoń na ramieniu i ruszył w górę po schodach.
Stałam przez chwilę tam gdzie mnie zostawił, odprowadzając go wzrokiem.
– Niech moc będzie z toba, Ky – szepnęłam telepatycznie. Nazywałam go tak tylko w myślach i tylko w tych, do których on nigdy nie będzie miał dostępu.
Z cichym westchnieniem sama poszłam na górę w ślad za nim, jednak spierowałam się do innego korytarza niż on.
– No, jesteś w końcu – wykrzyknęła Rey, gdy minutę później otwarłam drzwi pokoju. – Co tak długo, rada cię zatrzymała? Ukarali cie za cos? –
W jej głosie pojawił sie wyraźny niepokuj.
– Nie – odpowiedziałam krutko, zamykajac drzwi i opadając na łóżko. Odrazu zauważyłam, ze Rey w trakcie mojej nieobecności zajmowała się sprzątaniem. Jej kolejny nawyk z Jakku. Nienawidziła bałaganu. W tle leciała cicho muzyka z odtwarzacza.
– Ahsoko, wszystko w porządku? – Zatroskała się Rey, podchodząc i siadając obok mnie. – Masz taki nieobecny wyraz twarzy…
– Nic sie nie stało – wyjaśniłam. – Poprostu… Widziałam Kylo. –
Rey nabrała gwałtownie powietrza.
– Znowu był w rozterce – westchnęłam, czujac jak sama obecnośc Rey wyzwala we mnie potok słów. – Gdyby nikt go nie znalazł mógłby zrobić sobie krzywdę… Albo komuś. A wiesz jak traktuje go rada? Yoda i Mace Windu wyrażają się o nim tak, jakby był potworem a nie człowiekiem. Czymś, co trzeba trzymać tylko po to zeby mieć na to oko, zeby komuś nie stała się krzywda. Rey, nie potrafię tego zrozumieć. A gdy zasugerowałam im ze odtrącają Kylo to poprostu kazali mi wyjźć! Jakbym miała piec lat!
– Ahsoka, cicho, nie krzycz. – Rey położyła mi ręke na ramieniu, a ja zdałam sobie dopiero teraz sprawę z tego, że zamiast mówić wrzeszczę juz bez sensownie, wściekając się na wszystko i za wszystko.
– Wiem ze cię to boli – ciagnela dalej Rey. – Uwierz, mi też się to ani trochę nie podoba. Tym bardziej po tym co Kylo zrobił ostatnio dla ciebie mogliby nabrać do niego większego zaufania. –
Poczułam, ze jeśli jeszcze będziemy drążyć ten temat to naprawdę się wścieknę, więc postanowiłam go jak najszybciej zakończyć.
– Chodź Rey – powiedziałam, wstając i siląc się na spokuj. – Pomogę ci ze sprzątaniem. –
Zgodziła się odrazu, rozumiejąc ze rozpaczliwie chcę zkierować naszą rozmowę z dała od tematu rady i Kylo. Cała Rey, potrafiła bardzo dobrze czytać miedzy wierszami.
Tak wiec obie zajęłyśmy się sprzątaniem pokoju, a ja powiesiłam sobie nad łóżkiem nowy rozkład zajęć, który dostałam rano od rycerzyka i który miał wejźć w moje zycie juz od jutra.
W następnej chwili.. Tak mi się rzynajmniej wydawało poczułam ciepło. Usłysłałam jakieś głosy, bardzo blizko mnie. Chciałam od nich uciec, ale nie mogłam. Gdy rzuciłam się gwałtownie w bok zdałam sobie sprawę z tego że leżę w pościeli.
– Gdzie ja jestem, u stang? – pomyślałam odrętwiała. Usiłowałam przypomnieć sobie co się właściwie stało, ale szczeguły umykały mi z pamięci. Kylo Ren. Widziałam chyba Kylo Rena… Znowu coś mi się śniło…
– Źle stało się – usłyszałam nagle głos mistrza Yody. Co on tu robi? Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. – To co stało się, naszym niedopatrzeniem i ignoranctwem było. Mistrzu Skywalker. Dwa dni od tych wydarzeń minęło, a z twoją padawanką porozmawiać nie mogliśmy.
– Jest w transie – wyjaśnił spokojnie rycerzyk. – Przeżyła zbyt wielki wstrząs. Sam nie wiem co tam się dokładnie wydarzyło. Mam nadzieję że Ahsoka nam wszystko powie gdy się obudzi. –
A więc to nie był sen. Nie, nie… A może ja nadal śpię? Rozchyliłam powieki i dostrzegłam ich. Mistrza Yodę i rycerzyka siedzących przy mnie.
– Ahsoka! – Gdyby mógł, rycerzyk na pewno by mnie uściskał. Sprawiał takie wrażenie. Jednak w obecnych okolicznościach zdobył się na szeroki, pełen ulgi uśmiech.
– Obudziłaś się, w końcu. Jak się czujesz?
– Ja… nie wiem – odpowiedziałam. Mój głos zabrzmiał wątle i piskliwie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w zgjęciu mojego prawego łokcia tkwi jakaś igła. Zapewne kroplówka, skoro leżę już tu dwa dni… Dwa dni? Prawie przeraziła mnie ta myśl.
– Co się stało? – Opytałam, usiłując usiąść, jednak rycerzyk przytrzymał mnie stanowczo i delikatnie popchnął z powrotem.
– Byłaś w szoku – stwierdził. – Mistrz Yoda kazał umieścić cię narazie tutaj, w centrum medycznym. Do puki całkiem nie wydobrzejesz masz odwołane wszystkie zajęcia.
– Acha… Rozumiem – wybąkałam, chodź tak naprawdę nie wiele z tego rozumiałam. W mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl. Snoke. Nie świadomie wyszeptałam to imię na głos.
Mistrz Yoda wyciągną małą rękę i poklepał mnie po dłoni, jednak to znowu rycerzyk się odezwał:
– Już dobrze, Ahsoko. Jego już tu nie ma I zapewniam cię, że nie był elementem twojego sprawdzianu. –
Snoke… Nie ma go… Akurat. Ciężko mi w to było uwierzyć. Ciągle czułam tą złowrogą obecność. Jeśli to miało trwać nadal to dostanę szału. I Kylo Ren… Ta myśl poraziła mnie niczym błyskawica mocy. Co z Kylo renem? Byłam jednak zbyt zmęczona żeby to roztrząsać. Czułam jak powoli opadają mi powieki.
– Wypoczywaj, padawanko – przemówił maleńki mistrz Yoda. – Niepokoić cię nie będziemy.
– Wpadnę potem – obiecał rycerzyk, poczym obaj wyszli, zostawiając mnie samą. Samą w ciemności… Ponownie mignęła mi przed oczami twarz Snoke'a, a potem… Nic. Znowu zapadłam się w nicość.
Obudził mnie czyjś kojący dotyk na twarzy i kobiecy, zatroskany głos.
– Otwórz oczy, moje dziecko. Musisz coś zjeść.
– Mama? – zpytałam niewyraźnie i otworzyłam oczy. Nade mną stała uzdrowicielka Vokarahe, przyglądając mi się z troską. Pomogła mi usiąść, na wszelki wypadek podtrzymując delikatnie, chociaż radziłam sobie całkiem nie źle, poczym położyła mi na podołku tależ z sucharami.
– Jak się czujesz? – spytała.
– Nie wiem – przyznałam, wyciągając rękę i biorąc suchara. – Tak naprawdę to… Bywało chyba lepiej.
– gożej też bywało – ztwierdziła uzdrowicielka. – Przynajmniej już nie majaczysz i nie krzyczysz przez sen. –
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia..
Cokolwiek się stało, doznałaś silnego wstrząsu emocjonalnego. Fizycznie nie było z tobą najgożej. Byłaś tylko lekko potłuczona. Ale psychicznie… Musiałam pogrążyć cię w transie uzdrawiającym, bo chciałaś mi tu uciekać.
– Acha… – Przytaknęłam z roztargnieniem. – A kiedy będę mogła z tąd wyjźć? Mam treningi…
– Nie ma mowy narazie o żadnych treningach – odparła oschle. – I o żadnym przemęczaniu. Wam, młodym, wydaje się jakbyście byli niezniszczalni.
– Togrutanie są… – zaczęłam, ale uzdrowicielka mi przerwała:
– Wyobraź sobie że wiem co nie co o twojej rasie. Togrutanie czy nie togrutanie, nie jesteście nie śmiertelni. –
Nagle twarz jej złagodniała gdy zmieniła temat:
– Masz naprawdę wspaniałego przyjaciela. Nikt inny chyba nie zdobyłby się na takie poświęcenie, by czuwać przy tobie w nocy.
– Tak – przyznałam. – Mistrz Skywalker jest do tego zdolny.
– Oczywiście – przyznała. – Ale ja nie mówię o mistrzu Skywalkerze. Mówię o Kylo Renie. –
Poczułam, jak moje wnętrzności zdają się skakać z radości.
– Kylo Ren? To nic mu nie jest? – Prawie wypuściłabym suchara z ręki.
– Nic a nic. – Uzdrowicielka zdobyła się na lekki uśmiech. – Siedział przy tobie do puki go nie wyrzuciłam spać. Pytał mnie nawet o ciebie, kiedy z tąd wyjdziesz.
