Gdy otworzyła oczy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś się nad nią pochyla.
– Jeśli zabiłeś już jego, to mnie też możesz, Quirrell – wymamrotała, starając się brzmieć na tyle dzielnie, na ile było ją stać.
Usiadła gwałtownie i poczuła, jak ktoś łagodnie popycha ją z powrotem. Opadła bezradnie do pozycji leżącej, czując, że zapada się w coś miękkiego. To na pewno nie były zimne płyty, na których leżała.
– Uspokój się – usłyszała nad sobą cichy, łagodny głos. Otworzyła oczy i zamrugała, bo nagle zaszły jej łzami.
Zobaczyła nad sobą twarz Dumbledore'a.
– Panie profesorze, gdzie Harry? Co się stało z Quirrellem i kamieniem? Voldemort… On tam był… A Ron i Hermiona? –
Usiadła znowu, tym razem nie dając się powstrzymać Dumbledore'owi.
Nie daleko od siebie usłyszała coś, co zabrzmiało jak powstrzymywane łkanie. Rozejrzała się dookoła, czując lekkie zawroty głowy.
– Cindy, jesteśmy tutaj. –
To nie był głos Dumbledore'a. Cindy nie miała już wątpliwości, że to Hermiona i że to ona właśnie robiła wszystko by nie płakać.
– A Ron? – Spytała cicho.
– Ja też tu jestem – odpowiedział jej głos Rona.
– Spokojnie, musisz odpocząć – odezwał się Dumbledore. – Na całe szczęście że zdążyłem. Niemal w ostatniej chwili.
– Ale… Mi nic nie jest. – Cindy nagle zdała sobie z tego sprawę i wstała. Zawroty głowy minęły, wzrok też jej się całkiem wyostrzył.
– To może chociaż usiąć. – Dumbledore łagodnie osadził ją na łóżku i przez chwilę trzymał za ramię. Cindy miała wrażenie, że złe wiadomości dopiero ją czekają.
– Profesor Quirrell nie żyje – stwierdził Dumbledore. – Zdążyłem ściągnąć go z Harry'ego w samą porę.
– A Kamień? Przecież… To wszystko z jego powodu…
– Kamień zostanie zniszczony – odparł Dyrektor. – A jeśli już mowa o kamieniu, muszę załatwić pare spraw z tym związanych. Ron i Hermiona wszystko ci wyjaśnią. –
Wstał i po chwili wyszedł.
– Mówił tak, jakbym tylko ja to przeżyła – Mruknęła, gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi. – Wszystko ci wyjaśnią, musisz odpocząć, bla bla bla… Co się stało? –
Spojrzała na nich z lękiem.
– No więc kiedy ty i Harry odeszliście… – Hermionie drżał nieco głos. – Udało mi się przywrócić Ronowi przytomność. Nic mu poza tym nie było…
– Ale zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie przejdziemy tam do was – dokończył Ron.
– Więc pomyśleliśmy, że pójdziemy i powiemy o wszystkim Dumbledore'owi – dopowiedziała Hermiona. – No i poszliśmy…
– I minęliśmy się z nim prawie – dodał Ron. – Nie musieliśmy długo opowiadać. Za raz tam do was poleciał i…
– I przyniósł was – dokończyła Hermiona, a wargi jej drżały.
– Minął kwadrans odkąd tu jesteście i ty się obudziłaś – rzekł Ron. – Ale Harry…
– Gdzie on jest? – Cindy wstała, a Hermiona wskazała bez słowa drugi kąt sali skrzydła szpitalnego.
– Tam leży – odezwała się głucho. – Wyglądał okropnie, gdy was Dumbledore przyniósł. Jeszcze bardziej okropnie niż ty… –
Oczy Cindy powędrowały we wskazanym kierunku i wtedy go zobaczyła. Leżał nieruchomo, w takiej samej pozycji, w jakiej zapamiętała jak upadał, z lewą ręką leżącą bezwładnie, a prawą przylegającą mu do boku. Jego twarz była biała jak papier, oczy zamknięte, a usta otwarte jak w bezgłośnym krzyku.
– Tam był Voldemort – wymamrotała, opadając z powrotem na łóżko i zasłaniając twarz rękami. – Voldemort… Siedział pod turbanem Quirrella… Quirrell miał dwie twarze. –
Hermiona pisnęła, a ron wytrzeszczył oczy.
– Harry dał mi… Swoją pelerynę niewidkę. – Cindy mówiła dalej, choć czuła, jak coś boleśnie ściska ją za gardło. – Powiedział że… W ten sposób będę niewidoczna, Byliśmy pewni że… Że tam będzie tylko snape… Ttylko Ssnaape… –
Zakryła szczelniej twarz, a po chwili poczuła ciepłe łzy, cieknące jej między palcami.
Hermiona też załkała. Przysunęła się do niej i objęła ramieniem. Cindy jednak nie odsłaniała twarzy, nie chcąc puki co na nikogo patrzeć.
– To było ssstraaaszne – zaszlochała, wstrząsana płaczem. – On… Ta jego twaarz… I ten ggłos… Tto nie był głos Qui… Quirrella… –
Odetchnęła głęboko pare razy.
– Już dobrze. – Hermiona poklepywała ją po ramieniu, choć Cindy czuła jak i ona również się trzęsie. – Żyjecie. Wszyscy żyjemy, to jest najważniejsze. –
W tym momencie w drzwiach, wiodących do jej biura ukazała się pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.
Podeszła do Cindy, która opuściła bezwładnie ręce, mrugając oczami i pozbywając się resztek łez.
– Jak się czujesz? – Spytała pielęgniarka, zaglądając jej z niepokojem w twarz.
– W porządku – odparła dziewczynka takim głosem, jakby miała chore zatoki. – Pani Pomfrey, a co z Harrym? Czy on… Czy on się obudzi? –
Pielęgniarka zerknęła w stronę bezwładnej postaci w drugim kącie.
– Jest nie przytomny i bardzo osłabiony – stwierdziła. – Z tego co mówił profesor Dumbledore wynika, że miał bezpośredni kontakt z tym, czego tobie udało się uniknąć i dla tego zniósł to gożej. Ale jestem pewna, że w krótce się obudzi. –
Cindy usłyszała, jak Ron i Hermiona oddychają z ulgą, a ona sama pozwoliła sobie dopiero teraz na całkowite rozluźnienie. Byli już bespieczni. Kamień filozoficzny nie dostał się w ręce Quirrella. Z drugiej jednak strony ciężko było jej uwierzyć w to, że to właśnie oni tego dokonali.
Następnego dnia opuściła skrzydło szpitalne. Fizycznie nic jej nie dolegało, ale przez całą noc miała koszmary, w którym pojawiał się złowrogi głos Voldemorta, wypowiadający słowa, których nie rozumiała.
Najgorszym jej zmartwieniem był jednak fakt, że Harry nadal pozostawał nie przytomny. Ona, Ron i Hermiona spędzali przy nim tyle czasu ile tylko mogli, jakby mięli nadzieję, że ściągną go z powrotem samą obecnością. Cindy mówiła do niego, chociaż nie była pewna czy on to słyszy. Wiedziała jednak to, że uratował jej życie, a ona sama go nie posłuchała. Nie uciekła gdy zdała sobie sprawę z tego, że mają do czynienia z Voldemortem, a przecież to Harry na niej wymógł w tej ostatniej chwili, w której mogli porozmawiać.
Bywało jednak tak, że gdy zostawała sama, siedząc na łóżku w dormitorium zastanawiała się, co by było, gdyby wtedy jednak uciekła. Czy wtedy sprawy nie potoczyłyby się o wiele gożej, bo przecież mogła nie zdążyć dotrzeć do nauczycieli.
Gdyby ktoś jej powiedział, że to ona udaremniła Quirrellowi pierwszą próbę zabicia Harry'ego, zwyczajnie by to wyśmiała. Ona sama uważała, że to nie ona ocaliła przyjaciela, tylko właściwie jej brawura granicząca z głupotą.
Dwa dni później zamierzała udać się do Hagrida, który również był ich towarzyszem przez ostatnie kilka dni, gdy nagle do pokoju wspólnego pędem wbiegła Hermiona.
– Cindy, Cindy chodź – zawołała, chwytając ją za rękę i ciągnąc za sobą. – Chodź, och proszę, szybciej.
– CO się stało? – Spytała trochę zaskoczona, wybiegając za nią przez dziurę pod portretem.
– Harry – wydyszała Hermiona, a Cindy przeszył paroksyzm strachu.
Pobiegły we dwie do skrzydła szpitalnego i w wejściu prawie wpadły na profesora Dumbledore'a, który akurat z tamtąd wychodził.
– Czy on… – Cindy spojrzała na dyrektora, widząc że się uśmiecha.
– Obudził się – odparł pogodnie. – Pan Weasley już przy nim jest. –
Pani Pomfrey ukazała się za plecami Dumbledore'a.
– Możecie wejść – odezwała się lekko oschle. – Ale tylko dla tego, bo sam mnie o to prosił. I na bardzo krótko. –
Cindy spojrzała z niemą podzięką na pielęgniarkę, po czym razem z Hermioną przekroczyły próg.
Zobaczyły Rona siedzącego na krześle obok łóżka, na którym, wsparty o poduszkę na w pół leżał Harry.
Na odgłos kroków obaj odwrócili się w ich stronę. Ron uśmiechnął się szeroko, a Harry rozchylił usta, jakby coś go bardzo zdziwiło.
– Harry! – Pisnęła Cindy, podbiegając do niego. Chciała mu tyle powiedzieć, lecz w tym momencie głos odmówił jej posłuszeństwa. Stała po prostu obok Rona, wpatrując się uważnie w Harry'ego, a on odwzajemniał to spojrzenie.
W końcu to on sam się odezwał:
– Dobrze cię znowu widzieć… No i… Udało nam się.
– Tak Harry, tak. – Hermiona szybko przysunęła jej drugie krzesło, na które opadła. – Prawdę mówiąc, żyję dzięki tobie. Uratowałeś mnie.
– A ty mnie – odparł Harry, po czym dodał, ku uldze Cindy zmieniając temat:
– Profesor Dumbledore powiedział mi o kamieniu i o tym co się stało… Jak nas znalazł dzięki wam. –
Spojrzał na Rona i Hermionę, która leciutko się zaróżowiła.
– Nie przejmój się kamieniem – zawołał Ron. – Najważniejsze jest to, że żyjecie. Leżałeś tak trzy dni. Cindy nic poważnego się nie stało, ale ty…
– To był on. – Głos Harry'ego był cichy i niski.
– Harry, a dla czego on… ZNaczy Quirrell… – Cindy urwała, bo zamierzała zadać pytanie, które nurtowało ją dopiero od nie dawna. – Quirrell nie mógł cię dotknąć. Czy Dumbledore powiedział ci, dla czego? –
Harry podciągnął się nieco wyżej, podkurczając nogi i sprawiając, że jego twarz znalazła się w cieniu.
– Powiedział. – Mówił powoli, ważąc każde słowo. – Dla tego, bo moja matka oddała za mnie życie gdy byłem mały. Tak jakby… Naznaczyła mnie tą swoją ofiarą. A Quirrell… Nie mógł tego znieść. –
Cindy odwróciła się, mrugając szybko powiekami i dostrzegła, że Hermiona robi to samo. Ron chyba wyczuł, że trzeba zmienić temat, bo odezwał się z wymuszoną beztroską:
– W każdym bądź razie, musisz wyzdrowieć do jutra, Harry. Jutro są wyniki egzaminów.
– Co? – Cindy aż podskoczyła. W wirze wydarzeń całkowicie zapomniała o egzaminach.
– I nie mamy już obrony przed czarną magią – dodała Hermiona.
– No i nudno bez ciebie – dopowiedziała nieśmiało Cindy. – Wiesz, tak jakoś… Inaczej. Słuchaj Harry, będę mogła poćwiczyć z tobą latanie na miotle? No sam wiesz, w tej sali z latającymi kluczami robiłam to po raz pierwszy, a ty w powietrzu jakbyś dostawał drugie życie. Pokażesz mi, czy w ogóle dobrze to robię?
– Jasne. – Popatrzył na nią uważnie. – Może nawet załapiesz podstawy quidditcha. Mogłabyś być dobrą szukającą, gdybyś nauczyła się zasad i poćwiczyła.
– Ja? – Cindy spojrzała na Rona i Hermionę. – Powiedzcie, że on tylko żartuje.
– Nie wygląda jakby żartował – stwierdził Ron, a jego głos zadrżał od ukrywanego rozbawienia. – Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie widziałem go tak poważnego. —
Wszyscy czworo spojrzeli po sobie i po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęli się do siebie szeroko.
W tym momencie zjawiła się pani Pomfrey.
– Dość już tego – fuknęła. – Siedzicie tu prawie piętnaście minut! Pacjent potrzebuje odpoczynku!
– To może ja pójdę do Hagrida – odezwała się Cindy, wstając. – Powiem mu że się ocknąłeś, Harry. Bardzo się o ciebie martwił.
– Pójdziemy z tobą – zaoferowała się Hermiona, a Ron pokiwał głową.
– Pozdrówcie go ode mnie – pożegnał ich Harry, gdy już byli prawie przy wyjściu.
– Możesz się o to nie martwić – odpowiedziała Cindy uspokajająco. – Odpoczywaj jeszcze i zbieraj siły.
– Musisz do nas jak najszybciej wrócić – dodała Hermiona, po czym cała trójka opuściła skrzydło szpitalne.
* * *
– Przesuń się trochę bardziej do tyłu. I nie kul się tak, przecież ta miotła cię nie zrzuci. –
Minął tydzień, odkąd następnego dnia Harry opuścił skrzydło szpitalne i odkąd zostały ogłoszone wyniki końcowych egzaminów. Wszyscy pierwszoroczni zdali do następnej klasy i teraz mogli się cieszyć beztroską i błogim lenistwem.
Było ciepłe, letnie popołudnie, a Cindy i Harry znajdowali się właśnie na pustym boisku do Quidditcha. Harry poprosił panią Hooch o to, by pożyczyła Cindy na pół godziny jedną ze szkolnych mioteł, a sam dosiadał swojego Nimbusa 2000.
Cindy spojrzała w górę na trybuny, gdzie widać było tylko Rona i Hermionę, natomiast nie daleko od niej samej, przypatrując się uważnie, stała pani Hooch, która nie chciała zostawić dwojga jedenastolatków samych na boisku.
– Pamiętasz co mówiła pani Hooch? – Spytał Harry. – Odpychasz się od ziemi. Żeby wznieść się wyżej, musisz zadrzeć lekko miotłę, a żeby wylądować, wychylasz ją do przodu.
– Taak, pamiętam – bąknęła bez przekonania Cindy.
– No i uważaj jak będziesz w górze – ostrzegł Harry. – Te meteory trochę szarpią.
– Achaa – odparła ponownie.
– Harry, tylko sprowadź ją potem bezpiecznie na ziemię – zawołał Ron z trybun.
– Bez obaw, przecież tu jestem – odpowiedziała pani Hooch. – No dalej. Jeśli chcecie ćwiczyć to jazda. Chyba panna White nie potrzebowała tej miotły po to, żeby pozamiatać boisko. –
Cindy wybuchnęła śmiechem, który przerodził się w głośny pisk, gdy odepchnęła się od ziemi i wystrzeliła w powietrze, czując nagle radosne uniesienie, którego nie miała okazji poczuć przy pościgu za zaczarowanymi kluczami. Wtedy była zbyt przerażona perspektywą tego, co muszą zrobić.
Teraz jednak poddała się temu w pełni, wzbijając się łagodnie w górę.. Obok niej przemknęła jakaś rozmazana plamka. Cindy wykonała zwrot i dostrzegła, że ową plamką jest Harry, który wyprzedził ją na swoim Nimbusie 2000, mknąc w przeciwległym do niej kierunku.
Cindy zacisnęła mocno palce na rączce miotły i na w pół świadomie wykonała w powietrzu beczkę, co sprawiło że Harry aż krzyknął, a Ron podskoczył z radości na trybunach. Natomiast Cindy pomknęła za Harrym, a po chwili powietrze wypełnił radosny śmiech ich obojga.
Gdy pół godziny później wylądowali na ziemi, oboje byli zarumienieni z podniecenia.
– To było super – zawołała z entuzjazmem Cindy, podczas, gdy pani Hooch podbiegła do nich.
– No no – przyznała z uznaniem. – Nie mam pojęcia, czy to szkoła Pottera czy nie, ale całkiem zgrabnie trzymasz się na miotle. –
Cindy zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy tym czasem biegli ku nim Ron i Hermiona. Oboje cieszyli się tak, jakby to nie było takie sobie tam latanie, tylko wygrany mecz quidditcha.
Month: August 2019
Metodą dedukcji, naprowadzając jedno drugie, po jakimś czasie rozwiązali zagadkę tajemniczych butelek.
– No więc tak. – Cindy postukała paznokciem w pękatą butelkę, pierwszą z brzegu po swojej stronie. – Ta pozwala wrócić…
– A ta przejść dalej – wpadł jej w słowo Harry, wskazując na mały flakonik po swojej stronie. – Tylko że tego jest mało… W porównaniu z tą wielką, pozwalającą wrócić.
– Czy ty coś sugerujesz? – Odwróciła się do niego, przestraszona i zdecydowana jednocześnie.
– Nie, tylko… – Zawiesił głos. – Jeśli poszłabyś ze mną i natknęlibyśmy się na Snape'a czy Voldemorta… –
Wzdrygnęła się lekko, ale wciąż na niego patrzyła.
– Harry, posłuchaj mnie – odezwała się zdecydowanie. – Wiem, że może nie za wiele ci się przydam… Cicho, nie przerywaj mi, bo nie mamy czasu na kłótnie. Hermiona musiała zostać z Ronem, który… –
Urwała, przełykając ślinę przez nagle ściśnięte gardło. Potrząsnęła po chwili głową.
– Po prostu idę z tobą i koniec.
– Cindy, ale… – Nadal chciał zaprotestować. – Jeśli tobie się coś stanie…
– Jaki ty jesteś głupi! – Podbiegła do niego nagle rozzłoszczona. – Idziemy razem. Nie zostawię cię samego, nawet jeśli w niczym się nie przydam. Daj mi ten flakonik. –
Patrzył na nią, blady i nadal nie pewny.
– A jeśli Ron i Hermionabędą potrzebować twojej pomocy bardziej niż ja? – Spytał, lecz ona machnęła tylko ręką.
– Daj mi to. NIe mamy więcej czasu. –
Sięgnęła nad jego ramieniem po flakonik i zbadała jego zawartość.
– Starczy dla nas obojga – stwierdziła.
– Jesteś… Jesteś tego pewna? – Harry nadal na nią patrzył tak, jakby już myślał o tym, co powie jej rodzicom, jeśli ona tego nie przeżyje.
– A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – Spytała. – Nie. Nie odpowiadaj. Po prostu chodź. –
Odkorkowała flakonik, odetchnęła głęboko i upiła mały łyczek. Poczuła się nagle tak, jakby wszystko w niej zlodowaciało i aż się wstrząsnęła.
