Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 3

Rozdział 3

Na zajutrz wstałam dość szybko. Ubrałam się już do wyjźcia, uczesałam, wyprowadziłam Chloe, a w tym czasie zdążyła już wstać moja siostra. Mama już dawno poszła do pracy, jest nauczycielką muzyki w poblizkiej szkole i chociaż nie zarabia wiele, bardzo lubi swoją pracę, poza tym jest jedyną osobą, która utrzymuje tą rodzinę. Ze mną jest rużnie. Niekiedy po jakimś występie dostaniemy jako zespół jakiś grosz, ale po podzieleniu tego między nas cztery starcza najwyżej na nową sukienke.
Bardzo chciałabym pomóc rodzinie, więc odkładam co mogę, ale niestety nierób Sean twierdzi, że jeśli ktoś chce mieszkać w tym domu, to musi się dokładać i finansować między innymi jego utrzymanie. Niestety tej zasady trzyma się tak samo mocno jak i tego, że do moich obowiązków należy sprzątanie całego domu, wyprowadzanie psa, gotowanie i inne obowiązki domowe. Czekam tylko aż któregoś dnia wymyśli mi jeszcze jeden obowiązek: pranie i prasowanie swoich szmat, w tym samym pokoju w którym sobie zawsze siedzi. Będzie siedział i patrzył, jak jego pasierbica, niewidomy bękart pali sobie dłonie żelaskiem. I będzie się śmiał, tak, będzie szczerzył te swoje zęby, które z tego co wniozkuję z rużnych opowieści i docinków Julie nie nawiązały bliższej znajomości z dętystą.
W końcu o godzinie dwónastej w połódnie, gdy nierób Sean ruszył swoje jakimś cudem jeszcze żyjące i funkcjonujące zwłoki z łóżka i zarządał zrobienie mu jego małej czarnej (uderzyłabym go w twarz, gdybym tylko miała pewność, że trafię) nadszedł czas mojego wyjźcia.
Chwyciłam więc laskę, zawiesiłam na ramieniu futerał ze skrzypcami i wybiegłam na przedpokój, żeby ubrać kurtkę i buty.
Słysząc piskliwy jazgot żegnającej mnie Chloe, nierób wyszedł na przedpokój.
– A ty gdzie sie wybieraż? – Zpytał. Był tak zaspany, że zabrzmiało to jak: "a ty hzie sie wyberasz"
– Jak to gdzie? – Starałam sie mówić jak najspokojniej. – Na próbę zespołu, przecież wiesz gdzie chodzę.
– Ty ciągle gdzieś łazisz – burknął. – Takich jak wy powinno się trzymać pod kluczem i wypuszczać tylko w nocy, żeby nikt was nie widział.
– Dziękuję ci za opinię – odrzekłam, podciągając suwak kurtki pod samą szyję. – Myślę że to tyle co chciałam od ciebie usłyszeć. Gdy tylko z tąd kiedyś odejdziesz i zostaniesz zamknięty na klucz, nie martw się, mimo wszystko będę za tobą tęsknić. Ale nie będziesz musiał do mnie pisać. –
Zza drzwi pokoju Julie dało sie słyszeć ryk śmiechu. Widocznie usłyszała mój ironiczny ton. Ja natomiast nie czekałam co stanie się dalej. Złapałam laskę i nachyliłam się do psa:
– Trzymaj się Chloe, wrócę za niedłógo. Miej oko na tego pana. –
W odpowiedzi szczekneła w taki sposób, jakby chciała mi powiedzieć, żebym się nie martwiła, a ja wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi i tłumiąc śmiech.
Po kwadransie marszu znalazłam się już w salce, w której odbywałyśmy próby. Było to nie wielkie pomieszczenie, ale nam to odpowiadało.
Może pare słów o pozostałych dziewczynach, zanim przejdę do próby.
Laura Talbot – wesoła i pełna życia 24-latka, mimo że jest starsza ode mnie o rok jestode mnie niższa. Oprucz delikatnego i suptelnego głosu bardzo ładnie gra na fortepianie.
Sara Hill – dwa lata starsza od Laury, wysoka i ponodź również ładna. Lubi jednak troszkę się rządzić i wybijać się ponad resztę, lecz mimo wszystko da się ją lubić.
Adele Black – najstarsza z nas wszystkich, nie dawno skończyła 28 lat. Nie jest tak szczupła jak Laura czy Sara, co to to nie. Ma głęboki, poważny głos i to ona niekiedy stara się nad nami zapanować, gdy w najmniej odpowiednim momencie przychodzi nam ochota na wygłupy.
No i do tego dochodzi jeszcze nasz koordynator – Angus Graves, 40-letni, łysiejący facet, pełniący mniej więcej taką samą role, jak David Downes w celtic woman, coś ala nasz dyrektor muzyczny. To on wyszedł z inicjatywą założenia zespołu i to on wybrał nas z pośród iluś tam kandydatek.
Gdy weszłam do naszej małej klitki już odrazu wiedziałam, że jest tam Laura. Grała sobie na fortepianie i nuciła coś cichutko tym swoim aksamitnym sopranem. Gdy jednak weszłam i odstawiłam laske w kont, przerwała grę, zerwała się i podbiegła do mnie.
