I tak oto zyskała dwoje przyjaciół, co wiązało się od tond dla niej z tym, że musiała dzielić swój czas między nich a Hermionę, która nadal jednak pozostawała na uboczu. Cindy podzieliła się jednak z nią tym, co ona, Ron i Harry odkryli tamtej nocy. Hermiona zgodziła się z tezą, jaką we trójkę już zdążyli przedyskutować, że to coś musi być naprawdę ważne, lecz podchodziła do sprawy z wyraźnym dystansem. Tak więc Cindy nie poruszała więcej przy niej tego tematu. Całkiem inaczej było w przypadku Rona i Harry'ego. Gdy Hermiona siedziała w bibliotece, a Cindy zostawała w pokoju wspólnym, przysiadali się do niej obaj i we troje wymieniali się przypuszczeniami i hipotezami na temat tego, co jest ukryte pod klapą w podłodze. Pare razy nawet zabrali ją ze sobą do chatki Hagrida, przez co mogła bliżej poznać gajowego Hogwartu. Przez to wszystko ciężko jej było uwierzyć, gdy pewnego dnia uświadomiła sobie, że jest już w Hogwarcie równy miesiąc.
Przyłapywała się niekiedy na tym, że brakuje jej najzwyklejszych rzeczy, które do tej pory były dla niej normalne. Od co, zwykły odtwarzacz muzyki czy telewizja, ale w natłoku spraw szybko o tym zapominała.
Któregoś dnia odważyła się napisać pierwszy list do rodziców. Ciężko było jej się pozbyć lekkiego ścisku żołądka za każdym razem, gdy zjawiała się poranna poczta, a ona wiedziała, że żadna sowa niczego jej nie przyniesie, dla tego postanowiła to zmienić.
Zanim jednak wysłała list minęło trochę czasu, ponieważ musiała siąść na spokojnie i opisać swój pierwszy miesiąc szkoły w jak najbardziej zrozumiały dla nie magicznych rodziców sposób.
Pisała długo, wspominając o tym, że takich jak ona jest tutaj więcej. Po krótce opisała wszystkie przedmioty i nauczycieli, a na samym końcu wspomniała o tym, że mimo wszystko tęskni za rodzicami i za domem.
I gdy tak pisała, w pewnym momencie usiadł obok niej Harry. Ona jednak była tak skupiona na tym co robi, że zauważyła go dopiero wtedy gdy się odezwał i spytał:
– Co piszesz? –
Wzdrygnęła się i podniosła głowę, patrząc w jego stronę.
– List – odpowiedziała krótko. – Wiesz, do domu. –
Westchnął cicho w odpowiedzi.
– Dziwnie mi się patrzy na te wszystkie sowy rano – zagadnęła po chwili. – Wiesz. Z tą świadomością, że nic od nich nie dostanę.
– Mam tak samo – odpowiedział. – Ale Dursleyowie nic by mi nie przysłali, nawet gdyby mogli.
– Muszą być naprawdę okropni – przyznała ze smutkiem. – Tobie chyba musi być jeszcze ciężej niż mnie. Chociaż… Zależy chyba jak na to patrzeć. Ty przynajmniej za nimi nie tęsknisz. –
Pokiwał głową.
– Wręcz przeciwnie. Cieszę się że się z tamtąd wyrwałem. –
Teraz to ona pokiwała głową i zwinęła list w trąbkę.
– Idę to wysłać – rzuciła, wstając. Ku jej zaskoczeniu on zrobił dokładnie to samo.
– Mogę iść z tobą? I tak nie mam innego zajęcia. –
Cindy spojrzała na niego, otwierając szeroko oczy.
– To nie macie dzisiaj treningów quidditcha? – Spytała zaskoczona.
– Nie. Jest jutro.
– NO a Ron? – Spytała, rozglądając się po pokoju wspólnym.
– Jest tam. – Harry wskazał jej odległy kąt pokoju, gdzie siedział Ron, a nad nim stali jego starsi bracia bliźniacy.