– To nie jest trucizna? – Spytał Harry.
– Nie, ale smakuje jak… Sam zobaczysz. –
Nie było już odwrotu. Podała Harry'emu flakonik z resztą eliksiru, a on opróżnił go jednym łykiem. Jego reakcja była bardzo podobna do reakcji Cindy. Wstrząsnął nim dreszcz.
Spojrzeli na siebie, oboje przestraszeni i zdeterminowani jednocześnie. Harry odstawił pustą buteleczkę z powrotem na stół, a następnie ruszył w stronę czarnych płomieni, za którymi były kolejne drzwi.
Cindy podążała za nim jak w transie, nie czując się w cale tak pewnie. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że oboje zmierzają ku śmierci, która czai się za tamtymi drzwiami.
Harry zatrzymał się nagle i odwrócił.
– Co się stało? – Spytała Cindy.
– Zaczekaj. Weź chociaż to. –
Podszedł do niej, wyciągając z pod szaty złożoną pelerynę niewidkę.
– Całkiem o niej zapomniałem z tego wszystkiego – odezwał się, patrząc na nią zakłopotany.
– Harry, ale co nam to da? – Spytała niepewnie.
– Będziesz nie widzialna. Jeśli Snape jest już za tymi drzwiami, a założę się o wszystko, że tak jest, nie będzie chciał mieć na pewno żadnych świadków. Nie zobaczy cię.
– Harry… – Spojrzała na niego niepewnie. – A jeśli Ron i Hermiona…
– Nie jesteśmy już w stanie do nich wrócić, nawet gdybyśmy chcieli. – Harry wskazał na przeciwległe drzwi, od których odcinały ich purpurowe płomienie. – Musimy mieć nadzieję, że sobie poradzą i wezwą pomoc.
– A jeśli tam rzeczywiście będzie On? – Cindy patrzyła na niego ze strachem. – Jeśli……
– Nic już nie mów. – Podszedł do niej bliżej. – Gdybym naprawdę znalazł się w niebezpieczeństwie, wtedy będziesz mogła jakoś pomóc. Ale do puki uwaga Snape'a czy nawet Voldemorta będzie skupiona na mnie, tobie nic nie grozi… Nie mów nic. – dodał nieco chłodniej, gdy Cindy podniosła rękę i otwarła usta.
Po chwili narzucił na nią pelerynę, obchodząc ją uważnie dookoła, by sprawdzić czy płaszcz okrył ją całkowicie.
– W porządku – szepnął. – Nic nie widać. Możemy teraz iść. –
Cindy poszła za nim zrezygnowana, czując się tak, jakby wykorzystywała Harry'ego jak żywą tarczę. Nie chciała się ukrywać, zwłaszcza w obliczu tego co ich czekało, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że Harry zrobił co mógł, by ochronić ją w najbardziej możliwy na tą chwilę sposób.
Przechodząc przez płomienie myślała nad jakąś strategią. W krótkiej chwili doszła jednak do wniosku, że dwoje jedenastolatków ma nie wielkie szanse w starciu z dorosłym nauczycielem. Wiedziała jednak, że nie podda się bez obrony siebie i przyjaciela, nawet będąc nie widzialna.
– Jeśli tam rzeczywiście będzie Voldemort – szepnął Harry, oglądając się za siebie – Wtedy od razu uciekaj i sprowadź kogokolwiek z nauczycieli. Zrozumiałaś?
– Tak – odszepnęła, czując jak zalewa ją kolejna fala przerażenia.
Nie musieli mówić już nic więcej. Przeszli przez płomienie i znaleźli się w ostatniej już komnacie. I tak jak podejrzewali, już ktoś tam był.
Cindy zatrzymała się raptownie, o mało nie wpadając na Harry'ego i w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że jest nie widzialna i musi zachowywać się cicho. Nie mieli przed sobą tak znienawidzonego Severusa Snape'a, lecz kogoś całkiem innego.
– Profesor Quirrell? – Harry wyraził na głos to, co Cindy właśnie czuła. Zdziwienie i szok. Cofnęła się na pare kroków, wstrzymując oddech i wpatrując się w profesora.
– Zaskoczenie, prawda? – Przemówił nauczyciel całkiem innym niż zazwyczaj głosem. – No tak. Kto by podejrzewał tego bbbiedddnego jjjjąkkkałę ppprofessssora Quirrrrrella? –
– Nie wierzę – wykrztusił Harry, oddalając się od Cindy. – Nie wierzę że to pan. To pan chce ukraść kamień?
– Potter. – Quirrel stanął profilem, ponieważ, jak Cindy dopiero teraz zauważyła, wpatrywał się w duże zwierciadło o pięknie zdobionych ramach. – Myślałeś, że tylko ty jesteś taki mądry i że tylko ty wiesz o kamieniu? –
Quirrel mówił prawie szeptem, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że Cindy przebiegł dreszcz, a palce zacisnęły się mimowolnie na różdżce. Była gotowa natychmiast się ujawnić, gdyby tylko zaatakował Harry'ego.
– Ja myślałem, że to Snape… – Harry najwidoczniej też nie wiedział co o tym myśleć.
– No taak, Severus. – Quirrel zaśmiał się, a Cindy przebiegł dreszcz na dźwięk tego śmiechu. – Fajnie mieć takiego Severusa, na którego można zwalić całą winę, co nie? Snape wyczuje moment. Gdyby nie on, już by cię tu nie było. Pamiętasz pierwszy mecz quidditcha, kiedy prawie spadłeś z miotły?
– Ale… – Harry tylko tyle najwidoczniej był w stanie wykrztusić.
– No właśnie. –
Cindy dostrzegła kątem oka uśmiech Quirrella.
– Naprawdę nie wiele brakowało. Prawdę mówiąc, udałoby mi się ciebie zabić już wcześniej. Nie utrzymałbyś się tak długo na miotle, gdyby Snape nie mruczał swoich hokus pokus.
– Snape? ALe jak to Snape? –
Cindy podkradła się trochę bliżej, słysząc szok w głosie Harry'ego.
– Przecież Snape mnie nienawidzi.
– Taa, nie pała do ciebie sympatią – przyznał Quirrell. – Ale nie życzył ci śmierci. To on cię uratował, wcześniej niż twoi żałośni przyjaciele. Jedno z nich wpadło na mnie i przerwało mój kontakt wzrokowy z tobą, kiedy biegło, by podpalić Snape'a. Cuż za głupota i naiwność. Twoi głupi przyjaciele wyciągają pochopne i nie słuszne wnioski równie szybko jak ty. –
Rozejrzał się po komnacie, jakby spodziewał się ujrzeć jeszcze kogoś prucz niego i Harry'ego. Cindy przytuliła się do ściany, z trudem powstrzymując drżenie.
– Ale jakoś nie widzę, by któreś z nich było tu teraz przy tobie – zagadnął Quirrell. – Przyjaciele cię porzucili? Chcą, żebyś umarł za nich? Tym lepiej dla mnie. Nikt mi nie przeszkodzi w tym co chcę zrobić. Ty też mogłeś nie stawać mi dzisiaj na drodze, to być może zachowałbyś życie, tak jak ci twoi… –
Prychnął pogardliwie.
– Żałośni przyjaciele – dokończył. – Szlamy i zdrajca krwi. –
Cindy poczuła, jak wściekłość wypełnia ją niczym trucizna. Z trudem powstrzymała się od tego, by nie zrzucić z siebie peleryny i nie wyciągnąć różdżki. Chłodna logika podpowiedziała jej jednak, że puki co, to właśnie ona i Harry mają teraz przewagę nad Quirrellem.
– Niech tak pan nie mówi! – Krzyknął Harry, a głos mu lekko zadygotał ze złości.
– No proszę, jaki rycerski – zadrwił Quirrel. – A jakie ma znaczenie to, jak nazywam twoich przyjaciół, skoro i tak nikomu o tym nie powiesz? –
Machnął różdżką, którą najwidoczniej chował za plecami, a z jej końca wystrzeliły cienkie sznurki, które skrępowały ręce i nogi Harry'ego. Cindy zobaczyła jak upadł, patrząc nadal na Quirrella w niemym niedowierzaniu.
– Dla czego? – Wykrztusił po chwili. – Po co panu ten kamień?
– Za wiele chciałbyś wiedzieć – syknął QUirrell, krążąc wokół Harry'ego jak drapieżnik wokół ofiary.
Cindy myślała gorączkowo co robić. Nie mogła się ujawnić tylko dla samej idei. Musiała jakoś obezwładnić QUirrella. Problem polegał na tym, że nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby w tej chwili im pomóc.
– Quirrell – dało się słyszeć nagle głos, który sprawił że aż się zatrzęsła. Ten głos był zimny i piskliwy.
– Chłopak za dużo wie – przemówił ponownie. – Daj mi z nim porozmawiać, zanim go zlikwidujesz.
– Ale mistrzu. – To był głos Quirrella. Cindy miała wrażenie, że Quirrell rozmawia z kimś niewidzialnym, kto stoi bardzo blisko niego. – Mistrzu, a co z kamieniem?
– Najpierw chłopiec, potem kamień – odparł ten lodowaty głos. Cindy usłyszała, jak leżący na ziemi Harry oddycha szybko, łapczywie chwytając powietrze. Przerażona myślała jak mu pomóc. Przecież nie przyszła z nim tutaj tylko po to, by bezczynnie stać i przyglądać się temu wszystkiemu.
Dostrzegła, jak Quirrell unosi ręce i zaczyna odwijać swój do tej pory nieodłączny turban. Stał odwrócony do niej przodem, więc widziała tylko jego twarz i szeroko otwarte oczy. Po chwili materiał turbanu upadł na ziemię i usłyszała krzyk Harry'ego, którego najwidoczniej nie był w stanie powstrzymać. Nie widziała jednak tego, co musiał zobaczyć przyjaciel, a co go najwidoczniej przeraziło.
– Harry Potter – rozległ się ten sam zimny głos i teraz Cindy już zrozumiała, z kąt się wydobywał. Skuliła się, unosząc tylko różdżkę pod peleryną i czując się podle.
– Widzisz co ze mną zrobiłeś? – Zabrzmiał po chwili ten sam głos. – Tym teraz jestem. I właśnie dzisiaj znowu chcesz udaremnić mi plany powrotu? Bo właśnie to by się stało przy użyciu kamienia. Ale to nic. Można to wybaczyć, bo nic się nie stało. Po prostu umrzesz nieco wcześniej. –
Cindy podpełzła bliżej Quirrella, starając się nie wydawać z siebie dźwięku. Nie wiedziała jeszcze co zrobi, ale jednego była pewna. Musi znaleść się jak najbliżej Quirrella i Harry'ego.
– Ja sam nie jestem jeszcze w stanie rzucić żadnego zaklęcia – kontynuowało dalej to coś, co kryło się pod turbanem Quirrella. Cindy wydawało się, że ten głos na całe szczęście zagłusza łomot jej serca.
– Ale nie martw się, Harry. Mój wierny sługa zrobi to za mnie. Koniec życia, kupionego ci przez twoją matkę. Sam powiedz, dziesięć lat. Czy to było warte tego, żeby ginęła? –
Cindy podkradła się jeszcze bliżej i uniosła różdżkę, starając się powstrzymać drżenie rąk. Wiedziała, że ma coraz mniej czasu.
– Ale nikogo teraz tu nie ma przy tobie – zadrwił głos. – Nikt cię nie obroni. Zrób to, Quirrell. –
I w tym momencie, gdy Quirrell zaczą się odwracać, Cindy podjęła decyzję, która była jednocześnie nieodpowiedzialna i spontaniczna.
Jednym ruchem zrzuciła z siebie pelerynę niewitkę, stając tuż obok Quirrella.
– On w cale nie został sam – krzyknęła piskliwie.
Machnęła różdżką, która w locie udeżyła w różdżkę Quirrella i sprawiła, że wypadła właścicielowi z ręki, krzesząc fontannę iskier.
– Nie! – Krzyknął Harry głosem nabrzmiałym z bólu. – Cindy, uciekaj! To on! –
Cindy spodziewała się, że ogarnie ją większa fala przerażenia niż ta, którą poczuła po jego słowach. Ten strach który odczuła, zadziałał jednak przeciwnie. Upadła na ziemię, rzuciła się w bok, przetaczając się po zimnej posadzce i wyciągnęła rękę. Jej dłoń natrafiła na różdżkę Quirrella, którą schwyciła czubkami palców.
– Głupia dziewczyna. – Quirrell zaśmiał się śmiechem Voldemorta. – Naprawdę głupia. –
Cindy tym czasem wstała, ściskając w rękach obydwie różdżki, swoją i Quirrella.
– Nie pomyślałaś o jednym – stwierdził beztrosko Quirrell. – Że jest tu przecież jeszcze różdżka Pottera.
– Nie użyjesz jej – syknęła ze złością. Spojrzała na Harry'ego, który szarpał się rozpaczliwie w więzach. Oczy miał przymknięte, a twarz wykrzywioną z bólu.
– Żeby jej użyć, potrzebujesz do tego tak czy inaczej różdżki. –
Nie wiedziała, z kąt w jej głosie zadomowiła się taka siła. Podejrzewała, że to strach paradoksalnie sprawił, że stała się odważniejsza.
– Czyżby? – Quirrell zaśmiał się. – To się jeszcze okarze. –
W jednej chwili rzucił się na Harry'ego, wyciągając rękę, by wydrzeć mu z kieszeni różdżkę.
– Zostaw go – krzyknęła Cindy, jednym skokiem znajdując się przy nich. W ferworze walki wypuściła obydwie różdżki, które potoczyły się gdzieś pod ścianę. Mając wolne ręce, wyciągnęła je i schwyciła Quirrella za nadgarstki.
Quirrell szarpnął się dziko, uwalniając jedną rękę, która chlasnęła Harry'ego po twarzy. W tym momencie dało się słyszeć pełen bólu i zaskoczenia krzyk, lecz nie był to krzyk Harry'ego.
Cindy, która nadal trzymała Quirrella zobaczyła, że w miejscu, które dotknęło skóry Harry'ego wygląda jak dopiero co oparzone wrzątkiem.
Odtoczyła się w bok, pociągając za sobą Quirrella. Oboje upadli na podłogę nie daleko Harry'ego.
– Co ty robisz, głupcze? – Syknął z tyłu głowy głos Voldemorta. – Zabij ich oboje.
– Ale mistrzu. – Quirrell wyszarpnął się z uścisku Cindy, prawie wyłamując jej przy tym palce. Ona natomiast rzuciła się ku miejscu, w którym leżały porzucone przez nią różdżki wiedząc, że Quirrell ma zamiar zrobić dokładnie to samo.
I gdy była już nie daleko, pełznąc tak na czworakach, ich nauczyciel rzucił się na nią z impetem. Krzyknęła z bólu i znowu upadła, czując smak krwi. Ponownie chwyciła Quirrella za ręce i przez chwilę szamotali się ze sobą, a Voldemort tylko wywrzaskiwał z wściekłością, by Quirrell w końcu ich zabił.
– Cindy – Dało się nagle słyszeć krzyk Harry'ego. – Zaciągnij go tu bliżej! –
Akurat sięgała wolną ręką po różdżkę, która znalazła się akurat w jej zasięgu. Uwolniła się od Quirrella, lecz ten rzucił się za raz za nią i znowu dopadł, chwytając za rękę trzymającą różdżkę.
W tym momencie jednak wrzasnął z bólu i odskoczył. Cindy rozejrzała się. Zobaczyła że Harry cofa lewą rękę, którą jakoś udało mu się uwolnić z więzów. Musiał złapać QUirrella za przedramię, ponieważ dostrzegła wykwitające na skórze nauczyciela czerwone bąble.
Cindy upadła obok Harry'ego, z trudem łapiąc oddech. W ręce nadal ściskała różdżkę, która okazała się różdżką Quirrella. Zdała też sobie sprawę z tego, że krew której smak czuła, pochodzi z jej rozciętej wargi.
– Nie wytrzymam chyba długo – szepnął Harry. Wyciągnęła trzymaną przez siebie różdżkę i wcisnęła mu ją w wolną rękę. Chciała coś powiedzieć by dodać im obojgu otuchy, lecz zdała sobie sprawę z tego, że nie ma na to czasu.
Zerwała się więc i rzuciła w stronę Quirrella, który akurat pełzł w kierunku jej różdżki, nadal porzuconej na podłodze. Rozpłaszczyła go na ziemi, lecz z łatwością odrzucił ją od siebie i wstał, zbliżając się do Harry'ego i celując w niego jej własną różdżką.
Cindy leżała na ziemi, wyczerpana po walce. W głowie miała tylko jedno. To koniec. Harry za raz zginie, a potem ona. Całe ich poświęcenie na nic.
Odwróciła się by zobaczyć, jak Quirrell dopada Harry'ego, wytrącając mu różdżkę z ręki. Usłyszała jak Harry krzyczy z bólu, a po chwili jeszcze przeraźliwsze wycie Quirrella, gdy Harry schwycił go jeszcze za twarz, a z tym wyciem zmieszał się syk voldemorta:
– Zabij go! Zabij! –
Zdołała podczołgać się nieco bliżej. Zobaczyła, jak ciało Harry'ego nagle staje się bezwładne i wiotkie. Krzyknęła z przerażenia i chciała wstać, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chciały ją podźwignąć.
Opadła z powrotem, uderzając policzkiem w zimną posadzkę i w następnej chwili zapadła się w ciemność i nicość.
W drugiej połowie tego fragmentu pozwoliłam sobie na przeskok o kilka miesięcy do przodu. Wydarzenia z książek Rowling też opisałam bardzo ogólnie i skrótowo, bo to w końcu nie chodzi o wgłębianie się w szczegóły tego, co już jest znane.
Na następny dzień wstała wyspana i wypoczęta, lecz gdy tylko zeszła na śniadanie odrazu zobaczyła, że jedna osoba wygląda całkowicie przeciwnie do tego, jak ona się czuła.
– Hej wam – powitała wszystkich Weasley'ów i Harry'ego, siadając na ławce i przysuwając sobie talerz z jajecznicą.
Wszyscy oprócz Harry'ego odpowiedzieli jej beztrosko. Cindy zerknęła ukradkiem na jego twarz. Był blady, nie wyraźny i nawet jakby smutny. Nie brał udziału w rozmowie, jaką zaczęli toczyć Ron i Fred na temat quidditcha i nie śmiał się z żartów George'a, który nabijał się jak zwykle z Percy'ego.
Gdy już zjedli i bliźniacy oraz Percy sobie poszli, przechyliła się przez stół.
– Ee… Harry? – Odezwała się niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać.
Spojrzał tylko na nią pytająco.
– Słuchaj… – Ciągnęła, czując, jak po cienkim lodzie stąpa. – Idę wysłać list do Hermiony. Mogę pożyczyć twoją Hedvigę, czy mam wziąć którąś ze szkolnych sów?