– Hej Lisa – zawołała, przytulając mnie. Jej włosy, dłóższe od moich i sięgające jej prawie do pasa były lekko wilgotne, jakby szła tu w śniegu.
– czyżby wcześniej padał śnieg? – Zpytałam, gdy już mnie puściła.
– Dokładnie – odrzekła. – Jakieś pół godziny temu dopiero przestało. A ja siedzę tu już od prawie godziny. Nie mam innego zajęcia no i ćwicze sobie.
– Czemu przyszłaś aż tak wczas? – Zpytałam zdziwiona, wyciągając skrzypce z futerału.
– Daj spokój – Westchnęła. – Znowu on. –
Mówiąc "on" miała na myśli swojego chłopaka Williama, amerykanina mieszkającego od paru lat w Irlandii. Miałyśmy okazję wszystkie go poznać, straszny facet, chorobliwie zazdrosny, często kłócił się z Laurą.
– Dla czego z tym nie skończysz? – Zapytałam ją.
– Bo nie moge. – W jej głosie zabrzmiała rozpacz. – Ilekroć mówię mu że to koniec, on zaczyna płakać i mówi, że jak od niego odejdę to on się zabije. –
Westchnełam cicho. Rozumiałam tą biedaczkę. Nie chciała mieć faceta na sumieniu. Z drugiej zaś strony on ją szantarzował, a tak też nie wolno robić. Sama nie wiem co zrobiłabym na miejscu Laury.
Nie mogłyśmy jednak dłóżej rozmawiać, ponieważ w tej samej chwili nadeszły Sara z Adele.
– Hej wszystkim – odezwała się Sara. – A to co, Gravesa jeszcze nie ma?
– Jak widać – odparła Laura.
– I słychać – dodałam, poczym wszystkie zahihotałyśmy.
Po paru minutach przyszedł pan Graves i zaczęła się próba. Prześpiewałyśmy pare piosenek, poczym Graves oznajmił, że ruszamy ze swoim własnym repertuarem i własnymi piosenkami.
– Wiecie, nie można bez przerwy coverować czyihś utworów – mówił, chodząc przed nami tam i z powrotem. – Trzeba zrobić coś oryginalnego, nowatorskiego, rozumiecie prawda? Mamy wśród nas skrzypaczkę i fortepianistkę, tak, Lisa i Laura, o was mówię. Potrzebny jest nam jeszcze ktoś od pisania tekstów. Sara, może ty?
– Obawiam się, że nie jestem dobra w pisaniu tekstów – odparła Sara. – Ale moge zpróbować.
– W takim razie, dopuki Sara nie przyniesie jakiegoś gotowca trudno się mówi, będziemy dalej grać czyjeś piosenki.
– Panie Graves – Odezwała sie cicho Laura. – Celtic Woman robią same covery, a zyskały sławę na światową skalę.
– Oczywiście – odrzekł Graves. – Ale nie sztuką jest powtarzanie czyjegoś sukcesu prawda? Wy już i tak jesteście do nich wystarczająco podobne.
– Takie rużne wykonania tych samych utworów fajnie można sobie porównywać – dodała cicho Sara.
– Racja – ztwierdził Graves, dla tego jeszcze narazie będziemy robić dalej to, co robimy. Dopuki nie wpadnie ci wena i nie napiszesz jakiegoś tekstu.
– Mój dziadek – wtrąciła niespodziewanie Adele – uczył mnie grać na harfie jak byłam mała, nawet zostawił mi ją w spadku. Myślę że gdybym trochę poćwiczyła, nadałabym się jako harfistka. –
Graves był w niebo wzięty.
– Będziecie śpiewać isle of hope, isle of tears – zarządził pare minut później. – Znacie ten utwór prawda? Lisa, będziesz śpiewać pierwszą solówkę, w połowie zwrotki zastąpi cię Laura. w drógiej zwrotce najpierw Adele, potem Sara, refren wszystkie razem, podziele was na głosy. –
I się zaczęło. Wymęczył nas strasznie, jakbyśmy jutro miały jakiś ważny koncert. Koszmar.
– Lisa – zwrócił się do mnie po jakimś czasie, gdy już myślałyśmy że to koniec. – Zaśpiewaj jeszcze the moons a harsh mistress. Laura ci podegra na fortepianie…
– A ja mam wejźć jeszcze ze skrzypcami tak? – Zpytałam, jakby odgadując myśli Gravesa.
– A niech mnie licho – odezwał się. – Dziewczyno, ty zamiast wzroku posiadasz chyba umiejętność czytania w myślach. Może zacznij w ten sposób komunikować sie z luckością. –
Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Niee – odparłam gdy już mi przeszło. – Dziękuję, ale wolę chyba jednak zwykłą, werbalną formę porozumiewania się. –
Sara parsknęła niepowstrzymywanym hihotem.
– No już dobrze. – Graves przyprowadził nas do porządku. – Śpiewaj Lisa. –
Odśpiewałam co miałam do odśpiewania i na tym nasza próba się skończyła.
Jednak, gdy wracałam do domu natrafiłam na sytuację, która z jednej strony była śmieszna, z drugiej zaś nie wiadomo jak mogła się skończyć. Ale żeby wam ją opisać muszę bardzo kruciutko ztreścić wam fragment mojej drogi do domu.
W pewnym momencie po przejźciu przez ulicę zkręca się na lewo i dochodzi do zdezelowanego kosza na śmieci. Kosz jest rzecz jasna plastikowy. Uznaję go za swój punkt odniesienia, nie daleko kosza jest taki szeroki, betonowy słóp, za którym skręca się w lewo i znika w przejźciu między budynkami, taki zaułek.
