Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

XVIII

Witajcie.
Po długiej przerwie wrzucam wam kolejny rozdział padawanki jedi. Narazie tylko jeden, bo nie chcę za wczas obiecywać, ze w najbliższym czasie będzie tego wiecej, chociaż postaram się żeby tak było..

XVIII

Odgłos kroków ciężkich buciorów uświadomił im, że Wedge miał rację. Po chwili w drzwiach stanął Darth Carlus, prostując się dumnie i rozpromieniając na widok Luke'a, natomiast Shayley rzucając spojrzenie pełne tryumfu.
– Co jej zrobiłeś, ty worku huttańskiego łajna? – Krzyknął zapalczywie Wedge, któremu widać nie spodobało się to, że został zepchnięty gdzieś na bok. – Czy ty wiesz jak ona wyglądała przed chwilą? Ty sprośna świnio, pożałujesz tego…
– Wedge – zawołali jednocześnie Shayley i Luke. Młoda padawanka wyprostowała się dumnie. Zniknęły gdzieś jej strach i zagubienie.
– Przyszedłeś po moja odpowiedź, tak? – Spytała, a jej głos był niski i zdecydowany. – No więc proszę bardzo. Moja odpowiedź brzmi… Nie! –
Wyciągnęła do przodu rękę z blasterem, celując w pierś kogoś, kto tylko formalnie był jej bratem. Ten tylko zaśmiał się drwiąco.
– Powiedziałem ci coś ostatnio – odezwał się złowrogo. – Powiedziałem ci, że jeśli odmówisz, nie będę już taki łaskawy jak do tej pory.
– Jasne, jakbyś do tej pory traktował mnie miło – prychnęła Shayley.
– Ona nie jest sama, głąbie – krzyknął zapalczywie Wedge.
Luke rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym stanął obok Shayley.
– Ona nie jest sama – odezwał się z mocą. W jego niskim, spokojnym głosie słychać była wyraźnie ostrzegawczą, złowrogą nutę. – Nie pozwolę byś mi ja odebrał.
– Możesz sobie nie pozwalać, Skywalker – odwarknął Carlus.
– A właśnie ze może! – W Shayley wstąpiła jakaś nie dająca się powstrzymać siła. Wyciągnęła wolna rękę, wykonała nią taki gest, jakby chciała coś komuś wyszarpnąć, a po chwili Wszyscy zobaczyli, jak jej własny miecz zrywa się z pasa Carlusa, lądując prosto w jej wyciągniętej ręce.
Młoda jedi uśmiechnęła się tryumfalnie, wyciągając do przodu zarówno miecz, jak i trzymany w drugiej ręce blaster.
– Widzisz? – Spytała, usiłując spojrzeć Carlusowi w oczy. – Nie doceniłeś mnie.
– Być może – Odparł jakby z namysłem. – Jeśli tak chcesz… –
Wyciągnął nagle do przodu ręce, a z jego palców w tej samej chwili wystrzeliły błyskawice sithów, które pomknęły wprost w kierunku Shayley.
– Nie! – Z tym krzykiem Luke instynktownie skoczył do przodu, zasłaniając padawanke własnym ciałem. Momentalnie przed oczami stanęła mu scena, w której uczestniczył on sam, Vader oraz mperator, znęcający się nad nim dokładnie w ten sam sposób. Luke dobrze znał ten straszliwy ból, dla tego zdecydował się przejąć go na siebie, mimo głośnego protestu Shayley.
Błyskawice ugodziły Luke'a, pozbawiając go niemal tchu. Ból był silniejszy niż się spodziewał. Czuł olbrzymią siłę nienawiści i gniewu, skupionych w tym jednym ataku sitha. Przeżył taki wstrząs, ze nawet nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku. Po prostu upadł, skulił się w sobie i cierpiał tak w ciszy.
– Zostaw go! – Shayley z tym krzykiem przyskoczyła do Carlusa, usiłując stanąć między nim a Luke'em. Czuła siłę, z jaką Carlus zaatakował. Wiedziała że ta siła miała być wymierzona w nią samą, lecz teras skupia się na Luke'u, a Carlus dobrze o tym wiedział. Stał i patrzył spokojnie, jak odbiera swojej siostrze kolejną bliską jej osobę.
Sith na krótko przerwał atak, patrząc to na Shayley, to na Luke'a, całkowicie ignorując Wedge'a, który w tym czasie kciukiem przestawił swój blaster z ogłuszania na zabijanie. Tak, chciał zabić tą bestie, która skrzywdziła Shayley, a teraz przysparzała jej dodatkowego cierpienia, dręcząc na jej oczach jej mistrza, z którym przecież Shayley pare chwil temu tak dziwnie się zrozumiała.
– Nie rób mu krzywdy – odezwała się Shayley, patrząc prosto w przepełnione złością oczy. – Nie zabieraj mi go.
– Ach tak. – Carlus spojrzał z góry na Luke'a, który dysząc ciężko usiłował wstać. – To może wolisz, żebym zabrał ci jego? –
Dopiero teraz wskazał na Wedge'a.
– Nie! – Krzyknęli jednocześnie Shayley i Luke, ten ostatni ochrypłym, nabrzmiałem od przeżytego cierpienia głosem.
– Mistrzu. – Shayley wyciągnęła do Luke'a rękę, lecz on już zdążył się podnieść. – Uciekajcie razem z Wedge'em. Ja sobie sama poradzę… Z nim.
– Zwariowałaś! – Korelianin ukazał się w polu widzenia.
– Nie zostaniesz sama – dodał Luke z nową mocą.
– Ale… – zaczęła Shayley, lecz w tym momencie usłyszała w swoich myślach głos, na którego dźwięk aż się wzdrygnęła:
– Mistrzyni Starlightt… –
To była Arianna. Shayley wyczuła echo jej odczuć, usiłując szybko je zablokować. Przesłała jej tylko krótki, myślowy impuls, po czym odcięła się od padawanki, bojąc się że Carlus coś wyczuje. Przecież Arianna była bardzo silna mocą.
Aedge tym czasem stanął obok Shayley i Luke'a, celując blasterem prosto w Carlusa, który na ten widok roześmiał się bezlitośnie.
– Zabawny jesteś – stwierdził. – Myślisz ze zabijesz mnie blasterem? Nawet oni sobie ze mną nie poradzą.
– Nadęty bufon – syknął Wedge.
– Wyczuwam twoje emocje – ciągnął tym czasem Carlus, ignorując odzywkę Korelianina. – Naiwnie wierzysz, ze ochronisz osobę, którą kochasz. Ją. –
Wskazał Shayley, a Wedge w tym momencie zbielał na twarzy, nie wiadomo czy bardziej z przerażenia czy z wściekłości.
– Na razie ja się tylko z wami bawię – odezwał się Carlus. – Nie, nie chcę was jeszcze zabijać. Nie potrzebne mi to, puki mogę was mieć po swojej stronie.
– Po moim trupie – wykrzyknął zapalczywie Wedge.
– Prędzej połączę się z mocą niż z tobą – dodał Luke.
– A ja prędzej poświęcę ciebie niż kogokolwiek z nich – zawołała Shayley. – Za to co zrobiłeś. Jesteś potworem! –
Do oczu napłynęły jej łzy, ale nie pozwoliła sobie na nie.
– Chcesz? Jeden na jednego – odezwała się zapalczywie. – Zwycięzca bierze wszystko.
– SHayley – zawołał ostrzegawczo Luke.
– Zwariowałaś? – Wedge, bardziej chyba nie świadomie niż świadomie stanął przed Shayley, zasłaniając ją sobą. Ona natomiast chwyciła go za ramiona, rozumiejąc nagle aluzję brata. Wedge ja kochał. Ja, gdy tym czasem ona czuła coś do Luke'a. Coś z czym usilnie walczyła, ale czego nie potrafiła do końca w sobie zabić.
– Zgoda – odparł Carlus. – Ale pod jednym warunkiem. Nikt nikomu nie będzie pomagał.
– Nie! – Krzyknął po raz kolejny Wedge. – Shayley, on cię zabije.
– Nie wiem – przyznała młoda jedi. – Zabił już zbyt wiele osób które były mi bliskie. Nie chce żeby to był jeszcze któryś z was.
– Nie! – Wedge nagle odwrócił się do Shayley i przytulił ją, a ona poczuła w jakim żelaznym uścisku ją zamknął. Spojrzała mu w oczy i zamarła. To nie był już ten pogodny, optymistyczny i twardy Korelianin. Nie wyglądał nawet jak wtedy, gdy Shayley i Arianna uwolniły go z więzienia Vadera. Teraz był przestraszony i z trudem panował nad emocjami.
– No, dalej – roześmiał się Carlus. – Pożegnajcie się po raz ostatni.
– Wedge, puść – odezwała się Shayley. – Nie pomagasz mi w ten sposób. –
Wedge zacisnął mocno zęby i z największym trudem uwolnił Shayley uścisku. Ta natomiast podeszła do Luke'a i przytuliła się do niego.
– Może nie będzie czasu by ci to powiedzieć – odezwała się cicho. – Pamiętaj. Gdyby coś, opiekuj się Arianną i Wedge'em.
– Nie mów tak – odezwał się Luke. Starał się mówić spokojnie, ale zdradziło go nerwowe drgniecie powiek. – Przeżyjesz. Jesteś silna.
– Luke. – Shayley jeszcze bardziej ściszyła głos. – On jest moim bratem. Zabił… Naszego ojca. –
Dostrzegła jak Luke zbladł, ale nie miała czasu ciągnąć dalej tego tematu.
– Niech moc będzie z tobą – szepnęła. Kocham cię. Wyjaśnił to Wedge'owi.
– Ale… – Luke chciał jej tyle powiedzieć. Że ją rozumie, ze wie co czuje, że ona i on nie mogą być razem, żeby nie łamała serca Wedge''owi, ale nie był w stanie. Shayley odsunęła się od niego i stanęła naprzeciwko Carlusa, wyciągając swój miecz świetlny.
– Jedno z nas z tond nie wyjdzie – stwierdził hełpliwie Carlus. – I to nie będziesz ty, siostrzyczko.
– Przekonamy się – odparła Shayley, Pozwalając by momentalnie ogarnął ja spokój, pomagając jej się skupić na tym co trzeba zrobić.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

34

– Kto ci to zrobił? – Spytała cicho mistrzyni Damsin. Anakin uparcie nadal chciał stanać na nogi, wiec go podtrzymała.
– Gdzie są Rey i Ahsoka? – SPytał.
– Tutaj – odezwała się słabo Rey.
– Jesteśmy tutaj – dodałam równie wątle.
– Padawanie Solo – odezwał się poważnie mistrz Windu. – Kto to zrobił? –
W ciszy słowa ANakina, które padły, brzmiały niemal jak wyrok:
– Kylo. To był Kylo Ren. –
Rey scisnęła mnie mocno za ramie, natomiast ja poczułam, jak uginają się pode mną kolana.
– WY troje – odezwała się mistrzyni Damsin. – AHsoka, Rey i ty ANakinie. Chodźie z nami. Pozostali rozejść się i pod zadnym pozorem nie wychodzic ze swoich kwater do odwołania.
– Chodź. – Rey pociągnęła mnie za rękę.
Bezwiednie pozwoliłam jej się poprowadzić, czujac, zę jakaś część mnie została w miejscu gdzie stałam do nie dawna. Czułam się dziwnie pusto.
Udalismy się razem ze wszystkimi do sali obrad rdy. Był tam także Rycerzyk. Uchwyciłam przelotem jego spojrzenie. Wygladał tak, jakby chciał podejść i nas pocieszyć, ale wiedział ze mu nie wolno.
– Anakinie – odezwala sie cicho mistrzyni Secura. – Opowiedz nam teraz wszystkim co sie stało. Potem udasz się do centrum medycznego.
– Nie jestem ranny – zaprotestował ANakin.
– Twój miecz. – Rycerzyk wskazał na miecz ANakina. – On go rozwalił?
– To nie ważne, poskładam go – odparł ANakin.
– CO stało się, opowiedz – odezwał się Yoda. a ANakin wziął głęboki oddech.
– To było… – Zaczął lekko drżącym głosem. – Mozę jakaś godzine temu. Kylo, on… Przyszedł do mnie, obudził mnie. –
Urwał na chwilę, przełykajac ślinę.
– Chciał… NIe wiem co chciał, ale było w nim coś, co mi się nie spodobało. Był zły. Czułem… Jak emanował ciemna strona. –
Zadrżał lekko.
– Spokojnie. – Rycerzyk podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
– Powiedział ze przyszedł się pozegnać. Że… Odlatuje – ciagnął dalej Anakin. – Poszedłem za nim, chciałem mu przemówić do rozsądku. Poszliśmy do hangaru ze statkami. Kylo znał… Znał kod umozliwiajacy dostęp do hangaru. Weszlismy tem, a on… Przy użyciu mocy odpalił w pełni wyposażoną kanonierkę i powiedział ze on musi odejść, zeby wymierzyc sprawiedliwosć tym, którzy na to zasłuzyli. I ze wróci… Po mnie… Po nas. –
Umilkł na chwilę.
– I co dalej? – Spytał spokojnie Mace Windu.
– Wyciangnąłem miecz, chciałem go powstrzymać – ciągnął dalej ANakin. – Zacząłem go przekonywać, ze powinien pozostać na jasnej scieżce, zeby patrzył w światło. On się roześmiał. Powiedział zę te swiatło zgasło i ze nie ma jasnosci. Że nikomu nie moze wierzyć, nawet mi, że kłamię mówiąc ze go kocham i zę chcę dla niego dobrze. Że… Wszyscy zasłużyliśmy na śmierć… Rzucił sie na mnie. Walczylismy, ale on… Użył mocy, sparalizował mnie. To bolało… Strasznie bolało. Nie mogłem nic zrobić. Chciałem kogoś zawołać, ale on powiedział ze nikt nie usłyszy żadnych moich krzyków i ze to na daremmno. Widziałem jak wsiadł do kanonierki, aktywował działka i… To tyle. W następnej chwili obudziłem się przy was. Nawet nie wiem jak się tam znalazłem.
– Kylo Ren musiał Anakina przenieśc dla nie poznaki na dół – odezwał się rycerzyk. – O rany, czyli mamy sitha na wolności?
– Nie rozumiem tego – odezwałam się cicho. – Przecież on… On był… JEst po nszej stronie.
– AHsoko, chyba sama nie wierzysz w to co mówisz – stwierdziła mistrzyni Damsin.
– Głupcami bylismy – orzekł Yoda. – Tish zawsze sithem pozostanie. Teraz wszystkie nasze sekrety Kylo Ren zna. Preciwko nam wykorzystać to może.
– Nie wierzę w to – odezwałam się ponownie.
– AHsoka! – ANakin odwrócił się do mnie. – Przecież nie zrobiłem sobie tego sam. Po co miałbym atakować sam siebie? Niech mistrzowie sprawdzą czy wszystkie statki są w hangarze.
– Pójdę tam – odezwał się rycerzyk, a minę miał śmiertelnie poważną.
– Pospiesz się – odezwał się cicho mistrz Windu.
Rycerzyk wybiegł w te pędy, lecz ledwo zniknął, do sali wpadł Luke Skywalker, biały jak kreda.
– Z hangaru zniknęła w pełni uzbrojona kakonierka – oznajmił niemal bez tchu. – Kylo Ren musiał juz dawno wylecieć poza orbitę planety i dokonać skoku. Nie wyczuwam go. Czuję tylko ciemność.
– To wszystko wina snoke'a – krzyknęłam, a Rey położyla mi rękę na ramieniu.
– Prawdą jest, zę gdyby nie chciał Kylo Ren, Snoke'a nie posłuchałby – odezwał się Yoda.
– Mistrzowie – odezwał się ANakin. – Ja mogę lecieć go szukać. Przecież on moze pozabijać niewinnych ludzi.
– Ja też chcę lecieć – zawołała Rey.
– I ja – dodałam.
– NIe! – Po raz pierwszy w oczach ANakina dostrzegłam przerarzenie.
– Dobry to pomysł nie jest – oznajmił Yoda. – Młodziki jesteście jeszcze. Potęgi ciemności i mocy Rena nie znacie.
– Mistrzu Yoda – krzyknął ANakin. – Ja ja właśnie poznałem. I wiem do czego jest zdolny. Trzeba ratować galaktykę.
– Byc moze opamięta się i wróci – odezwałam się naiwnie.
– Nie. – Głos mistrza Skywalkera był cichy i nizki. – On nie wróci. Przynajmniej narazie.
– Mistrzu Skywalker – odezwał się poważnie Mace Windu. – Ty też nie mozesz lecieć. Jesteś tu potrzebny.
– Świetnie – krzyknęłam. – Czyli mamy wszyscy bezczynnie siedzieć tak?
– Podczas, gdy mój brat lata sobie po galaktyce uzbrojonym statkiem, obmyslajac jakieś czarne plany? – Dopowiedział ANakin. – Jeśli mi nie pozwolicie, sam się wymknę. Jeśli zginę, nie będziecie mieli kogo karać za nieposłuszeństwo! –
Spojrzałam na niego. Wyczuwałam od niego teraz niezłomne postanowienie i wewnętrzną siłę.
– A ja polecę z nim – odezwała się Rey. – Nie dam mu zginąć.
– Ani ja – dodałam.
– Jeśteście trójka nastolatków – zaczął mistrz Windu. – CHcecie samemu walczyć z dorosłym, włądajacym ciemną stroną Kylo Renem?
– Moze i jesteśmy nastolatkami – zapeżyła się Rey. – ALe jesteśmy wszyscy po jasnej stronie.
– Ahsoka juz nie raz dawała sobie radę – odezwał się od drzwi głos Rycerzyka. – WIerze w nią, chociaż nie popieram do końca tego pomysłu. Wiem jednak, zę jest na tyle uparta, ze prędzej ucieknie niż odpusci, a uwierzcie, nie chcę jej karać za nieposłuszeństwo. A zrobie to, gdy wymknie się tak jak ostatnio. –
Luke i rycerzyk wymienili ponure spojrzenia, a ja wiedziałam ze są zgodni. Uważaja dokładnie tak samo.
– Premyśleć to muszę – oznajmił Yoda. – Tak. Rano pozmawiać będzie trzeba.
– A rano nie bedzie za późno? – Krzyknął ANakin? – Mistrzu Yoda, poradzilismy sobie ostatnio z Asai Ventres, ratujac przy okazji moją siostrę. Poradzimy sobie teraz. Zaufaj nam. Wszyscy nam zaufajcie. –
Zauważyłam, ze bardzo nie chętnie mówił to w liczbie mnogiej.
– Narazie odejdźcie – odezwała się cicho mistrzyni Damsin. – Naradzic się musimy w tej sprawie.
– Byle szybko – burknął Anakin. – Obysmy zdążyli przed Kylo Renem. –

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

33

Witajcie
Długo czekałam aż przyjdzie mi wena i myslałam ze narazie będzie spokuj z Ahsoką, ale dzisiaj wena na AHsokę nadeszła i wyszedł jeden długi fragment. Z góry przepraszam za to co zacznie się dziać pod koniec, ale nie chcę, zeby to było zbyt cukierkowe. To by było zbyt przewidywalne wtedy.

Po szybko zjedzonej kolacji postanowiłam poszukać Anakina Solo. Niech juz mam to z głowy. On może będzie się świetnie przy tym bawił, ale dla mnie kara to kara.
Już miałam iść go poszukać, gdy na korytarzu poczułam, jak ktoś puka mnie w ramię.
– Psst, tu jestem – usłyszałam obok siebie cichy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Anakina. Na całe szczęście, nie zmarnuje pół wieczora na szukanie go.
– A juz się bałam ze będę cie szukać – stwierdziłam.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział. – To jak, idziemy? –
Spojrzałam na niego, ponieważ cos mi się nie podobało w brzmieniu jego głosu I rzeczywiście. Dostrzegłam, zę jego twarz zdradza napięcie, a oczy są szeroko otwarte.
– Co ci jest? – Spytałam, ruszajac przodem.
– Nie wiem. – Potrząsnął głową. – Mam jekieś dziwne przeczucie. Takie… Nie fajne. Aż mnie dreszcze przelatuję.
– Jesteś przewrażliwiony – odezwałam się lekko.
– Oby tak było – odpowiedział, a głos miał śmiertelnie poważny. – Bo jak narazie mam dziwne przeczucie, ze coś się stanie. Coś złego.
– Naoglądałeś się za dużo holo filmów – stwierdziłam, wciąż starając się mówic lekko i swobodnie. Ale za raz, kogo ja tak naprawdę chciałam w ten sposób uspokoić, jego czy siebie? Nie chciałąm zeby zaczął udzielać mi się jego niepokuj.
– Nie ogladam badziewi – odpowiedział. – Czy ty widziałaś te poodoo, które zrobili o tobie i mistrzu Skywalkerze, walczących podczas wnie dawnej wojny?
– Moze lepiej nie mów, jeśli twierdzisz ze to poodoo – odparłam. – No dobra, to gdzie idziemy?
– Tam gdzie jest najwiekszy syf. Acha, wzięłaś ze soba datapada?
– Anakin, ty chyba nie…
– Tak – przerwał mi. – Prseskanowałem to. Musimy teraz tam iźć i to odnieść.
– A jak znowu ktoś nas przyłapie? – Spytałam ostrożnie.
– Zawsze możemy powiedzieć, ze sprzątaliśmy w tamtych rejonach – odpowiedział z figlarnym usmiechem. – Bez ryzyka nie ma zabawy kochanie. No chodź juz.
– Nie rozumiem cię – przyznałam, gdy szliśmy korytarzami, które powoli zaczynały pustoszeć. – Jestem dla ciebie taka wredna, a ty mimo wszystko…
– Haaa, w końcu na to wpadłaś! – Klepnął mnie w ramię. – Podoba mi się gdy jesteś wredna.
– Żartujesz sobie ze mnie. – Przygryzłam wargę.
– Moze tak, moze nie – odpowiedział z zagadkowym uśmiechem. Ehh ten Anakin, nigdy go chyba nie zrozumiem.
Odbywanie kary zajęło nam ze dwie godziny. CI młodsi padawani są juz mistrzami. I to mistrzami bałąganu, mówie wam. Nawet Anakin klnął na nich na czym swiat stoi.
Gdy już w końcu mięliśmy sprzątanie za soba, na korytarzach było juz cicho. Powinniśmy teraz udać się do naszych pokoi, ale mielismy jeszcze jedna sprawę do załatwienia. Ta nieszczęsna ksiażka, która jak się okazało, spoczywałą cobie cały czas w plecaku Anakina.
– Sprawdź datapada – odezwał się, gdy mieliśmy juz udać się w zakazany korytarz. – Jeśli odniesiemy to draństwo, nie bedzie juz odwrotu. –
Posłusznie odpiełam urządzenie od pasa i sprawdziłam to, co aktualnie się na nim wyswietlało. Rzeczywiscie. Anakin właśnie przesłał mi skan książki.
– Mam. Dzieki – szepnęłam, chowajac datapada z powrotem. Anakin usmiechnął się.
– Pamietaj, to tajemnica – odszepnał. – Nie mów nikomu ze to masz, wo inaczej bedziemy mieli kłopoty. –
Nie musiał mi tego mówic. Wiedziałam o tym doskonale, a nie chciałam juz go narażac na jakiekolwiek kłopoty.
– Nie powiem – obiecałam, a on ujął mnie wtedy za rękę i poprowadził w stronę zakazanej biblioteki.
– Pamietaj o oddychaniu – Przypomniał Anakin, gdy juz byliśmy pod drzwiami. – Nie chcę zebyś się udusiła przez kuz.
– Nie martw się – uspokoiłam go. – Otwieraj. –
Podprowadził mnie do drzwi i położył na nich wolna rękę. Nic się jednak nie stało.
– Co jest? – Spytał po jeszcze dwóch nie udanych próbach.
– Moze daj spokuj – szepnęłam ze strachem. – A jeśli za raz włączy się jakiś alarm czy cos?
– Zmienili zabezpieczenia – syknął z irytacja ANakin. – Poczekaj, obejdę to. Nic do mnie teraz nie mów. –
Nabrał głęboko powietrza, a po paru sekundach wypuscił je i zamknął oczy, z lewą ręką wciąż na drzwiach. Nie miałąm pojecia co robi, ale domysliłam się, ze usiłuje siłą woli złamać zabezpieczenia i zmusic drzwi do otwarcie się. Domyslałam się również, ze nauczył sie tego z tych zakazanych ksiażek.
Przez dłóższy czas nic się nie działo. Juz miałam odciagnąć jego rękę od drzwi, gdy usłyszałam jego ciche westchnienie, a po chwili drzwi ustąpiły.
Anakin odjał od nich rękę i spojrzał na mnie. Oddychał ciężko, a po twarzy spływał mu pot. Wygladał tak, jakby właśnie fizycznie przesunął cos bardzo duzego i ciężkiego.
– Nic ci nie jest? – Spytałam z niepokojem. Nie chciałam by mi tu zemdlał.
– Przeżyję – odparł uspokajajaco, słaniajac się ze zmęczenia. Pozwoliłam by oparł się o mnie i nawet objęłam go ramieniem.
– Chodź – odezwałam się, po czym oboje weszliśmy do srodka, wstrzymujac oddech.
Gdy drzwi się za nami zamkeły, ogarnęła nas nie przenikniona ciemność i tak głęboka cisza, ze nasze oddechy wydawały sie nie wiadomo jak głosne.
– Gdzie to było? – Szepnęłam. Anakin wskazał na górna półkę.
– Nie pamietasz? – odszepnął. – No juz, dość tych czułosci, puść mnie bo muszę tam wejść.
– Czułosci – prychnęłam. – Nie chciałam po prostu, zebys mi tu padł jak wyczerpany tautaun.
– No no, ciekawa bajeczka. – Uśmiechnął się lekko. – Moze uwierzyło by ci w nia piecio letnie dziecko, ale nie ja.
– A proszę bardzo – żachnęłam się, odsuwajac się od nieo gwałtownie. Wyciagnął w bok ręce, zaskoczony gwałtowną stratą oparcia, ale na szczęście nie upadł.
– Po trzymaj – rzucił, podając mi pusty już plecak. Po raz ostatni w jego ręku mignęła mi okładka ksiazki, a po chwili zobaczyłam jak staje na palcach jednej nogi, odbijajac się od ziemi i okręcajac w powietrzu, jakby tańczył. Po chwili juz był na górze.
– Żeby tylko noc na ciebie nie spadło – ostrzegłam, stajac pod nim.
– Będziesz łapać – odpowiedział pewnie, umieszczajac książkę na chwiejacym sie ich stosie.
– Złaź – syknęłam, widząc, ze ta piękna wieża w każdej chwili grozi zwaleniem sie na nas oboje.
– Odsuń się – ostrzegł Anakin, a gdy to zrobiłam, zeskoczył z gracją na ziemię niczym piórko.
– No, załatwione – stwierdził. – Koniec przygód na dzisiaj. Oczka ci się zamykaja.
– NIe – zaprzeczyłam.
– Oczywiscie że tak – odparł. – Przecież widzę. Chodź, odprowadzę cię do siebie. –
Znowu ujął mnie za rękę. Jego dłoń była bardzo chłodna, ale mi to nie przeszkadzało. Ja też przeważnie mam chłodne ręce, to taka charakterystyczna cecha togrutan.
– Obyśmy tu nie zostali – stwierdziłam. – A co jeśli drzwi się nie otworzą?
– Otworzą się – odpowiedział Anakin. Miał cichy, zmeczony głos, ale uśmiechnął się do mnie pewnie. I rzeczywiście, gdy tylko położył rękę na drzwiach, te prawie natychmiast ustąpiły.
– Dzięki – powiedzielismy jednocześnie.
– Nie ma spawy – odparł ANakin. – Razem w to wpadlismy przecież. A teraz lepiej badźmy cicho, bo znowu dostaniemy następna karę. –
Zamilklismy i nie odzywaliśmy się do siebie, aż do momentu dotarcia na nasze pietro.
– Zobaczymy się jutro prawda? – Spytał Anakin.
– Tak… Jasne – odpowiedziałam. – Zajżyj do Kylo. Opiekuj się bratem jak należy.
– Jasne. – Jego uśmiech trochę zbladł. – Cały czas się nim opiekuję. Poradzisz juz sobie prawda? Nie chcę zeby Rey mnie zobaczyła.
– Rey na pewno śpi. Była dzisiaj jakaś zła – zauważyłam.
– Tak czy inazej… Nie chcę – odpowiedział. Zauważyłam, zę policzki robia mu się lekko czerwone. Owolniłam ręke z jego uscisku, a on podszedł do mie.
– Trzymaj się – szepnał kładac mi na chwilę dłoń na szyii, a ja poczułam, jak wraz z tym dotykiem przenika mnie jakieś miłe ciepło, jakby wlał we mnie część swojej mocy.
– Ty też – odpowiedziałam cicho. – I uważaj na siebie.
– Ha, martwisz się o mnie. – Uśmiechnął się radośnie. – TO się nie martw, bedę na siebie uważał. I na ciebie również. –
Po tych słowach przytulił mnie kna krutko, po czym puscił i oddalił się, znikajac w korytarzu prowadzącym do jego kwatery.
Ja natomiast wróciłam do siebie. Tak jak podejrzewałam Rey juz spała. Szybko i po cichu przebrałam się w pizamę i wskoczyłam do łóżka, dopiero teraz czujac jaka jestem zmeczona.
Przez chwile leżałam, starajac sie nie mysleć o niczym ani o nikim, zwalniając stopniowo oddech by sie odprężyć. Zasnełam bardzo szybko.
Nie dane mi było jednak długo pospać. Obudziły mnie jakieś krzyki, bieganie, a po chwili głos mistrza Fisto, zdający się rozbrzmiewać zewsząd:
– Padawani, wszyscy zbiórka przy głównym wejźciu. Jak najszybciej!
– Co się dzieje? – Usłyszałam obok zaspany głos Rey.
Usiadłam gwałtownie, przecierajac oczy.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam. – Ale lepiej się pospieszmy. –
Zamrugałam, pozbywajac się resztek snu. Rey też doszła do siebie i zerwała się na nogi, zakładając pospiesznie papucie i szlafrok. Nawet nie zadałą sobie trudu uczesać włosów, które w nieładzie opadały jej teraz na ramiona.
Obydwie po cwili zbiegłysmy na dół, gdzi juz czekali prawie wszyscy mistrzowie i padawani.
– Co się dzieje? – SPytałąm, dobiegajac do nich. Dostrzegłam rycerzyka w pełnej gotowości, z mieczem swietlnym u pasa i poczułam lekkie ukłucie strachu.
Po chwili w polu widzenia ukazał sie Mace Windu, niosąc na rękach jakaś bezwłądna postać. Z początku jej nie poznałam, po chwili jednak usłyszałam, jak Rey nabiera gwałtownie powietrza.
– Annie – szepnęła, pobladłwszy jak kreda.
Spojrzałam na osobe, niesioną przez mistrza Windu i poczułam, jak robi mi się gorąco. To był Anakin Solo.
Mistrz Windu podszedł do stojacych na przedzie Yody, mistrzyni Secury i mistrza Fisto, po czym złożył przed nimi nieruchome ciało.
Zapadła grobowa cisza. Poczułam jak Rey kładzie mi rękę na ramieniu i uswiadomiłam sobie, ze cała się trzęsę.
– Jak to się stało? – Usłyszałam w ciszy pytanie mistzyni Secury.
– Niepokojace to jest – odparł Yoda. – Nie zauważylismy czegos. Ślepi jesteśmy.
– Czy on żyje? – Spytała mistrzyni Damsin. Dostrzegłam jak pochyla się nad ANakinem.
– Żyje – odpowiedział mistrz Fisto. – Wyczuwam w nim życie, ale jest w olbrzymim bólu. Znalazłem przy nim to. –
Wyciagnęłam szyję, chcąc dostrzedz co sie dzieje. ZObaczyłam, ze mistrz fisto trzyma w ręce miecz ANakina, z którego wypadł jakiś kamień. Przypomniałam sobie, ze to ten kamień tak ostatnim razem zainteresował Ventres.
Mistrz Yoda pochylił się, kładąc małą ręke na piersi ANakina. Ten jeknął cicho i otworzył oczy, chcąc usiaść.
– Gdzie ja jestem… CO… Co się stało? – SPytał. Głos miał cichy i słaby.
– Spokojnie Anakinie – odezwał się kojąco mistrz Fisto. – Jesteś bezpieczny.
– To on. – Anakin usiadł i chciał wstać, ale mistrzyni Secura go przytrzymała. – To on zrobił… Chciałem go powstrzymać, ale on nie pozwolił. Zaatakował mnie…

Categories
muzycznie

emocjonalny cover z przesłaniem

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

5

Cztery lata później, gdy Luke i Leia mięli po osiemnaście lat, Leia weszła pewnego dnia do pokoju brata i zobaczyła, że ten ślęczy, wypełniając stosik papierów na jego biurku.
– Co ty robisz? – Spytała. Stanęła tak, ze zobaczyła swoje odbicie w szybie drzwi. Była naprawdę podobna do matki. Długie, ciemne włosy spływały jej aż do pasa, w brązowych oczach płonęła stal i niezłomność i nawet drobna budowa nie była w stanie jej tego odebrać.
Uśmiechnęła się do siebie i odwróciła, spoglądając na brata, który patrzył na nią z czymś w rodzaju dzikiej euforii. Z pod grzywy rozczochranych, piaskowych włosów spoglądały na Leię jasno-niebieskie oczy. Podobnie jak ona sama, Luke też nie odznaczał się wysoka posturą. W porównaniu do siostry był wysoki, lecz w porównaniu z mężczyzną, mierzącym ponad metr osiemdziesiąt był raczej średniego wzrostu.
Zdaniem Leii, jeśli teraz nie ślęczał razem z Biggsem i resztą swoich znajomych, brudząc sobie ręce smarami z różnych maszyn, to oznaczało, ze w jego życiu dokonał się jakiś przełom.
– Podejdź i sama zobacz. – Usta Luke'a wygięły się w radosnym uśmiechu.
Leia podeszła i przyjrzała się leżącemu na wierzchu kawałkowi flimsiplastu.
– Luke Skywalker, podanie o przyjęcie do akademii imperialnej – przeczytała. – Luke, zamierzasz iść do akademii?
– Razem z Biggsem – odpowiedział.
– Ehh ten Biggs – westchnęła cierpko Leia. – Robisz wszystko to co on. Małpujesz od niego. A co z… –
Ściszyła głos do szeptu.
– Co z naukami Obiwana?
– To nie dla mnie. – Luke spuścił oczy na papiery. – Nie dam rady być taki jak nasz ojciec.
– Nie dasz rady, bo sam w to nie wierzysz – odpowiedziała Leia z mocą, prostując się jak struna. – Mama wie? –
Luke pokiwał głową.
– A wuj i ciotka? –
Luke ponownie pokiwał głową.
– Wujek Owen nie wygląda na zadowolonego, ale nic nie mówi. Pewnie by mi odradzał gdyby mnie wychowywał. Ale tego nie robi, więc też nic nie mówi. Leia, nie chce spędzić całego życia zakopany w tej stercie piachu.
– Wiem – przyznała Leia. Poklepała brata po ramieniu.
– Mam tylko nadzieję, ze po tej akademii imperialnej zobaczę cię jeszcze w jednym kawałku, kadecie Skywalker – stwierdziła na w pół żartobliwie, odwróciła się, falując długimi włosami i odeszła, czując jak rozdzierają ją sprzeczne uczucia. Duma i poirytowanie. Śmiech i strach.
– Czy on zawsze musi zgrywać takiego bohatera? – Pomyślała w duchu, schodząc na dół po schodach.
– Musi zgrywać bohatera – odkrzyknął jej z góry głos brata, a ona aż się na chwilę zatrzymała. Potrząsnęła głową, prychnęła i poszła dalej, pozostawiając życie brata w jego własnych rękach.

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

4

Ubrana na brązowo postać zbliżyła się do oniemiałych ze strachu Luke'a i Leii, lecz przyglądała im się raczej ciekawie. Był to człowiek. Mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Miał ogożałą od słońca twarz, a z pod krzaczastych brwi spoglądały ciekawie bystre i mądre oczy.
Luke'a nagle olśniło. Widywał czasami tego człowieka przelotem,`rozmawiającego z matką. Nazywała go Obiwanem. Chciał to jakoś przekazać siostrze, ale nie zdążył, ponieważ mężczyzna odezwał się pierwszy:
– Z kąt u licha się tu wzięliście? Macie szczęście że jeszcze żyjecie. –
Leia spojrzała na niego nieufnie.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho. – I co to było? To co przepędziło tych ludzi pustyni?
– To był ryk smoka kreit – Zauważył Luke, opuszczając nieco rękę z maczugą.
– Masz rację. – Obiwan uśmiechnął się. – To ja. Musiałem ich przepędzić, inaczej zmieniliby was w miazgę i nawet to by wam nie pomogło. –
Wzkazał na maczugę, którą Luke w tym momencie upuścił na ziemię.
– Ciężkie – poskarżył się. – Ty jesteś Obiwan prawda? Widziałem pare razy jak mama z tobą rozmawiała. Ty jesteś tym pustelnikiem, który mieszka za morzem wydm.
– Ponownie masz rację. – Mężczyzna uśmiechnął się do chłopca.
– Potrafisz udać ryk smoka kreit? – Spytała Leia, nad którą wzięła górę ciekawość.
– Tak. – Obiwan spojrzał na nią. – No dobrze, dość tych pogaduszek. Odprowadzę was do domu, żebyście znowu się na nich nie natknęli. CO ty w ogóle robicie?
– To Luke – zawołała Leia.
– Bawiliśmy się – zaczął tłumaczyć chłopiec. – No i…
– I się zgubiliście – wpadł mu w słowo Obiwan.
– Powiesz o wszystkim mamie? – Spytał Luke.
– Powinienem. – Oczy mężczyzny spoważniały. – Ale zważywszy na wasze ogromne szczęście nie powiem. Oszczędzimy waszej mamie nie potrzebnych nerwów.
– A ciocia i wujek? – Dopytała Leia.
– Zostanie to między nami – odparł Obiwan. – A teraz chodźcie.
– Dziękujemy ze nas uratowałeś – odezwała się cicho Leia, prostując się z nagłą godnością.
– Drobiazg. Tak naprawdę podziękuj swojemu bratu. Ja tylko pewnym zbiegiem okoliczności zjawiłem się w pobliżu i trochę pomogłem. A teraz wracajmy do domu. –
Ujął bliźnięta za ręce, po czym wszyscy troje skierowali się w stronę domu.
Tak mijały kolejne lata, w trakcie których Luke i Leia unikali już jak ognia nieznanych sobie zakamarków pustyni. Mieli prawdę mówiąc inne zajęcia. Luke spędzał bardzo dużo czasu ze starszym od siebie chłopcem z sąsiedniej farmy. Biggsem Darklighterem, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i którego uważał za swojego bohatera. Leia natomiast potrafiła przesiadywać godzinami, słuchając opowieści swojej matki na tematy innych ras. Im była starsza, tym bardziej garnęła się do polityki, natomiast Luke był marzycielem, wypatrującym okazji, by wyrwać się z tego zamkniętego dla niego świata, wydającego mu się porzuconym i zapomnianym przez wszystkich.
– Biggs – zagadnął pewnego dnia przyjaciela. Obaj ślęczeli w niewielkim pomieszczeniu za domem wuja i ciotki Luke'a, które pozwolili mu przeznaczyć sobie na cos w rodzaju warsztatu. Luke trzymał tam śmigacz i swojego podniebnego skoczka, którego właśnie z Biggsem naprawiali.
[ Powiedz mi. Co my tu jeszcze robimy? CO ty tu jeszcze robisz?
– To co trzeba Luke – odpowiedział poważnie Darklighter. – Posłuchaj. Masz dopiero dziewięć lat. Jeszcze wszystko przed tobą. Jeśli tylko sobie na to nie pozwolisz, to nie utkniesz w tej kupie piachu na zawsze.
– Ale wujek Owen tak chce – przyznał smutno Luke.
– Wujek Owen, wujek Owen – zniecierpliwił się Biggs. – A co na to twoja matka?
– Mówi, że sam będę wiedział co robić i kiedy – odparł Luke. – Leia bez przerwy siedzi w książkach. Leci niedługo na Alderaan by tam się uczyć, wiesz? Nie będzie jej. A ja? Mi zostaje jak na razie szkółka w Anchorhead.
– Którą najpierw skończ – uciął starszy przyjaciel. – Pamiętaj, ze nie robisz tego wszystkiego dla wuja, ciotki, matki czy nawet Leii. Robisz to dla siebie.
– Chcę zostać pilotem, chcę z tond odlecieć – pożalił się Luke.
– I będzie tak, mówię ci – odpowiedział Biggs. – Ostatnio widziałem tego pustelnika zza wydm. Tego Obiwana. Przyszedł do waszego domu, wezwał wujostwo i matkę i długo gadali. Chyba nawet się o coś sprzeczali.
– Co ty mówisz? – Luke z wrażenia wypuścił z dłoni statecznik, który właśnie miał umocować na właściwym miejscu.
– Nie podsłuchiwałem – przyznał Biggs. – Wiem tylko ze padło twoje imię. –
Luke westchnął cicho.
– Jak zwykle pewnie dowiem się ostatni – odezwał się markotnie.
Lata nadal mijały. Bliźnięta dorastały, co raz bardziej upodabniając się do rodziców. Z zapartym tchem śledziły informacje w holonecie, opowiadające o okrutnych morderstwach, jakich dokonywał darth Vader.
– Jeśli kiedyś go spotkam – odezwał się Luke zapalczywie pewnego razu, patrząc na odziana w czerń i zamaskowana postać – to go zabiję. Za to wszystko co on robi. Przecież ci ludzie są niewinni! –
Padme położyła tylko wtedy dłoń na ramieniu syna. Przez jej głowę przelatywały setki myśli. Luke jest tak podobny do ANakina… Anakin był dobrym człowiekiem, a osoba, na którą teraz patrzyła jest doszczętnie zła. Pochłonęła dobrą i kochającą osobę jaka był ANakin, pozostawiając Dartha Vadera. Luke pałał nienawiścią nie do swojego ojca, tylko do kogoś, kto jego ojca zniszczył.
Gdy Luke i Leia mieli już po czternaście lat. Leia wystąpiła po raz pierwszy, przemawiając publicznie jako anonimowa przedstawicielka jednego z uciskanych przez Vadera światów. Mówiła tak mądrze, używając tak trafnych argumentów, że okrzyknięto ją niemal od razu najmłodszą przywódczynią rodzącej się dopiero rebelii, która miała sprzeciwić się Vaderowi i jego zwolennikom.
Natomiast Luke, za zgodą matki dwa razy w tygodniu odwiedzał Obiwana, który opowiadał mu o tej tajemniczej sile zwanej mocą i uczył podstaw posługiwania się mieczem swietlnym. Luke odziedziczył tą broń po swoim ojcu. Miecz był smukły, wyważony i sprawiał, ze Luke'owi dobrze trzymało się go w ręku. Jego laserowa i śmiercionośna klinga była grubości ludzkiego kciuka i miała kolor niebieski.
– Od czego zależy ten kolor? – Spytał Luke, trzymając ową broń w ręku po raz pierwszy i kciukiem dezaktywując ostrze.
– Miecz rycerza jedi jest jakby jego częścią – odpowiedział cierpliwie Obiwan. – Ten kto go konstruuje, wkłada w to całe swoje serce, oddanie i cząstkę samego siebie. To kim jesteś, odwzorowuje twoja broń. Zauważyłeś jaki kolor ma klinga Vadera?
– Czerwony – odpowiedział bez wahania Luke.
– Otóż tak – odparł Obiwan. – Czerwony jest kolorem krwi. Nie służy do obrony, lecz do ataku. Natomiast rycerz jedi używa broni tylko i wyłącznie do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– Czyli Vader jest złym jedi – stwierdził Luke.
– Źli jedi. – Obiwan przygryzł w zamyśleniu wargę. – Nazywają siebie sithami. Wygląda na to, ze Vader jest jedynym i ostatnim z nich. Nim się urodziłeś wydał rozkaz zamordowania wszystkich rycerzy jedi.
– W tym mojego ojca. – Luke zamrugał powiekami. Czuł na sobie dziwną odpowiedzialność, trzymając w ręku broń, która należała kiedyś do jego ojca, którą według opowieści Obiwana jego ojciec wygrał tyle starć i wojen. Dla Luke'a Anakin Skywalker był bohaterem, kimś kogo chciałby naśladować. Czuł się jednak zbyt słaby, by kiedykolwiek mu dorównać.

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

3

Następnego dnia oboje przeżyli przygodę, która dla maleńkich dzieci mogła się skończyć niemal że tragicznie.
Było późne popołudnie. Oboje bardzo się nudzili i w końcu ubłagali dorosłych o to, by pozwolili im się przejść.
– Ale nie odchodźcie za daleko – krzyknęła za nimi Padme, gdy uradowani wybiegli przed dom.
– I wracajcie szybko – dodała ciotka Beru.
– Dobrze – odkrzyknęli chórkiem, po czym puścili się biegiem przez farmę swojego wujostwa.
– Zobacz jaki ciepły piasek – zawołał z radością Luke, zdejmując buty i skarpetki i zanurzając stopy w rozgrzanym piasku.
– Znowu będę brudna – pożaliła się siostra.
– Nie będziesz – zapewnił ją żarliwie Luke.
Po chwili ona również go posłuchała, a chwilę później oboje gonili się radośnie, piszcząc przy tym z uciechy.
Nagle Leia zatrzymała się, utkwiwszy oczy gdzieś w dali.
– Zobacz – szepnęła do brata, który poszedł za jej przykładem, a uśmiech zniknął z jego buzi niemal od razu.
– Co teraz zrobimy? – Spytał strwożonym szeptem. W ferworze zabawy oboje zapędzili się w rejony pustyni, których jeszcze nie znali.
– Zgubiliśmy się. – Buzia Leii na moment wykrzywiła się do płaczu, lecz mała szybko odzyskała hard ducha. – Może zawołamy kogoś?
– Przecież tu nikogo nie ma. – Luke przypadł do ziemi i położył się płasko, zerkając w dal. – Ale wydostaniemy się z tond, zobaczysz. –
Leia zerknęła na brata nieufnie, podczas gdy on wstał i pewnie wspiął się na jedną z wydm.
– Mama będzie zła – zauważyła Leia. – Będzie, zobaczysz jak bardzo. I to będzie twoja wina znowu. –
Luke nie odpowiedział, ponieważ zauważył coś, co naprawdę go zaniepokoiło.
– Zobaczysz jak wrócimy do domu – ciągnęła dalej Leia. – Powiem wszystko mamie. Nie będziesz wychodził z miesiąc, tylko wujkowi będziesz pomagał przy farmie, zobaczysz…
– Cicho – uciszył ją Luke. – Zamknij się.
– Co? – Leia aż zapowietrzyła się ze złości. – CO do mnie powiedziałeś?
– Żebyś była cicho. – Luke odwrócił się, trzymając palec na ustach. – Chyba nie chcesz żeby cię usłyszeli.
– Co ty mówisz? – Spytała Leia, nadal zła i obrażona do żywego.
– Ludzie pustyni – odszepnął Luke.
Dopiero teraz Leia zrozumiałą powagę sytuacji i zamilkła. Niepewnie wspięła się na tą sama wydmę gdzie jej brat i stanęła obok niego, wypatrując to, co dzieje się w dole.
– I co teraz? – Spytała, a w jej głos wkradła się nutka strachu. – O jej, ale ci się dostanie…
– Padnij. – Luke chwycił siostrę za rękę i pociągnął za sobą na ziemie. Upadli oboje i przytulili się do siebie w obronnym geście.
W dole widać było rząd dziwnych i wielkich stworzeń, których dosiadali ludzie, od stóp do głów owinięci różnymi szmatami. Nad głowami trzymali olbrzymie maczugi, zdolne ogłuszyć i zabić dorosłego człowieka.
– Może ich przestraszymy? – Szepnęła z nadzieją Leia. Uniosła wolną rękę, a kamień, znajdujący się tuż obok niej drgnął. Nie był to jakiś znaczący ruch, lecz wystarczył na tyle, by kamień zsunął się po stromym zboczu wydmy.
– Są dziesięć metrów przed nami – odszepnął Luke.
– S kąt to wiesz? – Spytała Leia.
– Nie wiem. – Spojrzał na nią bezradnie. – A ty wiesz co teraz zrobiłaś? Jak to zrobiłaś? –
Spojrzała na niego i potrząsnęła głową, aż jej ciemne włosy zafalowały.
Bliźnięta nie były jeszcze na tyle świadome by wiedzieć, ze posługują się mocą, którą odziedziczyły po swoim ojcu. Nie mogły o tym wiedzieć, ponieważ nie miały nawet pojęcia o tym, że ich ojciec żyje. Dorośli jednogłośnie ustalili, że będą wyjaśniać dzieciom, ze ich ojciec zginął, ze został zabity przez dartha Vadera. Tak więc im mówiono, a oni w to wierzyli.
W tej chwili leżeli jednak przy sobie, patrząc z przerażeniem, jak w ich kierunku zbliżają się ludzie pustyni, którzy nie zawahają się ich zabić gdy ich tylko zobaczą. Sztuczka Leii z kamieniem w cale nie odwróciła ich uwagi. Mało tego, w ogóle tego nie zauważyli.
– Nie ruszaj się – syknął Luke do Leii. – Nie wydawaj z siebie żadnego dźwięku. –
Chwycił kolejny kamień, będący w jego zasięgu. Zacisnął na nim palce tak, jakby od tego samego zależało jego życie. Nie przeszkadzało mu nawet to, ze kamień był zdecydowanie za duży dla jego małej rączki. Wiedział tylko jedno. Musiał bronić siebie i siostry. I zrobi to gdy ludzie pustyni się pojawia.
Nadeszli w końcu. Ten, który był na samym przedzie zauważył bliźnięta i zatrzymał się.
Odwrócił się do pozostałych, a następnie cała grupa zaczęła porozumiewać się ze sobą mruknięciami i chrząknięciami, których dzieci nie potrafiły zrozumieć. Dotarł do nich jednak ogólny wydźwięk i to im wystarczyło.
Ludzie pustyni zatrzymali się zdezorientowani, gdy nagle z przeraźliwym bojowym okrzykiem wyskoczyło na nich coś małego, rzucając w ich stronę kamień. Był to Luke, który nie świadomie napędzany strachem dokonał czegoś, co w jego wieku było nie możliwe. Wyskoczył w górę jak piłeczka, zawisając w powietrzu tuż przed twarzą najbliższego tuskena i wymachując rączkami. Kustanii z rozbawieniem przyglądali się tym popisom, wiedząc ze ta małą istota nie wyrządzi im żadnej krzywdy, natomiast ich banthy postąpiły kilka kroków w przód, najwyraźniej chcąc stratować Leię, która właśnie podnosiła się z ziemi.
Nagle maczuga jednego z jeźdźców samoistnie wyrwała mu się z ręki i wylądowała w dziecięcej dłoni Luke;a, w którego w tej chwili wstąpiła niezwykła pewność siebie. Nie był już bezbronny. Nie wiedział jak to zrobił, ale udało mu się zdobyć broń jednego z przeciwników.
W tej samej chwili dało się słyszeć straszliwy ryk, który sprawił ze nawet Leia, stojąca już w podobnej pozycji, w jakiej stał jej brat zamarła. Ludzie pustyni popatrzyli na siebie zdezorientowani.
Ryk powtórzył się ponownie. Napastnicy w jednej chwili uderzyli w swoje banthy, a te posłusznie zawróciły i pognały z powrotem w kierunku, z którego przyszły.
Luke tym czasem opadł na ziemie jak piórko. Wylądował na stopach, lecz pod wpływem wyczerpania i ciężaru maczugi, którą nadal ściskał w ręce osunął się na kolana.
Leia w tym momencie zapomniała o dąsach na brata i podbiegłą do niego.
– Co ty zrobiłeś? – Spytała pełna podziwu. – Jak ty to… Zrobiłeś?
– Nie wiem – odpowiedział zmęczony chłopiec, przymykając lekko oczy. Sam nie wiedział dla czego czuje się tak wyczerpany i opadły z sił.
– Luke. – Leia nagle chwyciła go za rękę i pociągnęła. – Wstawaj, szybko. Ktoś tu idzie. –
Luke z trudem podniósł się z ziemi, po czym spojrzał wraz z siostrą z przerażeniem na odziana w długą szatę postać, idącą prosto ku nim.

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

2

Tak minęły dwa tygodnie, w trakcie których Padme walczyła z wszechogarniającą ją rozpaczą z powodu straty męża i ojca jej dzieci. Dziećmi tym czasem opiekowały się Mon Mothma, żona Baila Organy Breha, oraz zaprogramowany do tego celu android C3-PO.
Jednak, gdy bliźnięta miały już dwa i pół tygodnia, Padme całkowicie wydobrzała. Wróciła do życia dzieki tym dwóm małym istotkom, obiecujac sobie, że otoczy je miłością i opieką, bo przecież na to zasłógiwały. Nie mogły zostać same w tym bezdusznym świecie, w którym powoli strach zaczął zasiewać Darth Vader. To już nie był Anakin Skywalker. Padme widziała nie raz jego wizerunek w holonecie. Ta wysoka, ubrana na czarno i odziana w panceż postać nie była Anakinem. Zaczęła nawet sobie wmawiać, że Anakin zginął tam, na planecie mustaphar, w gejzerach wrzącej lawy, która całkowicie go strawiła.
Yoda natomiast postanowił, że Padme wraz z dziećmi uda się do jedynej rodziny, jaką dzieci posiadały. Na planecie Tatooine mieszkał przyrodni brat Anakina Owen, wraz ze swoja żoną Beru. Zgodzili się oni przyjąć matkę z dziećmi, zwłaszcza że pare lat temu spotkali już Padme i znali ją.
Tak więc dzieci dorastały wśród piaszczystych wydm i w niemal bezlitosnej temperaturze pustynii. Rozwijały się nadzwyczaj szybko, co dawało tylko dowód na to, jak silna jest w nich moc.
W wieku dwóch lat nie tylko już bardzo dobrze mówiły, ale doskonale rozumiały co im się przekazywało. Padme często obserwowała je ukratkiem, gdy się bawiły lub przegadywały. Luke był małą figurką Anakina. Miał te same niebiezkie oczy i jasne włosy, podobnie jak Anakin garnął się do latania i mechaniki. Ba, nawet charakter miał podobny. Leia natomiast była kopią Padme. Rozważna i odpowiedzialna, o brązowych włosach i takich samych oczach. Padme wyczuwała, że gdy jej córka dorośnie, podobnie jak ona zajmie się polityką.
Owen i Beru Larsowie pokochali dzieci, pomagając Padme w ich wychowaniu. Ponieważ o wiele bardziej znali tą bezduszną planetę, ostrzegali dzieci przed rużnymi jej niebezpieczeństwami.
Pewnego wieczoru bliźnięta wróciły tak zziajane i wytażane w piasku, że trzeba je było natychmiast wykąpać.
– Zobacz mamusiu co on mi zrobił! Zobacz! – krzyczała piskliwie Leia, celując oskarżycielsko palcem w brata. W jej długich włosach zalegało pełno piasku.
– To nie ja – zaprotestował Luke. – Mogłaś się nie wywracać i nie upadać! Mówiłem ci przecież że ta wydma jest stroma!
– Akurat, mówiłeś – odcięła się Leia. – Wytażam cię jutro, zobaczysz.
– Zobaczysz czy ci pozwole! – Luke wykrzywił się drwiaco do siostry.
– Mamo, mogę ja wrzucić bombelki? – Spytała Leia z nadzieją, gdy wanna była już pełna ciepłej wody.
– Nie – zaprotestował Luke. – Ty wrzucałaś bombelki wczoraj!
– Ale ty mnie ubrudziłeś – odkrzyknęła Leia. – Mamusiu! –
Stojący obok Padme zdezorientowany robot c3-PO zwrócił na matkę swoje fotoreceptory, gdy tym czasem dwie pary małych rączek wyciagało się po niewielką bryłke, którą Padme trzymała w dłoni. Gdy wrzuciło się ją do wody, pod jej wpływem zaczynała się roztapiać, wytwarzajac przy tym kolorową pianę z bombelkami, którą dzieci bardzo lubiły.
– Przykro mi, ale żadne z was nie wrzuci dzisiaj bombelków – orzekła Padme. – 3-PO to zrobi.
– Ale mamo – zawołała Leia.
– Dla czego? – Spytał Luke.
– Ponieważ się kłócicie – odpowiedziała Padme. – Leia nie chce ustąpić bratu, a ty Luke podobno ją wytarzałeś w piasku.
– Nie prawda – zawołał Luke, tupiąc ze złością nóżką. Po chwili zaczął głośno płakać, a Leia poszła w jego ślady.
– O jejku, o jejku – westchnął android, słysząc dwa donośne głosy, dajace popis swoich umiejętności przekrzykiwania jeden drugiego. – Paniczu Luke, Panienko Leio, uspokujcie się. –
Leia jako pierwsza urwała swój wrzask, lecz z czystej złośliwości ochlapała androida wchodząc do wanny, w której było już pełno kolorowej piany.
Po nieznośnym rytuale kompania, oboje dzieci zostało położone do łóżek.
– Ciociu Beru – zawołał Luke na tyle głośno, by było go słychać aż na dole, gdzie przebywali dorośli. – Chcę pić!
– Ja też – dodała Leia. Chwilowo bliźnięta zawarły rozejm i przestały się już kłócić.
– Wiesz co? – Spytał Luke kilka minut później, gdy odprawili wyraźnie zmartwionego 3-PO, chcącemu opowiedzieć im jedną z bajek ze swojego licznego zasobu, jaki został mu zaprogramowany. – Wiesz kim będę w przyszłości?
– Rycerzem jedi – odpowiedziała siostra ironicznie, wychylajac buzie z pod kołdry, żeby spojrzeć w pełne żarliwej nadzieji oczy brata.
– Może… – Luke przeciągnął to słowo w zamyśleniu. – Ale na pewno będę pilotem wiesz? I będę latał po galaktykach, wszystkie je zobaczę.
– Acha – mruknęła kąśliwie Leia. – A ja zostanę w takim razie królową tatooine i będę jeździć na tych ogromnych banthach.
– Nie wolno ci – zawołał ze zgrozą Luke. – Na Banthach jeżdżą ci ludzie pustyni. Jak się nazywają? Ky… Tys… Tuskeni. Wójek Owen mówił że są bardzo, bardzo, naprawdę bardzo niebezpieczni. Zabiją cię jeśli ukradniesz im banthe.
– Nie prawda – zachnęła si Leia. – Wujek Owen przesadza. Na pewno sobie z nimi poradzę. Jestem taka jak mama, a mama nigdy się nie poddaje. Nigdy. Poza tym mam ciebie. Jesteś ode mnie starszy, więc musisz mnie bronić-
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, nie świadomi tego, że po schodach na górę zakradli się dorośli, by podsłuchać tą zabawną wymianę zdań. Słuchali paplaniny dzieci z rozbawieniem, natomiast dzieci zasneły dopiero wtedy, gdy zjawił się ponownie 3-PO, używając swojej zdolności emitowania z siebie wszelakich dźwięków i uspał je, wygrywając na delikatnych tonach pozytywki melodię znanej kołysanki, którą nie raz nuciła im do snu matka lub ciotka Beru.

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

1

Witajcie.
Zostałąm zainspirowana do zaczęcia czegoś nowego. Przepraszam że tak chwilowo zaniedbałam Ahsokę, ale narazie brakuje mi na nią konkretnego pomysłu. Ale dokończę ja na pewno, a potem zrobię coś z padawanka jedi.
Puki co dzielę się z wami zaczątkiem mojej alternatywnej wersji tego, co mogłoby się dzieć pod koniec zemsty sithów i potem dalej. To tak dla tych, których dobiło, albo którym nie podobało się zakończenie autora, mówiące o śmierci Padme i osieroceniu dzieci. Dzielę sie z wami moja własną wizją.
Postaram się pisać to tak, zeby nawet ktoś, kto nie miał nigdy doczynienia z gwiezdnymi wojnami się odnalazł.
Tak więc miłego czytania.

Młoda kobieta leżała w pomalowanym na biało centrum medycznym, wyczerpana i bez jakiejkolwiek woli życia.
Nie była byle kim. Była szanowaną senator, politykiem, a niegdyś, gdy miała zaledwie 14 lat królową swojej rodzinnej planety.
Była też potajemnie żoną Anakina Skywalkera i właśnie miała urodzić dwójkę jego dzieci. Tuż po tym gdy Anakin, wykrzyczawszy jej prosto w twarz swoje szaleńcze idee o zawojowaniu światem po przez władzę i potęgę, odszedł od niej. Nie usłuchał jej błagania, by zawrócić ze złej drogi, ze ścieżki ciemnej strony, a na jej zapewnienie miłości odwrzasnął tylko jedno słowo: "kłamiesz!".
Od tej chwili Padme Amidala Skywalker stała się cieniem człowieka. Wydawało się, jakby Anakin po swoim odejściu zabrał ze sobą wszystko, co czyniło z Padme dobrą przywódczynię, łagodną i ciepłą osobę, dbającą o dobro swoich ludzi i przyjaciół, ale przede wszystkim to, że miała zostać matką. Że nosiła w sobie bliźnięta, które lada chwila miały przyjść na ten świat. Dobry czy zły? Bez Anakina wszystko nie było takie jak powinno.
Padme leżała wycieńczona na łóżku, przykryta tylko prześcieradłem. Przy jej łóżku stali wszyscy których znała i szanowała. Maleńki, pomarszczony i zielonoskóry mistrz Yoda, który był jednym z mistrzów zakonu jedi, do którego należał także Anakin. Tuż obok stał najlepszy przyjaciel oraz mentor jej męża, czyli Obiwan kenobi, a tuż obok jeden z jej przyjaciół sęnatorów, Bail Organa z planety Alderaan.
Wszyscy w napięciu przyglądali się jej, lecz ona była tego ledwie świadoma. Tak samo jak faktu, że koło niej cały czas kszątają się androidy medyczne, usiłując zrobić wszystko by ją ocalić.
Ale po co? Przebiegało jej mgliście przez myśl. Przecież Anakina nie ma. Nie ma jej miłości, więc po co żyć dalej?
– Straciła wolę życia – odezwał się jeden z automatów do zebranych. – Musimy szybko operować, jeśli chcemy uratować ją i dzieci.
– dzieci? – zdziwił się maleńki mistrz Yoda. Tak, on już wiedział o skrywanym sekrecie. O tym że Anakin Skywalker, teraz nazywający siebie darthem vaderem spłodził potomstwo, które może być albo w wielkim niebezpieczeństwie, albo owym niebezpieczeństwem stać się w przyszłości.
– Nosi bliźnięta – odpowiedział automat. Wszyscy spojrzęli po sobie.
– Obiwan… – Cichy głos Padme rozbrzmiał tak nagle, że wszyscy się wzdrygnęli. Mistrz jedi podszedł do niej i pochylił się nad nią.
– Walcz Padme – szepnął. – Przecież musisz. Jeśłi nie dla siebie, to zrób to dla dzieci, dla Anakina… –
Nie było mu łatwo mówić te słowa. Zwłaszcza po tym, gdy jakis czas temu zostawił Anakina w objęciach wrzącej lawy na pewną śmierć. Postąpił tak z kimś kto był dla niego jak młodszy brat. Znał przecież Anakina od dziecka, odkąd tamten miał dziewięć lat. Teraz, czternaście lat po ich pierwszym spotkaniu ich drogi się rozeszły. ANakin bywał często lekkomyslny i nieprzewidywalny, ale co najważniejsze, był dobrym człowiekiem i kochał Padme aż do szaleństwa. I to właśnie ta miłość go zniszczyła. Chęć chronienia jej za wszelką cenę uczyniła z niego człowieka, zdolnego zabić seego najlepszego przyjaciela i mistrza, byle tylko tamten nie przeszkodził mu w przekonaniu Padme do swoich racj. Do tego że najważniejsze są władza i potęga. Że dzięki temu można osiagnąć wszystko, nawet przezwyciężyć śmierć.
Z tych ponurych mysłi wyrwał Obiwana dotyk czyjejś ręki. Ta dłoń była drobna i natarczywie wciskała mu coś w rękę.
– Weź to – szepnęła Padme. – Weź i pilnuj… Za wszelka cenę. Wiesz? ANakin… –
Powróciła do tematu męża.
– Jest w nim jeszcze dobro. Ja to wiem, jestem pewna…
– Wyjdźcie narazie wszyscy – odezwał się android. – Dam znać gdy operacja dobiegnie końca.
– Trzymaj się Padme. – Obiwan powiedział to na odchodne, Bail Organa pokiwał tylko głową, a Yoda ani się nei odezwał, ani nawet nie podniósł ręki. Był pogrążony w mrocznych myslach. Należał do osób, które sprzeciwiały się temu, by Anakin Skywalker był szkolony na rycerza jedi. I o to jego przeczucia się sprawdzały.
– Obiwanie, co to jest? – Spytał nieoczekiwanie Bail, gdy wszyscy troje opuscili centrum medyczne. Obiwan dopiero teraz uświadomił sobie, że ściska w dłoni to twarde coś, co dała mu Padme i co najwidoczniej sama trzymała w dłoni przez cały czas.
Otworzył dłoń, na której widniał kawałek szorstkiego japoru. Pozbawiona konkretnego kształtu bryłka była teraz figurkż, wyrzeźbioną niegdyć przez palce dziewięcio-letniego dziecka.
– Anakin dał to Padme – odezwał się Obiwan, sam nie wiedząc czemu to mówi. – Po raz pierwszy mi to pokazała, ale widziałem pare razy jak nosiła to na szyi. Opowiadała, żę ANakin dał jej to wiele lat temu, gdy ledwo się jeszcze znali. –
– Wiedziałeś, że w ciąży senator Amidala jest? – Spytał nagle Yoda Obiwana.
– Dowiedziałem się dopiero nie dawno – odparł. – Mistrzu, co zrobimy gdy dzieci się urodzą? Co jeśli ANakin… –
Urwał. Ciężko mu było wypowiedzieć imię przyjaciela i ucznia. Moze gdyby nazwał go Vaderem zabrzmiałoby to bardziej obco?
– Jeśli lort Vader o potomstwie swym dowie się, hm? – Dokończył jego pytanie Yoda.
– Zakładając, że przeżył poparzenia – dodał Obiwan.
– Moc silna w nim jest – stwierdził Yoda. – I pomocnika wielkiego ma. Ocalić go zdoła, myslę. –
Jakis czas później w drzwiach ukazał sie droid medyczny, trzymający w ramionach niemowlę, którego płacz prawie natychmiast na ich widok się urwał. Był to chłopiec, cały i zdrowy.
– Możecie wejść – odezwał się robot swoim beznamiętnym głosem. – Dzieci przeżyją. Gożej z matką. –
Trzy minuty później na świad przyszło drugie z bliźniąt, tym razem dziewczynka. Podczas gdy android czyścił dziecko, pozbywajac sie nawet z jego twarzyczki śladów łez, maleńki chłopczyk spoczywał na brzuchu wycieńczonej matki, która jednak czule gładziła główke dziecka.
– Jak go nazwiesz? – Spytał Obiwan. Padme zamrugała powiekami. Maleństwo było tak podobne do ANakina… Zagawożyło cicho.
– Luke – szepnęła padme, drugą ręką obejmując malca. Był taki bezbronny, podobnie jak jego siostra, która teraz ucichła i była ruwnie spokojna jak braciszek.
Po chwili android delikatnie odebrał matce synka, a drugi z nich położył przy niej tym razem córeczkę, która wyglądała teraz niemal że komicznie z rozdziawioną szeroko buzią.
– Leia – szepnęła Padme. – Będziesz się nazywać Leia. –
Buzia zamknęła się po tych słowach, jak gdyby mała nie miała zamiaru protestować z powodu otrzymanego imienia.
– Kolejny Skywalker pojawił się – stwierdził Yoda. – Nie koniec jeszcze. Nadzieja nie umarła jeszcze być może. Ochronić dzieci trzeba nam.
– Padme, musisz dojść do siebie – stwierdził Obiwan z mocą. – Pomozemy ci. Przez ten czas gdy będziesz odpoczywała, ktoś na pewno zajmie się dziećmi.
– Znam taką osobę – odezwał się milczący do tej pory Bail Organa. – To współpracownica mojej żony, Mon Mothma. Ma rękę do dzieci.
– Za tem żona twoja i Mon Mothma dziećmi zajmą się – orzekł Yoda. – Moc w dzieciach silna będzie, ponieważ potomkami Skywalkera są one. –
Wszyscy przytaknęli w milczeniu.
– Gdy senator AMidala wydobrzeje, wraz z dziećmi uciekać musi – ciągnął dalej zielony mistrz. – W bezpiecznym miejscu ukryta będzie, tak, by Vader lub imperator nie odnalazł jej i dzieci. –

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

32

Może w tym kluczowym fragmencie trochę przesadziłam, ale poniosły mnie emocje.

Po wszystkich zajęciach i po szybko zjedzonym obiedzie, w trakcie którego widziałam się z Rey i po prostu nie mogłam nie pogratulować jej treningu, wróciłam z powrotem do rycerzyka. Czułam ża zapowiada się poważnie. Od powrotu z naszgo niby spaceru bywało, ze był jakis nie obecny, zawieszał się i dekoncentrował, a ja nie wiedziałam znowu co zrobiłam.
– Jestem już – odezwałam się, zamykajac za soba drzwi sali.
– Dobrze. – Anakin Skywalker był odwrócony do mnie plecami. Gdy spojrzał w moją stronę w jego rękach mignął jakiś przedmiot.
– Chodź tu blizej – odezwał się, dajac mi znać żebym kucnęła obok niego. Gdy to zrobiłam, bez słowa podał mi to coś, co okazało się wideorejestratorem.
– Co to jest? – SPytałam zaskoczona. – Po co…
– Sama zobacz. – Anakin mówił to bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem. – Przepraszam cię, ale ja nie mogę na to patrzeć. Nie zniósłbym chyba tego. –
Dopiero teraz w jego głosie coś drgnęło. Poczekałam aż się odwróci, po czym, wiedziona znowu tą nie zdrową ciekawością uruchomiłam urządzenie.
W małym, prostokątnym okienku ukazał się obraz dziecka. Cłopca, mogącego mieć jakieś osiem, najwyzej dziewięć lat. Uśmiechał się radośnie całą buzia, pokazując język do kamery i robiąc śmieszne minki.
– To działa – dało się słyszeć jego piskliwy, pełen radości okrzyk. – Mamo, naprawiłem to! Naprawiłem!
– Co ty znowu naprawiłeś, Annie? – Odezwał się z oddali kobiecy głos. Chłopiec jeszcze raz wykrzywił się do kamery, po czym nagranie się skończyło.
Zdałam sobie nagle sprawę z tego, ze na moim ramieniu zaciska się coś, co bardzo przypominało w uchwycie kleszcze. Gdy się odwróciłam zoriętowałam się, ze to mój mistrz, zaciskający najwidoczniej nieświadomie palce na moim ramieniu. Oczy miał zamknięte, ale musiał słyszeć…
– To ja – wyznał, otwierając oczy. – I moja matka. JEszcze gdy mieszkałem z nia na tatooine. Byliśmy niewolnikami, rozumiesz? Byłem miedzy innymi niewolnikiem hutta. Dla tego tak ich nienawidzę. Dla tego byłem nastawiony tak anty przy ratowaniu twojego śmierdzącego, glutowatego przyjaciela. I dla tego czasami nie mogę patrzeć na Rey, zwłaszcza wtedym gdy widzę w jej oczach to co przeszła. Bo ja przeszedłem to samo. I zanim umrę chciałbym uratować cały świat, zeby nigdzie juz nie było tego draństwa, jakim jest niewolnictwo. I zeby każdy miał co jeśc i pic, nie zależnie od rasy. –
Poczułam się tak, jakby nagle poraził mnie jakis elektryczny impuls. W jednej chwili chciałam tyle powiedzieć. CO ty mówisz? Jak to? Nic nie wiedziałam! Przepraszam! I tak dalej. Zamiast tego wyrwało mi się jakże pasujące do kontekrtu pytanie:
– Z kąt masz… To?
– Rejestrator? – Anakin był nachmurzony, moze nawet zły. – Kiedyś… Wtedy kiedy leciałem ratować senator AMidale… Kiedy ty poleciałaś mnie ratować… Byłem tam. Znalazłem trochę rzeczy. NIe mam pojęcia, jakim cudem to przetrwało. –
Miałam ochotę zapytać go o jego matkę, ale on jakby to wyczuł. Rzucił mi niemal piorunujace spojrzenie i wziął ode mnie rejestrator.
– Poogladasz sobie potem – stwierdził. – To tyle ile moge ci powiedzieć. ALe spełniłem obietnicę. Byłem szczery. Ale o nic więcej po prostu nie pytaj. Pewnie pomyslałąbyś ze jestem potworem, nie gorszym w cale od Kylo Rena, gdybym ci powiedział… –
Urwał. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego ze traci panowanie nad głosem. Odwrócił się, nie dając mi możliwości nawet poklepania po ramieniu czy coś, a ja z przerarzeniem dostrzegłam w jego oczach coś, czego nie widziałam jeszcze nigdy, odkąd go poznałam. Łzy. Anakin Skywalker. Rycerz jedi, mój mistrz, podczas wojny generał, któremu służył cały oddział klonów, wojownik i… Ktoś jak mój starszy brat… W tej chwili był po prostu kimś, do kogo wróciły wspomnienia czegos naprawdę strasznego.
– Powinnaś się cieszyć że nie pamiętasz swoich rodziców – odezwał się po chwili. – I ze zadne z nich nie umarło ci na rękach. Nikt nie zasłużył na to co siię potem przeżywa. –
Nie. Zadawaj. Więcej. Pytań. Powtarzałam sobie to jak mantrę, ale nie musiałam. Nie chciałam juz zadawać pytań, bo wszystko rozumiałam. Matka ANakina nie żyła. Zmarła najprawdopodobniej w objęciach jego samego. Niegdyś tego beztroskiego dziecka, na które były zwrócone oczy wszystkich. Wybraniec, cudowne dziecko, żywa legenda… Czy właśnie tym kimś naprawdę był mój mistrz.
– Rycerzyku, ja… Nie chciałam – odezwałam się po chwili. Spojrzałam na niego przez chwilę i to wystarczyło.
Chwilę później płakałam, a on razem ze mną. W tym momencie, dopiero teraz w pełni go zrozumiałam. Łącząca nas więź mistrz padawan umocniła się jeszcze bardziej, gdy niepewnie poklepywałam Anakina po ramieniu, a on trzymał mnie tak, jakby się bał ze poleci w jakaś przepaść.
Trwało to nie długo, ale zrobiło swoje. Odsunęłiśmy się od siebie, a ja odniosłam wrażenie, zę jest znowu normalnie.
– Smarku – odezwał się Anakin dziarsko, mrugajac by pozbyc się resztek łez. – Jak to mówił nasz drogi kapitan Rex, koniec wysiadywania jaj. Bo nałoże na ciebie jeszcze cięższą karę i tym razem nikt, nawet ANakin solo ci nie pomoże. –
Roześmiałam się przez łzy i wstałam.
– Leć po zdalniaka – zarządził rycerzyk. Tak. Było znowu normalnie.
Tak zleciała reszta dnia. Jednak ja cały czas nie mogłam przestać myśleć o tym, co widziałam i usłyszałam od rycerzyka. Odniosło to jeen efekt. NIe myślałam o dręczących mnie sama problemach. Myślałam o nim, a przypominało mi się to zwłaszcza, gdy widziałam Rey.
Wieczorem udałyśmy się na szybko do odświerzacza, żeby zmyć z siebie trudy dzisiejszego dnia. Rey juz miała tam zniknać, gdy rozległo się pojedyncze puknięcie w drzwi i bez zaproszenia wpadł Finn.
– Czego tu? – Przywitała go Rey od progu. Finn zrobił przestraszoną i zatroskaną minę.
– Rey, co ci jest? – Spytał.
– NIe twoja sprawa – odburknęła, oddychajac głęboko. Gdy się odezwała, widać ze robiła wszystko, by byc już dla niego milsza:
– O co chodzi Finn. Czy jest to aż tak nie cierpiace zwłoki, zę wymaga to wizyty juz teraz za raz? Czy po prostu nie możesz poczekać i przyjść o bardziej cywilizowanej porze i czasie? Ja ci bardzo chętnie pomogę, tylko czy to musi byc akurat teraz?
– Ja ci tylko coś przyniosłem – odezwał się Finn, upuszczajac na rękę Rey jakiegoś cukierka.
– Ehh Finnie Finnie – westchnęła. – Dziękuję. Ale teraz już idź, proszę cię. CHcę się doprowadzić do porządku przed kolacją. Acha. Przekarz Anakinowi, zeby przekazał Kylo, zeby nie przynosił mi jedzenia tak, jakbym była na jakku. Załóżcie w ogóle fundację pomocy niedożywionej Rey, jeśli tak bardzo nie daje wam to spokoju. –
W innych okolicznościach pewnie bym się roześmiała, jednak teraz zachowanie Rey sprawiało, ze w cale nie było mi do smiechu.
– Rey, co jest grane? – Spytałam, kiedy Finn w końcu sobie poszedł.
– Weź mi go AHsoko. – Rey opadła cięzko na łóżko. – Ja tu przychodzę zmęczona, a ten mi będzie przychodził z jakimis mordoklejami. Fuj.
– Wydaje mi się, ze chodzi nie tylko o Finna – zauważyłam.
– Prosze cię, nie naciskaj. – Odziwo, do mnie Rey mówiła normalnie. Była miła i przyjazna.
– Nie czekaj na mnie – powiedziała, gdy pare minut później zwolniłam jej odświerzacz. – Idź już. Potem czeka cię sprzątanie z anakinem Solo, który już pewnie przebiera nogami. Jakbys go spotkała, to przekaż mu to samo co kazałam powiedzieć Finnowi, bo FInn pewnie o niebeskich migdałąch mysli i zapomni. A jeśli spotkaż Kylo to jemu osobiscie.
– No dobrze juz, dobrze – zgodziłam się, zostawiajac niechętnie Rey samą. Widać nie tylko ja biłam sie z myslami. U stang. Jeszcze to sprzątanie. I to z Anakinem. Po tym, gdy drugi Anakin wyjawił mi część prawdy o sobie, przez co teraz byle co mogło mnie wyprowadzić z równowagi. Miałam tylko nadzieję, ze anakin młodszy nie przegnie, i że nie bedę musiała go odprawiać w taki sam sposób, jak Rey biednego Finna.

EltenLink