– Hm?? – Otworzył szeroko oczy.
– Nie no, rozumiem. – Cindy wstała szybko. – Nie ma sprawy. Jeśli nie mogę wziąć Hedvigi, to wezmę szkolną, tak jak do tej pory.
– Nie. – Zamrugał oczami i dopiero wtedy wydawał się rozumieć, co do niego powiedziała. – Mówiłem ci przecież, że pożyczę ci Hedvigę. Weź ją. Powinna być w sowiarni, a jeśli nie to na pewno za chwilę wróci.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się do niego, lecz on albo nie chciał, albo nie mógł tego uśmiechu odwzajemnić.
Wstała więc od stołu, rezygnując z zapytania jego i Rona czy pójdą z nią. Postanowiła załatwić to sama. Gdy szła jednak na górę po list, samopoczucie Harry'ego nie dawało jej wciąż spokoju. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że przyjaciel po prostu martwi się tym, że jeszcze nie udało im się rozwiązać zagadki z Flamelem, lecz jeszcze nigdy nie widziała go tak bladego i nie wyraźnego, nawet te kilka dni wcześniej przed świętami.
Wróciła do pokoju wspólnego i wygrzebała z torby list do Hermiony, pospiesznie dopisując jeszcze króciutkie post scriptum: "dziękuję za prezent Bożonarodzeniowy. Na pewno mi się ten organizer przyda".
Następnie udała się z tym do sowiarni. Ku jej uldze, Hedviga była tam, ale musiała dopiero co wrócić. Z jej dzioba zwieszała się martwa mysz.
Cindy przywołała ją do siebie, a sowa po chwili sfrunęła jej na ramię.
Gdy pare minut później odlatywała, Cindy zrobiło się nagle jakoś ciężko na sercu. Sama nie wiedziała dla czego.
Harry tym czasem siedział w pokoju wspólnym, nie odzywając się do nikogo. Nie chciał, by ktokolwiek go o cokolwiek wypytywał. Prawda była taka, że od rana myślał o zwierciadle Ain Eingarp, które przypadkiem odkrył w nocy. Myślał o swojej rodzinie, której nie pamiętał, a którą zobaczył po raz pierwszy w zwierciadle. Nie chciał jednak nikomu o tym mówić. Ron Zaproponował mu grę w szachy i nawet odwiedzenie Hagrida, Fred i George chcięli wyciągnąć go na błonia, lecz zbył ich. Nie chciał w tym momencie niczyjego towarzystwa.
– Harry? – Usłyszał obok siebie cichy głos. Odwrócił się i zobaczył Cindy, która przysiadła na skraju fotela obok, jakby się bała, że znalazła się w zasięgu tykającej bomby. Tak był zamyślony, że nie usłyszał nawet kiedy się przy nim zjawiła.
– Wysłałam list do Hermiony – odezwała się tak samo cichutko. Harry'ego uderzył nagle sposób, w jaki na niego patrzyła. W jej oczach były strach i niepewność. I coś jakby cicha prośba, by się na nią nie denerwował. Poczuł się nagle jeszcze gorzej, niż czuł się zaledwie chwilę temu. Wyciągnął do niej rękę, a ona zrobiła ruch, jakby chciała wstać i się odsunąć.
– Jesteś zły że ci przeszkadzam, prawda? – Zamrugała oczami. Widział, jak przyjaciółka hamuje płacz. W tej chwili sprawiała wrażenie, jakby się go bała.
– Nie jestem na ciebie zły – odezwał się, a ona odetchnęła głęboko i skuliła się w fotelu tak, że widział tylko jej drobną buzię.
– Co mi chciałaś powiedzieć? – Spytał znowu Harry.
– Tylko tyle, że wysłałam ten list, że pożyczyłam Hedvigę i… Harry, dla czego siedzisz tu sam? Gdzie Ron, Fred i George?
– Poszli porzucać się śnieżkami – odpowiedział tak, jakby coś go przymuszało do mówienia.
– A ty czemu z nimi nie poszedłeś? Posłuchaj. –
Podniosła rękę w obronnym geście, chcąc go uprzedzić by nic nie mówił, po czym ciągnęła dalej:
– Widzę, że coś jest nie tak. Od samego rana. Wyglądasz według mnie, jakbyś był chory, a ja się tylko zwyczajnie o ciebie martwię. Ale ty chyba nie… Nie wziąłeś do siebie tego, co powtarza zawsze Malfoy prawda? –
Teraz na jej twarzy widział prawdziwe przerażenie.
– Chodzi ci o to, że Malfoy nazywa cię moją dziewczyną? – Spytał, a ona pokiwała tylko głową.
– Malfoy nie potrafi odróżnić od siebie dwóch podstawowych rzeczy – powiedziała, podnosząc nagle wzrok i patrząc Harry'emu w oczy. – Miłości od przyjaźni. Ale nie ma czemu się dziwić, jeśli sam nie ma tak naprawdę żadnych przyjaciół. A ja cię po prostu lubię, tak samo jak Rona czy Hermionę i dla tego staję w twojej obronie. A jemu nic do tego! –
Wybuchnęła nagle gwałtownie, zrywając się na nogi.
– Myślałam, że jesteś na mnie zły dla tego, bo naprawdę uwierzyłeś że wiesz… – Opadła z powrotem obok niego, a on w tej chwili odważył się położyć rękę na jej ramieniu.
– Coś ty – stwierdził. – Pewnie że nie uwierzyłem. Ja też cię bardzo lubię i chyba dla tego… –
Ściszył nagle głos, jakby się zawahał.
– Powinienem ci chyba coś powiedzieć – odezwał się po chwili. – Byłem wczoraj w bibliotece… W dziale ksiąg zakazanych.
– Co? – Uniosła wysoko brwi. – Harry, ale przecież nam nie wolno tam chodzić. Po co tam byłeś? Kiedy? –
Pytania padały z jej ust tak szybko, że sama się zdziwiła.
Harry opowiedział jej o tajemniczej pelerynie niewitce, którą dostał wczoraj wraz z równie tajemniczym liścikiem oraz o tym, jak w nocy wymknął się w niej z dormitorium.
– Czyli… Czyli naprawdę ktoś przeszedł obok mnie w nocy – stwierdziła Cindy, pojmując nagle wszystko. – To byłeś ty, tylko nie widzialny prawda? –
Przytaknął w milczeniu.
– To czemu się nie odezwałeś? Czy zdawałeś sobie sprawę z tego, co by było gdybyś… Jejku, przecież tak czy inaczej ktoś mógł cię usłyszeć. –
W tej chwili przypomniała Harry'emu Hermionę.
– Miałem o tym nikomu nie mówić – odpowiedział. – No chyba, że udałoby mi się coś znaleść.
– No i znalazłeś? – Popatrzyła na niego podenerwowana.
– Nie. Za to… Znalazłem coś innego. –
I opowiedział jej o tajemniczym zwierciadle i o odbiciach swoich rodziców, które w nim zobaczył.
Cindy słuchała go z buzią otwartą ze zdziwienia i szoku. Gdy skończył mówić, długo na niego patrzyła.
– Harry, ale twoi rodzice… – Urwała zakłopotana.
– Wiem, nie żyją – wpadł jej w słowo. – Ale naprawdę ich tam widziałem. I po tym wszystkim nie mogłem już zasnąć.
– Dla tego tak wyglądasz? – Spytała. – Ciągle o nich myślisz? –
Poczuła się nagle straszliwie niezręcznie i w jednej chwili zapragnęła, aby Weasley'owie już wrócili.
– Tak – przyznał Harry. Sam nagle zdał sobie sprawę z tego, że powiedzenie tego wszystkiego coś w nim odblokowało i sprawiło, że zrobiło mu się trochę lżej.
Przez następne dni Cindy bała się tego, że Harry wciąż nie zapomniał o tym, co widział w zwierciadle, ale unikała tego tematu. Dni mijały, a Harry stał się taki jak zwykle, co ją całkowicie uspokoiło. Bywało jednak tak, że nie raz, leżąc w nocy w dormitorium myślała o tym, jak potwornie czułaby się ona sama, gdyby nagle zabrakło jej rodziców i aż wzdrygała się na tą myśl.
Ferie dobiegły końca i wszyscy powrócili do szarej rzeczywistości, jaką stała się nauka i codzienne obowiązki. Cindy, Ron, Harry i Hermiona odkryli jednak w końcu, co jest ukryte pod klapą na trzecim piętrze. Wynalazła to Hermiona po liście, jaki otrzymała od Cindy. Wiedzieli już, że jest to kamień filozoficzny i przekonani o tym, że to Snape chce go wykraść starali się zrobić wszystko, by mu to uniemożliwić.
Kolejne miesiące nie obfitowały tak we wrażenia jak te pierwsze. Zima zmieniła się we wiosnę, a oni uczyli się coraz trudniejszych rzeczy, których przybywało coraz więcej.
Zaczęli też planować powtórki całego materiału, by przygotować się do egzaminów. Cindy bardzo pomógł w tym organizer od Hermiony. W duchu współczuła Harry'emu, który oprucz nauki, kamienia filozoficznego i snape'a miał jeszcze treningi i mecze quidditcha, co sprawiało, że miał jeszcze mniej czasu niż pozostali. Cindy nie raz widziała, jak wracał do pokoju wspólnego wieczorem i dopiero wtedy brał się za odrabianie prac domowych. Nie raz bywało też tak, że razem z Ronem dawała mu odpisać coś z ich własnych notatek, gdy Hermiony nie było w pobliżu.
W końcu nadszedł przełom maja i czerwca, a wraz z nim egzaminy. Cindy miała nadzieję, że jakoś wszystko zda, ponieważ nie była do końca pewna swoich wyników z niektórych przedmiotów. Bała się zwłaszcza eliksirów i historii magii, z której nigdy nie potrafiła niczego zapamiętać. Profesor Binns, który był jedynym duchem wśród nauczycieli wykładał tak monotonnie, że po pięciu minutach ogarniała ją już senność.
W dzień ostatniego egzaminu odkryli jednak, że kamień filozoficzny znalazł się w niebezpieczeństwie. Harry postanowił, że sam postara się powstrzymać Snape'a, lecz pozostała trójka nawet nie chciała o tym słyszeć. Cindy była śmiertelnie przerarzona, ale nie chciała opuścić przyjaciół, zwłaszcza w takiej sytuacji jak ta.
Udali się więc na trzecie piętro, gdzie Cindy uśpiła psa, grając mu tym razem na drewnianym flecie, który najwidoczniej w ferworze zabrał ze sobą Harry, a następnie dzięki pomocy Hermiony pokonali drugą pułapkę w postaci diabelskich sideł.
Pierwszej poważnej straty doznali jednak wtedy, gdy po złapaniu przez Harry'ego latającego klucza i pierwszym locie Cindy na miotle, musieli zagrać w szachy, z tą różnicą, że to oni byli wtedy figurami. Stracili przy tym Rona, który postanowił się poświęcić po to, by mogli iść dalej.
– I co teraz? – Spytała Cindy, patrząc z przerażeniem na nieruchomego przyjaciela.
– Jeśli chcecie się wycofać… – Harry spojrzał na Hermionę i Cindy. – Nie będę miał do was pretensji.
– Nie bądź głupi – żachnęła się Hermiona, choć ona też wyglądała na przerażoną.
– Idziemy z tobą – dodała Cindy. – Hermiona, słuchaj. Może ty zajmiesz się Ronem, bo ktoś przecież musi. Ja nie jestem tak dobra w zaklęciach jak ty, a ty przywrócisz go… No wiesz, do stanu używalności i… Powiadomicie wtedy kogoś, albo po prostu…
– Przyjdziemy wtedy z powrotem do was – stwierdziła Hermiona.
Cindy spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– tylko musisz się pospieszyć – zauważyła.
– A wy uważajcie na siebie – wtrąciła Hermiona. – Nie wiadomo, co czeka za tamtymi drzwiami… –
Cindy podskoczyła do niej i uścisnęła ją nagle serdecznie, po czym spojrzała na Harry'ego, wyciągając przed siebie różdżkę.
– Jesteś pewna, że chcesz iść dalej? – Spytał Harry. Minę miał śmiertelnie poważną, a twarz pobladłą.
– Jestem pewna – przytaknęła, starając się o to, by w jej głosie nie słychać było dławiącego ją strachu. – Chodź. –
Odwróciła się po raz ostatni do Hermiony i Rona, leżącego wciąż nieruchomo na posadzce.
– Trzymajcie się – rzuciła na pożegnanie.
– To wy uważajcie – odpowiedziała Hermiona i to było tyle. Cindy wraz z Harrym podeszła do drzwi, do których dotarcie musieli okupić poświęceniem Rona.
– Idę pierwszy – odezwał się Harry, po czym pchnął drzwi. Przekroczył próg, a Cindy poszła za nim, oglądając się po raz ostatni za siebie.
Przez ową komnatę przebiegli niemal tak szybko, jak tylko potrafili. Na podłodze znaleźli bowiem oszołomionego trolla, a jego zapach znali aż za dobrze. Cindy w jednej chwili przypomniała się łazienka i jej pierwsze spotkanie z trollem.
Dotarli do następnych drzwi, nie odzywając się do siebie ani razu. Gdy znaleźli się po za zasięgiem odrażającej woni trolla, Cindy odetchnęła głęboko i dopiero wtedy się odezwała:
– Myślisz, że Ronowi nic nie będzie?
– Na pewno – uspokoił ją Harry. – Hermiona się nim zajmie… No dobra, co mamy teraz? –
Stali przed stołem, na którym w rzędzie było ustawione siedem butelek, obok których leżała karteczka z zagadką. Cindy już dawno nie rozwiązywała zagadek logicznych, tak więc musiała przeczytać kartkę kilka razy, zatrzymując się nie raz na jakiejś konkretnej linijce.
– No nic, musimy sobie z tym poradzić – westchnęła, po czym oddała kartkę Harry'emu.
Dziwne to było dla niej, gdy po tych wszystkich zaklęciach, którymi posługiwała się do tej pory i machaniu różdżką, przyszło im stanąć oko w oko ze zwyczajną logiką. Przez jedną chwilę pomyślała o Hermionie, ale szybko wzięła się w garść. Została po to, by pomóc Harry'emu i zrobi to.
Nadszedł w końcu dzień Bożego Narodzenia. Tego dnia Cindy wyrwał ze snu jakiś łoskot za drzwiami i głośne wybuchy śmiechu w pokoju wspólnym.
Rozsunęła kotary wokół łóżka i spojrzała w okno, za którym było aż jasno od skrzącego się w słońcu śniegu.
Nadal jeszcze trochę senna obrzuciła kołdrę i wtedy przypadkowo zrzuciła coś z łóżka. Schyliła się po to i w następnej chwili rozbudziła się całkowicie. To co zrzuciła było niewielką paczuszką, a w nogach łóżka leżały jeszcze dwie. Dostała prezenty Bożonarodzeniowe. Coś, czego w ogóle się nie spodziewała.
Spojrzała na paczuszkę którą zrzuciła, a którą teraz trzymała. Na ładnym, brązowym papierze było widać pismo, które od razu poznała. Ładną, staranną kaligrafię swojej matki.
Drżącymi palcami rozwinęła paczuszkę, a ze środka po chwili wypadł liścik tabliczka czekolady i coś jeszcze. Jakaś książeczka.
Cindy wzięła ją do ręki i zobaczyła, że w miejscu, w którym powinna się otwierać istnieje maluteńki zamek, w którym to zamku tkwi kluczyk. Przekręciła go i dopiero wtedy była w stanie otworzyć książeczkę.
Jak się okazało, to w cale nie była żadna książka, tylko pamiętnik.
Odłożyła go delikatnie na łóżko i wzięła do ręki list. Był krótki, ale jej to wystarczyło.
[ Kochana córeczko. Chcieliśmy z tatą życzyć ci pogodnych i wesołych świąt. I choć nie ma cię tu teraz z nami, wierzymy że nie jesteś sama, że spędzasz czas ze swoimi nowymi przyjaciółmi. Nie bardzo wiedzieliśmy, co moglibyśmy dać ci na prezent. Sama rozumiesz, twoi rodzice nie są wyedukowani w zakresie wiedzy o twoim nowym świecie. –
Cindy przestała na chwilę czytać i pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
– Dajemy ci więc najzwyczajniejszy w świecie pamiętnik. Wiemy jak bardzo lubiłaś pisać do tej pory, a uwierz, czasami są w głowie myśli, których nie sposób wyrazić na głos, a papier je przyjmie. Sama się na pewno o tym przekonasz. Odezwij się do nas niebawem. Jest duże prawdopodobieństwo, że zobaczymy się w wielka Noc, ponieważ do tego czasu remont powinien już się skończyć. Będziesz miała ładnie pomalowany pokój, sama zobaczysz. Pozdrowienia dla twoich przyjaciół, o których pisałaś. Tak sobie pomyślałam, czy w wakacje któreś z nich nie mogłoby do ciebie przyjechać, ale o tym porozmawiamy już jak wrócisz do domu. Ściskamy cię mocno. –
Skończyła czytać i odłożyła list, znowu czując nagłą tęsknotę za rodzicami. Odsunęła jednak smutek i zajęła się kolejną paczuszką, która musiała pochodzić na pewno od Hagrida. Poznała to po jego koślawym piśmie. Dał jej mały woreczek na szyję z jakiegoś miękkiego i bardzo miłego w dotyku futerka. Trzeci prezent okazał się być od Hermiony. Dała jej organizer prac domowych, który bardzo ją ucieszył, a także pudełko fasolek wszystkich smaków. Widząc to wszystko, po raz kolejny ogarnęło ją wzruszenie i wdzięczność.
Odłożyła to wszystko na łóżko, po czym zaczęła się szybko ubierać. Pięć minut później była już gotowa.
– Harry! Ron! – Krzyknęła, otwierając z trzaskiem drzwi od sypialni i wybiegając na klatkę schodową. Chciała zbiec na dół po schodach, lecz zamiast tego natrafiła na gładką pochylnię, której całkowicie się nie spodziewała. Zjechała zaskoczona w dół, wyciągając przed siebie ręce i lądując po chwili na dywanie w pokoju wspólnym.
Wstała i rozejrzała się dookoła. Ron siedział na fotelu przy kominku, jedząc czekoladową żabę i robiąc wszystko by się nie roześmiać, natomiast Harry stał nie daleko niej.
– Co się stało? – Spytała, patrząc na nich. – Czemu schody zniknęły?
– Bo Ron chciał wejść na górę – odpowiedział Harry, a Ron nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
– Co? Po co chciałeś tam wejść? – Spytała Cindy, podchodząc i siadając obok Rona.
– Zacznijmy w ogóle od tego, że chyba nie powinienem tam wchodzić – odparł.
– No raczej nie powinieneś – przyznała, a głos nieco jej zadrżał. Teraz, gdy wstrząs już minął, zaczęła uważać całą sytuację za zabawną.
– Chciałem się z tobą zobaczyć – wytłumaczył się Ron. – I ci to dać. Było w paczce, którą dostałem od mamy. Wspominałem jej pare razy o tobie w listach i… Po prostu masz. –
Z zażenowaną miną wręczył jej byle jak zapakowaną paczkę, w środku której zobaczyła duże pudełko domowych babeczek nadziewanych kremem i parę robionych na drutach skarpetek.
– Ja… To… To miłe z jej strony – wykrztusiła po chwili zaskoczenia. – Dziękuję…
– Harry też dostał, patrz. – Ron wskazał Harry'ego, który miał na sobie taki sam jak jej skarpetki sweter, tylko że był szmaragdowo-zielony.
– Ładny – stwierdziła. – Ale wiecie? Nie przypuszczałam że cokolwiek dostanę.
– Ja też nie – przyznał Harry. Ron zachichotał.
– No ja nie wiem czego wyście się spodziewali.
– Właśnie to wam chciałam powiedzieć, kiedy tak do was wybiegłam – wyjaśniła. – Po prostu nie wiedziałam że… No, sami wiecie. –
Zająknęła się, czując się przeraźliwie głupio. Cieszyła się z czegoś, co było jak najbardziej normalne.
Dzień minął w wesołej atmosferze. Cindy niemal przestała być smutna z powodu tego, że nie spędza świąt w domu. Gdy patrzyła, jak bliźniacy Weasley'ów ścigają po całej wierzy Percy'ego, żeby spętać go swetrem i wyprowadzić tak na błonia, nie mogła się nie śmiać.
Uczta Bożonarodzeniowa też była dla niej nie zwykła. Po raz pierwszy w Hogwarcie tak dobrze się bawiła, siedząc ze wszystkimi przy jednym wspólnym stole. Kiedy już było po uczcie, wracając do wierzy i dźwigając pełno przedmiotów, które powylatywały jej z magicznych cukierków niespodzianek pomyślała, że będzie o tym długo na pewno opowiadać rodzicom.
Jakiś czas jeszcze posiedziała z Harrym i Weasley'ami. Dostała swój własny komplet figur do szachów i chciała się sprawdzić w tej grze, lecz mimo wysiłku i przeświadczenia, że chyba jednak jej się uda, przegrała z Ronem w ostatniej niemal chwili.
– Jesteś okropny – skwitowała, patrząc z wyrzutem na Rona.
– Ja? Ja jestem okropny? – Żachnął się przyjaciel.
– No jesteś. Mogłeś nie zbijać mojego gońca.
– No cóż, miał zwyczajnie pecha.- Ron zaśmiał się i poklepał ją po ramieniu. – Ale i tak nie jesteś tak koszmarna w szachy jak na przykład Hermiona.
– Uważaj, bo jej to powiem – zagroziła Cindy, ale się śmiała. – No sam powiedz Harry, mógł dać mi chociaż tą jedną szansę i pozwolić wygrać, prawda? No powiedz.
– To są szachy – bronił się nadal Ron, co uratowało najwyraźniej Harry'ego przed koniecznością wzięcia udziału w tym sporze.
– Trudno. Następnym razem zagram z Harrym – stwierdziła Cindy, ale po chwili uśmiechnęła się do obojga przyjaciół.
Nagle spoważniała.
– Szukaliście coś dalej? – Spytała szeptem, nachylając się do nich. – No wiecie. Flamel. –
Ron pokręcił przecząco głową.
– Daj spokój z tym teraz – powiedział. – Nie dzisiaj.
– Ron, ale to jest ważne – zaoponowała Cindy. – Jeśli Hermiona wróci, to nas zamorduje, jeśli nic nie będziemy mięli. –
Harry nagle wydał cichy okrzyk i klasnął w ręce. Podczas, gdy Cindy i Ron dyskutowali on siedział ze zmarszczonym czołem i nie odzywał się ani słowem.
– Co się stało? – Spytała zaniepokojona Cindy.
– Czekajcie chwilę! – Harry zerwał się i po chwili pobiegł, znikając za drzwiami do dormitorium chłopców.
– Ron, wszystko z nim w porządku? – Spytała cicho Cindy. – Trochę się martwię.
– Ee no… Chyba tak – odpowiedział, lecz nie brzmiało to zbyt przekonująco.
Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, do puki nie wrócił Harry i nie opadł na fotel między nimi.
– Mam go – wyszeptał, pokazując im coś, co ściskał w ręce. Cindy poznała kartę z czekoladowej żaby.
– Harry. – Spojrzała na niego skonsternowana. – Ale to przecież jest…
– Dumbledore, wiem – przerwał jej niecierpliwie. – Popatrz na drugą stronę. –
Podał jej kartę, a ona spojrzała na jej tył, gdzie widniał podpis pod portretem dyrektora Hogwartu.
– Flamel – Wyszeptała po chwili.
– Gdzie? – Spytał Ron, nagle ożywiony.
– No patrz. – Cindy teraz w pełni rozumiała przejęcie Harry'ego. Sama była prawie tak samo podekscytowana i trudno jej było zapanować nad głosem. – Słuchaj tego Ron. Dumbledore znany jest z opracowania dwunastu sposobów wykorzystania smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem… Flamelem. –
Powtórzyła to dobitnie, po czym spojrzała na Harry'ego płomiennie. Był zarumieniony z przejęcia. Ona sama też czuła, że ma gorące policzki.
– Dajcie mi jakiś kawałek pergaminu – odezwała się nagle.
– Co ty chcesz zrobić? – Ron pojął powagę sytuacji, ale najwidoczniej nie aż tak jak ona.
– Chcę wysłać list do Hermiony – odpowiedziała. – Niech poszpera w jakichś książkach. Teraz już przynajmniej wiemy gdzie konkretnie szukać. Alchemia.
– Pożyczę ci Hedwigę – odezwał się Harry.
– Powoli, nie rozpędzajcie się tak – przyhamował ich Ron. – Jest już późno.
– No i co z tego? – Spytali go jednocześnie.
– Możemy napisać do Hermiony jutro – stwierdził. – No jak o tej porze wymkniemy się do sowiarni? –
Cindy westchnęła głęboko, przyznając mu niechętnie rację, a następnie wymieniła z Harrym porozumiewawcze spojrzenie.
Dwie godziny później siedziała sama przy kominku. Przez to, że natrafili na jakąś poszlakę, która mogła ich doprowadzić do odkrycia tego, co jest ukryte na trzecim piętrze rozbudziła się całkowicie. Siedziała więc, pisząc pospiesznie krótki liścik i postanawiając, że wyśle go za raz jutro rano. Gdy skończyła, przeczytała go uważnie, mając nadzieję, że jej pismo jest wystarczająco czytelne:
– Kochana Hermiono. Znaleźliśmy Flamela. Wygląda na to, że to alchemik. Przy tworzeniu jego dzieł pomagał mu też Dumbledore. Sprawdź czy przypadkiem nie masz gdzieś przy sobie jakiejś książki o takiej tematyce. Zanim wrócisz po feriach to może coś znajdziesz. My też czegoś poszukamy. Trzymaj się i powodzenia. Cindy. –
Stwierdziła, że to musi wystarczyć, zwinęła liścik w trąbkę i odłożyła na stolik.
Nagle spadła na nią straszliwa i przytłaczająca prawda, że jeszcze nawet nie wzięła się za odrabianie żadnych prac domowych, zadanych im na święta. Nie chciała czekać z tym do ostatniej chwili, więc z westchnieniem wstała i poszła po swoją torbę, która stała odstawiona w kąt.
Na chybił trafił wyciągnęła pierwszy lepszy podręcznik, który okazał się podręcznikiem do historii magii. Przypomniała sobie, że profesor Binns zadał im chyba najgorsze z możliwych zadań do odrobienia. Wypracowanie na temat powstania Elfrika Gorliwego.
Z westchnieniem otworzyła książkę, wzięła nowy arkusz pergaminu i zaczęła pisać. Po jakimś czasie uświadomiła sobie, jak potwornie nudzi ją to co czyta. Zdała sobie sprawę z tego, że czyta jedną i tą samą linijkę. Pióro wypadło jej z bezwładnych palców, oczy się zamknęły i po chwili zasnęła, używając podręcznika do historii magii jako poduszki.
Obudziło ją coś tak nagle, że prawie odrazu wzdrygnęła się i usiadła, odrzucając włosy z twarzy i rozglądając się dookoła. Było ciemno i cicho, lecz nie miała żadnych wątpliwości co do tego, co ją obudziło. Ktoś przeszedł obok niej, wyrywając ją w ten sposób z drzemki.
Wstała, przepatrując wzrokiem wszystkie kąty i wstrzymując oddech w nadziei usłyszenia jakiegokolwiek dźwięku.
I rzeczywiście coś usłyszała. Cichutki, prawie nie dający się dosłyszeć szelest. Obróciła się w tamtą stronę.
– Kto tu jest? – Spytała cicho i prawie od razu ponownie wstrzymała oddech. Była pewna, że znajduje się w pokoju wspólnym całkiem sama, a jednak jej zmysły mówiły co innego.
Przez chwilę miała ochotę wyciągnąć ręce i obszukać tak cały salon, lecz zaniechała tego. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi na swoje pytanie. Nie powtórzył się też więcej żaden inny dźwięk, zatem uznała, że musiało to być poruszenie zasłonki, a to, co przeszło lub przepłynęło obok niej, mogło być zwyczajnie duchem.
Uspokoiła się i skarciła za ten moment paniki. Opadła z powrotem na fotel i spojrzała na to, co do tej pory napisała. Było tego przeraźliwie mało, a ona sama nie potrafiła wymyślić niczego więcej.
Tak więc pozbierała wszystko do torby, włącznie z listem, który napisała do Hermiony i poszła do siebie na górę, chcąc położyć się spać w bardziej cywilizowany sposób niż śpiąc na książce.
Od tej pory cały wolny czas spędzali we czwórkę. Cindy po raz pierwszy w życiu widziała mecz quidditcha i puki co uznawała tą grę jednocześnie za ekscytującą i niebespieczną. Przeraziła ją zwłaszcza próba wyeliminowania z gry Harry'ego. Podobnie jak Ron i Hermiona była przekonana, że to sprawka Snape'a i zaczęła pałać do niego jeszcze większą niechęcią, tak samo jak do Malfoya.
W końcu nadszedł grudzień i pewnego dnia błonia wokół zamku pokryły się grubą warstwą śniegu, a jezioro zamarzło. Zbliżały się święta, a pewnego dnia profesor Mcgonagall obeszła cały dom, wpisując na listę tych, którzy zamierzali zostać w hogwarcie na święta. Cindy ku zaskoczeniu Rona i Harry'ego też wpisała się na listę zostających, w przeciwieństwie jednak do Hermiony.
– Rodzice przysłali mi sowę – wyjaśniła im na boku. – No wiecie. Robią remont. Wszystko jest kompletnie porozwalane. Nie miałabym się gdzie podziać. Żałują, ale… –
Zawiesiła na moment głos.
– Bywa i tak – dokończyła. – Zobaczę się z nimi przecież w wakacje.
– Fajnie, ja też zostaję – stwierdził Ron, a Hermiona dodała po chwili:
– Przynajmniej Harry'emu będzie raźniej. Ale proszę was, jak mnie nie będzie, postarajcie się dowiedzieć czegoś o tym Flamelu, dobra?
– Jasne – uspokoiła ją Cindy. Do tej pory udało im się tylko ustalić, że trójgłowy pies, na którego się natknęli w zakazanym korytarzu strzeże czegoś, w istnienie czego jest zamieszany jakiś Nicolas Flamel.
Nadeszły ferie i prawie wszyscy wyjechali. Cindy czuła się trochę dziwnie, gdy pierwszej nocy została całkiem sama w dormitorium i przez długi czas miała problem żeby zasnąć, a gdy jej się to w końcu udało, budziła się co jakiś czas, wyrywana ze snu trzaskami drzew w zakazanym lesie czy okrzykiem jakiegoś nocnego ptaka. Siadała gwałtownie na łóżku, czujna i podenerwowana, zanim nie orientowała się, że to są zwykłe odgłosy nocy, po czym opadała z powrotem na poduszkę i po jakimś czasie zasypiała ponownie.
Gdy rankiem zeszła na śniadanie zobaczyła, że najwyraźniej nie tylko ona miała ciężką noc.
Dotarła do stołu Gryfonów akurat w momencie, by zobaczyć, jak Ron usiłuje wmusić w Harry'ego chociaż trochę jedzenia.
– No weź, zjedz chociaż kawałek tosta. Przecież to nic wielkiego.
– Nie chcę – odpowiedział Harry niecierpliwym i lekko poirytowanym Tonem. Cindy usiadła na przeciwko i bez słowa spojrzała mu w twarz. Jej przyjaciel był dziwnie blady. Gdy ujęła w palce łyżeczkę do herbaty i przejrzała się w niej, zobaczyła że w cale nie wygląda o wiele lepiej niż Harry.
– Ciężka noc? – Spytała, a Harry spojrzał na nią krótko.
– No… Tak jakby – odparł, a Cindy poznała, że to jeden z tych momentów, w których nie należy zadawać mu więcej pytań. Potrafiła już po głosie poznać, kiedy z przyjacielem jest coś nie tak i kiedy należy trzymać buzię na kłódkę, żeby nie narazić się na wybuch złości.
Z resztą, co tu wiele mówić. Uświadomiła sobie, biorąc do ręki tosta i smarując go masłem, że ona zachowuje się w identyczny sposób, jeśli ktoś na nią za bardzo naciska.
– A z tobą wszystko w porządku? – Zagadnął ją Ron. Teraz to on patrzył jej z niepokojem w twarz. – Jesteś jakaś nie wyraźna.
– Jasne – odparła szybko. – Po prostu się nie wyspałam… Wiecie. Myślałam cały czas o tym Flamelu i o tym, czego pilnuje ten pies.
– Taa, ja też o tym myślę – stwierdził Ron bez przekonania.
– Gdyby tak udało nam się dostać do działu ksiąg zakazanych – wtrącił Harry. – Może tam byśmy coś znaleźli.
– Ale do tego trzeba specjalnego pozwolenia od któregoś z nauczycieli – przypomniała Cindy.
– Wiem – stwierdził Harry ponownie dziwnie rozdrażnionym tonem.
Nie mogli jednak rozmawiać dalej, gdyż nadeszli Fred i George Weasleyowie.
– Dzień dobry – zagadnął wesoło George, siadając na ławce obok Cindy. – Piękny dzień dzisiaj, nie?
– Taa, cudowny – bąknął Ron.
– Co macie zamiar dzisiaj robić? – Spytał Fred, sadowiąc się obok George'a. Cała trójka wymieniła znaczące spojrzenia.
– Prawdę mówiąc to jeszcze nie wiemy – odezwała się Cindy zgodnie z prawdą. Nie mogli szukać żadnych informacji, bo puki co wyczerpali wszelkie źródła poszukiwań. Przyszło jej do głowy, że gdyby tu była Hermiona, byłoby na pewno łatwiej, ale puki co musieli sobie radzić bez niej.
– Nie wiem jak wy, ale my odpuszczamy sobie puki co naukę – dodał George. – No wiecie, ferie są. –
Zgodzili się z nim żywo, ponieważ wszyscy mięli już dość nauki. Po śniadaniu Weasley'owie wyciągnęli ich na błonia, gdzie cała piątka wzięła udział w wielkiej bitwie na śnieżki. Cindy odrazu przypomniały się czasy, gdy będąc młodsza bawiła się tak samo z rówieśnikami w mugolskim świecie. Jednak teraz miało to dla niej całkiem inne znaczenie.
Weasley'owie skręcali się ze śmiechu, gdy Harry trafił ją niespodziewanie prosto w twarz wielką pigułą śnieżną. Poznała to tylko po tym, że odbiegł o wiele dalej niż pozostali, zanosząc się śmiechem, w trakcie gdy ona, piszcząc z uciechy i zaskoczenia otrzepywała się ze śniegu. Role szybko się odwróciły, gdy odzyskała ostrość widzenia i pobiegła za Harrym, doganiając go w końcu i odpłacając mu pięknym za nadobne, trafiając go kulą podobnej wielkości na nieszczęście tak pechowo, że większość wpadła mu za kołnierz. Ganiali się tak dalej wśród śmiechu i okrzyków, gdy w końcu gdzieś w górnej części zamku otworzyło się okno akurat w tym momencie, gdy George rzucił w nie śnieżką.
– Dość tego! Możecie się uspokoić? –
Zatrzymali się gwałtownie. Cindy spojrzała w otwarte okno i szybko zerknęła na Harry'ego. Oboje wymienili rozbawione spojrzenia.
George na swoje nieszczęście trafił wprost w okno w wierzy Gryffindoru, z którego w tej chwili wychylała się rozzłoszczona twarz w rogowych okularach.
– Przepraszamy cię, Percy – mruknął Fred. Ron znalazł się obok Harry'ego i Cindy, z trudem powstrzymując chichot.
– Ale pech – szepnęła do nich Cindy.
– Przeszkodziliśmy ci w czymś ważnym? – Spytał George, zadzierając szyję, by spojrzeć w górę.
– Usiłuję się uczyć – odburknął starszy Weasley. – Ale najzwyczajniej w świecie się nie da, gdy wy tak okropnie hałasujecie.
– Jasne, hałasujemy – burknął Ron.
– Och przepraszamy, jaśnie wielmożny panie prefekcie – odezwał się Fred z udawanym szacunkiem.
Percy zatrzasnął z hałasem okno.
– Jeśli Hermiona będzie się tak zachowywać podczas nauki, to ja tego nie przeżyję – stwierdził Ron, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
– Ja też – zgodziła się Cindy. – Zamknę się chyba w tej łazience dla dziewczyn na pierwszym piętrze. Wiecie, w tej do której nikt nie chodzi, bo tam straszy. Wolę chyba to niż takie ględzenie. No bez przesady. –
Wrócili w końcu do zamku, mokrzy i zziębnięci. Ta zabawa miała jednak swoje plusy. Cindy poprawił się diametralnie nastrój i nawet z zachowania Harry'ego wywnioskowała, że udało się też nieco go rozchmurzyć.
– Jedne z chwil, w których chyba nie myśli o Voldemorcie – przebiegło Cindy przez myśl, gdy znalazła się na schodach do swojego dormitorium, by przebrać się w suche ubranie. Potrząsnęła głową, zastanawiając się nagle, dla czego myśli w taki sposób. Przecież lubiła Harry'ego tak samo jak Rona czy Hermionę, to przecież nie ulegało wątpliwości. Dla czego więc myślała o Harrym w tak nieszczęśliwej kategorii? Tak jakby było się czym chwalić.
– Przecież on się nie prosił o to co go spotkało – pomyślała, grzebiąc w swoim kufrze w poszukiwaniu suchej szaty. – Nikt na jego miejscu by się o to nie prosił. Przecież nikt nie ma różowo w życiu. –
Wyprostowała się i szybkim ruchem zdjęła z siebie przemoczoną szatę, by przebrać się w suchą.
