Część osiemnasta.

Na następny dzień spakowała do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i siedziała w pokoju, obserwując stojącą na biurku klatkę, po której latała radośnie jej sówka. Cindy nazwała ją Kalipso. Nie wiedziała dla czego, ale po prostu podobało jej się brzmienie tego imienia. Dziewczynka od poprzedniego dnia wypuszczała ją z klatki, pozwalając jej latać jednak tylko w obrębie domu, na wypadek gdyby któryś z sąsiadów zauważył sówkę, wylatującą beztrosko przez okno. Teraz jednak zamknęła ją w klatce, ponieważ za niedługo mięli zjawić się po nią państwo Weasley. Nie miała tylko pojęcia, jak zamierzają ją z tond zabrać.
Zagadka jednak się wyjaśniła, gdy państwo Weasley zajechali przed dom państwa White najprawdziwszym samochodem. Trochę obdrapanym Fordem Anglia.
Cindy, słysząc odgłos silnika i wołanie matki z kuchni złapała szybko plecak, zarzuciła go pospiesznie na ramię, drugą ręką chwyciła klatkę z Kalipso i wybiegła na dwór, prawie łamiąc sobie nogi na schodach.
– Państwo Weasley – zawołała, zeskakując z ostatniego stopnia i stawiając ostrożnie klatkę na ziemi po to, by zarzucić plecak także na drugie ramię.
– To nie będzie konieczne, kochanie – zawołała pani Weasley, wskazując na plecak. – Daj mi to. I tą klatkę też.
– Hej! Cindy! – Usłyszała dwa znajome głosy z wnętrza samochodu, a po chwili dostrzegła twarze Rona i Harry'ego, śmiejących się do niej radośnie przez szybę.
– Cześć – zawołała, odmachując im entuzjastycznie.
– Następnym razem to my zaprosimy państwa syna do nas – odezwał się ojciec Cindy.
– Och tak! – Jej matka zareagowała jeszcze bardziej entuzjastycznie. – Mamy nie daleko ogródek działkowy. No wiecie państwo. Sadzimy tam różne rośliny, spędzamy ogólnie czas. No i mamy namiot.
– Namiot? – Pan Weasley wyraźnie się ożywił. – Taki prawdziwy namiot? Taki do składania, tak?
– Naturalnie – odpowiedziała pani White, ale uśmiechała się cały czas. – Wiecie państwo co? Tak sobie pomyślałam, że jeśli nasze dzieci się przyjaźnią, to my też musimy wzajemnie poznać swój świat.
– Ma pani całkowitą rację. – Pan Weasley pokiwał głową. – Z miłą chęcią. Niech się państwo nie martwią, Cindy będzie u nas całkowicie bezpieczna. I odstawimy ją z powrotem.
– Nasza córka nie sprawia problemów. – Pani White zerknęła na Cindy, która gramoliła się właśnie na tylne siedzenie obok Rona.
– Przynajmniej do tej pory tak było – dodała pani White z lekką nutką ostrzeżenia w głosie. – Cindy, bądź grzeczna.
– Mamo – żachnęła się Cindy, a Ron i Harry wyszczerzyli się do niej przez ramię.
– Spadajcie obaj – Mruknęła, ale po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem.
– Będziesz musiała uważać na Freda i George'a – uprzedził Ron kilka minut później, gdy już wyjechali na szosę. – Ciągle wymyślają żarciki na temat ciebie i Harry'ego, zwłaszcza gdy w pobliżu jest Ginny. Mama dostaje szału, bo Ginny bierze to mega na poważnie.
– No co ty mówisz? – Cindy odpowiedziała szeptem, podobnie jak Ron, który najwidoczniej nie wtajemniczył w to Harry'ego. – Słuchaj Ron, o co właściwie chodzi Ginny?
– Zobaczysz. – Ron lekko poklepał ją po ramieniu. – Gadała o Harrym przez całe lato. Wytrzymać się tego nie dało. Cóż, chyba obie na siebie trafiłyście.
– Ron! Chcesz dostać w nos?! – Cindy zapomniała o tym, że miała być cicho i wykrzyknęła to na głos.
Spostrzegła spojrzenie Harry'ego i dodała szybko, zwracając się znów do Rona szeptem:
– Harry jest moim przyjacielem, tak samo jak ty. I jeśli jeszcze raz ktoś będzie chciał nas ze sobą połączyć, no wiesz, jako chłopak i dziewczyna, to naprawdę… Nie wiem co zrobię, ale to nie jest śmieszne, zwłaszcza w szkole. Wiesz jak wszystko szybko się rozchodzi.
– No taa. – Ron pokiwał głową. – No dobra, już nie będę tak mówił. Ja tylko myślałem, że ty coś więcej…
– Nie! – Przerwała gwałtownie, zanim Ron zdążył dokończyć zdanie. – Jest moim przyjacielem. I proszę cię jeszcze raz, nie niszcz tego jakimiś aluzjami, dobra?
– Boisz się, że Harry weźmie to na serio i się od ciebie odwróci? – Spytał Ron, lecz Cindy wbiła w tym momencie mocno łokieć w jego żebra.
– Harry jest tutaj, baranku. I nie mów o nim tak, jakby go nie było. –
Przez chwilę patrzyła na Rona, zaciskając mocno usta. Po chwili jednak mimowolnie uśmiechnęła się, nie mogąc już dłużej udawać. Przechyliła się lekko przez Rona i zerknęła na Harry'ego. Cała jej rozmowa z Ronem była prowadzona tak, że dla innych musiała brzmieć jak jakaś seria szeptów i posykiwań, ale Harry wydawał się ich w ogóle nie słuchać, patrząc w okno i najwyraźniej będąc zatopionym we własnych myślach.
Dni u Weasley'ów mijały dla Cindy bardzo szybko. Być może dla tego, że w tej rodzinie nic nigdy nie było zaplanowane. Wszystko działo się pod wpływem chwili, typowo spontanicznie. Podobało jej się to o wiele bardziej, niż systematyczne i poukładane życie jej rodziców. Było co prawda pozbawione rygoru, ale ze względu na swoją rutynę szybko jej się nudziło.
W domu Rona było jednak całkiem inaczej. I nie dla tego, że była to typowa czarodziejska rodzina. Po prostu byli typem ludzi, dla których plan dnia miał najmniejszą wartość, bo zawsze coś go burzyło. A jeśli nie coś, to już na pewno ktoś, a przeważnie byli to bliźniacy Fred i George, którzy doprowadzali tym do szału zwłaszcza najstarszego Percy'ego.
Cindy spędzała cały czas z bliźniakami, oraz z Ronem i Harrym. Wydawało jej się to dziwne, ale spędzając czas tylko z nimi, bez Hermiony, która zwykła była powtarzać jej nad uchem rzeczy, które wypadałoby zrobić zamiast tego, co robiła w danej chwili, czuła się o wiele lepiej i swobodniej. Do tego stopnia, że przystosowała się sposobem bycia do chłopców. Rozśmieszała wszystkich, naśladując przemądrzały ton Hermiony, gdy zwykła była mówić coś, co dla niej samej było oczywiste, a nawet przy Harrym odważyła się odegrać profesora Quirrella, prowadzącego lekcje, albo pod sparodiowaną postacią wrzeszczącego na profesora Snape'a. Ku jej wielkiej uldze, rozśmieszyło to Harry'ego tak samo jak całą resztę, co oznaczało, że profesor Quirrel nie pozostawił w nim traumatycznych przeżyć.
Ona sama, myśląc o tamtych wydarzeniach, wzdrygała się nie na myśl o Quirrellu, tylko o Voldemorcie, o którym nie rozmawiali w cale.
Trzy dni po przybyciu Cindy do Nory, bo tak nazywał się dom Weasley'ów ona i chłopcy urządzili sobie w ogrodzie coś w stylu meczu quidditcha, grając jednak piłkami tenisowymi. Jako, że było ich pięcioro, zaproponowali też grę Ginny, która zgodziła się dopiero po namowach Cindy i nie bardzo chciała być w tej samej drużynie co Harry, tak więc została wcielona do drużyny Freda i George'a, którzy grali przeciwko Cindy, Ronowi i Harry'emu.
Tego samego dnia wieczorem zjedli wszyscy kolację w ogrodzie, w blasku zachodzącego powoli słońca i przy łagodnym wietrze, który lekko poruszał listkami drzew.
W pewnym momencie Cindy poczuła, jak ktoś wciska jej w rękę coś wąskiego i okrągłego. Okazało się, że to Harry podawał jej ten sam topornie wystrugany z drewna flecik, którego pod koniec roku szkolnego użyli do uśpienia trójgłowego psa, pilnującego kamienia filozoficznego.
– Po co mi to? – Spytała szeptem. Siedzieli obok siebie przy końcu stołu. Ron, który siedział na przeciwko, mrugnął do nich porozumiewawczo.
– Mi się nie przyda – odpowiedział Harry. – To ty potrafisz grać, nie ja.
– Oj Harry, przestań. – Poczuła, że płoną jej policzki ze wstydu. Ron ponownie na nich spojrzał, zrozumiawszy najwidoczniej, o czym rozmawiają.
– Nie daj się prosić – odezwał się, patrząc wprost na nią. – Zagraj. Mama z tatą chętnie posłuchają.
– Zagraj – powtórzyła cichutko Ginny, która siedziała obok Rona, splatając mocno ręce na kolanach.
– No… No dobrze – wybąkała Cindy, czując się niesamowicie onieśmielona. Spojrzała krótko na Harry'ego:
– Zagram, ale potem ci oddam flecik z powrotem – szepnęła, a on przytaknął bez przekonania.
Cindy rozejrzała się dookoła. Oczy wszystkich były skupione na niej. Najwidoczniej wszyscy już wiedzieli, o co została poproszona. Zaległa niesamowita cisza. Nawet bliźniacy siedzieli nieruchomo, czekając.
Wzięła pare głębokich oddechów, by zapanować nad drżeniem. Powoli uniosła flecik do warg, ułożyła palce na odpowiednich otworach, nabrała delikatnie powietrza i zaczęła grać pierwszą lepszą melodię, jaka przyszła jej do głowy. W powietrzu zaczęły rozchodzić się delikatnie lekko wibrujące, sopranowe dźwięki. Instrument był wystrugany nie wprawną ręką Hagrida, więc nie był w stanie grać idealnie czysto, lecz ona w tej chwili o tym nie myślała. W jednym momencie zamknęła oczy, poddając się całkowicie muzyce i przelewając w nią wszystkie swoje uczucia. Była tutaj, wśród przyjaciół, wśród szczęśliwej, kochającej się rodziny. Tak się stęskniła za przyjaciółmi, tak polubiła wszystkich tu obecnych, że nie potrafiła tego wyrazić inaczej niż muzyką.
Gdy pod koniec roku grała by uśpić Puszka, nie była w stanie aż tak się temu poddać. Zbyt mocno się bała. Teraz jednak ogarnęło ją coś podobnego jak wtedy, gdy po egzaminach dosiadła miotły. Świadomość, że robi to co kocha, nie znajdując się już pod wpływem stresu, ani groźby śmierci, wiszącej nad nią i jej przyjaciółmi.
Gdy wybrzmiał ostatni cichnący dźwięk, Cindy otworzyła oczy i popatrzyła po wszystkich po kolei. Pan Weasley był wyraźnie poruszony, a pani Weasley mrugała powiekami.
– To jest dopiero magia – odezwał się po chwili pan Weasley. – Jeszcze większa niż machanie różdżkami. Dla czego nie uczą was tego w szkole?
– Mnie tego uczyli w szkole – odezwała się Cindy, a jej głos zabrzmiał cicho i wątle. – W nie magicznej szkole… –
Poczuła się nagle tak, jakby stała w świetle reflektorów, a nie zrobiła niczego, co sprawiłoby, że na takowe światło reflektorów zasłużyła. Powoli wyciągnęła rękę do Harry'ego, podając mu flet.
– Weź – szepnęła, drugą ręką dotykając lekko jego ramienia. – Hagrid ci go dał. Jeśli będę chciała kiedyś go pożyczyć, to zwyczajnie cię poproszę. A może sama cię nauczę tak grać… –
Uśmiechnęła się z niewinną nadzieją.
– To nie jest nic strasznego – dodała już głośniej, zwracając się teraz do wszystkich. – Trzeba po prostu to czuć. –

Część siedemnasta.

Gilderoy Lockhart w oczach Cindy nie wypadł zbyt dobrze. Odebrała go jako człowieka, który pozjadał wszystkie rozumy. Była jedną z osób, która nie zareagowała entuzjazmem na wiadomość, że to on w tym roku obejmie posadę nauczyciela obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
– To już wszystko wiadomo – szepnął Ron. – Nikt inny nie zaleciłby nam kupienia wszystkich jego książek.
– Och daj spokój – prychnęła Cindy. – Jak dla mnie to zarozumiały laluś. Ciekawe czego nas nauczy, bo wygląda tak, jakby go mogło załatwić pierwsze z brzegu lepsze zaklęcie
– Przestań – obruszyła się Hermiona. – Naprawdę musi mieć wiedzę. Nie możesz tak oceniać.
– Tak? A na kogo ci on wygląda? – Spytał Harry, lecz Cindy szturchnęła go mocno w żebra.
– Cicho – syknęła. – Nasz nowy nauczyciel właśnie cię zauważył. –
Po chwili była świadkiem najdziwniejszej sceny, jaką widziała. Obserwowała, jak fotograf Lockharta wyciąga Harry'ego niemal siłą na środek, a potem, błyskając fleszem i obłokami dymu wszystkim w oczy, tańczy dookoła niego i Lockharta, który otoczył go ramieniem niemal w żelaznym uścisku, . Następnie Lockhart oznajmił z miłym uśmiechem kochającego wujka, że Harry otrzymuje komplet wszystkich jego książek za darmo.
Pare chwil później Harry wrócił do nich, dźwigając w ramionach stos książek i mając twarz prawie tak czerwoną, jak włosy Rona.
– Żenada – Bąknęła Cindy z niesmakiem, gdy znalazł się przy niej, Ronie i Hermionie. – Jeszcze chwila, a by cię chyba udusił.
– Zaczekajcie chwilę – Wymamrotał w odpowiedzi Harry, po czym wycofał się chyłkiem w kąt, gdzie stała Ginny ze swoim kociołkiem. Cindy do tej pory nie zwracała na nią uwagi, ale teraz zdumiał ją fakt, że dziewczynka stoi tam całkiem sama, więc odwróciła się i także ruszyła powoli w jej stronę.
Podeszła niepostrzeżenie akurat by usłyszeć, jak Harry mówi do Ginny:
– Weź je. Ja tego nie chcę. Kupię sobie. –
Cindy ostrożnie weszła w pole widzenia Ginny i Harry'ego. Ginny wyglądała tak, jakby miała ochotę uciec i jakby było jej jednocześnie nie dobrze.
Harry zauważył Cindy, uśmiechnął się lekko i odwrócił, a po chwili odszedł w stronę Rona i Hermiony.
– On tego wszystkiego nie chce – odezwała się cichutko Ginny, patrząc niepewnie na Cindy. – Tej całej sławy… Nie chce tego. –
Cindy spojrzała na nią wyjątkowo poważnie i skinęła głową.
– Zwykły nie zwykły – szepnęła. – Jest naprawdę super przyjacielem. –
Usta Ginny uformowały się w duże O. Cindy zdusiła chichot i postarała się wyglądać na lekko zaskoczoną jej zachowaniem.
– Wiesz co? Zostawię cię na chwilę – powiedziała po chwili milczenia. – Idę sobie kupić książki. A tak w ogóle to chodź do nas. Nie stój tu tak sama. –
Poklepała ją lekko po ramieniu.
– No chodź – powtórzyła, a Ginny podążyła za nią, zabierając po drodze swój kociołek i przyglądając mu się uważnie i jednocześnie jakby z zażenowaniem.
Kwadrans później wszyscy wyszli już z księgarni obładowani książkami.
– Hej, Cindy – zawołał nagle Ron. – Słuchaj, a może przyjechałabyś do nas na resztę lata? Albo chociaż na tydzień albo dwa? –
Cindy zatrzymała się, patrząc uważnie na Rona.
– No wiesz… – Rzekła z namysłem. – Jest was tylu… Jeszcze Harry'ego macie… Nie chciałabym być dla twojej mamy problemem… Sam wiesz.
– Hej, wyluzuj! – Ron poklepał ją po ramieniu. – Mama sama to zaproponowała. O zobacz, chyba rozmawia nawet z twoją mamą.
– Co? – Cindy odwróciła się i rzeczywiście dostrzegła panią Weasley, rozmawiającą o czymś z jej matką.
– Może będziesz miała dobry wpływ na Ginny – szepnął Ron. – Wiesz, może przestanie być taka nieśmiała, kiedy ty jeszcze będziesz w pobliżu.
– Ron, czy ty uważasz mnie za jakiegoś czarodziejskiego psychologa, czy coś w tym rodzaju? – Spytała trochę gniewnie.
– Nie… – Uszy Rona poczerwieniały. – Tylko sobie pomyślałem… No ale jak nie chcesz…
– Nie no… Chciałabym. – Zerknęła na niego przepraszająco. – Ja po prostu wiem, jaki to musi być kłopot dla twojej mamy ogarnięcie takiej gromadki jak wy. Cieszę się, że Harry u was jest, to super, ale jeszcze ja na dokładkę… To chyba byłoby za dużo.
– No nie wygłupiaj się – żachnął się Ron. – Fajnie będzie. Zobaczyłabyś jak mieszkają czarodzieje. Pogralibyśmy w quidditcha w ogrodzie… No super by było. –
Tymi argumentami ostatecznie przekonał Cindy, a jak się potem okazało, jej matki też nie trzeba było do tego długo namawiać. Owszem, martwiła się o to, że opieka nad jeszcze jedną osobą więcej będzie sprawiała problem państwu Weasley, jednak oni szybko ją zapewnili, że nie ma się o co martwić.
Tak więc Cindy wróciła do domu tylko po to, by się spakować na wyjazd do Rona. Cieszyła się z powodu tego, że spędzi chociaż kilka dni wakacji z przyjaciółmi.

część szesnasta.

W połowie sierpnia zadzwoniła do niej Hermiona, opowiadając jej z pasją o wszystkich pożytecznych zaklęciach, które wyczytała z dodatkowych książek. Rozmawiając z nią Cindy doszła do wniosku, że Hermiona mogłaby dać sobie spokój z nauką chociaż przez te dwa miesiące.
– Miałaś jakieś wieści od Harry'ego? – Zagadnęła nagle, a Cindy poczuła lekkie rozczarowanie.
– Nie. Wysłałam mu pod koniec lipca kartkę urodzinową… Wiesz. Mugolską pocztą, żeby nie było. Ale nic, żadnej odpowiedzi. Byłam pewna, że chociaż odezwał się do ciebie, bo Ron też nic o nim nie pisał. –
Hermiona przez chwilę nic nie odpowiadała, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
– A nie myślisz, że to ten jego okropny wujek odizolował go od naszego świata? – Zagadnęła nagle.
– Też tak uważam. – Cindy westchnęła, postanawiając jednocześnie zmienić temat. – W każdym bądź razie, nie sprawdzimy tego w żaden sposób.
– No wiesz. – W głosie Hermiony pojawił się lekki cień uśmiechu. – W sobotę wybieram się do Londynu po wszystkie książki. Mogłybyśmy się spotkać, no chyba że ty już swoje masz.
– Jeszcze nie. – Cindy przypomniała sobie sytuację, która miała miejsce dwa dni wcześniej, gdy podczas śniadania sowa przyniosła jej listę książek.
– Nawiasem mówiąc, nowy nauczyciel obrony przed czarną magią musi mieć chyba świra na punkcie tego Lockharta, no nie? – Zagadnęła Hermionę z chichotem. – Wiesz w ogóle coś o tym gościu?
– Napisał swoją autobiografię. No wiesz, te wszystkie podręczniki, które będą nam potrzebne w tym roku. Sprawdzałam ich ceny. Są bardzo drogie, więc pewnie tak samo kompetentne. Już się nie mogę doczekać aż to przeczytam. –
Cindy chciała westchnąć ze znużeniem, lecz udało jej się to zamaskować odchrząknięciem.
– W każdym razie, porozmawiam z rodzicami i dam ci znać, to spotkamy się w sobotę – Powiedziała, nakierowując ponownie rozmowę z dala od książek.
– W porządku – zgodziła się Hermiona, a po jeszcze kilku minutach ich rozmowa dobiegła końca.
Rodzice Cindy zgodzili się, by do Londynu wybrać się w najbliższą sobotę, tak więc gdy ten dzień nadszedł, Cindy nie potrafiła spać już od siódmej, podekscytowana perspektywą nowych książek i spotkaniem przynajmniej Hermiony.
Do londynu wybrali się po dziesiątej. Pan White odjechał, by znaleść gdzieś miejsce na zwykłym parkingu, postanawiając poczekać, natomiast Cindy i jej matka udały się przez dziurawy kocioł na ulicę pokątną.
Po odwiedzeniu banku Gringotta i wymienieniu mugolskich pieniędzy na magiczne, poszły do apteki, gdzie Cindy zaopatrzyła się w zapas sproszkowanego kła jednorożca, ponieważ jej zapas już się kończył. W sklepie z piórami kupiła sobie nowe pióro i atrament, a potem wstąpiła do centrum zoologicznego, by obejrzeć sowy. Rozważała kupno jednej z nich, ponieważ wiedziała, jaki pożytek Harry miał z Hedwigi, a ona sama nie chciała ciągle korzystać ze szkolnych.
W końcu wyszła ze sklepu z klatką, w której znajdowała się maleńka sówka, pohukująca radośnie i od czasu do czasu wystawiająca łebek przez pręty klatki.
Na Hermionę jednak nigdzie się nie natknęły.
Szły właśnie w stronę księgarni, gdy pani White złapała nagle Cindy za ramię.
– Zobacz – odezwała się po chwili, gdy Cindy się zatrzymała. – Patrz tam. Nie jest to twój kolega? –
Cindy poczekała, aż minie je grupa starszych czarownic, po czym zerknęła w dół ulicy. Zobaczyła w oddali drobną postać, w której poznała Harry'ego.
Wykrzyknęła jego imię, po czym podniosła rękę, machając do niego i dając znać żeby podszedł.
Po chwili niemal do niej podbiegł, a Cindy z piskiem radości podskoczyła do niego i uścisnęła mu mocno rękę.
– Dobrze cię w końcu widzieć – odezwała się, uśmiechając się do niego..
– Ciebie też fajnie widzieć – odparł, odwzajemniając uśmiech.
– Co się stało? – Spytała, gdy już odstąpiła od niego i przyjrzała mu się uważniej. Okulary miał połamane, włosy rozczochrane, a na ubraniu pełno czegoś, co przypominało sadzę.
– Gdzie się tak usmoliłeś. Matko. Twoi wujkowie puścili cię tak samego?.
– No co za nie odpowiedzialność – odezwała się matka Cindy, pojawiając się w polu widzenia. – Dzień dobry Kochanie.
– Dzień dobry, pani White – odparł Harry, gdy matka Cindy podeszła by poklepać go po ramieniu, przy okazji otrzepując mu ubranie z sadzy. Cindy odwróciła wzrok, widząc, że jej przyjaciela wyraźnie to peszy.
– Mamo, daj mu spokój – odezwała się w końcu, usiłując rozładować niezręczną sytuację śmiechem. – Daj mi te okulary. Nie mów, że znowu oberwałeś od kuzyna. –
Nie czekając na jego odpowiedź wyciągnęła rękę, a gdy Harry podał jej okulary wyjęła różdżkę, dotknęła nią lekko w okulary i szepnęła:
– Reparo.
– Dzięki – odezwał się Harry, gdy mu je oddała z powrotem.
– Aż się dziwię, że nie zapamiętałeś tego zaklęcia – obruszyła się lekko. – No dobra. Powiedz teraz co się stało. Jesteś tu całkiem sam?
– Nie nie, jestem z Ronem – wyjaśnił, nadal lekko zganiony jej uwagą dotyczącą zaklęcia reparo. – Podróżowaliśmy przy użyciu proszku Fiu. Źle wypowiedziałem adres przez ten popiół… No i wylądowałem całkiem w innym miejscu niż Pokątna. Na szczęście nie aż tak daleko… No i wpadłem na was.
– Proszek Fiu? – Cindy chciała go o tyle rzeczy zapytać, lecz w tej chwili zaciekawiło ją najbardziej to jedno. – Co to jest ten proszek Fiu?
– To taki proszek, który umożliwia podróżowanie kominkami – Wyjaśnił.
No dobra już, dobra. – Cindy machnęła ręką. – Teraz już rozumiem, czemu się tak usmoliłeś popiołem. Swoją drogą, powinnam cię teraz nie źle ochrzanić. Czemu nie odpowiadałeś na moje listy? Wysłałam ci chyba dwa. Kartkę urodzinową też, a ty nic.
– Wiem. – Zrobił przepraszającą minę. – Wyjaśnię ci to po drodze, ok? Gdzie teraz idziesz?
– Mam już wszystko co trzeba. Zostały mi tylko książki.
– Ron i pozostali też powinni być w księgarni – stwierdził Harry.
– No i może spotkamy się z Hermioną – dodała Cindy. Przyglądała się jeszcze przez chwilę Harry'emu uważnie. Dopiero teraz zauważyła, że wyglądał jak ktoś, kto przebywał przez kilka tygodni w dość ciężkich warunkach. Nie chciała jednak go o nic pytać, albo rzucać jakiejś uwagi typu: "jesteś jakiś chudszy". Puki co cieszyła się faktem, że przyjaciel wbrew jej obaw jest cały i zdrowy.
Ruszyli więc brukowaną, krętą ulicą. Pani White podążała za nimi, trzymając się w pewnej odległości, by dać im porozmawiać ze sobą swobodniej.
