Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 2

Rozdział 2

To był ranek 5 stycznia 2014 roku. Siedziałam w swoim pokoju, słuchając radia i myśląc o tym, że za kilka miesięcy skończę 24 lata. Usiłowałam wyobrazić sobie, jaka może być teraz pogoda za oknem. Jak zapewne wiecie Irlandia jest zimnym krajem, zwłaszcza o tej porze.
Nagle zza zamkniętych drzwi mojego pokoju dobiegł mnie żałosny pisk i drapanie pazurków. To zapewne nasz pies, czarno-biała jamniczka, którą mamy już prawie dziewięć lat i którą ja, będąc jeszcze zwariowaną 15-latką nazwałam Chloe, na cześć jednej z wokalistek Celtic Woman. Mamie nie zabardzo podobała się ta koncepcja, usiłowała mi to nawet wyperswadować, ale stety bądź niestety było już za późno. Szczeniaczek nie chciał reagować na nic innego. Do tej pory zadaję sobie ze śmiechem pytanie, czy samej Chloe Agnew zpodobałby się fakt, że pewna niewidoma celtic maniaczka nazwała jej imieniem psa. Ale nie martwcie się, gdybym miała psa przewodnika z pewnością bym go tak nie nazwała. Imie Chloe nie pasuje moim zdaniem do wielkich psów. Z resztą, jest w tym troszkę racji, imię Chloe pasuje do naszej jamniczki jak ulał.
Nie zapomnę dnia, gdy po raz pierwszy to udowodniła. Mama i Julie tażały się wtedy prawie ze śmiechu, a wszystko dla tego, że gdy ćwiczyłam do bardzo ważnego egzaminu ze skrzypiec, chloe wbiegła do pokoju, przysiadła na tylnich łapkach tuż przy mnie, zadarła pyszczek ku górze i zaczęła po swojemu śpiewać. Słysząc to wycie połączone z dźwiękiem skrzypiec, mama i Julie przybiegły prawie natychmiast i ledwo tłumiły śmiech żeby mnie nie dekoncentrować. Egzamin rzecz jasna zdałam, a mama od tej pory przestała robić mi wyrzuty z powodu tego, jakie ja głupie imię nadałam temu psu.

Rozdział 2

To był ranek 5 stycznia 2014 roku. Siedziałam w swoim pokoju, słuchając radia i myśląc o tym, że za kilka miesięcy skończę 24 lata. Usiłowałam wyobrazić sobie, jaka może być teraz pogoda za oknem. Jak zapewne wiecie Irlandia jest zimnym krajem, zwłaszcza o tej porze.
Nagle zza zamkniętych drzwi mojego pokoju dobiegł mnie żałosny pisk i drapanie pazurków. To zapewne nasz pies, czarno-biała jamniczka, którą mamy już prawie dziewięć lat i którą ja, będąc jeszcze zwariowaną 15-latką nazwałam Chloe, na cześć jednej z wokalistek Celtic Woman. Mamie nie zabardzo podobała się ta koncepcja, usiłowała mi to nawet wyperswadować, ale stety bądź niestety było już za późno. Szczeniaczek nie chciał reagować na nic innego. Do tej pory zadaję sobie ze śmiechem pytanie, czy samej Chloe Agnew zpodobałby się fakt, że pewna niewidoma celtic maniaczka nazwała jej imieniem psa. Ale nie martwcie się, gdybym miała psa przewodnika z pewnością bym go tak nie nazwała. Imie Chloe nie pasuje moim zdaniem do wielkich psów. Z resztą, jest w tym troszkę racji, imię Chloe pasuje do naszej jamniczki jak ulał.
Nie zapomnę dnia, gdy po raz pierwszy to udowodniła. Mama i Julie tażały się wtedy prawie ze śmiechu, a wszystko dla tego, że gdy ćwiczyłam do bardzo ważnego egzaminu ze skrzypiec, chloe wbiegła do pokoju, przysiadła na tylnich łapkach tuż przy mnie, zadarła pyszczek ku górze i zaczęła po swojemu śpiewać. Słysząc to wycie połączone z dźwiękiem skrzypiec, mama i Julie przybiegły prawie natychmiast i ledwo tłumiły śmiech żeby mnie nie dekoncentrować. Egzamin rzecz jasna zdałam, a mama od tej pory przestała robić mi wyrzuty z powodu tego, jakie ja głupie imię nadałam temu psu.
Tak więc, gdy usłyszałam ten żałosny pisk mojej psiej przyjaciółki zerwałam się natychmiast, otworzyłam drzwi i wpuściłam ją do środka.
Gdy tylko usiadłam z powrotem, chloe wzpięła mi się na kolana i przytuliła się do mnie. Biedaczka, cała drżała. Już poznałam odpowiedź jak jest na dworze.
– O jej, moja biedna – odezwałam się pieszczotliwie, gładząc ją po grzbiecie. – Zimno tam na dworze tak? A śnieg pada? –
Przez cały czas gdy mówiłam chloe kręciła łebkiem, a jej dłógie uszy trzepotały jak małe skrzydełka.
Nagle z oddali dobiegł mnie krzyk mojej siostry Julie:
– Lisa, chodź tu na chwilę, szybko! –
Chloe zeskoczyła mi z kolan i podbiegła do drzwi. Otworzyłam je i obie wypadłyśmy na przedpokój.
Po chwili podbiegła do nas Julie.
– Słuchaj Lisa, coś ci przeczytam. – Zawołała rozpromieniona, poczym zaczęła czytać:
– Dnia dziesiątego lutego w słynnym dublińskim Slane Castle da koncert popularna na światową skalę grupa Celtic Woman. Zespół wystąpi w ramach koncertu charytatywnego, podczas którego zbierane będą pieniądze na rzecz głodujących dzieci w Afryce. Koncert rozpocznie się o godzinie 19:00. Aby dowiedzieć się więcej zapraszamy na naszą stronę internetową lub na oficjalną stronę Celtic Woman na Facebooku. –
Gdy skończyła czytać zapadła cisza.
– Patrz – odezwała się po chwili. – W Slane Castle, a to od nas daleko? Rzut kamieniem.
– Sugerujesz że… – Zaniemówiłam na chwilę. Czyżby jedno z moich największych marzeń miało się zpełnić?
W tym momencie z pokoju rodziców, przekrzykując puszczony na cały regulator jakiś program rozrywkowy, rozległ się głos, który dość dobrze pasował mi do menela. Przepraszam was bardzo za to określenie, nie umiem inaczej tego nazwać:
– Lisa, pozmywałaś naczynia? Zlew jest pełny! –
To był głos mojego drogiego ojczyma – Seana, który przez większość dnia nie robił nic po za siedzeniem w salonie, oglądaniem telewizji, graniem od czasu do czasu na laptopie i oczywiście śmieceniem i bałaganieniem gdzie popadnie. Kiedyś wykorzystywał mnie jako swoją służącą, było to wtedy gdy byłam jeszcze zbyt dobra i uległa by mu się zprzeciwić, jednak ten czas minął. Nadal jestem dobra i łagodna, no dobrze, staram się być, nie zamierzam się tu przechwalać, lubię pomagać innym i nie oczekuje niczego w zamian, ale pan Sean MCAllister za bardzo gra wszystkim na nerwach. Dziwię się mamie że z nim wytrzymuje.
– Liska, no mówię do ciebie – krzyknął znowu. – Rusz się i pozmywaj te naczynia! Już!
– A jak ja cię za raz kopne w jedno wrażliwe miejsce – sykneła cicho Julie. – To będziesz piszczał zamiast mówić przez tydzień. –
Zahihotałam.
– Bądź cicho – zawołała w stronę drzwi od salonu. – Pozmywałam naczynia ty durniu, na dłógo przed tym jak usiłowałeś zaciągnąć do tego Lisę!
– Wracaj do swojego mega ważnego programu w telewizji i nie przejmuj się naczyniami – odkrzyknęłam, poczym obie zamknęłyśmy się z Julie u niej w pokoju, tłumiąc śmiech.
– Mam nadzieję, że Chloe naleje mu kiedyś do butów – odezwała się Julie, odkładając tablet, który był jej nieodłącznym akcesorium i włączając komputer. – Noo ale co tam. Powiedz mi Lisa, kiedy masz najbliższą próbe zespołu?
– Jutro – odrzekłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że mineły już dwa tygodnie odkąd widziałam poraz ostatni dziewczyny z zespołu. Nareszcie jutro je zobaczę.
– A widziałaś się ostatnio z tym chłopakiem… Poczekaj, jak on ma… Luke, prawda? –
Dla wyjaśnienia. Luke Ryan to mój najlepszy przyjaciel, Zwyczajny, pełnosprawny chłopak. Jest rok starszy ode mnie. Wiele dziewczyn wzdycha jaki to Luke jest przystojny. Gdy przechadzamy się ulicami lub jeździmy konno (co też jest moją kolejną pasją) wyglądamy jak chłopak z dziewczyną. Moglibyśmy być razem, bo i owszem, pasujemy do siebie, mamy podobne gusta, podobny tok myślenia, Luke co prawda jest trochę zbyt porywczy i impulsywny, najpierw robi potem myśli, ale gdyby nie musiał nie zkrzywdziłby nawet muchy.
Jednak ani jemu, ani mi nie spieszy się do związków. Jesteśmy na stopie bardzo blizkiej przyjaźni i tak pozostanie, przynajmniej narazie. A że mieszkamy zaledwie ulicę dalej od siebie widujemy się dość często.
– ostatnio widzięliśmy się przed wczoraj – Odpowiedziałam. – Byłam u niego. Wyszliśmy na spacer z jego labradorem i tyle, na co więcej liczyłaś?
– Na nic – odparła i zamilkła.
Ja natomiast uśmiechnęłam się sama do siebie, gdyż przypomniała mi sie jedna historia związana z Luke'em.
Zdarzyło się to jakiś rok temu w okresie, gdy jest w miarę ciepło, na tyle, że mogliśmy oboje pojeździć konno.
Szliśmy sobie w stronę stadniny jakby nigdy nic, ja z białą laską oczywiście, szłam przed Luke'em, żeby przez przypadek nie wpakować mu laski między nogi, tego akurat już się nauczył unikać jak ognia. Nagle on mnie zatrzymał.
– Co się stało? – Zpytałam, odwracając się lekko zaniepokojona.
– Poczekaj chwilę – odparł, poczym odwrócił się w drugą stronę i wrzasnął do kogoś tak głośno, jakby ta osoba stała na końcu boiska do piłki nożnej:
– Ej ty, co się tak gapisz, oczy ci nie miłe? Mam ją poprosić żeby wpakowała ci tą laskę w miejsce, w którym nie byłaby mile widziana? No to przestań się na nią gapić jakbyś małpkę kapucynke zobaczył! Poczekaj aż ty będziesz musiał zawalać po drogach z tym oto białym rekfizytem! Zchowaj ten swój głupi uśmieszek i odwróć wzrok, jeśli ci oczy miłe! –
Następnie odwrócił się, położył mi rękę na ramieniu i odezwał się stanowczo:
– Chodź Lisa, idziemy.
– Luke – szepnęłam, gdy już oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. – To było nie uprzejme, zrozum że niektórzy ludzie nie są w stanie tego pojąć.
– To niech się nauczą – uciął. – Irlandia jest uważana za kraj tolerancyjny, więc niech jeden pacan z drugim nie szarga tej opinii.
– Każdy człowiek jest inny, nie można go zmienić na siłę – dowodziłam nadal spokojnym, wyrozumiałym tonem.
– Ludzie owszem – odparł. – Tak Lisa, ludzie, ale nie klamki. –
Powiedział to tonem ucinającym wszelką dyskusje.
Ale od tej pory zaczęłam sie zastanawiać, czy rzeczywiście miał rację z tymi klamkami?

6 replies on “rozdział 2”

Składny rozdzialik Kochana. Dwa drobiażdżki językowe.. Dziewczyny wybiegy “Do przedpokoju”. 🙂 A piesek stanął na “tylnych” łapkach. 🙂

Spoczko, właśnie dobrze że takie sugestie mi piszesz. W sumie to mi obojętne gdzie, może nawet tu być, a nóż widelec komuś innemu też się przydadzą.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink