Część osiemnasta.

Na następny dzień spakowała do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i siedziała w pokoju, obserwując stojącą na biurku klatkę, po której latała radośnie jej sówka. Cindy nazwała ją Kalipso. Nie wiedziała dla czego, ale po prostu podobało jej się brzmienie tego imienia. Dziewczynka od poprzedniego dnia wypuszczała ją z klatki, pozwalając jej latać jednak tylko w obrębie domu, na wypadek gdyby któryś z sąsiadów zauważył sówkę, wylatującą beztrosko przez okno. Teraz jednak zamknęła ją w klatce, ponieważ za niedługo mięli zjawić się po nią państwo Weasley. Nie miała tylko pojęcia, jak zamierzają ją z tond zabrać.
Zagadka jednak się wyjaśniła, gdy państwo Weasley zajechali przed dom państwa White najprawdziwszym samochodem. Trochę obdrapanym Fordem Anglia.
Cindy, słysząc odgłos silnika i wołanie matki z kuchni złapała szybko plecak, zarzuciła go pospiesznie na ramię, drugą ręką chwyciła klatkę z Kalipso i wybiegła na dwór, prawie łamiąc sobie nogi na schodach.
– Państwo Weasley – zawołała, zeskakując z ostatniego stopnia i stawiając ostrożnie klatkę na ziemi po to, by zarzucić plecak także na drugie ramię.
– To nie będzie konieczne, kochanie – zawołała pani Weasley, wskazując na plecak. – Daj mi to. I tą klatkę też.

Na następny dzień spakowała do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i siedziała w pokoju, obserwując stojącą na biurku klatkę, po której latała radośnie jej sówka. Cindy nazwała ją Kalipso. Nie wiedziała dla czego, ale po prostu podobało jej się brzmienie tego imienia. Dziewczynka od poprzedniego dnia wypuszczała ją z klatki, pozwalając jej latać jednak tylko w obrębie domu, na wypadek gdyby któryś z sąsiadów zauważył sówkę, wylatującą beztrosko przez okno. Teraz jednak zamknęła ją w klatce, ponieważ za niedługo mięli zjawić się po nią państwo Weasley. Nie miała tylko pojęcia, jak zamierzają ją z tond zabrać.
Zagadka jednak się wyjaśniła, gdy państwo Weasley zajechali przed dom państwa White najprawdziwszym samochodem. Trochę obdrapanym Fordem Anglia.
Cindy, słysząc odgłos silnika i wołanie matki z kuchni złapała szybko plecak, zarzuciła go pospiesznie na ramię, drugą ręką chwyciła klatkę z Kalipso i wybiegła na dwór, prawie łamiąc sobie nogi na schodach.
– Państwo Weasley – zawołała, zeskakując z ostatniego stopnia i stawiając ostrożnie klatkę na ziemi po to, by zarzucić plecak także na drugie ramię.
– To nie będzie konieczne, kochanie – zawołała pani Weasley, wskazując na plecak. – Daj mi to. I tą klatkę też.
– Hej! Cindy! – Usłyszała dwa znajome głosy z wnętrza samochodu, a po chwili dostrzegła twarze Rona i Harry'ego, śmiejących się do niej radośnie przez szybę.
– Cześć – zawołała, odmachując im entuzjastycznie.
– Następnym razem to my zaprosimy państwa syna do nas – odezwał się ojciec Cindy.
– Och tak! – Jej matka zareagowała jeszcze bardziej entuzjastycznie. – Mamy nie daleko ogródek działkowy. No wiecie państwo. Sadzimy tam różne rośliny, spędzamy ogólnie czas. No i mamy namiot.
– Namiot? – Pan Weasley wyraźnie się ożywił. – Taki prawdziwy namiot? Taki do składania, tak?
– Naturalnie – odpowiedziała pani White, ale uśmiechała się cały czas. – Wiecie państwo co? Tak sobie pomyślałam, że jeśli nasze dzieci się przyjaźnią, to my też musimy wzajemnie poznać swój świat.
– Ma pani całkowitą rację. – Pan Weasley pokiwał głową. – Z miłą chęcią. Niech się państwo nie martwią, Cindy będzie u nas całkowicie bezpieczna. I odstawimy ją z powrotem.
– Nasza córka nie sprawia problemów. – Pani White zerknęła na Cindy, która gramoliła się właśnie na tylne siedzenie obok Rona.
– Przynajmniej do tej pory tak było – dodała pani White z lekką nutką ostrzeżenia w głosie. – Cindy, bądź grzeczna.
– Mamo – żachnęła się Cindy, a Ron i Harry wyszczerzyli się do niej przez ramię.
– Spadajcie obaj – Mruknęła, ale po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem.