Idąc więc w stronę przejźcia po drugiej stronie dotarły do mnie wyraźne wrzaski:
– Oddawaj to ty cholero jedna, moje to jest!
– Chyba ci już mózg rozmiękł durniu, to mój teren!
– Jasne pacanie, ty ośle jeden, twój! A podpisane jest? Wytycz sobie na drugi raz tu kreskę. Ja tu pierwszy byłem, ja to znalazłem głąbie jeden, więc mi to oddaj! –
Całkowicie ignorując to, co się działo po drugiej stronie ulicy przeszłam w odpowiednim momencie spokojnie przez przejźcie i niespodzianka. Nie ma dostępu do kosza, zamiast niego bardzo łatwy dostęp do conajmniej dwóch par nóg.
Przed moim przyjacielem koszem stoją sobie jakby nic dwaj panowie, najprawdopodobniej złomiarze tudzież zbieracze puszek i kłócą się o coś zajadle, ignorując zupełnie fakt, że przypadkowo zaplątałam jednemu laskę między nogami i tak zaabsorbowani kłótnią, że nie usłyszeli nawet moich przeprosin.
Zaczęłam więc myśleć, jak ominąć tą żywą przeszkodę. Cofnęłam się lekko w tył i przystanęłam. Nie bałam się, wiedziałam że do puki na siebie wrzeszczą nie zdają sobie nawet sprawy z mojej obecności, a wrzeszczeli i to strasznie.
Stałam sobie spokojnie, sama nie wiedząc czemu. Wiedziałam że przynajmniej narazie nie zrobią mi krzywdy, bo poprostu nawet mnie nie widzą.
Nagle jeden z nich najwyraźniej coś zobaczył. Dało się słyszeć dźwięk, jakby ktoś upuścił na ziemię kilka puszek po piwie.
– Żesz jego mać – zaklął jeden z panów żuli. Poczułam że staje obok mnie, czuć od niego było nie dawno co wypitym alkocholem, jak dla mnie ochyda.
– Ty głąbie – ryknął nagle do drugiego żula, aż podskoczyłam. – Ślepy jesteś, patrz, patrz kto tu stoi!
– Eee ona i tak więcej widzi niż ja – odparł gburowatym głosem żul numer dwa. Ten pierwszy położył mi rękę na ramieniu:
– Rzuć pani tego kija, ja panią zaprowadzę. Taka pani ładna, a ten kij tylko panią brzydzi. Niech to pani odłoży, zawsze mnie w domu uczyli że trzeba takim niepełnosprytnym pomagać. –
Mówiąc to opierał się całym ciężarem na moim ramieniu, jakby miał się przewrócić.
Uznałam, że trzeba w grzeczny sposób pana żula odprawić. Nie czułam się pewnie teraz gdy mnie tak trzymał, a co dopiero mówiąc o wyruszeniu z nim gdzie kolwiek. Jeszcze by się dziadunio przewrócił, wepchnął mnie pod samochut i przy okazji zrobił krzywdę sobie.
– Dziękuję panu – odparłam najbardziej uprzejmym i beztroskim tonem na jaki było mnie stać. Usiłowałam się nawet uśmiechnąć, co nie przyszło mi z trudem. – Poradze sobie, znam tą droge na pamięć.
– Taaa, se pani poradzi – odparł facet. – A jeszcze pani gdzie pod auto wpadnie albo nużkę złamie, albo o tamten słup się udeży, szkoda by było.
– Eee, puść ją Eddie – odezwał się żul numer dwa. – Zobaczymy czy wpadnie do dziury.
– Przepraszam, do jakiej dziury? – Zpytałam lekko zdezoriętowana, ponieważ nie przypominałam sobie by była w pobliiżu jakaś dziura.
– To nie jest dziura ty matole – ofuknął go ten co mnie trzymał. – Tobie się wydawało że to dziura, bo żeś źle stanął tym swoim krzywym kulasem i żeś się wyglebał na ziemię, o głupią kratkę ściekową żeś się potknął i dla ciebie to już jest dziura.
– Ja żem tam żadnej kratki nie widział tylko dziurę – odezwał się tamten.
Nagle coś go olśniło:
– Eddie, patrz, ona ma skrzypeczki na ramieniu. Może byśmy ją poprosili żeby z nami chodziła i grała. Ludzie by nam szmal wrzucali i byśmy na browary mięli.
– Co za beznadziejne i nie warte nawet dzyndzla od puszki po browarze pomysły lęgną sie w twoim ptasim móżdżku – odparł ten pierwszy i puścił mnie. – Suń się Caine, daj dziewczynie przejźć. Twój gróby tyłek w połączeniu z twoim nadętym od browarów brzuchem zastawia cały
chodnik. –
Ostrożnie wyminęłam żula numer dwa, który nie odezwał się ani słowem.
– Dziękuję panu – krzyknęłam przez ramie do tego pierwszego.
– A tam ja żem przecie nic nie zrobił – odkrzyknął. – Wypiję dzisiaj za panią ze dwa browary, co z tego że pani nie widzi, i tak panią żem polubił! –
Przez resztę drogi nie przytrafiło się już nic godnego uwagi.
I tak oto, zaśmiewając się po cichu z dwóch żuli dotarłam bezpiecznie i w jednym kawałku do domu.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 2

Rozdział 2

To był ranek 5 stycznia 2014 roku. Siedziałam w swoim pokoju, słuchając radia i myśląc o tym, że za kilka miesięcy skończę 24 lata. Usiłowałam wyobrazić sobie, jaka może być teraz pogoda za oknem. Jak zapewne wiecie Irlandia jest zimnym krajem, zwłaszcza o tej porze.
Nagle zza zamkniętych drzwi mojego pokoju dobiegł mnie żałosny pisk i drapanie pazurków. To zapewne nasz pies, czarno-biała jamniczka, którą mamy już prawie dziewięć lat i którą ja, będąc jeszcze zwariowaną 15-latką nazwałam Chloe, na cześć jednej z wokalistek Celtic Woman. Mamie nie zabardzo podobała się ta koncepcja, usiłowała mi to nawet wyperswadować, ale stety bądź niestety było już za późno. Szczeniaczek nie chciał reagować na nic innego. Do tej pory zadaję sobie ze śmiechem pytanie, czy samej Chloe Agnew zpodobałby się fakt, że pewna niewidoma celtic maniaczka nazwała jej imieniem psa. Ale nie martwcie się, gdybym miała psa przewodnika z pewnością bym go tak nie nazwała. Imie Chloe nie pasuje moim zdaniem do wielkich psów. Z resztą, jest w tym troszkę racji, imię Chloe pasuje do naszej jamniczki jak ulał.
Nie zapomnę dnia, gdy po raz pierwszy to udowodniła. Mama i Julie tażały się wtedy prawie ze śmiechu, a wszystko dla tego, że gdy ćwiczyłam do bardzo ważnego egzaminu ze skrzypiec, chloe wbiegła do pokoju, przysiadła na tylnich łapkach tuż przy mnie, zadarła pyszczek ku górze i zaczęła po swojemu śpiewać. Słysząc to wycie połączone z dźwiękiem skrzypiec, mama i Julie przybiegły prawie natychmiast i ledwo tłumiły śmiech żeby mnie nie dekoncentrować. Egzamin rzecz jasna zdałam, a mama od tej pory przestała robić mi wyrzuty z powodu tego, jakie ja głupie imię nadałam temu psu.
Tak więc, gdy usłyszałam ten żałosny pisk mojej psiej przyjaciółki zerwałam się natychmiast, otworzyłam drzwi i wpuściłam ją do środka.
Gdy tylko usiadłam z powrotem, chloe wzpięła mi się na kolana i przytuliła się do mnie. Biedaczka, cała drżała. Już poznałam odpowiedź jak jest na dworze.
– O jej, moja biedna – odezwałam się pieszczotliwie, gładząc ją po grzbiecie. – Zimno tam na dworze tak? A śnieg pada? –
Przez cały czas gdy mówiłam chloe kręciła łebkiem, a jej dłógie uszy trzepotały jak małe skrzydełka.
Nagle z oddali dobiegł mnie krzyk mojej siostry Julie:
– Lisa, chodź tu na chwilę, szybko! –
Chloe zeskoczyła mi z kolan i podbiegła do drzwi. Otworzyłam je i obie wypadłyśmy na przedpokój.
Po chwili podbiegła do nas Julie.
– Słuchaj Lisa, coś ci przeczytam. – Zawołała rozpromieniona, poczym zaczęła czytać:
– Dnia dziesiątego lutego w słynnym dublińskim Slane Castle da koncert popularna na światową skalę grupa Celtic Woman. Zespół wystąpi w ramach koncertu charytatywnego, podczas którego zbierane będą pieniądze na rzecz głodujących dzieci w Afryce. Koncert rozpocznie się o godzinie 19:00. Aby dowiedzieć się więcej zapraszamy na naszą stronę internetową lub na oficjalną stronę Celtic Woman na Facebooku. –
Gdy skończyła czytać zapadła cisza.
– Patrz – odezwała się po chwili. – W Slane Castle, a to od nas daleko? Rzut kamieniem.
– Sugerujesz że… – Zaniemówiłam na chwilę. Czyżby jedno z moich największych marzeń miało się zpełnić?
W tym momencie z pokoju rodziców, przekrzykując puszczony na cały regulator jakiś program rozrywkowy, rozległ się głos, który dość dobrze pasował mi do menela. Przepraszam was bardzo za to określenie, nie umiem inaczej tego nazwać:
– Lisa, pozmywałaś naczynia? Zlew jest pełny! –
To był głos mojego drogiego ojczyma – Seana, który przez większość dnia nie robił nic po za siedzeniem w salonie, oglądaniem telewizji, graniem od czasu do czasu na laptopie i oczywiście śmieceniem i bałaganieniem gdzie popadnie. Kiedyś wykorzystywał mnie jako swoją służącą, było to wtedy gdy byłam jeszcze zbyt dobra i uległa by mu się zprzeciwić, jednak ten czas minął. Nadal jestem dobra i łagodna, no dobrze, staram się być, nie zamierzam się tu przechwalać, lubię pomagać innym i nie oczekuje niczego w zamian, ale pan Sean MCAllister za bardzo gra wszystkim na nerwach. Dziwię się mamie że z nim wytrzymuje.
– Liska, no mówię do ciebie – krzyknął znowu. – Rusz się i pozmywaj te naczynia! Już!
– A jak ja cię za raz kopne w jedno wrażliwe miejsce – sykneła cicho Julie. – To będziesz piszczał zamiast mówić przez tydzień. –
Zahihotałam.
– Bądź cicho – zawołała w stronę drzwi od salonu. – Pozmywałam naczynia ty durniu, na dłógo przed tym jak usiłowałeś zaciągnąć do tego Lisę!
– Wracaj do swojego mega ważnego programu w telewizji i nie przejmuj się naczyniami – odkrzyknęłam, poczym obie zamknęłyśmy się z Julie u niej w pokoju, tłumiąc śmiech.
– Mam nadzieję, że Chloe naleje mu kiedyś do butów – odezwała się Julie, odkładając tablet, który był jej nieodłącznym akcesorium i włączając komputer. – Noo ale co tam. Powiedz mi Lisa, kiedy masz najbliższą próbe zespołu?
– Jutro – odrzekłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że mineły już dwa tygodnie odkąd widziałam poraz ostatni dziewczyny z zespołu. Nareszcie jutro je zobaczę.
– A widziałaś się ostatnio z tym chłopakiem… Poczekaj, jak on ma… Luke, prawda? –
Dla wyjaśnienia. Luke Ryan to mój najlepszy przyjaciel, Zwyczajny, pełnosprawny chłopak. Jest rok starszy ode mnie. Wiele dziewczyn wzdycha jaki to Luke jest przystojny. Gdy przechadzamy się ulicami lub jeździmy konno (co też jest moją kolejną pasją) wyglądamy jak chłopak z dziewczyną. Moglibyśmy być razem, bo i owszem, pasujemy do siebie, mamy podobne gusta, podobny tok myślenia, Luke co prawda jest trochę zbyt porywczy i impulsywny, najpierw robi potem myśli, ale gdyby nie musiał nie zkrzywdziłby nawet muchy.
Jednak ani jemu, ani mi nie spieszy się do związków. Jesteśmy na stopie bardzo blizkiej przyjaźni i tak pozostanie, przynajmniej narazie. A że mieszkamy zaledwie ulicę dalej od siebie widujemy się dość często.
– ostatnio widzięliśmy się przed wczoraj – Odpowiedziałam. – Byłam u niego. Wyszliśmy na spacer z jego labradorem i tyle, na co więcej liczyłaś?
– Na nic – odparła i zamilkła.
Ja natomiast uśmiechnęłam się sama do siebie, gdyż przypomniała mi sie jedna historia związana z Luke'em.
Zdarzyło się to jakiś rok temu w okresie, gdy jest w miarę ciepło, na tyle, że mogliśmy oboje pojeździć konno.
Szliśmy sobie w stronę stadniny jakby nigdy nic, ja z białą laską oczywiście, szłam przed Luke'em, żeby przez przypadek nie wpakować mu laski między nogi, tego akurat już się nauczył unikać jak ognia. Nagle on mnie zatrzymał.
– Co się stało? – Zpytałam, odwracając się lekko zaniepokojona.
– Poczekaj chwilę – odparł, poczym odwrócił się w drugą stronę i wrzasnął do kogoś tak głośno, jakby ta osoba stała na końcu boiska do piłki nożnej:
– Ej ty, co się tak gapisz, oczy ci nie miłe? Mam ją poprosić żeby wpakowała ci tą laskę w miejsce, w którym nie byłaby mile widziana? No to przestań się na nią gapić jakbyś małpkę kapucynke zobaczył! Poczekaj aż ty będziesz musiał zawalać po drogach z tym oto białym rekfizytem! Zchowaj ten swój głupi uśmieszek i odwróć wzrok, jeśli ci oczy miłe! –
Następnie odwrócił się, położył mi rękę na ramieniu i odezwał się stanowczo:
– Chodź Lisa, idziemy.
– Luke – szepnęłam, gdy już oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. – To było nie uprzejme, zrozum że niektórzy ludzie nie są w stanie tego pojąć.
– To niech się nauczą – uciął. – Irlandia jest uważana za kraj tolerancyjny, więc niech jeden pacan z drugim nie szarga tej opinii.
– Każdy człowiek jest inny, nie można go zmienić na siłę – dowodziłam nadal spokojnym, wyrozumiałym tonem.
– Ludzie owszem – odparł. – Tak Lisa, ludzie, ale nie klamki. –
Powiedział to tonem ucinającym wszelką dyskusje.
Ale od tej pory zaczęłam sie zastanawiać, czy rzeczywiście miał rację z tymi klamkami?

