XXIV
Shayley szła tuż obok Lukea, prowadzona przez jasnowłosą Ariannę. Shayley uprzednio zkontaktowała się z Leią, imformując ją o tym co się stało. Leia nie podzieała jednak jejniepewności odnośnie zaufania do dziecka.
– Luke coś czuje – ztwierdziła. – Jeśli on ma jakieś przeczucia, to zrobię to co on. Ufam jego intuicji. I ty też owinnaś. W ciebie też uwierzył i się nie mylił. –
Shayley poczuła się lekko zmieszana, ale to co powiedziała Leia ostatecznie rozwiało jej wątpliwości. Teraz szła tuż obok swojego mistrza, a z po drugiej stronie nie odstępował go na krok r2, który nie odstępował swego pana nawet na krok.
– Mamo – zawołała Arianna podbiegając do nieznanej kobiety, stojącej przed prosto wyglądającym domkiem. – Mamo mmo mamuś, przyszli rycerze jedi. Potrzebują… –
Z,trzymała się, łapiąc oddech po biegu.
– Arianna, spokojnie – uspokoiła małą kobieta. – O co chodzi?
– To. – Jziewczynka wskazaładwójkę za nią. – To są rycerze jedi. Potrzebowaliby zapasów i zatankować statek. Mogłabyś im pomuc prawda?
– Ależ… Tak, oczywiście – odparła kobieta
– Nie chcięlibyśmy robić kłopotu – odezwała się Shayley.
– Ależ to żaden kłopot – odpowiedziała z uśmiechem kobieta. – Arianna to niekiedy lekkomyślne dziecko, ale intuicji jej nie brakuje. Nie wiem z kąd się to u niej wzięło. –
Ostanie zdanie powiedziała jakby w zamyśleniu.
– Idź córeczko na chwilę – powiedziała do małej. – Pobaw się pzez chwilę, zawołam cię za jakiś czas.
– Dobrze mamo – odkrzyknęła radośnie mała,poczym odbiegła.
– Wejdźcie do środka – odezwała się cicho kobieta. – Zapomniałam się w ogule przedstawić. Twyla Callisto.
– Luke Skywalker. – Uścisnął kobiecie dłoń,przypatrując się jej uważnie. Wyglądała na niewiele starszą od niego. Usiłował dostrzedz podobieństwo między nią a córką, jednak tych podobieństw było dość niewiele. Oderwał wzrok od jej twarzy poczym przeniósł go na Shayley.
– Ja gstem Shayley Starlightt – odezwała się, idąc w ślady mistrza.
– miło mi – odparła pani Callisto. – Ihodźcie, nie mam w zwyczaju przyjmować gości na progu. Za chwilę też pokażę wam miejsce, gdzie będziecie mogli zatankować wasz statek. –
Shayley spojrzała pytająco na Lukea. On jednak kiwnął przyzwalająco głową.
– Bardzo dobrze że jesteś czujna – szepnął do niej. – Jednak czuję, że ta kobieta nie ma złych zamiarów. –
Gdy znaleźli się w maleńkiej kuchni, pani Callisto zapytałazątając się przy przygotowaniu posiłku:
– Czy naprawdę jesteście Jedi, czy to tylko kolejny wymysł Arianny. Dla niej każdy nowoprzybyły to jedi.
– Tak, nie wymyśliła sobie tego – odparł Luke. – Pani Callisto, nie powinienem pytać, ale muszę to wiedzieć. Kim jest ojciec małej?
– Raczej był. – Pani Callisto odwróciła się z powagą do Lukea. – Shayley siedziała obok niego, słuchając i ucząc się, aw kącie pokoju, przy piecu energetycznym ładował się R2.
– On nie żyje – ztwierdził Luke. – Widzę jego ciało, roztrzaskujące się na wiele kawałków, bardzo daleko z tąd, wśród ognia, płonących resztek jego frachtowca. Słyszę jego krzyk… –
Shayley zadrżała i położyła dłoń na ramieniu Lukea. Ten uspakajającym gestem dotknął jej ręki. W oczach pani Callisto pojawiło się nagłe zrozumienie.
– Czy ty… Co jeszcze widzisz – zpytała go niemal szeptem, patrząc mu głęboko w oczy. Shayley nie wiedziała czy jej mistrz poddawany jest teraz próbie, czy to tylko ciekawość kobiety.
– Widzę, jak siedzi w maleńkim pokoiku waszej chaty, z małeńką Arianną na rękach. Opowiadał jej bajki przed snem, a żeby ją ukoić gdy czegoś się przeraziła, śpiewał jej piosenki.
– Tak było – szepnęła, a jej oczy się rozszerzyły. – Więc wy naprawdę jesteście jedi. Arianna czuła że kiedyś przyjdziecie…
– Jej ojciec również był jedi. – Luke spojrzał jej prosto w twarz.
– Tak – szepnęła Pani Callisto. – Zginął gdy Arianna miała nie zpełna dwa latka. Statek który pilotował został trafiony z działa… Nawet moc nie pomogła mu się uratować… –
Luke poczuł, jak nagle wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Shayley też to wyczuła, bo ścisnęła go mocno za ramię. Młody mistrz jedi pomyślał nagle o przyszłosci, ujrzał siebie w roli ojca z dzieckiem na rękach. Czy kiedy kolwiek dożyje tego dnia?
– Wyczuliście coś w Ariannie prawda? – Pani Callisto nie dawała za wygraną. – Jeśli ona jest wrażliwa na moc, zabierzecie ją i poddacie szkoleniu, czyż nie?
– To zależy tylko od niej samej – wyjaśnił Luke. – I oczywiście od pani. To pani jest matką, a Jedi nie postępują w sposób barbażyński, zabierając na siłę dzieci. –
Nagle do kuchni wbiegła Arianna.
– Mamo – Poskarżyła się płaczliwie. – Popatrz. –
Pokazała dłoń, na której widniało głębokie, krwawe rozcięcie.
– Co się stało? – Zpytała pani Callisto.
– Szukałąm japoru – wyjaśniła niewinnie dziewczynka. – Chodźby jednego małego kawałeczka. To był jakis ostry kamień… Mamo, a może to odłamek asteroidy?
– Nie mów tak, dziecko – odparła pani Callisto ze zmartwieniem.
– Podejdź tu na chwilę – zwrócił się Luke do małej, a gdy ta podeszła, ujął jej drobną dłoń w swoją, oglądając uważnie rozcięcie.
– Zagoi się – odezwał się z pewnością w głosie. Arianna patrzyła na neigo jak urzeczona. Ręka jedi była bardzo chłodna, koiła ból i pieczenie niczym lecznicy balsam.
Luke tym czasem przytknął do rany tiewielką szmatkę, ocierając nią krew, poczym użył mocy by zasklepić ranę. Gyy puścił rękę małej tamta zobaczyła, że po rozcięciu został tylko lekki ślad. Nabrała gwałtownie powietrza.
– To moc, prawda – zpytała cicho. Luke uśmiechnął się tylko łagodnie i pokiwał głową.
Pani Callisto obserwowała to wszystko z widocznym zrozumieniem.
– Arianna – odezwała się cicho – Idź jeszcze na dwór, muszę zamienić słowo z jedi, zawołam cię.
– Dobrze, mamo – odezwała się Arianna.
– Uważaj na siebie – dodał Luke, a Shayley uśmiechnęła się do dziewczynki przyjaźnie.
– Co teraz – zpytała Twyla Callisto, gdy jej córka zniknęła na dworze.
– Jeśli pani pozwoli – odezwał się Luke. – Muszę coś sprawdzić. –
Odpiął od pasa swój komunikator, wyjmując z niego małą koskkę, której jedną ze ścianek posmarował krwią Arianny, poczym włożyl ją z powrotem.
– Shayley – odezwał się poważnie Luke. – Sprawdź liczbę midichlorianów w tej próbce, ok?
– Jasne. – Shayley wyjęła swój komunikator i przyjrzała się odczytom. Wszyscy milczeli, czekając w napięciu jakby na podjęcie jakiejś ważnej decyzji, mającej za zadanie rozstrzygnąć ich los.
Padawanka otworzyła szeroko oczy.
– Mistrzu – odezwała się cicho. – Ponad dwadzieścia jeden tysiące, prawie dwadzieścia dwa. –
Luke przeniósł oczy z padawanki na matkę dziewczynki.
– Jest niezwykle potężna mocą – zwrócił się do niej. – Shayley, zprowadź tu Leię i starkillera. Ja musze się udać do światyni Jedi.
– Dobrze mistrzu – odparła adawanka. – Poczekamy tu na ciebie. –
2 replies on “rozdział 24”
Wow może będzie zni mistrzyni
OO. Sympatycznie się zapowiada.