część dwunasta

Metodą dedukcji, naprowadzając jedno drugie, po jakimś czasie rozwiązali zagadkę tajemniczych butelek.
– No więc tak. – Cindy postukała paznokciem w pękatą butelkę, pierwszą z brzegu po swojej stronie. – Ta pozwala wrócić…
– A ta przejść dalej – wpadł jej w słowo Harry, wskazując na mały flakonik po swojej stronie. – Tylko że tego jest mało… W porównaniu z tą wielką, pozwalającą wrócić.
– Czy ty coś sugerujesz? – Odwróciła się do niego, przestraszona i zdecydowana jednocześnie.
– Nie, tylko… – Zawiesił głos. – Jeśli poszłabyś ze mną i natknęlibyśmy się na Snape’a czy Voldemorta… –

Metodą dedukcji, naprowadzając jedno drugie, po jakimś czasie rozwiązali zagadkę tajemniczych butelek.
– No więc tak. – Cindy postukała paznokciem w pękatą butelkę, pierwszą z brzegu po swojej stronie. – Ta pozwala wrócić…
– A ta przejść dalej – wpadł jej w słowo Harry, wskazując na mały flakonik po swojej stronie. – Tylko że tego jest mało… W porównaniu z tą wielką, pozwalającą wrócić.
– Czy ty coś sugerujesz? – Odwróciła się do niego, przestraszona i zdecydowana jednocześnie.
– Nie, tylko… – Zawiesił głos. – Jeśli poszłabyś ze mną i natknęlibyśmy się na Snape'a czy Voldemorta… –
Wzdrygnęła się lekko, ale wciąż na niego patrzyła.
– Harry, posłuchaj mnie – odezwała się zdecydowanie. – Wiem, że może nie za wiele ci się przydam… Cicho, nie przerywaj mi, bo nie mamy czasu na kłótnie. Hermiona musiała zostać z Ronem, który… –
Urwała, przełykając ślinę przez nagle ściśnięte gardło. Potrząsnęła po chwili głową.
– Po prostu idę z tobą i koniec.
– Cindy, ale… – Nadal chciał zaprotestować. – Jeśli tobie się coś stanie…
– Jaki ty jesteś głupi! – Podbiegła do niego nagle rozzłoszczona. – Idziemy razem. Nie zostawię cię samego, nawet jeśli w niczym się nie przydam. Daj mi ten flakonik. –
Patrzył na nią, blady i nadal nie pewny.
– A jeśli Ron i Hermionabędą potrzebować twojej pomocy bardziej niż ja? – Spytał, lecz ona machnęła tylko ręką.
– Daj mi to. NIe mamy więcej czasu. –
Sięgnęła nad jego ramieniem po flakonik i zbadała jego zawartość.
– Starczy dla nas obojga – stwierdziła.
– Jesteś… Jesteś tego pewna? – Harry nadal na nią patrzył tak, jakby już myślał o tym, co powie jej rodzicom, jeśli ona tego nie przeżyje.
– A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – Spytała. – Nie. Nie odpowiadaj. Po prostu chodź. –
Odkorkowała flakonik, odetchnęła głęboko i upiła mały łyczek. Poczuła się nagle tak, jakby wszystko w niej zlodowaciało i aż się wstrząsnęła.
– To nie jest trucizna? – Spytał Harry.
– Nie, ale smakuje jak… Sam zobaczysz. –
Nie było już odwrotu. Podała Harry'emu flakonik z resztą eliksiru, a on opróżnił go jednym łykiem. Jego reakcja była bardzo podobna do reakcji Cindy. Wstrząsnął nim dreszcz.
Spojrzeli na siebie, oboje przestraszeni i zdeterminowani jednocześnie. Harry odstawił pustą buteleczkę z powrotem na stół, a następnie ruszył w stronę czarnych płomieni, za którymi były kolejne drzwi.
Cindy podążała za nim jak w transie, nie czując się w cale tak pewnie. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że oboje zmierzają ku śmierci, która czai się za tamtymi drzwiami.
Harry zatrzymał się nagle i odwrócił.
– Co się stało? – Spytała Cindy.
– Zaczekaj. Weź chociaż to. –
Podszedł do niej, wyciągając z pod szaty złożoną pelerynę niewidkę.
– Całkiem o niej zapomniałem z tego wszystkiego – odezwał się, patrząc na nią zakłopotany.
