Ubrana na brązowo postać zbliżyła się do oniemiałych ze strachu Luke'a i Leii, lecz przyglądała im się raczej ciekawie. Był to człowiek. Mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Miał ogożałą od słońca twarz, a z pod krzaczastych brwi spoglądały ciekawie bystre i mądre oczy.
Luke'a nagle olśniło. Widywał czasami tego człowieka przelotem,`rozmawiającego z matką. Nazywała go Obiwanem. Chciał to jakoś przekazać siostrze, ale nie zdążył, ponieważ mężczyzna odezwał się pierwszy:
– Z kąt u licha się tu wzięliście? Macie szczęście że jeszcze żyjecie. –
Leia spojrzała na niego nieufnie.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho. – I co to było? To co przepędziło tych ludzi pustyni?
– To był ryk smoka kreit – Zauważył Luke, opuszczając nieco rękę z maczugą.
– Masz rację. – Obiwan uśmiechnął się. – To ja. Musiałem ich przepędzić, inaczej zmieniliby was w miazgę i nawet to by wam nie pomogło. –
Wzkazał na maczugę, którą Luke w tym momencie upuścił na ziemię.
– Ciężkie – poskarżył się. – Ty jesteś Obiwan prawda? Widziałem pare razy jak mama z tobą rozmawiała. Ty jesteś tym pustelnikiem, który mieszka za morzem wydm.
– Ponownie masz rację. – Mężczyzna uśmiechnął się do chłopca.
– Potrafisz udać ryk smoka kreit? – Spytała Leia, nad którą wzięła górę ciekawość.
– Tak. – Obiwan spojrzał na nią. – No dobrze, dość tych pogaduszek. Odprowadzę was do domu, żebyście znowu się na nich nie natknęli. CO ty w ogóle robicie?
– To Luke – zawołała Leia.
– Bawiliśmy się – zaczął tłumaczyć chłopiec. – No i…
– I się zgubiliście – wpadł mu w słowo Obiwan.
– Powiesz o wszystkim mamie? – Spytał Luke.
– Powinienem. – Oczy mężczyzny spoważniały. – Ale zważywszy na wasze ogromne szczęście nie powiem. Oszczędzimy waszej mamie nie potrzebnych nerwów.
– A ciocia i wujek? – Dopytała Leia.
– Zostanie to między nami – odparł Obiwan. – A teraz chodźcie.
– Dziękujemy ze nas uratowałeś – odezwała się cicho Leia, prostując się z nagłą godnością.
– Drobiazg. Tak naprawdę podziękuj swojemu bratu. Ja tylko pewnym zbiegiem okoliczności zjawiłem się w pobliżu i trochę pomogłem. A teraz wracajmy do domu. –
Ujął bliźnięta za ręce, po czym wszyscy troje skierowali się w stronę domu.
Tak mijały kolejne lata, w trakcie których Luke i Leia unikali już jak ognia nieznanych sobie zakamarków pustyni. Mieli prawdę mówiąc inne zajęcia. Luke spędzał bardzo dużo czasu ze starszym od siebie chłopcem z sąsiedniej farmy. Biggsem Darklighterem, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i którego uważał za swojego bohatera. Leia natomiast potrafiła przesiadywać godzinami, słuchając opowieści swojej matki na tematy innych ras. Im była starsza, tym bardziej garnęła się do polityki, natomiast Luke był marzycielem, wypatrującym okazji, by wyrwać się z tego zamkniętego dla niego świata, wydającego mu się porzuconym i zapomnianym przez wszystkich.
– Biggs – zagadnął pewnego dnia przyjaciela. Obaj ślęczeli w niewielkim pomieszczeniu za domem wuja i ciotki Luke'a, które pozwolili mu przeznaczyć sobie na cos w rodzaju warsztatu. Luke trzymał tam śmigacz i swojego podniebnego skoczka, którego właśnie z Biggsem naprawiali.
[ Powiedz mi. Co my tu jeszcze robimy? CO ty tu jeszcze robisz?
– To co trzeba Luke – odpowiedział poważnie Darklighter. – Posłuchaj. Masz dopiero dziewięć lat. Jeszcze wszystko przed tobą. Jeśli tylko sobie na to nie pozwolisz, to nie utkniesz w tej kupie piachu na zawsze.
– Ale wujek Owen tak chce – przyznał smutno Luke.
– Wujek Owen, wujek Owen – zniecierpliwił się Biggs. – A co na to twoja matka?
– Mówi, że sam będę wiedział co robić i kiedy – odparł Luke. – Leia bez przerwy siedzi w książkach. Leci niedługo na Alderaan by tam się uczyć, wiesz? Nie będzie jej. A ja? Mi zostaje jak na razie szkółka w Anchorhead.
– Którą najpierw skończ – uciął starszy przyjaciel. – Pamiętaj, ze nie robisz tego wszystkiego dla wuja, ciotki, matki czy nawet Leii. Robisz to dla siebie.
– Chcę zostać pilotem, chcę z tond odlecieć – pożalił się Luke.
– I będzie tak, mówię ci – odpowiedział Biggs. – Ostatnio widziałem tego pustelnika zza wydm. Tego Obiwana. Przyszedł do waszego domu, wezwał wujostwo i matkę i długo gadali. Chyba nawet się o coś sprzeczali.
– Co ty mówisz? – Luke z wrażenia wypuścił z dłoni statecznik, który właśnie miał umocować na właściwym miejscu.
– Nie podsłuchiwałem – przyznał Biggs. – Wiem tylko ze padło twoje imię. –
Luke westchnął cicho.
– Jak zwykle pewnie dowiem się ostatni – odezwał się markotnie.
Lata nadal mijały. Bliźnięta dorastały, co raz bardziej upodabniając się do rodziców. Z zapartym tchem śledziły informacje w holonecie, opowiadające o okrutnych morderstwach, jakich dokonywał darth Vader.
– Jeśli kiedyś go spotkam – odezwał się Luke zapalczywie pewnego razu, patrząc na odziana w czerń i zamaskowana postać – to go zabiję. Za to wszystko co on robi. Przecież ci ludzie są niewinni! –
Padme położyła tylko wtedy dłoń na ramieniu syna. Przez jej głowę przelatywały setki myśli. Luke jest tak podobny do ANakina… Anakin był dobrym człowiekiem, a osoba, na którą teraz patrzyła jest doszczętnie zła. Pochłonęła dobrą i kochającą osobę jaka był ANakin, pozostawiając Dartha Vadera. Luke pałał nienawiścią nie do swojego ojca, tylko do kogoś, kto jego ojca zniszczył.
Gdy Luke i Leia mieli już po czternaście lat. Leia wystąpiła po raz pierwszy, przemawiając publicznie jako anonimowa przedstawicielka jednego z uciskanych przez Vadera światów. Mówiła tak mądrze, używając tak trafnych argumentów, że okrzyknięto ją niemal od razu najmłodszą przywódczynią rodzącej się dopiero rebelii, która miała sprzeciwić się Vaderowi i jego zwolennikom.
Natomiast Luke, za zgodą matki dwa razy w tygodniu odwiedzał Obiwana, który opowiadał mu o tej tajemniczej sile zwanej mocą i uczył podstaw posługiwania się mieczem swietlnym. Luke odziedziczył tą broń po swoim ojcu. Miecz był smukły, wyważony i sprawiał, ze Luke'owi dobrze trzymało się go w ręku. Jego laserowa i śmiercionośna klinga była grubości ludzkiego kciuka i miała kolor niebieski.
– Od czego zależy ten kolor? – Spytał Luke, trzymając ową broń w ręku po raz pierwszy i kciukiem dezaktywując ostrze.
– Miecz rycerza jedi jest jakby jego częścią – odpowiedział cierpliwie Obiwan. – Ten kto go konstruuje, wkłada w to całe swoje serce, oddanie i cząstkę samego siebie. To kim jesteś, odwzorowuje twoja broń. Zauważyłeś jaki kolor ma klinga Vadera?
– Czerwony – odpowiedział bez wahania Luke.
– Otóż tak – odparł Obiwan. – Czerwony jest kolorem krwi. Nie służy do obrony, lecz do ataku. Natomiast rycerz jedi używa broni tylko i wyłącznie do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– Czyli Vader jest złym jedi – stwierdził Luke.
– Źli jedi. – Obiwan przygryzł w zamyśleniu wargę. – Nazywają siebie sithami. Wygląda na to, ze Vader jest jedynym i ostatnim z nich. Nim się urodziłeś wydał rozkaz zamordowania wszystkich rycerzy jedi.
– W tym mojego ojca. – Luke zamrugał powiekami. Czuł na sobie dziwną odpowiedzialność, trzymając w ręku broń, która należała kiedyś do jego ojca, którą według opowieści Obiwana jego ojciec wygrał tyle starć i wojen. Dla Luke'a Anakin Skywalker był bohaterem, kimś kogo chciałby naśladować. Czuł się jednak zbyt słaby, by kiedykolwiek mu dorównać.
4
Ubrana na brązowo postać zbliżyła się do oniemiałych ze strachu Luke’a i Leii, lecz przyglądała im się raczej ciekawie. Był to człowiek. Mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Miał ogożałą od słońca twarz, a z pod krzaczastych brwi spoglądały ciekawie bystre i mądre oczy.
Luke’a nagle olśniło. Widywał czasami tego człowieka przelotem,`rozmawiającego z matką. Nazywała go Obiwanem. Chciał to jakoś przekazać siostrze, ale nie zdążył, ponieważ mężczyzna odezwał się pierwszy:
– Z kąt u licha się tu wzięliście? Macie szczęście że jeszcze żyjecie. –
Leia spojrzała na niego nieufnie.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho. – I co to było? To co przepędziło tych ludzi pustyni?
5 replies on “4”
cudownie się to czyta.
Dzięki. Nawet fajnie mi się to pisze, myslałam ze będzie gożej
Ale wciągające, naprawdę.
Zobaczymy, co dalej. a ona taka mała i już przemawia? Niesamowite.
No w oryginalnych ksiażkach gdy miała 15 lat reprezentowała juz swojego adopcyjnego ojca w senacie, wczas zaczęła