Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

31

– Ahsoko, mówię do ciebie. Patrz na mnie! – Podniesiony ton Anakina Skywalkera wyrwał mnie z ponurych mysli, a moze czegoś innego? Od rana byłam nie wyspana. Przez wiekszość nocy byłam się z myślami, obserwując przy okazji biedną Rey, która miała chyba jakieś złe sny. Jednak rano o niczym mi nie powiedziała, a ja sama nie wypytywałam, bojąc się jej napadu złosci. Na zajęciach też było mi cięzko się skupić. Widziałam rano Kylo, który na krutką chwilę podszedł do Rey, wcisnął jej w ręce tależ z jedzeniem i oddalił się płochliwie. Dobrze ze byłąm wtedy przy Rey, bo mało brakowało zeby się rozpłakała.
Jeszcze w dodatku napatoczył się Finn, chcąc życzyc Rey miłego dnia. No i to sprawiło, że przygnębienie i najwidoczniej napad wspomnień przerodził się u Rey w złość. Kazała Finnowi się zabierać i dać jej spokuj, a biedak odszedł, podobnie płochliwie jak Kylo.
Nic z tego nie rozumiałam i czułam, ze zaczyna mnie to wszystko przytłaczać. Wczorajsza rozmowa z Rey, wyprawa z ANakinem, kara od Yody… O nie, spedzę dzisiaj z ANakinem cały wieczur… Chyba juz naprawdę wolę męczące treningi. Szkoda ze nie mam takiego zdalniaka jak ma Anakin. Moze poproszę go zeby mi zrobił? NIee, nie będę wykorzystywać sytuacji. Sama czymś się zajmę.
Powróciłam do rzeczywistości, spogladając w niebieskie oczy mojego mistrza, który stał nade mnę z gniewna miną.
– Przepraszam mistrzu – przyznałam ze skruchą.
– O czym mówiłem przed chwila? – Spytał ostro.
– Nakrzyczałeś na mnie, czemu cię nie…
– Jeszcze przed chwilą?
– Ee… – Zamilkłam, uswiadamiajac sobie, ze nie pamietam co mówił do mnie Anakin. A przecież to na pewno było ważne. Stang!
– Dość tego smarku. – Ton Anakina był zasadniczy. Wiedziałam że teraz dopiero wyjdzie na jaw moja nieuwaga. – Wstawaj. –
Podniosłam się z poduszki na której siedziałam. Oczami wyobraźni widziałam juz to, co musiał teraz widzieć Anakin. Siebie, drobną i zakłopotana, ze smętnie zwisajacymi głowoogonami, które opadały mi teraz na ramiona. tak. Byłam zakłopotana. Przez anakina, rpzez drugiego Anakina, rpzez Rey, przez Finna… I przez sama siebie.
– Widze zę brakuje ci trochę ruchu – zauważył rycerzyk, co sprawiło że przestawałam chyba juz być na niego taka zła. On mnie znał. Wiedział czego potrzebuję. A gdyby go tak zapytać?
– Jazda na dwór – zarządził, po czym wziął z szafki swojego datapada, po czym oboje opusciliśmy salę wykładową, w której do tej pory siedzięliśmy, wyszliśmy na chłodny i cichy korytarz swiątynii, a następnie na dwór.
Przechodząc przez dziedziniec zobaczyłam w oddali Rey, cwiczącą pod uważnym spojrzeniem swojego mistrza Luke'a. Jej niepozorna figurka balansowała teraz w powietrzu tak, jakby stała na czymś niewidzialnym, a dookoła niej latały rużnokolorowe kamyki, które najwidoczniej utrzymywała za pomocą mocy. Była tak skupiona na tym co robi, ze nawet nie zareagowała, gdy odruchowo pomachałam w jej sronę. Nie widziała mnie. W odpowiedzi jednak rękę uniósł Luke, pokazujac mi kciuk. Tak, wiedział to co ja. Rey była naprawdę zdolna. Czasami odnosiłam wrażenie, ze jest zdolniejsza ode mnie przez to ze nie jest taka niezdarna jak niekiedy ja. Ze mna nie raz bywało tak, zę zamiast pomuc, potrafiłam coś zepsuć i pogorszyc sytuację.
Odwróciłam się i powlokłam smętnie za Anakinem, który zatrzymał się nagle.
– Widzisz to drzewo? To po lewej stronie. –
Wskazał na gróbe drzewo, roznące na lewo od nas.
– Widzę – przyznałam.
– No, przynajmniej teraz mnie słuchasz – pochwalił. – A teraz dwadzieścia okrążeń biegiem wokół tego drzewka. No raz raz, przecież potrafisz. –
Drzewka. Jeśli to jest drzewko, to ja jestem wookie.
– Nie chcesz się chyba upokożyc przed Rey – dezwał się Anakin, i tym podziałał na mnie jak mięso na rancora. Puściłam się pędem biegiem wokół drzewa, nie licząc nawet po chwili juz okrążeń. Czułam, że taka przebieżka dobrze mi zrobi. Skupiajac się na wysiłku fizycznym, przestawałam myslećo tym, co zadręczało mnie od wczoraj.
– Dość! – krzyknął Anakin po upływie nie wiem nawet jak długiego czasu. – Wracaj tu do mnie! Już! –
Przybiegłam do niego pędem, wyhamowujac gwałtownie i regulujac częstotliwosc oddechu.
– No no, nie źle – przyznał mój mistrz. – A teraz chodź na spacer. Ale ostrzegam, nie bedę czekał. –
Po tych słowach puscił się niemal truchtem przez dziedziniec.
– To ma byc spacer? – Zawołałam piskliwie, a on tylko roześmiał się beztrosko. Nie miałam wyjścia, musiałam go dogonic.
Przez jakiś czas biegłam tak za nim, oriętujac się że prowadzi mnie ścieżką, którą jeszcze nigdy nie szłam. Ufałam jednak mocy i ufałam jemu. To w końcu mój mistrz prawda? Łączy nas więź uratowania życia.
Anakin po jakimś czasie zatrzymał się, a ja zoriętowałam się, ze stoimy nad czymś, co przypomina mały strumyczek. Było tu przejemnie chłodno.
– Rycerzyku… – Odezwałam się, ale za raz się zreflektowałam. – Znaczy… Mistrzu. Z kąt znasz to miejsce?
– Przychodze tu przeważnie wtedy gdy nie mogę przestać o czymś mysleć. –
W jego głosie zabrzmiało echo jakihś wspomnień. Bólu, udręki. Przeszłości której nigdy mi nie wyjawił.
– Ciebie też coś dręczy – zagadnął nagle. – Widzę to przecież. Jesteś blada, masz podkrążone oczy. NIe spałaś prawda? Nie umiesz się dzisiaj w ogóle skoncentrować, a w takim stanie ja nie mogę z tobą pracować. Smarku, co się dzieje. Badź ze mna szczera, to wtedy… Moze i ja ci cos powiem. Szczerze. –
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Miałam juz jednak tego wszystkiego na tyle dość, ze postanowiłam to powiedzieć komukolwiek, nawet jeśli to był mój własny mistrz.
– Mistrzu… Wiem, to moze głupio zabrzmi, ale… Kiedy tak naprawdę się kogoś kocha?
– O jakieś miłosci mówisz? – Spytał poważnie. – Jak dziecka do matki? –
Przez jego twarz przemknął jakis cień.
– Czy innej?
– NIe… Innej – Wyznałam. – Takiej gdy wiesz… Spotykasz w swoim życiu osobę, z którą chcesz dzielić to życie. No wiesz, to czego według kodeksu nie wolno.
– Przywiazanie. – Zagryzł wargi. – Pożądanie, strach przed stratą? –
Pokiwałam głową.
– Gdzie jest granica? – Spytałam bezradnie. – Kiedy przestajesz kogoś lubic, a zaczynasz kochać? –
Nie odpowiedział odrazu. Posłał przy użyciu mocy w wodę jakiś zabłąkany kamyk i oboje patrzyliśmy jak znika, pozostawiając na wodzie tylko rozchodzące się kręgi. Jak ślad po słowie, które zabolało. Albo po uczuciu… Wszystko zostawia przecież jakiś ślad w zyciu, obojętnie czy to coś dobrego czy złego. W życiu mojego mistrza, Rey, Anakina Solo, Kylo… Wydarzyło się chyba wiecej tych złych rzeczy.
– Zadałas trudne pytanie AHsoko – przyznał po chwili Anakin. – Gdzie jest granica między lubieniem a kochaniem… Dla każdego jest to kwestia indywidualna, ale moim zdaniem kochcć zaczynasz kogos wtedy, gdy przedkładasz jego dobro ponad wszystko inne. Jeśli twoje zycie przestaje się liczyć, a liczy się dla ciebie tylko życie tego kogoś. Jego dobro, szczęście i bezpieczeństwo. I kiedy wiesz, ze jesteś w stanie oddać za to dosłownie wszystko. I zrobić dosłownie wszystko. –
Czyli to właśnie czuje Anakin Solo tak? Byłby w stanie poświecić dla mnie wszystko, ze swoim życiem włącznie?
– A co z innymi których się kocha? – spytałam. – No na przykład z rodzicami? –
Spojrzał na mnie, a w jego oczach odmalował się przepastny smutek. Znowu mu o czymś przypomniałam.
– Nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć – Odpowiedział cicho. – Jednak co to miłości o którą pytałąś wcześniej… Nad nia się nie zastanawiasz. Ona po prostu się pojawia. Jeśli tak jest, to oznacza ze to jest to. Tym bardziej, jeśli nawet w chwilach zwątpienia wracasz myslami do tej osoby. –
Nie odpowiedziałam, czujac że wyjaśnienia Anakina jeszcze bardziej wszystko skomplikowały.
– Zakochałaś się. – Stwierdzenie, nie pytanie.
– NIe wiem… – Przyznałam niechętnie. – To wszystko jest… Dziwne. Anakin mnie kocha. ALe… Za co?
– Nie wiem, nie siedzę w jego głowie – odpowiedział ANakin. – I podejrzewam, zę on sam nawet może tego nie wiedzieć. Po prostu tak jest. Wiem do kogo cię ciągnie Ahsoko. Do Kylo Rena. ALe… Jeśli mam być szczery? To nie wyjdzie moim zdaniem. O nie jest gotowy. A ty… Może po prostu zwyczajnie mu współczujesz. Jesteś troskliwa, opiekuńcza. Zademonstrowałaś to, gdy obwijaliśmy naszego śmierdzącego glutka… –
Uśmiechnełam się krzywo. To była moja pierwsza misja u boku rycerzyka. Odbicie porwanego maleńkiego hutciontka, syna Jabby. To ja nosiłam wtedy śmierdzielka na rękach, osłaniałam go własnym ciałem, podawałam lekarstwa gdy zachorował… A rycerzyk nawet nie chciał go dotknąć z własnej woli. A ja przecież nie kochałam śmierdzielka. Opiekowałam się nim, bo był słodki, biedny, przestraszony i chory. Nic więcej. I nie obchodziło mnie, ze za jakis czas wyrośnie z niego kilku tonowy gankster, który byc moze nie zawacha się zabic mnie przy najbliższej okazji.
– Moze masz rację – stwierdziłam po chwili namysłu. – Muszę się nad tym wszystkim zastanowić… NO i czeka mnie kara od mistrza Yody.
– Ha, przyłapał was. – Anakin uśmiechnął się lekko. – Oj smarku, nie ładnie. ALe kara to kara, nie ważne że jest lekka.
– Gdyby nie ANakin, byc moze Yoda potraktowałby nas surowiej – odezwałam się.
– Yoda jest niekiedy staroświedzki – przyznał ANakin. – No dobra. Pogadamy znowu za jakis czas. Pamiętam o obietnicy. Będę z toba szczery, ale muszę się na to przygotować, bo to nie jest łatwe. A teraz chodź, Wracamy. Jeszcze nawet pół dnia nie minęło. –
Po tych słowach wróciliśmy z powrotem do świątyni, zowu biegiem, a ja poczułam się trochę lepiej, mimo tego mętliku, jaki narobiły mi wyjaśnienia i przykłądy rycerzyka.

EltenLink