– Będziesz musiała uważać na Freda i George'a – uprzedził Ron kilka minut później, gdy już wyjechali na szosę. – Ciągle wymyślają żarciki na temat ciebie i Harry'ego, zwłaszcza gdy w pobliżu jest Ginny. Mama dostaje szału, bo Ginny bierze to mega na poważnie.
– No co ty mówisz? – Cindy odpowiedziała szeptem, podobnie jak Ron, który najwidoczniej nie wtajemniczył w to Harry'ego. – Słuchaj Ron, o co właściwie chodzi Ginny?
– Zobaczysz. – Ron lekko poklepał ją po ramieniu. – Gadała o Harrym przez całe lato. Wytrzymać się tego nie dało. Cóż, chyba obie na siebie trafiłyście.
– Ron! Chcesz dostać w nos?! – Cindy zapomniała o tym, że miała być cicho i wykrzyknęła to na głos.
Spostrzegła spojrzenie Harry'ego i dodała szybko, zwracając się znów do Rona szeptem:
– Harry jest moim przyjacielem, tak samo jak ty. I jeśli jeszcze raz ktoś będzie chciał nas ze sobą połączyć, no wiesz, jako chłopak i dziewczyna, to naprawdę… Nie wiem co zrobię, ale to nie jest śmieszne, zwłaszcza w szkole. Wiesz jak wszystko szybko się rozchodzi.
– No taa. – Ron pokiwał głową. – No dobra, już nie będę tak mówił. Ja tylko myślałem, że ty coś więcej…
– Nie! – Przerwała gwałtownie, zanim Ron zdążył dokończyć zdanie. – Jest moim przyjacielem. I proszę cię jeszcze raz, nie niszcz tego jakimiś aluzjami, dobra?
– Boisz się, że Harry weźmie to na serio i się od ciebie odwróci? – Spytał Ron, lecz Cindy wbiła w tym momencie mocno łokieć w jego żebra.
– Harry jest tutaj, baranku. I nie mów o nim tak, jakby go nie było. –
Przez chwilę patrzyła na Rona, zaciskając mocno usta. Po chwili jednak mimowolnie uśmiechnęła się, nie mogąc już dłużej udawać. Przechyliła się lekko przez Rona i zerknęła na Harry'ego. Cała jej rozmowa z Ronem była prowadzona tak, że dla innych musiała brzmieć jak jakaś seria szeptów i posykiwań, ale Harry wydawał się ich w ogóle nie słuchać, patrząc w okno i najwyraźniej będąc zatopionym we własnych myślach.
Dni u Weasley'ów mijały dla Cindy bardzo szybko. Być może dla tego, że w tej rodzinie nic nigdy nie było zaplanowane. Wszystko działo się pod wpływem chwili, typowo spontanicznie. Podobało jej się to o wiele bardziej, niż systematyczne i poukładane życie jej rodziców. Było co prawda pozbawione rygoru, ale ze względu na swoją rutynę szybko jej się nudziło.
W domu Rona było jednak całkiem inaczej. I nie dla tego, że była to typowa czarodziejska rodzina. Po prostu byli typem ludzi, dla których plan dnia miał najmniejszą wartość, bo zawsze coś go burzyło. A jeśli nie coś, to już na pewno ktoś, a przeważnie byli to bliźniacy Fred i George, którzy doprowadzali tym do szału zwłaszcza najstarszego Percy'ego.
Cindy spędzała cały czas z bliźniakami, oraz z Ronem i Harrym. Wydawało jej się to dziwne, ale spędzając czas tylko z nimi, bez Hermiony, która zwykła była powtarzać jej nad uchem rzeczy, które wypadałoby zrobić zamiast tego, co robiła w danej chwili, czuła się o wiele lepiej i swobodniej. Do tego stopnia, że przystosowała się sposobem bycia do chłopców. Rozśmieszała wszystkich, naśladując przemądrzały ton Hermiony, gdy zwykła była mówić coś, co dla niej samej było oczywiste, a nawet przy Harrym odważyła się odegrać profesora Quirrella, prowadzącego lekcje, albo pod sparodiowaną postacią wrzeszczącego na profesora Snape'a. Ku jej wielkiej uldze, rozśmieszyło to Harry'ego tak samo jak całą resztę, co oznaczało, że profesor Quirrel nie pozostawił w nim traumatycznych przeżyć.
Ona sama, myśląc o tamtych wydarzeniach, wzdrygała się nie na myśl o Quirrellu, tylko o Voldemorcie, o którym nie rozmawiali w cale.
Trzy dni po przybyciu Cindy do Nory, bo tak nazywał się dom Weasley'ów ona i chłopcy urządzili sobie w ogrodzie coś w stylu meczu quidditcha, grając jednak piłkami tenisowymi. Jako, że było ich pięcioro, zaproponowali też grę Ginny, która zgodziła się dopiero po namowach Cindy i nie bardzo chciała być w tej samej drużynie co Harry, tak więc została wcielona do drużyny Freda i George'a, którzy grali przeciwko Cindy, Ronowi i Harry'emu.
Tego samego dnia wieczorem zjedli wszyscy kolację w ogrodzie, w blasku zachodzącego powoli słońca i przy łagodnym wietrze, który lekko poruszał listkami drzew.
W pewnym momencie Cindy poczuła, jak ktoś wciska jej w rękę coś wąskiego i okrągłego. Okazało się, że to Harry podawał jej ten sam topornie wystrugany z drewna flecik, którego pod koniec roku szkolnego użyli do uśpienia trójgłowego psa, pilnującego kamienia filozoficznego.
– Po co mi to? – Spytała szeptem. Siedzieli obok siebie przy końcu stołu. Ron, który siedział na przeciwko, mrugnął do nich porozumiewawczo.
– Mi się nie przyda – odpowiedział Harry. – To ty potrafisz grać, nie ja.
– Oj Harry, przestań. – Poczuła, że płoną jej policzki ze wstydu. Ron ponownie na nich spojrzał, zrozumiawszy najwidoczniej, o czym rozmawiają.
– Nie daj się prosić – odezwał się, patrząc wprost na nią. – Zagraj. Mama z tatą chętnie posłuchają.
– Zagraj – powtórzyła cichutko Ginny, która siedziała obok Rona, splatając mocno ręce na kolanach.
– No… No dobrze – wybąkała Cindy, czując się niesamowicie onieśmielona. Spojrzała krótko na Harry'ego:
– Zagram, ale potem ci oddam flecik z powrotem – szepnęła, a on przytaknął bez przekonania.
Cindy rozejrzała się dookoła. Oczy wszystkich były skupione na niej. Najwidoczniej wszyscy już wiedzieli, o co została poproszona. Zaległa niesamowita cisza. Nawet bliźniacy siedzieli nieruchomo, czekając.
Wzięła pare głębokich oddechów, by zapanować nad drżeniem. Powoli uniosła flecik do warg, ułożyła palce na odpowiednich otworach, nabrała delikatnie powietrza i zaczęła grać pierwszą lepszą melodię, jaka przyszła jej do głowy. W powietrzu zaczęły rozchodzić się delikatnie lekko wibrujące, sopranowe dźwięki. Instrument był wystrugany nie wprawną ręką Hagrida, więc nie był w stanie grać idealnie czysto, lecz ona w tej chwili o tym nie myślała. W jednym momencie zamknęła oczy, poddając się całkowicie muzyce i przelewając w nią wszystkie swoje uczucia. Była tutaj, wśród przyjaciół, wśród szczęśliwej, kochającej się rodziny. Tak się stęskniła za przyjaciółmi, tak polubiła wszystkich tu obecnych, że nie potrafiła tego wyrazić inaczej niż muzyką.
Gdy pod koniec roku grała by uśpić Puszka, nie była w stanie aż tak się temu poddać. Zbyt mocno się bała. Teraz jednak ogarnęło ją coś podobnego jak wtedy, gdy po egzaminach dosiadła miotły. Świadomość, że robi to co kocha, nie znajdując się już pod wpływem stresu, ani groźby śmierci, wiszącej nad nią i jej przyjaciółmi.
Gdy wybrzmiał ostatni cichnący dźwięk, Cindy otworzyła oczy i popatrzyła po wszystkich po kolei. Pan Weasley był wyraźnie poruszony, a pani Weasley mrugała powiekami.
– To jest dopiero magia – odezwał się po chwili pan Weasley. – Jeszcze większa niż machanie różdżkami. Dla czego nie uczą was tego w szkole?
– Mnie tego uczyli w szkole – odezwała się Cindy, a jej głos zabrzmiał cicho i wątle. – W nie magicznej szkole… –
Poczuła się nagle tak, jakby stała w świetle reflektorów, a nie zrobiła niczego, co sprawiłoby, że na takowe światło reflektorów zasłużyła. Powoli wyciągnęła rękę do Harry'ego, podając mu flet.
– Weź – szepnęła, drugą ręką dotykając lekko jego ramienia. – Hagrid ci go dał. Jeśli będę chciała kiedyś go pożyczyć, to zwyczajnie cię poproszę. A może sama cię nauczę tak grać… –
Uśmiechnęła się z niewinną nadzieją.
– To nie jest nic strasznego – dodała już głośniej, zwracając się teraz do wszystkich. – Trzeba po prostu to czuć. –

2 replies on “Część osiemnasta.”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink