Rozdział 3
Na zajutrz wstałam dość szybko. Ubrałam się już do wyjźcia, uczesałam, wyprowadziłam Chloe, a w tym czasie zdążyła już wstać moja siostra. Mama już dawno poszła do pracy, jest nauczycielką muzyki w poblizkiej szkole i chociaż nie zarabia wiele, bardzo lubi swoją pracę, poza tym jest jedyną osobą, która utrzymuje tą rodzinę. Ze mną jest rużnie. Niekiedy po jakimś występie dostaniemy jako zespół jakiś grosz, ale po podzieleniu tego między nas cztery starcza najwyżej na nową sukienke.
Bardzo chciałabym pomóc rodzinie, więc odkładam co mogę, ale niestety nierób Sean twierdzi, że jeśli ktoś chce mieszkać w tym domu, to musi się dokładać i finansować między innymi jego utrzymanie. Niestety tej zasady trzyma się tak samo mocno jak i tego, że do moich obowiązków należy sprzątanie całego domu, wyprowadzanie psa, gotowanie i inne obowiązki domowe. Czekam tylko aż któregoś dnia wymyśli mi jeszcze jeden obowiązek: pranie i prasowanie swoich szmat, w tym samym pokoju w którym sobie zawsze siedzi. Będzie siedział i patrzył, jak jego pasierbica, niewidomy bękart pali sobie dłonie żelaskiem. I będzie się śmiał, tak, będzie szczerzył te swoje zęby, które z tego co wniozkuję z rużnych opowieści i docinków Julie nie nawiązały bliższej znajomości z dętystą.
W końcu o godzinie dwónastej w połódnie, gdy nierób Sean ruszył swoje jakimś cudem jeszcze żyjące i funkcjonujące zwłoki z łóżka i zarządał zrobienie mu jego małej czarnej (uderzyłabym go w twarz, gdybym tylko miała pewność, że trafię) nadszedł czas mojego wyjźcia.
Chwyciłam więc laskę, zawiesiłam na ramieniu futerał ze skrzypcami i wybiegłam na przedpokój, żeby ubrać kurtkę i buty.
Słysząc piskliwy jazgot żegnającej mnie Chloe, nierób wyszedł na przedpokój.
– A ty gdzie sie wybieraż? – Zpytał. Był tak zaspany, że zabrzmiało to jak: "a ty hzie sie wyberasz"
– Jak to gdzie? – Starałam sie mówić jak najspokojniej. – Na próbę zespołu, przecież wiesz gdzie chodzę.
– Ty ciągle gdzieś łazisz – burknął. – Takich jak wy powinno się trzymać pod kluczem i wypuszczać tylko w nocy, żeby nikt was nie widział.
– Dziękuję ci za opinię – odrzekłam, podciągając suwak kurtki pod samą szyję. – Myślę że to tyle co chciałam od ciebie usłyszeć. Gdy tylko z tąd kiedyś odejdziesz i zostaniesz zamknięty na klucz, nie martw się, mimo wszystko będę za tobą tęsknić. Ale nie będziesz musiał do mnie pisać. –
Zza drzwi pokoju Julie dało sie słyszeć ryk śmiechu. Widocznie usłyszała mój ironiczny ton. Ja natomiast nie czekałam co stanie się dalej. Złapałam laskę i nachyliłam się do psa:
– Trzymaj się Chloe, wrócę za niedłógo. Miej oko na tego pana. –
W odpowiedzi szczekneła w taki sposób, jakby chciała mi powiedzieć, żebym się nie martwiła, a ja wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi i tłumiąc śmiech.
Po kwadransie marszu znalazłam się już w salce, w której odbywałyśmy próby. Było to nie wielkie pomieszczenie, ale nam to odpowiadało.
Może pare słów o pozostałych dziewczynach, zanim przejdę do próby.
Laura Talbot – wesoła i pełna życia 24-latka, mimo że jest starsza ode mnie o rok jestode mnie niższa. Oprucz delikatnego i suptelnego głosu bardzo ładnie gra na fortepianie.
Sara Hill – dwa lata starsza od Laury, wysoka i ponodź również ładna. Lubi jednak troszkę się rządzić i wybijać się ponad resztę, lecz mimo wszystko da się ją lubić.
Adele Black – najstarsza z nas wszystkich, nie dawno skończyła 28 lat. Nie jest tak szczupła jak Laura czy Sara, co to to nie. Ma głęboki, poważny głos i to ona niekiedy stara się nad nami zapanować, gdy w najmniej odpowiednim momencie przychodzi nam ochota na wygłupy.
No i do tego dochodzi jeszcze nasz koordynator – Angus Graves, 40-letni, łysiejący facet, pełniący mniej więcej taką samą role, jak David Downes w celtic woman, coś ala nasz dyrektor muzyczny. To on wyszedł z inicjatywą założenia zespołu i to on wybrał nas z pośród iluś tam kandydatek.
Gdy weszłam do naszej małej klitki już odrazu wiedziałam, że jest tam Laura. Grała sobie na fortepianie i nuciła coś cichutko tym swoim aksamitnym sopranem. Gdy jednak weszłam i odstawiłam laske w kont, przerwała grę, zerwała się i podbiegła do mnie.
– Hej Lisa – zawołała, przytulając mnie. Jej włosy, dłóższe od moich i sięgające jej prawie do pasa były lekko wilgotne, jakby szła tu w śniegu.
– czyżby wcześniej padał śnieg? – Zpytałam, gdy już mnie puściła.
– Dokładnie – odrzekła. – Jakieś pół godziny temu dopiero przestało. A ja siedzę tu już od prawie godziny. Nie mam innego zajęcia no i ćwicze sobie.
– Czemu przyszłaś aż tak wczas? – Zpytałam zdziwiona, wyciągając skrzypce z futerału.
– Daj spokój – Westchnęła. – Znowu on. –
Mówiąc "on" miała na myśli swojego chłopaka Williama, amerykanina mieszkającego od paru lat w Irlandii. Miałyśmy okazję wszystkie go poznać, straszny facet, chorobliwie zazdrosny, często kłócił się z Laurą.
– Dla czego z tym nie skończysz? – Zapytałam ją.
– Bo nie moge. – W jej głosie zabrzmiała rozpacz. – Ilekroć mówię mu że to koniec, on zaczyna płakać i mówi, że jak od niego odejdę to on się zabije. –
Westchnełam cicho. Rozumiałam tą biedaczkę. Nie chciała mieć faceta na sumieniu. Z drugiej zaś strony on ją szantarzował, a tak też nie wolno robić. Sama nie wiem co zrobiłabym na miejscu Laury.
Nie mogłyśmy jednak dłóżej rozmawiać, ponieważ w tej samej chwili nadeszły Sara z Adele.
– Hej wszystkim – odezwała się Sara. – A to co, Gravesa jeszcze nie ma?
– Jak widać – odparła Laura.
– I słychać – dodałam, poczym wszystkie zahihotałyśmy.
Po paru minutach przyszedł pan Graves i zaczęła się próba. Prześpiewałyśmy pare piosenek, poczym Graves oznajmił, że ruszamy ze swoim własnym repertuarem i własnymi piosenkami.
– Wiecie, nie można bez przerwy coverować czyihś utworów – mówił, chodząc przed nami tam i z powrotem. – Trzeba zrobić coś oryginalnego, nowatorskiego, rozumiecie prawda? Mamy wśród nas skrzypaczkę i fortepianistkę, tak, Lisa i Laura, o was mówię. Potrzebny jest nam jeszcze ktoś od pisania tekstów. Sara, może ty?
– Obawiam się, że nie jestem dobra w pisaniu tekstów – odparła Sara. – Ale moge zpróbować.
– W takim razie, dopuki Sara nie przyniesie jakiegoś gotowca trudno się mówi, będziemy dalej grać czyjeś piosenki.
– Panie Graves – Odezwała sie cicho Laura. – Celtic Woman robią same covery, a zyskały sławę na światową skalę.
– Oczywiście – odrzekł Graves. – Ale nie sztuką jest powtarzanie czyjegoś sukcesu prawda? Wy już i tak jesteście do nich wystarczająco podobne.
– Takie rużne wykonania tych samych utworów fajnie można sobie porównywać – dodała cicho Sara.
– Racja – ztwierdził Graves, dla tego jeszcze narazie będziemy robić dalej to, co robimy. Dopuki nie wpadnie ci wena i nie napiszesz jakiegoś tekstu.
– Mój dziadek – wtrąciła niespodziewanie Adele – uczył mnie grać na harfie jak byłam mała, nawet zostawił mi ją w spadku. Myślę że gdybym trochę poćwiczyła, nadałabym się jako harfistka. –
Graves był w niebo wzięty.
– Będziecie śpiewać isle of hope, isle of tears – zarządził pare minut później. – Znacie ten utwór prawda? Lisa, będziesz śpiewać pierwszą solówkę, w połowie zwrotki zastąpi cię Laura. w drógiej zwrotce najpierw Adele, potem Sara, refren wszystkie razem, podziele was na głosy. –
I się zaczęło. Wymęczył nas strasznie, jakbyśmy jutro miały jakiś ważny koncert. Koszmar.
– Lisa – zwrócił się do mnie po jakimś czasie, gdy już myślałyśmy że to koniec. – Zaśpiewaj jeszcze the moons a harsh mistress. Laura ci podegra na fortepianie…
– A ja mam wejźć jeszcze ze skrzypcami tak? – Zpytałam, jakby odgadując myśli Gravesa.
– A niech mnie licho – odezwał się. – Dziewczyno, ty zamiast wzroku posiadasz chyba umiejętność czytania w myślach. Może zacznij w ten sposób komunikować sie z luckością. –
Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Niee – odparłam gdy już mi przeszło. – Dziękuję, ale wolę chyba jednak zwykłą, werbalną formę porozumiewania się. –
Sara parsknęła niepowstrzymywanym hihotem.
– No już dobrze. – Graves przyprowadził nas do porządku. – Śpiewaj Lisa. –
Odśpiewałam co miałam do odśpiewania i na tym nasza próba się skończyła.
Jednak, gdy wracałam do domu natrafiłam na sytuację, która z jednej strony była śmieszna, z drugiej zaś nie wiadomo jak mogła się skończyć. Ale żeby wam ją opisać muszę bardzo kruciutko ztreścić wam fragment mojej drogi do domu.
W pewnym momencie po przejźciu przez ulicę zkręca się na lewo i dochodzi do zdezelowanego kosza na śmieci. Kosz jest rzecz jasna plastikowy. Uznaję go za swój punkt odniesienia, nie daleko kosza jest taki szeroki, betonowy słóp, za którym skręca się w lewo i znika w przejźciu między budynkami, taki zaułek.
Idąc więc w stronę przejźcia po drugiej stronie dotarły do mnie wyraźne wrzaski:
– Oddawaj to ty cholero jedna, moje to jest!
– Chyba ci już mózg rozmiękł durniu, to mój teren!
– Jasne pacanie, ty ośle jeden, twój! A podpisane jest? Wytycz sobie na drugi raz tu kreskę. Ja tu pierwszy byłem, ja to znalazłem głąbie jeden, więc mi to oddaj! –
Całkowicie ignorując to, co się działo po drugiej stronie ulicy przeszłam w odpowiednim momencie spokojnie przez przejźcie i niespodzianka. Nie ma dostępu do kosza, zamiast niego bardzo łatwy dostęp do conajmniej dwóch par nóg.
Przed moim przyjacielem koszem stoją sobie jakby nic dwaj panowie, najprawdopodobniej złomiarze tudzież zbieracze puszek i kłócą się o coś zajadle, ignorując zupełnie fakt, że przypadkowo zaplątałam jednemu laskę między nogami i tak zaabsorbowani kłótnią, że nie usłyszeli nawet moich przeprosin.