– Harry, ale co nam to da? – Spytała niepewnie.
– Będziesz nie widzialna. Jeśli Snape jest już za tymi drzwiami, a założę się o wszystko, że tak jest, nie będzie chciał mieć na pewno żadnych świadków. Nie zobaczy cię.
– Harry… – Spojrzała na niego niepewnie. – A jeśli Ron i Hermiona…
– Nie jesteśmy już w stanie do nich wrócić, nawet gdybyśmy chcieli. – Harry wskazał na przeciwległe drzwi, od których odcinały ich purpurowe płomienie. – Musimy mieć nadzieję, że sobie poradzą i wezwą pomoc.
– A jeśli tam rzeczywiście będzie On? – Cindy patrzyła na niego ze strachem. – Jeśli……
– Nic już nie mów. – Podszedł do niej bliżej. – Gdybym naprawdę znalazł się w niebezpieczeństwie, wtedy będziesz mogła jakoś pomóc. Ale do puki uwaga Snape'a czy nawet Voldemorta będzie skupiona na mnie, tobie nic nie grozi… Nie mów nic. – dodał nieco chłodniej, gdy Cindy podniosła rękę i otwarła usta.
Po chwili narzucił na nią pelerynę, obchodząc ją uważnie dookoła, by sprawdzić czy płaszcz okrył ją całkowicie.
– W porządku – szepnął. – Nic nie widać. Możemy teraz iść. –
Cindy poszła za nim zrezygnowana, czując się tak, jakby wykorzystywała Harry'ego jak żywą tarczę. Nie chciała się ukrywać, zwłaszcza w obliczu tego co ich czekało, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że Harry zrobił co mógł, by ochronić ją w najbardziej możliwy na tą chwilę sposób.
Przechodząc przez płomienie myślała nad jakąś strategią. W krótkiej chwili doszła jednak do wniosku, że dwoje jedenastolatków ma nie wielkie szanse w starciu z dorosłym nauczycielem. Wiedziała jednak, że nie podda się bez obrony siebie i przyjaciela, nawet będąc nie widzialna.
– Jeśli tam rzeczywiście będzie Voldemort – szepnął Harry, oglądając się za siebie – Wtedy od razu uciekaj i sprowadź kogokolwiek z nauczycieli. Zrozumiałaś?
– Tak – odszepnęła, czując jak zalewa ją kolejna fala przerażenia.
Nie musieli mówić już nic więcej. Przeszli przez płomienie i znaleźli się w ostatniej już komnacie. I tak jak podejrzewali, już ktoś tam był.
Cindy zatrzymała się raptownie, o mało nie wpadając na Harry'ego i w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że jest nie widzialna i musi zachowywać się cicho. Nie mieli przed sobą tak znienawidzonego Severusa Snape'a, lecz kogoś całkiem innego.
– Profesor Quirrell? – Harry wyraził na głos to, co Cindy właśnie czuła. Zdziwienie i szok. Cofnęła się na pare kroków, wstrzymując oddech i wpatrując się w profesora.
– Zaskoczenie, prawda? – Przemówił nauczyciel całkiem innym niż zazwyczaj głosem. – No tak. Kto by podejrzewał tego bbbiedddnego jjjjąkkkałę ppprofessssora Quirrrrrella? –
– Nie wierzę – wykrztusił Harry, oddalając się od Cindy. – Nie wierzę że to pan. To pan chce ukraść kamień?
– Potter. – Quirrel stanął profilem, ponieważ, jak Cindy dopiero teraz zauważyła, wpatrywał się w duże zwierciadło o pięknie zdobionych ramach. – Myślałeś, że tylko ty jesteś taki mądry i że tylko ty wiesz o kamieniu? –
Quirrel mówił prawie szeptem, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że Cindy przebiegł dreszcz, a palce zacisnęły się mimowolnie na różdżce. Była gotowa natychmiast się ujawnić, gdyby tylko zaatakował Harry'ego.
– Ja myślałem, że to Snape… – Harry najwidoczniej też nie wiedział co o tym myśleć.
– No taak, Severus. – Quirrel zaśmiał się, a Cindy przebiegł dreszcz na dźwięk tego śmiechu. – Fajnie mieć takiego Severusa, na którego można zwalić całą winę, co nie? Snape wyczuje moment. Gdyby nie on, już by cię tu nie było. Pamiętasz pierwszy mecz quidditcha, kiedy prawie spadłeś z miotły?
– Ale… – Harry tylko tyle najwidoczniej był w stanie wykrztusić.
– No właśnie. –
Cindy dostrzegła kątem oka uśmiech Quirrella.
– Naprawdę nie wiele brakowało. Prawdę mówiąc, udałoby mi się ciebie zabić już wcześniej. Nie utrzymałbyś się tak długo na miotle, gdyby Snape nie mruczał swoich hokus pokus.
– Snape? ALe jak to Snape? –
Cindy podkradła się trochę bliżej, słysząc szok w głosie Harry'ego.
– Przecież Snape mnie nienawidzi.
– Taa, nie pała do ciebie sympatią – przyznał Quirrell. – Ale nie życzył ci śmierci. To on cię uratował, wcześniej niż twoi żałośni przyjaciele. Jedno z nich wpadło na mnie i przerwało mój kontakt wzrokowy z tobą, kiedy biegło, by podpalić Snape'a. Cuż za głupota i naiwność. Twoi głupi przyjaciele wyciągają pochopne i nie słuszne wnioski równie szybko jak ty. –
Rozejrzał się po komnacie, jakby spodziewał się ujrzeć jeszcze kogoś prucz niego i Harry'ego. Cindy przytuliła się do ściany, z trudem powstrzymując drżenie.
– Ale jakoś nie widzę, by któreś z nich było tu teraz przy tobie – zagadnął Quirrell. – Przyjaciele cię porzucili? Chcą, żebyś umarł za nich? Tym lepiej dla mnie. Nikt mi nie przeszkodzi w tym co chcę zrobić. Ty też mogłeś nie stawać mi dzisiaj na drodze, to być może zachowałbyś życie, tak jak ci twoi… –
Prychnął pogardliwie.
– Żałośni przyjaciele – dokończył. – Szlamy i zdrajca krwi. –
Cindy poczuła, jak wściekłość wypełnia ją niczym trucizna. Z trudem powstrzymała się od tego, by nie zrzucić z siebie peleryny i nie wyciągnąć różdżki. Chłodna logika podpowiedziała jej jednak, że puki co, to właśnie ona i Harry mają teraz przewagę nad Quirrellem.
– Niech tak pan nie mówi! – Krzyknął Harry, a głos mu lekko zadygotał ze złości.
– No proszę, jaki rycerski – zadrwił Quirrel. – A jakie ma znaczenie to, jak nazywam twoich przyjaciół, skoro i tak nikomu o tym nie powiesz? –
Machnął różdżką, którą najwidoczniej chował za plecami, a z jej końca wystrzeliły cienkie sznurki, które skrępowały ręce i nogi Harry'ego. Cindy zobaczyła jak upadł, patrząc nadal na Quirrella w niemym niedowierzaniu.
– Dla czego? – Wykrztusił po chwili. – Po co panu ten kamień?
– Za wiele chciałbyś wiedzieć – syknął QUirrell, krążąc wokół Harry'ego jak drapieżnik wokół ofiary.
Cindy myślała gorączkowo co robić. Nie mogła się ujawnić tylko dla samej idei. Musiała jakoś obezwładnić QUirrella. Problem polegał na tym, że nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby w tej chwili im pomóc.
– Quirrell – dało się słyszeć nagle głos, który sprawił że aż się zatrzęsła. Ten głos był zimny i piskliwy.
– Chłopak za dużo wie – przemówił ponownie. – Daj mi z nim porozmawiać, zanim go zlikwidujesz.
– Ale mistrzu. – To był głos Quirrella. Cindy miała wrażenie, że Quirrell rozmawia z kimś niewidzialnym, kto stoi bardzo blisko niego. – Mistrzu, a co z kamieniem?
– Najpierw chłopiec, potem kamień – odparł ten lodowaty głos. Cindy usłyszała, jak leżący na ziemi Harry oddycha szybko, łapczywie chwytając powietrze. Przerażona myślała jak mu pomóc. Przecież nie przyszła z nim tutaj tylko po to, by bezczynnie stać i przyglądać się temu wszystkiemu.
Dostrzegła, jak Quirrell unosi ręce i zaczyna odwijać swój do tej pory nieodłączny turban. Stał odwrócony do niej przodem, więc widziała tylko jego twarz i szeroko otwarte oczy. Po chwili materiał turbanu upadł na ziemię i usłyszała krzyk Harry'ego, którego najwidoczniej nie był w stanie powstrzymać. Nie widziała jednak tego, co musiał zobaczyć przyjaciel, a co go najwidoczniej przeraziło.
– Harry Potter – rozległ się ten sam zimny głos i teraz Cindy już zrozumiała, z kąt się wydobywał. Skuliła się, unosząc tylko różdżkę pod peleryną i czując się podle.
– Widzisz co ze mną zrobiłeś? – Zabrzmiał po chwili ten sam głos. – Tym teraz jestem. I właśnie dzisiaj znowu chcesz udaremnić mi plany powrotu? Bo właśnie to by się stało przy użyciu kamienia. Ale to nic. Można to wybaczyć, bo nic się nie stało. Po prostu umrzesz nieco wcześniej. –
Cindy podpełzła bliżej Quirrella, starając się nie wydawać z siebie dźwięku. Nie wiedziała jeszcze co zrobi, ale jednego była pewna. Musi znaleść się jak najbliżej Quirrella i Harry'ego.
– Ja sam nie jestem jeszcze w stanie rzucić żadnego zaklęcia – kontynuowało dalej to coś, co kryło się pod turbanem Quirrella. Cindy wydawało się, że ten głos na całe szczęście zagłusza łomot jej serca.
– Ale nie martw się, Harry. Mój wierny sługa zrobi to za mnie. Koniec życia, kupionego ci przez twoją matkę. Sam powiedz, dziesięć lat. Czy to było warte tego, żeby ginęła? –
Cindy podkradła się jeszcze bliżej i uniosła różdżkę, starając się powstrzymać drżenie rąk. Wiedziała, że ma coraz mniej czasu.
– Ale nikogo teraz tu nie ma przy tobie – zadrwił głos. – Nikt cię nie obroni. Zrób to, Quirrell. –
I w tym momencie, gdy Quirrell zaczą się odwracać, Cindy podjęła decyzję, która była jednocześnie nieodpowiedzialna i spontaniczna.
Jednym ruchem zrzuciła z siebie pelerynę niewitkę, stając tuż obok Quirrella.
– On w cale nie został sam – krzyknęła piskliwie.
Machnęła różdżką, która w locie udeżyła w różdżkę Quirrella i sprawiła, że wypadła właścicielowi z ręki, krzesząc fontannę iskier.
– Nie! – Krzyknął Harry głosem nabrzmiałym z bólu. – Cindy, uciekaj! To on! –
Cindy spodziewała się, że ogarnie ją większa fala przerażenia niż ta, którą poczuła po jego słowach. Ten strach który odczuła, zadziałał jednak przeciwnie. Upadła na ziemię, rzuciła się w bok, przetaczając się po zimnej posadzce i wyciągnęła rękę. Jej dłoń natrafiła na różdżkę Quirrella, którą schwyciła czubkami palców.
– Głupia dziewczyna. – Quirrell zaśmiał się śmiechem Voldemorta. – Naprawdę głupia. –
Cindy tym czasem wstała, ściskając w rękach obydwie różdżki, swoją i Quirrella.
– Nie pomyślałaś o jednym – stwierdził beztrosko Quirrell. – Że jest tu przecież jeszcze różdżka Pottera.
– Nie użyjesz jej – syknęła ze złością. Spojrzała na Harry'ego, który szarpał się rozpaczliwie w więzach. Oczy miał przymknięte, a twarz wykrzywioną z bólu.
– Żeby jej użyć, potrzebujesz do tego tak czy inaczej różdżki. –
Nie wiedziała, z kąt w jej głosie zadomowiła się taka siła. Podejrzewała, że to strach paradoksalnie sprawił, że stała się odważniejsza.
– Czyżby? – Quirrell zaśmiał się. – To się jeszcze okarze. –
W jednej chwili rzucił się na Harry'ego, wyciągając rękę, by wydrzeć mu z kieszeni różdżkę.
– Zostaw go – krzyknęła Cindy, jednym skokiem znajdując się przy nich. W ferworze walki wypuściła obydwie różdżki, które potoczyły się gdzieś pod ścianę. Mając wolne ręce, wyciągnęła je i schwyciła Quirrella za nadgarstki.
Quirrell szarpnął się dziko, uwalniając jedną rękę, która chlasnęła Harry'ego po twarzy. W tym momencie dało się słyszeć pełen bólu i zaskoczenia krzyk, lecz nie był to krzyk Harry'ego.
Cindy, która nadal trzymała Quirrella zobaczyła, że w miejscu, które dotknęło skóry Harry'ego wygląda jak dopiero co oparzone wrzątkiem.
Odtoczyła się w bok, pociągając za sobą Quirrella. Oboje upadli na podłogę nie daleko Harry'ego.
– Co ty robisz, głupcze? – Syknął z tyłu głowy głos Voldemorta. – Zabij ich oboje.
– Ale mistrzu. – Quirrell wyszarpnął się z uścisku Cindy, prawie wyłamując jej przy tym palce. Ona natomiast rzuciła się ku miejscu, w którym leżały porzucone przez nią różdżki wiedząc, że Quirrell ma zamiar zrobić dokładnie to samo.
I gdy była już nie daleko, pełznąc tak na czworakach, ich nauczyciel rzucił się na nią z impetem. Krzyknęła z bólu i znowu upadła, czując smak krwi. Ponownie chwyciła Quirrella za ręce i przez chwilę szamotali się ze sobą, a Voldemort tylko wywrzaskiwał z wściekłością, by Quirrell w końcu ich zabił.
– Cindy – Dało się nagle słyszeć krzyk Harry'ego. – Zaciągnij go tu bliżej! –
Akurat sięgała wolną ręką po różdżkę, która znalazła się akurat w jej zasięgu. Uwolniła się od Quirrella, lecz ten rzucił się za raz za nią i znowu dopadł, chwytając za rękę trzymającą różdżkę.
W tym momencie jednak wrzasnął z bólu i odskoczył. Cindy rozejrzała się. Zobaczyła że Harry cofa lewą rękę, którą jakoś udało mu się uwolnić z więzów. Musiał złapać QUirrella za przedramię, ponieważ dostrzegła wykwitające na skórze nauczyciela czerwone bąble.
Cindy upadła obok Harry'ego, z trudem łapiąc oddech. W ręce nadal ściskała różdżkę, która okazała się różdżką Quirrella. Zdała też sobie sprawę z tego, że krew której smak czuła, pochodzi z jej rozciętej wargi.
– Nie wytrzymam chyba długo – szepnął Harry. Wyciągnęła trzymaną przez siebie różdżkę i wcisnęła mu ją w wolną rękę. Chciała coś powiedzieć by dodać im obojgu otuchy, lecz zdała sobie sprawę z tego, że nie ma na to czasu.
Zerwała się więc i rzuciła w stronę Quirrella, który akurat pełzł w kierunku jej różdżki, nadal porzuconej na podłodze. Rozpłaszczyła go na ziemi, lecz z łatwością odrzucił ją od siebie i wstał, zbliżając się do Harry'ego i celując w niego jej własną różdżką.
Cindy leżała na ziemi, wyczerpana po walce. W głowie miała tylko jedno. To koniec. Harry za raz zginie, a potem ona. Całe ich poświęcenie na nic.
Odwróciła się by zobaczyć, jak Quirrell dopada Harry'ego, wytrącając mu różdżkę z ręki. Usłyszała jak Harry krzyczy z bólu, a po chwili jeszcze przeraźliwsze wycie Quirrella, gdy Harry schwycił go jeszcze za twarz, a z tym wyciem zmieszał się syk voldemorta:
– Zabij go! Zabij! –
Zdołała podczołgać się nieco bliżej. Zobaczyła, jak ciało Harry'ego nagle staje się bezwładne i wiotkie. Krzyknęła z przerażenia i chciała wstać, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chciały ją podźwignąć.
Opadła z powrotem, uderzając policzkiem w zimną posadzkę i w następnej chwili zapadła się w ciemność i nicość.

5 replies on “część dwunasta”

Nie prawda. Wiecie co sobie dzisiaj uświadomiłam? Że w tej walce nie padło ani jedno zaklęcie. To był po prostu pokaz siły.

No ciężko byłoby sobie wyobrazić dzieci używające jakiejś zaawansowanej magii na pierwszym roku. Moje wstępne założenie było takie, że Quirrell miał użyć chociaż raz cruciatusa, no ale akcja wymknęła mi się z pod kontroli i poleciała własnym torem.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink