Categories
recenzje wszelakie.

Harry Potter i więzień Askabanu – moja psychologiczna analiza ekranizacji.

Witajcie.
Dzielę się tu z wami swoimi przemyśleniami po raz pierwszy. I nie tyczą się one książki, tylko filmu. Wiem że w internecie można znaleść pełno takich analiz, jednak to co wam tu przedstawiam jest wyłącznie moimi spostrzeżeniami.
Tak więc ciekawych zapraszam do lektury.

Ekranizacje książek o młodym czarodzieju nie są doskonałe, jednak zauważam w nich pewne ciekawe i psychologiczne aspekty, zarówno jako w całości, jak również w pojedynczych filmach. I właśnie do tego drugiego chciałam się dzisiaj odnieść.
Mowa tutaj o filmie „Harry Potter i więzień Askabanu”. Gdyby tak bezlitośnie odrzeć ten film z otoczki o nazwie Harry Potter, można by otrzymać ciekawą psychologicznie koncepcję.
Mianowicie o czym jest ten film, jeśli spojrzeć na niego indywidualnie, oczami kogoś, kto z historią chłopca który przeżył ma nie wielką styczność, a może nawet nie zetknął się z nią w cale?
Otóż jest to najzwyczajniej w świecie historia dziecka, które zostało wbrew swojej woli wciągnięte w sprawy dorosłych, z którymi nie koniecznie jest sobie w stanie poradzić. Bo to przecież konflikty dorosłych doprowadziły do tego, że ten nastolatek znalazł się w wirze wydarzeń. Przecież gdyby nie obłuda i zdrada Petera Pettigrew, Syriusz Black nie trafiłby do więzienia za zdradę, której tak naprawdę się nie dopuścił, a rodzice Harry’ego być może nadal by żyli. Spekulować można tu bez końca.
Harry nie jest tutaj sławnym i uwielbianym Harrym Potterem, lecz nastolatkiem, który nie do końca wie co dzieje się dookoła niego, komu ma wierzyć, w co ma wierzyć, a nawet tego kim jest. Poszukuje własnej tożsamości między dzieckiem a dorosłym i robi to samodzielnie.
Abstrahując teraz od książki. Zauważcie, że w filmie Harry ciągle jest gdzieś na uboczu. Wyszydzany z powodu tego, że mdleje na widok dementorów, pozostawiony sam z problemem, który bezpośrednio dotyczy jego samego. Bo to przecież jego poszukuje Syriusz Black, ten niby groźny morderca.
Bardzo ładnie i według mnie głęboko psychologicznie jest przedstawiona scena, w której Harry po usłyszeniu rzekomej prawdy o zdradzie Syriusza czuje się na tyle rozżalony i przytłoczony tym wszystkim, że zwyczajnie płacze w samotności. I to nie jest taki płacz z kategorii „nie mam rodziców”. On płacze z bezsilności, z powodu tego, że nie potrafi chwilowo udźwignąć tego, co na niego właśnie spadło.
Od samego początku filmu widzimy, jak Harry mocno związany jest z rodzicami mimo ich śmierci. Reaguje bardzo impulsywnie, gdy są oni obrażani. To jest normalna reakcja nastolatka, który wchodzi już w okres dojrzewania i nie do końca kontroluje własne emocje.
Skupmy się jeszcze na postaciach dementorów, którzy w symboliczny sposób mogą przedstawiać powszechne w dzisiejszych czasach zjawisko depresji. Bo co tak naprawdę robią dementorzy? Wyciągają z człowieka wszystko co dla niego najgorsze, różne najtragiczniejsze myśli i wspomnienia, skupiając je razem.
Ponownie powtarza się tu problem osamotnienia i niezrozumienia. Tak jak wspomniałam wcześniej, Harry jako jedyny reaguje tak mocno na działanie dementorów, co jest nie zrozumiałe dla reszty jego rówieśników, czyniąc z niego rzekomo słabego człowieka. Mamy z resztą to potwierdzone podczas rozmowy Harry’ego z profesorem Lupinem, w trakcie której Harry przyznaje się do swojego strachu, poprzednio przekonywany przez profesora, że wbrew temu co o sobie myśli nie jest w cale słaby.
Tak samo mogą myśleć młodzi ludzie, żyjący we współczesnym świecie. Jakiekolwiek odstępstwo od normy jest uważane powszechnie za coś nie normalnego, skutkiem czego osoba z problemami zwyczajnie się do nich nie przyznaje, albo usiłuje zamieść je pod przysłowiowy dywan, nie chcąc pokazywać słabości. Problem polega na tym, że jeśli kłopotów nawarstwi się zbyt wiele, taką osobę może to zwyczajnie przerosnąć do tego stopnia, że będzie ona w stanie zdobyć się na jakiś desperacki krok w celu rozwiązania wszystkich problemów jednorazowo i ostatecznie.
Bardzo fajnym symbolem jest też scena z końcówki filmu, gdy po cofnięciu się w czasie wraz z Hermioną Harry stoi nad brzegiem jeziora, patrząc na drugą stronę, gdzie Harry z przeszłości broni siebie i Syriusza przed dementorami. Teraźniejszy Harry jest tak święcie przekonany o tym, że za chwilę przybędzie jego ojciec by go uratować, że nie docierają do niego logiczne argumenty. Można to odebrać jako symbol takiej jeszcze dziecięcej wiary w cud, po której to chwili następuje gwałtowne przebudzenie ciosem w twarz. Harry zawsze wychodził cało z kłopotów, bo otrzymywał w porę pomoc. W chwili, gdy uświadamia sobie, że w tej chwili nikt mu nie pomoże, że to nie jego ojciec uratował jego i Syriusza, podejmuje moim zdaniem jedną z pierwszych dojrzałych decyzji. Bierze sprawę w swoje ręce. Ta scena może być takim mentalnym krzykiem” Hej! Czas dorosnąć! Nie zawsze będzie obok ktoś, kto pomoże! Dorosłość to radzenie sobie z problemami na własną rękę!” Nasz nastoletni bohater zostaje rzucony na głęboką wodę i od tej pory, mniej lub bardziej nieudolnie będzie starał się samodzielnie rozwiązywać problemy.
No i nie zapominajmy jeszcze o drugiej stronie medalu. Powszechne dzisiaj zjawisko przeświadczenia młodych ludzi, że wszystko im wolno, bo mają znanych lub bogatych rodziców. Nie musimy w filmie długo szukać takiego przykładu. Wystarczy spojrzeć na Dracona Malfoy’a, który czuje się całkowicie bezkarny, szydząc ze słabszych od siebie i pomawiając jednego z nauczycieli, jakim jest Hagrid. Fakt, przyprowadzenie na pierwszą lekcję hipogryfa przez Hagrida nie było zbyt odpowiedzialne, lecz Malfoy wyciągnął z tego tyle, by wystarczyło do sprawienia Hagridowi nie lada kłopotów.
Bardzo fajny jest też motyw, w którym Malfoy w końcu dostaje to, na co pracował sobie od dłuższego czasu. Mowa tutaj o motywie, w którym Hermiona w końcu nie wytrzymuje i daje mu w twarz. Bardzo pouczający przykład mówiący, że nawet najbardziej aroganckiego prowodyra da się usadzić w miejscu, jeśli znajdzie się do tego odpowiednio silna i odważna osoba.
Podsumowując. Polecam obejrzeć ten film każdemu, nawet jeśli nie jest fanem sagi i świata wykreowanych przez Rowling. Obejrzyjcie ten film, całkiem odrywając go od pozostałych. Zobaczcie w głównym bohaterze nie Harry’ego Pottera, tylko zwykłego nastolatka i postarajcie się dostrzec nawiązania do problemów współczesnych młodych ludzi. Być może pomoże to dorosłym bardziej zrozumieć powagę tych problemów, o których dzieci często nie chcą z dorosłymi rozmawiać, a nastolatkom odkryć, że z każdej, nawet najbardziej bezsensownej dla nich sytuacji jest jakieś wyjście. Wystarczy tylko mieć na tyle siły, by wstać z kolan i stawić im czoła z podniesioną głową. No i oczywiście nie pozwolić wejść sobie na głowę tym, którzy w swoim przekonaniu uważają, że status majątku lub pozycja ich rodziny uprawnia ich do gnębienia innych ludzi.

Categories
o mnie

Krótki opis wczorajszego dnia.

Witajcie.
Przybywam do was z nowym wpisem tak na szybko, żeby opisać wam co się wczoraj działo apropo tego spotkania, o którym pisałam wcześniej i nie tylko.
No więc poszłam na tą rozmowę przed dwunastą, wyznając zasadę, że wolę być gdziekolwiek o pięć minut wcześniej niż za późno. Pogadałam trochę z babką, która wyjaśniła mi wszystko co tam robią. A więc ten dom samopomocy działa na rzecz osób po przejściach psychicznych, przeważnie po schizofrenii. Dzielą się na takie małe grupki, po pięć osób każda i uczą się gotować, ogrodnictwa, rękodzielnictwa, pracy na komputerze i malowania. Babeczka nie bardzo wiedziała gdzie mogłaby mnie przydzielić, ale wywarłam na niej wrażenie pozytywne i zaprowadziła mnie do pana, który co wtorek organizuje takie zajęcia zbiorcze, gdzie wszyscy się spotykają i spędzają luźno czas, grając sobie na przykład w chińczyka czy inne gry. Tak więc we wtorek pójdę, poznam grupę, poznam terapeutów i może sama zasugeruję jakąś alternatywę dla takiego spędzania luźno czasu.
Zapomniałam wam ostatnio napisać, ale kupiłyśmy ostatnim razem z mamą grę prawda czy fałsz, która wywołała dość duży entuzjazm i furorę w rodzinie. Z Julką to grałyśmy w to kiedy się tylko dało. Nie oszukujmy się, gra ma błędy, na niektóre pytania są błędnie zaimplementowane odpowiedzi, ale ja bardziej do tego podchodzę jako zabawę niż jak do nauczenia się czegokolwiek. Chociaż nie powiem, można coś z tego zapamiętać i troszeczkę wiedzy z tego wyciągnąć.
No ale wracam do wczorajszego dnia. Po spotkaniu pojechaliśmy z rodzicami do centrum miasta, bo mama miała sprawy do pozałatwiania, a przy okazji jeszcze wpadło się do naszego cudownego dostawcy internetu poskarżyć się na nędzną jakość zasięgu. Bo faktycznie. Często zdarza się tak, że kiedy mama lub rodzice korzystają z internetu na obu swoich komputerach, a ja chcę sobie akurat coś obejrzeć, to mnie perfidnie wywala. Telefon czy tablet rozłącza się z siecią, a reszta urządzeń nie. Babka sprawdziła i stwierdziła, że faktycznie wszystko zaznaczone na czerwono, tak więc jutro ma przyjść ekspert i zbadać problem. Ale uwaga! Jeśli okaże się, że ten sygnał jest słaby nie przez za dużą grubość ścian czy metraż mieszkania, co jest moim zdaniem nie dorzeczne, to trzeba będzie 50 złotych zapłacić. Zaczynam się poważnie zastanawiać czy nie powiedzieć mamie, żeby odmówiła tego faceta, a ja jakoś się przemęczę. Bardziej martwię się jednak tym, że jeśli mamie podczas jakiejś operacji bankowej zerwie się internet, to może być znowu pełno nerwów. Moja mama jest taką osobą, która denerwuje się nie raz i nakręca z byle powodu.
No i teraz napiszę wam rzecz, która była finałem dnia, a która do tej pory sprawia, że czuję się jak jakaś inna osoba.
W trakcie powrotu do domu wstąpiłam do fryzjera, bo mama chciała swoje włosy skrócic, a ja też zamierzałam z moimi coś zrobić, bo nie widziały fryzjera od ponad roku. I wiecie co? Ścięłam je na krótko. NIe tak całkiem na krótko, nie na chłopaka, ale tak do karku. Tylko że trzeba będzie je chyba pocieniować, bo póki co zawijają mi się końcówki i wygląda to conajmniej dziwnie. Aż jestem ciekawa co powie Julka jak mnie tak zobaczy, bo mama podchodzi do tego z pewną dezaprobatą. Nie powiem, zepsuło mi to trochę tą radość z tego powodu, że nic mi już nie leci na twarz, że nic się nie plącze, że nie muszę myśleć czy zapleść je w warkocza, czy spiąć spinką, związać, czy po prostu puścić luźno. Teraz mam po prostu boki spięte takimi małymi spinkami, no ale jeśli mama mówi, że nie wyglądam tak ładnie no to nie wiem czy tego nie poprawić, nie ścieniować albo obciąć się całkiem na chłopaka, bo do długich włosów raczej nie chcę już wracać.
I to by było w sumie na tyle tego chaotycznego opisu. Kończę więc i odezwę się znowu, gdy coś szczególnego lub wartego opisania zdarzy się w moim życiu.
Trzymajcie się więc zatem.

Categories
o mnie

Nie zapomniałam o was, ale…

Witajcie kochani moi.
No właśnie, tak jak w tytule. Nie pojawiałam się tu przez długi czas, nawet żadnych życzeń świątecznych albo noworocznych ode mnie nie dostaliście, ale to nie oznacza, że o was zapomniałam. Po prostu od pewnego czasu mam taki natłok myśli i spraw, że aż ciężko mi te myśli pozbierać.
Fanfic pisze się dalej i z tego to raczej zrobiła się adapracja a nie fanfic, jak sami z resztą widzicie. Mam pełno pomysłów w osobnym pliczku i to mi się wszystko tak splątało ze sobą, że nie mam zielonego pojęcia który pomysł realizować, a jeden wyklucza drugi. Tak więc spokojnie. Wydarzenia stoją już na okresie czwartego roku i turnieju trójmagicznego, ale chyba nie będę tego póki co wrzucać. No chyba że bardzo byście chcieli, bo to mnie najbardziej motywuje do pisania. Zwyczajnie boję się, że znowu zostanie to nie dokończone, aczkolwiek i tak tego już jest dużo, coś jak Riddle Skrzypenki. Nie wiele brakuje mi do dorównania jej 🙂
Pracy niestety dalej nie mam, ale pojawiła się malutka iskierka nadziei. Otóż możliwe, że zacznę pracować jako wolontariusz nie daleko mojego miejsca zamieszkania, dosłownie na tym samym osiedlu. Pracowałabym z osobami niepełnosprawnymi, pomagając im na przykład prze rękodzielnictwie, albo przy innych rzeczach na których się z nam. W czwartek jestem umówiona na rozmowę z panią, która ma mnie oprowadzić i wszystko pokazać. Mam szczerą nadzieję, że coś z tego wyjdzie, bo tu już nie chodzi o samą pracę i zarobki, tylko o to, żebym wyszła do ludzi, miała jakąś większą motywację. Czasami uwierzcie, ale zadaję sobie w skrajnych przypadkach pytanie, po co ja tu właściwie jestem i komu jestem potrzebna, tak więc takie wyjście do innych z całą pewnością wyjdzie mi na dobre.
To tyle na teraz. Nie wiem kiedy po raz kolejny się odezwę, ale postaram się robić to częściej. Przecież w każdej chwili mogę wziąć tablet w ręce i tu zajrzeć, tak jak robię to teraz, siedząc sobie w ciszy i stukając po klawiaturce. Po prostu miewam coraz częściej takie momenty, że kompletnie nie mam na nic ochoty.
Naczytałam się ostatnio dość dużo o osobach wysoko wrażliwych, tak zwanym HSP i bardzo dużo cech pasuje mi do mnie samej. Ale nie chcę stawiać sama diagnozy. Po prostu muszę jakoś wziąć się za siebie i trzymać trochę te swoje emocje i negatywne myśli na wodzy.
Teraz już kończę naprawdę, bo rozpisałam się aż za bardzo.
Trzymajcie się wszyscy i pamiętajcie, że mimo wszystko jestem z wami.

Część osiemnasta.

Na następny dzień spakowała do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i siedziała w pokoju, obserwując stojącą na biurku klatkę, po której latała radośnie jej sówka. Cindy nazwała ją Kalipso. Nie wiedziała dla czego, ale po prostu podobało jej się brzmienie tego imienia. Dziewczynka od poprzedniego dnia wypuszczała ją z klatki, pozwalając jej latać jednak tylko w obrębie domu, na wypadek gdyby któryś z sąsiadów zauważył sówkę, wylatującą beztrosko przez okno. Teraz jednak zamknęła ją w klatce, ponieważ za niedługo mięli zjawić się po nią państwo Weasley. Nie miała tylko pojęcia, jak zamierzają ją z tond zabrać.
Zagadka jednak się wyjaśniła, gdy państwo Weasley zajechali przed dom państwa White najprawdziwszym samochodem. Trochę obdrapanym Fordem Anglia.
Cindy, słysząc odgłos silnika i wołanie matki z kuchni złapała szybko plecak, zarzuciła go pospiesznie na ramię, drugą ręką chwyciła klatkę z Kalipso i wybiegła na dwór, prawie łamiąc sobie nogi na schodach.
– Państwo Weasley – zawołała, zeskakując z ostatniego stopnia i stawiając ostrożnie klatkę na ziemi po to, by zarzucić plecak także na drugie ramię.
– To nie będzie konieczne, kochanie – zawołała pani Weasley, wskazując na plecak. – Daj mi to. I tą klatkę też.
– Hej! Cindy! – Usłyszała dwa znajome głosy z wnętrza samochodu, a po chwili dostrzegła twarze Rona i Harry'ego, śmiejących się do niej radośnie przez szybę.
– Cześć – zawołała, odmachując im entuzjastycznie.
– Następnym razem to my zaprosimy państwa syna do nas – odezwał się ojciec Cindy.
– Och tak! – Jej matka zareagowała jeszcze bardziej entuzjastycznie. – Mamy nie daleko ogródek działkowy. No wiecie państwo. Sadzimy tam różne rośliny, spędzamy ogólnie czas. No i mamy namiot.
– Namiot? – Pan Weasley wyraźnie się ożywił. – Taki prawdziwy namiot? Taki do składania, tak?
– Naturalnie – odpowiedziała pani White, ale uśmiechała się cały czas. – Wiecie państwo co? Tak sobie pomyślałam, że jeśli nasze dzieci się przyjaźnią, to my też musimy wzajemnie poznać swój świat.
– Ma pani całkowitą rację. – Pan Weasley pokiwał głową. – Z miłą chęcią. Niech się państwo nie martwią, Cindy będzie u nas całkowicie bezpieczna. I odstawimy ją z powrotem.
– Nasza córka nie sprawia problemów. – Pani White zerknęła na Cindy, która gramoliła się właśnie na tylne siedzenie obok Rona.
– Przynajmniej do tej pory tak było – dodała pani White z lekką nutką ostrzeżenia w głosie. – Cindy, bądź grzeczna.
– Mamo – żachnęła się Cindy, a Ron i Harry wyszczerzyli się do niej przez ramię.
– Spadajcie obaj – Mruknęła, ale po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem.
– Będziesz musiała uważać na Freda i George'a – uprzedził Ron kilka minut później, gdy już wyjechali na szosę. – Ciągle wymyślają żarciki na temat ciebie i Harry'ego, zwłaszcza gdy w pobliżu jest Ginny. Mama dostaje szału, bo Ginny bierze to mega na poważnie.
– No co ty mówisz? – Cindy odpowiedziała szeptem, podobnie jak Ron, który najwidoczniej nie wtajemniczył w to Harry'ego. – Słuchaj Ron, o co właściwie chodzi Ginny?
– Zobaczysz. – Ron lekko poklepał ją po ramieniu. – Gadała o Harrym przez całe lato. Wytrzymać się tego nie dało. Cóż, chyba obie na siebie trafiłyście.
– Ron! Chcesz dostać w nos?! – Cindy zapomniała o tym, że miała być cicho i wykrzyknęła to na głos.
Spostrzegła spojrzenie Harry'ego i dodała szybko, zwracając się znów do Rona szeptem:
– Harry jest moim przyjacielem, tak samo jak ty. I jeśli jeszcze raz ktoś będzie chciał nas ze sobą połączyć, no wiesz, jako chłopak i dziewczyna, to naprawdę… Nie wiem co zrobię, ale to nie jest śmieszne, zwłaszcza w szkole. Wiesz jak wszystko szybko się rozchodzi.
– No taa. – Ron pokiwał głową. – No dobra, już nie będę tak mówił. Ja tylko myślałem, że ty coś więcej…
– Nie! – Przerwała gwałtownie, zanim Ron zdążył dokończyć zdanie. – Jest moim przyjacielem. I proszę cię jeszcze raz, nie niszcz tego jakimiś aluzjami, dobra?
– Boisz się, że Harry weźmie to na serio i się od ciebie odwróci? – Spytał Ron, lecz Cindy wbiła w tym momencie mocno łokieć w jego żebra.
– Harry jest tutaj, baranku. I nie mów o nim tak, jakby go nie było. –
Przez chwilę patrzyła na Rona, zaciskając mocno usta. Po chwili jednak mimowolnie uśmiechnęła się, nie mogąc już dłużej udawać. Przechyliła się lekko przez Rona i zerknęła na Harry'ego. Cała jej rozmowa z Ronem była prowadzona tak, że dla innych musiała brzmieć jak jakaś seria szeptów i posykiwań, ale Harry wydawał się ich w ogóle nie słuchać, patrząc w okno i najwyraźniej będąc zatopionym we własnych myślach.
Dni u Weasley'ów mijały dla Cindy bardzo szybko. Być może dla tego, że w tej rodzinie nic nigdy nie było zaplanowane. Wszystko działo się pod wpływem chwili, typowo spontanicznie. Podobało jej się to o wiele bardziej, niż systematyczne i poukładane życie jej rodziców. Było co prawda pozbawione rygoru, ale ze względu na swoją rutynę szybko jej się nudziło.
W domu Rona było jednak całkiem inaczej. I nie dla tego, że była to typowa czarodziejska rodzina. Po prostu byli typem ludzi, dla których plan dnia miał najmniejszą wartość, bo zawsze coś go burzyło. A jeśli nie coś, to już na pewno ktoś, a przeważnie byli to bliźniacy Fred i George, którzy doprowadzali tym do szału zwłaszcza najstarszego Percy'ego.
Cindy spędzała cały czas z bliźniakami, oraz z Ronem i Harrym. Wydawało jej się to dziwne, ale spędzając czas tylko z nimi, bez Hermiony, która zwykła była powtarzać jej nad uchem rzeczy, które wypadałoby zrobić zamiast tego, co robiła w danej chwili, czuła się o wiele lepiej i swobodniej. Do tego stopnia, że przystosowała się sposobem bycia do chłopców. Rozśmieszała wszystkich, naśladując przemądrzały ton Hermiony, gdy zwykła była mówić coś, co dla niej samej było oczywiste, a nawet przy Harrym odważyła się odegrać profesora Quirrella, prowadzącego lekcje, albo pod sparodiowaną postacią wrzeszczącego na profesora Snape'a. Ku jej wielkiej uldze, rozśmieszyło to Harry'ego tak samo jak całą resztę, co oznaczało, że profesor Quirrel nie pozostawił w nim traumatycznych przeżyć.
Ona sama, myśląc o tamtych wydarzeniach, wzdrygała się nie na myśl o Quirrellu, tylko o Voldemorcie, o którym nie rozmawiali w cale.
Trzy dni po przybyciu Cindy do Nory, bo tak nazywał się dom Weasley'ów ona i chłopcy urządzili sobie w ogrodzie coś w stylu meczu quidditcha, grając jednak piłkami tenisowymi. Jako, że było ich pięcioro, zaproponowali też grę Ginny, która zgodziła się dopiero po namowach Cindy i nie bardzo chciała być w tej samej drużynie co Harry, tak więc została wcielona do drużyny Freda i George'a, którzy grali przeciwko Cindy, Ronowi i Harry'emu.
Tego samego dnia wieczorem zjedli wszyscy kolację w ogrodzie, w blasku zachodzącego powoli słońca i przy łagodnym wietrze, który lekko poruszał listkami drzew.
W pewnym momencie Cindy poczuła, jak ktoś wciska jej w rękę coś wąskiego i okrągłego. Okazało się, że to Harry podawał jej ten sam topornie wystrugany z drewna flecik, którego pod koniec roku szkolnego użyli do uśpienia trójgłowego psa, pilnującego kamienia filozoficznego.
– Po co mi to? – Spytała szeptem. Siedzieli obok siebie przy końcu stołu. Ron, który siedział na przeciwko, mrugnął do nich porozumiewawczo.
– Mi się nie przyda – odpowiedział Harry. – To ty potrafisz grać, nie ja.
– Oj Harry, przestań. – Poczuła, że płoną jej policzki ze wstydu. Ron ponownie na nich spojrzał, zrozumiawszy najwidoczniej, o czym rozmawiają.
– Nie daj się prosić – odezwał się, patrząc wprost na nią. – Zagraj. Mama z tatą chętnie posłuchają.
– Zagraj – powtórzyła cichutko Ginny, która siedziała obok Rona, splatając mocno ręce na kolanach.
– No… No dobrze – wybąkała Cindy, czując się niesamowicie onieśmielona. Spojrzała krótko na Harry'ego:
– Zagram, ale potem ci oddam flecik z powrotem – szepnęła, a on przytaknął bez przekonania.
Cindy rozejrzała się dookoła. Oczy wszystkich były skupione na niej. Najwidoczniej wszyscy już wiedzieli, o co została poproszona. Zaległa niesamowita cisza. Nawet bliźniacy siedzieli nieruchomo, czekając.
Wzięła pare głębokich oddechów, by zapanować nad drżeniem. Powoli uniosła flecik do warg, ułożyła palce na odpowiednich otworach, nabrała delikatnie powietrza i zaczęła grać pierwszą lepszą melodię, jaka przyszła jej do głowy. W powietrzu zaczęły rozchodzić się delikatnie lekko wibrujące, sopranowe dźwięki. Instrument był wystrugany nie wprawną ręką Hagrida, więc nie był w stanie grać idealnie czysto, lecz ona w tej chwili o tym nie myślała. W jednym momencie zamknęła oczy, poddając się całkowicie muzyce i przelewając w nią wszystkie swoje uczucia. Była tutaj, wśród przyjaciół, wśród szczęśliwej, kochającej się rodziny. Tak się stęskniła za przyjaciółmi, tak polubiła wszystkich tu obecnych, że nie potrafiła tego wyrazić inaczej niż muzyką.
Gdy pod koniec roku grała by uśpić Puszka, nie była w stanie aż tak się temu poddać. Zbyt mocno się bała. Teraz jednak ogarnęło ją coś podobnego jak wtedy, gdy po egzaminach dosiadła miotły. Świadomość, że robi to co kocha, nie znajdując się już pod wpływem stresu, ani groźby śmierci, wiszącej nad nią i jej przyjaciółmi.
Gdy wybrzmiał ostatni cichnący dźwięk, Cindy otworzyła oczy i popatrzyła po wszystkich po kolei. Pan Weasley był wyraźnie poruszony, a pani Weasley mrugała powiekami.
– To jest dopiero magia – odezwał się po chwili pan Weasley. – Jeszcze większa niż machanie różdżkami. Dla czego nie uczą was tego w szkole?
– Mnie tego uczyli w szkole – odezwała się Cindy, a jej głos zabrzmiał cicho i wątle. – W nie magicznej szkole… –
Poczuła się nagle tak, jakby stała w świetle reflektorów, a nie zrobiła niczego, co sprawiłoby, że na takowe światło reflektorów zasłużyła. Powoli wyciągnęła rękę do Harry'ego, podając mu flet.
– Weź – szepnęła, drugą ręką dotykając lekko jego ramienia. – Hagrid ci go dał. Jeśli będę chciała kiedyś go pożyczyć, to zwyczajnie cię poproszę. A może sama cię nauczę tak grać… –
Uśmiechnęła się z niewinną nadzieją.
– To nie jest nic strasznego – dodała już głośniej, zwracając się teraz do wszystkich. – Trzeba po prostu to czuć. –

Część siedemnasta.

Gilderoy Lockhart w oczach Cindy nie wypadł zbyt dobrze. Odebrała go jako człowieka, który pozjadał wszystkie rozumy. Była jedną z osób, która nie zareagowała entuzjazmem na wiadomość, że to on w tym roku obejmie posadę nauczyciela obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
– To już wszystko wiadomo – szepnął Ron. – Nikt inny nie zaleciłby nam kupienia wszystkich jego książek.
– Och daj spokój – prychnęła Cindy. – Jak dla mnie to zarozumiały laluś. Ciekawe czego nas nauczy, bo wygląda tak, jakby go mogło załatwić pierwsze z brzegu lepsze zaklęcie
– Przestań – obruszyła się Hermiona. – Naprawdę musi mieć wiedzę. Nie możesz tak oceniać.
– Tak? A na kogo ci on wygląda? – Spytał Harry, lecz Cindy szturchnęła go mocno w żebra.
– Cicho – syknęła. – Nasz nowy nauczyciel właśnie cię zauważył. –
Po chwili była świadkiem najdziwniejszej sceny, jaką widziała. Obserwowała, jak fotograf Lockharta wyciąga Harry'ego niemal siłą na środek, a potem, błyskając fleszem i obłokami dymu wszystkim w oczy, tańczy dookoła niego i Lockharta, który otoczył go ramieniem niemal w żelaznym uścisku, . Następnie Lockhart oznajmił z miłym uśmiechem kochającego wujka, że Harry otrzymuje komplet wszystkich jego książek za darmo.
Pare chwil później Harry wrócił do nich, dźwigając w ramionach stos książek i mając twarz prawie tak czerwoną, jak włosy Rona.
– Żenada – Bąknęła Cindy z niesmakiem, gdy znalazł się przy niej, Ronie i Hermionie. – Jeszcze chwila, a by cię chyba udusił.
– Zaczekajcie chwilę – Wymamrotał w odpowiedzi Harry, po czym wycofał się chyłkiem w kąt, gdzie stała Ginny ze swoim kociołkiem. Cindy do tej pory nie zwracała na nią uwagi, ale teraz zdumiał ją fakt, że dziewczynka stoi tam całkiem sama, więc odwróciła się i także ruszyła powoli w jej stronę.
Podeszła niepostrzeżenie akurat by usłyszeć, jak Harry mówi do Ginny:
– Weź je. Ja tego nie chcę. Kupię sobie. –
Cindy ostrożnie weszła w pole widzenia Ginny i Harry'ego. Ginny wyglądała tak, jakby miała ochotę uciec i jakby było jej jednocześnie nie dobrze.
Harry zauważył Cindy, uśmiechnął się lekko i odwrócił, a po chwili odszedł w stronę Rona i Hermiony.
– On tego wszystkiego nie chce – odezwała się cichutko Ginny, patrząc niepewnie na Cindy. – Tej całej sławy… Nie chce tego. –
Cindy spojrzała na nią wyjątkowo poważnie i skinęła głową.
– Zwykły nie zwykły – szepnęła. – Jest naprawdę super przyjacielem. –
Usta Ginny uformowały się w duże O. Cindy zdusiła chichot i postarała się wyglądać na lekko zaskoczoną jej zachowaniem.
– Wiesz co? Zostawię cię na chwilę – powiedziała po chwili milczenia. – Idę sobie kupić książki. A tak w ogóle to chodź do nas. Nie stój tu tak sama. –
Poklepała ją lekko po ramieniu.
– No chodź – powtórzyła, a Ginny podążyła za nią, zabierając po drodze swój kociołek i przyglądając mu się uważnie i jednocześnie jakby z zażenowaniem.
Kwadrans później wszyscy wyszli już z księgarni obładowani książkami.
– Hej, Cindy – zawołał nagle Ron. – Słuchaj, a może przyjechałabyś do nas na resztę lata? Albo chociaż na tydzień albo dwa? –
Cindy zatrzymała się, patrząc uważnie na Rona.
– No wiesz… – Rzekła z namysłem. – Jest was tylu… Jeszcze Harry'ego macie… Nie chciałabym być dla twojej mamy problemem… Sam wiesz.
– Hej, wyluzuj! – Ron poklepał ją po ramieniu. – Mama sama to zaproponowała. O zobacz, chyba rozmawia nawet z twoją mamą.
– Co? – Cindy odwróciła się i rzeczywiście dostrzegła panią Weasley, rozmawiającą o czymś z jej matką.
– Może będziesz miała dobry wpływ na Ginny – szepnął Ron. – Wiesz, może przestanie być taka nieśmiała, kiedy ty jeszcze będziesz w pobliżu.
– Ron, czy ty uważasz mnie za jakiegoś czarodziejskiego psychologa, czy coś w tym rodzaju? – Spytała trochę gniewnie.
– Nie… – Uszy Rona poczerwieniały. – Tylko sobie pomyślałem… No ale jak nie chcesz…
– Nie no… Chciałabym. – Zerknęła na niego przepraszająco. – Ja po prostu wiem, jaki to musi być kłopot dla twojej mamy ogarnięcie takiej gromadki jak wy. Cieszę się, że Harry u was jest, to super, ale jeszcze ja na dokładkę… To chyba byłoby za dużo.
– No nie wygłupiaj się – żachnął się Ron. – Fajnie będzie. Zobaczyłabyś jak mieszkają czarodzieje. Pogralibyśmy w quidditcha w ogrodzie… No super by było. –
Tymi argumentami ostatecznie przekonał Cindy, a jak się potem okazało, jej matki też nie trzeba było do tego długo namawiać. Owszem, martwiła się o to, że opieka nad jeszcze jedną osobą więcej będzie sprawiała problem państwu Weasley, jednak oni szybko ją zapewnili, że nie ma się o co martwić.
Tak więc Cindy wróciła do domu tylko po to, by się spakować na wyjazd do Rona. Cieszyła się z powodu tego, że spędzi chociaż kilka dni wakacji z przyjaciółmi.

część szesnasta.

W połowie sierpnia zadzwoniła do niej Hermiona, opowiadając jej z pasją o wszystkich pożytecznych zaklęciach, które wyczytała z dodatkowych książek. Rozmawiając z nią Cindy doszła do wniosku, że Hermiona mogłaby dać sobie spokój z nauką chociaż przez te dwa miesiące.
– Miałaś jakieś wieści od Harry'ego? – Zagadnęła nagle, a Cindy poczuła lekkie rozczarowanie.
– Nie. Wysłałam mu pod koniec lipca kartkę urodzinową… Wiesz. Mugolską pocztą, żeby nie było. Ale nic, żadnej odpowiedzi. Byłam pewna, że chociaż odezwał się do ciebie, bo Ron też nic o nim nie pisał. –
Hermiona przez chwilę nic nie odpowiadała, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
– A nie myślisz, że to ten jego okropny wujek odizolował go od naszego świata? – Zagadnęła nagle.
– Też tak uważam. – Cindy westchnęła, postanawiając jednocześnie zmienić temat. – W każdym bądź razie, nie sprawdzimy tego w żaden sposób.
– No wiesz. – W głosie Hermiony pojawił się lekki cień uśmiechu. – W sobotę wybieram się do Londynu po wszystkie książki. Mogłybyśmy się spotkać, no chyba że ty już swoje masz.
– Jeszcze nie. – Cindy przypomniała sobie sytuację, która miała miejsce dwa dni wcześniej, gdy podczas śniadania sowa przyniosła jej listę książek.
– Nawiasem mówiąc, nowy nauczyciel obrony przed czarną magią musi mieć chyba świra na punkcie tego Lockharta, no nie? – Zagadnęła Hermionę z chichotem. – Wiesz w ogóle coś o tym gościu?
– Napisał swoją autobiografię. No wiesz, te wszystkie podręczniki, które będą nam potrzebne w tym roku. Sprawdzałam ich ceny. Są bardzo drogie, więc pewnie tak samo kompetentne. Już się nie mogę doczekać aż to przeczytam. –
Cindy chciała westchnąć ze znużeniem, lecz udało jej się to zamaskować odchrząknięciem.
– W każdym razie, porozmawiam z rodzicami i dam ci znać, to spotkamy się w sobotę – Powiedziała, nakierowując ponownie rozmowę z dala od książek.
– W porządku – zgodziła się Hermiona, a po jeszcze kilku minutach ich rozmowa dobiegła końca.
Rodzice Cindy zgodzili się, by do Londynu wybrać się w najbliższą sobotę, tak więc gdy ten dzień nadszedł, Cindy nie potrafiła spać już od siódmej, podekscytowana perspektywą nowych książek i spotkaniem przynajmniej Hermiony.
Do londynu wybrali się po dziesiątej. Pan White odjechał, by znaleść gdzieś miejsce na zwykłym parkingu, postanawiając poczekać, natomiast Cindy i jej matka udały się przez dziurawy kocioł na ulicę pokątną.
Po odwiedzeniu banku Gringotta i wymienieniu mugolskich pieniędzy na magiczne, poszły do apteki, gdzie Cindy zaopatrzyła się w zapas sproszkowanego kła jednorożca, ponieważ jej zapas już się kończył. W sklepie z piórami kupiła sobie nowe pióro i atrament, a potem wstąpiła do centrum zoologicznego, by obejrzeć sowy. Rozważała kupno jednej z nich, ponieważ wiedziała, jaki pożytek Harry miał z Hedwigi, a ona sama nie chciała ciągle korzystać ze szkolnych.
W końcu wyszła ze sklepu z klatką, w której znajdowała się maleńka sówka, pohukująca radośnie i od czasu do czasu wystawiająca łebek przez pręty klatki.
Na Hermionę jednak nigdzie się nie natknęły.
Szły właśnie w stronę księgarni, gdy pani White złapała nagle Cindy za ramię.
– Zobacz – odezwała się po chwili, gdy Cindy się zatrzymała. – Patrz tam. Nie jest to twój kolega? –
Cindy poczekała, aż minie je grupa starszych czarownic, po czym zerknęła w dół ulicy. Zobaczyła w oddali drobną postać, w której poznała Harry'ego.
Wykrzyknęła jego imię, po czym podniosła rękę, machając do niego i dając znać żeby podszedł.
Po chwili niemal do niej podbiegł, a Cindy z piskiem radości podskoczyła do niego i uścisnęła mu mocno rękę.
– Dobrze cię w końcu widzieć – odezwała się, uśmiechając się do niego..
– Ciebie też fajnie widzieć – odparł, odwzajemniając uśmiech.
– Co się stało? – Spytała, gdy już odstąpiła od niego i przyjrzała mu się uważniej. Okulary miał połamane, włosy rozczochrane, a na ubraniu pełno czegoś, co przypominało sadzę.
– Gdzie się tak usmoliłeś. Matko. Twoi wujkowie puścili cię tak samego?.
– No co za nie odpowiedzialność – odezwała się matka Cindy, pojawiając się w polu widzenia. – Dzień dobry Kochanie.
– Dzień dobry, pani White – odparł Harry, gdy matka Cindy podeszła by poklepać go po ramieniu, przy okazji otrzepując mu ubranie z sadzy. Cindy odwróciła wzrok, widząc, że jej przyjaciela wyraźnie to peszy.
– Mamo, daj mu spokój – odezwała się w końcu, usiłując rozładować niezręczną sytuację śmiechem. – Daj mi te okulary. Nie mów, że znowu oberwałeś od kuzyna. –
Nie czekając na jego odpowiedź wyciągnęła rękę, a gdy Harry podał jej okulary wyjęła różdżkę, dotknęła nią lekko w okulary i szepnęła:
– Reparo.
– Dzięki – odezwał się Harry, gdy mu je oddała z powrotem.
– Aż się dziwię, że nie zapamiętałeś tego zaklęcia – obruszyła się lekko. – No dobra. Powiedz teraz co się stało. Jesteś tu całkiem sam?
– Nie nie, jestem z Ronem – wyjaśnił, nadal lekko zganiony jej uwagą dotyczącą zaklęcia reparo. – Podróżowaliśmy przy użyciu proszku Fiu. Źle wypowiedziałem adres przez ten popiół… No i wylądowałem całkiem w innym miejscu niż Pokątna. Na szczęście nie aż tak daleko… No i wpadłem na was.
– Proszek Fiu? – Cindy chciała go o tyle rzeczy zapytać, lecz w tej chwili zaciekawiło ją najbardziej to jedno. – Co to jest ten proszek Fiu?
– To taki proszek, który umożliwia podróżowanie kominkami – Wyjaśnił.
No dobra już, dobra. – Cindy machnęła ręką. – Teraz już rozumiem, czemu się tak usmoliłeś popiołem. Swoją drogą, powinnam cię teraz nie źle ochrzanić. Czemu nie odpowiadałeś na moje listy? Wysłałam ci chyba dwa. Kartkę urodzinową też, a ty nic.
– Wiem. – Zrobił przepraszającą minę. – Wyjaśnię ci to po drodze, ok? Gdzie teraz idziesz?
– Mam już wszystko co trzeba. Zostały mi tylko książki.
– Ron i pozostali też powinni być w księgarni – stwierdził Harry.
– No i może spotkamy się z Hermioną – dodała Cindy. Przyglądała się jeszcze przez chwilę Harry'emu uważnie. Dopiero teraz zauważyła, że wyglądał jak ktoś, kto przebywał przez kilka tygodni w dość ciężkich warunkach. Nie chciała jednak go o nic pytać, albo rzucać jakiejś uwagi typu: "jesteś jakiś chudszy". Puki co cieszyła się faktem, że przyjaciel wbrew jej obaw jest cały i zdrowy.
Ruszyli więc brukowaną, krętą ulicą. Pani White podążała za nimi, trzymając się w pewnej odległości, by dać im porozmawiać ze sobą swobodniej.
Idąc, Harry opowiedział Cindy półgłosem o tym, jak w jego urodziny w domu wujostwa pojawił się domowy skrzat Zgredek, a także o ostrzeżeniu, które skrzat mu przekazał.
– No wiesz co? – Żachnęła się Cindy. – A ja byłam na ciebie taka zła. Nie odzywałeś się, więc nie wiedziałam, co myśleć. Martwiłam się, że ten twój wstrętny wujek zamknął cię gdzieś pod kluczem i nie pozwala ci się z nami kontaktować.
– Bo tak w sumie było – odparł Harry. – Hedwiga nie mogła nigdzie latać, bo wuj Vernon zamknął ją w klatce, a ja nie mogłem jej uwolnić przy użyciu magii. No sama wiesz. I jeszcze ten Zgredek… Rozbił miskę leguminy w kuchni. Dostałem ostrzeżenie z Ministerstwa Magii, że użyłem czarów i że następnym razem mnie wyrzucą ze szkoły.
– Coo? – Cindy przystanęła. – To podłe! Ale przecież to nie ty!
– No tak. Ale jak im wyjaśnisz obecność domowego skrzata w domu mugoli? –
Cindy przygryzła wargę.
– No w sumie racja. Uznaliby, że jesteś świrnięty. Ale poza tym ostrzeżeniem cię nie ukarali prawda? No w sumie co ja mówię. Przecież inaczej by cię tu nie było. No dobra. Ale co myślisz, ten cały Zgredek mówił twoim zdaniem poważnie?
– Sam nie wiem. Ciężko było się czegokolwiek od niego dowiedzieć. Za każdym razem, gdy miał powiedzieć coś istotnego, zaczynał okładać się wszystkim, co miał pod ręką. Albo walił głową w ścianę. –
Cindy westchnęła.
– Czyli na dobrą sprawę, nie wiesz nic – stwierdziła. – A może po prostu ktoś zrobił z ciebie jajo? No pomyśl, kto w tamtym roku robił wszystko, byś zniknął z Hogwartu? No pominę tego, którego spotkaliśmy pod koniec roku.
– Malfoy? – Harry otworzył szeroko oczy. – Ron mówi to samo, ale myślisz, że Malfoy ma skrzata? Podobno one są tylko w starych czarodziejskich domach.
– Och Harry, pomyśl co ty mówisz – Prychnęła niecierpliwie. – Właśnie sam sobie odpowiedziałeś na pytanie. Malfoy zawsze szczycił się czystością swojej krwi. Pamiętasz, jak nazwał mnie szlamą? Pewnie jego drzewo genealogiczne to sama czysta krew. Zero mugolaków albo czarodziejów pół krwi.
– Chyba masz rację – zgodził się z nią. – Malfoy pasuje do takiego rozpieszczonego jedynaka, który myśli, że przez czystość krwi jest nietykalny.
– No to co? Traktujemy Zgredka poważnie? – Cindy zatrzymała się na chwilę, by obejrzeć się na swoją matkę, idącą nadal z tyłu. – Zostawiając na chwilę to, czy traktujemy go poważnie, opowiedz mi w ogóle coś o nim.
– Czyżby cię bardziej zainteresował sam Zgredek? – Spytał Harry, czym zarobił od Cindy kuksańca w żebra.
– Zjeżdżaj – prychnęła. – Opowiedz mi o tym Zgredku. –
Harry zaczął opowiadać jej to, co powiedział mu Zgredek na temat swojego zniewolenia, lecz nie było to proste, bo Cindy co chwilę mu przerywała.
– No i nosił taką starą szmatę, taką poszewkę na poduszkę – dokończył, a Cindy aż westchnęła.
– Żal mi go – orzekła. – Ale nadal nurtuje mnie wiarygodność tego ostrzeżenia. Wiesz co? Może puki co nie będziemy się tym przejmować? No sama już nie wiem.
– Hej! Harry! Cindy! –
Oboje spojrzeli w stronę, z której dobiegało wołanie. Znajdowali się już blisko księgarni Esy i Floresy, a nie daleko stał Ron, jego rodzice, bliźniacy Fred i George, ich starszy brat Percy i rudo włosa dziewczynka, którą Cindy widziała tylko przelotem na peronie dziewięć i trzy czwarte, a która musiała być siostrą Rona i pozostałych braci.
– Jesteście! – Pani Weasley wybiegła do nich. – Harry, nic ci się nie stało? Witaj Cindy. Jak dobrze, że go znalazłaś.
– Poradził sobie sam – bąknęła speszona, gdy pani Weasley przytuliła ją na powitanie.
– Harry, jak to zrobiłeś, że poleciałeś w inny kominek? – Spytał Ron, który wyminął matkę i podszedł, by uścisnąć Cindy Rękę. – Fajnie cię widzieć, Cindy. No, jak to zrobiłeś?
– Popiół – odpowiedział krótko Harry.
– Taa, zapomniałem cię uprzedzić – bąknął Ron, a Cindy zachichotała.
– Dopisz to do listy tego, co zapomniałeś – stwierdziła po chwili. – Jesteś czasami naprawdę zbyt roztrzepany. O czym ty myślisz, Ron? –
Ron już miał odpowiedzieć, gdy Harry wskazał nagle ręką.
– Patrzcie – powiedział. – To Hermiona. –
W istocie. Z nad przeciwka biegła ku nim z rozwianymi włosami Hermiona. Zobaczywszy ich rozpromieniła się, a po chwili już ściskała mocno Cindy.
– No, nareszcie – Stwierdziła Cindy, gdy przyjaciółka ją puściła. – Bałam się, że się nie zobaczymy.
– Ja też. Szukałam cię wszędzie. Hej Ron, hej Harry. O matko, jak ty mizernie wyglądasz.
– Trafna uwaga – zaśmiała się Cindy, gdy przyjaciele przywitali się z Hermioną.
– Achaa. Poznajcie moją młodszą siostrę Ginny – odezwał się Ron, wskazując dziewczynkę, która nieśmiało do nich podeszła.
– Ty też idziesz w tym roku do Hogwartu? – Spytała Cindy, by nawiązać jakąś przyjazną rozmowę. Ginny spojrzała na nią nieśmiało i skinęła głową.
– Peszy ją to, że tak swobodnie rozmawiasz z Harrym – szepnął Ron, gdy cała grupa, włącznie z rodzicami Rona, Hermiony i Cindy ruszyła w stronę księgarni. – No wiesz, jesteś dziewczyną.
– Co ty powiedziałeś? – Cindy zmierzyła go taksującym spojrzeniem. – A jakie znaczenie ma twoje cudowne odkrycie, że jestem dziewczyną? To dziewczyny nie mogą już rozmawiać swobodnie z chłopakami?
– Nie o to chodzi – Wyjaśnił szybko Ron. – Ale ona nie potrafi wydusić przy nim słowa, nawet jeśli się ją o coś zapyta. Będę chyba musiał powiedzieć Harry'emu, żeby za każdym razem wychodził na dwór w momencie, gdy trzeba o coś zapytać Ginny. –
Cindy parsknęła śmiechem, lecz spostrzegła, że mina Rona jest dziwnie poważna.
– W zasadzie, to jak to się stało, że Harry znalazł się u ciebie? – Spytała, gdy już minęła jej wesołość.
– Ci jego mugole… – Ron rzucił przepraszające spojrzenie na przyjaciółkę. – No wiesz. Wiem, że nie wszyscy są źli, ale ci jego… Chcieli go chyba zagłodzić na śmierć. Założyli mu kraty w oknie. Chyba myśleli, że do pierwszego września zwyczajnie umrze. Zabraliśmy go do siebie kilka dni temu.
– Cudowny plan Zgredka – mruknęła Cindy. – Ale chyba nie przewidział konsekwencji.
– Bronisz tego zgreda? – Ron wytrzeszczył na nią oczy. – Przecież to on zrobił tą całą akcję z rzekomym użyciem magii przez Harry'ego. To przez niego Harry utracił swoją jedyną broń. Do póki tamci nie wiedzieli, że Harry'emu nie wolno używać czarów, nic mu nie robili, bo bali się, że skończą jako oślizłe glisty.
– Wiem o tym – żachnęła się. – Ale Zgredek mógł być święcie przekonany, że Dursley'owie nie załatwią sprawy tak jak załatwili. No wiesz, że po prostu uniemożliwią Harry'emu powrót do szkoły i tyle, bez zamykania go na klucz i głodzenia. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, po co to wszystko. Jeśli to pomysł Malfoy'a, to nie zbyt trafny. Harry mógł przez niego zawalić cały rok. Mogli go wyrzucić. I gdzie w ogóle była opieka społeczna? Czy nikt nigdy w poprzedniej szkole nie wiedział o tym, jak Harry jest traktowany?
– O czym ty mówisz? – Ron uniósł brwi.
– Nie ważne – Odparła. – W nie magicznym świecie są instytucje, które zajmują się przypadkami przemocy w rodzinie, psychicznej albo fizycznej. Nie wierzę, że nikt niczego nie zauważył i nie wezwał policji.
– Czego? Jakiej pałecji? – Ron wyglądał na naprawdę zbaraniałego. Cindy westchnęła z politowaniem.
– Ty żyjesz w całkiem innym świecie – stwierdziła gorzko.
W tym momencie dogonili ich Harry z Hermioną, więc Cindy nie mogła dalej kontynuować swoich rozważań.
– Jej, patrzcie – zawołała Hermiona głośno, pokazując ręką na wielki szyld przy drzwiach księgarni, przed którą właśnie stanęli. – Poznamy tego Gilderoy'a Lockharta.
– Cudownie – Bąknęła Cindy ironicznie, a Ron i Harry parsknęli śmiechem. – Już nie mogę się doczekać. Chciałabym mu zadać tyle pytań. –
Ron musiał zatkać sobie usta, by się głośno nie roześmiać. Cindy odwróciła się i wymieniła z Harrym pełne rozbawienia uśmiechy.
– Widzę ten twój entuzjazm – szepnął Harry. – Aż się palisz do zadania tych pytań, gorzej niż Hermiona na lekcjach. –
Teraz to Cindy musiała sobie zatkać usta, by stłumić śmiech. Cieszyła się z tego, że Hermiona akurat była zajęta wyjaśnianiem czegoś swoim rodzicom i nie słyszała tego, co Harry właśnie żartem powiedział.
Odwróciła się z powrotem w stronę wejścia, usiłując w jednej chwili wyglądać na poważną, ponieważ pani Weasley uniosła rękę, nakazując im wszystkim ciszę.
– Wejdziecie wszyscy ze mną – nakazała, patrząc przepraszająco na rodziców Hermiony i Cindy.
– Poczekam tu na ciebie – Odezwała się pani White, zwracając się do córki. – Z tą klatką nie wyglądałoby to na miejscu. –
Cindy skinęła tylko głową.
– Fajna sowa – zauważył Harry, spoglądając na klatkę.
– Urocza – dodała Hermiona, a Cindy uśmiechnęła się do nich.
– No wiecie, nie będę musiała pożyczać szkolnych – stwierdziła.
– Wy tam z tyłu, ciszej – uciszył ich Percy. Cindy dostrzegła, jak Fred i George wykrzywiają się do niego złośliwie, gdy brat się odwrócił.
– Zrobić miejsce! Natychmiast! – dało się słyszeć inny apodyktyczny głos, a po chwili obok nich przebiegł pędem brzuchaty mężczyzna z aparatem fotograficznym w ręku. – Pracuję dla Proroka codziennego!
– Super – wydusiła Cindy, gdy fotograf, przebiegając obok dość mocno ją potrącił, tak że musiała złapać za ramię Harry'ego by nie upaść. – Ale to cię nie upoważnia do zachowywania się jak buc.
– No co za ham – wtrąciła Hermiona, a Ron i Harry parsknęli śmiechem.
– Ruszmy się lepiej – zauważył Ron, a Cindy stwierdziła, że ich czwórka została znacznie w tyle.
– Nie obrazicie się, jak pójdę pierwsza? – Spytała Hermiona, po czym wysforowała się na przód.
– No pewnie że nie – burknął Ron.
– Chyba mi podkradła pytania dla Lockharta – Szepnęła Cindy, a chłopcy ponownie zdusili śmiech.

część piętnasta.

Hej. Powracam z nowym fragmentem. Przepraszam wszystkich że tak długo, ale ten fragment pisało mi się nie wiedzieć czemu najtrudniej. I tak wyszedł chyba taki drętwy. Ale teraz już będzie lepiej, bo kolejny pisze się szybciutko.

Następnego dnia Cindy pochowała wszystkie swoje książki i różdżkę do kufra tak na wszelki wypadek. Nie chciała wtajemniczać kuzynki w swój sekret przynależności do magicznego świata. Bała się tego, że Lucy zwyczajnie się przestraszy, albo uzna ją za wariatkę.
Tak więc gdy po południu przyjechała Lucy, Cindy zachowywała się tak jak zwykle, unikając tylko tematu szkoły i starając się wymyślić dla nich obydwóch jakieś zajęcie.
Grały więc na pianinie, czego Cindy bardzo brakowało przez dziesięć miesięcy bycia w Hogwarcie. Słuchały muzyki, aż w końcu wyszły przed dom na huśtawkę.
– Patrz, prenumerujesz to? – Lucy przed wyjściem wygrzebała z plecaka jakąś gazetkę i teraz podsuwała ją Cindy pod nos.
Starając się ukryć zdziwienie, Cindy wzięła czasopismo. Był to miesięcznik zatytułowany czarodziejka, przedstawiający na okładce dziewczynę na oko trzynasto-letnią, z krótkimi kręconymi bląd włosami. Cindy z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami na widok całkowicie nie ruchomego rysunku.
– Fajne – mruknęła, otwierając gazetkę i przerzucając kilka stron. – Pierwszy raz to widzę, no wiesz… Jakoś mnie do tego nie ciągło.
– No co ty. – Kuzynka wytrzeszczyła na nią oczy. – To jest super. Możemy sobie quiz rozwiązać kim byś była, znaczy którą z tych czarodziejek. Mi wyszła Irma. To ta co jest na okładce. Świetna jest. W ogóle wiesz co? –
Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu.
– Fajnie by było być taką czarodziejką no nie? – Spytała z rozmarzeniem w głosie. – No wiesz, znać tą magię, czary i w ogóle…
– Achaa – mruknęła Cindy, powstrzymując szeroki uśmiech i sprawiając, że kąciki jej ust tylko lekko się uniosły.
– Wszystko ok? – Lucy spojrzała na nią z niepokojem, wyrywając się ze swojego świata marzeń. – Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że jesteś jakaś smutna. No i nie wiem, że jakoś tak spoważniałaś. Co jest?
– Nic – odpowiedziała Cindy automatycznie, myśląc tylko, że gdyby kuzynka przeżyła tak jak ona dosłowne spotkanie prawie ze śmiercią, na pewno też by spoważniała. – Po prostu miałam ciężki rok w szkole. I tęsknię za przyjaciółmi. –
Kuzynka pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Fajni muszą być – stwierdziła. – Ale wiesz co? Mam pomysł. Wiesz co mogłybyśmy zrobić jutro?
– No? – Cindy popatrzyła na Lucy z żywszym zainteresowaniem.
– Pamiętasz, jak zeszłego lata opowiadałaś mi o tym starym domu tam na wzgórzu nie daleko? Że chciałabyś tam iść? Z tego co widziałam jak jechałam tu z ciocią i wujkiem, to on tam nadal stoi. Tylko nad wejściem jest napisane, że jest przeznaczony do rozbiórki. A co, jeśli za rok już go rozbiorą? –
Cindy uniosła wysoko brwi. Lucy miała tylko trzynaście lat, ale lubiła bardzo czytać horrory i wszystko, co związane było z duchami czy nawiedzonymi lub opuszczonymi miejscami. Rok wcześniej, gdy Cindy nie była jeszcze świadoma tego kim naprawdę jest, obie z Lucy przesiadywały całymi dniami w pokoju, pisząc różne straszne historie i opowiadanka.
– No wiesz… – Odezwała się w zamyśleniu, nieświadomie zaczynając bujać huśtawkę mocniej niż do tej pory. – Nie wiem… A co jeśli rodzice się dowiedzą? –
Prawdę mówiąc, nie bardzo chciała chodzić teraz w jakiekolwiek nie znane i straszne miejsca bez różdżki. Bała się tego, że gdyby tam poszły mogłoby jej się wydawać, że z każdego kąta obserwuje ją twarz Voldemorta.
– Zawsze możemy powiedzieć, że idziemy na spacer. – Lucy patrzyła na Cindy, lecz na jej twarzy też można było dostrzec nie pewność. – Jakby wujek z ciocią się dowiedzieli, to chyba bym już nigdy do was nie przyjechała. Pamiętasz co zawsze mówili, co nie?
– Taa. – Cindy wydęła lekko wargi. – Pamiętaj Lucy. Jesteś starsza i wierzę, że będziesz odpowiedzialną dziewczynką i zajmiesz się Cindy jak należy. Słowa mamy. –
Obie zachichotały.
– Zajmiesz się Cindy jak należy – powtórzyła Cindy. – A Cindy nie ma już pięciu lat.
– No tak. – Lucy powstrzymała chichot. – Ale wracając do mojego pomysłu, gdybyśmy tam poszły, to przecież nic nam się tam nie może stać. To tylko zwyczajny dom do rozbiurki. Ani tam nie straszy ani nic. –
Ten argument ostatecznie przekonał Cindy, chociaż w wyobraźni usłyszała głos Hermiony, mówiący z wyrzutem jedno słowo: "nie odpowiedzialna".
– To by się chyba spodobało Harry'emu – przebiegło jej przez myśl. – On i Ron są pierwsi do łamania zakazów. Chyba za dużo się z nimi na przebywałam. –
Na myśl o przyjaciołach, na jej twarzy pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Może dla tego, że ponownie wyobraziła sobie ich twarze, gdyby teraz tu byli i słyszeli, co ona sama chce teraz zrobić.
– Dobra. – Popatrzyła na Lucy. – Ok. Zrobimy to jutro. –
Tak więc na następny dzień po obiedzie wyszły z domu, mówiąc rodzicom Cindy, że idą na spacer.
Gdy już znalazły się daleko od domu, Lucy nagle zagadnęła:
– Zauważyłaś różnicę? Ciocia nie powiedziała dzisiaj zwykłego tekstu do mnie, że opiekuj się Cindy.
– Bo już nie… – Cindy urwała, bo zdała sobie sprawę z tego, że prawie powiedziała: "bo już nie trzeba się mną opiekować". W odpowiedzi na uniesione brwi kuzynki dokończyła szybko:
– Nie będzie ci tego przypominać. Wiesz, ufa ci. Jeszcze ani razu jej nie zawiodłyśmy.
– Acha, no skoro tak… – Lucy uśmiechnęła się w odpowiedzi szeroko.
– OByśmy teraz tego nie zrobiły – zauważyła po chwili zastanowienia. Cindy pokiwała głową. Myślami jednak była daleko z tond. Znowu myślała o trójce przyjaciół i o tym, że nie ma z nimi żadnego kontaktu. Pomyślała z goryczą, że Hermiona mogłaby chociaż zadzwonić.
– Patrz, jesteśmy. – Z zamyślenia wyrwała ją Lucy, a ona zdała sobie sprawę z tego, że faktycznie są już na miejscu. Stały na wzgórzu, a przed nimi majaczyła sylwetka pięknego, piętrowego domu.
– Musiał tu mieszkać ktoś bardzo bogaty, nie? – Zagadnęła Cindy, patrząc na białe marmurowe płyty, którymi wyłożony był taras wiodący do środka, otoczony metalowymi barierkami. – Mama z tatą nigdy mi nie mówili kto tam mieszkał. Ale wyobrażasz sobie mieć taki dom? Naprawdę nie rozumiem, po co go rozbierać.
– O tym samym pomyślałam. – Lucy wspięła się na taras, a Cindy tuż za nią, odruchowo powstrzymując się od sięgnięcia ręką do kieszeni w poszukiwaniu różdżki. Szybko jednak zorientowała się, że po pierwsze, w cale nie ma różdżki przy sobie, a po drugie, jest razem z Lucy, która nic nie wie o tym, kim kuzynka tak naprawdę jest.
Przez kilka chwil obie stały, przypatrując się budynkowi. Słońce grzało je mocno w plecy, a z pozbawionego drzwi wejścia do domu bił miły chłód.
– To co robimy? – Spytała Lucy po paru chwilach wpatrywania się w wejście.
– Chodź. – Cindy skinęła na nią ręką, dziwiąc się temu, jak pewnie zabrzmiał jej głos.
Wzięła głęboki oddech, po czym wraz z kuzynką przeszła przez taras i wspięła się za nią po trzech marmurowych stopniach, prowadzących do wejścia do budynku.
Przekroczyły próg i znalazły się w chłodnym przedsionku. Zarówno ściany, jak i podłoga były z gołego kamienia. Na posadzce było pełno pokruszonego żwiru, a ich kroki odbijały się głośnym echem od ścian.
– O kurczę – westchnęła lucy, a w jej głosie zabrzmiał podziw pomieszany ze zgrozą.
Cindy wysunęła się nieco do przodu, rozglądając się po surowych ścianach i kładąc palec na ustach, nakazując kuzynce być cicho. Odwróciła się po raz ostatni w stronę wejścia i światła słonecznego, po czym ostrożnie obeszła pomieszczenie.
– No i? – Lucy szła za nią krok w krok, coraz bardziej zafascynowana.
Cindy zatrzymała się i wskazała ręką przed siebie, gdzie widać było przejście do innego pomieszczenia. Przysłoniła oczy lewą ręką, patrząc w pozbawione drzwi wejście, jakby czaiło się tam jakieś niebespieczeństwo.
– Chyba się tutaj nie zgubimy, prawda? – Spytała cicho Lucy.
Cindy potrząsnęła głową, a następnie przeszła przez wejście do kolejnego pomieszczenia. Światło z zewnątrz zniknęło, zastąpione przez wszechogarniającą wszystko ciemność. W powietrzu czuć było stęchły zapach wilgoci.
– Daj latarkę – szepnęła Cindy do kuzynki, a w ciszy ten szept nawet jej samej wydał się upiorny.
Wzdrygnęła się lekko, powtarzając sobie w myślach: -"Hej, jesteś przecież w gryffindorze. Musisz być odważna. Jeśli dałaś radę zmierzyć się z Voldemortem, to tutaj nie masz się czego bać."-
Odwróciła się i wzięła od Lucy latarkę. Gdy ją zapaliła, wątłe światełko padło na zimne ściany, a następnie przesunęło się po nich, tworząc wydłużone cienie, które poruszały się jak żywe.
Lucy nabrała głośno powietrza i schwyciła kuzynkę za ramię, chcąc coś powiedzieć, lecz Cindy natarczywym szeptem nakazała jej milczenie.
Ruszyła przodem przez pusty salon, a Lucy podążała za nią. W ciszy obydwie wyraźnie słyszały swoje przyspieszone oddechy.
– Patrz – szepnęła Cindy, zatrzymując się. Doszły do ściany, a po prawej stronie znajdowało się wąskie przejście, wiodące po kamiennych stopniach na piętro.
– Chodź – Szepnęła Lucy i teraz to ona wyminęła Cindy i ruszyła przodem.
Cindy dla pewności położyła dłoń na ramieniu kuzynki i ruszyła za nią, nadal oświetlając ściany latarką.
– Mam tylko nadzieję, że nie padną baterie – szepnęła Lucy.
– Też mam nadzieję – odszepnęła Cindy.
Znalazły się na piętrze, na którym nie było nic po za kolejną klatką schodową. Była większa niż ta, którą tu przyszły i wiodła na wyższe piętro.
– Musimy uważać – Szepnęła Cindy, patrząc na schody. – Tu nie ma poręczy. –
Mając ciągle w pamięci to co przeszła miesiąc temu w Hogwarcie, spodziewała się najgorszego. Myśl o tamtych wydarzeniach sprawiła, że pomyślała także o Harrym, który był jej towarzyszem w tym koszmarze. Myśl o nim sprawiła jej jednak ból, więc na tą chwilę szybko wyrzuciła z głowy wspomnienie przyjaciela.
– Idziesz pierwsza? – Spytała Lucy szeptem.
Cindy tylko pokiwała głową i ruszyła przodem, starając się nie patrzeć na boki. Wiedziała, że gdyby spadły z takiej wysokości, mogłoby to się skończyć conajmniej jakimś rozcięciem.
Obeszły tak pozostałą część domu, nie znajdując nic po za wrażeniem tajemniczości i mroku. Cindy nie wiedziała, jakim cudem udało im się odnaleść drogę powrotną w tych ciemnościach. Poczuła jednak ulgę, kiedy wydostały się z powrotem na światło dzienne i poczuły promienie słońca na twarzy.
– No i nic – orzekła Lucy. – Nic.
– A co myślałaś że tam znajdziemy. Wampira? – Cindy uśmiechnęła się słabo. – Dobra, a teraz wracajmy do domu, zanim mama zacznie się martwić. –
Tak mijały dalsze dni wakacji. Po wyjeździe Lucy, Cindy ogarnęła dziwna melancholia i apatia. Nie mając co robić przesiadywała całymi dniami na huśtawce, przeglądając swoje podręczniki z ubiegłego roku, będąc jednocześnie ciekawa, czego przyjdzie jej nauczyć się w tym nadchodzącym.
Lipiec był wyjątkowo upalny i nie zapowiadało siię na to, by sierpień specjalnie się od niego różnił. Cindy w ciągu lipca dostała dwa liściki od Rona, w których opisywał co porabia i donosił jej o nowinkach z czarodziejskiego świata. Cindy strasznie mu zazdrościła. Dałaby naprawdę wiele za jakiekolwiek towarzystwo.

część czternasta.

Z góry przepraszam, jeśli na kolejną część będziecie musieli poczekać nieco dłużej, ale wrzucam ostatni fragment jaki mam. Muszę coś napisać dalej dzisiaj albo jutro.

Dzień przed końcem roku szkolnego wszystkie ich kufry były już spakowane, a cała szkoła gromadziła się właśnie w wielkiej sali. Cindy czuła się dziwnie. Z jednej strony cieszyła się, że za 24 godziny zobaczy już rodziców i opowie im to wszystko, czego nie dała rady opowiedzieć w listach. Z drugiej strony wiedziała, że będzie jej bardzo brakować kontaktu z przyjaciółmi.
Gdy weszła razem z Harrym, Ronem i Hermioną do wielkiej sali zobaczyła, że draperia za stołem nauczycielskim udekorowana jest w zieleń i srebro. Z nijakim zawodem stwierdziła, że nie zdobędą pucharu domów w tym roku.
Sytuacji nie poprawiło nawet to, gdy Dumbledore w trakcie swojej mowy postanowił napomknąć o ostatnich wydarzeniach i przyznał po pięćdziesiąt punktów Ronowi i Hermionie, a jej i Harry'emu po sześćdziesiąt za rzadko spotykaną lojalność wobec przyjaciół i przejaw odwagi. Cindy pomyślała gożko, że w jej wypadku był to raczej przejaw głupoty, bo całą sprawę mogła zwyczajnie utrudnić, ale szybko przestała się tym przejmować, gdy Harry i Ron wyciągnęli do niej ręce przez stół, a Hermiona przytuliła ją, piszcząc z radości. Mimo wszystko ślizgoni mięli dziesięć punktów przewagi, lecz Gryffindor z ostatniego miejsca przeniósł się na drugie, za raz za ravenclaw.
Na następny dzień opuścili zamek. Podobnie jak w dniu swojego przybycia, pierwszoroczni zostali przewiezieni łódkami przez Hagrida. Cindy, Harry, Ron i Hermiona siedzieli razem w jednej łódce, rozmawiając ze sobą tak, jak już dawno nie rozmawiali, wolni od wszystkich trosk.
W pociągu było podobnie. Przez pierwszą połowę podróży grali w wisielca i eksplodującego durnia, do puki nie pojawili się bliźniacy Weasley'owie.
Śmiali się i rozmawiali, a pociąg mknął przez pola i wioski.
Pod wieczór przebrali się w mugolskie ubrania, gdy tym czasem za oknem robiło się coraz ciemniej i coraz bardziej znajomo.
Gdy pociąg w końcu zatrzymał się na stacji King's cross, Cindy złapała swój kufer i ruszyła do wyjścia. Przy drzwiach przedziału zatrzymała się jednak.
– Harry, chodź – zawołała wesoło na przyjaciela, który wyraźnie się ociągał. Ruszył za nią, a ona zerknęła jeszcze na niego przez ramię, obserwując, jak w jednej ręce niesie kufer, a w drugiej klatkę z Hedwigą.
– Hej, będzie dobrze – szepnęła z otuchą.
– Taa, jasne – odpowiedział bez przekonania. – Nic mi nie jest. –
Jego mina mówiła jednak wyraźnie Cindy, że nie mówi jej prawdy, lecz postanowiła to przemilczeć, nie chcąc znowu na niego naciskać.
Z peronu wydostawali się grupkami, nadzorowani przez gburowato wyglądającego strażnika. Gdy znaleźli się już na peronie dziewiątym, Cindy z oddali dostrzegła swoich rodziców. Pomachała do nich, by podeszli.
– Może się zobaczymy w lecie – odezwał się Ron. – No wiecie, możecie do nas przyjechać… –
Urwał, bo w jego stronę zmierzała właśnie matka. Cindy poznała ją odrazu.
Pani Weasley okazała się być bardzo serdeczna. Uściskała zarówno Harry'ego jak i ją samą.
– Dziękuję za te skarpetki – odezwała się Cindy, gdy kobieta wypuściła ją z objęć.
– Ja też dziękuję – dodał Harry.
– Ależ nie ma za co, kochaneczki – odpowiedziała serdecznie. Cindy dostrzegła jak wysoki, łysiejący mężczyzna stoi nie daleko razem z jej rodzicami, rozmawiając z nimi z przejęciem. Sądząc po kolorze włosów, jakie miał jeszcze na głowie wywnioskowała, że to musi być ojciec rona.
– Mama! – Zawołała uradowana, gdy cała trójka do nich podeszła, a pani White odrazu chwyciła córkę w objęcia.
– No już dość – mruknęła Cindy lekko zawstydzona, uwalniając się łagodnie z objęć matki. – To są właśnie moi przyjaciele. To jest Ron, a to Harry, a to Hermiona. –
Jej matka uśmiechnęła się do nich, a oni przywitali się z nią grzecznie.
– No to trzymajcie się – powiedziała Cindy, zwracając się do przyjaciół. Hermiona podbiegła i obie uściskały się jak siostry, z Ronem poklepali się po plecach, natomiast wobec Harry'ego zrobiła coś, na co nigdy się jeszcze nie zdobyła. Przytuliła go i pocałowała w policzek.
– Piszcie do mnie – poprosiła, puszczając Harry'ego, który wyglądał na lekko zmieszanego. – Będziecie pisać prawda? Proszę.
– Jasne. – Ron zachichotał. Harry uśmiechnął się smutno.
– Napiszę – odpowiedział, a Cindy uśmiechnęła się lekko.
– Hej, długo jeszcze? – Dało się słyszeć zrzędliwy głos niedaleko nich. Cindy odwróciła się i dopiero teraz dostrzegła przysadzistego mężczyznę o wielkich wąsach i dość nie przyjemnym wyrazie twarzy, który patrzył na Harry'ego małymi, świdrującymi oczkami. Cindy zerknęła na Harry'ego pytająco, a on tylko skinął lekko głową.
– Już idę – mruknął niechętnie, zwracając się do swojego wuja..
– No, byle szybko – odwarknął w odpowiedzi. – Nie mam zamiaru sterczeć tutaj i marnować całego dnia. –
I wygłosiwszy tą uwagę, odwrócił się i odmaszerował.
– No to… Cześć – odezwał się Harry, a Cindy usłyszała w jego głosie autentyczny smutek.
– Jak można być tak nie miłym? – Spytała Hermiona, patrząc zszokowana na plecy pana Dursley'a.
– To jeszcze nic – odparł Harry. – Potrafi być gorszy.
– Jakoś to będzie. – Cindy usiłowała go pocieszyć. – Masz przecież Hedwigę. Możesz zawsze do nas napisać.
– Tak. – Harry nagle uśmiechnął się krzywo. – Oni nie wiedzą, że poza szkołą nie wolno nam używać magii. Nastraszę trochę Dudley'a. –
Cindy nie umiała się powstrzymać od tego, by nie zachichotać.
– Pośpiesz się! – Dało się słyszeć z oddali kolejne warknięcie pana Dursley'a. Cindy westchnęła wymownie.
– Trzymaj się – odezwała się, gdy Harry podał jej rękę. Uścisnęła ją trochę mocniej niż na zwykłe pożegnanie, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy.
Zauważyła, że jej matka przygląda się temu pożegnaniu, uśmiechając się w sposób, który wydał się Cindy dziwnie osobliwy.
– Hej, zaczekaj jeszcze chwilę – zawołała, zatrzymując w ten sposób Harry'ego. Sięgnęła do kieszeni, wyjęła z niej byle papierek od słodyczy i najszybciej jak mogła nabazgrała szybko na czystym miejscu dwa razy swój numer telefonu. Przedarła papierek na dwie części i jedną podała Hermionie. Po jej szybkim spojrzeniu wywnioskowała, że przyjaciółka zrozumiała o co jej chodzi.
Następnie Cindy podbiegła do Harry'ego, który stał już w pewnej odległości od nich wszystkich.
– Masz. – Wcisnęła mu w rękę drugą część papierka, mówiąc teraz szeptem:
– To jest numer telefonu moich rodziców. Ale nie przejmuj się, oni nie mięliby nic przeciwko temu, że ci to daję. Jeśli będziesz kiedyś sam w domu i będziesz chciał pogadać, to wiesz… Zadzwoń. –
Harry wyglądał na zaskoczonego, ale uśmiechnął się do niej.
– Dzięki – powiedział. – Teraz już naprawdę muszę iść.
– Jasne. – Cindy cofnęła się pare kroków w tył. – To do zobaczenia… Oby za niedługo. –
Odwróciła się i wróciła z powrotem do rodziców, zajętych rozmową z rodzicami Rona i Hermiony. Na jej widok jednak przerwali konwersację.
Ron spojrzał na Cindy wymownie i dziwnie się uśmiechnął. Hermiona jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, z którego odszedł Harry, ale po chwili ona też się do nich odwróciła.
– Będziemy w kontakcie – zapewniła Cindy. – Na pewno.
– Wiem. – Cindy spojrzała na przyjaciółkę.
– Mam nadzieję, że Harry też będzie miał fajne wakacje – stwierdziła nagle Hermiona. – Ten jego wujek nie wyglądał miło.
– Wiem o tym. – Cindy spochmurniała, zwracając się teraz do Rona i Hermiony:
– Jeśli dostaniecie od niego jakieś wiadomości… Ron, wyślesz mi sowę prawda?
– Przecież mówiłem ci że do ciebie napiszę. – Ron wyszczerzył zęby. – Nie martw się tak. Są wakacje. –
Cindy również się uśmiechnęła, zarażona częściowo jego optymizmem.
Pięć minut później siedziała już w samochodzie rodziców, rozmyślając o wszystkim, co przeżyła w ciągu tych dziesięciu miesięcy i kalkulując sobie na chłodno, co może, a czego lepiej nie mówić rodzicom. Na pierwszy ogień do odrzucenia poszła historia kamienia filozoficznego. Nie chciała przerazić rodziców wiadomością, że o mało co nie zginęła.
– Cindy, jesteś tu z nami? – Jej matka odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na córkę.
– Tak mamo. Ja po prostu…
– Zamyśliłaś się. – Jej matka uśmiechnęła się do niej. – Nawiasem mówiąc, miłych masz tych przyjaciół. Zwłaszcza ten Harry… Nie wyglądał na szczęśliwego, gdy odchodził.
– Mamo proszę, przestań – zaoponowała szybko Cindy. – Nawet gdybym chciała, nie mogę mu pomóc. Ani ja, ani Ron, ani Hermiona. Nie możemy używać czarów po za szkołą. Złamalibyśmy zasady tajności… No wiesz. Nie wszyscy są tak tolerancyjni jak ty czy tata, albo rodzice Hermiony.
– Patrząc na tego… Tego wujka… – Matka Cindy skrzywiła się z dezaprobatą. – Chyba rozumiem co masz na myśli. Szkoda że tego nie widziałeś. –
Zwróciła się do męża.
– Gdyby mógł, to chyba obsztorcowałby tego biednego chłopca tylko dla tego, bo chciał się pożegnać z kolegami. No dawno nie widziałam takiego… –
Urwała, najwidoczniej nie chcąc wyrazić się źle o panu Dursley'u.
– Lubisz go, prawda? – Zwróciła się teraz do Cindy, a ta otworzyła szeroko oczy.
– Wujka Harry'ego? W życiu!
– Nie. Nie jego. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Harry'ego. Bardzo często pisałaś o nim w listach.
– Bardzo dużo mi pomógł. – Przed oczami Cindy stanęła twarz profesora Quirrella i Harry, robiący wszystko, by uratować im życie. Wzdrygnęła się w tej samej chwili, gdy jej matka odwróciła się od niej i spojrzała w okno.
– Z resztą, lubię ich wszystkich – dokończyła cicho. – Hermiona też ma takich rodziców jak wy.
– Bardzo mili ludzie – przyznała jej matka. – A ona sama też wygląda na taką, która wie co chce od życia.
– Jest najlepsza w klasie. – Cindy gdy to mówiła, poczuła nagły przypływ dumy z powodu tego, że ma taką przyjaciółkę.
– To cudownie. – W głosie jej matki zabrzmiała szczera radość. – Kochanie, ale coś jeszcze muszę ci powiedzieć. Po jutrze przyjeżdża Lucy.
– Co? – Chcąc spojrzeć na matkę, Cindy zadarła głowę tak gwałtownie, że w szyi złapał ją skurcz. – Przyjeżdża? –
Lucy była kuzynką Cindy, dwa lata starszą od niej. Obie zawsze bardzo dobrze się dogadywały, jednak teraz Cindy zaczęła się zastanawiać z nagłą paniką, o czym będzie rozmawiać z kuzynką, zatopiona myślami w swoim drugim, czarodziejskim świecie.
– No tak. Nie cieszysz się?
– Niee, znaczy… – Cindy zająknęła się nagle. – Bardzo się cieszę. –
Nie chciała mówić rodzicom o swoich obawach, uznając, że jakoś sobie z tym poradzi. Trudno jej było wyobrazić sobie reakcję kuzynki, gdyby dowiedziała się tego, do jakiej naprawdę szkoły Cindy należy.
* * *
*Kartka z pamiętnika*
Kochany pamiętniku. Jest dzisiaj pierwszy lipca. Nie długo minie miesiąc, odkąd skończyłam dwanaście lat, ale ja nie o tym chcę teraz pisać.
Jestem w domu dopiero jeden dzień, a już czuję, jak bardzo brakuje mi tamtego świata, Hogwartu, Rona, Hermiony i Harry'ego. Nie mogę przestać myśleć o tym, co teraz robią.
Dzisiaj w nocy znowu śnił mi się Voldemort i ta straszna komnata. I znowu zastanawiam się, czy zrobiłam na pewno dobrze, zostając z Harrym i robiąc to, co zrobiłam. Bo tym że zostałam, w ogóle się nie przejmuję. Bardziej nie daje mi spokoju to, jak wyskoczyłam z pod peleryny bez żadnego planu, myśląc tylko o uratowaniu Harry'ego i kamienia przed tym ochydnym Quirrellem. Chyba do końca życia nie zapomnę tych czerwonych oczu Voldemorta i tego przeczucia, że oboje z Harrym za raz umrzemy. Aż nie mogę o tym pisać, bo chce mi się płakać. Jestem niezmiernie wdzięczna Harry'emu za to, że chciał mnie ochronić. Ale zastanawiam się z drugiej strony, czemu chciał to zrobić. Przecież ja nie jestem kimś ważnym. Nie jestem nawet tak dobra w lekcjach jak Hermiona. Jestem taka zwyczajna. Czym sobie zasłużyłam na to, by ktoś chciał mnie ocalić za wszelką cenę, narażając swoje własne życie?
Jutro przyjeżdża Lucy i co ja jej niby mam powiedzieć? Będę musiała kłamać, ale co będzie, jeśli natknie się na moją różdżkę czy książkę z zaklęciami? Boję się tego trochę, bo bardzo lubię Lucy. Jest najfajniejszą kuzynką jaką mam. Oby tylko nie przyśnił mi się znowu w nocy Voldemort, bo to się może źle skończyć. Zawsze po takim śnie budzę się wystraszona i płaczę, a nie chcę, żeby Lucy mnie wypytywała albo coś zauważyła.
Mama dzisiaj z pięć razy wspominała Harry'ego, Rona i Hermionę. Ale najczęściej Harry'ego. Nie zniosę chyba, jeśli zrobi to po raz kolejny. Już i tak sama za bardzo za nimi tęsknię.
Dobrze że trzymasz wszystkie moje sekrety w sobie i nikt ich nie odczyta. Kluczyk chowam zawsze w kufrze, w miejscu, w którym tylko ja mogę go znaleść. Tak więc przynajmniej o to jestem spokojna, że nikt nie przeczyta tego, co ja tu piszę.
* * *

część trzynasta.

