XIV
Obudziły ją nerwowe popiskiwania obok siębie. Z początku nie wiedziała co się dzieje, po chwili jednak wszystko sobie przypomniała. Zobaczyła Ewoka kręcącego się niespokojnie tuż przy niej, jakby chciał ją zmusić do działania.
– Co jest – usiadła gwałtownie. – Co się dzieje? –
"Zwierządko tylko warknęło w odpowiedzi, wskazując na coś łapką.
– Leia – dobiegł Shayley z tamtej strony głos lukeA. – Za tobą, uniknij go! Nie, zostaw! –
Shayley oraz Ewok zerwali się w mgnieniu oka i podbiegli do niego. Ledwo to zrobili Luke obudził się gwałtownie i usiadł, zrzucając z siebie koce.
– Mistrzu – odezwała się cicho Shayley, wyciągając do niego rękę. Ewok zrobił krok w przód, przyględając się LukeOwi wielkimi, zdziwionymi oczami.
– To mi nie daje spokoju – odezwał się Luke. – Te wizje. Shayley, ona ma mało czasu, nie możemy dłużej czekać… –
Nagle zobaczył kulące się obok Shayley zwierzątko. Uśmiechnął się lekko.
– Widzę że znalazłaś sobie przyjaciela – powiedział cicho, wyciągając rękę do stworzonka. – Hej mały, z kont ty się tu wziąłeś?
– Przyprowadził mnie do ciebie – odparła Shayley, a ewok wyprostował się dumnie. – W ogule on cie zna.
– No pewnie że mnie zna – odparł Luke. – To ewok, jeden z wielu jakie żyją na endorze. Mój stary znajomy, ma na imie Wicket. –
Shayley westchnęła cicho.
– kochany jest – odezwała się z czułością. Luke zaśmiał się cicho.
– Chciałabyś go pewnie zatrzymać – rzekł. – Nie możliwe Shayley. Ewoki żyją w plemionach. Vicket należy do jednego z nich i nie może tak poprostu go opuścić. Inne ewoki nie koniecznie są nastawione tak przyjaźnie i ufnie. Nie znasz ich możliwości gdy się wściekną. –
– rozumiem – odparła cicho. Na myśl o rozstaniu z tą małą pluszową kulką płacz ściskał ją za gardło.
– Gdzie jest ten… Ktoś kto nas ścigał – zpytała żeby zmienić temat.
Luke bez słowa wskazał odległe zarośla.
– Kto to w ogule jest,czego chciał – dopytywała dalej padawanka. Vicket słysząc niepokój w jej głosie usiadł obok niej i zastrzygł uszami, wciągając nosem powietrze.
– On jeden wie gdzie jest Leia – wyjaśnił Luke. – Służył imperium i ma dostęp do wielu informacji, których imperialni szturmowcy ani Vader nikomu by nie ujawnili oprucz zaufanych ludzi.
– Ale mistrzu, jeśli on służył imperium – zaczęła rozsądnie Shayley – to z kąd masz pewność że nie służy mu do tej pory? –
Luke westchnął.
– Zdajesz właśnie test na czujność – powiedział. – Shayley, nie pozostało mi nic innego jak zaryzykować. Nie mogę poświęcić życia Lei ani twojego.
– Czyli ja z tobą nie lecę – zapytała. Luke znowu westchną.
– Nie powinnaś. Ale wiem że bym cię nie zatrzymał. Shayley… –
Chwycił ją za ramie. Padawanka poczuła że jego ręka drży.
– To będzie twoje pierwsze i poważne zadanie. Będziesz musiała nauczyć się panować nad emocjami, ukrywać myśli przed nieporządanymi osobami, to wszystko czego cie nauczyłem. Zrobię wszystko żeby uratować Leię i jednocześnie chronić ciebie,jednak gdyby mi się nie udało, gdybym zginął…
– Nie mów tak – krzyknęła przerarzona tymi słowami.
