XXXIV
Wedge nie pamietał kiedy ostatnio tak krzyczał. Za wszelką cenę starał się nie dawać Vaderowi ani trochę satysfakcji, bez względu na to co czarny lodr wymyslił za tortury. Komandor Antilles zaciskał tylko zęby, modląc się w duchu żeby poprostu zemdleć i już tego nie czuc. Teraz jednak było inaczej. Teraz nie liczył się ani jego stopień, ani nawet to ze był przyjacielem Luke'a Swywalkera, jednym z pilotów elitarnej eskadry łotrów, ze X-wingi to była dla niego codziennosć… Teraz poprostu był wzykłym, cierpiacym jeńcem, który wbrew sobie musiał krzyczeć. I krzyczał.
– Czułem ze nie dożyje starosci – pomyslał, gdy fala cierpienia na moment ustała, a on, oddychajac ciężko zamarł w bezruchu. – Przeczuwałem, ze zgine jeszcze przed trzydziestką. No i proszę, właśnie teraz umieram, ale nie przeczuwałem ze w taki sposób. Zawsze chciałem umrzeć w walce, w kabinie swojego X-winga, nawet w wyniku postrzału z blastera, ale nie w taki sposób… –
Przywołał na twarz coś na kształt drwiacego uśmiechu, który jednak przerodził się w grymas bólu i zmęczenia.
– Daję właśnie tej maszynie satysfakcje – pomyślał. – Temu czemus, co właśnie przede mna stoi, a co ma w sobie tyle ludzkich uczuc co jednostka napędu nadświetlnego. Ale spokojnie, Antilles, popatrz na to z jaśniejszej strony. Nie umarłeś. Żyjesz jeszcze. Minęlo juz tyle czasu, a ty nadal żyjesz, nie zostałeś zamęczony. I nie uroniłes ani jednej informacji. –
Podniósł hardo głowę, usiłujac spojrzeć na górującą nad nim, zamaskowaną postać lorda sith..
– Nadl będziesz odmawiał współpracy? – Zpytał Vader zimnym, obojętnym tonem, chodź w środku kipiał w nim gniew. Ten głupi rebeliant jest bardziej wytrzymały niż mógł się zpodziewać. Vader wiele razy juz takich widział. I wiele razy juz takich przesłuchiwał. Ci najbardziej odporni, jak ten leżacy u jego stóp zawsze pochodzili z jednej i tej samej planety. Z korelii. Przeklęci Korelianie, tak jak i ten tutaj. Jednak wszyscy podobni do niego, po użyciu wszelkich możliwych, bez skutecznych sposobów wydobycia informacji ginęli. I ten tutaj, bez wątpienia Korelianin też zginie. Jeśli nawet nie złamały o najbardziej bolesne tortury, to w takim razie można go tylko zgładzic. I to w trybie natychmiastowym.
– Będziesz miał mniejszy problem jak mnei zabijesz – odparł Wedge słabym ze zmęczenia głosem. – Ale wtedy zepsujesz sobie zabawę, nie prawda?
– Bezczelny, naiwny głupcze – syknął Vader. – Zostaniesz zgładzony w trybie natychmiastowym. –
Wedge prychnął, chodź w duchu powiedział sobie tylko: jesteś załatwiony. Usiłował się odwrócic, by wydobyc swój komunikator, wciąz ukryty w kieszeni lotniczej kurtki, którą nadal miał na sobie. Kurtka była co prawda juz w opłakanym stanie, lecz Wedge miał nadzieję, ze komunikator nie jest w takim samym stanie i ze nadaje się do wysłania chodźby po cichu wiadomosci SOS. Za zadne skarby swiata nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo wyciagania go z opresji, lecz w tym momencie znajdował się w sytuacji bez wyjźcia. Musiał chociaż przekazać to, czego sam się dowiedział zanim go zchwytano. A jeśli teraz zginie, wszystkie te poufne informacje przepadną.
Pożałował, ze nie ma zdolności komunikowania się przez mysli lub wyczuwania uczuć, tak jak robił to nie raz Luke… Luke. Mysl o przyjacielu przeszyła go niczym ostrze. Wiedział, ze to bez skuteczne, ale przywołał w dichu rozpaczliwą mysl:
– Stary, wiesz dobrze ze nie chcę cię narażać, ale pospiesz się, zanim przepadną ze mna wszystkie informacje, za którymi tak goniłem z z powodu których mnie zchwytano. Nie zawiedź mnie, czerwona piatko. –
One reply on “rozdział 33”
O antilles nie daj się.