Rozdział 5
Tak minął styczeń, w trakcie którego nie działo się nic godnego uwagi. Nadszedł luty, który zapowiadał się ciekawie i intrygująco z racji naszej kolejnej trasy koncertowej, oraz koncertu Celtic Woman, na który jednak ide, to już postanowione. Julie też ze mną idzie, lecz nie po to by mnie pilnować, ale żeby dotrzymać mi toważystwa.
Pare dni przed koncertem dziewczyn, bodajże drugiego lutego, lecz nie jestem dokładnie pewna. Z resztą, daty nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia.
Tak więc pare dni przed koncertem Luke poprosił mnie o spotkanie. Już odrazu usłyszałam po jego głosie, że coś jest nie tak. Zmartwiona udałam się więc pod jego dom.
Czekał już na mnie i gdy przytulił mnie na powitanie, odezwał się pustym, bezbarwnym głosem:
– Chodź na górę, nie będziemy stać w tym zimnie. –
Gdy weszliśmy do jego pokoju kazał mi usiążć, poczym włączył na komputerze jakiegoś ramsteina. Chociaż akurat ten typ muzyki mnie nie pociągał, ale postanowiłam to znieźć. Wiedziałam, że gdy Luke słucha Ramsteina jest naprawdę źle.
– Co się stało? – Odezwałam się z troską.
Usiadł zrezygnowany obok mnie.
– Byłaś kiedyś zakochana? – Zpytał ni z tąd ni z owąt.
– Kiedyś na pewno – odrzekłam. – Nastolatki z reguły bywają w kimś zakochane, przynajmniej w moim wypadku tak było. Ale to drobnostka, zwykła platoniczna miłość, szybko przeszło.
– A teraz? Nie brakuje ci kogoś? –
Jego dociekliwość trochę mnie zaskoczyła, postanowiłam jednak ustąpić.
– Nie, może to dziwne, ale w cale mi się do tego nie spieszy. Kiedyś na pewno zacznie mi tego brakować, ale jeszcze najwyraźniej nie nadszedł ten czas, a na siłę szukać nie zamierzam, wiem że można źle trafić. Moja przyjaciółka z zespołu niestety tak ma, ale nie będę wnikać w szczeguły. Sam rozumiesz, nie wiem czy mi wolno, a jedną z moich podstawowych zasad jest nie rozgadywanie tego, co mówią mi przyjaciele na prawo i lewo.
– Rozumiem- odparł. – W cale nie nalegam.
– Powiesz mi w końcu o co chodzi? – Objęłam go ramieniem. Było to całkiem spontaniczne, poprostu czułam że musze tak zrobić. Wydawał się teraz taki zagubiony i bezradny. On, zazwyczaj twardy, silny i nieustępliwy.
– Mnie to już dopadło – odezwał się po chwili, ważąc każde słowo, jakby nie będąc pewien czy może to powiedzieć. – Wiesz,
zakochałem się. –
Westchnęłam ciężko.
– Czy ta osoba o tym wie? – Zpytałam, chcąc za wszelką cenę mu pomóc. – Czy to odwzajemnia?
– Nie wie i nie odwzajemnia.
– Z kąd wiesz że nie odwzajemnia?
– Bo wiem i tyle – odparł lakonicznie
– Mogę ci jakoś pomóc?-Zpytałam z troską.- Powiedz.
– Nie sądzę. – Jego głos stał się nizki i obojętny. – Nie możesz się jeszcze dowiedzieć kto to jest, a co za tym idzie nie możesz nic zrobić. Wiem że się przyjaźnimy, wiem że nie powinienem przed tobą niczego ukrywać, ale tego akurat powiedzieć nie mogę. Narazie nie. Dowiesz się w swoim czasie. Ale dzięki ci za chęci i za to, że w ogule jesteś.
– Tylko tyle moge zrobić – odrzekłam z prostotą.
– Wiesz? Powiem ci coś – odezwał się niezpodziewanie Luke. – Kiedy cię poznałem te dwa lata temu to sobie pomyślałem tak szczerze: niewidoma? a o czym ja z nią będę rozmawiał? Bałem się że nasze zainteresowania się nie pokryją. A gdy się już bliżej poznaliśmy to wiesz jakie sobie wyrobiłem o tobie zdanie?
– Jakie? – Zpytałam, lękając się trochę odpowiedzi. Luke zawsze walił prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. Nie lubie gdy ludzie nie mówią tego co myślą, ale Luke był niekiedy zbyt szczery i prostolinijny. Nie myślcie sobie źle, nie boje się usłyszeć złej krytyki na temat swojej osoby, spotykam się z nią dość często i przywykłam już do tego, jednak jakieś tam obawy miałam. Tylu już miałam przyjaciół, którzy najpierw skoczyliby za mną w ogień, a po jakimś czasie pokazywali pazórki i mówili mi wprost co o mnie myślą. Bałam się że teraz będzie tak samo. Jednak jak sie okazało moje obawy były całkowicie bezpodstawne.
– No to ci powiem co sobie pomyślałem – ciągnął dalej Luke. – Powiedziałem sobie tak: co z tego że ona jest niewidoma? Jest najwspanialszą osobą jaką udało mi się poznać, wielu widzących przy niej się chowa. Co z tego że nie wie co to znaczy spojrzeć na świat oczami? Wie za to wiele innych rzeczy których nie wiem ja, rozumie to czego ja nie rozumiem. I wole mieć ją jedną niż dziesięciu pełnosprawnych fałszywek. –
Poczułam że robi mi się gorąco. W cale nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że się zarumieniłam.
– Dziękuje ci – odezwałam się z wdzięcznością. – To miłe słyszeć coś takiego, ale we mnie nie ma nic nadzwyczajnego. Robie poprostu to, co uważam że powinien zrobić każdy człowiek. Nie cierpie zła ani okrucieństwa i nie chcę sama być jego częścią.
– Nie doceniasz siebie i tego jaka jesteś – ztwierdził. – Ani tego co robisz dla innych. Dla ciebie to nic wielkiego, ale może kiedyś zdarzy się tak, że tym twoim"nic wielkiego" uratujesz komuś życie. ty nie jesteś częścią zła ani okrucieństwa, ty jesteś częścią samego dobra.
– W każdym z nas mieszka tyle samo dobra i zła – zaprotestowałam.-Nie jestem doskonała Luke, nikt nie jest, też mam wady jak każdy, nie wiem dla czego ich nie dostrzegasz, ja widze ich dość sporo.
– Na przykład?
– Zbytnia wiara w ludzi, uległość, spokój, jestem słaba Luke. Słaba i krucha jak listek na wietrze. chciałabym być twardsza, silniejsza.
– Stałabyś się wtedy bezduszną tyranką-ztwierdził. – Nie wyobrażam sobie innej Lisy Lawrence niż tą, która siedzi teraz obok mnie. Już i tak jesteś pokrzywdzona przez życie. Nie masz ojca, zamiast niego masz głupiego, bezwartościowego ojczyma, z którym masz więcej zmartwień niż czego kolwiek innego…
– Ale mam za to kochającą mamę i siostrę – zaprzeczyłam.
– Nie masz wzroku- podjął Luke nieco głośniej, lecz ja znowu mu przerwałam:
– zamiast tego mam bardziej wyczulone inne zmysły. Dla ciebie to tragedia, rozumiem, ale ja żyje z tym od dwódziestu trzech lat i potrafię z tym żyć. Co innego gdybym nagle straciła słuch, to byłaby dla mnie taka sama tragedia jak dla ciebie utrata wzroku. Moimi oczami są moje ręce, a to czego ręce nie potrafią dostrzedz dostrzegają oczy osoby, która w danej chwili znajduje się przy mnie i która jest w stanie opisywać mi to, czego zobaczyć nie mogę. –
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że całkowicie zeszłam z Luke'em z tematu jego nieodwzajemnionej miłości. To przyniosło mu widać ulge, gdyż teraz rozmawiał o wiele swobodniej. I głos mu sie zmienił, był bardziej ożywiony i o wiele mniej apatyczny niż na początku naszej rozmowy.
– Eeh ty jednak jesteś naprawdę kochana, mów co chcesz – ztwierdził po jakimś czasie. – Powinnaś zostać psychologiem.
– Ja? – Roześmiałam się szczerze.
– No nie wiesz? moja babcia – odparł i też wybuchnął śmiechem. -Oczywiście że ty głuptasku. Ty tak potrafisz zrozumieć drugiego człowieka, że jesteś w stanie poznać go po pięciu minutach rozmowy i zrozumieć go bardziej niż siebie samą. –
Pokręciłam przecząco głową, chcąc dać mu do zrozumienia że to nie prawda, ale w głębi duszy wiedziałam, że w pewnym sensie Luke jednak ma rację.
4 replies on “rozdział 5”
2 pierwsze zdania – za blisko “który”. Można zastąpić: “Nadszedł luty zapowiadający się…”
Aha, “spytałam”, “Sprawdzić” itp. – piszemy przez “s” na początku, bo poprzedza bezdźwięczne “p”.
Wow, Emilko, nawet to literowałaś, aby sprawdzić te ortografy, jestem pod wrażeniem! Do Annabeth, aż przeczytałam całość powtórnie, bo ten powieściowy zaczyn serio jest ujmujący.
Tam coś było o wyczulonych zmysłach albo słuchu. Moim zdaniem lepiej bybrzmiało i byłoby bardziej odpowiednie wyćwiczony, nie wyczulony. Wyczulone zmysły mają zwierzęta, nie my. My pracujemy latami nad pozostałymi zmysłami.