– Poczekaj – uspokoił ją Luke. – Gdybym zginął, wówczas Leia weźmię cię pod swoją opiekę. Słuchaj się jej. Posłuszeństwo jest najważniejsze Shayley. A do puki jestem z tobą, nic ci się nie stanie pod warunkiem właśnie posłuszeństwa. Jeśli powiem ci żebyś została tam gdzie jesteś poprostu to zrób, bez zadawania zbędnych pytań. Jeśli ci powiem żebyś ratowała siebie poprostu to zrób. Obiecaj mi to, proszę. –
Ścisnął mocniej jej ramię. Shayley milczała.
– Obiecaj – powturzył Luke niemal z błagalną nutą w głosie. – To sprawa życia i śmierci.
– Dobrze – Westchnęła ciężko Shayley. Wiedziała że to co teraz powie zwiąże ją na stałe, że jest prawie jedi, a jedi nie wolno łamać obietnic. Spojrzała LukeOwi prosto w oczy i odezwała się z rezynacją:
– Dobrze mistrzu, obiecuję… –
Po jeszcze zaledwie paru godzinach snu zaczęli szykować się do odlotu. Gdy zwinęli już obozowisko, dla Shayley nadszedł najgorszy moment, pożegnanie ze swoim małym przyjacielem, który czuwał przy niej cały czas, śpiąc przy niej na jednym posłaniu.
– Vicket – zawołała pieszczotliwie, nachylając się do niego i niepewnie go przytulając. Zwierzątko pozwoliło na to.
– Trzymaj się – odezwała się Shayley zduszonym głosem. – I dbaj o siebie. Będę… Tęsknić za tobą… –
W jej oczach zalśniły łzy, które po chwili zaczęły płynąc jej po policzkach. Vicket spojrzał na nią pitająco, jakby nie potrafił zrozumieć z kąd się biorą, poczym wyciągnął łapkę i otarł jej je, popiskując coś, co w jego języku oznaczało nie rób tak, dla czego.
Nadszedł Luke razem z tajemniczym nieznajomym, który ofiarowywał mu pomoc w uratowaniu Lei. Na widok swojej padawanki i ewoka żegnających się czule oczy dziwmie mu się zaszkliły, zdołał jednak to ukryć.
– Chodź – odezwał się do shayley. Wiedziała że specjalnie mówi do niej bezimiennie, żeby zachowała anonimowość. Puściła Vicketa.
– idź już – szepnęła cicho. – No uciekaj. I pamiętaj, gie zapomnę o tobie nigdy. –
Icket w odpowiedzi pociągnął nosem w prawie ludzki sposób. Przez chwilę stał jeszcze i patrzył na Shayley, puki ta nie odwróciła się i nie podeszła do LukeA. Wtedy on też odbiegł, powtarzając po swojemu eoś, co brzmiało dla Shayley jak pozegnalne pa pa!
Nie mogła ruszyć się z miejsca. Patrzyła tylko za nim zapłakana, płki nie poczuła jak ktoś obejmuje ją lekko ramieniem. Gdy spojrzała w tamtą stronę dostrzegła że to Luke, który patrzył na nią jednocześnie ze zrozumieniem i ponagleniem.
– Chodź – odezwał się łagodnie. – Musimy lecieć. Nie płacz, jeszcze nie raz go zobaczysz. –
Shayley tylko pokiwała głową. Przełknęła łzy, poczym bezwiednie dała się LukeOwi poprowadzić do statku. Parę minut później pomknęli za prowadzącym ich statkiem nieznajomego. Wiedziała że znowu wyruszają w nieznane i że mogą już nie wrócić, mimo to starała się zachować spokuj.
– Przyszłość zawsze jest w ruchu – powtórzyła w myślach słowa LukeA. – Nie wiadomo co będzie. A nam nie pozostaje nic innego jak wyruszać na spotkanie z własnym przeznaczeniem. –
Te myśli sprawiły że rozluźniła się i uspokoiła całkowicie, przygotowana na to co miało ich czekać w najbliższym czasie.
4 replies on “rozdział 14”
Smutne.
Pożegnania zawsze są smutne :d.
Smótne pożegnanie. Szkoda MI tego Lukea, wpadł w pułapkę
No niestety, ale w filmach też tak było. Był w stanie zaryzykować wszystko zeby ratować blizkich.