Categories
krutkie opowiadania

śmierć Luke’a skywalkera

Oto kolejne moje krutkie opowiadanie, napisane dwa lata temu podobnie jak pierwsze pod wpływem nagłego, spontanicznego pomysłu i zaledwie w jakieś pół godziny.

Śmierć Luke’a Skywalkera

Planeta narshaddaa była smutnym, opustoszałym miejscem, chociaż jeszcze do nie dawna tętniła życiem. Wystarczyło zaledwie kilka standartowych minut by to zmienić. Słudzy imperium pod dowództwem lorda Shadowspawna przypuścili atak na tą niewinną planetę. Nie spodziewali się jednak, że przebywała na niej osoba, gotowa poświęcić własne życie dla ratowania tysiąca istnień.

Oto kolejne moje krutkie opowiadanie, napisane dwa lata temu podobnie jak pierwsze pod wpływem nagłego, spontanicznego pomysłu i zaledwie w jakieś pół godziny.

Śmierć Luke'a Skywalkera

Planeta narshaddaa była smutnym, opustoszałym miejscem, chociaż jeszcze do nie dawna tętniła życiem. Wystarczyło zaledwie kilka standartowych minut by to zmienić. Słudzy imperium pod dowództwem lorda Shadowspawna przypuścili atak na tą niewinną planetę. Nie spodziewali się jednak, że przebywała na niej osoba, gotowa poświęcić własne życie dla ratowania tysiąca istnień.
Luke Skywalker leżał bez ruchu, czując, że powoli i nieuchronnie zbliża się jego koniec. Był ciężko ranny, a moc pozostawiła go wyczerpanego i bez sił. Nie miał nawet przy sobie ani jednego opatrunku z bactą. Nie potrafił ulżyć sobie w cierpieniu. Jedyną pokrzepiającą myślą było to, że udało mu się uratować tyle istnień ludzkich, ile tylko możliwe. Taka była jego rola jako jedi. Był gotów oddać własne życie, chodźby miał ocalić przez to chociaż jednego nieszczęśnika. Wokół niego jednak piętrzył się zpory stos zwęglonych ciał, niektórych z ranami po postrzale z blastera, które niekiedy przeszywały zwłoki na wylot. Luke nie mógł na to patrzeć. Mógł być z nimi wszystkimi gdy umierali. Trzymał ich za rękę, dodawał otuchy i koił strach przed śmiercią. Teraz, leżąc na niemalże rozżarzonym skrawku gołej ziemii, którą jeszcze do nie dawna porastała bujna roślinność patrzył przez napływające do oczu łzy na ciała tych, których nie zdołał uratować, polecając ich dusze w opiekę w mocy. Tylko tyle mógł jeszcze zrobić, nim sam do nich dołączy. Wiedział o tym i nie bronił się przed tym. Śmierć nie jest niczym strasznym. To tylko przejźcie w nowy, lepszy wymiar. Oddychanie zanieczyszczonym powietrzem zprawiało coraz większą trudność. Potężna eksplozja, która ostatecznie zabiła tych, którzy nie zdążyli uciec niszczyła teraz całą planetę, włącznie z jejatmoswerą. Powietrze było przesycone gorącem i śmiercionośnym pyłem, będącym niczym cichy zkrytobójca.
Luke odetchnął głębiej i zaniusł się kaszlem. Nawet trans jedi nie wiele mu pomógł. Kątrolował oddech i bicie serca na tyle ile mógł, jednak doszedł do wniozku, że nic już nie powstrzyma śmierci. Im bardziej od niej uciekał, tym silniej na niego napierała. To było jego przeznaczenie. Zginąć, ratując innych. Uniusł się lekko z wysiłkiem, sięgając po moc. W żadnym leżącym przy nim człowieku nie wyczuwał ani śladu życia. Umarli wszyscy, a on dołączy do nich. Pocieszała go tylko myśl, że zdołał uratować znaczną większość pozostałych mieszkańców. Zużył coprawda przy tym wszystkie swoje zapasy bacty, nie zostawiając nic dla siebie, ale przecież Jedi nie mogli być egoistami. Jedi traktowali wszystkich na równi, nie ważne kto to był. Bez wachania oddałby życie za chodźby jedno istnienie. I tak właśnie zrobił. A teraz czekał, czując, jak moc zkupia się wokół niego coraz ciaśniejszym kręgiem. Trapiło go tylko to, że nie pożegnał się z blizkimi. Z siostrą, z przyjaciółmi. Ale oni wyczują co się stało. I nie będą mięli do niego żalu. Jedi nie starają się by o nich pamiętano, wręcz przeciwnie. Chcą, żeby ich zapomniano, żeby pamiętano tylko czyny, a nie nazwisko tego, o kogo czynach się mówi. Holonet pewnie ogłosi wielką żałobę po jego śmierci, ludzie pogrążą się w rozpaczy, lecz na jego miejsce przybędą nowi, którzy będą nieśli światłość i nadzieję. Pozostawiał Callistę, małego Anakina i bliźnięta Solo oraz leię, a jego własna światłość będzie zawsze wskazywać ludziom drogę w ciemności. Jego światłość będzie prowadziła do drugiej szansy, do zmiany na lepsze. Jego słowa będą cytowane w najrużniejszych dziełach, jego przemówienia przypominane w holonecie, lecz jego już to nie będzie dotyczyć. On wypełnił już swoje zadanie. Jedi rodzi się po to, by walczyć w imię sprawiedliwości i dobra, by w imię sprawiedliwości i dobra dla innych ludzi ginąć.
Oddychał z coraz większym trudem, coraz płycej, a śmiercionośne pozostałości wybuchu wdzierało się siłą do jego gardła i płuc, przeszywając je igłami ostrego bólu. Mimo to on był spokojny i pogodny. Nie bał się śmierci, bo wiedział, że będzie ona wybawieniem, dla niego i dla całej galaktyki. Że jego światłość pokona w końcu Shadowspawna, unicestwiając go raz na zawsze. W tym momencie Luke Skywalker pragnął śmierci. Czekał na ten moment z pewnego rodzaju zniecierpliwieniem. Nie zginie coprawda w wirze walki, w kabinie myśliwca, tak jak chodźby jego przyjaciel Bikgs Darklighter, lecz umrze tu, w samotności, wśród trupów i w skażonej atmoswerze, zabierając ze sobą tych wszystkich nieszczęśników, którzy umarli przy nim, prowadząc ich w kierunku jasności.
– Nadzieja zawsze umiera ostatnia – pomyślał. – Wszystko umiera, jedynie nadzieja pozostaje, przynosząc otuchę tym, którzy przestali wierzyć w sprawiedliwość. –
Poczuł, jak moc pulsuje wokół niego, jak otacza go niemal żywym kokonem. Wziąwszy ostatni udręczony oddech, młody Luke Skywalker uniósł się w górę niczym najjaśniejsza w galaktyce gwiazda. Moc oderwała go od ciała i poniosła daleko, zabierając ze sobą w inny galaktyczny wymiar. Dojrzał inne gwiazdy, świecące prawie tak samo jasno, zdające się przyciągać go do siebie. Poznał je natychmiast. Jego ojciec, którego udało mu się uratować i którego winy odkupił, matka, którą widział po raz pierwszy, mistrz Yoda i ben, którzy przeprowadzali go przez krętą i trudną ścieżkę, dążącą do zgłębienia tajników mocy. Za chwilę miał ich znowu zobaczyć, wiedziony do nich ich wezwaniami i wielką miłością.
W ten oto sposób stał się najjaśniejszą ze wszystkich światłości, wyciągającą ręce po tych. Którzy ześlizgiwali się w odchłań ciemności. Odszedł w odchłań mocy, lecz galaktyka istniała nadal. I będzie istnieć, a on, niegdyś naiwny i prosty chłopak z pustynnej farmy na Tatooine, a teraz najpotężniejszy jedi w galaktyce będzie czuwał nad wszystkim, a jego bezcielesny głos będzie dawał wiele niewątpliwie mądrych rad następnym pokoleniom.

7 replies on “śmierć Luke’a skywalkera”

Dzieki. Ja to nie umiem tak na swoje rzeczy patrzeć, bo wydaje mi się za każdym razem zę zabardzo idealizuje czy coś.

dzięki, ale teraz to widziałabym troche inaczej, jak z resztą wiele innych rzeczy które napisałam w tamtym okresie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink