Gdy otworzyła oczy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś się nad nią pochyla.
– Jeśli zabiłeś już jego, to mnie też możesz, Quirrell – wymamrotała, starając się brzmieć na tyle dzielnie, na ile było ją stać.
Usiadła gwałtownie i poczuła, jak ktoś łagodnie popycha ją z powrotem. Opadła bezradnie do pozycji leżącej, czując, że zapada się w coś miękkiego. To na pewno nie były zimne płyty, na których leżała.
– Uspokój się – usłyszała nad sobą cichy, łagodny głos. Otworzyła oczy i zamrugała, bo nagle zaszły jej łzami.
Zobaczyła nad sobą twarz Dumbledore'a.
– Panie profesorze, gdzie Harry? Co się stało z Quirrellem i kamieniem? Voldemort… On tam był… A Ron i Hermiona? –
Usiadła znowu, tym razem nie dając się powstrzymać Dumbledore'owi.
Nie daleko od siebie usłyszała coś, co zabrzmiało jak powstrzymywane łkanie. Rozejrzała się dookoła, czując lekkie zawroty głowy.
– Cindy, jesteśmy tutaj. –
To nie był głos Dumbledore'a. Cindy nie miała już wątpliwości, że to Hermiona i że to ona właśnie robiła wszystko by nie płakać.
– A Ron? – Spytała cicho.
– Ja też tu jestem – odpowiedział jej głos Rona.
– Spokojnie, musisz odpocząć – odezwał się Dumbledore. – Na całe szczęście że zdążyłem. Niemal w ostatniej chwili.
– Ale… Mi nic nie jest. – Cindy nagle zdała sobie z tego sprawę i wstała. Zawroty głowy minęły, wzrok też jej się całkiem wyostrzył.
– To może chociaż usiąć. – Dumbledore łagodnie osadził ją na łóżku i przez chwilę trzymał za ramię. Cindy miała wrażenie, że złe wiadomości dopiero ją czekają.
– Profesor Quirrell nie żyje – stwierdził Dumbledore. – Zdążyłem ściągnąć go z Harry'ego w samą porę.
– A Kamień? Przecież… To wszystko z jego powodu…
– Kamień zostanie zniszczony – odparł Dyrektor. – A jeśli już mowa o kamieniu, muszę załatwić pare spraw z tym związanych. Ron i Hermiona wszystko ci wyjaśnią. –
Wstał i po chwili wyszedł.
– Mówił tak, jakbym tylko ja to przeżyła – Mruknęła, gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi. – Wszystko ci wyjaśnią, musisz odpocząć, bla bla bla… Co się stało? –
Spojrzała na nich z lękiem.
– No więc kiedy ty i Harry odeszliście… – Hermionie drżał nieco głos. – Udało mi się przywrócić Ronowi przytomność. Nic mu poza tym nie było…
– Ale zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie przejdziemy tam do was – dokończył Ron.
– Więc pomyśleliśmy, że pójdziemy i powiemy o wszystkim Dumbledore'owi – dopowiedziała Hermiona. – No i poszliśmy…
– I minęliśmy się z nim prawie – dodał Ron. – Nie musieliśmy długo opowiadać. Za raz tam do was poleciał i…
– I przyniósł was – dokończyła Hermiona, a wargi jej drżały.
– Minął kwadrans odkąd tu jesteście i ty się obudziłaś – rzekł Ron. – Ale Harry…
– Gdzie on jest? – Cindy wstała, a Hermiona wskazała bez słowa drugi kąt sali skrzydła szpitalnego.
– Tam leży – odezwała się głucho. – Wyglądał okropnie, gdy was Dumbledore przyniósł. Jeszcze bardziej okropnie niż ty… –
Oczy Cindy powędrowały we wskazanym kierunku i wtedy go zobaczyła. Leżał nieruchomo, w takiej samej pozycji, w jakiej zapamiętała jak upadał, z lewą ręką leżącą bezwładnie, a prawą przylegającą mu do boku. Jego twarz była biała jak papier, oczy zamknięte, a usta otwarte jak w bezgłośnym krzyku.
– Tam był Voldemort – wymamrotała, opadając z powrotem na łóżko i zasłaniając twarz rękami. – Voldemort… Siedział pod turbanem Quirrella… Quirrell miał dwie twarze. –
Hermiona pisnęła, a ron wytrzeszczył oczy.
– Harry dał mi… Swoją pelerynę niewidkę. – Cindy mówiła dalej, choć czuła, jak coś boleśnie ściska ją za gardło. – Powiedział że… W ten sposób będę niewidoczna, Byliśmy pewni że… Że tam będzie tylko snape… Ttylko Ssnaape… –
Zakryła szczelniej twarz, a po chwili poczuła ciepłe łzy, cieknące jej między palcami.
Hermiona też załkała. Przysunęła się do niej i objęła ramieniem. Cindy jednak nie odsłaniała twarzy, nie chcąc puki co na nikogo patrzeć.
– To było ssstraaaszne – zaszlochała, wstrząsana płaczem. – On… Ta jego twaarz… I ten ggłos… Tto nie był głos Qui… Quirrella… –
Odetchnęła głęboko pare razy.
– Już dobrze. – Hermiona poklepywała ją po ramieniu, choć Cindy czuła jak i ona również się trzęsie. – Żyjecie. Wszyscy żyjemy, to jest najważniejsze. –
W tym momencie w drzwiach, wiodących do jej biura ukazała się pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.
Podeszła do Cindy, która opuściła bezwładnie ręce, mrugając oczami i pozbywając się resztek łez.
– Jak się czujesz? – Spytała pielęgniarka, zaglądając jej z niepokojem w twarz.
– W porządku – odparła dziewczynka takim głosem, jakby miała chore zatoki. – Pani Pomfrey, a co z Harrym? Czy on… Czy on się obudzi? –
Pielęgniarka zerknęła w stronę bezwładnej postaci w drugim kącie.
– Jest nie przytomny i bardzo osłabiony – stwierdziła. – Z tego co mówił profesor Dumbledore wynika, że miał bezpośredni kontakt z tym, czego tobie udało się uniknąć i dla tego zniósł to gożej. Ale jestem pewna, że w krótce się obudzi. –
Cindy usłyszała, jak Ron i Hermiona oddychają z ulgą, a ona sama pozwoliła sobie dopiero teraz na całkowite rozluźnienie. Byli już bespieczni. Kamień filozoficzny nie dostał się w ręce Quirrella. Z drugiej jednak strony ciężko było jej uwierzyć w to, że to właśnie oni tego dokonali.
Następnego dnia opuściła skrzydło szpitalne. Fizycznie nic jej nie dolegało, ale przez całą noc miała koszmary, w którym pojawiał się złowrogi głos Voldemorta, wypowiadający słowa, których nie rozumiała.
Najgorszym jej zmartwieniem był jednak fakt, że Harry nadal pozostawał nie przytomny. Ona, Ron i Hermiona spędzali przy nim tyle czasu ile tylko mogli, jakby mięli nadzieję, że ściągną go z powrotem samą obecnością. Cindy mówiła do niego, chociaż nie była pewna czy on to słyszy. Wiedziała jednak to, że uratował jej życie, a ona sama go nie posłuchała. Nie uciekła gdy zdała sobie sprawę z tego, że mają do czynienia z Voldemortem, a przecież to Harry na niej wymógł w tej ostatniej chwili, w której mogli porozmawiać.
Bywało jednak tak, że gdy zostawała sama, siedząc na łóżku w dormitorium zastanawiała się, co by było, gdyby wtedy jednak uciekła. Czy wtedy sprawy nie potoczyłyby się o wiele gożej, bo przecież mogła nie zdążyć dotrzeć do nauczycieli.
Gdyby ktoś jej powiedział, że to ona udaremniła Quirrellowi pierwszą próbę zabicia Harry'ego, zwyczajnie by to wyśmiała. Ona sama uważała, że to nie ona ocaliła przyjaciela, tylko właściwie jej brawura granicząca z głupotą.
Dwa dni później zamierzała udać się do Hagrida, który również był ich towarzyszem przez ostatnie kilka dni, gdy nagle do pokoju wspólnego pędem wbiegła Hermiona.
– Cindy, Cindy chodź – zawołała, chwytając ją za rękę i ciągnąc za sobą. – Chodź, och proszę, szybciej.
– CO się stało? – Spytała trochę zaskoczona, wybiegając za nią przez dziurę pod portretem.
– Harry – wydyszała Hermiona, a Cindy przeszył paroksyzm strachu.
Pobiegły we dwie do skrzydła szpitalnego i w wejściu prawie wpadły na profesora Dumbledore'a, który akurat z tamtąd wychodził.
– Czy on… – Cindy spojrzała na dyrektora, widząc że się uśmiecha.
– Obudził się – odparł pogodnie. – Pan Weasley już przy nim jest. –
Pani Pomfrey ukazała się za plecami Dumbledore'a.
– Możecie wejść – odezwała się lekko oschle. – Ale tylko dla tego, bo sam mnie o to prosił. I na bardzo krótko. –
Cindy spojrzała z niemą podzięką na pielęgniarkę, po czym razem z Hermioną przekroczyły próg.
Zobaczyły Rona siedzącego na krześle obok łóżka, na którym, wsparty o poduszkę na w pół leżał Harry.
Na odgłos kroków obaj odwrócili się w ich stronę. Ron uśmiechnął się szeroko, a Harry rozchylił usta, jakby coś go bardzo zdziwiło.
– Harry! – Pisnęła Cindy, podbiegając do niego. Chciała mu tyle powiedzieć, lecz w tym momencie głos odmówił jej posłuszeństwa. Stała po prostu obok Rona, wpatrując się uważnie w Harry'ego, a on odwzajemniał to spojrzenie.
W końcu to on sam się odezwał:
– Dobrze cię znowu widzieć… No i… Udało nam się.
– Tak Harry, tak. – Hermiona szybko przysunęła jej drugie krzesło, na które opadła. – Prawdę mówiąc, żyję dzięki tobie. Uratowałeś mnie.
– A ty mnie – odparł Harry, po czym dodał, ku uldze Cindy zmieniając temat:
– Profesor Dumbledore powiedział mi o kamieniu i o tym co się stało… Jak nas znalazł dzięki wam. –
Spojrzał na Rona i Hermionę, która leciutko się zaróżowiła.
– Nie przejmój się kamieniem – zawołał Ron. – Najważniejsze jest to, że żyjecie. Leżałeś tak trzy dni. Cindy nic poważnego się nie stało, ale ty…
– To był on. – Głos Harry'ego był cichy i niski.
– Harry, a dla czego on… ZNaczy Quirrell… – Cindy urwała, bo zamierzała zadać pytanie, które nurtowało ją dopiero od nie dawna. – Quirrell nie mógł cię dotknąć. Czy Dumbledore powiedział ci, dla czego? –
Harry podciągnął się nieco wyżej, podkurczając nogi i sprawiając, że jego twarz znalazła się w cieniu.
– Powiedział. – Mówił powoli, ważąc każde słowo. – Dla tego, bo moja matka oddała za mnie życie gdy byłem mały. Tak jakby… Naznaczyła mnie tą swoją ofiarą. A Quirrell… Nie mógł tego znieść. –
Cindy odwróciła się, mrugając szybko powiekami i dostrzegła, że Hermiona robi to samo. Ron chyba wyczuł, że trzeba zmienić temat, bo odezwał się z wymuszoną beztroską:
– W każdym bądź razie, musisz wyzdrowieć do jutra, Harry. Jutro są wyniki egzaminów.
– Co? – Cindy aż podskoczyła. W wirze wydarzeń całkowicie zapomniała o egzaminach.
– I nie mamy już obrony przed czarną magią – dodała Hermiona.
– No i nudno bez ciebie – dopowiedziała nieśmiało Cindy. – Wiesz, tak jakoś… Inaczej. Słuchaj Harry, będę mogła poćwiczyć z tobą latanie na miotle? No sam wiesz, w tej sali z latającymi kluczami robiłam to po raz pierwszy, a ty w powietrzu jakbyś dostawał drugie życie. Pokażesz mi, czy w ogóle dobrze to robię?
– Jasne. – Popatrzył na nią uważnie. – Może nawet załapiesz podstawy quidditcha. Mogłabyś być dobrą szukającą, gdybyś nauczyła się zasad i poćwiczyła.
– Ja? – Cindy spojrzała na Rona i Hermionę. – Powiedzcie, że on tylko żartuje.
– Nie wygląda jakby żartował – stwierdził Ron, a jego głos zadrżał od ukrywanego rozbawienia. – Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie widziałem go tak poważnego. —
Wszyscy czworo spojrzeli po sobie i po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęli się do siebie szeroko.
W tym momencie zjawiła się pani Pomfrey.
– Dość już tego – fuknęła. – Siedzicie tu prawie piętnaście minut! Pacjent potrzebuje odpoczynku!
– To może ja pójdę do Hagrida – odezwała się Cindy, wstając. – Powiem mu że się ocknąłeś, Harry. Bardzo się o ciebie martwił.
– Pójdziemy z tobą – zaoferowała się Hermiona, a Ron pokiwał głową.
– Pozdrówcie go ode mnie – pożegnał ich Harry, gdy już byli prawie przy wyjściu.
– Możesz się o to nie martwić – odpowiedziała Cindy uspokajająco. – Odpoczywaj jeszcze i zbieraj siły.
– Musisz do nas jak najszybciej wrócić – dodała Hermiona, po czym cała trójka opuściła skrzydło szpitalne.
* * *
– Przesuń się trochę bardziej do tyłu. I nie kul się tak, przecież ta miotła cię nie zrzuci. –
Minął tydzień, odkąd następnego dnia Harry opuścił skrzydło szpitalne i odkąd zostały ogłoszone wyniki końcowych egzaminów. Wszyscy pierwszoroczni zdali do następnej klasy i teraz mogli się cieszyć beztroską i błogim lenistwem.
Było ciepłe, letnie popołudnie, a Cindy i Harry znajdowali się właśnie na pustym boisku do Quidditcha. Harry poprosił panią Hooch o to, by pożyczyła Cindy na pół godziny jedną ze szkolnych mioteł, a sam dosiadał swojego Nimbusa 2000.
Cindy spojrzała w górę na trybuny, gdzie widać było tylko Rona i Hermionę, natomiast nie daleko od niej samej, przypatrując się uważnie, stała pani Hooch, która nie chciała zostawić dwojga jedenastolatków samych na boisku.
– Pamiętasz co mówiła pani Hooch? – Spytał Harry. – Odpychasz się od ziemi. Żeby wznieść się wyżej, musisz zadrzeć lekko miotłę, a żeby wylądować, wychylasz ją do przodu.
– Taak, pamiętam – bąknęła bez przekonania Cindy.
– No i uważaj jak będziesz w górze – ostrzegł Harry. – Te meteory trochę szarpią.
– Achaa – odparła ponownie.
– Harry, tylko sprowadź ją potem bezpiecznie na ziemię – zawołał Ron z trybun.
– Bez obaw, przecież tu jestem – odpowiedziała pani Hooch. – No dalej. Jeśli chcecie ćwiczyć to jazda. Chyba panna White nie potrzebowała tej miotły po to, żeby pozamiatać boisko. –
Cindy wybuchnęła śmiechem, który przerodził się w głośny pisk, gdy odepchnęła się od ziemi i wystrzeliła w powietrze, czując nagle radosne uniesienie, którego nie miała okazji poczuć przy pościgu za zaczarowanymi kluczami. Wtedy była zbyt przerażona perspektywą tego, co muszą zrobić.
Teraz jednak poddała się temu w pełni, wzbijając się łagodnie w górę.. Obok niej przemknęła jakaś rozmazana plamka. Cindy wykonała zwrot i dostrzegła, że ową plamką jest Harry, który wyprzedził ją na swoim Nimbusie 2000, mknąc w przeciwległym do niej kierunku.
Cindy zacisnęła mocno palce na rączce miotły i na w pół świadomie wykonała w powietrzu beczkę, co sprawiło że Harry aż krzyknął, a Ron podskoczył z radości na trybunach. Natomiast Cindy pomknęła za Harrym, a po chwili powietrze wypełnił radosny śmiech ich obojga.
Gdy pół godziny później wylądowali na ziemi, oboje byli zarumienieni z podniecenia.
– To było super – zawołała z entuzjazmem Cindy, podczas, gdy pani Hooch podbiegła do nich.
– No no – przyznała z uznaniem. – Nie mam pojęcia, czy to szkoła Pottera czy nie, ale całkiem zgrabnie trzymasz się na miotle. –
Cindy zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy tym czasem biegli ku nim Ron i Hermiona. Oboje cieszyli się tak, jakby to nie było takie sobie tam latanie, tylko wygrany mecz quidditcha.
część trzynasta.
Gdy otworzyła oczy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś się nad nią pochyla.
– Jeśli zabiłeś już jego, to mnie też możesz, Quirrell – wymamrotała, starając się brzmieć na tyle dzielnie, na ile było ją stać.
Usiadła gwałtownie i poczuła, jak ktoś łagodnie popycha ją z powrotem. Opadła bezradnie do pozycji leżącej, czując, że zapada się w coś miękkiego. To na pewno nie były zimne płyty, na których leżała.
– Uspokój się – usłyszała nad sobą cichy, łagodny głos. Otworzyła oczy i zamrugała, bo nagle zaszły jej łzami.
Zobaczyła nad sobą twarz Dumbledore’a.
4 replies on “część trzynasta.”
to się czyta jak jakąś dobrą książkę.
Dzięki, naprawdę miło coś takiego słyszeć. A mi się to bardzo luźno pisze. Jak już zacznę to ciężko skończyć 🙂
już się nie mogę doczekać jak wstawisz kolejną część.
No będziesz musiała troszkę poczekać, bo wstyd się przyznać, ale od dwóch dni nie napisałam ani linijki. Ale może dzisiaj nad tym siądę. Mam jeszcze jeden fragment i ewentualnie mogę go wstawić tak jak jest teraz. Nie jest jakoś perfidnie urwany.