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 1

Rozdział 1

Mówi się, że życie jest jedną wielką niewiadomą, zagadką, której nikt nie jest w stanie rozwiązać. W życiu istnieje tyle niejasności… Nie wiemy ile potrwa ani co z sobą przyniesie, jest wielką tajemnicą.
Nazywam się Lisa Lawrence i mam 23 lata. Mam amerykańsko-irlandzkie pochodzenie (mój ojciec jest Amerykaninem, matka zaś Irlandką). Prawdę mówiąc prawie w cale nie pamiętam ojca. Odszedł od mamy na pare miesięcy przed narodzeniem się mojej młodszej siostry Julie. Miałam w tedy cztery latka. Jednak wspomnienia, jakie mi pozostały po ojcu nie są szczęśliwe. Nienawidził mnie od dnia w którym przyszłam na świat. Ktoś mógłby zpytać dla czego. Z jednego prostego powodu: od urodzenia jestem niewidoma. Nie przeszkadza mi to zbytnio. Na codzień jestem optymistką, moi znajomi i blizcy nazywają mnie żartobliwie hihotką, gdyż bardzo często się śmieję i jeszcze żadziej płaczę bądź jestem smutna. Mojemu ojcu fakt mojego niewidzenia najwyraźniej niezwykle przeszkadzał. Pamiętam mgliście, że gdy jeszcze mieszkał z nami obwiniał mnie o wszystko co tylko się zepsuło, nawet wtedy gdy chodziło o pękniętą żarówkę. Tak jakbyn była w stanie dodskoczyć aż pod sufit i rozwalić nieszczęsne świecidełko pulchnymi, dziecięcymi rączkami.
Po odejźciu ojca mama wyszła za mąż po raz drugi. Miałam wtedy osiem lat i w miarę swoich możliwości zprawowałam pieczę nad moją młodszą siostrą.

Z zewnątrz jesteśmy normalną rodziną, jednak nasz ojczym to świr drógiej klasy. Nałogowy alkocholik, który dzień w dzień zprowadza pod nieobecność mamy swoich dwóch obwiesiowatych koleżków i zaczyna się kolejka za kolejką, przynajmniej do puki moja siostra nie wpadnie do pokoju i nie krzyknie na ojczyma. Jedynie Julie jest w stanie na niego wpłynąć. Ma charakter. Odkąd oderwała się od smoczka i butelki wiedziała dobrze czego chce. Po kilku latach, w trakcie których zprawowałam nad nią opiekę, moja siostra zrozumiała fakt że Lisa ma chore oczka (jak jej nieustannie tłumaczyła mama) i przejęła pałeczke, opiekując się w zamian mną. To zprawiło, że dorosła wcześniej. W wieku 10 lat zachowywała się i myślała jak 13-latka.
Mi też takie życie dało bardzo dużo. Mogę śmiało rzec, że jestem obecnie całkowicie samodzielna i niezależna od innych.
Jak każdy mam również swoją pasję. Jak w przypadku większości niewidomych jest to muzyka. Gdy miałam 5 lat mama zapisała mnie na lekcje gry na fortepianie, w wieku 7 lat zaczęłam również grać na skrzypcach oraz śpiewać, rok później odkryto u mnie słuch absolutny, natomiast gdy miałam 16 lat stałam się członkinią dziewczęcego kwartetu o nazwie Irish Angels, w którym to zespole jestem po dzień dzisiejszy. Nie zraża mnie w cale fakt że jestem najmłodsza ze wszystkich dziewczyn. Wyznaję zasadę, że nie ważny jest wiek, tylko charakter danego człowieka.
Lubimy się wszystkie bardzo. Jeździmy po całej irlandii z trasami koncertowymi. Wykonujemy w większości muzykę celtic. Jak dla mnie, bardzo przypominamy zespół Celtic Woman. Nie jesteśmy oczywiście tak znane jak tamte dziewczyny, co to to nie. Zaskakujący zbieg okoliczności, gdyż Celtic Woman to mój ulubiony zespół irlandzki. Słucham go odkąd powstał, czyli od prawie 10 lat, ale jeszcze nigdy nie byłam na ich koncercie. Nasza rodzina nie jest niestety zbyt zamożna, a gdy tylko uda się coś odłożyć, natychmiast wsiąka to w kieszeń mojego drogiego ojczyma.
Jeśli chodzi o mój wygląd zewnętrzny nie jestem jakąś szczegulną pięknością. Blada, niemal wiktoriańska cera, długie, proste włosy o kolorze miodu, niebiezkie oczy i nieszczęsne 164 centymetry wzrostu, dodać można jeszcze do tego chudość godną lalki barbie i drobne, białe dłonie o długich palcach. Taka właśnie jestem. W rezultacie przypominam nastolatkę, nawet gdy rozpuszczę włosy.
Bycie niewidomym ma pare zalet.
Po raz: nie trzeba przeglądać się w lustrze i mówić, że jest się brzydkim jak noc, czy wpadać w inne kompleksy.
Po dwa: można spokojnie zaoszczędzić na prądzie, bo nie trzeba zapalać światła żeby sobie coś spokojnie poczytać.
Po trzy: nie widzi się niekiedy tego jacy ludzie są dla siebie nie dobrzy. Mam na myśli jakieś głupie miny, nie rzyczliwe zpojrzenia i tak dalej.
Uwierzcie mi. Bycie niewidomym nie jest takie straszne, chociaż potrafię zrozumieć osoby, które nagle ztraciły wzrok. Z natury jestem bardzo empatyczna i wrażliwa, więc potrafię zrozumieć niemal każdego człowieka.
Na zakończenie mogę wam powiedzieć tylko jedno:
Nie bójcie się niewidomych. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wy – widzący, nie musicie się bać że nas czymś urazicie. Poprostu bądźcie dla siebie dobrzy, bo tylko w taki sposób można zprawić, by świat, w którym żyjemy stał się lepszy.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