– Co ty tam robisz, Ronuś? – Spytał go Fred. – Co tam bazgrolisz?
– Pokaż. – George pochylił się nad tym, co Ron aktualnie pisał.
– Ojojoj. – Zacmokał ze współczuciem. – Wypracowanie dla starego nietoperza Snape'a… Ale coś mozolnie ci to idzie, braciszku.
– Odwalcie się obaj – burknął Ron. – Ślęczę już nad tym od godziny.
– Rzeczywiście coś ci to nie idzie – stwierdził Fred.
– No i narobiłeś kleksików na pergaminku – Dodał George. – Snape tego nie pochwali.
– Powiedziałem, zamknijcie się obaj! – Ron już krzyknął, a jego uszy gwałtownie poczerwieniały.
– Dobra – Mruknęła Cindy do Harry'ego. – Przerwij tą szopkę. Ja pójdę sama. Nie musisz przecież mnie pilnować. –
Odwróciła się, lecz w ostatniej chwili na niego spojrzała.
– Ale dzięki za chęci dotrzymania towarzystwa – rzuciła na odchodne, po czym, upewniwszy się, że Harry udał się w stronę stolika Rona, ruszyła ku portretowi, odchyliła go i przelazła przez dziurę, ściskając w dłoni list.
Udała się do sowiarni. Nie była tam zbyt często, więc zawsze gdy tam wchodziła, nie potrafiła napatrzyć się na okrągłe, pozbawione okien pomieszczenie i grzędy, na których zwykle siedziały sowy różnej maści i rozmiaru.
Przez jakiś czas stała, błądząc wzrokiem po grzędach, aż w końcu wybrała siedzącą najbliżej małą sówkę, rozmiarów piłeczki tenisowej. Sówka akurat spała, więc Cindy podeszła, wyciągając rękę i budząc ją łagodnie. Sówka otworzyła jedno oko i popatrzyła na nią zdziwionym wzrokiem.
– Przepraszam że cię budzę. – Dziewczynka nadal przemawiała łagodnie do ptaka. – Ale czy mogłabyś mi to dostarczyć… Do domu? –
Przymknęła powieki, czując, jak zbierają się pod nimi gorące łzy i nie chcąc żeby spadły.
– Och weź się w garść – skarciła samą siebie.
Sówka tym czasem delikatnie schwyciła dziobem list, wyjmując go z niezbyt mocnego uścisku Cindy i sfrunęła jej na ramię. Dziewczynka podeszła z nią do okna, przez chwilę przytulając policzek do pierzastego boku sówki i szepcząc jej adres swojego domu. Nie miała co prawda pojęcia, czy sówka rozumie, ale wiedziała, że do tej pory wszystkie inne sowy nie zawodziły innych uczniów.
– Leć szczęśliwie – szepnęła. Sówka wydała z siebie stłumione pohukiwanie, po czym odbiła się lekko od ramienia dziewczynki i wyleciała przez okno. Cindy przez chwilę patrzyła jak wzbija się i opada, wyrównując lot, aż w końcu macha po raz ostatni skrzydełkami i odlatuje na dobre.
Stała tak jeszcze przez kilka chwil, obserwując z wysokości błonia. Najchętniej przeszłaby się wzdłuż jeziora, tak jak robiła to w cieplejsze dni, lecz pochmurne niebo nie nastrajało do takich spacerów.
Odwróciła się więc i z westchnieniem ruszyła do wyjścia, oglądając się po raz ostatni na sowy, które pohukiwały do niej łagodnie. Wśród nich, na jednej z najwyższych żerdzi dostrzegła śnieżnobiałą Hedvigę, sowę Harry'ego.
Wyszła z sowiarni i skierowała się z powrotem w kierunku wierzy Gryffindoru. Dotarła do rozsuwanych paneli, za którymi było kolejne przejście, gdy nagle poczuła, jak łapią ją czyjeś muskularne ręce z taką siłą, że na moment zaparło jej dech. Zdołała odwrócić głowę i zobaczyć wyszczerzoną głupawo twarz Goyle'a, jednego z kumpli Malfoya. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że jeśli jest tu Goyle, to musi być też Malfoy i Crabbe. Dobrze wiedziała, że ulubionym zajęciem tej trójki jest gnębienie słabszych, a zwłaszcza wtedy, gdy przyłapią kogoś całkiem samego.
Szarpnęła się z całych sił, ale w starciu z Goylem nie miała szans.
– Puść mnie, Goyle – Syknęła, usiłując uwolnić chociaż jedną rękę.
Z lewej strony dobiegł ją głośny, drwiący śmiech.
– No proszę – odezwał się Malfoy z uciechą, przeciągając po swojemu słowa. – Na kogo my tu natrafiliśmy. Na szlamę! Trzymaj ją, Goyle.
– Jak mnie nazwałeś? – Cindy nie znała tego słowa. Usłyszała je po raz pierwszy w życiu, lecz samo jego brzmienie wprawiło ją w złość. Poczuła się tak, jakby ją śmiertelnie znieważono.
– Szlama, White – Odparł Malfoy. – Bo tym właśnie jesteś. Mówiłem ci już kiedyś, co myślę o takich jak ty, którzy mają za rodziców mugoli. –
Prychnął z pogardą.
– Wiesz co mówi mój ojciec? – Ciągnął dalej, podczas gdy Cindy czuła, jak złość zaczyna rozsadzać ją od środka. – Ojciec cały czas mi powtarza, że takiej miernoty jak wy w ogóle nie powinno się wpuszczać do Hogwartu.. Nie jesteście w ogóle godni tego, by być czarodziejami. –
Cindy w tym momencie zrobiła coś, czego sama się po sobie nie spodziewała. Z nagłą gwałtownością i siłą wyrwała się Goyle'owi. Tłumaczyła to sobie potem w ten sposób, że wykorzystała zwyczajnie zaskoczenie Goyle'a, a jej drobna budowa zadziałała na jej korzyść.
W następnej chwili jej lewa ręka wystrzeliła do przodu jak pocisk, trafiając zaskoczonego Malfoya w twarz. Druga ręka natomiast sięgnęła po różdżkę i wykonała nią ruch, którego potem nie umiała nawet opisać. Z końca różdżki wystrzelił świetlisty promień, który ugodził w Crabbe'a, który akurat rzucił się w jej stronę. Coś takiego nie zdarzyło jej się ani nigdy przed tem, ani nigdy potem.
Obserwowała teraz z lekkim przerarzeniem, jak Crabbe zgiął się z bólu, Malfoy trzymał się za twarz, natomiast Goyle szykował się do kolejnego skoku, lecz na widok jej miny zaczął się cofać.
– A tylko się zbliż – odezwała się do niego głosem, który zaskoczył ją samą. Ręka, w której trzymała różdżkę trzęsła się tak, że nie byłaby puki co w stanie w nic wycelować.
– Dobra… – Głos Malfoya był nie pewny. – Spadajmy z tond, chłopaki. –
Odwrócił się i spojrzał na Cindy, a w jego oczach płonęła czysta nienawiść.
– Uważaj od tej pory gdzie chodzisz – syknął. – Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz. Masz szczęście, że nie było tu nikogo więcej, a zwłaszcza kogoś z nauczycieli.
– Ty też masz to samo szczęście – odparła roztrzęsionym głosem. – Nienawidzę cię.
– Wredna szlama. – Malfoy spojrzał na nią po raz ostatni, po czym skinął na Goyle'a i Crabbe'a, który zdążył już się pozbierać po niespodziewanym zaklęciu, a po chwili cała trójka odeszła, szepcząc między sobą.
Cindy jednak nie czekała aż znikną jej z oczu. Puściła się biegiem do wierzy Gryffindoru, chowając pospiesznie różdżkę do kieszeni.
Zaledwie otworzył się przed nią portret grubej damy, dała susa do środka i prawie wpadła na Rona i Harry'ego, którzy nadchodzili z na przeciwka.
– Hej, co się stało? – Ron wytrzeszczył na nią oczy. – Wyglądasz jakby nie wiem… Jakby ktoś cię mocno wkużył.
– Słuchajcie… – Nadal nie potrafiła zapanować nad drżeniem głosu. – Może nie tutaj… Chodźmy się przejść… Czy coś. –
– Ale… Jest zimno – poskarżył się Ron.
– No to chodźmy do Hagrida – Zasugerował Harry.
Cindy tylko pokiwała głową, po czym rozdzielili się, udając się do swoich dormitoriów, aby się ubrać w peleryny.
Wychodząc z dormitorium, Cindy rozglądała się w poszukiwaniu Hermiony, lecz nigdzie jej nie było. Musiała pewnie nadal siedzieć w bibliotece.
Ron i Harry czekali na nią przed portretem grubej damy.
– No dobra – zagadnął Ron, gdy wyszli już na błonia. – Więc o co poszło?
– Powiem wam. – Cindy odetchnęła głęboko świeżym, rześkim powietrzem. – Ale musicie mi coś obiecać.
– Zależy co by to miało być. – Ron zamyślił się.
– Musicie mi obiecać, że nie wparzycie Malfoyowi.
– Malfoy? – Harry gwałtownie przystanął, a kilka sów uleciało z pobliskiego drzewa na dźwięk jego głosu.
– Ciszej – Skarciła go Cindy. – Po prostu go nie szukajcie i tyle. Nie chcę po prostu, żebyście się w coś wpakowali. Już wystarczy, że ja miałam szczęście. –
I opowiedziała im od samego początku o tym, jak po wyjściu z sowiarni została osaczona przez trójkę ślizgonów.
– No i Malfoy wtedy nazwał mnie szlamą, cokolwiek to oznacza.
– Cooo? – Teraz to Ron zatrzymał się jak wryty i lekko pobladł. – Jak cię nazwał?
– Szlama – bąknęła Cindy, a uszy Rona poczerwieniały.
– Co za padalec – Warknął ze złością. Cindy i Harry wymienili zdziwione spojrzenia.
– No wiem że to brzmi… Ochydnie – ciągnęła dalej Cindy. – No i tu dochodzę do najlepszego. Nie wiem naprawdę jak ja to zrobiłam, ale wyrwałam się Goyle'owi, Malfoya rąbnęłam w twarz, a Crabbe oberwał z mojej różdżki. Nawet nie wiem co to było, bo nie rzuciłam przy tym żadnego zaklęcia. Po prostu samo to określenie tak mnie wkużyło.
– Każdego by wkurzyło – stwierdził Ron. – Niech ja go tylko…
– Ron, coś wam mówiłam – zaprotestowała gwałtownie, ruszając z miejsca.
– Ale co oznacza to określenie? – Spytał Harry. – Faktycznie brzmi okropnie.
– Bo takie jest – odparł Ron. – Szlama to jest najbardziej obraźliwe i chamskie określenie, jakie czarodziej może w ogóle użyć. Dotyczy ono czarodziei, urodzonych w mugolskich rodzinach, tak jak ty. –
Spojrzał na Cindy.
– Oczywiście normalnie nie używa się tego określenia. Mówi się po prostu mugolak. Ale szlama… Tak może powiedzieć tylko ten, który uważa się za lepszego od innych.
– Malfoy jeszcze powiedział, że jego ojciec powiedział, że takie osoby jak ja nie powinny w ogóle zjawić się w Hogwarcie – dodała Cindy.
– Niech spada – odparł Ron. – Chodziło mu o to, że czarodzieje z mugolskich rodzin są jakby… Nie czystej krwi, bo nie należą do żadnego rodu czarodziejów takich wiecie, z dziada pradziada. Oczywiście to kompletna głupota. Brudna krew, szlamowata krew… No nie ma czegoś takiego. –
Schodzili właśnie po trawiastym zboczu, wiodącym do chatki Hagrida.
– Mogłaś nie iść sama do tej sowiarni – stwierdził nagle Harry, zrównując się z Cindy.
– No i co? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Uważasz, że wtedy zostawiliby mnie w spokoju? A może lepiej, że natłukł byś Malfoyowi sam?
– Nie wiem – przyznał Harry. – Ale to jak cię nazwał, było naprawdę chamskie.
– Ja sobie to po prostu zapamiętam – odparła tonem, kończącym dyskusje. – Z resztą, wydaje mi się, że teraz za bardzo będzie się bał do mnie zbliżyć, chociaż… NIe wiem naprawdę co ja zrobiłam.
– Ja też kiedyś tak miałem – przyznał Harry i opowiedział jej o tym, jak jeszcze, nie świadomy tego kim naprawdę jest i będąc ściganym przez swojego kuzyna i jego bandę, w nie wyjaśniony sposób znalazł się na dachu szkolnej kuchni. Cindy nieco ulżyło i pozwoliła sobie nawet na blady uśmiech.
– Ale ty nie miałeś wtedy różdżki – stwierdziła. – Z resztą, jak oni by to wtedy wytłumaczyli? Że postraszyłeś ich z dachu batutą? –
Spojrzał na nią, a po chwili oboje wybuchnęli śmiechem, a Cindy poczuła się tak, jakby wszystko nagle wróciło do normy.
– Hej, z czego się śmiejecie? – Dogonił ich Ron, który w pewnym momencie został w tyle.
– Nie ważne – Odparła Cindy, uspokajając się. – Z niczego ważnego. –
Znaleźli się już przed chatką Hagrida. Harry zapukał, a po chwili w drzwiach ukazał się olbrzym, który rozpromienił się na ich widok.
Pare chwil później siedzieli już w środku, opowiadając Hagridowi o ostatnim zajściu. Podobnie jak Rona, Hagrida bardzo zbulwersowało zachowanie Malfoya, ale stwierdził, że nie należy się tym przejmować.
– Malfoy to burak – stwierdził olbrzym, stawiając przed nimi trzy kubki herbaty. – Wszyscy, którzy cię znają wiedzą przecież, że jesteś w porządku i nie ma znaczenia to, że twoi rodzice nie są magiczni. –
Zmierzwił Cindy włosy, gdy tym czasem olbrzymi brytan Hagrida, przywitawszy się już wystarczająco z Ronem i Harrym, przyszedł do niej i położył jej łeb na kolanach.
– O patrzcie – stwierdził Hagrid. – To jest to. Zwierzaki zawsze wyczują dobrych ludzi. Ni ma co się przejmować tym, co gada Malfoy i podobni do niego. Nie czysta krew. A idź. To zwykłe brednie.
– Ale czekaj. – Cindy spojrzała na Hagrida żywo, głaszcząc machinalnie łeb kła. – A jak sprawa ma się z takimi, którzy mają na przykład jednego rodzica czarodzieja, jak wy to mówicie? Czystej krwi tak? –
Hagrid pokiwał głową.
– A drugi rodzic jest taki jak ja, z nie magicznej rodziny, ale czarodziej? – Ciągnęła dalej. – Co wtedy z takim dzieckiem, jak ono jest postrzegane? Bo nie jest ani czystej krwi, ani mugolakiem. Ja przepraszam, ale tego nie rozumiem… –
Spuściła zmieszana wzrok.
– Ni przejmuj się. – Hagrid uśmiechnął się do niej. – Przecież masz prawo ni wiedzieć. No więc to jest tak, że teoretycznie taka osoba też pod to podpada. Nie to co czysty mugolak, no ale ni ma też po czystej linii samych czarodziejów, a dla takich jak Malfoy to też jest ni tak, jak być powinno. Bo wicie. –
Zwrócił się teraz do Cindy i Harry'ego.
– Slytherin I ci, którzy wyznawali jego idee wierzyli, że w Hogwarcie mogą uczyć się tylko ci, którzy są prawowitymi czarodziejami czystej krwi. Mieszańce i mugolaki nie. Ale tym ni ma się co przejmować. Znałem rodziców Harry'ego. To byli w porządku ludzie. Jego matka była taka jak ty. –
Spojrzał na Cindy.
– Też nie można było jej podskoczyć. No i tu dochodzimy do tego, jak wystraszyłaś Malfoya i jego kumpli. To była instynktowna reakcja. Zezłościłaś się, nagromadziło się tego w tobie i wybuchło. I na ich nieszczęście oberwali. Nie zrobiłaś nic złego.
– A jak Malfoy poskarży Snape'owi? – Cindy zadała najbardziej nurtujące ją w tej chwili pytanie.
– Nie naskarży – stwierdził z przekonaniem Hagrid. – Za bardzo będzie trząsł portkami. Poza tym, kto mu uwierzy bez światków?
– Snape – powiedzieli Cindy i Harry jednocześnie.
– Aaa tam, Snape. – Hagrid machnął ręką. – Bez dowodów nic nie zrobi. A w twarz Malfoy mógł dostać od każdego. Nie tylko naraził się Cindy. No już, głowa do góry. – –
W tym momencie Cindy poczuła prawdziwą ulgę. Zdenerwowanie całkowicie ją opuściło i po chwili zdobyła się na szczery, szeroki uśmiech.
część siódma.
I tak oto zyskała dwoje przyjaciół, co wiązało się od tond dla niej z tym, że musiała dzielić swój czas między nich a Hermionę, która nadal jednak pozostawała na uboczu. Cindy podzieliła się jednak z nią tym, co ona, Ron i Harry odkryli tamtej nocy. Hermiona zgodziła się z tezą, jaką we trójkę już zdążyli przedyskutować, że to coś musi być naprawdę ważne, lecz podchodziła do sprawy z wyraźnym dystansem. Tak więc Cindy nie poruszała więcej przy niej tego tematu. Całkiem inaczej było w przypadku Rona i Harry’ego. Gdy Hermiona siedziała w bibliotece, a Cindy zostawała w pokoju wspólnym, przysiadali się do niej obaj i we troje wymieniali się przypuszczeniami i hipotezami na temat tego, co jest ukryte pod klapą w podłodze. Pare razy nawet zabrali ją ze sobą do chatki Hagrida, przez co mogła bliżej poznać gajowego Hogwartu. Przez to wszystko ciężko jej było uwierzyć, gdy pewnego dnia uświadomiła sobie, że jest już w Hogwarcie równy miesiąc.
Przyłapywała się niekiedy na tym, że brakuje jej najzwyklejszych rzeczy, które do tej pory były dla niej normalne. Od co, zwykły odtwarzacz muzyki czy telewizja, ale w natłoku spraw szybko o tym zapominała.
Któregoś dnia odważyła się napisać pierwszy list do rodziców. Ciężko było jej się pozbyć lekkiego ścisku żołądka za każdym razem, gdy zjawiała się poranna poczta, a ona wiedziała, że żadna sowa niczego jej nie przyniesie, dla tego postanowiła to zmienić.
Zanim jednak wysłała list minęło trochę czasu, ponieważ musiała siąść na spokojnie i opisać swój pierwszy miesiąc szkoły w jak najbardziej zrozumiały dla nie magicznych rodziców sposób.
Pisała długo, wspominając o tym, że takich jak ona jest tutaj więcej. Po krótce opisała wszystkie przedmioty i nauczycieli, a na samym końcu wspomniała o tym, że mimo wszystko tęskni za rodzicami i za domem.
5 replies on “część siódma.”
Czytam to i faajne to jest. Też lubię Harrego.
wciąga jak nie wiem co.
no no, ale dobrze, że dała popalić ślizgonom. hehe. no i Hagrida też lubię z tej serii, jest taki dobry <3
Ee ja nie wiem czy tych od Rowling dobrze przedstawiam, ale trudno tam.
doobrze jest. 🙂