Zaczęłam więc myśleć, jak ominąć tą żywą przeszkodę. Cofnęłam się lekko w tył i przystanęłam. Nie bałam się, wiedziałam że do puki na siebie wrzeszczą nie zdają sobie nawet sprawy z mojej obecności, a wrzeszczeli i to strasznie.
Stałam sobie spokojnie, sama nie wiedząc czemu. Wiedziałam że przynajmniej narazie nie zrobią mi krzywdy, bo poprostu nawet mnie nie widzą.
Nagle jeden z nich najwyraźniej coś zobaczył. Dało się słyszeć dźwięk, jakby ktoś upuścił na ziemię kilka puszek po piwie.
– Żesz jego mać – zaklął jeden z panów żuli. Poczułam że staje obok mnie, czuć od niego było nie dawno co wypitym alkocholem, jak dla mnie ochyda.
– Ty głąbie – ryknął nagle do drugiego żula, aż podskoczyłam. – Ślepy jesteś, patrz, patrz kto tu stoi!
– Eee ona i tak więcej widzi niż ja – odparł gburowatym głosem żul numer dwa. Ten pierwszy położył mi rękę na ramieniu:
– Rzuć pani tego kija, ja panią zaprowadzę. Taka pani ładna, a ten kij tylko panią brzydzi. Niech to pani odłoży, zawsze mnie w domu uczyli że trzeba takim niepełnosprytnym pomagać. –
Mówiąc to opierał się całym ciężarem na moim ramieniu, jakby miał się przewrócić.
Uznałam, że trzeba w grzeczny sposób pana żula odprawić. Nie czułam się pewnie teraz gdy mnie tak trzymał, a co dopiero mówiąc o wyruszeniu z nim gdzie kolwiek. Jeszcze by się dziadunio przewrócił, wepchnął mnie pod samochut i przy okazji zrobił krzywdę sobie.
– Dziękuję panu – odparłam najbardziej uprzejmym i beztroskim tonem na jaki było mnie stać. Usiłowałam się nawet uśmiechnąć, co nie przyszło mi z trudem. – Poradze sobie, znam tą droge na pamięć.
– Taaa, se pani poradzi – odparł facet. – A jeszcze pani gdzie pod auto wpadnie albo nużkę złamie, albo o tamten słup się udeży, szkoda by było.
– Eee, puść ją Eddie – odezwał się żul numer dwa. – Zobaczymy czy wpadnie do dziury.
– Przepraszam, do jakiej dziury? – Zpytałam lekko zdezoriętowana, ponieważ nie przypominałam sobie by była w pobliiżu jakaś dziura.
– To nie jest dziura ty matole – ofuknął go ten co mnie trzymał. – Tobie się wydawało że to dziura, bo żeś źle stanął tym swoim krzywym kulasem i żeś się wyglebał na ziemię, o głupią kratkę ściekową żeś się potknął i dla ciebie to już jest dziura.
– Ja żem tam żadnej kratki nie widział tylko dziurę – odezwał się tamten.
Nagle coś go olśniło:
– Eddie, patrz, ona ma skrzypeczki na ramieniu. Może byśmy ją poprosili żeby z nami chodziła i grała. Ludzie by nam szmal wrzucali i byśmy na browary mięli.
– Co za beznadziejne i nie warte nawet dzyndzla od puszki po browarze pomysły lęgną sie w twoim ptasim móżdżku – odparł ten pierwszy i puścił mnie. – Suń się Caine, daj dziewczynie przejźć. Twój gróby tyłek w połączeniu z twoim nadętym od browarów brzuchem zastawia cały
chodnik. –
Ostrożnie wyminęłam żula numer dwa, który nie odezwał się ani słowem.
– Dziękuję panu – krzyknęłam przez ramie do tego pierwszego.
– A tam ja żem przecie nic nie zrobił – odkrzyknął. – Wypiję dzisiaj za panią ze dwa browary, co z tego że pani nie widzi, i tak panią żem polubił! –
Przez resztę drogi nie przytrafiło się już nic godnego uwagi.
I tak oto, zaśmiewając się po cichu z dwóch żuli dotarłam bezpiecznie i w jednym kawałku do domu.