Idąc, Harry opowiedział Cindy półgłosem o tym, jak w jego urodziny w domu wujostwa pojawił się domowy skrzat Zgredek, a także o ostrzeżeniu, które skrzat mu przekazał.
– No wiesz co? – Żachnęła się Cindy. – A ja byłam na ciebie taka zła. Nie odzywałeś się, więc nie wiedziałam, co myśleć. Martwiłam się, że ten twój wstrętny wujek zamknął cię gdzieś pod kluczem i nie pozwala ci się z nami kontaktować.
– Bo tak w sumie było – odparł Harry. – Hedwiga nie mogła nigdzie latać, bo wuj Vernon zamknął ją w klatce, a ja nie mogłem jej uwolnić przy użyciu magii. No sama wiesz. I jeszcze ten Zgredek… Rozbił miskę leguminy w kuchni. Dostałem ostrzeżenie z Ministerstwa Magii, że użyłem czarów i że następnym razem mnie wyrzucą ze szkoły.
– Coo? – Cindy przystanęła. – To podłe! Ale przecież to nie ty!
– No tak. Ale jak im wyjaśnisz obecność domowego skrzata w domu mugoli? –
Cindy przygryzła wargę.
– No w sumie racja. Uznaliby, że jesteś świrnięty. Ale poza tym ostrzeżeniem cię nie ukarali prawda? No w sumie co ja mówię. Przecież inaczej by cię tu nie było. No dobra. Ale co myślisz, ten cały Zgredek mówił twoim zdaniem poważnie?
– Sam nie wiem. Ciężko było się czegokolwiek od niego dowiedzieć. Za każdym razem, gdy miał powiedzieć coś istotnego, zaczynał okładać się wszystkim, co miał pod ręką. Albo walił głową w ścianę. –
Cindy westchnęła.
– Czyli na dobrą sprawę, nie wiesz nic – stwierdziła. – A może po prostu ktoś zrobił z ciebie jajo? No pomyśl, kto w tamtym roku robił wszystko, byś zniknął z Hogwartu? No pominę tego, którego spotkaliśmy pod koniec roku.
– Malfoy? – Harry otworzył szeroko oczy. – Ron mówi to samo, ale myślisz, że Malfoy ma skrzata? Podobno one są tylko w starych czarodziejskich domach.
– Och Harry, pomyśl co ty mówisz – Prychnęła niecierpliwie. – Właśnie sam sobie odpowiedziałeś na pytanie. Malfoy zawsze szczycił się czystością swojej krwi. Pamiętasz, jak nazwał mnie szlamą? Pewnie jego drzewo genealogiczne to sama czysta krew. Zero mugolaków albo czarodziejów pół krwi.
– Chyba masz rację – zgodził się z nią. – Malfoy pasuje do takiego rozpieszczonego jedynaka, który myśli, że przez czystość krwi jest nietykalny.
– No to co? Traktujemy Zgredka poważnie? – Cindy zatrzymała się na chwilę, by obejrzeć się na swoją matkę, idącą nadal z tyłu. – Zostawiając na chwilę to, czy traktujemy go poważnie, opowiedz mi w ogóle coś o nim.
– Czyżby cię bardziej zainteresował sam Zgredek? – Spytał Harry, czym zarobił od Cindy kuksańca w żebra.
– Zjeżdżaj – prychnęła. – Opowiedz mi o tym Zgredku. –
Harry zaczął opowiadać jej to, co powiedział mu Zgredek na temat swojego zniewolenia, lecz nie było to proste, bo Cindy co chwilę mu przerywała.
– No i nosił taką starą szmatę, taką poszewkę na poduszkę – dokończył, a Cindy aż westchnęła.
– Żal mi go – orzekła. – Ale nadal nurtuje mnie wiarygodność tego ostrzeżenia. Wiesz co? Może puki co nie będziemy się tym przejmować? No sama już nie wiem.
– Hej! Harry! Cindy! –
Oboje spojrzeli w stronę, z której dobiegało wołanie. Znajdowali się już blisko księgarni Esy i Floresy, a nie daleko stał Ron, jego rodzice, bliźniacy Fred i George, ich starszy brat Percy i rudo włosa dziewczynka, którą Cindy widziała tylko przelotem na peronie dziewięć i trzy czwarte, a która musiała być siostrą Rona i pozostałych braci.
– Jesteście! – Pani Weasley wybiegła do nich. – Harry, nic ci się nie stało? Witaj Cindy. Jak dobrze, że go znalazłaś.
– Poradził sobie sam – bąknęła speszona, gdy pani Weasley przytuliła ją na powitanie.
– Harry, jak to zrobiłeś, że poleciałeś w inny kominek? – Spytał Ron, który wyminął matkę i podszedł, by uścisnąć Cindy Rękę. – Fajnie cię widzieć, Cindy. No, jak to zrobiłeś?
– Popiół – odpowiedział krótko Harry.
– Taa, zapomniałem cię uprzedzić – bąknął Ron, a Cindy zachichotała.
– Dopisz to do listy tego, co zapomniałeś – stwierdziła po chwili. – Jesteś czasami naprawdę zbyt roztrzepany. O czym ty myślisz, Ron? –
Ron już miał odpowiedzieć, gdy Harry wskazał nagle ręką.
– Patrzcie – powiedział. – To Hermiona. –
W istocie. Z nad przeciwka biegła ku nim z rozwianymi włosami Hermiona. Zobaczywszy ich rozpromieniła się, a po chwili już ściskała mocno Cindy.
– No, nareszcie – Stwierdziła Cindy, gdy przyjaciółka ją puściła. – Bałam się, że się nie zobaczymy.
– Ja też. Szukałam cię wszędzie. Hej Ron, hej Harry. O matko, jak ty mizernie wyglądasz.
– Trafna uwaga – zaśmiała się Cindy, gdy przyjaciele przywitali się z Hermioną.
– Achaa. Poznajcie moją młodszą siostrę Ginny – odezwał się Ron, wskazując dziewczynkę, która nieśmiało do nich podeszła.
– Ty też idziesz w tym roku do Hogwartu? – Spytała Cindy, by nawiązać jakąś przyjazną rozmowę. Ginny spojrzała na nią nieśmiało i skinęła głową.
– Peszy ją to, że tak swobodnie rozmawiasz z Harrym – szepnął Ron, gdy cała grupa, włącznie z rodzicami Rona, Hermiony i Cindy ruszyła w stronę księgarni. – No wiesz, jesteś dziewczyną.
– Co ty powiedziałeś? – Cindy zmierzyła go taksującym spojrzeniem. – A jakie znaczenie ma twoje cudowne odkrycie, że jestem dziewczyną? To dziewczyny nie mogą już rozmawiać swobodnie z chłopakami?
– Nie o to chodzi – Wyjaśnił szybko Ron. – Ale ona nie potrafi wydusić przy nim słowa, nawet jeśli się ją o coś zapyta. Będę chyba musiał powiedzieć Harry'emu, żeby za każdym razem wychodził na dwór w momencie, gdy trzeba o coś zapytać Ginny. –
Cindy parsknęła śmiechem, lecz spostrzegła, że mina Rona jest dziwnie poważna.
– W zasadzie, to jak to się stało, że Harry znalazł się u ciebie? – Spytała, gdy już minęła jej wesołość.
– Ci jego mugole… – Ron rzucił przepraszające spojrzenie na przyjaciółkę. – No wiesz. Wiem, że nie wszyscy są źli, ale ci jego… Chcieli go chyba zagłodzić na śmierć. Założyli mu kraty w oknie. Chyba myśleli, że do pierwszego września zwyczajnie umrze. Zabraliśmy go do siebie kilka dni temu.
– Cudowny plan Zgredka – mruknęła Cindy. – Ale chyba nie przewidział konsekwencji.
– Bronisz tego zgreda? – Ron wytrzeszczył na nią oczy. – Przecież to on zrobił tą całą akcję z rzekomym użyciem magii przez Harry'ego. To przez niego Harry utracił swoją jedyną broń. Do póki tamci nie wiedzieli, że Harry'emu nie wolno używać czarów, nic mu nie robili, bo bali się, że skończą jako oślizłe glisty.
– Wiem o tym – żachnęła się. – Ale Zgredek mógł być święcie przekonany, że Dursley'owie nie załatwią sprawy tak jak załatwili. No wiesz, że po prostu uniemożliwią Harry'emu powrót do szkoły i tyle, bez zamykania go na klucz i głodzenia. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, po co to wszystko. Jeśli to pomysł Malfoy'a, to nie zbyt trafny. Harry mógł przez niego zawalić cały rok. Mogli go wyrzucić. I gdzie w ogóle była opieka społeczna? Czy nikt nigdy w poprzedniej szkole nie wiedział o tym, jak Harry jest traktowany?
– O czym ty mówisz? – Ron uniósł brwi.
– Nie ważne – Odparła. – W nie magicznym świecie są instytucje, które zajmują się przypadkami przemocy w rodzinie, psychicznej albo fizycznej. Nie wierzę, że nikt niczego nie zauważył i nie wezwał policji.
– Czego? Jakiej pałecji? – Ron wyglądał na naprawdę zbaraniałego. Cindy westchnęła z politowaniem.
– Ty żyjesz w całkiem innym świecie – stwierdziła gorzko.
W tym momencie dogonili ich Harry z Hermioną, więc Cindy nie mogła dalej kontynuować swoich rozważań.
– Jej, patrzcie – zawołała Hermiona głośno, pokazując ręką na wielki szyld przy drzwiach księgarni, przed którą właśnie stanęli. – Poznamy tego Gilderoy'a Lockharta.
– Cudownie – Bąknęła Cindy ironicznie, a Ron i Harry parsknęli śmiechem. – Już nie mogę się doczekać. Chciałabym mu zadać tyle pytań. –
Ron musiał zatkać sobie usta, by się głośno nie roześmiać. Cindy odwróciła się i wymieniła z Harrym pełne rozbawienia uśmiechy.
– Widzę ten twój entuzjazm – szepnął Harry. – Aż się palisz do zadania tych pytań, gorzej niż Hermiona na lekcjach. –
Teraz to Cindy musiała sobie zatkać usta, by stłumić śmiech. Cieszyła się z tego, że Hermiona akurat była zajęta wyjaśnianiem czegoś swoim rodzicom i nie słyszała tego, co Harry właśnie żartem powiedział.
Odwróciła się z powrotem w stronę wejścia, usiłując w jednej chwili wyglądać na poważną, ponieważ pani Weasley uniosła rękę, nakazując im wszystkim ciszę.
– Wejdziecie wszyscy ze mną – nakazała, patrząc przepraszająco na rodziców Hermiony i Cindy.
– Poczekam tu na ciebie – Odezwała się pani White, zwracając się do córki. – Z tą klatką nie wyglądałoby to na miejscu. –
Cindy skinęła tylko głową.
– Fajna sowa – zauważył Harry, spoglądając na klatkę.
– Urocza – dodała Hermiona, a Cindy uśmiechnęła się do nich.
– No wiecie, nie będę musiała pożyczać szkolnych – stwierdziła.
– Wy tam z tyłu, ciszej – uciszył ich Percy. Cindy dostrzegła, jak Fred i George wykrzywiają się do niego złośliwie, gdy brat się odwrócił.
– Zrobić miejsce! Natychmiast! – dało się słyszeć inny apodyktyczny głos, a po chwili obok nich przebiegł pędem brzuchaty mężczyzna z aparatem fotograficznym w ręku. – Pracuję dla Proroka codziennego!
– Super – wydusiła Cindy, gdy fotograf, przebiegając obok dość mocno ją potrącił, tak że musiała złapać za ramię Harry'ego by nie upaść. – Ale to cię nie upoważnia do zachowywania się jak buc.
– No co za ham – wtrąciła Hermiona, a Ron i Harry parsknęli śmiechem.
– Ruszmy się lepiej – zauważył Ron, a Cindy stwierdziła, że ich czwórka została znacznie w tyle.
– Nie obrazicie się, jak pójdę pierwsza? – Spytała Hermiona, po czym wysforowała się na przód.
– No pewnie że nie – burknął Ron.
– Chyba mi podkradła pytania dla Lockharta – Szepnęła Cindy, a chłopcy ponownie zdusili śmiech.

część piętnasta.

Hej. Powracam z nowym fragmentem. Przepraszam wszystkich że tak długo, ale ten fragment pisało mi się nie wiedzieć czemu najtrudniej. I tak wyszedł chyba taki drętwy. Ale teraz już będzie lepiej, bo kolejny pisze się szybciutko.

Następnego dnia Cindy pochowała wszystkie swoje książki i różdżkę do kufra tak na wszelki wypadek. Nie chciała wtajemniczać kuzynki w swój sekret przynależności do magicznego świata. Bała się tego, że Lucy zwyczajnie się przestraszy, albo uzna ją za wariatkę.
Tak więc gdy po południu przyjechała Lucy, Cindy zachowywała się tak jak zwykle, unikając tylko tematu szkoły i starając się wymyślić dla nich obydwóch jakieś zajęcie.
Grały więc na pianinie, czego Cindy bardzo brakowało przez dziesięć miesięcy bycia w Hogwarcie. Słuchały muzyki, aż w końcu wyszły przed dom na huśtawkę.
– Patrz, prenumerujesz to? – Lucy przed wyjściem wygrzebała z plecaka jakąś gazetkę i teraz podsuwała ją Cindy pod nos.
Starając się ukryć zdziwienie, Cindy wzięła czasopismo. Był to miesięcznik zatytułowany czarodziejka, przedstawiający na okładce dziewczynę na oko trzynasto-letnią, z krótkimi kręconymi bląd włosami. Cindy z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami na widok całkowicie nie ruchomego rysunku.
– Fajne – mruknęła, otwierając gazetkę i przerzucając kilka stron. – Pierwszy raz to widzę, no wiesz… Jakoś mnie do tego nie ciągło.
– No co ty. – Kuzynka wytrzeszczyła na nią oczy. – To jest super. Możemy sobie quiz rozwiązać kim byś była, znaczy którą z tych czarodziejek. Mi wyszła Irma. To ta co jest na okładce. Świetna jest. W ogóle wiesz co? –
Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu.
– Fajnie by było być taką czarodziejką no nie? – Spytała z rozmarzeniem w głosie. – No wiesz, znać tą magię, czary i w ogóle…
– Achaa – mruknęła Cindy, powstrzymując szeroki uśmiech i sprawiając, że kąciki jej ust tylko lekko się uniosły.
– Wszystko ok? – Lucy spojrzała na nią z niepokojem, wyrywając się ze swojego świata marzeń. – Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że jesteś jakaś smutna. No i nie wiem, że jakoś tak spoważniałaś. Co jest?
– Nic – odpowiedziała Cindy automatycznie, myśląc tylko, że gdyby kuzynka przeżyła tak jak ona dosłowne spotkanie prawie ze śmiercią, na pewno też by spoważniała. – Po prostu miałam ciężki rok w szkole. I tęsknię za przyjaciółmi. –
Kuzynka pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Fajni muszą być – stwierdziła. – Ale wiesz co? Mam pomysł. Wiesz co mogłybyśmy zrobić jutro?
– No? – Cindy popatrzyła na Lucy z żywszym zainteresowaniem.
– Pamiętasz, jak zeszłego lata opowiadałaś mi o tym starym domu tam na wzgórzu nie daleko? Że chciałabyś tam iść? Z tego co widziałam jak jechałam tu z ciocią i wujkiem, to on tam nadal stoi. Tylko nad wejściem jest napisane, że jest przeznaczony do rozbiórki. A co, jeśli za rok już go rozbiorą? –
Cindy uniosła wysoko brwi. Lucy miała tylko trzynaście lat, ale lubiła bardzo czytać horrory i wszystko, co związane było z duchami czy nawiedzonymi lub opuszczonymi miejscami. Rok wcześniej, gdy Cindy nie była jeszcze świadoma tego kim naprawdę jest, obie z Lucy przesiadywały całymi dniami w pokoju, pisząc różne straszne historie i opowiadanka.
– No wiesz… – Odezwała się w zamyśleniu, nieświadomie zaczynając bujać huśtawkę mocniej niż do tej pory. – Nie wiem… A co jeśli rodzice się dowiedzą? –
Prawdę mówiąc, nie bardzo chciała chodzić teraz w jakiekolwiek nie znane i straszne miejsca bez różdżki. Bała się tego, że gdyby tam poszły mogłoby jej się wydawać, że z każdego kąta obserwuje ją twarz Voldemorta.
– Zawsze możemy powiedzieć, że idziemy na spacer. – Lucy patrzyła na Cindy, lecz na jej twarzy też można było dostrzec nie pewność. – Jakby wujek z ciocią się dowiedzieli, to chyba bym już nigdy do was nie przyjechała. Pamiętasz co zawsze mówili, co nie?
– Taa. – Cindy wydęła lekko wargi. – Pamiętaj Lucy. Jesteś starsza i wierzę, że będziesz odpowiedzialną dziewczynką i zajmiesz się Cindy jak należy. Słowa mamy. –
Obie zachichotały.
– Zajmiesz się Cindy jak należy – powtórzyła Cindy. – A Cindy nie ma już pięciu lat.
– No tak. – Lucy powstrzymała chichot. – Ale wracając do mojego pomysłu, gdybyśmy tam poszły, to przecież nic nam się tam nie może stać. To tylko zwyczajny dom do rozbiurki. Ani tam nie straszy ani nic. –
Ten argument ostatecznie przekonał Cindy, chociaż w wyobraźni usłyszała głos Hermiony, mówiący z wyrzutem jedno słowo: "nie odpowiedzialna".
– To by się chyba spodobało Harry'emu – przebiegło jej przez myśl. – On i Ron są pierwsi do łamania zakazów. Chyba za dużo się z nimi na przebywałam. –
Na myśl o przyjaciołach, na jej twarzy pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Może dla tego, że ponownie wyobraziła sobie ich twarze, gdyby teraz tu byli i słyszeli, co ona sama chce teraz zrobić.
– Dobra. – Popatrzyła na Lucy. – Ok. Zrobimy to jutro. –
Tak więc na następny dzień po obiedzie wyszły z domu, mówiąc rodzicom Cindy, że idą na spacer.
Gdy już znalazły się daleko od domu, Lucy nagle zagadnęła:
– Zauważyłaś różnicę? Ciocia nie powiedziała dzisiaj zwykłego tekstu do mnie, że opiekuj się Cindy.
– Bo już nie… – Cindy urwała, bo zdała sobie sprawę z tego, że prawie powiedziała: "bo już nie trzeba się mną opiekować". W odpowiedzi na uniesione brwi kuzynki dokończyła szybko:
– Nie będzie ci tego przypominać. Wiesz, ufa ci. Jeszcze ani razu jej nie zawiodłyśmy.
– Acha, no skoro tak… – Lucy uśmiechnęła się w odpowiedzi szeroko.
– OByśmy teraz tego nie zrobiły – zauważyła po chwili zastanowienia. Cindy pokiwała głową. Myślami jednak była daleko z tond. Znowu myślała o trójce przyjaciół i o tym, że nie ma z nimi żadnego kontaktu. Pomyślała z goryczą, że Hermiona mogłaby chociaż zadzwonić.
– Patrz, jesteśmy. – Z zamyślenia wyrwała ją Lucy, a ona zdała sobie sprawę z tego, że faktycznie są już na miejscu. Stały na wzgórzu, a przed nimi majaczyła sylwetka pięknego, piętrowego domu.