Słowo wyjaśnienia.

Postanawiam podzielić się z wami tym zaczątkiem. Zaczęłam go pisać kilka lat temu, pod wpływem wielkiej nudy, jeszcze na poczciwym telefonie z klawiaturką qwerty. Było tych rozdziałów więcej niż wrzucę. Pod koniec pojawił sie nawet wątek kryminalny, ale niestety, z jakiegoś powodu, którego w tej chwili nie pamietam większość sie straciła. Uchowało sie chyba pięć rozdziałów z dwódziestu, a ja, wyznając zasadę nie powtarzania czegoś dwa razy zaprzestałam pisania, no i to co zostało leży sobie na dysku.
Z góry przepraszam, jeśli coś wyda się dla was krzywdzące czy stereotypowe. Jeszcze nigdy nie pisałam niczego z perspektywy osoby niewidomej. Moja mama od małego wychowuje mnie jak widzącą osobę, tak więc tok myślenia też mam bardziej jak widząca.
Jeśli ktoś jest wrażliwy na takie rzeczy niech tego nawet nie czyta.
Wszelkie komentaże są mile widziane, ale proszę, nie zjedzcie mnie! Jeśli chcecie mi coś zasugerować, po prostu zróbcie to po ludzku, bez żadnego hejtu. Popełniać błędy zdaża sie każdemu, a ja nie jestem z tych co to cukrują i lubią cukrowanie. Zależy mi na opiniach zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, ale z konkretnym uzasadnieniem co robię źle.
I to narazie tyle. Wrzucam wam to co mam. Miłego czytania mimo wszystko.
ps. Żeby nie było wątpliwości. Nie istnieje taki zespół jak irish angels. Tą nazwę wymyśliłam. Za to celtic woman i opisane tam osoby istnieją naprawdę.

Categories
słowo mówione

nagranie z weekendu, na którym ja i moja 15 letnia bratanica Julia tanczymy macarene.

Categories
słowo mówione

zapomniane rzeczy z mojej kolekcji i co tam ogólnie w pracy, czyli takie sobie nagranko.

Categories
muzycznie

John Lennon – imagine – cover z lekko przeinaczonym tekstem, nagrywany jakieś dwa lata temu. Wielkie sorry za jakość.

Categories
o mnie

Nasłuchałam sie dzisiaj na swój temat, tym razem pozytywnie.

Hejka.
Przechodzę odrazu do rzeczy. Dzien miałam bardzo produktywny. Fakt że usiadłam na spokojnie i zjadłam dopiero po zrobieniu wszystkich pacjentów, ale to tam nie ważne.
Nasłuchałam się dzisiaj od pacjentki pełno podnoszących na duchu frazesów. Zaczęło się wszystko od tego, że rozmawiałyśmy dosłownie o wszystkim. Zacząwszy od aktorów, skonczywszy na piosenkarzach. No i napomknęłam w trakcie tej rozmowy o tym, że w przyszłości chciałabym też iść jakoś w kierunku aktorstwa. Coś tam jeszcze powiedziałam nawet już nie pamiętam, a na koncu usłyszałam podsumowanie, że ja to taka inteligentna jestem, że tak dużo wiem, że jestem ambitna, mam plan awaryjny na wypadek gdyby cokolwiek mi nie wypaliło. Potem usłyszałam coś podobnego od kolejnego pacjenta. Ja nie wiem, powiedzcie mi, czy oni przypadkiem nie przesadzają?
Mam pacjenta też takiego niewidomego. Taki starszy fajny pan. Kupił sobie teraz iphona, no i pyta mnie o wszystko, jakbym była jakimś doradcą klienta w i-spocie. A ja jak to ja, nie mogłam mu nie pomuc. Gdyby dzisiaj miał ten telefon przy sobie, to pewnie bym mu go skonfigurowała od a do z, zostając nawet po godzinach w pracy. NO sorry, taka już jestem. Ale z drugiej strony wiem też gdzie są granice.
Pacjentka mnie dzisiaj poprosiła o przedłużenie masażu, bo jutro jej nie będzie bo ma lekarza. SOrry, ale odmówiłam. Miałam następnego pacjenta za raz po niej i żadne przedłużanie masażu nie wchodziło w grę. Z resztą, gdybyśmy tak wszystkim ulegali, to stalibyśmy sie naprawdę wykorzystani. No wiecie jak to jest z niektórymi ludźmi. Da sie im palec, to całą rękę urwą. A że ja jakimś dem wyczuwam ludzi, w takim sensie że albo odrazu kogoś lubię, albo coś mi w tym człowieku nie pasuje, no to iem komu mogę pomuc a komu nie.
No i to tyle co chciałam wam napisać.
Trzymajcie się wszyscy.
Pozdrawiam was cieplutko.

Categories
muzycznie

Varius manx – mgła nad Warszawą – mój kolejny dopiero co nagrany cover.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

20

WItajcie.
Dokonczyłam jednak pisanie tego rozdziału i na tym narazie poprzestane. Tak więc wklejam wam ostatni fragment który powstał.
Nie wiem kiedy, ani czy w ogóle kiedykolwiek będzie to kontynuowane. Czas pokaże.

XX

Shayley i Darth Carlus stanęli na przeciwko siebie, oboje ze zdecydowaniem wymalowanym na twarzy. Lęk, który nie dawno jeszcze czuła Shayley gdzieś zniknął, lub został przykryty przez niezłomne postanowienie, by pokazać temu stojącemu na rzeciwko niej potworowi, że nie jest taka jak on. W tej chwili nie myślała o nim jak o swoim bracie. Był bestią, która zabiła ich ojca, chciała skrzywdzić ją i jej mistrza. W tej chwili była zdecydowana, lecz miała dziwne przeczucie, że gdy już będzie po wszystkim dopiero ją to złamie.
Carlus zbliżył się do niej niespiesznie, po czym prawie leniwie odpiął od pasa swój miecz o pięciu ostrzach. Shayley wyczuła jak stojący z tyłu Wedge poruszył się gwałtownie, a wtedy Carlus od niechcenia wyciągnął wolną rękę i machnął nią w powietrzu, unieruchamiając zarówno młodego pilota, jak i Luke'a, który przez chwilę odruchowo walczył z chcącą spętać jego wole ciemną mocą.
– Nie radzę – ostrzegł chłodno Carlus, po czym uaktywnił miecz i zbliżył go do twarzy Shayley na tyle blisko, że aż się cofnęła. – Lepiej się nie ruszaj Skywalker, bo inaczej nie dam jej szans. –
Shayley spiorunowała go spojrzeniem i dokładnie to samo zrobił Luke. Shayley była zdziwiona faktem, że może w ogóle mówić, ponieważ Wedge zastygł w całkowitym bezruchu, najwidoczniej nie zdolny nawe mrugnąć, a Luke nie dość że do trobił, to jeszcze przemówił:
– Miałeś czelność sam podjąć tą decyzję. Jak możesz jej to robić?
– Mogę. – Carlus wykrzywił się drwiąco.
– Jest w tobie mniej uczuć niż w było w piasku Tatooine – syknął Luke, teraz nie kryjąc już gniewu.
– Zamilcz, Skywalker – warknął Carlus. – Siedź cicho i po prostu się rzyglądaj. –
Luke faktycznie zamilkł. Shayley przez chwilę czuła jeszcze w mocy jego gniew, jakby w jego ciele rozniecił się niemal istny pożar,puki Luke nie odciął się całkowicie od padawanki, pozwalając jej się skupić i w ten sposób przeżyć.
Carlus ruszył na nią powoli, a tym czasem ona odetchnęła głęboko i uaktywniła swój miecz, okrążając ostrożnie przeciwnika i uważnie go obserwując.
Zaatakował nagle, tak że prawie się tego nie spodziewała. Jedynie silne przeczucie w mocy pozwoliło jej zrobić unik i wyprowadzić kontratak, który miał Carlusa zaskoczyć. Nie zaskoczył go jednak. Odparował atak, po czym spojrzał na Shayley z furią.
– Jesteś już martwa – syknął, a Shayley pozwoliła sobie na kpiący uśmiech.
– Chyba ci się coś pomyliło – oznajmiła. – Pomyliłeś osobę. To ty będziesz martwy.
– Dziwne. – Carlus podszedł jeszcze bliżej, lecz Shayley cały czas trzymała go na odległość wyciągniętego miecza. – W takim razie powinno mnie już tu nie być.
Skończmy to już! – Shayley prawie krzyknęła. Odwróciła się na moment, by zobaczyć swojego mistrza, obserwującego wszystko z kamienną twarzą, tak że nie mogła nawet wybadać jego uczuć. Posłała mu przelotne spojrzenie, po czym ponownie odwróciła się do Carlusa, tym razem samej robiąc wypad w jego stronę.
Carlus odpowiedział niemal od razu i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Oboje nie raz prawie dosięgali się klingami, w obojgu dawała siłę chęć zwycięstwa i pokonania przeciwnika. Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę młodej jedi, raz na stronę jej brata sitha. Lecz w pewnej chwili jedno s ostrzy miecza Carlusa dosięgło Shayley sprawiając, że upadła w olbrzymim bólu, wypuszczając z palców miecz świetlny, który potoczył się gdzieś pod ścianę. Młoda jedi chciała przywołać go mocą, lecz w tym momencie Darth Carlus ukląkł nad nią, przygniatając jej pierś kolanami, tak że ciężko jej było nawet złapać oddech.
Ledwo świadoma z bólu zobaczyła szkarłatne ostrza, zbliżające się do niej i zrozumiała, że tak właśnie wygląda śmierć.
– Luke – jęknęła w myślach. – Mistrzu, przepraszam, Zawiodłam cię… –
A więc wszystkie nauki Luke’a w tym momencie stracą sens. Ufała im, była pewna że ją ocalą, tak samo jak musiał być tego pewien Luke. No i do tego dochodzi jeszcze biedny Wedge, który może pomóc jeszcze mniej niż mógłby Luke… Co się z nim stanie kiedy Carlus ją zabije? I co stanie się z Luke’em, z Arianną, ze wszystkimi?
Zamknęła oczy, nie chcąc widzieć tego co się za chwilę stanie. Pogodziła się już prawie z tym, że połączy się z mocą. Niemal widziała drwiący uśmiech Carlusa.
– No to… Jak wy to mówicie… Niech moc będzie z tobą, siostrzyczko – zadrwił Carlus.
Shayley nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru odzywać się do brata. Odliczała tylko sekundy do momentu, w którym zespoli się z mocą i stanie się jej częścią.
Nagle usłyszała dźwięk, którego nie mogła pomylić z niczym innym. Wystrzał z blastera. Poczuła, że przygniatający ją ciężar nagle ustępuje. Nie otwierając oczu, otworzyła się na przepływ mocy. Wyczuła wyraźnie wściekłość i zawirowanie, które powodowała czyjaś śmierć. Rozciągnęła postrzeganie jeszcze bardziej i wtedy uświadomiła sobie, że wściekłość emanowała od Wedge’a. Wściekłość i dławiony strach. Niemal widziała palec młodego korelianina na spuście blastera. Po chwili kolejne zawirowanie w mocy i blaster wypadł z dłoni Wedge’a.
– Daj spokój. – Głos, który rozległ się po chwili należał do Luke’a, ale jego brzmienie zaskoczyło Shayley. Był niski i słychać w nim było tłumiony gniew, a siła tego gniewu byłaby zdolna roznieść cały gwiezdny niszczyciel carlusa.
– Oddaj mi to! – Głos Wedge’a brzmiał już jak krzyk. – Czemu to zrobiłeś?
– Bo w przeciwnym razie byś ją zabił. –
Shayley otworzyła oczy. Zobaczyła nie daleko siebie Luke’a, a tuż obok niego posiniałego ze złości Wedge’a. Spojrzała w bok, a jej oczom ukazał się Darth Carlus. Człowiek, za sprawą którego już by nie żyła, gdyby nie wypalona w piersi jeszcze dymiąca dziura po postrzale z blastera. Po śmiertelnym postrzale. Carlus, tak bardzo skupiony na chełpieniu się swoim zwycienstwem nad Shayley stracił czujność na ułamek sekundy, którą w przypływie emocji wykorzystał Wedge.
Odwróciła się z powrotem na wznak, po czym podniosła się na kolana.
_ Wedge – Odezwała się słabo. – Jak ty się uwolniłeś z pod… –
Urwała, nie mogąc zapanować nad atakiem kaszlu. Przez napływające do oczu łzy dostrzegła, jak Luke obraca na palcu blaster Wedge’a i podaje mu go lufą na przód.
– Proszę – Odezwał się do zaskoczonego i oszołomionego Antillesa. – Jeszcze ci się przyda.
– Co ty… – Wedge potrząsnął głową, jakby nie do końca wiedział gdzie jest. – Zabiłem… Tego… Tego gammoreanskiego padalca?
– Tak. I o mało nie zabiłeś przy tym Shayley – Przyznał łagodnie Luke, ruszając z miejsca. – Gdybym cię nie powstrzymał, strzelałbyś chyba do upadłego. –
Podszedł do Shayley i wyciągnął do niej rękę.
– Dasz radę wstać? – Spytał spokojnie.
– Tak… Myślę, że tak. – Shayley ujęła wyciągniętą dłon mistrza i wstała. Po drodze jednak podniosła z lekkim wahaniem z ziemi miecz Carlusa i kciukiem zgasiła klingi.
_ Jest cięższy niż zwyczajny miecz – mruknęła, ważąc cylinder w dłoni.
Luke skrzywił się, wyciągając od niechcenia lewą rękę, do której po chwili śmignął porzucony miecz Shayley.
– Wyobraź sobie ilość energii, którą musiało skompensować to draństwo by działało – mruknął niechętnie, wskazując na miecz Carlusa. Przeniósł wzrok z miecza na nieruchome ciało jego właściciela.
– Nie było w nim ani trochę dobra – szepnął. – Wyczułem to jeszcze zanim doszło do waszej walki.
– Wiem. – Shayley westchnęła cicho. – Źle się czuje trzymając to w ręce… Miecz mojego brata… –
Urwała, czując że coś ściska ją za gardło. W oczach Luke’a widziała współczucie i zrozumienie, gdy odbierał od niej miecz Carlusa i podawał jej własny.
– Ej! – Głos Wedge’a zabrzmiał ostrzej niż wskazywałyby na to okoliczności. – Możecie przestać? –
Odwrócili się do niego, oboje zaskoczeni.
– Że co? – Shayley omiotła pilota spojrzeniem, wyczuwając w mocy jego irracjonalne zirytowanie i rozdrażnienie. Przeszło jej przez myśl, że w ten sposób objawia się zazdrość młodego korelianina.
– Przypominam wam, że ciągle jeszcze mamy na głowie szturmowców – burknął Wedge tym samym rozdrażnionym tonem. – Za raz tu wpadną, zobaczą co się stało i podniosą alarm. Pogadać będziecie sobie mogli równie dobrze w celi.
– Nie wiem o co ci chodzi, Wedge – odezwał się cicho Luke. – Ale w jednym masz rację. Nie możemy tu tkwić w nieskończoność. –
Odpiął od pasa swój własny miecz świetlny i podszedł do drzwi, które jak zauważyła Shayley były zamknięte.
– Zamek magnetyczny – mruknął cicho Luke. – Twój jakże celny strzał odbił się rykoszetem i nas tu uwięził. –
Spojrzał na Wedge’a, który wciąż poddenerwowany stanął obok, z blasterem gotowym do strzału.
– Ale nie na długo – dokończył Luke, uaktywniając miecz świetlny.
– Nie! – Wedge w jednej chwili znalazł się przy nim. – Ja nas w to wplątałem, więc ja nas z tego wyciągnę! –
Wycelował blaster i strzelił w drzwi. Jego strzał stopił znajdujący się w nim mechanizm, co sprawiło że drzwi się otworzyły.
Shayley stanęła między Luke’em a Wedge’em, który dla lepszej celności oparł blaster o jej ramię. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła, że za drzwiami czeka oddział szturmowców, których najwidoczniej Carlus postawił przy drzwiach w charakterze straży. Wiedziała, że padnie za raz jeden rozkaz: brać ich! Wiedziała także, że szturmowcy nie zawahają się przed niczym, nawet przed widokiem dwóch mieczy świetlnych i jedi, potrafiących oddziaływać na nich mocą.

EltenLink