– Rozumiem. – Odetchnęłam głęboko, ledwo mogąc w to uwierzyć. A więc Kylo był przy mnie. Żyje, nic mu nie jest, nie poddał się woli Snoke'a…
Pospiesznie dojadłam suchary, a gdy uzdrowicielka zabrała ode mnie tależ opadłam z powrotem na poduszkę i zamknęłam oczy.
– Kylo – pomyśałam w duchu. – Nigdy się tego nie dowiesz, ale dziękuję ci. Za wszystko, nawet za twój każdy uśmiech, chociaż nie jest adresowany do mnie. –
Westchnęłam głęboko i pogrążyłam się w cichej, głębokiej medytacji, która pozwoliła mi na jakiś czas uciec od rzeczywistości.
Tej nocy jednak obudziła mnie coś dziwnego. Z początku wydawało mi się ze to złudzenie, senna iluzja, lecz nie. Obudził mnie czyjś silny uścisk na mojej ręce. Uścisk czyjejś ciepłej dłoni. To nie była dłoń Vokarahe. To była męzka dloń.
Wzdrygnęłam się gwałtownie, lecz nie otwierałam oczu, nie chcąc się zdradzic ze nie spię. Wyczuwałam w mocy obecnośc tego kogoś. To był Kylo. Czułam jego aurę, jego jeszcze trochę nikłe, nie stabilne światło, przypominające chybotliwy płomyk świeczki. Był teraz przy mnie, trzymał mnie za rękę… Miałam szczerą nadzieię że nie zoriętował się ze nie śpię.
Na szczęście nie. Ścisnął tylko krutko moją rękę, jakby myśląc że mam jakieś koszmary, a ja mimo wolnie zaczęłam oddychać spokojniej i głębiej. Czułam się bezpieczna, poraz pierwszy odkąd otworzyłam oczy po wydostaniu się z jaskini.
Usłyszałam cichy odgłos otwieranych drzwi, a następnie zbliżające się ostrożnie kroki. Zacisnęłam mocniej powieki.- Chodź – dobiegł mnie jakiś cichy szept. – Zostaw ją i chodź, musisz odpocząć. –
To nie był głos uzdrowicielki. To był głos rycerzyka.
– Ale… – W głosie Kylo zabrzmiała cicho nizka, rozedrgana nuta, przypominająca nieco dźwięk jego miecza świetlnego, którym posługiwał się za dawnych, gorszych czasów. – Ja muszę przy niej być, śni jej się coś złego. A jeśli komuś śni się coś złego to trzeba przy nim być, prawda? –
Przypominał teraz małe, zagubione dziecko, pytające starszych czy to co robi jest właściwe. Z trudem zdusiłam wzbierający w gardle jęk czując, jak oczy pod zaciśniętymi powiekami robią mi sie wilgotne.
– Tak, dobrze robisz. – Głos mojego mistrza brzmiał teraz nadzwyczaj łagodnie. – Podążasz ścieszką ku światłu. Ale to nie oznacza, ze musisz marnować swoje zdrowie. Uwierz, Ahsoka na pewno by tego nie pochwaliła, gdyby wiedziała, ze siedzisz przy niej odkąd zasnęła aż do teraz, czyli już pięć godzin bez ani chwili snu.
– Nie! – Coś wewnątrz mnie zdawało się krzyczeć poparcie dla jego słów. – Nie, nie, nie! Nie pochwalam tego! Idź, Kylo. Nie ma sensu narażać się dla mnie.
– Uspokuj się – szeptał do mnie inny głos, jakby ucieleśnienie mocy. – Uspokuj sie, padawanko. Zapanuj nad emocjami. –
Serce biło mi jak oszalałe, oddech ledwo zauważalnie przyspieszył. Jesli za raz Vokarahe wyczuje że coś sie dzieje i tu przyjdzie…
– Chodź, Kylo – powtórzył znowu Anakin i wstał. Gdy zniknął za drzwiami uznałam, ze nie mam innego wyjźcia. Udajac ze się budze przekręciłam się na bok, tak że byłam teraz odwrócona twarzą do Kylo i powoli, wciąż stwarzając pozory sennosci rozchyliłam powieki.
Przez moment dostrzegłam jego pladą twarz i niespokojne, smutne oczy, w których zdawały się ukazywać najgłębsze rany jego duszy. Widząc, ze się na niego patrzę puścił moją rękę, poderwał się i bezszelestnie wybiegł na korytarz, w drzwiach odwracając się na chwilę i szepcząc bezgłosnie jedno słowo: – przepraszam… –
Kiedy zniknąl opadłam na poduszkę, rozluźniając się i starajac się wyrzucic z glowy wszystkie myśli. Udało mi się to i po chwili zasnęłam, jednak to co mi się przyśniło było czymś kolejnym z cyklu wielpie poodoo.
Jakiś nie znany mi do tejj pory układ gdzieś daleko, chyba na zewnętrznych rubierzach. Wszędzie pełno tie myśliwców, oprucz nich jeszcze wojsko naziemne, roboty separatystów, droideki, a przeciwko nim tylko garstka naszych. Ja, rycerzyk i kilka klonów z legionu 501. Każdywalczył tu za każdego, każdy bronił nawzajem swojego towarzysza, ale było nas coraz mniej. Rycerzyk zostawił mnie samą, zebym osłaniała klony, a on zajął sie robotami. Pamiętam przez mgłe jakby chackersa, Corica, ale najbardziej przeraził mnie widok Reksa, którego nie zdązyłam w porę zasłonić. Zobaczyłam zakapturzoną postać z uniesionym wysoko w górze czerwonym mieczem świetlnym, która odbijała zręcznie wszystkie wymierzone w niego strzały z karabinu reksa, a gdy klon w pospiechu zmieniał magazynek, nieznajomy sith wykorzystał ten ułamek sekundy, przeszywając czerwoną klingą jego białą zbroję.
– Reks! – Moje senne ja krzyknęło z przerarzenia, po czym chwilę później było już przy klonie, który właśnie umierał. Zbroję w okolicy piersi miał przedziurawioną, a z rany sączyła się obficie krew. Nieznajomy Sith zbliżył się do mnie, zapewne małej i śmiesznie wygladajacej postaci, kulącej się przy konającym klonie i w tym momencie…
Obudziłam się raptownie, czujac na policzkach cos mokrego i ciepłego. To nie była krew Reksa, jak mi się z początku mgliście wydało. To były moje łzy.
– Dla czego? – Załkałam nie przytomnie. – Dla… Dla czego? Czemu to nie ja…
– spokojnie, dziecko, juz dobrze. – Ktoś ocierał mi twarz kawałkiem delikatnej tkaniny. Spojrzałam na tego kogoś i zdusiłam szloch. To była Vokarahe, przygladająca mi się z troską.
– Spokojnie. – Pogładziła mnie uspokajająco po policzku, a ja przełknęłam łzy, czując bolesny ucisk w gardle.
– N… Nic mi nie jest – wydusiłam, czujac jak powoli ogarnia mnie wstyd. Ale dałaś się ponieść emocjom, nie ma co.
– Masz, weź to. – Pzdrowicielka podała mi szklankę wody i jakaś nieiwelką tabletkę. – To tylko lekarstwo uspokajające. Nie martw się, jest bezpieczne dla jedi.
– Dziękuję. – Posłusznie wziełam od niej szklankę. Byłam już prawie spokojna, chodź czułam jak ręce lekko mi się trzęsą. Posłusznie połknęłam tabletkę, a następnie pozwoliłam by uzdrowicielka opatuliła mnie troskliwie kołdrą, jakbym była małą dziewczynką.
– Teraz śpij – odezwała się łagodnie. – Za dwie, trzy godziny cie obudzę.
– Dobrze – westchnęłam, czując jak ogarnia mnie spokuj i obojętność. Gdy uzdrowicielka wyszła nie miałam za dużo czasu żeby zastanawiać się nad czym kolwiek. Porozmawiam o tym w odpowiednim czasie z którymś z mistrzów. Po nie zpełna dziesięciu minutach zapadłam w głęboki, spokojny sen.
Nazywam się Ahsoka Tano. Mam 14 lat. W zasadzie mogłabym powiedziec, że jestem zwykłą togrutańską nastolatką, ale to tylko teoretycznie. W praktyce jestem wrażliwą na moc padawanką mistrza Anakina Skywalkera. Postanowiłam w wolnych chwilach prowadzić taki pamiętnik, zeby kiedyś muc do tego wrócic, oczywiście jeśli dożyję szczęśliwszych czasów. Narazie trwa wojna. Ja i mistrz Skywalker walczymy przeciwko siłom separatystów wrazz z oddziałem klonów, legionem 501 pod dowódstwem Reksa, którego z resztą bardzo lubię. Reks nie nazywa mnie smarkiem, nie krzyczy na mnie z byle powodu, a nawet jeśli juz ma udzielić mi reprymendy robi to bardziej subtelnie niż mój mistrz. Raz tylko zdażyło mi się mieć z Reksem krutkie zpięcie, ale o tym opowiem moze kiedys, gdy bedę miała więcej czasu żeby w spokoju wziąźć datapada i coś napisać. Narazie kończę ten wstęp. Mój mistrz mnie wzywa przez komunikator. Myśli ze cwiczę wsłuchiwanie się w moc, a ja sobie cichaczem tu piszę. Jeśli znowu go nie posłucham to mi się dostanie. Tego nieposłuszeństwa bylo juz za wiele, muszę to w sobie zmienić. Tak wiec moze napiszę coś potem
Drogi pamiętniku. Znowu mam chwilę żeby coś napisać. Wzięło mnie na pewnego rodzaju przemyślenia, a to wszystko przez poznanego nie dawno mistrza jedi i jego uczniów. Mistrz Altis, bo tak się właśnie nazywa i jego padawani, Callista i Geit należą do innego odłamu jedi niż ja. Różnimy się strasznie pod wieloma względami. Ich zachowanie jednocześnie wywołuje we mnie wstrząs i podenerwowanie, ale z drugiej strony dziwnie mnie fascynuje. Jestem ortodoksyjną jedi, więc dla mnie rzeczy typu przywiązanie i związki jest czymś niedopuszczalnym, prowadzącym na ciemną stronę. Jednak padawani mistrza Altisa uważają inaczej. Oni nie boją się przywiązania, a ja nadal tego nie rozumiem. Rozmawiałam z Callistą, usiłowałam wyjaśnić jej że robi źle, chciałam jej w ten sposób pomóc, uchronić ją przed zejściem ku ciemnej stronie, prawie się przez to pokłóciłyśmy… ale ja nie znam innego życia. Odkąd skończyłam 10 lat byłam szkolona przez ortodoksyjnych jedi, nie miałam doczynienia z innymi odłamami. Dla tego teraz mistrz Altis mnie tak fascynuje.
No i znowu mam czas żeby tu napisać. Minęło kilka dni, a ja sobie wszystko dokładnie przemyślałam, nie przespawszy nawet ostatniej nocy. Ale już coś wiem. Chcę zostać altisjańską jedi. Chcę być taka jak oni. Móc się przywiązywać, kochać, może założyć w przyszłości rodzinę… Chcę tego.
No i znowu minęło trochę czasu. Dużo czasu. Może w skrócie napiszę co się działo. Zdążyłam już wrócić do świątyni jedi, zdążyłam już powiedzieć radzie o swoim postanowieniu. Nie byli z tego powodu zadowoleni, ale ostatecznie zaakceptowali fakt że przeszłam na inny odłam. Teraz widzę, że za wiele się to nie różni. Nauki są tak samo odobne, treningi tak samo męczące, z tym że altisjańscy nie boją wsię swoich uczuć. Ja też przestaję się bać.
Nie dawno pojawił się wśród nas ktoś, kogo udało nam się ściągnąć i kogo teraz prowadzimy w kierunku światła. Kylo Ren. Strasznie zagubiony, wrażliwy człowiek, starszy ode mnie o ponad dziesięć lat, ale to tam nic. To on zajmuje w wolnych chwilach każdą moją myśl, chociaż mało ze sobą rozmawialiśmy. No ale nic, koniec tego pisania, czas na trening. Dzisiaj rycerzyk… Izyli mistrz Skywalker, tak go nazywam. Rycerzykiem. No więc dzisiaj rycerzyk zapowiedział, że czeka mnie poważny sprawdzian swoich umiejętności w panowaniu nie tylko nad mocą, ale i nad swoimi emocjami. \Zdążyłam już osiągnąć dość zaawansowane umiejętności jeśli chodzi o posługiwanie się mocą, dla tego wymaga się ode mnie więcej, tak jak od starszych klas, normalne.
Dość już tego pisania. Tano, ruszaj tyłek bo się spóźnisz, miałaś już wyjść minutę temu. Na moc, faktycznie! Właśnie zpoglądam na chronometr, zrywam się i w nogi.
Gdy wybiegłam na zewnątrz czekał już na mnie rycerzyk z trochę niezadowoloną miną.
– Przepraszam, mistrzu – wyrzuciłam na wydechu, zatrzymując się przed nim.
– Spóźniłaś się minutę, smarku – powiedział, lecz wiedziałam że za raz mu przejdzie. Słyszałam to po jego głosie. – Ale tym razem zostanie ci to wybaczone. A teraz chodź ze mną, padawanko.
– Tak jest, mistrzu – odpowiedziałam pewnie i posłusznie ruszyłam za nim, bezwiednie zaciskając dłoń na rękojeści miecza świetlnego, tkwiącego mi za paskiem. Byłam spokojna, jeszcze tak.
Rycerzyk zaprowadził mnie na plac, który, jak się domyślałam był rzeznaczony już dla starszych i bardziej doświadczonych padawanów. Po drodze mijaliśmy wiele ciekawych rzeczy, takich jak tory przeszkód do przejźcia, czy holoprojektory, pokazujące zapewne inscenizacje rużnych sytuacji, z którymi może przyjść nam się zmierzyć… Rycerzyk jednak zatrzymał się przed wejźciem do jaskini, wyrzeźbionej na pewno nie przez czas czy naturę. Czułam w tym miejscu straszne zawirowania mocy. To miejsce było…Złe. Mimo to nie okazałam lęku, chociaż czułam jak przechodzą mnie ciarki, a palce odruchowo zaciskają się na rękojeści miecza świetlnego.
– Mam tam wejść, tak? – Zpytałam, zanim jeszcze rycerzyk zdążył coś powiedzieć.
– Otóż tak, padawanko – owiedział ze śmiertelną powagą. – I pamiętaj, to już nie jest zabawa czy jakieś głupie ćwiczenia. Będziesz musiała stawić czoła własnym lękom.
– Dam radę – rzekłam pewnie. – Oradzę sobie, mistrzu.
– W takim razie idź. – Moklepał mnie na odchodne po ramieniu. – I niech moc będzie z tobą. –
Zkinęłam tylko głową, poczym wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Pierwsze co zauważyłam to ciemność i chłód. Jednak miałam na tyle wyczulone zmysły, że widziałam i słyszałam nawet najdrobniejszy szczegół. Podłoże było miękkie, jakby lekko wilgotne. Ziemia albo piasek. Z początku szłam powoli, jednak po chwili zaczęłam biec. Coraz bardziej w dół, coraz głębiej i głębiej, jakbym schodziła pod ziemię, jednak zamiast schodów był poprostu nierówny, pochyły grunt.
Biegłam tak przez jakieś dwie minuty i nic, nic na mnie nie wyskoczyło czy coś. Czułam tylko wszechogarniającą wszystko ciemność. Zatrzymałam się, zwalniając i uspokajając oddech. Rozejrzałam się dookoła. Było jeszcze ciemniej niż na samym początku.
– Nie boję się – powtarzałam sobie w myślach z każdym głębokim wdechem. – Nie boję się, nie boję się…
Dam radę. –
Ruszyłam znowu przed siebie, skręcając w prawo, w jeden z korytarzy. Moc podpowiadała mi że to właśnie tam powinnam się kierować. Jednocześnie wyczuwałam wyraźne ostrzerzenie. Jakby cichy, bezcielesny głos mistrza:
– Uważaj padawanko. Uważaj… –
I wtedy to usłyszałam. Ciche, bardzo ciche skradanie się. Ktoś szedł z przeciwnego kierunku co ja. Zachowywał się tak cicho, że zdradzało go tylko szuranie… Jakby płaszcza, który najwidoczniej wlókł się za nim po ziemi.
Zamknęłam oczy i sięgnęłam po moc. Dostrzegłam tego kogoś na długo przed tym gdy się zbliżył. Wysoka, zakapturzona postać, ubrana w długi, czarny płaszcz, który ciągnął się aż po ziemi.
Delikatnie wysłałam wici mocy w jego kierunku chcąc go wysądować i aż się wzdrygnęłam, dławiąc jednocześnie wzbierający w gardle krzyk. Ta postać nie była widmem czy wytworem mojej wyobraźni. To był człowiek, żywy człowiek, który zbliżał się do mnie wielkimi krokami. Czułam teraz wyraźnie promieniującą od niego falę zła.
Odruchowo sięgnęłam po miecz, lecz go nie zapaliłam. Im bardziej ten tajemniczy ktoś się zbliżał, tym bardziej byłam odrętwiała. Nie mogłabym nawet uciec gdyby naszła mnie taka ochota.
Nieznajomy zatrzymał się w końcu przede mną. Nadal nie otwierałam oczu, ale wiedziałam że mi się przygląda. Wybuchnął w końcu głośnym, bezlitosnym śmiechem, który odbił się echem od ścian jaskini i sprawił że znowu przeszedł mnie dreszcz.
– Ahsoka Tano – odezwał się nizkim, złowrogim głosem, a ja w tym momencie doznałam olśnienia. Mocy, pomuż… Przede mną stał nie kto inny jak naczelny wódz Snoke we własnej, parszywej osobie.
W mgnieniu oka poczułam ogarniającą mnie wściekłość, która niemal natychmiast wyparła strach.
– Czego chcesz? – Zpytałam wojowniczo, niemal odruchowo uaktywniając swój miecz. Jego zielona klinga obudziła się do życia z charakterystycznym sykiem.
– Czekałem tu na ciebie – przemówił znowu Snoke. – Wiedziałem że prędzej czy później przyjdziesz tu do mnie, drogie dziecko.
– Nie jestem twoim dzieckiem! – wypaliłam niemal z furią, podnosząc wysoko miecz.
Nagle moja ręka sama opadła z powrotem, a broń wyśliznęła mi się z palców.
– Już nie długo powiesz inaczej – zadudnił Snoke. – Wiesz o tym że wpadłaś w pułapkę? –
Nie odpowiedziałam. Poczułam jak usiłuje wedrzeć się do mojego umysłu. Zacisnęłam jeszcze mocniej powieki, rozpaczliwie odpierając jego ataki. Nawet całkiem skutecznie. Musiało go to rozzłościć, bo przyjął inną taktykę.
– Biedna, skazana na porażkę Ahsoka Tano – powiedział, a w jego głosie brzmiało coś na kształt współczucia. – Nie musisz pokazywać mi swych myśli, o nie. Ja już je poznałem. Obserwowałem cię od dawna. Wiem co tobą kieruje, czego się boisz, czego pragniesz…
– Guzik wiesz! – Mój głos był nizki, brzmiała w nim teraz złowroga, ochrypła nuta.
– Tak uważasz? – Wargi Snoke'a wygięły się w uśmiechu. – Boisz się zawieźć swojego mistrza, który pokłada w tobie nadzieję, albo tak ci się tylko wydaje. Dalej cię to nie wzrusza? To może to wywrze na tobie większe wrażenie. Kylo Ren! –
Powiedział to wyraźnie, akcentując każdą sylabę, a ja w tym momencie poczułam jak niemal martwieję z przerarzenia, a moja umysłowa obrona lekko słabnie.
– Mówi ci to coś, moja młoda uczennico? – Zpytał Snoke. – Widziałem twoje myśli…
– Kłamiesz! – krzyknęłam przenikliwym, piskliwym głosem.
– Za raz ci udowodnię że nie kłamię. – Snoke wyraźnie tryumfował. – Śnisz o nim. Tak, moja młoda uczennico. Śnisz o nim. Wyobrażasz sobie to uczucie gdy trzyma cię za rękę… Myślisz o tym, jak wyglądałyby jego pocałunki… Mam mówić dalej? –
Z trudem opanowałam drżenie i ponownie skupiłam się na umacnianiu swojej umysłowej obrony. Tylko czy… Był jeszcze sens to robić? On i tak już wszystko wiedział… Nie, nie prawda! Nie może się dowiedzieć niczego więcej. Niczego co jest związane z rycerzykiem czy z zakonem jedi. Jednak on nadal trzymał się tematu Kylo Rena, jakby wierząc że w ten sposób mnie złamie i zada mi ból.
– Wiesz dobrze – ciągnął. – Że Kylo Ren nie opuści ciemnej strony? Jemu się tylko wydaje że czuje w sobie światło. To dla niego coś niewyjaśnionego…
– Przez ciebie! – Krzyknęłam ponownie. – To ty zabiłeś w nim uczucia! To ty jesteś potworem! Plugawym robalem, który nie powinien w ogule pełzać po tej ziemi!
– Tak myślisz? Snoke się roześmiał. – A wiesz kim ty jesteś dla Kylo Rena? Jesteś jeszcze dzieckiem. Głupim smarkiem, którego on nie zaszczyciłby nawet spojrzeniem. Popatrz na siebie. Popatrz jak ty wyglądasz. Kylo Ren by cię zdradził. Złamałby ci serce i porzucił jak coś bezużytecznego. Jak rzecz. Pamiętaj. On jest, był i będzie sithem. A sithowie zawsze zdradzają.
– On nie jest sithem – wysyczałam, czując jak moja wściekłość osiąga już apogeum. Ale ale… Czy to na pewno była wściekłość? W tym momencie nie wiedziałam co tak naprawdę czuję.
– Zaufaj mi. – Snoke zciszył głos niemal do szeptu. – Otwórz oczy i spójrz na mnie, przekonasz się wtedy że to prawda.
– Nie otwieraj oczu! – Coś zdawało się krzyczeć wewnątrz mnie samej. – Nie otwieraj oczu! Nie patrz, nie rób tego!
– w zasadzie… Dla czego nie? – Odpowiedziałam jakby sennie temu głosowi i rozchyliłam powieki.
I wtedy go ujrzałam. Ujrzałam jego i wszystko to co wyrządził. Całe zło.
– Jesteś zwykłym cieniasem – wypaliłam bez zastanowienia. Przywołałam szybko miecz do ręki. – Jesteś cieniasem i zasługujesz tylko na to, żeby gnić tu w tej ziemi. Dziwię się że jeszcze nikt się o to nie zatroszczył!
– Zkoro tak myślisz… – Snoke zamyślił się na chwilę. – Czujesz w sobie gniew. Nie odpartą chęć pomszczenia krzywd tego kogo kochasz. Zrób to. Unieś swą broń i zadaj ten najważniejszy cios, a wtedy uwolnisz Kylo Rena od tego straszliwego bólu jaki odczuwa. A on będzie ci wdzięczny. I może wtedy zwróci na ciebie uwagę, biedna padawanko. Powiedz, dla czego jesteś lojalna jedi? Przeganiali cię wiecznie z miejsca na miejsce, najbardziej wtedy, gdy chciałaś i mogłaś pomóc. Masz talent, młoda padawanko. Talent, potencjał i odwagę. I dużo gniewu, z którego można wykuć nową, wspaniałą broń. Będziesz mogła jej użyć przeciwko każdemu. Ale najpierw zemścij się na mnie. Odpłać za wszystkie krzywdy Kylo
Rena. –
I w tym momencie gdy uniosłam rękę i zawirowałam w powietrzu, chcąc zadać śmiertelny cios, poczułam jak miecz ponownie wypada mi z ręki, a ja sama ląduję na plecach na ziemi. Ziła uderzenia zaparła mi dech. Znowu coś uderzyło mnie w pierś i sprawiło, że przetoczyłam się na bok udeżając o ścianę.
Jak przez mgłę zobaczyłam Snoke'a, stojącego nade mną z moim własnym mieczem świetlnym i miną zatroskanego tatusia. Poczułam promieniującą od niego nową falę wściekłości, która udeżyła we mnie z siłą rozpędzonej banthy. Z okrzykiem furii poderwałam się z ziemi, wyrywając przy użyciu mocy swój miecz z uścisku Snoke'a.
Nagle posłyszałam znajomy krzyk, który dotarł do mnie jakby w zwolnionym tępie:
– Ahsoka, nie!
– Rycerzyk? – Pomyślałam mgliście. W następnej chwili poczułam czyjeś silne ręce, chwytające mnie w pół i odciągające od Snoke'a, który wybuchnął gromkim śmiechem. Na moment przytuliłam się bezwiednie do trzymającej mnie postaci i wtedy zoriętowałam się że to nie rycerzyk. Nie. Rycerzyk stał przede mną, a mnie trzymał właśnie…
– Kylo Renie – zagrzmiał Snoke. – Wiedziałem że się tu zjawisz. Widzisz mała? Jednak do czegoś się przydałaś. Puść ją, Kylo Renie. –
Kylo wciągnął głośno powietrze, ale nawet się nie poruszył.
– Puść ją w tej chwili – powtórzył Snoke. – Chcę żeby tu przyszła. –
Poczułam jak silny uścisk, który do tej pory pozbawiał mnie niemal oddechu ustępuje. Podeszłam do tego gada Snoke'a, wciąż odrętwiała.
– Zawżyjmy układ, padawanko – powiedział Snoke. – Jeśli nie przystaniesz do mnie albo mnie nie zabijesz, to w ów czas ja zabiję jego. –
Po tych słowach wskazał Kylo.
– A ty będziesz się temu bardzo uważnie przyglądała, mając świadomość że umiera przez ciebie, ponieważ byłaś zbyt bojaźliwa by go ocalić.
– Ja… – Wydusiłam w końcu, nie bardzo wiedząc co miałam w sumie powiedzieć.
– Ahsoka, nie słóchaj go! – Ponownie odezwał się Anakin. Poczułam jego rękę na ramieniu i wyraźną obecność w mocy.
– Ja chyba… – przemówiłam powoli. – Chyba nie mogę. Dzięki, ale nie zkorzystam, ty stary żęchu. –
Twarz Snoke'a spurpurowiała. W następnej chwili poczułam, jak ziemia ponownie umyka mi z pod stóp. Ledwo zarejestrowałam ogarniającą mnie falę bólu, to że wszystko nagle odwróciło się do góry nogami… Była tylko niemoc i nicość. Leciałam, w próżnię, nie wiedząc co za chwilę mnie czeka. Ostatnią rzeczą jaką sobie uświadomiłam to jarzące się gdzieś tam niebiezkie światło i silne, lekko drżące ręce, w które miałam wrażenie że wpadłam z nikąd…
Witajcie.
Po długim milczeniu postanawiam podzielić się z wami kolejnym czymś pisanym dwa lata temu. Odgrzebałam sobie to wczoraj, przeczytałam na chłodno i przeżyłam burzę emocji, od śmiechu po złość, więc myślę ze aż takie tragiczne to nie będzie.
W ramach wstępu. Jeśli komuś podoba się wizja AHsoki Tano, decydujacej się przejść na odłam altisjańskich jedi to zapraszam do czytania. Pomieszanie postaci też moze być dziwne, ale chciałam umieścić tam wszystkie lubiane przeze mnie z cyklu, włączywszy Rey i, co może być zaskoczeniem dla niektórych Kylo rena na drodze do resocjalizacji 🙂
Wiem ze to nie chronologicznie, ale w końcu to fanfic prawda?
Włozyłam w to bardzo dużo serca, niektóre rozdziały pisząc nawet braillem na telefonie, ale był to okrec tak mocnego mojego zżycia się z AHsoką, ze nie chciałam czekać na dogodne warunki do pisania, wiec robiłam to na czym się dało i gdzie się dało. Rezultat ocenicie sami.
To tyle ode mnie.
Pozdrawiam.
A