– Musiał tu mieszkać ktoś bardzo bogaty, nie? – Zagadnęła Cindy, patrząc na białe marmurowe płyty, którymi wyłożony był taras wiodący do środka, otoczony metalowymi barierkami. – Mama z tatą nigdy mi nie mówili kto tam mieszkał. Ale wyobrażasz sobie mieć taki dom? Naprawdę nie rozumiem, po co go rozbierać.
– O tym samym pomyślałam. – Lucy wspięła się na taras, a Cindy tuż za nią, odruchowo powstrzymując się od sięgnięcia ręką do kieszeni w poszukiwaniu różdżki. Szybko jednak zorientowała się, że po pierwsze, w cale nie ma różdżki przy sobie, a po drugie, jest razem z Lucy, która nic nie wie o tym, kim kuzynka tak naprawdę jest.
Przez kilka chwil obie stały, przypatrując się budynkowi. Słońce grzało je mocno w plecy, a z pozbawionego drzwi wejścia do domu bił miły chłód.
– To co robimy? – Spytała Lucy po paru chwilach wpatrywania się w wejście.
– Chodź. – Cindy skinęła na nią ręką, dziwiąc się temu, jak pewnie zabrzmiał jej głos.
Wzięła głęboki oddech, po czym wraz z kuzynką przeszła przez taras i wspięła się za nią po trzech marmurowych stopniach, prowadzących do wejścia do budynku.
Przekroczyły próg i znalazły się w chłodnym przedsionku. Zarówno ściany, jak i podłoga były z gołego kamienia. Na posadzce było pełno pokruszonego żwiru, a ich kroki odbijały się głośnym echem od ścian.
– O kurczę – westchnęła lucy, a w jej głosie zabrzmiał podziw pomieszany ze zgrozą.
Cindy wysunęła się nieco do przodu, rozglądając się po surowych ścianach i kładąc palec na ustach, nakazując kuzynce być cicho. Odwróciła się po raz ostatni w stronę wejścia i światła słonecznego, po czym ostrożnie obeszła pomieszczenie.
– No i? – Lucy szła za nią krok w krok, coraz bardziej zafascynowana.
Cindy zatrzymała się i wskazała ręką przed siebie, gdzie widać było przejście do innego pomieszczenia. Przysłoniła oczy lewą ręką, patrząc w pozbawione drzwi wejście, jakby czaiło się tam jakieś niebespieczeństwo.
– Chyba się tutaj nie zgubimy, prawda? – Spytała cicho Lucy.
Cindy potrząsnęła głową, a następnie przeszła przez wejście do kolejnego pomieszczenia. Światło z zewnątrz zniknęło, zastąpione przez wszechogarniającą wszystko ciemność. W powietrzu czuć było stęchły zapach wilgoci.
– Daj latarkę – szepnęła Cindy do kuzynki, a w ciszy ten szept nawet jej samej wydał się upiorny.
Wzdrygnęła się lekko, powtarzając sobie w myślach: -"Hej, jesteś przecież w gryffindorze. Musisz być odważna. Jeśli dałaś radę zmierzyć się z Voldemortem, to tutaj nie masz się czego bać."-
Odwróciła się i wzięła od Lucy latarkę. Gdy ją zapaliła, wątłe światełko padło na zimne ściany, a następnie przesunęło się po nich, tworząc wydłużone cienie, które poruszały się jak żywe.
Lucy nabrała głośno powietrza i schwyciła kuzynkę za ramię, chcąc coś powiedzieć, lecz Cindy natarczywym szeptem nakazała jej milczenie.
Ruszyła przodem przez pusty salon, a Lucy podążała za nią. W ciszy obydwie wyraźnie słyszały swoje przyspieszone oddechy.
– Patrz – szepnęła Cindy, zatrzymując się. Doszły do ściany, a po prawej stronie znajdowało się wąskie przejście, wiodące po kamiennych stopniach na piętro.
– Chodź – Szepnęła Lucy i teraz to ona wyminęła Cindy i ruszyła przodem.
Cindy dla pewności położyła dłoń na ramieniu kuzynki i ruszyła za nią, nadal oświetlając ściany latarką.
– Mam tylko nadzieję, że nie padną baterie – szepnęła Lucy.
– Też mam nadzieję – odszepnęła Cindy.
Znalazły się na piętrze, na którym nie było nic po za kolejną klatką schodową. Była większa niż ta, którą tu przyszły i wiodła na wyższe piętro.
– Musimy uważać – Szepnęła Cindy, patrząc na schody. – Tu nie ma poręczy. –
Mając ciągle w pamięci to co przeszła miesiąc temu w Hogwarcie, spodziewała się najgorszego. Myśl o tamtych wydarzeniach sprawiła, że pomyślała także o Harrym, który był jej towarzyszem w tym koszmarze. Myśl o nim sprawiła jej jednak ból, więc na tą chwilę szybko wyrzuciła z głowy wspomnienie przyjaciela.
– Idziesz pierwsza? – Spytała Lucy szeptem.
Cindy tylko pokiwała głową i ruszyła przodem, starając się nie patrzeć na boki. Wiedziała, że gdyby spadły z takiej wysokości, mogłoby to się skończyć conajmniej jakimś rozcięciem.
Obeszły tak pozostałą część domu, nie znajdując nic po za wrażeniem tajemniczości i mroku. Cindy nie wiedziała, jakim cudem udało im się odnaleść drogę powrotną w tych ciemnościach. Poczuła jednak ulgę, kiedy wydostały się z powrotem na światło dzienne i poczuły promienie słońca na twarzy.
– No i nic – orzekła Lucy. – Nic.
– A co myślałaś że tam znajdziemy. Wampira? – Cindy uśmiechnęła się słabo. – Dobra, a teraz wracajmy do domu, zanim mama zacznie się martwić. –
Tak mijały dalsze dni wakacji. Po wyjeździe Lucy, Cindy ogarnęła dziwna melancholia i apatia. Nie mając co robić przesiadywała całymi dniami na huśtawce, przeglądając swoje podręczniki z ubiegłego roku, będąc jednocześnie ciekawa, czego przyjdzie jej nauczyć się w tym nadchodzącym.
Lipiec był wyjątkowo upalny i nie zapowiadało siię na to, by sierpień specjalnie się od niego różnił. Cindy w ciągu lipca dostała dwa liściki od Rona, w których opisywał co porabia i donosił jej o nowinkach z czarodziejskiego świata. Cindy strasznie mu zazdrościła. Dałaby naprawdę wiele za jakiekolwiek towarzystwo.

EltenLink