– Nic nie jest czarno-białe – pomyślała na koniec, po czym wyszła z dormitorium, zabierając ze sobą mokre ubranie, by móc je wysuszyć przy kominku w pokoju wspólnym. Postanowiła sobie, że od tej pory zacznie jeszcze bardziej wszystkich obserwować i uczyć się nowych zachowań po to tylko, by w najmniej odpowiednim momencie nie okazać się całkowicie pozbawioną taktu.
No i w ten oto sposób dochodzimy do przełomowej sytuacji z trollem. Pewnie zawiodę co poniektórych sposobem w jaki to przedstawiłam, ale powiem wam szczerze, że chciałam już zakończyć to całe wprowadzenie.
Tak mijały dni, które zamieniały się w tygodnie. Malfoy nie miał więcej okazji pognębienia Cindy, ponieważ zawsze była w towarzystwie jeśli nie Harry'ego i Rona, to Hermiony. Przekonała się, że całkiem inaczej spędza się czas z każdym z nich. Z Hermioną było więcej nauki i ślęczenia w bibliotece, a jeśli miała już tego dość, lub zwyczajnie wyrabiała się ze wszystkim szukała wtedy towarzystwa chłopców, z którymi z kolei było o wiele więcej śmiechu. Ron uczył ją i Harry'ego gry w szachy czarodziejów, ale Cindy nie potrafiła mimo wszystko pojąć tych zasad. Opowiedziała z kolei Ronowi o mugolskich grach karcianych, czego z kolei on nie potrafił zrozumieć i wtedy to ona i Harry starali się wyjaśnić mu jakoś zasady. Ciężko jednak było to zrobić bez fizycznej talii kart.
Jedyną odbiegającą od normy rzeczą było to, że przy chłopcach unikała rozmów na temat Hermiony, a przy Hermionie na odwrót. Wyczuwała, jak ta trójka nie pała do siebie sympatią, a ona była jak wachadełko, usiłujące utrzymać przyjaźń zarówno z chłopcami, jak i z Hermioną.
Wszystko zmieniło się w noc duchów. Na lekcji profesora Flitwicka uczyli się właśnie zaklęcia lewitującego, a Hermiona wyśmiewała się z Rona, który zwyczajnie źle to wypowiadał i na dodatek źle machał różdżką.
Wychodząc z klasy Cindy usłyszała, jak Ron przedrzeźnia Hermionę:
– Vingaaaardium leviosa. A nie leviooosa. Nic dziwnego, że nikt jej prawie nie lubi.
Cindy dostrzegła, jak Hermiona przebiega obok i nie miała wątpliwości, że usłyszała jej szloch.
– Masz pecha, Ron – stwierdziła.
– Chyba to usłyszała – dodał Harry.
– No i co z tego? – Spytał Ron, ale wyglądał tak, jakby się jednak trochę przejął.
– Zaczekajcie – odezwała się Cindy. – Idę do niej.
– Taa, jasne – mruknął Ron, pozwalając jej przejść.
– Zobaczymy się potem – rzucił Harry na odchodne, a ona tylko pomachała nie przekonująco ręką.
Znalazła Hermionę w opuszczonej łazience dziewczyn. Pocieszanie jej skończyło się dla nich obydwu niezwykłą przygodą, gdy do zamku niespodziewanie wdarł się górski Troll i natknął się akurat na ich łazienkę.
Obie nie chybnie by zginęły, gdyby nie nie oczekiwana pomoc w postaci Rona i Harry'ego, których najwidoczniej ruszyło sumienie. Obaj bez dwóch zdań narażali własne życie, by uratować je obie. I obaj wpadli w kłopoty, gdy w końcu zjawiło się ciało pedagogiczne z profesorem Quirrellem, profesorem Dumbledore'em i na nieszczęście dla nich, profesor MCgonagall.
– Na miłość Boską – Zawołała opiekunka gryffindoru, okropnie blada, oceniając sytuację. Harry wyplątujący się z kończyn znokautowanego Trolla i wyciągający z jego nosa swoją różdżkę, Ron stojący w osłupieniu z maczugą trolla w ręce, oraz Hermiona i Cindy skulone w najdalszym końcu łazienki.
– Co wy sobie wszyscy wyobrażaliście? – Fuknęła na nich, naprawdę rozgniewana. – Natychmiast za mną, wszyscy czworo. –
Cindy była tak roztrzęsiona, że nie dała rady sama wstać. Hermiona pomogła jej, nie mniej wystraszona jak ona.
– Proszę to odłożyć, panie Weasley – odezwała się Mcgonagall, a Ron bezwiednie położył maczugę na ziemi. Cindy dostrzegła kątem oka, jak Harry wstając wyciera swoją różdżkę o spodnie Trolla.
– Co to… – Spytała cichutko.
– Trollowe smarki – odparł Harry, krzywiąc się z niesmakiem.
Cała czwórka wyszła ze zdemolowanej łazienki pod czujnym okiem Mcgonagall, gdy tym czasem minęli ich Quirrell i dumbledore, wchodząc tam i chcąc najwidoczniej ocenić sami tą całą sytuację.
Idąc w milczeniu. Cindy jeszcze raz odtworzyła sobie przebieg wydarzeń. Ponownie oczami wyobraźni dostrzegła trolla, zbliżającego się do niej i Hermiony, rozwalającego po drodze krany. Potem Harry'ego i Rona, wpadających do łazienki i odciągających uwagę potwora od nich obydwuch. Przypomniała sobie tą falę lodowatego przerarzenia, która ją ogarnęła gdy Harry skoczył trollowi na kark i te sekundy, w trakcie których była pewna, że widzi przyjaciela żywego po raz ostatni. To, jak jedynym co udało jej się zrobić to krzyknąć by go ostrzedz. I finalnie to, gdy Ron nieświadomie wyrwał trollowi maczugę z ręki, powalając przy okazji trolla tą maczugą i ratując w ten sposób życie ich wszystkich.
Zastanawiała się, jak to wszystko wytłumaczy opiekunce ich domu. Wszystko, co mogła na ten temat powiedzieć, wydawało jej się bardzo nie spójne i zwyczajnie w świecie głupie.
Mcgonagall zaprowadziła ich wszystkich do swojego gabinetu. Gdy zamknęła za nimi drzwi, obeszła biurko i spojrzała na nich wszystkich groźnie.
– Możecie mi wytłumaczyć, co to wszystko znaczy? – Spytała groźnie. – Czworo pierwszorocznych, sam na sam z dorosłym górskim trollem. Które z was wpadło na taki głupi pomysł?
– Pani profesor – odezwał się Harry drżącym lekko głosem. – to nie… Nie tak. –
Cindy spojrzała na niego. Wyglądał na równie wystraszonego jak ona, a ona w tym stanie nie dałaby rady dobyć z siebie głosu.
– Co to znaczy, Potter? – Spytała Mcgonagall.
– Bo my z Ronem… Usłyszeliśmy tego trolla… tam, w łazience…
– No i co? – Warknęła pani profesor.
– To nasza wina – odezwała się nagle Hermiona. – Oni chcieli tylko nam pomóc. –
Mcgonagall popatrzyła na nią groźnie z ponad prostokątnych okularów.
– Nic już z tego nie rozumiem – stwierdziła.
– No bo ja i Cindy… – Hermiona jąkała się prawie tak samo jak Harry jeszcze chwilę przed tem. – Bo my zamiast uciec z tej łazienki, słysząc jak ten troll się zbliża… To wszystko moja wina. Bo ja czytałam dużo o trollach gurskich… I pomyślałam że… Że poradzimy sobie z nim… We dwie.
– Granger, czy ty zwariowałaś? – Profesor podniosła nieco głos.
– Ja wiem… Wiem że to było bardzo głupie – wydusiła Hermiona.
– W rzeczy samej. Co jak co, ale po tobie nie spodziewałabym się takiej bezmyślności. Tak samo po tobie, White.
– Prawda jest taka – ciągnęła dalej Hermiona. – Że gdyby Harry i Ron nas nie znaleźli… Pewnie już byłybyśmy martwe.
– Kiedy oni wbiegli do tej łazienki… – Cindy postanowiła się odezwać, by wziąć na siebie część swojej winy. – Ten troll właśnie… Szedł w naszą stronę i… I już… Miał z nami… No wie pani profesor. Skończyć. –
Zamrugała powiekami.
– Proszę nas ukarać – dodała po chwili. – Ale tylko nas.
– Właśnie – dodała Hermiona. – Bo to nasza wina. Nie kazałyśmy w cale im tam wchodzić i nas ratować. –
Mcgonagall nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W końcu, gdy się odezwała, głos miała opanowany, choć oczy nadal ciskały groźne błyski:
– To co zrobiłyście było bardzo nie odpowiedzialne. Gryffindor traci przez to po dwadzieścia punktów. Po dziesięć za każdą z was. –
Obie pokiwały głowami, zgadzając się bez słowa.
– Natomiast co się tyczy was. – Mcgonagall zwróciła się teraz do Harry'ego i Rona, którzy gapili się na dziewczyny. – Nie wielu pierwszorocznych przeżyło spotkanie z dorosłym górskim trollem. Macie naprawdę szczęście że żyjecie. Z tego powodu Gryffindor otrzymuje po pięć punktów za was obu… Za to wyjątkowe szczęście. Możecie teraz odejść. Uczta z okazji nocy duchów została przeniesiona do poszczególnych domów. –
Wszyscy czworo pokiwali głowami.
– Jeszcze jedno – zatrzymała ich profesorka. – Mam nadzieję, że taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy. –
W odpowiedzi wybąkali coś w stylu tak, pani profesor i dziękujemy, pani profesor, a następnie wszyscy opuścili gabinet.
Cindy poczuła się nagle tak, jakby wyszła z niezwykle gorącej łaźni. Spojrzała na pozostałą trójkę.
– Nawaliłyśmy – odezwała się Hermiona. – Straciłyśmy dwadzieścia punktów.
– Ale dziesięć dodała za chłopaków – zauważyła Cindy.
Hermiona pokiwała głową i ruszyła szybciej.
– Hej, zaczekajcie! – zawołała za oddalającymi się plecami chłopców.
Zatrzymali się i odwrócili, a wtedy one obie do nich podeszły.
Przez chwilę stali tylko i patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu wszyscy czworo wypowiedzieli te same słowo:
– Dzięki. –
Cindy miała ochotę rzucić się każdemu z osobna na szyję, ale zaniechała tego zamiaru.
– Czy wy naprawdę myślałyście, że pokonacie tego trolla? – Spytał Ron trochę ze złością, a trochę z podziwem. – Trolle przecież są strasznie durne.
– No… Taak – bąknęła Hermiona. – Ale w końcu ty i Harry poradziliście sobie też we dwójkę.
– No tak, ale nie wiele brakowało… – Ron spojrzał znacząco na Harry'ego.
– Nic ci się nie stało? – Spytała go Cindy.
– Nie. W porządku – odparł. – Ale wiecie co? Dziwne jest zacząć obchodzenie nocy duchów od spotkania z trollem. –
Cindy wydało się to w irracjonalny sposób zabawne. Parsknęła śmiechem, co rozładowało napięcie.
– Pierwszy górski troll, jakiego spotkałam w życiu – stwierdziła, zapanowując nad śmiechem.
– ALe lepiej nie pisz o tym rodzicom – upomniał ją Harry, też się śmiejąc.
– A ja bym napisała – wtrąciła Hermiona. – No wiecie. Zasługa dla szkoły. Pokonanie groźnego potwora. –
Ron zakasłał, maskując nową falę śmiechu.
– No dobra – zakończył. – Ale lepiej chodźmy na górę. Po tych całych przeżyciach masakrycznie zgłodniałem. A jeśli się nie pospieszymy, to wszystko wyżrą. –
Ruszyli więc do wierzy Gryffindoru, a Cindy poczuła, że konflikt na Lini Hermiona, Harry i ron w niewyjaśniony sposób został zażegnany. Nic tak nie tworzy więzi jak fakt, że uratowało się komuś życie. Przekonała się już o tym po raz drugi.
I tak oto zyskała dwoje przyjaciół, co wiązało się od tond dla niej z tym, że musiała dzielić swój czas między nich a Hermionę, która nadal jednak pozostawała na uboczu. Cindy podzieliła się jednak z nią tym, co ona, Ron i Harry odkryli tamtej nocy. Hermiona zgodziła się z tezą, jaką we trójkę już zdążyli przedyskutować, że to coś musi być naprawdę ważne, lecz podchodziła do sprawy z wyraźnym dystansem. Tak więc Cindy nie poruszała więcej przy niej tego tematu. Całkiem inaczej było w przypadku Rona i Harry'ego. Gdy Hermiona siedziała w bibliotece, a Cindy zostawała w pokoju wspólnym, przysiadali się do niej obaj i we troje wymieniali się przypuszczeniami i hipotezami na temat tego, co jest ukryte pod klapą w podłodze. Pare razy nawet zabrali ją ze sobą do chatki Hagrida, przez co mogła bliżej poznać gajowego Hogwartu. Przez to wszystko ciężko jej było uwierzyć, gdy pewnego dnia uświadomiła sobie, że jest już w Hogwarcie równy miesiąc.
Przyłapywała się niekiedy na tym, że brakuje jej najzwyklejszych rzeczy, które do tej pory były dla niej normalne. Od co, zwykły odtwarzacz muzyki czy telewizja, ale w natłoku spraw szybko o tym zapominała.
Któregoś dnia odważyła się napisać pierwszy list do rodziców. Ciężko było jej się pozbyć lekkiego ścisku żołądka za każdym razem, gdy zjawiała się poranna poczta, a ona wiedziała, że żadna sowa niczego jej nie przyniesie, dla tego postanowiła to zmienić.
Zanim jednak wysłała list minęło trochę czasu, ponieważ musiała siąść na spokojnie i opisać swój pierwszy miesiąc szkoły w jak najbardziej zrozumiały dla nie magicznych rodziców sposób.
Pisała długo, wspominając o tym, że takich jak ona jest tutaj więcej. Po krótce opisała wszystkie przedmioty i nauczycieli, a na samym końcu wspomniała o tym, że mimo wszystko tęskni za rodzicami i za domem.
I gdy tak pisała, w pewnym momencie usiadł obok niej Harry. Ona jednak była tak skupiona na tym co robi, że zauważyła go dopiero wtedy gdy się odezwał i spytał:
– Co piszesz? –
Wzdrygnęła się i podniosła głowę, patrząc w jego stronę.
– List – odpowiedziała krótko. – Wiesz, do domu. –
Westchnął cicho w odpowiedzi.
– Dziwnie mi się patrzy na te wszystkie sowy rano – zagadnęła po chwili. – Wiesz. Z tą świadomością, że nic od nich nie dostanę.
– Mam tak samo – odpowiedział. – Ale Dursleyowie nic by mi nie przysłali, nawet gdyby mogli.
– Muszą być naprawdę okropni – przyznała ze smutkiem. – Tobie chyba musi być jeszcze ciężej niż mnie. Chociaż… Zależy chyba jak na to patrzeć. Ty przynajmniej za nimi nie tęsknisz. –
Pokiwał głową.
– Wręcz przeciwnie. Cieszę się że się z tamtąd wyrwałem. –
Teraz to ona pokiwała głową i zwinęła list w trąbkę.
– Idę to wysłać – rzuciła, wstając. Ku jej zaskoczeniu on zrobił dokładnie to samo.
– Mogę iść z tobą? I tak nie mam innego zajęcia. –
Cindy spojrzała na niego, otwierając szeroko oczy.
– To nie macie dzisiaj treningów quidditcha? – Spytała zaskoczona.
– Nie. Jest jutro.
– NO a Ron? – Spytała, rozglądając się po pokoju wspólnym.
– Jest tam. – Harry wskazał jej odległy kąt pokoju, gdzie siedział Ron, a nad nim stali jego starsi bracia bliźniacy.
– Co ty tam robisz, Ronuś? – Spytał go Fred. – Co tam bazgrolisz?
– Pokaż. – George pochylił się nad tym, co Ron aktualnie pisał.
– Ojojoj. – Zacmokał ze współczuciem. – Wypracowanie dla starego nietoperza Snape'a… Ale coś mozolnie ci to idzie, braciszku.
– Odwalcie się obaj – burknął Ron. – Ślęczę już nad tym od godziny.
– Rzeczywiście coś ci to nie idzie – stwierdził Fred.
– No i narobiłeś kleksików na pergaminku – Dodał George. – Snape tego nie pochwali.
– Powiedziałem, zamknijcie się obaj! – Ron już krzyknął, a jego uszy gwałtownie poczerwieniały.
– Dobra – Mruknęła Cindy do Harry'ego. – Przerwij tą szopkę. Ja pójdę sama. Nie musisz przecież mnie pilnować. –
Odwróciła się, lecz w ostatniej chwili na niego spojrzała.
– Ale dzięki za chęci dotrzymania towarzystwa – rzuciła na odchodne, po czym, upewniwszy się, że Harry udał się w stronę stolika Rona, ruszyła ku portretowi, odchyliła go i przelazła przez dziurę, ściskając w dłoni list.
Udała się do sowiarni. Nie była tam zbyt często, więc zawsze gdy tam wchodziła, nie potrafiła napatrzyć się na okrągłe, pozbawione okien pomieszczenie i grzędy, na których zwykle siedziały sowy różnej maści i rozmiaru.
Przez jakiś czas stała, błądząc wzrokiem po grzędach, aż w końcu wybrała siedzącą najbliżej małą sówkę, rozmiarów piłeczki tenisowej. Sówka akurat spała, więc Cindy podeszła, wyciągając rękę i budząc ją łagodnie. Sówka otworzyła jedno oko i popatrzyła na nią zdziwionym wzrokiem.
– Przepraszam że cię budzę. – Dziewczynka nadal przemawiała łagodnie do ptaka. – Ale czy mogłabyś mi to dostarczyć… Do domu? –
Przymknęła powieki, czując, jak zbierają się pod nimi gorące łzy i nie chcąc żeby spadły.
– Och weź się w garść – skarciła samą siebie.
Sówka tym czasem delikatnie schwyciła dziobem list, wyjmując go z niezbyt mocnego uścisku Cindy i sfrunęła jej na ramię. Dziewczynka podeszła z nią do okna, przez chwilę przytulając policzek do pierzastego boku sówki i szepcząc jej adres swojego domu. Nie miała co prawda pojęcia, czy sówka rozumie, ale wiedziała, że do tej pory wszystkie inne sowy nie zawodziły innych uczniów.
– Leć szczęśliwie – szepnęła. Sówka wydała z siebie stłumione pohukiwanie, po czym odbiła się lekko od ramienia dziewczynki i wyleciała przez okno. Cindy przez chwilę patrzyła jak wzbija się i opada, wyrównując lot, aż w końcu macha po raz ostatni skrzydełkami i odlatuje na dobre.
Stała tak jeszcze przez kilka chwil, obserwując z wysokości błonia. Najchętniej przeszłaby się wzdłuż jeziora, tak jak robiła to w cieplejsze dni, lecz pochmurne niebo nie nastrajało do takich spacerów.
Odwróciła się więc i z westchnieniem ruszyła do wyjścia, oglądając się po raz ostatni na sowy, które pohukiwały do niej łagodnie. Wśród nich, na jednej z najwyższych żerdzi dostrzegła śnieżnobiałą Hedvigę, sowę Harry'ego.
Wyszła z sowiarni i skierowała się z powrotem w kierunku wierzy Gryffindoru. Dotarła do rozsuwanych paneli, za którymi było kolejne przejście, gdy nagle poczuła, jak łapią ją czyjeś muskularne ręce z taką siłą, że na moment zaparło jej dech. Zdołała odwrócić głowę i zobaczyć wyszczerzoną głupawo twarz Goyle'a, jednego z kumpli Malfoya. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że jeśli jest tu Goyle, to musi być też Malfoy i Crabbe. Dobrze wiedziała, że ulubionym zajęciem tej trójki jest gnębienie słabszych, a zwłaszcza wtedy, gdy przyłapią kogoś całkiem samego.
Szarpnęła się z całych sił, ale w starciu z Goylem nie miała szans.
– Puść mnie, Goyle – Syknęła, usiłując uwolnić chociaż jedną rękę.
Z lewej strony dobiegł ją głośny, drwiący śmiech.
– No proszę – odezwał się Malfoy z uciechą, przeciągając po swojemu słowa. – Na kogo my tu natrafiliśmy. Na szlamę! Trzymaj ją, Goyle.
– Jak mnie nazwałeś? – Cindy nie znała tego słowa. Usłyszała je po raz pierwszy w życiu, lecz samo jego brzmienie wprawiło ją w złość. Poczuła się tak, jakby ją śmiertelnie znieważono.
– Szlama, White – Odparł Malfoy. – Bo tym właśnie jesteś. Mówiłem ci już kiedyś, co myślę o takich jak ty, którzy mają za rodziców mugoli. –
Prychnął z pogardą.
– Wiesz co mówi mój ojciec? – Ciągnął dalej, podczas gdy Cindy czuła, jak złość zaczyna rozsadzać ją od środka. – Ojciec cały czas mi powtarza, że takiej miernoty jak wy w ogóle nie powinno się wpuszczać do Hogwartu.. Nie jesteście w ogóle godni tego, by być czarodziejami. –
Cindy w tym momencie zrobiła coś, czego sama się po sobie nie spodziewała. Z nagłą gwałtownością i siłą wyrwała się Goyle'owi. Tłumaczyła to sobie potem w ten sposób, że wykorzystała zwyczajnie zaskoczenie Goyle'a, a jej drobna budowa zadziałała na jej korzyść.
W następnej chwili jej lewa ręka wystrzeliła do przodu jak pocisk, trafiając zaskoczonego Malfoya w twarz. Druga ręka natomiast sięgnęła po różdżkę i wykonała nią ruch, którego potem nie umiała nawet opisać. Z końca różdżki wystrzelił świetlisty promień, który ugodził w Crabbe'a, który akurat rzucił się w jej stronę. Coś takiego nie zdarzyło jej się ani nigdy przed tem, ani nigdy potem.
Obserwowała teraz z lekkim przerarzeniem, jak Crabbe zgiął się z bólu, Malfoy trzymał się za twarz, natomiast Goyle szykował się do kolejnego skoku, lecz na widok jej miny zaczął się cofać.
– A tylko się zbliż – odezwała się do niego głosem, który zaskoczył ją samą. Ręka, w której trzymała różdżkę trzęsła się tak, że nie byłaby puki co w stanie w nic wycelować.
– Dobra… – Głos Malfoya był nie pewny. – Spadajmy z tond, chłopaki. –
Odwrócił się i spojrzał na Cindy, a w jego oczach płonęła czysta nienawiść.
– Uważaj od tej pory gdzie chodzisz – syknął. – Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz. Masz szczęście, że nie było tu nikogo więcej, a zwłaszcza kogoś z nauczycieli.
– Ty też masz to samo szczęście – odparła roztrzęsionym głosem. – Nienawidzę cię.
– Wredna szlama. – Malfoy spojrzał na nią po raz ostatni, po czym skinął na Goyle'a i Crabbe'a, który zdążył już się pozbierać po niespodziewanym zaklęciu, a po chwili cała trójka odeszła, szepcząc między sobą.
Cindy jednak nie czekała aż znikną jej z oczu. Puściła się biegiem do wierzy Gryffindoru, chowając pospiesznie różdżkę do kieszeni.
Zaledwie otworzył się przed nią portret grubej damy, dała susa do środka i prawie wpadła na Rona i Harry'ego, którzy nadchodzili z na przeciwka.
– Hej, co się stało? – Ron wytrzeszczył na nią oczy. – Wyglądasz jakby nie wiem… Jakby ktoś cię mocno wkużył.
– Słuchajcie… – Nadal nie potrafiła zapanować nad drżeniem głosu. – Może nie tutaj… Chodźmy się przejść… Czy coś. –
– Ale… Jest zimno – poskarżył się Ron.
– No to chodźmy do Hagrida – Zasugerował Harry.
Cindy tylko pokiwała głową, po czym rozdzielili się, udając się do swoich dormitoriów, aby się ubrać w peleryny.
Wychodząc z dormitorium, Cindy rozglądała się w poszukiwaniu Hermiony, lecz nigdzie jej nie było. Musiała pewnie nadal siedzieć w bibliotece.
Ron i Harry czekali na nią przed portretem grubej damy.
– No dobra – zagadnął Ron, gdy wyszli już na błonia. – Więc o co poszło?
– Powiem wam. – Cindy odetchnęła głęboko świeżym, rześkim powietrzem. – Ale musicie mi coś obiecać.
– Zależy co by to miało być. – Ron zamyślił się.
– Musicie mi obiecać, że nie wparzycie Malfoyowi.
– Malfoy? – Harry gwałtownie przystanął, a kilka sów uleciało z pobliskiego drzewa na dźwięk jego głosu.
– Ciszej – Skarciła go Cindy. – Po prostu go nie szukajcie i tyle. Nie chcę po prostu, żebyście się w coś wpakowali. Już wystarczy, że ja miałam szczęście. –
I opowiedziała im od samego początku o tym, jak po wyjściu z sowiarni została osaczona przez trójkę ślizgonów.
– No i Malfoy wtedy nazwał mnie szlamą, cokolwiek to oznacza.
– Cooo? – Teraz to Ron zatrzymał się jak wryty i lekko pobladł. – Jak cię nazwał?
– Szlama – bąknęła Cindy, a uszy Rona poczerwieniały.
– Co za padalec – Warknął ze złością. Cindy i Harry wymienili zdziwione spojrzenia.
– No wiem że to brzmi… Ochydnie – ciągnęła dalej Cindy. – No i tu dochodzę do najlepszego. Nie wiem naprawdę jak ja to zrobiłam, ale wyrwałam się Goyle'owi, Malfoya rąbnęłam w twarz, a Crabbe oberwał z mojej różdżki. Nawet nie wiem co to było, bo nie rzuciłam przy tym żadnego zaklęcia. Po prostu samo to określenie tak mnie wkużyło.
– Każdego by wkurzyło – stwierdził Ron. – Niech ja go tylko…
– Ron, coś wam mówiłam – zaprotestowała gwałtownie, ruszając z miejsca.
– Ale co oznacza to określenie? – Spytał Harry. – Faktycznie brzmi okropnie.
– Bo takie jest – odparł Ron. – Szlama to jest najbardziej obraźliwe i chamskie określenie, jakie czarodziej może w ogóle użyć. Dotyczy ono czarodziei, urodzonych w mugolskich rodzinach, tak jak ty. –
Spojrzał na Cindy.
– Oczywiście normalnie nie używa się tego określenia. Mówi się po prostu mugolak. Ale szlama… Tak może powiedzieć tylko ten, który uważa się za lepszego od innych.
– Malfoy jeszcze powiedział, że jego ojciec powiedział, że takie osoby jak ja nie powinny w ogóle zjawić się w Hogwarcie – dodała Cindy.
– Niech spada – odparł Ron. – Chodziło mu o to, że czarodzieje z mugolskich rodzin są jakby… Nie czystej krwi, bo nie należą do żadnego rodu czarodziejów takich wiecie, z dziada pradziada. Oczywiście to kompletna głupota. Brudna krew, szlamowata krew… No nie ma czegoś takiego. –
Schodzili właśnie po trawiastym zboczu, wiodącym do chatki Hagrida.
– Mogłaś nie iść sama do tej sowiarni – stwierdził nagle Harry, zrównując się z Cindy.
– No i co? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Uważasz, że wtedy zostawiliby mnie w spokoju? A może lepiej, że natłukł byś Malfoyowi sam?
– Nie wiem – przyznał Harry. – Ale to jak cię nazwał, było naprawdę chamskie.
– Ja sobie to po prostu zapamiętam – odparła tonem, kończącym dyskusje. – Z resztą, wydaje mi się, że teraz za bardzo będzie się bał do mnie zbliżyć, chociaż… NIe wiem naprawdę co ja zrobiłam.
– Ja też kiedyś tak miałem – przyznał Harry i opowiedział jej o tym, jak jeszcze, nie świadomy tego kim naprawdę jest i będąc ściganym przez swojego kuzyna i jego bandę, w nie wyjaśniony sposób znalazł się na dachu szkolnej kuchni. Cindy nieco ulżyło i pozwoliła sobie nawet na blady uśmiech.
– Ale ty nie miałeś wtedy różdżki – stwierdziła. – Z resztą, jak oni by to wtedy wytłumaczyli? Że postraszyłeś ich z dachu batutą? –
Spojrzał na nią, a po chwili oboje wybuchnęli śmiechem, a Cindy poczuła się tak, jakby wszystko nagle wróciło do normy.
– Hej, z czego się śmiejecie? – Dogonił ich Ron, który w pewnym momencie został w tyle.
– Nie ważne – Odparła Cindy, uspokajając się. – Z niczego ważnego. –
Znaleźli się już przed chatką Hagrida. Harry zapukał, a po chwili w drzwiach ukazał się olbrzym, który rozpromienił się na ich widok.
Pare chwil później siedzieli już w środku, opowiadając Hagridowi o ostatnim zajściu. Podobnie jak Rona, Hagrida bardzo zbulwersowało zachowanie Malfoya, ale stwierdził, że nie należy się tym przejmować.
– Malfoy to burak – stwierdził olbrzym, stawiając przed nimi trzy kubki herbaty. – Wszyscy, którzy cię znają wiedzą przecież, że jesteś w porządku i nie ma znaczenia to, że twoi rodzice nie są magiczni. –
Zmierzwił Cindy włosy, gdy tym czasem olbrzymi brytan Hagrida, przywitawszy się już wystarczająco z Ronem i Harrym, przyszedł do niej i położył jej łeb na kolanach.
– O patrzcie – stwierdził Hagrid. – To jest to. Zwierzaki zawsze wyczują dobrych ludzi. Ni ma co się przejmować tym, co gada Malfoy i podobni do niego. Nie czysta krew. A idź. To zwykłe brednie.
– Ale czekaj. – Cindy spojrzała na Hagrida żywo, głaszcząc machinalnie łeb kła. – A jak sprawa ma się z takimi, którzy mają na przykład jednego rodzica czarodzieja, jak wy to mówicie? Czystej krwi tak? –
Hagrid pokiwał głową.
– A drugi rodzic jest taki jak ja, z nie magicznej rodziny, ale czarodziej? – Ciągnęła dalej. – Co wtedy z takim dzieckiem, jak ono jest postrzegane? Bo nie jest ani czystej krwi, ani mugolakiem. Ja przepraszam, ale tego nie rozumiem… –
Spuściła zmieszana wzrok.
– Ni przejmuj się. – Hagrid uśmiechnął się do niej. – Przecież masz prawo ni wiedzieć. No więc to jest tak, że teoretycznie taka osoba też pod to podpada. Nie to co czysty mugolak, no ale ni ma też po czystej linii samych czarodziejów, a dla takich jak Malfoy to też jest ni tak, jak być powinno. Bo wicie. –
Zwrócił się teraz do Cindy i Harry'ego.
– Slytherin I ci, którzy wyznawali jego idee wierzyli, że w Hogwarcie mogą uczyć się tylko ci, którzy są prawowitymi czarodziejami czystej krwi. Mieszańce i mugolaki nie. Ale tym ni ma się co przejmować. Znałem rodziców Harry'ego. To byli w porządku ludzie. Jego matka była taka jak ty. –
Spojrzał na Cindy.
– Też nie można było jej podskoczyć. No i tu dochodzimy do tego, jak wystraszyłaś Malfoya i jego kumpli. To była instynktowna reakcja. Zezłościłaś się, nagromadziło się tego w tobie i wybuchło. I na ich nieszczęście oberwali. Nie zrobiłaś nic złego.
– A jak Malfoy poskarży Snape'owi? – Cindy zadała najbardziej nurtujące ją w tej chwili pytanie.
– Nie naskarży – stwierdził z przekonaniem Hagrid. – Za bardzo będzie trząsł portkami. Poza tym, kto mu uwierzy bez światków?
– Snape – powiedzieli Cindy i Harry jednocześnie.
– Aaa tam, Snape. – Hagrid machnął ręką. – Bez dowodów nic nie zrobi. A w twarz Malfoy mógł dostać od każdego. Nie tylko naraził się Cindy. No już, głowa do góry. – –
W tym momencie Cindy poczuła prawdziwą ulgę. Zdenerwowanie całkowicie ją opuściło i po chwili zdobyła się na szczery, szeroki uśmiech.
Tak jak w tytule. Nie pisałam chyba o tym wcześniej, bo uznałam to za mało istotne, no ale żeby tak nie siedzieć tylko w tym oderwanym od rzeczywistości świecie, napiszę po krótce co u mnie. No więc z racji tego, że nadal siedze i czekam na imformacje w sprawie pracy, zaczęłam sobie robić wszystkie kompletne badania, tak profilaktycznie. Większość na szczęście mam już za sobą, w tym rezonans magnetyczny głowy, który jak dla mnie jest najgorszym z możliwych badań. Generalnie puki co jestem zdrowiutka. Dzisiaj jeszcze idę do neurologa z wynikami tego rezonansu i puki co koniec. Mam nadzieję, że naprawdę już mi nic więcej nie dadzą. Lekarka mnie wpisała w ten program co to teraz jest, nazywa się to pos plus. No i w ramach tego programu można sobie zrobić wszystkie badania. Czuję się prawie jak moja 88 letnia babcia, ale mam nadzieję że za niedługo to się skończy.
Wrócę jeszcze do czerwca, kiedy to pojechałam razem z rodzicami i babcią do Wisły. Generalnie było bardzo fajnie. Wynajmujemy tam domek u takich znajomych, po drugiej jakby stronie gór we Wiśle Malince, nie tam gdzie skocznia, ale po drugiej stronie, a co za tym idzie jest tam spokojnie i cicho. Nikt nie proszony się nie kręci, nawet samochodów aż tak bardzo nie słychać. Nie daleko jest tartak, także nawet trocin dla świnek było pod dostatkiem. Byliśmy tam ponad tydzień, do puki babcia nie zaczęła marudzić że chce już do domu. Wiecie jak to jest ze starszymi ludźmi. Podoba im się przez pierwsze dwie godziny, a po tym czasie coraz więcej rzeczy zaczyna się nie podobać.
I to by było w sumie na tyle. Jeśli zdarzy się coś godnego napisania, to na pewno tu o tym wspomnę, ale w moim życiu dzieje się tak mało tego typu rzeczy, że w większości to ja tu milczę. Za bardzo już chyba rutyna dała się we znaki. Od co, zwykły dzień. Wstać rano, zjeść śniadanie, wypić kawę, iść do sklepu, pomóc przy obiedzie, po obiedzie czas dla siebie, po kolacji jakaś telewizja a potem siedzi się do pierwszej czy drugiej w nocy i przeważnie coś pisze albo słucha muzyki. Nawet jak chodziłam do pracy dzień różnił się tylko tym, że przez początkowe sześć godzin dnia spędzało się czas w pracy, zamiast na pomaganiu w domu. I tak to wygląda.
Tak więc trzymajcie się i puki co jedyne na co pozostaje wam czekać, to na kolejne części fanfica, które nie martwcie się, są. Tylko po prostu chcę sobie zostawić w zapasie jeden cały fragment do przodu, żeby nie być pod presją czasową. No sami wiecie, nie chcę was zostawić z kolejnym zaczątkiem, bo wiem jak to drażni kiedy coś jest nie dokończone.
Tak więc puki co ściskam was wszystkich bardzo mocno.
Ps. Jeszcze zapomniałam wspomnieć o sytuacji, która miała miejsce w ostatni weekend, ale finalnie nic z tego nie wyszło. Otóż były bardzo realne plany, że zobaczę się z Lindą, ale na przeszkodzie stanął nam tylko, albo aż, pociąg. A konkretniej mówiąc, brak miejsca w pociągu. Za późno po prostu wszystko sobie zaplanowałyśmy. Ale mam nadzieję, że spotkamy się i to szybciej niż myślimy, bo obie byłyśmy z tego powodu mocno przygnębione.
Tak więc to już tyle z dzisiejszego zbiorku, który można podciągnąć pod ogólny tytół co tam ciekawego i nie ciekawego u Ines. 😀
Trzymajcie się więc wszyscy i do następnego wpisu.
Znowu tutaj częściowo powielę sceny z książki, ale staram się wszystko jak najbardziej modyfikować po swojemu. Zakończenie tego fragmentu też może wyda się zbyt banalne, ale spokojnie, nie będzie potem tak kolorowo. 🙂 Tak więc miłego czytania.
Przez następne dni sytuacja w ogóle się nie zmieniła, a Cindy po jakimś czasie zdała sobie sprawę z tego, że coraz mniej się tym przejmuje. Nadal utrzymywała przyjacielskie stosunki z Hermioną i puki co z nikim innym. Wszyscy pozostali trzymali się od nich z daleka ze względu właśnie na Hermionę.
Nic znaczącego nie wydarzyło się aż do dnia, w którym miała odbyć się pierwsza lekcja latania na miotle. Tak naprawdę prawie w ogóle się nie odbyła, ponieważ po tym, gdy Neville nie fortunnie spadł z miotły i złamał rękę w nadgarstku, pod nieobecność pani Hooch, Znowu wybuchła draka na lini Potter Malfoy.
Mimo wyraźnego zakazu zbliżania się do miotły, ci dwaj znowu postanowili sobie udowodnić, że jeden jest lepszy od drógiego. Oczywiście Malfoy najmniej na tym ucierpiał.
– Harry Potter! – Zawołała z oddali profesor MCgonagall, pojawiając się nagle na boisku, podczas gdy Harry akurat lądował na ziemi z przypominajką Neville'a w ręce.
Opiekunka Gryffindoru podeszła do nich, a minę miała tak wściekłą, że nawet Cindy przeszedł dreszcz.
– Do mnie, Potter – zakomenderowała. Harry zsiadł z miotły i postąpił pare kroków w jej stronę.
– Pani profesor, to nie jego wina – zawołała niespodziewanie Parvati Patil. – To Malfoy…
– Cicho bądź, Patil – uciszyła ją Mcgonagall. – A ty za mną, Potter. Pozostali czekać tu na panią Hooch. –
Odwróciła się, a Harry poszedł za nią, nie oglądając się na nikogo.
Gdy tylko oboje zniknęli, Malfoy, Crabbe, Goyle i reszta ślizgońskiej bandy wybuchnęła śmiechem.
– Widzieliście to? – Spytał Malfoy. – Wiecie, co teraz się z nim stanie? –
Ściszył teatralnie głos:
– Wyleci ze szkoły. Dni Harry'ego Pottera dobiegły właśnie końca.
– Zamknij się – zawołała Cindy. Mimo swojej złości na Harry'ego uważała, że Malfoy też jest winny całej tej sytuacji. – Gdybyś go nie sprowokował…
– No no no. – Malfoy wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu. – Ty się lepiej nie odzywaj, White. Bo też wylecisz ze szkoły i gdzie pójdziesz? Do swoich mugolskich rodziców… Nie wartych nawet złamanego knuta?
– Malfoy, przeginasz! – Tym razem ten okrzyk wydał Ron. Cindy natomiast odwróciła wzrok, by Malfoy nie widział, jak drżą jej wargi. Dotknął ją tymi słowami do żywego.
– Nie ważne jest to, czy ma się magicznych rodziców czy nie – odezwała się Hermiona, stojąca obok Cindy i poklepująca ją dyskretnie po ramieniu. – Tylko to, jakim się jest człowiekiem.
– Nie przejmuj się. – Cindy zebrała się w sobie, choć jej głos był nieco zmieniony. – Malfoy w natłoku spraw zwyczajnie o tym zapomniał. –
Malfoy wykrzywił się złośliwie.
– Jak myślisz, White, pozwolą ci jeszcze pożegnać się z Potterem? – Zadrwił.
– Trzymaj mnie, bo za raz go rąbnę – Syknęła Cindy do Hermiony. Ręka aż ją świeżbiła, żeby sięgnąć po różdżkę.
– Uważaj jak wysoko zadzierasz nos, Malfoy – stwierdziła po chwili na głos. – Bo nadleci kiedyś jakaś sowa i niespodziewanie ci na niego narobi. Albo jeszcze inne okropieństwa go spotkają. I wiesz co? Ciekawa jestem, czy wtedy też nadal miałbyś przyjaciół. –
Malfoy już miał się odciąć, gdy z oddali nadeszła pani Hooch tylko po to, by zaprowadzić ich wszystkich z powrotem do zamku.
I tak właśnie skończyła się lekcja latania, na którą Cindy od kilku dni zaczęła się nawet cieszyć.
Resztę dnia spędziła jak zwykle na nauce. Nie oderwała się od książek nawet wtedy, gdy wrócił Harry i prawie wszyscy otoczyli go, pytając co się właściwie stało. Mimochodem jednak usłyszała, że Harry zamiast zostać ukaranym, został przyjęty do drużyny quidditcha jako najmłodszy gracz w historii. Jednak ta wiadomość nie wprawiła ją w taki entuzjazm jak resztę mieszkańców, a zwłaszcza bliźniaków Weasleyów, którzy również byli w drużynie. Uświadomiła sobie jednak z lekką złością, że wyczyn Harry'ego, choć bardzo głupi, zrobił na niej wrażenie. Ona sama nie potrafiła nawet zmusić swojej miotły do ruchu, a on nie dość że jej dosiadł bez jakiegokolwiek strachu, to jeszcze złapał w powietrzu małą kulkę. Wyobraziła sobie jednak minę Malfoya i schowała się za książką, by ukryć uśmiech. Cokolwiek planował ślizgon, Cindy zawsze odczuwała satysfakcję, gdy coś mu z tych planów nie wyszło. A tak własnie stało się i tym razem, chociaż przyczyniło się do tego jej zdaniem czyste szczęście. Miała nadzieję, że Harry nie będzie już tak więcej kusił losu.
Wieczorem jednak znowu sprawy się skomplikowały, gdy wiadomość o nie wyrzuceniu Harry'ego ze szkoły rozeszła się, niczym rozchodzące się po wodzie kręgi. Malfoy podszedł nawet do ich stołu, by zamienić z Harrym pare słów, lecz Cindy siedziała na tyle blisko, że to usłyszała. Malfoy wyzwał Harry'ego na pojedynek czarodziejów, a jej ciche nadzieje, że Harry wykaże choć trochę zdrowego rozsądku spełzły na niczym.
Było już przed północą, a ona nadal ślęczała nad pracami domowymi, starając się nie okazywać niepokoju. Była właśnie w trakcie korekty swojego wypracowania z obrony przed czarną magią, gdy drzwi, wiodące na klatkę schodową chłopców otworzyły się i zeszły po nich dwie postacie, które rozpoznała natychmiast. Ron i Harry. Dwaj idioci, którzy mięli gdzieś regulamin.
Postanowiła nie siedzieć w tej sytuacji cicho.
– Naprawdę nie wierzę, że jednak chcecie to zrobić – odezwał się jej puki co bez cielesny głos. Skuliła się w fotelu ze zmęczenia tak, że puki co nikt nie miał prawa jej dostrzedz.
– Czy mi się zdawało że ktoś coś mówił? – Dobiegło ją pytanie Rona.
– Tak! – Żachnęła się gwałtownie. – Ja! –
Wyprostowała się, przewracając butelkę z atramentem i rozchlustując jego część na pogniecione już skrawki pergaminu, będące nieudolnymi próbami zaczęcia pisania jej wypracowania.
– Czy wy nie rozumiecie, że nie możecie łazić nocą po zamku? A co jak was Filch przyłapie? –
Zadawała te pytania bardzo szybko. Wstała i wyszła zza stolika, gwałtownym ruchem odrzucając włosy z twarzy.
– No nie, jakbym słyszał Hermionę – westchnął Ron.
– Jesteś głupi – prychnęła Cindy, patrząc ze złością na Rona. – Jak możesz go do tego namawiać? A ty Harry… W ogóle nie rozumiem co jest dla ciebie ważne. Natknęliśmy się ostatnio na Filcha, pamiętasz? Chcesz, żeby tym razem cię złapał? I tym razem na pewno wylecisz ze szkoły i będziesz musiał wrócić do swoich… Do swojego wujostwa.
– Jak możesz robić nam wykłady? – Spytał Ron.
– Nie powinnaś się wtrącać – dodał Harry.
– A właśnie że powinnam – zawołała piskliwie. – Nie przejdziecie. –
Dała susa w kierunku portretu grubej damy i stanęła przed nim, wyciągając z kieszeni różdżkę.
– No nie bądź głupia. – Harry podszedł do niej.
– Bo co? – Żachnęła się. – Bo rzucisz na mnie jakieś zaklęcie? Powiedz, ile jesteś w stanie zrobić, żeby osiągnąć cel?
– Och daj spokój. – Ron stanął obok Harry'ego. – Po prostu zjeżdżaj i bądź tak łaskawa nie mówić o tym nikomu.
– Chyba śnisz – zakpiła. – Wy naprawdę myślicie, że Malfoy traktuje to poważnie? Specjalnie chce was wyciągnąć z łóżek.
– Kto tak wrzeszczy? – Otwarły się drzwi do sypialni dziewcząt i stanęła w nich Hermiona.
– Jeszcze ty tutaj? – Spytał Harry.
– To ja tak się drę. – Cindy spojrzała płomiennie na koleżankę. – Usiłuję powstrzymać tych dwóch tutaj, by się nie ruszali nigdzie z tond.
– Naprawdę wydaje ci się, że zatrzymasz nas siłą? – Ron był wyższy od niej, lecz Cindy uśmiechnęła się drwiąco.
– A co wy możecie mi zrobić? Pobijecie mnie?
– Nie bądźcie głupi! – Hermiona zbiegła na du i teraz zbliżała się do nich. – Ona ma rację. Tu chodzi o dobro Gryffindoru.
– I wasze też – dodała Cindy.
– Och dobrze już – prychnęła kpiąco Hermiona. – Zostaw ich. Niech sobie idą. Niech potracą wszystkie punkty i niech ich wywalą ze szkoły! Na ich własne życzenie! Ale nie mówcie potem, że nikt was nie ostrzegał! –
Odwróciła się i odeszła, by po chwili zniknąć za drzwiami do sypialni.
– Odsuniesz się? – Spytał Harry, gdy drzwi się zamknęły.
– Nie – odparła hardo Cindy. – Naprawdę nie mogę w to uwierzyć…
– No to nie wierz – odciął się Ron, wymijając ją. Usiłowała go odepchnąć, lecz sięgnął ponad jej ramieniem i otworzył przejście, przez które po chwili przeskoczyła.
– Nie dajecie mi innego wyjścia – stwierdziła patrząc, jak przez dziurę przełazi Harry. – Idę z wami.
– Chyba zwariowałaś – zawołali oboje.
– Nie – ucięła kategorycznie. – Ktoś musi jak widać was pilnować. Mi jeszcze zależy na tym, aby Griffyndor nie stracił wszystkich zarobionych do tej pory punktów.
– Ona naprawdę zwariowała – stwierdził Ron.
– Nie. Jeśli ktoś tu zwariował, to wy – odpowiedziała. – A teraz już się przymknijcie. –
Wszyscy troje ruszyli korytarzem, oddalając się od wierzy Gryffindoru, a po kilku minutach dotarli do izby pamięci, gdzie miał się odbyć rzekomy pojedynek.
Cindy jeszcze nigdy tu nie była, więc zaczęła rozglądać się dookoła. Jej wzrok biegał od trofea do trofea, od niewielkich medalionów, kończąc na różnorodnych pucharach. Prawie nie słyszała tego, jak Ron instruuje po cichu Harry'ego, na wypadek jakby Malfoy nagle wbiegł.
– Głupki – powiedziała pół gębkiem, lecz żaden jej nie usłyszał.
Zerkała co jakiś czas na zegarek, gryząc się w język, żeby nie palnąć jakiejś kolejnej złośliwej uwagi.
Dwadzieścia minut po północy jednak straciła cierpliwość.
– No i macie co chcecie – syknęła. – Mówiłam, że ten dureń was wystawi? Zastanawiam się tylko, kto jest większym durniem. On czy wy.
– Och dobra, już nie musisz tego powtarzać – żachnął się Harry.
Cindy już miała się odciąć, gdy przystanęła w bezruchu, kładąc palec na ustach i nakazując ciszę.
– To Irytek? – Szepnął Harry.
– A może to Malfoy? – zasugerował Ron.
– Głupi jesteście – odcięła się Cindy, stojąca najbliżej drzwi. – To filch. –
Zamilkli, nasłuchując zbliżających się kroków.
– Muszą gdzieś tutaj być, moja kochana – usłyszeli oślizły głos Filcha. – Poszukajmy w izbie pamięci. –
Cindy poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Szybko oceniła sytuację.
– Powtórka z ostatniego razu – stwierdziła ironicznie. – Wiejemy, puki jest daleko. –
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Tym razem nikt nie protestował. Wymknęli się z izby pamięci jak mogli najciszej i pobiegli, byle jak najdalej od kroków i głosu Filcha. A dokładniej mówiąc, w przeciwnym kierunku co on.
Gdy usłyszeli, jak wchodzi do izby pamięci przyspieszyli do pełnego biegu. Cindy odniosła wrażenie, jakby znowu co chwilę gdzieś skręcali. Nagle poczuła, że coś z nienacka łapie ją za ucho. Krzyknęła krótko i usiłowała odskoczyć, lecz straciła równowagę i upadła.
Dało się słyszeć chichot, a chwilę później przeraźliwe wycie.
– Irytek – usłyszała nad sobą syk Harry'ego. – Przymknij się. –
Wyciągnęła w górę rękę, chcąc się podnieść i poczuła, jak łapie ją czyjaś inna ręka. Przyjęła pomoc i wstała.
– Zjeżdżaj z tond – warknął Ron. Poltergaist unosił się tuż przed nim, a obok niej stał Harry. To on pomógł jej wstać.
– Dzięki – rzuciła krótko do Harry'ego, a następnie zwróciła się do Irytka: – Wynoś się, dobrze? I tak już mamy kłopoty.
– Oj taak. – Irytek zacmokał. – A będziecie mieć jeszcze gorsze. –
Nadął się jak ropucha.
– Fiiilch – zaskrzeczał głośno. Cindy była pewna, że pobudziłby tym nawet umarłych.
– Irytek, nie – Szepnął Harry, lecz było już za późno. Poltergaist zjechał po poręczy, wywrzaskując na cały zamek:
– Znalazłem ich! Znalazłem!
– Ruszcie się – syknął Ron, gdy dobiegły ich znajome kroki i pomiałkiwanie.
Cindy zebrała siły do kolejnego biegu. Pognali jakimiś schodami, lecz w połowie nich dało się słyszeć przekleństwo Rona, który utknął w fauszywym stopniu pułapce.
– Och nie, tylko nie to – szepnęła Cindy. Ona i Harry znaleźli się kilka kondygnacji wyżej i teraz patrzyli, jak Ron miota się, uwięziony w półapce.
– Biegnij, ja go uwolnię – odezwała się Cindy i nie czekając na odpowiedź, zbiegła na du.
– Daj mi rękę – odezwała się do Rona, a gdy ten jej posłuchał, pociągnęła go gwałtownie za sobą. Nogi Rona wyskoczyły ze stopnia, a on sam szybko stanął wyżej.
– Dzięki – rzucił w stronę Cindy, puszczając jej rękę.
– Nie ma sprawy. No rusz się.
– Szybciej – usłyszeli głos Harry'ego. – Idzie tutaj.
– Wiem, słyszę – warknęła Cindy, po czym razem z Ronem wspięła się na górę.
– Tam są jakieś drzwi – zauważył Ron, wskazując na drzwi po ich prawej stronie.
Podbiegli do nich, gdy tym czasem Filch zbliżał się coraz bardziej.
– Niech to… – Zaklął Ron, napierając całym ciężarem na drzwi.
– Są zamknięte – Wtrącił Harry. – Może…
– Och, czekajcie – zawołała niecierpliwie Cindy, odpychając ich na bok. Nie była pewna czy to poskutkuje, ale wyjęła różdżkę i stuknęła nią delikatnie w drzwi.
– Alohomora – szepnęła, a ku jej uldze drzwi się otworzyły.
Wszyscy troje wskoczyli do środka w ostatniej niemal chwili. Zaledwie drzwi się zamknęły, gdy dobiegły ich kroki Filcha na schodach, którymi dopiero co tu przyszli.
– Niech on utknie w tej pułapce – stwierdził Ron z mściwą satysfakcją.
– Przymknij się – szepnęła Cindy.
– Co to jest? – Spytał nagle Harry.
– Co? – Cindy odwróciła się od drzwi i aż jej dech zaparło. Na przeciw nich, zwinięta w kłębek leżała wielka masa futra.
– Czy to coś śpi? – Spytał Ron, który też to zauważył i teraz gapił się z wybałuszonymi oczami.
– Nie wiem – przyznał Harry. – Ale lepiej tego nie sprawdzajmy.
– Ciii. – Szepnęła Cindy. – Patrzcie. –
Wielka masa futra poruszyła się, wydając dźwięk, jaki mógłby wydać przetaczający się w oddali grom. Wszyscy troje zamarli na widok trzech łbów, podnoszących się z tej masy i węszących dookoła.
Trzy wielkie pyski otworzyły się, ukazując imponujące uzębienie.
Nie mięli już wątpliwości na co patrzą. To był olbrzymi, trójgłowy pies, który właśnie ich dostrzegł.
– Jesteśmy na trzecim piętrze – szepnęła Cindy. – W tym zakazanym korytarzu. –
Zarówno Harry jak i Ron nie odpowiedzieli. Wpatrywali się w psa, który tym czasem wstał, nadal węsząc. Wszystkie trzy pyski zwróciły się w ich stronę. Wyglądały tak, jakby mogły bez problemu chwycić ich i połknąć w locie.
– Waruj – Odezwała się Cindy niepewnie. Ron spojrzał na nią dziwnie.
– No co? – Żachnęła się. – Znam się trochę na tresurze psów.
– Ale tego chyba nie da się wytresować – dodał Harry. – Bo ktoś już to wcześniej zrobił. –
Trzymał w ręce różdżkę, podobnie jak Ron. Cindy też wyciągnęła swoją, chodź nie bardzo wiedziała, na co może im się przydać w takiej sytuacji różdżka.
– Uważajcie! – krzyknęła Cindy, gdy pies nagle zebrał się i skoczył, zniżając dwa z trzech łbów, które schwyciły Rona i Harry'ego i uniosły jak szmaciane kukły.
Trzecia z głów wystrzeliła w stronę Cindy, lecz ta odskoczyła z krzykiem. Patrzyła na dwójkę swoich towarzyszy, trzymanych w powietrzu przez psa. Wiedziała tylko jedno. Potwór dopiero zastanawiał się, co z nimi zrobić.
– Zrób coś – dało się słyszeć krzyk Rona.
– Ale co… – Cindy wycelowała różdżkę w psa, lecz nie widziała, jakim zaklęciem mogłaby go ugodzić.
Nagle wpadła na pomysł, na który mogła zdobyć się tylko w tym momencie. Odetchnęła głęboko pare razy, lecz zamiast wykrzyknąć zaklęcie zaczęła śpiewać, cicho i drżąco. Ku jej zaskoczeniu, potwór w pewnym momencie puścił swoje niedoszłe ofiary, zniżając łby tak, że obaj chłopcy prawie odrazu upadli na ziemię. Cindy nadal nie przestawała śpiewać byle kołysanki, gdy tym czasem Ron i Harry odczołgali się na bok niemal w ostatnim momencie. Za raz po tym pies padł na ziemię, składając na niej wszystkie trzy łby. Wszystkie trzy pary oczu nagle się zamknęły, a potwór znieruchomiał.
Cindy umilkła i spojrzała na psa z niedowierzaniem.
– Nic wam nie jest? – Spytała z lekkim niepokojem.
Obaj potrząsnęli głowami.
– Czy on… – Ron nie mógł wykrztusić nic więcej.
– On zasnął – stwierdził Harry, patrząc na Cindy z czymś w rodzaju podziwu.
– Lepiej się z tond ruszmy puki śpi – zasugerował Ron.
– Tak… To dobry pomysł – przytaknęła Cindy.
Potwór poruszył się lekko i zawarczał. Dwie z sześciu powiek zaczęły drgać mu niebezpiecznie.
– Nie przestawaj puki co śpiewać – ostrzegł Harry, a Cindy posłuchała go i po chwili powietrze wypełnił jej delikatny głos, a warczenie ucichło. Pies uspokoił się zupełnie po raz drugi.
Ron i Harry ruszyli w stronę drzwi, a Cindy podążyła za nimi. Harry pokazał jej uniesiony do góry kciuk i otworzył drzwi, a ona natychmiast umilkła i wyskoczyła przez nie na korytarz. Ledwo to zrobiła, usłyszeli jak pies zaczyna znowu powarkiwać.
Chwycili się dla bezpieczeństwa za ręce i pobiegli ponownie korytarzami do wierzy Gryffindoru.
Gdy tam dobiegli i podali grubej damie hasło, ta nie od razu chciała ich wpuścić.
– A wam co się stało? – Spytała, patrząc na chłopców, których szaty były oślinione w miejscach, gdzie trzymał ich trójgłowy pies.
– Nie ważne – rzucił Harry.
– Po prostu nas wpuść – dodała Cindy, a portret odsunął się, ukazując wejście do pokoju wspólnego Gryffindoru, który znowu był pusty.
Przeleźli przez dziurę i padli w fotele, uspokajając oddechy po biegu. Cindy wypluwała włosy, które powpadały i poprzyklejały się jej do ust.
– Wielkie dzięki – rzuciła po paru chwilach.- Macie swój pojedynek. Czy wy zdawaliście sobie sprawę z tego, jak to się mogło skończyć?
– Wiem – przytaknął Ron. – Gdyby ciebie tam nie było, to my chyba zmienilibyśmy się w krajankę.
– Uratowałaś nam życie – dodał Harry.
– Fajnie że to zauważyliście – stwierdziła sucho. – Ale czemu poniosło nas akurat tam, w tamten korytarz?
– NIe wiedzieliśmy, gdzie biegniemy – zasugerował Ron. – Swoją drogą, ładnie śpiewasz.
– Dziękuję – odpowiedziała nadal chłodno. Strach i adrenalina wciąż gdzieś w niej buzowały.
– Głupi Malfoy – syknął Ron. – Zatłukę go przy najbliższej okazji za to, jak nas wystawił.
– Ale czy wy zauważyliście, na czym leżał ten pies? – Spytał nagle Harry.
– Wyobraź sobie, że ja nie patrzyłem – odparł Ron. – Zwłaszcza wtedy, gdy wisiałem w jego zębiskach.
– Ja też się nie przyglądałam – dodała Cindy. – Ale jakie to ma znaczenie?
– Bo to była jakaś klapa – odrzekł Harry. – Klapa w podłodze. On czegoś tam pilnuje. Dla tego nikomu nie wolno tam wchodzić.
– Co ty mówisz? – Cindy patrzyła na niego zaskoczona.
– Mówię to co widziałem – odparł. – Mało tego. Odkryliśmy sposób, jak tego psa unieszkodliwić. –
Posłał Cindy znaczące spojrzenie.
– Ale ja nie wiedziałam że to podziała – Zaprotestowała dziewczynka. – No i w ogóle co tak cennego jest pod tą klapą, że musi tego pilnować takie szkaradziejstwo? Czy nie wystarczyłyby po prostu zamknięte drzwi? No wiecie, pozabezpieczane zaklęciami anty złodziejskimi czy czymś w tym stylu?
– Nie mam pojęcia – stwierdził Harry. – Jedno jest pewne. To musi być albo bardzo cenne, albo bardzo niebezpieczne.
– Może i tak. – Cindy ziewnęła. Strach już ją opuścił, ustępując miejsca senności i zmęczeniu. – W każdym bądź razie, mamy szczęście że wszyscy żyjemy. A teraz ja już pójdę spać, dobrze? –
Wstała i ruszyła w stronę sypialni, po drodze zatrzymując się tylko na chwilę, by schować do torby swoje nie dokończone wypracowanie na obronę przed czarną magią.
Usłyszała nagle wypowiedziane swoje imię. Odwróciła się i dostrzegła Rona i Harry'ego, stojących na przeciw niej.
– No co znowu? – Podniosła się z kolan i stanęła przed nimi, usiłując jeszcze trzymać się prosto.
– My… tego. – Ron zająknął się. – Chcięliśmy ci powiedzieć, że… No… –
Urwał, a kąciki ust Cindy zadrgały lekko.
– Po prostu dzięki – dokończył Harry i teraz to on wyciągnął do niej rękę. Przez chwilę się wahała, ale w końcu ona również wyciągnęła rękę i podała ją najpierw Harry'emu, a potem Ronowi.
Następny dzień był jednym z najpodlejszych dni, jakie do tej pory przeżyła w Hogwarcie. Wstała nie wyspana i zmęczona, więc na lekcjach w ogóle nie potrafiła się skupić. Nawet wywieszona na tablicy informacyjnej w pokoju wspólnym informacja o pierwszej lekcji latania, która miała odbyć się za kilka dni, nie wywołała w niej żadnej reakcji. Nawet Hermiona nieco się nad nią ulitowała i przestała robić jej wyrzuty za poprzedni dzień.
Czas zdawało siię, że przyspieszył do zawrotnego tępa. Im bliżej było godziny dziewiątej, tym szybciej zdawał się gnać. Cindy przerażał Snape, a jeszcze bardziej przerażała ją perspektywa tego, co mógł wymyślić.
Za kwadrans dziewiąta siedziała razem z Hermioną, pisząc długie i przeraźliwie nudne wypracowanie z historii magii. Miała wrażenie, że nie posuwała się w tym ani trochę do przodu.
– Lepiej się już zbieraj – odezwała się Hermiona, wyciągając rękę. – Daj mi te wypracowanie. Przejżę ci je. –
Cindy otworzyła szeroko oczy.
– Co ty do mnie mówisz? – Spytała nie przytomnie.
– No nie bądź głupia – żachnęła się Hermiona. – Zrobię to tylko ten jeden raz. Nie wiadomo, co Snape jeszcze wymyśli i jak długo was przetrzyma.
– Dzięki – bąknęła dziewczynka, podsuwając Hermionie swoje wypracowanie.
– Musisz popracować nad sobą – upomniała ją Hermiona. – Bardzo trzęsie ci się ręka kiedy jesteś zdenerwowana. Ledwo można to odczytać.
– Też byłabyś zdenerwowana na moim miejscu – mruknęła Cindy, podnosząc się z fotela.
– Wiem – przytaknęła Hermiona. – No dobra, leć już. I powodzenia. Ale pamiętaj, że sama się w to wpakowałaś.
– Wiem, nie musisz mi przypominać – odparła z westchnieniem. – Do zobaczenia potem… Mam nadzieję. –
Odwróciła się i ruszyła w stronę portretu grubej damy. W połowie drogi natknęła się na Harry'ego. Bez żadnego słowa oboje dotarli do portretu i przeleźli przez niego.
Po wyjściu na korytarz Cindy poczuła się nagle tak, jakby znalazła się w zupełnie innym świecie. Cisza, która nastała, była nie do zniesienia.
Ona i Harry szli obok siebie bez słowa. Cindy nie wiedziała nawet, co mogłaby powiedzieć. Wszystkie słowa gdzieś się pogubiły. Cały wyrzut i to, co chciała Harry'emu wygarnąć odeszło w niepamięć. Teraz martwiła ją tylko kwestia Snape'a, szlabanu i przetrwania tegoż szlabanu.
Byli w połowie drogi do lochów, gdy na ich nieszczęście natknęli się na poltergaista Irytka, obsmarowującego ścianę czymś, co przypominało smocze łajno. Na ich widok przerwał jednak zabawę i odwrócił się ze złośliwym uśmiechem na szerokiej twarzy.
– Ojojojoooj, maluuuszki – zawołał radośnie, przeciągając szyderczo słowa. – Zakochana parka maluszków! A ćo wy tu robicie?
– Nie twoja sprawa – odcięła się Cindy, która szczerze nie cierpiała irytka.
– Lepiej się z tond wynoś – dodał Harry ostrzegawczo.
– Bo cooo? – Irytek wydął pogardliwie wargi.
– Bo powiemy o wszystkim Dumbledore'owi – pospieszyła z odpowiedzią szybko Cindy.
– Tak tak taak, jassne! – Irytek drwił z nich w żywe oczy. – A wtedy ja powiem dyrektorowi, że łazicie wieczorem po zamku. Pierwszorocznym nie wolno chodzić tak późno po zamku. Sami rozumiecie, dla waszego dobra. Jeśteście pśecieź tacy malutcy… –
Harry nie wytrzymał i sięgnął po różdżkę, lecz Cindy zdążyła złapać go za rękę, szepcząc cicho:
– Nie. Poczekaj. –
Puściła go i cofnęła się pare kroków w tył, prostując sylwetkę i odgarniając w tył włosy.
– krwawy Baronie – zawołała donośnie, patrząc w sufit i nadając swojemu głosowi jak najbardziej przekonujące brzmienie zwykłej skarżypyty. – Irytek grasuje nie proszony po korytarzu i wtyka nos w nie swoje sprawy. To tak na wypadek gdyby ci to akurat umknęło. –
Irytek tylko strzelił obraźliwie w ich kierunku z balonowej gumy do żucia, po czym zrobił w powietrzu salto i odpłynął, śmiejąc się złośliwie.
– Och zjeżdżaj już – Warknęła Cindy, słysząc oddalający się rechot poltergaista. – Straciliśmy chyba pięć minut na użeranie się z tym plasteliniakiem.
– Wiesz co? – Harry spojrzał na nią ponuro. – Odnoszę dziwne wrażenie, że Irytek to dopiero wstęp do tego co nas czeka u Snape'a.
– Ach tak, Snape! – Cindy ruszyła do przodu. – Byłabym o nim zapomniała. Mogłam nie tracić energii na Irytka, tylko zostawić ją sobie na Snape'a. Jaka szkoda…
– I po co ci to? – Harry ruszył za nią, łapiąc najwidoczniej złośliwą aluzję. – Nie musisz aż tak mi dowalać.
– No jasne, ja nie muszę – odburknęła. – Ja nie. Ty za to możesz.
– O co ci chodzi? – Jej towarzysz na moment się zatrzymał, lecz ona szła dalej, więc chcąc nie chcąc musiał podążyć za nią.
– O co? – Potrząsnęła głową. – Nie, w zasadzie o nic. Może kiedyś się domyślisz, bo ja najwidoczniej się przeliczyłam myśląc, że jesteśmy przyjaciółmi i z tego powodu stając nie raz w twojej obronie przed Snape'em. I wiesz co? Nie musiałoby mnie w cale tutaj być, gdybym ostatnim razem się nie odezwała, tak jak radziła Hermiona… Nie rozumiem, czemu chłopaki nie potrafią nieco jaśniej myśleć? –
Po tych słowach przyspieszyła niemal do biegu, nie oglądając się nawet na swojego towarzysza. Wygarnięcie mu tego jak się czuła sprawiło jej dziwną satysfakcję.
– Niech on teraz się tak poczuje – pomyślała mściwie. – Na pewno to przeżyje, skoro udało mu się przeżyć śmiertelną klątwę. –
Dotarła jako pierwsza do gabinetu Snape'a i zapukała.
– Wejść – usłyszała w odpowiedzi lodowaty głos profesora, na dźwięk którego przeszły ją ciarki.
Wstrząsnęła się przez to odczucie, a następnie pchnęła drzwi i przekroczyła próg.
– dobry wieczur, panie profesorze – wyrzuciła pospiesznie.
– Ach tak, panna White. – Snape podniósł głowę z nad jakichś papierów. – A gdzie Potter? Swoją drogą, ty też się spóźniłaś.
– Przepraszam – wybąkała, po czym dodała szybko grzecznościowe: "panie profesorze".
– A co do tego, gdzie… – Zaczęła, lecz w tym momencie przez uchyylone drzwi biegiem wpadł Harry.
– Przepraszam za spóźnienie… Panie profesorze – odezwał się z niechęcią, natomiast Cindy rzucił spojrzenie, mające oznaczać oskarżycielskie: "dzięki". Ona natomiast wykrzywiła się w lekkim drwiącym uśmiechu, po czym swoją uwagę skupiła z powrotem na Snape'ie.
– Podejdźcie tutaj. – Snape wskazał na kredens, na którym stały dwa wielkie słoje. W jednym pływało coś, co wyglądem przypominało Cindy bez muszlowe ślimaki, utopione we własnym śluzie. Odwróciła głowę, by Snape nie zobaczył jak się krzywi.
– Na wasze nieszczęście nie zdołałem wymyśleć dla was innej pracy niż ta, którą wykonacie. – Snape mówił to z fauszywą nutką współczucia. – Miałem cichą nadzieję, że wasze delikatne rączki ominie to jakże odrażające zajęcie, lecz niestety… Nie ominie. Ale nie bójcie się, nie zachorujecie od tego. Będziecie marynować szczurze móżdżki. –
Wskazał na odrażający słój.
– Nic wielkiego – dokończył. – Musicie po prostu przenieść je z jednego słoja do drugiego, w którym znajduje się przygotowany już odpowiedni wywar. Łatwe, prawda? No dalej.
– Podły, mściwy purchawiec – warknęła Cindy trzy godziny później. Ona i Harry opuścili gabinet Snape'a zaledwie kilka minut wcześniej. Ukrywali się za jedną ze zbroi, nie chcąc zostać zauważonymi przez woźnego Argusa Filcha. Cindy nadal klęła cicho na Snape'a, usiłując w iście mugolski sposób przy użyciu chusteczki pozbyć się resztek z pod paznokci. Harry obserwował ją beznamiętnie, choć sam miał nie tęgą minę.
– NIe pozbędę się tego do nowego roku – fuknęła, po czym wyciągnęła różdżkę, przypominając sobie o zaklęciu czyszczącym, którego usiłowała nauczyć ją Hermiona.
– Chłoszczyść – mruknęła od niechcenia, a ku jej zaskoczeniu zaklęcie zadziałało dokładnie tak, jak miało zadziałać.
– Nie pytaj jak to zrobiłam – odezwała się cicho do Harry'ego, chowając różdżkę do kieszeni. – Naprawdę nie wiem, do tej pory nigdy mi to nie wyszło. Dobra, chodźmy już lepiej. –
Oboje wyleźli więc zza zbroi i ruszyli w stronę wierzy Gryffindoru. Gdy udało im się szczęśliwie ominąć schody z pułapką i już, już wydawało się że wszystko poszło sprawnie, gdzieś na wysokości ich kostek, z prawej strony dobiegło ich przeciągłe, głośne miałczenie.
– O nie – Szepnął Harry, gdy w polu widzenia pojawiła się para błyszczących, kocich oczu.
– O nie – powtórzyła za nim Cindy. – To kotka Filcha.
– Co tam się dzieje, moja kochana? – Dobiegł ich z oddali cichy, oślizły głos woźnego. – Czyżby któryś z uczniów wałęsał się o tej porze po szkole? –
– Chodź. – Cindy klepnęła Harry'ego w ramię. – Biegiem. –
Żadne z nich nie musiało tego drugi raz powtarzać. Puścili się pędem labiryntem korytarzy w tej samej chwili, w której rozległy się szurające kroki Filcha.
Biegli tak sami nie wiedzięli gdzie. W końcu zatrzymali się, oboje dysząc ciężko.
– Lu… Lu… Lumos – wykrztusiła Cindy między dwoma haustami powietrza, trzymając przed sobą różdżkę, która zabłysła słabym światełkiem.
Harry chwycił ją za rękę i pociągnął w korytarz, który okazał jej się dziwnie znany. Był to bowiem korytarz, prowadzący do wierzy Gryffindoru.
– Uda… Dało… Się – odezwała się, wciąż nie mogąc ochłonąć po szybkim biegu.
– Caput draconis. – Harry podał hasło portretowi grubej damy, a ta odsunęła się, robiąc im przejście i na szczęście dla nich, nie zadając żadnych pytań.
Gdy tylko portret się zamknął, Cindy padła na najbliższy fotel, nadal łapiąc z trudem oddech i chwytając się za bok, ponieważ złapała ją kolka.
– Mało brakowało – odezwał się Harry. Spojrzała na niego i pokiwała tylko głową. Znajdowali się w pokoju wspólnym całkiem sami, lecz mimo to na kominku wciąż płonął ogień.
– Mało brakowało – odezwała się jak echo Cindy, gdy już udało jej się uspokoić oddech. – Sama nawet nie wiem jak go zgubiliśmy.
– Wygląda na to, że nie świadomie pobiegliśmy na skróty – zauważył Harry.
– Ej wiesz co? – Cindy wstała. – To nie jest w cale głupie wytłumaczenie. Droga na skróty… Jest po północy, a ty wpadłeś na to tak łatwo… –
Urwała i potrząsnęła głową. Postanowiła powstrzymać się od wyrzucania z siebie wściekłości, która nagromadziła się w niej ponownie.
– No cóż – Stwierdziła po chwili. – Nie wiem jak ty, ale ja idę spać. –
Podeszła na chwilę bliżej niego i wyciągnęła rękę, jakby na zgodę.
– Dzięki że jakoś to przetrwaliśmy – odezwała się cicho. Ujął jej rękę, ale prawie natychmiast puścił.
– A ty na drugi raz nie stawaj w mojej obronie – odrzekł. – Miałaś rację. Nie musiałoby cię w cale tam być, gdybyś się nie odezwała.
– Daj spokój – żachnęła się. – Taka po prostu jestem. Ale w porządku. Już się nie odezwę. A ty… –
Zawachała się na moment.
– Jeśli kiedyś sobie o mnie przypomnisz – zaczęła nie pewnie. – No cuż… Wiesz gdzie mnie szukać. Ale szczerze? Myślałam, że dla ciebie i Rona nie jest ważne to, z kim zadają się osoby, które… No… Może uważaliście za… Nie wiem. Nie ważne. Może po prostu ja za szybko was polubiłam. –
Machnęła ręką.
– Dzięki za pomoc w zgubieniu Filcha – rzuciła na odchodne, po czym odwróciła się i skierowała w stronę drzwi, prowadzących do schodów do sypialni dziewcząt.
– Cindy… –
Zatrzymał ją prawie przy drzwiach jego głos. Odwróciła się mimowolnie.
– No co? – Spytała, wciąż lekko zaperzona.
– To nie jest do końca tak… – Teraz w jego głos wkradła się niepewność, a to, co do tej pory nakręcało Cindy do wściekania się, zaczęło klaskać z uciechy i wydawało się mówić: "pewnie. Niech teraz on się tak poczuje".
– Wiem – odezwała się cicho. – Chodzi ci o Hermionę tak? Nie lubicie jej, bo jest zarozumiała tak? Ach nie, czekaj. Ron tak uważa. Więc słuchaj dalej Rona. A teraz już lepiej idź spać, bo jutro czeka nas ciężki dzień, ze Snape'em włącznie. Dobranoc. –
Po tych słowach odwróciła się i odeszła, znikając po chwili za drzwiami i nie dając mu nawet szansy na wypowiedzenie słowa.
W dormitorium przebrała się po cichu w piżamę i wskoczyła do łóżka, waląc na dzień dobry w poduszkę pięścią.
– Nie rozumiem chłopaków – Pomyślała z goryczą, po czym przekręciła się na wznak i po jakimś czasie zasnęła.