Witajcie.
Po długiej przerwie wrzucam wam kolejny rozdział padawanki jedi. Narazie tylko jeden, bo nie chcę za wczas obiecywać, ze w najbliższym czasie będzie tego wiecej, chociaż postaram się żeby tak było..
XVIII
Odgłos kroków ciężkich buciorów uświadomił im, że Wedge miał rację. Po chwili w drzwiach stanął Darth Carlus, prostując się dumnie i rozpromieniając na widok Luke'a, natomiast Shayley rzucając spojrzenie pełne tryumfu.
– Co jej zrobiłeś, ty worku huttańskiego łajna? – Krzyknął zapalczywie Wedge, któremu widać nie spodobało się to, że został zepchnięty gdzieś na bok. – Czy ty wiesz jak ona wyglądała przed chwilą? Ty sprośna świnio, pożałujesz tego…
– Wedge – zawołali jednocześnie Shayley i Luke. Młoda padawanka wyprostowała się dumnie. Zniknęły gdzieś jej strach i zagubienie.
– Przyszedłeś po moja odpowiedź, tak? – Spytała, a jej głos był niski i zdecydowany. – No więc proszę bardzo. Moja odpowiedź brzmi… Nie! –
Wyciągnęła do przodu rękę z blasterem, celując w pierś kogoś, kto tylko formalnie był jej bratem. Ten tylko zaśmiał się drwiąco.
– Powiedziałem ci coś ostatnio – odezwał się złowrogo. – Powiedziałem ci, że jeśli odmówisz, nie będę już taki łaskawy jak do tej pory.
– Jasne, jakbyś do tej pory traktował mnie miło – prychnęła Shayley.
– Ona nie jest sama, głąbie – krzyknął zapalczywie Wedge.
Luke rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym stanął obok Shayley.
– Ona nie jest sama – odezwał się z mocą. W jego niskim, spokojnym głosie słychać była wyraźnie ostrzegawczą, złowrogą nutę. – Nie pozwolę byś mi ja odebrał.
– Możesz sobie nie pozwalać, Skywalker – odwarknął Carlus.
– A właśnie ze może! – W Shayley wstąpiła jakaś nie dająca się powstrzymać siła. Wyciągnęła wolna rękę, wykonała nią taki gest, jakby chciała coś komuś wyszarpnąć, a po chwili Wszyscy zobaczyli, jak jej własny miecz zrywa się z pasa Carlusa, lądując prosto w jej wyciągniętej ręce.
Młoda jedi uśmiechnęła się tryumfalnie, wyciągając do przodu zarówno miecz, jak i trzymany w drugiej ręce blaster.
– Widzisz? – Spytała, usiłując spojrzeć Carlusowi w oczy. – Nie doceniłeś mnie.
– Być może – Odparł jakby z namysłem. – Jeśli tak chcesz… –
Wyciągnął nagle do przodu ręce, a z jego palców w tej samej chwili wystrzeliły błyskawice sithów, które pomknęły wprost w kierunku Shayley.
– Nie! – Z tym krzykiem Luke instynktownie skoczył do przodu, zasłaniając padawanke własnym ciałem. Momentalnie przed oczami stanęła mu scena, w której uczestniczył on sam, Vader oraz mperator, znęcający się nad nim dokładnie w ten sam sposób. Luke dobrze znał ten straszliwy ból, dla tego zdecydował się przejąć go na siebie, mimo głośnego protestu Shayley.
Błyskawice ugodziły Luke'a, pozbawiając go niemal tchu. Ból był silniejszy niż się spodziewał. Czuł olbrzymią siłę nienawiści i gniewu, skupionych w tym jednym ataku sitha. Przeżył taki wstrząs, ze nawet nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku. Po prostu upadł, skulił się w sobie i cierpiał tak w ciszy.
– Zostaw go! – Shayley z tym krzykiem przyskoczyła do Carlusa, usiłując stanąć między nim a Luke'em. Czuła siłę, z jaką Carlus zaatakował. Wiedziała że ta siła miała być wymierzona w nią samą, lecz teras skupia się na Luke'u, a Carlus dobrze o tym wiedział. Stał i patrzył spokojnie, jak odbiera swojej siostrze kolejną bliską jej osobę.
Sith na krótko przerwał atak, patrząc to na Shayley, to na Luke'a, całkowicie ignorując Wedge'a, który w tym czasie kciukiem przestawił swój blaster z ogłuszania na zabijanie. Tak, chciał zabić tą bestie, która skrzywdziła Shayley, a teraz przysparzała jej dodatkowego cierpienia, dręcząc na jej oczach jej mistrza, z którym przecież Shayley pare chwil temu tak dziwnie się zrozumiała.
– Nie rób mu krzywdy – odezwała się Shayley, patrząc prosto w przepełnione złością oczy. – Nie zabieraj mi go.
– Ach tak. – Carlus spojrzał z góry na Luke'a, który dysząc ciężko usiłował wstać. – To może wolisz, żebym zabrał ci jego? –
Dopiero teraz wskazał na Wedge'a.
– Nie! – Krzyknęli jednocześnie Shayley i Luke, ten ostatni ochrypłym, nabrzmiałem od przeżytego cierpienia głosem.
– Mistrzu. – Shayley wyciągnęła do Luke'a rękę, lecz on już zdążył się podnieść. – Uciekajcie razem z Wedge'em. Ja sobie sama poradzę… Z nim.
– Zwariowałaś! – Korelianin ukazał się w polu widzenia.
– Nie zostaniesz sama – dodał Luke z nową mocą.
– Ale… – zaczęła Shayley, lecz w tym momencie usłyszała w swoich myślach głos, na którego dźwięk aż się wzdrygnęła:
– Mistrzyni Starlightt… –
To była Arianna. Shayley wyczuła echo jej odczuć, usiłując szybko je zablokować. Przesłała jej tylko krótki, myślowy impuls, po czym odcięła się od padawanki, bojąc się że Carlus coś wyczuje. Przecież Arianna była bardzo silna mocą.
Aedge tym czasem stanął obok Shayley i Luke'a, celując blasterem prosto w Carlusa, który na ten widok roześmiał się bezlitośnie.
– Zabawny jesteś – stwierdził. – Myślisz ze zabijesz mnie blasterem? Nawet oni sobie ze mną nie poradzą.
– Nadęty bufon – syknął Wedge.
– Wyczuwam twoje emocje – ciągnął tym czasem Carlus, ignorując odzywkę Korelianina. – Naiwnie wierzysz, ze ochronisz osobę, którą kochasz. Ją. –
Wskazał Shayley, a Wedge w tym momencie zbielał na twarzy, nie wiadomo czy bardziej z przerażenia czy z wściekłości.
– Na razie ja się tylko z wami bawię – odezwał się Carlus. – Nie, nie chcę was jeszcze zabijać. Nie potrzebne mi to, puki mogę was mieć po swojej stronie.
– Po moim trupie – wykrzyknął zapalczywie Wedge.
– Prędzej połączę się z mocą niż z tobą – dodał Luke.
– A ja prędzej poświęcę ciebie niż kogokolwiek z nich – zawołała Shayley. – Za to co zrobiłeś. Jesteś potworem! –
Do oczu napłynęły jej łzy, ale nie pozwoliła sobie na nie.
– Chcesz? Jeden na jednego – odezwała się zapalczywie. – Zwycięzca bierze wszystko.
– SHayley – zawołał ostrzegawczo Luke.
– Zwariowałaś? – Wedge, bardziej chyba nie świadomie niż świadomie stanął przed Shayley, zasłaniając ją sobą. Ona natomiast chwyciła go za ramiona, rozumiejąc nagle aluzję brata. Wedge ja kochał. Ja, gdy tym czasem ona czuła coś do Luke'a. Coś z czym usilnie walczyła, ale czego nie potrafiła do końca w sobie zabić.
– Zgoda – odparł Carlus. – Ale pod jednym warunkiem. Nikt nikomu nie będzie pomagał.
– Nie! – Krzyknął po raz kolejny Wedge. – Shayley, on cię zabije.
– Nie wiem – przyznała młoda jedi. – Zabił już zbyt wiele osób które były mi bliskie. Nie chce żeby to był jeszcze któryś z was.
– Nie! – Wedge nagle odwrócił się do Shayley i przytulił ją, a ona poczuła w jakim żelaznym uścisku ją zamknął. Spojrzała mu w oczy i zamarła. To nie był już ten pogodny, optymistyczny i twardy Korelianin. Nie wyglądał nawet jak wtedy, gdy Shayley i Arianna uwolniły go z więzienia Vadera. Teraz był przestraszony i z trudem panował nad emocjami.
– No, dalej – roześmiał się Carlus. – Pożegnajcie się po raz ostatni.
– Wedge, puść – odezwała się Shayley. – Nie pomagasz mi w ten sposób. –
Wedge zacisnął mocno zęby i z największym trudem uwolnił Shayley uścisku. Ta natomiast podeszła do Luke'a i przytuliła się do niego.
– Może nie będzie czasu by ci to powiedzieć – odezwała się cicho. – Pamiętaj. Gdyby coś, opiekuj się Arianną i Wedge'em.
– Nie mów tak – odezwał się Luke. Starał się mówić spokojnie, ale zdradziło go nerwowe drgniecie powiek. – Przeżyjesz. Jesteś silna.
– Luke. – Shayley jeszcze bardziej ściszyła głos. – On jest moim bratem. Zabił… Naszego ojca. –
Dostrzegła jak Luke zbladł, ale nie miała czasu ciągnąć dalej tego tematu.
– Niech moc będzie z tobą – szepnęła. Kocham cię. Wyjaśnił to Wedge'owi.
– Ale… – Luke chciał jej tyle powiedzieć. Że ją rozumie, ze wie co czuje, że ona i on nie mogą być razem, żeby nie łamała serca Wedge''owi, ale nie był w stanie. Shayley odsunęła się od niego i stanęła naprzeciwko Carlusa, wyciągając swój miecz świetlny.
– Jedno z nas z tond nie wyjdzie – stwierdził hełpliwie Carlus. – I to nie będziesz ty, siostrzyczko.
– Przekonamy się – odparła Shayley, Pozwalając by momentalnie ogarnął ja spokój, pomagając jej się skupić na tym co trzeba zrobić.