XII
Shayley dawno nie czuła się tak bezsilna. Mogła użyć mocy by chociaż postarać się uwolnić, lecz jej myśli były tak rozbiegane, ze nie potrafiła się zkoncentrować. Cały czas zadawała sobie pytanie, kim jest uw sith który ją porwał? Czego od niej chce? Czy zamierza wykorzystać ja jako swoje narzędzie, czy tylko jako przynętę do zwabienia Luke'a?
– Chyba właśnie tak musiał czuć się Wedge gdy zchwytał go Vader – przebiegło jej mgliście przez myśl.
Poczuła ścisk w gardle. Do tych wszystkich mysłi i pytań dołączyło wspomnienie jej nie dawnej wizji, które rozbiło ja kompletnie. Poczuła nagły atak paniki i omało ponownie się nie rozpłakała.
– Nie ma emocji, jest spokój… – Powtórzyła szeptem kilka razy fragment kodeksu Jedi, który tak często cytował i wpajał jej Luke za czasów gdy jeszcze była jego padawanką, a co teraz ona sama nie ustannie przypominała Ariannie.
Drzwi celi w której była przetrzymywana otworzyły się nagle. Dostrzegła tego samego mężczyznę, który zaatakował ich na Jawinie oraz porwał ja samą.
Uniosła się na łokciach by przyjrzeć mu się uważniej niż do tej pory.
Mógł być zaledwie o kilka lat starszy od niej. Miał czarne, sięgające mu do ramion włosy i brązowe oczy, w których widać było okrucieństwo drapieżnika, który złapał swoja ofiarę w półapke. Jego wysoka, szczupła sylwetka górowała nad Shayley niczym kat. Do pasa miał przypięty ten sam miecz świetlny, który widziała jeszcze na Jawinie. Ten, który omało nie zabił jej oraz Luke'a. Ubrany był w długi czarny płaszcz, który wlókł się za nim po ziemi.
– Shayley Starlightt – odezwał się głosem, który mógł uchodzić za przyjazny. W Shayley jednak wywołał burzę różnorodnych emocji.
– Z kąt wiesz kim jestem? – Spytała, starając się zapanować nad złością.
– Mam swoje sposoby żeby się tego dowiedzieć – odpowiedział, a jego twarz wykrzywiła się w czymś w rodzaju uśmiechu.
– Czego ode mnie chcesz? – Shayley zdołała usiąść. – Bez względu na to co by to było wiedz, że niczego się ode mnie nie dowiesz. Nie powiem ci ani jednego…
– Och nie, moja droga. – Nieznajomy postąpił kilka kroków do przodu. Dopiero wtedy Shayley dostrzegła swój własny miecz, przypięty przy lewym biodrze nieznajomego. – Niczego od ciebie nie chcę… Przynajmniej na razie.
– To dla czego mnie porwałeś? – Shayley spojrzała hardo na nieznajomego.
Nieznajomy nie odpowiedział> Zamiast tego postąpił parę kroków do przodu, przyglądając się dziewczynie nadal i obchodząc ja dookoła.
– Jesteś taka samotna – zaczął. – Taka nieszczęśliwa. Zagubiona… –
Mówił głosem, który zdawał się hipnotyzować.
– Jedyną wiarę i uczucia pokładasz w tym słabeuszu Skywalkerze. Imponuje ci. Myślisz ze zastąpi ci to co straciłaś kiedyś… Ze jest i będzie twoim opiekunem. –
Shayley poczuła ze blednie. Wyciągnęła rękę, chcąc dosięgnąć nieznajomego.
– Nie wiesz nic – zaczęła zapalczywie, lecz po chwili odetchnęła głęboko i odezwała się już spokojniej:
– Niczego o mnie nie wiesz.
– Tak? – Nieznajomy przystanął, patrząc na nią uważnie. – Nie masz nawet pojęcia ile mamy ze sobą wspólnego. My oboje.
– W co ty grasz? – Shayley starała się być spokojna.
– Zobacz. Popatrz mi w oczy. Nie przypominają ci kogoś? –
Nieznajomy pochylił się, a wtedy Shayley dostrzegła wyraźniej jego oczy. Na ich widok poczuła dreszcz. TO były te same oczy, które widziała u kobiety z wizji. U tej wyrodnej matki.
– Gdzieś je widziałam… – Zaczęła niepewnie, nie wiedząc dla czego to mówi. – Pewna kobieta…
– Tak! – Nieznajomy wyprostował się ze złością. – Ta kobieta, którą widziałaś w swojej wizji… To moja matka. Moja wyrodna matka! Pozbyła się mnie jak wyrzutka, gdy tylko dowiedziała się jakie mam umiejętności. Bała się ze stanę się taki sam jak mój ojciec… Jak mój cholernie słabowity i naiwny ojciec! –
Urwał oddychając ciężko.
– Widziałem twoja wizję. Wyczułem twój wstrząs – ciągnął już łagodniej. – I wtedy tak naprawdę zrozumiałem kim jesteś i co to wszystko znaczy. Powinienem teraz zrobić z tobą to samo, co zrobiłem z moim ojcem. Zabiłem go, rozumiesz? Zabiłem swojego ojca. Był taki sam jak ci wszyscy jedi. Taki sam jak twój Skywalker. –
Shayley potrząsnęła głową. Informacje atakowały ją zbyt szybko. Usiadła, chcąc spojrzeć na nieznajomego.
– Zabiłeś własnego ojca – zaczęła zimno. – Niczego innego bym się po tobie nie spodziewała. W końcu jesteś sithem. Sithem, który się nie nawróci. W którym zgasło dobro. Zamknąłeś sobie drogę ku jasnej stronie mocy…
– Przestań mi tu prawić komunały – prychnął. – Gadasz jak typowa jedi. Tak. Spotkałem nie dawno swojego ojca. Wiesz co mi powiedział? Powiedział mi to samo co ty. Chciał mnie nawrócić. Powiedział, ze wybacza mi wszystko co zrobiłem. Że wybacza mojej matce to, ze go nie akceptowała. Odszedł od niej, bo taka była jej wola. Ale powiedział ze ma nad kim czuwać. Ma kogoś, nad kim sprawuje opiekę, chociaż ten ktoś w cale o tym nie wie. –
Urwał ponownie.
– Jego córka była tak samo traktowana przez moja matkę jak on. Dla tego zesłał na nią wizję. Kazał jej uciekać od matki. Strzegł ją przed niebezpieczeństwami. Zjawiał się przy nie gdy spała… A gdy była jeszcze w domu razem z nim, śpiewał jej do snu by ją uspokoić, by uchronić ją przed gniewem matki.
– Dla czego mi to mówisz? – Spytała Shayley, choć bała się zadać to pytanie.
– Mówię ci to dla tego, ponieważ mój ojciec… Był dla mnie nikim. Wyrzekłem się go. Wyrzekłem się mojej matki i mojej siostry. Nie słyszałaś o morderstwie mojego ojca. Nic dziwnego. Działał z ukrycia, pod przybranym nazwiskiem by nikt go nie rozpoznał. Wielu Jedi tak się ukrywało przez lata. Ale ja go znalazłem. Wiedziałem o nim wszystko. Mój ojciec tak naprawdę nazywał się… –
Wstrzymał oddech, a po chwili wyrzucił z siebie z obrzydzeniem w głosie:
– Nazywał się Luke Starlightt. –
CDN.
3 replies on “rozdział 12”
Ja chce daaalej 😉 wciągnęło mnie i to bardzo 😉 świetnie piszesz
ja też chcę dalej.
Ja też dalej chcę, ale wiem, żę już jest, pozostaje MI tylko iść, i czytać.