Month: April 2019
Życzenia świąteczne.
Witajcie kochani!
Chciałam wam wszystkim złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji tych nadchodzących świąt, żebyście spędzili je w ciepłej, pełnej miłości i szczęścia atmosferze, wśród bliskich wam osób. Żeby wszystko co dobre wróciło do was ze zwielokrotnioną siłą, a także to, by spełniły się wszystkie wasze zamierzone plany. A dla tych, którzy chwilowo mają pod górke by jak najszybciej było dobrze, a nawet jeszcze lepiej.
Nie jestem dobra w układaniu życzen, ale te piszę wam prosto z serduszka, jak najbardziej szczerze.
Ściskam was wszystkich bardzo mocno, przesyłając mnustwo pozytywnej energii. <3
Rozdział 7
Gdy już było po wszystkim i w sumie zaczęłam żałować, że wszystko tak szybko się skończyło okazało się, że jednak nie do końca jest po wszystkim.
– Chodź. – Julie pociągnęła mnie niecierpliwie za rękę. – Złap się mnie lepiej, żebyś mi się nie zgubiła. Chodź.
– Co się stało? – Zpytałam zaskoczona i wciąż wzruszona po koncercie.
– Lisa do nas macha – wyjaśniła moja siostra. – Chodź szybko. –
Po chwili jednak Lisa sama do nas zbiegła. Wzięła mnie ostrożnie pod rękę, na co Julie odsuneła się w tył, poczym poprowadziła powoli po schodach na scenę, a następnie przez ową scenę do nie wielkiedo pomieszczenia, które musiało być czymś w stylu garderoby albo kulis.
Julie weszła za nami, tak samo oszołomiona jak ja.
– Dziewczyny – odezwała się Lisa, puszczając mnie i zwracając się do pozostałych dziewczyn. – Poznajcie Lisę i jej siostrę Julie. To o nich wam opowiadałam, to jest ta niewidoma dziewczyna. –
Wszystkie po kolei podeszły i podały nam ręke.
– Lisa mówiła, że śpiewasz w jakimś zespole – odezwał się dziewczęcy głos, po którym rozpoznałam mairead carlin, wokalistkę, która pod koniec tamtego roku zastąpiła Chloe Agnew.
– Zgadza sie – odparłam. – Jeździmy po całej irlandii.
– No proszę – wtrąciła się Susan MCfadden. – To kto wie, może kiedyś na siebie trafimy.
– Acha, jeszcze z tym samym repertuarem – dodała Julie i wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
– Grasz na jakimś instrumencie, Lisa? – Zpytała mnie tym razem druga Mairead.
– Tak. Na fortepianie i na skrzypcach.
– Na skrzypcach? – W jej głosie zabrzmiało prawdziwe podekscytowanie. – Naprawdę? Od ilu lat? –
Szybko przeliczyłam w pamięci.
– Prawie od siedemnastu lat. –
Mairead westchneła z podziwem.
– Musiałaś w takim razie uczyć się od dziecka, tak jak ja.
– Zaczęłam się uczyć grać jak miałam 7 lat – wyjaśniłam.
– O widzisz? – Mairead klasnęła w ręce. – A ja gdy miałam 6. Rok w tę czy we wtę nie robi rużnicy.
– Tylko że ty jesteś starsza ode mnie – zaoponowałam. – I na pewno masz większe doświadczenie niż ja i…
– Poczekaj – przerwała mi sucho, poczym chwilę później wcisneła mi coś w ręce.
– Co to jest? -Zpytała, lecz ja już wiedziałam co trzymam.
– Skrzypce – odpowiedziałam jej odrazu.
– No właśnie, skrzypce – ucieszyła się Mairead, jakbym była jej uczennicą, która poprawnie wykonała jakieś trudne ćwiczenie.
– Mam do ciebie prośbe – odezwała się po chwili nizkim, poważnym głosem. – Zagraj coś. Nie chcę cię sprawdzać czy udowadniać, że jestem od ciebie lepsza, co to to nie, poprostu jestem ciekawa.
– Mairead – odezwałam siecicho, wodząc palcami po strunach, świadoma tego, że trzymam w rękach instrument należący do niej, do samej mairead nesbitt i że to ona sama prosi mnie żebym coś zagrała.
– Lisa, zagraj – rozległy się błagalne głosy również ze strony dziewczyn, które do tej pory rozmawiały sobie z Julie.
– A jak ci je rozstroje, Mairead? – Zpytałam z obawą.
– Spokojnie, nie rozstroisz – uspokoiła mnie. – Graj.
Czując, że być może wyjdę na głupka zaczęłam bez zastanowienia grać the coast of galcia. Był to pierwszy utwór jaki mi się nasunął.
Postawiłam sobie wysoko poprzeczkę, ponieważ ten utwór zkłada się jakby z kilku etapów. Najpierw wolno, na spokojnie, potem nieco szybciej, następnie jeszcze szybciej i żywiej, a na końcu całkiem szybko. Mairead mogło się fajnie mówić, miała już wyćwiczoną tą technikę i dlaniej nie było problemu grać tak szybko i jeszcze biegać ze skrzypcami po całej scenie, ja jednak miałam obawy czy sobie poradzę.
Ku mojemu zaskoczeniu poradziłam sobie jednak całkiem dobrze. I gdy skończyłam, wszystkie były pod wrażeniem.
– NO no. – Mairead poklepała mnie po ramieniu gdy oddałam jej skrzypce. – To się nazywa mieć klasę. Musiałaś mieć bardzo dobrego nauczyciela. Jesteś młodsza ode mnie, grasz krucej niż ja, ale jesteś równie dobra, może i lepsza. Ba, na pewno lepsza, ja nie mogłabym tak z zamkniętymi oczami.
– I kto to mówi – prychnęła Susan. – Ta, co nawet w nuty nie musi patrzeć jak gra. Gdzie tam w nuty, nawet na ręce sobie nie musi patrzeć.
– przestań – zkarciła ją Mairead. – Nie mówimy teraz o mnie.
– Lisa, Masz twittera? – DObiegło mnie nagle niespodziewane pytanie ze strony Lisy.
– Ta… Tak – odparłam zaskoczona.
– Chwila chwila – odezwała się nagle druga Mairead. – A jak ty w takim razie tweety czytasz i piszesz?
– W komputerze i w telefonie mam specjalny program, który odczytuje mi wszystko co w danej chwili znajduje się na ekranie – wyjaśniłam.
– Naprawdę? – Zdziwiła się Susan.
– Naprawdę – odparłam i jakby chcąc to udowodnić wyciągnęłam swojego wysłużonego sony ericsona.
– Xperia. – Zaintrygowana Susan podeszła, by bliżej się przyjżeć.
– Cii – uciszyłam ją, poczym rozsunęłam telefon.
– To rzeczywiście mówi – odezwała się Lisa. – I to całkiem ładnie mówi. –
Poczciwy pico tts, tak sobie pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
– I to rzeczywiście wszystko ci czyta? – Zpytała Mairead carlin.
– No wiesz, to co może przeczytać – wyjaśniłam. – Nie wszystko jest dla tego czegoś dostępne.
– Kurczę, ja tam nic nie widzę – ztwierdziła Susan. – Czyżbyś przyciemniła ekran do zera?
– Tak, żeby nie zjadał baterii. Mi ekran nie potrzebny. A jak coś widzącemu trzeba pokazać to rozjaśniam.
– Hej, Lisa – odezwała się nagle Julie. – My tu gadu gadu, za chwilę staniesz się z dziewczynami jak dobre przyjaciółki od wielu lat, ale licz się z tym, że dziewczyny pewnie też są zmęczone. –
Poczułam że chyba się rumienię. Nie wiem do końca jak to wyglądało na zewnątrz, w każdym bądź razie zrobiło mi się gorąco w okolicy twarzy.
– Oj tam, to żaden problem – odparła odrazu Lisa. – Mało kiedy można spotkać takich ludzi. Prawdę mówiąc, pierwszy raz spotkałam kogoś takiego.
– Nie tylko ty – dodała Mairead nesbitt. – Będzie z ciebie skrzypaczka na światową skalę.
– Dziękuję – odparłam lekko zmieszana.
– No w porządku – odezwała się Julie. – Nie będziemy więcej zabierać wam czasu. Ponad to, mama pewnie się już martwi.
– Dziewczyny – zawołałam nagle, gdy już miałyśmy wychodzić. – Czy ja mogłabym… Prosić was o autografy? –
Znowu chyba się zaczerwieniłam. Lecz im to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Mairead nesbitt szybko wyrwała kartkę z zeszytu, w którym jak mi wcześniej powiedziała zapisuje nuty, poczym wszystkie cztery się na niej podpisały. Ową kartkę podała mi Lisa, która na końcu mnie przytuliła.
– Lisa – syknęła do mnie Julie. – Dawaj telefon, zrobię wam zdjęcie. Oile dziewczyny nie mają nic przeciwko.
– Oczywiście że nie – zawołały zbiorowym hurem.
– To czekajcie, jak my to zrobimy? – Zastanowiła się Mairead nesbitt. – Żeby było widać Lisę, a my bardziej z tyłu.
– Niee, po bokach – zaoponowała Susan.
– Uspokójcie się – dodała Lisa. – Może zrobimy tak, że staniemy wszystkie w kółku i weźmiemy Lisę do środka? –
Ten pomysł wydał się najbardziej trafny. I o dziwo, z tego co powiedziała mi Julie wyszło całkiem fajnie i wyraźnie, żadna z nas nie zniknęła z pola widzenia.
– No i masz pamiątkę – ztwierdziła Mairead Carlin.
– Dziękuję wam – odrzekłam z wdzięcznością. – Naprawdę jesteście niesamowite.
– Miło to słyszeć – odparła Susan.
Nagle wpadłam na jeszcze jeden szalony pomysł:
– Lisa, mogę jeszcze zrobic sobie zdjęcie z tobą? – zpytałam.
– Oczywiście – odparła bez wachania i stanęła obok mnie.
– Ale słodko – zawołała Julie gdy Lisa mnie przytuliła. – No, uśmiechnijcie się teraz obie. Nie tak łzawo, co to ma być? o, pięknie. Bardzo ładnie wyszłyście, jak siostry. Lisa, wrzucisz na facebooka.
– Coś ty – zaprotestowalam. – Nie bez zgody Lisy. –
Lisa wybuchnęła śmiechem i puściła mnie. Jeszcze przez chwilę wydawało mi się, że czuję na policzku dotyk jej włosów.
– Rób z tym co zechcesz – odezwała się. – Każdy ma prawo mieć jakąś pamiątkę, a wspomnienia są najważniejsze.
– No pewnie – dodała Mairead nesbitt. – My też o tobie nie zapomnimy. Kto wie, może jeszcze nie raz się spotkamy?
– Mam taką nadzieję – Odpowiedziałam z uśmiechem.
Gdy po jakimś czasie wracałyśmy z Julie do domu obie byłyśmy zamyślone.
– Te dziewczyny są jednak fenomenalne – odezwała się w końcu moja siostra. – A Lisa? Gdyby nie ona nie poznałabyś ich wszystkich.
– Wiem – westchnęłam i doszłam do wnozku, że po mimo tego, że słucham w sumie każdego rodzaju muzyki, od rocka po przez pop i radiową komercję, na celtic kończąc to po dzisiejszym dniu jeszcze bardziej polubiłam Celtic Woman i jestem od teraz całym sercem z nimi.
I na tym konczy sie ta cała opowieść, bo tylko tyle się zachowało.
Aż się teraz wzruszyłam jak to poprawiałam. Chyba sobie przypomnę tą piosenke wymienioną na koncu, bo szczerze słuchałam jej tak dawno, że aż jej zapomniałam.
Rozdział 6
Nadszedł w końcu dziesiąty luty, czyli dzień oczekiwanego koncertu Celtic Woman.
Już o piątej byłyśmy z Julie gotowe, siostra jeszcze poprawiła mi włosy, żebym wyglądała jak należy i pozostało nam czekać.
O szóstej wyszłyśmy z domu, by pare minut później znaleźć się juz na miejscu. Wolałyśmy być przed czasem, jak argumentowała Julie żeby nie pozajmowali wszystkich miejsc i nam nie zostawili na samym tyle, bo z daleka opisywać byłoby gożej.
– Patrz Lisa, mamy szczęście – zauważyła cicho Julie. – Akurat wpuszczają. Jesteśmy jednymi z pierwszych, ale extra, będziemy sobie mogły siąźć gdzie nam pasuje.
– Już spokojnie – Ostudziłam jej entuzjazm. – Nie ekscytuj się tak.
– Słuchaj – szepnęła, gdy weszłyśmy juz na salę. – Ale żeśmy trafiły. Dziewczyny z Celtic Woman mają albo właśnie kończą próbe. Jakiś starszy koleś siedzi przy fortepianie. –
Pewnie Downes. Taka była moja pierwsza myśl.
Zanim zdążyłyśmy znaleźć jakieś miejsce,, Julie znowu się odezwała:
– Ooo jedna zchodzi ze sceny, ta taka ruda… chyba ruda, nie widzę dokładnie. Ale ma takie strasznie lokate włosy, dłógości mniej więcej twoich.
– Lisa – szepnęłam z przejeciem. – Lisa Lambe. –
Po odejźciu Chloe Agnew oraz Lisy Kelly, Lisa Lambe stała się moją ukochaną wokalistką grupy.
Julie tym czasem opisywała dalej:
– Ma na sobie taką dłógą suknie, ciemno-niebieską, tak, ta sukienka od bioder rozchodzi się w taki szeroki klosz, coś ala kielich. Włosy ma rozpuszczone i… –
Nagle urwała i wstrzymała oddech.
– Co? – Domagałam się odpowiedzi. – Co się stało?
– Lisa… – Głos Julie drżał. – Ona widzi twoją białą laskę.
– No i co z tego? – żachnęłam sie. – Czy to źle? Przecież to nie jest wstyd.
– Nie – odparła. – Idzie do nas. –
Zamurowało mnie przez chwilę, gdy ten moment zaskoczenia minął, pomyślałam sobie, że mojej siostrze albo coś się przywidziało, albo robi sobie żarty. Lecz po niedłógim czasie zdałam sobie sprawę z tego, że ona nie oszukałaby mnie w takiej sprawie.
Nagle Julie dała mi dyskretnego, lecz jednak mocnego kuksańca w żebra, poczym usłyszałam jak mówi beztroskim, luźnym tonem:
– Cześć Lisa, naprawdę miło mi cię poznać. Ja mam na imie Julie, a to jest moja siostra, też Lisa. –
Po tych słowach nakierowała moją ręke i po chwili poczułam w swojej dłonii inną dłoń, ciepłą i delikatną.
Ledwo mogłam uwierzyć w to co się w tej chwili działo.
– Mi też miło was poznać – odezwał się głos, należący do Lisy Lambe. To nie mogły być jakieś przesłuchy, naprawdę trzymała moją rękę w swojej i naprawdę do nas mówiła.
– Cześć Lisa – wybąkałam w końcu. Przez ten krutki moment gdy trzymałyśmy sie za ręce, moja nieśmiałość gdzieś zniknęła.
Odniosłam wrażenie, że Lisa chciała coś powiedzieć na temat mojej białej laski, jednak najwidoczniej postanowiła zachować tą opinię dla siebie.
W końcu jednak najwyraźniej nie mogła się powstrzymać i zpytała nie pewnie, czując chyba, po jakim cienkim stąpa lodzie:
– Przepraszam że zpytam, Lisa, czy ty… Od zawsze? Znaczy się… Nie widzisz od urodzenia?
– Tak – odparłam beztrosko, chcąc ją uspokoić. – Nic złego się nie dzieje, przyzwyczaiłam się do tego, potrafie z tym żyć. NIe zprawia mi przykrosci jeśli ktoś o to pyta, to dla mnie… Normalne.
– Normalne? – Jej głos prawie niezauważalnie, lecz jednak jak dla mnie niebezpiecznie drgnął. Wyciągnęłam nie pewnie ręke i dotknęłam jej ramienia w uspokajającym geście.
– Tak Lisa, normalnie – odparłam wciąż tym samym kojącym i cierpliwym tonem, jakbym była psychologiem i rozmawiała z pacjentem, pogrązonym w ciężkiej depresji. – Żyję jak każdy inny człowiek. Poruszam się sama, nie licząc oczywiście mojego narzeczonego. –
mówiąc to okręciłam laskę w palcach i roześmiałam sie. Lisa też się roześmiała, lecz mniej ochoczo niż ja i Julie, która się do nas dołączyła.
– No więc widzisz – kontynuowałam dalej. – Chodzę normalnie na próby zespołu, gram w nim, śpiewam…
– Śpiewasz w zespole? – W głosie Lisy zabrzmiało zaciekawienie.
– Tak – odrzekłam. – Nazywa się Irish angels, też jest nas cztery, też wykonujemy celtic, tak jak wy.
– Och! – Lisa teraz wyraźnie się ożywiła. Lecz nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, z oddali dobiegł nas krzyk:
– Lisa, co ty tam robisz? Chodź tu, szybko!
– Tak… – Lisa podskoczyła, jakby ktoś ją oblał wiadrem zimnej wody, ale natychmiast się zreflektowała i odkrzyknęła:
– JUż idę, Susan! –
Po tych słowach uścisnęła nam jeszcze szybko rękę.
– ZObaczymy się jeszcze – szepnęła, trzymając moja dłoń w swojej. – Obiecuję, jeszcze dzisiaj. –
Poczym puściła moją rękę i pobiegła do pozostałych dziewczyn.
Julie westchnęła cicho.
– Jaka ona jest kochana – szepnęła. – Wiesz co Lisa? Ona chyba wyjdzie z siebie żeby się jeszcze z tobą zobaczyć. Widziałam to po jej oczach, chyba cię polubiła.
– Przestań – zaoponowałam szybko. – Ma takich na pęczki.
– Trele morele – odrzekła moja siostra. – Ale nie każdy fan Celtic woman jest niewidomy i w dodatku tak podobny do niej samej. Dobrze że jej wyjaśniłaś w czym rzecz, bo mało brakowało a biedaczka by się rozkleiła, a to nie byłoby fajne.
– Wiem – odrzekłam krutko i na tym nasza rozmowa się zakoczyła
Pół godziny później zaczął się koncert. Jak się już wcześniej okazało nie występowały tam tylko dziewczyny z Celtic Woman. Występowała tam także Heidi Talbot, ku niezadowoleniu Julie – Maire Brennan, której głos doprowadzał ją do szału.
– Ta Brennan śpiewa, jakby miała ostry atak padaczki – szepneła do mnie tak cicho, że nikt inny nie mógł jej usłyszeć, a ja ledwo ztłumiłam śmiech. Cóż, z drugiej strony czego tu się zpodziewać po ponad 60-letniej babci?
Jednak gdy przyszła kolej na Celtic woman przyłapałam sie na tym, że usiłuje wykryć w głosie Lisy jakieś emocje związane z naszą rozmową. Nic jednak nie wyczułam, jej głos był taki jak zwykle: ciepły, czysty i delikatny.
Denerwowało mnie troche, że większość piosenek zapowiadała Susan. Moim zdaniem troszkę za bardzo się rządziła. Odczułam więc pewnego rodzaju satysfakcję, gdy w końcu odezwała się Lisa:
– Piosenka, którą teraz wykonamy jest bardzo ważna, dla tego, ze nie wykonamy jej same. Tą piosenkę zaśpiewa wraz z nami chris de burgh, a piosenka nosi tytół "im counting on you". –
Ja już gdy usłyszałam nazwisko chris de burgh wiedziałam, co to będzie za piosenka. Znałam ją, była śliczna, a gdyby nie to, że na końcu Chris trochę za bardzo pokazał swoje możliwości wokalne, przekrzykując w ten sposób Chloe i Lisę to byłaby jeszcze piękniejsza.
Tym razem zamiast Chloe, której już w Celtic Woman nie było śpiewała Susan. Piękne połączenie. Mocny wokal Susan, oraz delikatny głos Lisy, na dokładkę jeszcze chris de burgh we własnej osobie. Chyba już wolałam wersje z Chloe. Wtedy jeszcze ona utrzymywała poziom tej piosenki, a teraz pozostała sama Lisa, z rozdzierającym wokalem Susan i jeszcze głośniejszym na końcu rykiem Chrisa. O przepraszam, zapomniałam jeszcze o Mairead, która ani troche nie zmieniła swojej techniki gry na skrzypcach. Jednak całość była wzruszająca.
Rozdział 5
Tak minął styczeń, w trakcie którego nie działo się nic godnego uwagi. Nadszedł luty, który zapowiadał się ciekawie i intrygująco z racji naszej kolejnej trasy koncertowej, oraz koncertu Celtic Woman, na który jednak ide, to już postanowione. Julie też ze mną idzie, lecz nie po to by mnie pilnować, ale żeby dotrzymać mi toważystwa.
Pare dni przed koncertem dziewczyn, bodajże drugiego lutego, lecz nie jestem dokładnie pewna. Z resztą, daty nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia.
Tak więc pare dni przed koncertem Luke poprosił mnie o spotkanie. Już odrazu usłyszałam po jego głosie, że coś jest nie tak. Zmartwiona udałam się więc pod jego dom.
Czekał już na mnie i gdy przytulił mnie na powitanie, odezwał się pustym, bezbarwnym głosem:
– Chodź na górę, nie będziemy stać w tym zimnie. –
Gdy weszliśmy do jego pokoju kazał mi usiążć, poczym włączył na komputerze jakiegoś ramsteina. Chociaż akurat ten typ muzyki mnie nie pociągał, ale postanowiłam to znieźć. Wiedziałam, że gdy Luke słucha Ramsteina jest naprawdę źle.
– Co się stało? – Odezwałam się z troską.
Usiadł zrezygnowany obok mnie.
– Byłaś kiedyś zakochana? – Zpytał ni z tąd ni z owąt.
– Kiedyś na pewno – odrzekłam. – Nastolatki z reguły bywają w kimś zakochane, przynajmniej w moim wypadku tak było. Ale to drobnostka, zwykła platoniczna miłość, szybko przeszło.
– A teraz? Nie brakuje ci kogoś? –
Jego dociekliwość trochę mnie zaskoczyła, postanowiłam jednak ustąpić.
– Nie, może to dziwne, ale w cale mi się do tego nie spieszy. Kiedyś na pewno zacznie mi tego brakować, ale jeszcze najwyraźniej nie nadszedł ten czas, a na siłę szukać nie zamierzam, wiem że można źle trafić. Moja przyjaciółka z zespołu niestety tak ma, ale nie będę wnikać w szczeguły. Sam rozumiesz, nie wiem czy mi wolno, a jedną z moich podstawowych zasad jest nie rozgadywanie tego, co mówią mi przyjaciele na prawo i lewo.
– Rozumiem- odparł. – W cale nie nalegam.
– Powiesz mi w końcu o co chodzi? – Objęłam go ramieniem. Było to całkiem spontaniczne, poprostu czułam że musze tak zrobić. Wydawał się teraz taki zagubiony i bezradny. On, zazwyczaj twardy, silny i nieustępliwy.
– Mnie to już dopadło – odezwał się po chwili, ważąc każde słowo, jakby nie będąc pewien czy może to powiedzieć. – Wiesz,
zakochałem się. –
Westchnęłam ciężko.
– Czy ta osoba o tym wie? – Zpytałam, chcąc za wszelką cenę mu pomóc. – Czy to odwzajemnia?
– Nie wie i nie odwzajemnia.
– Z kąd wiesz że nie odwzajemnia?
– Bo wiem i tyle – odparł lakonicznie
– Mogę ci jakoś pomóc?-Zpytałam z troską.- Powiedz.
– Nie sądzę. – Jego głos stał się nizki i obojętny. – Nie możesz się jeszcze dowiedzieć kto to jest, a co za tym idzie nie możesz nic zrobić. Wiem że się przyjaźnimy, wiem że nie powinienem przed tobą niczego ukrywać, ale tego akurat powiedzieć nie mogę. Narazie nie. Dowiesz się w swoim czasie. Ale dzięki ci za chęci i za to, że w ogule jesteś.
– Tylko tyle moge zrobić – odrzekłam z prostotą.
– Wiesz? Powiem ci coś – odezwał się niezpodziewanie Luke. – Kiedy cię poznałem te dwa lata temu to sobie pomyślałem tak szczerze: niewidoma? a o czym ja z nią będę rozmawiał? Bałem się że nasze zainteresowania się nie pokryją. A gdy się już bliżej poznaliśmy to wiesz jakie sobie wyrobiłem o tobie zdanie?
– Jakie? – Zpytałam, lękając się trochę odpowiedzi. Luke zawsze walił prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. Nie lubie gdy ludzie nie mówią tego co myślą, ale Luke był niekiedy zbyt szczery i prostolinijny. Nie myślcie sobie źle, nie boje się usłyszeć złej krytyki na temat swojej osoby, spotykam się z nią dość często i przywykłam już do tego, jednak jakieś tam obawy miałam. Tylu już miałam przyjaciół, którzy najpierw skoczyliby za mną w ogień, a po jakimś czasie pokazywali pazórki i mówili mi wprost co o mnie myślą. Bałam się że teraz będzie tak samo. Jednak jak sie okazało moje obawy były całkowicie bezpodstawne.
– No to ci powiem co sobie pomyślałem – ciągnął dalej Luke. – Powiedziałem sobie tak: co z tego że ona jest niewidoma? Jest najwspanialszą osobą jaką udało mi się poznać, wielu widzących przy niej się chowa. Co z tego że nie wie co to znaczy spojrzeć na świat oczami? Wie za to wiele innych rzeczy których nie wiem ja, rozumie to czego ja nie rozumiem. I wole mieć ją jedną niż dziesięciu pełnosprawnych fałszywek. –
Poczułam że robi mi się gorąco. W cale nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że się zarumieniłam.
– Dziękuje ci – odezwałam się z wdzięcznością. – To miłe słyszeć coś takiego, ale we mnie nie ma nic nadzwyczajnego. Robie poprostu to, co uważam że powinien zrobić każdy człowiek. Nie cierpie zła ani okrucieństwa i nie chcę sama być jego częścią.
– Nie doceniasz siebie i tego jaka jesteś – ztwierdził. – Ani tego co robisz dla innych. Dla ciebie to nic wielkiego, ale może kiedyś zdarzy się tak, że tym twoim"nic wielkiego" uratujesz komuś życie. ty nie jesteś częścią zła ani okrucieństwa, ty jesteś częścią samego dobra.
– W każdym z nas mieszka tyle samo dobra i zła – zaprotestowałam.-Nie jestem doskonała Luke, nikt nie jest, też mam wady jak każdy, nie wiem dla czego ich nie dostrzegasz, ja widze ich dość sporo.
– Na przykład?
– Zbytnia wiara w ludzi, uległość, spokój, jestem słaba Luke. Słaba i krucha jak listek na wietrze. chciałabym być twardsza, silniejsza.
– Stałabyś się wtedy bezduszną tyranką-ztwierdził. – Nie wyobrażam sobie innej Lisy Lawrence niż tą, która siedzi teraz obok mnie. Już i tak jesteś pokrzywdzona przez życie. Nie masz ojca, zamiast niego masz głupiego, bezwartościowego ojczyma, z którym masz więcej zmartwień niż czego kolwiek innego…
– Ale mam za to kochającą mamę i siostrę – zaprzeczyłam.
– Nie masz wzroku- podjął Luke nieco głośniej, lecz ja znowu mu przerwałam:
– zamiast tego mam bardziej wyczulone inne zmysły. Dla ciebie to tragedia, rozumiem, ale ja żyje z tym od dwódziestu trzech lat i potrafię z tym żyć. Co innego gdybym nagle straciła słuch, to byłaby dla mnie taka sama tragedia jak dla ciebie utrata wzroku. Moimi oczami są moje ręce, a to czego ręce nie potrafią dostrzedz dostrzegają oczy osoby, która w danej chwili znajduje się przy mnie i która jest w stanie opisywać mi to, czego zobaczyć nie mogę. –
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że całkowicie zeszłam z Luke'em z tematu jego nieodwzajemnionej miłości. To przyniosło mu widać ulge, gdyż teraz rozmawiał o wiele swobodniej. I głos mu sie zmienił, był bardziej ożywiony i o wiele mniej apatyczny niż na początku naszej rozmowy.
– Eeh ty jednak jesteś naprawdę kochana, mów co chcesz – ztwierdził po jakimś czasie. – Powinnaś zostać psychologiem.
– Ja? – Roześmiałam się szczerze.
– No nie wiesz? moja babcia – odparł i też wybuchnął śmiechem. -Oczywiście że ty głuptasku. Ty tak potrafisz zrozumieć drugiego człowieka, że jesteś w stanie poznać go po pięciu minutach rozmowy i zrozumieć go bardziej niż siebie samą. –
Pokręciłam przecząco głową, chcąc dać mu do zrozumienia że to nie prawda, ale w głębi duszy wiedziałam, że w pewnym sensie Luke jednak ma rację.
Rozdział 4
Jednak, gdy wróciłam do domu nie było już tak wesoło.
Odrazu gdy zamknełam za sobą drzwi usłyszałam z salonu to co zwykle: Puszczony na cały regulator telewizor, głośnę przekleństwa i inne rzeczy, których wolałabym nie słyszeć.
Julie wybiegła ze swojego pokoju wraz z Chloe.
– Ta kreatura jest już nie źle wstawiona – odezwała się szeptem. – Wytrąbił chyba z sześć browców. Gdybyś tam weszła to sama byś poczuła, ten pokój wygląda jak przytułek dla meneli. Mówiłam palantowi żeby przyhamował, że jesteś wrażliwa na takie rzeczy, a on nic, powiedział tylko, że troche stresu benkartowi nie zaszkodzi. Iiidź brzydze sie nim.
– Ja też – odparłam, czując lekki niepokój. Nienawidziłam alkocholu pod każdą postacią, nawet zapach zwykłego spirytusu przyprawiał mnie o mdłości. Może jestem zbyt wrażliwa, ale alkochol od zawsze kojażył mi się tylko ze złem: z awanturami, agresją, rozbitą rodziną… ze wszystkimi najgorszymii rzeczami.
Nagle drzwi od salonu otworzyły się i wyszedł nierób Sean. Julie położyła mi rękę na ramieniu.
– Ej, ty – odezwał się niewyraźnie. – Liska, jesteś ubrana. Skocz mi po browara.
– Czy ja jestem twoją dziewczyną na posyłki? – Zpytałam, siląc sie na spokój. – Nie przypominam sobie żebym dla ciebie znaczyła coś więcej niż ta ściana.
– Co za bezczelna… – Sean najwyraźniej nie potrafił dokończyć zdania.
– Nie jest bezczelna – wtrąciła Julie. – Poprostu mówi prawdę.
– Zamknij sie szczeniaro! – wrzasnął nierób.
– Nie odzywaj się tak do niej! – krzyknęłam cieńkim głosem, a w tym samym momencie dołączyła do mnie Chloe.
– Zrób coś z tym psem – warknął Sean. – Wypuść go czy co…
– żebyś ty miał spokój, tak? – Nadal nie traciłam zimnej krwi. – tak się zkłada, że to jest mój pies a nie twój i będę z nim robiła co uznam za stosowne. A jeśli potrzebujesz dalej tego świństwa to idź sobie po nie sam.
– Jeśli ktoś chce mieszkać w tym domu to musi robić to, co ja chcę – odszczeknął.
– Acha, pewnie! – krzyknęła Julie. – Mamę też tak terroryzujesz, właśnie tym tekstem, a ona robi to co chcesz.
– Powiedziałem, zamknij się – odparł Sean. – A ty Liska, jeszcze raz się tak odezwiesz to pożałujesz.
– Bo co, zbijesz mnie? – Zpytałam, lecz po chwili prawie pożałowałam że to powiedziałam… Prawie.
Zdążyłam tylko zarejestrować fakt, że ojczym przyskakuje do mnie i chwyta mnie jedną ręką za włosy, a w następnej chwili puszcza mnie wyjąc z bólu, a to wszystko za sprawą Chloe, która dzielnie stanęła w mojej obronie i najwyraźniej chciała odgryźć mu nogę.
– zabieeerzcie go! – zawył Sean.
– Chloe – zawołałam, wciąż w lekkim szoku. – Chodź tu. Do nogi! Waruj! –
Posłuchała mnie, chodź najwyraźniej miała jeszcze wielką ochotę potarmosić ojczyma i pokazać mu, co się z nim stanie jeśli będzie chciał zkrzywdzić mnie, Julie czy mamę.
– Tego już za wiele – syknął Sean. – Idź precz! Liska, do ciebie mówię! A ty bierz tego psa do pokoju i też cię tu nie ma.
– Co ty powiedziałeś? – Julie przez chwilę zamurowało. – Nie możesz jej…
– Mogę – odparł. – Ma cię tu nie być zrozumiano. Za pięć minut. –
Po czym wrócił do salonu.
– Co za palant – odezwała się Julie. – I co teraz? –
Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu.
– Poczekaj – odezwałam się i wyciągnęłam go z kieszenii. Był to sms od Luke'a, w którym pytał czy jestem w domu i czy mam ochotę się z nim zobaczyć i się gdzieś przejźć.
Musiałam odreagować, tak więc szybko odpisałam że jasne i że będę na niego czekała przed domem.
– Gdzie idziesz? – Zpytała mnie Julie. – Kto do ciebie pisał?
– Luke – odpowiedziałam. – Idę się z nim zobaczyć. Musze odreagować.
– No pewnie. – Siostra poklepała mnie po ramieniu. – Idź, Lisa, a ja z palantem się rozmuwię. –
Pare minut później Luke przyszedł pod mój dom.
– Co się stało? – Zpytał prawie odrazu. Widocznie coś było widać po mojej twarzy. – Coś nie tak?
– Niee, nic takiego – odpowiedziałam pospiesznie. – Poprostu kolejna scysja z moim ojczymem.
– Co tym razem? –
Opowiedziałam mu po krutce co zaszło, dość niechętnie. Nie lubię martwić ludzi swoimi problemami.
– Stary zgred – podsumował Luke. – Nie przejmój się nim. Może mam sobie z nim iźć porozmawiać?
– Niee – zaprotestowałam odrazu. Wiedziałam, że gdyby Luke postanowił porozmawiać z Seanem, skończyłoby się to nie tylko na ostrej wymianie zdań, ale być może na rękoczynach.
– To chociaż zostań jakiś czas u mnie – Zaproponował Luke. – Nie myśl sobie że cię puszczę teraz do domu, gdy on jest w takim stanie.
– Nie Luke. Dziękuje ci naprawde, ale nie mogę – odezwałam się cicho.
– Nie mogę, nie moge obciążać cie swoimi problemami.
– Ej, od tego są przyjaciele prawda? – Żachnął się. – To chociaż posiedź do wieczora, a wieczorem cię odprowadzę… Nic nie mów – zawołał, gdy ja już się zamierzałam odezwać. – decyzja już zapadła. –
Tak więc umówiłam się z Julie, żeby dała mi znać gdy ojczym zaśnie, wtedy wrócę.
Po powrocie ze spaceru posiedzięliśmy z Luke'em u niego w domu, obejżeliśmy film pod tytółem "temple Grandin", opowiadający o dziewczynie z autyzmem, bardzo ciekawy.
Koło ósmej wieczorem zadzwoniła Julie, informując, że Sean już śpi i nic nie wskazuje na to, by się obudził do dnia jutrzejszego, tak więc mogłam wracać do domu.
Oczywiście Luke uparł sie, że mnie odprowadzi. Opowiedziałam mu o przygodzie z żulami. Również go to ubawiło, ale o tej ósmej wieczorem ztwierdził, że gdybym teraz spotkała takie towarzystwo moge nie mieć tyle szczęścia.
Gdy już znalazłam się w domu (przed pożegnaniem Luke zapewnił mnie, że jeśli coś by się działo, a ja o niczym mu nie powiem to on nakopie mi… wiadomo gdzie), odrazu wybiegła do mnie Julie.
– Spokojnie – odezwała się. – Nic nie powiedziałam mamie co się działo, umarłaby chyba na zawał gdyby się dowiedziała, że stary piernik cie wyrzucił. Jutro już nie będzie o niczym pamiętał. –
Kładąc się jakiś czas później spać myślałam sobie tylko, co ja bym zrobiła bez przyjaciół i rodziny? Może i dałabym sobie radę, ale z kimś takim jak mój drogi ojczym… Nawet Luke mógł nie dać sobie rady.