Gdy otworzyła oczy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś się nad nią pochyla.
– Jeśli zabiłeś już jego, to mnie też możesz, Quirrell – wymamrotała, starając się brzmieć na tyle dzielnie, na ile było ją stać.
Usiadła gwałtownie i poczuła, jak ktoś łagodnie popycha ją z powrotem. Opadła bezradnie do pozycji leżącej, czując, że zapada się w coś miękkiego. To na pewno nie były zimne płyty, na których leżała.
– Uspokój się – usłyszała nad sobą cichy, łagodny głos. Otworzyła oczy i zamrugała, bo nagle zaszły jej łzami.
Zobaczyła nad sobą twarz Dumbledore'a.
– Panie profesorze, gdzie Harry? Co się stało z Quirrellem i kamieniem? Voldemort… On tam był… A Ron i Hermiona? –
Usiadła znowu, tym razem nie dając się powstrzymać Dumbledore'owi.
Nie daleko od siebie usłyszała coś, co zabrzmiało jak powstrzymywane łkanie. Rozejrzała się dookoła, czując lekkie zawroty głowy.
– Cindy, jesteśmy tutaj. –
To nie był głos Dumbledore'a. Cindy nie miała już wątpliwości, że to Hermiona i że to ona właśnie robiła wszystko by nie płakać.
– A Ron? – Spytała cicho.
– Ja też tu jestem – odpowiedział jej głos Rona.
– Spokojnie, musisz odpocząć – odezwał się Dumbledore. – Na całe szczęście że zdążyłem. Niemal w ostatniej chwili.
– Ale… Mi nic nie jest. – Cindy nagle zdała sobie z tego sprawę i wstała. Zawroty głowy minęły, wzrok też jej się całkiem wyostrzył.
– To może chociaż usiąć. – Dumbledore łagodnie osadził ją na łóżku i przez chwilę trzymał za ramię. Cindy miała wrażenie, że złe wiadomości dopiero ją czekają.
– Profesor Quirrell nie żyje – stwierdził Dumbledore. – Zdążyłem ściągnąć go z Harry'ego w samą porę.
– A Kamień? Przecież… To wszystko z jego powodu…
– Kamień zostanie zniszczony – odparł Dyrektor. – A jeśli już mowa o kamieniu, muszę załatwić pare spraw z tym związanych. Ron i Hermiona wszystko ci wyjaśnią. –
Wstał i po chwili wyszedł.
– Mówił tak, jakbym tylko ja to przeżyła – Mruknęła, gdy za dyrektorem zamknęły się drzwi. – Wszystko ci wyjaśnią, musisz odpocząć, bla bla bla… Co się stało? –
Spojrzała na nich z lękiem.
– No więc kiedy ty i Harry odeszliście… – Hermionie drżał nieco głos. – Udało mi się przywrócić Ronowi przytomność. Nic mu poza tym nie było…
– Ale zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie przejdziemy tam do was – dokończył Ron.
– Więc pomyśleliśmy, że pójdziemy i powiemy o wszystkim Dumbledore'owi – dopowiedziała Hermiona. – No i poszliśmy…
– I minęliśmy się z nim prawie – dodał Ron. – Nie musieliśmy długo opowiadać. Za raz tam do was poleciał i…
– I przyniósł was – dokończyła Hermiona, a wargi jej drżały.
– Minął kwadrans odkąd tu jesteście i ty się obudziłaś – rzekł Ron. – Ale Harry…
– Gdzie on jest? – Cindy wstała, a Hermiona wskazała bez słowa drugi kąt sali skrzydła szpitalnego.
– Tam leży – odezwała się głucho. – Wyglądał okropnie, gdy was Dumbledore przyniósł. Jeszcze bardziej okropnie niż ty… –
Oczy Cindy powędrowały we wskazanym kierunku i wtedy go zobaczyła. Leżał nieruchomo, w takiej samej pozycji, w jakiej zapamiętała jak upadał, z lewą ręką leżącą bezwładnie, a prawą przylegającą mu do boku. Jego twarz była biała jak papier, oczy zamknięte, a usta otwarte jak w bezgłośnym krzyku.
– Tam był Voldemort – wymamrotała, opadając z powrotem na łóżko i zasłaniając twarz rękami. – Voldemort… Siedział pod turbanem Quirrella… Quirrell miał dwie twarze. –
Hermiona pisnęła, a ron wytrzeszczył oczy.
– Harry dał mi… Swoją pelerynę niewidkę. – Cindy mówiła dalej, choć czuła, jak coś boleśnie ściska ją za gardło. – Powiedział że… W ten sposób będę niewidoczna, Byliśmy pewni że… Że tam będzie tylko snape… Ttylko Ssnaape… –
Zakryła szczelniej twarz, a po chwili poczuła ciepłe łzy, cieknące jej między palcami.
Hermiona też załkała. Przysunęła się do niej i objęła ramieniem. Cindy jednak nie odsłaniała twarzy, nie chcąc puki co na nikogo patrzeć.
– To było ssstraaaszne – zaszlochała, wstrząsana płaczem. – On… Ta jego twaarz… I ten ggłos… Tto nie był głos Qui… Quirrella… –
Odetchnęła głęboko pare razy.
– Już dobrze. – Hermiona poklepywała ją po ramieniu, choć Cindy czuła jak i ona również się trzęsie. – Żyjecie. Wszyscy żyjemy, to jest najważniejsze. –
W tym momencie w drzwiach, wiodących do jej biura ukazała się pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.
Podeszła do Cindy, która opuściła bezwładnie ręce, mrugając oczami i pozbywając się resztek łez.
– Jak się czujesz? – Spytała pielęgniarka, zaglądając jej z niepokojem w twarz.
– W porządku – odparła dziewczynka takim głosem, jakby miała chore zatoki. – Pani Pomfrey, a co z Harrym? Czy on… Czy on się obudzi? –
Pielęgniarka zerknęła w stronę bezwładnej postaci w drugim kącie.
– Jest nie przytomny i bardzo osłabiony – stwierdziła. – Z tego co mówił profesor Dumbledore wynika, że miał bezpośredni kontakt z tym, czego tobie udało się uniknąć i dla tego zniósł to gożej. Ale jestem pewna, że w krótce się obudzi. –
Cindy usłyszała, jak Ron i Hermiona oddychają z ulgą, a ona sama pozwoliła sobie dopiero teraz na całkowite rozluźnienie. Byli już bespieczni. Kamień filozoficzny nie dostał się w ręce Quirrella. Z drugiej jednak strony ciężko było jej uwierzyć w to, że to właśnie oni tego dokonali.
Następnego dnia opuściła skrzydło szpitalne. Fizycznie nic jej nie dolegało, ale przez całą noc miała koszmary, w którym pojawiał się złowrogi głos Voldemorta, wypowiadający słowa, których nie rozumiała.
Najgorszym jej zmartwieniem był jednak fakt, że Harry nadal pozostawał nie przytomny. Ona, Ron i Hermiona spędzali przy nim tyle czasu ile tylko mogli, jakby mięli nadzieję, że ściągną go z powrotem samą obecnością. Cindy mówiła do niego, chociaż nie była pewna czy on to słyszy. Wiedziała jednak to, że uratował jej życie, a ona sama go nie posłuchała. Nie uciekła gdy zdała sobie sprawę z tego, że mają do czynienia z Voldemortem, a przecież to Harry na niej wymógł w tej ostatniej chwili, w której mogli porozmawiać.
Bywało jednak tak, że gdy zostawała sama, siedząc na łóżku w dormitorium zastanawiała się, co by było, gdyby wtedy jednak uciekła. Czy wtedy sprawy nie potoczyłyby się o wiele gożej, bo przecież mogła nie zdążyć dotrzeć do nauczycieli.
Gdyby ktoś jej powiedział, że to ona udaremniła Quirrellowi pierwszą próbę zabicia Harry'ego, zwyczajnie by to wyśmiała. Ona sama uważała, że to nie ona ocaliła przyjaciela, tylko właściwie jej brawura granicząca z głupotą.
Dwa dni później zamierzała udać się do Hagrida, który również był ich towarzyszem przez ostatnie kilka dni, gdy nagle do pokoju wspólnego pędem wbiegła Hermiona.
– Cindy, Cindy chodź – zawołała, chwytając ją za rękę i ciągnąc za sobą. – Chodź, och proszę, szybciej.
– CO się stało? – Spytała trochę zaskoczona, wybiegając za nią przez dziurę pod portretem.
– Harry – wydyszała Hermiona, a Cindy przeszył paroksyzm strachu.
Pobiegły we dwie do skrzydła szpitalnego i w wejściu prawie wpadły na profesora Dumbledore'a, który akurat z tamtąd wychodził.
– Czy on… – Cindy spojrzała na dyrektora, widząc że się uśmiecha.
– Obudził się – odparł pogodnie. – Pan Weasley już przy nim jest. –
Pani Pomfrey ukazała się za plecami Dumbledore'a.
– Możecie wejść – odezwała się lekko oschle. – Ale tylko dla tego, bo sam mnie o to prosił. I na bardzo krótko. –
Cindy spojrzała z niemą podzięką na pielęgniarkę, po czym razem z Hermioną przekroczyły próg.
Zobaczyły Rona siedzącego na krześle obok łóżka, na którym, wsparty o poduszkę na w pół leżał Harry.
Na odgłos kroków obaj odwrócili się w ich stronę. Ron uśmiechnął się szeroko, a Harry rozchylił usta, jakby coś go bardzo zdziwiło.
– Harry! – Pisnęła Cindy, podbiegając do niego. Chciała mu tyle powiedzieć, lecz w tym momencie głos odmówił jej posłuszeństwa. Stała po prostu obok Rona, wpatrując się uważnie w Harry'ego, a on odwzajemniał to spojrzenie.
W końcu to on sam się odezwał:
– Dobrze cię znowu widzieć… No i… Udało nam się.
– Tak Harry, tak. – Hermiona szybko przysunęła jej drugie krzesło, na które opadła. – Prawdę mówiąc, żyję dzięki tobie. Uratowałeś mnie.
– A ty mnie – odparł Harry, po czym dodał, ku uldze Cindy zmieniając temat:
– Profesor Dumbledore powiedział mi o kamieniu i o tym co się stało… Jak nas znalazł dzięki wam. –
Spojrzał na Rona i Hermionę, która leciutko się zaróżowiła.
– Nie przejmój się kamieniem – zawołał Ron. – Najważniejsze jest to, że żyjecie. Leżałeś tak trzy dni. Cindy nic poważnego się nie stało, ale ty…
– To był on. – Głos Harry'ego był cichy i niski.
– Harry, a dla czego on… ZNaczy Quirrell… – Cindy urwała, bo zamierzała zadać pytanie, które nurtowało ją dopiero od nie dawna. – Quirrell nie mógł cię dotknąć. Czy Dumbledore powiedział ci, dla czego? –
Harry podciągnął się nieco wyżej, podkurczając nogi i sprawiając, że jego twarz znalazła się w cieniu.
– Powiedział. – Mówił powoli, ważąc każde słowo. – Dla tego, bo moja matka oddała za mnie życie gdy byłem mały. Tak jakby… Naznaczyła mnie tą swoją ofiarą. A Quirrell… Nie mógł tego znieść. –
Cindy odwróciła się, mrugając szybko powiekami i dostrzegła, że Hermiona robi to samo. Ron chyba wyczuł, że trzeba zmienić temat, bo odezwał się z wymuszoną beztroską:
– W każdym bądź razie, musisz wyzdrowieć do jutra, Harry. Jutro są wyniki egzaminów.
– Co? – Cindy aż podskoczyła. W wirze wydarzeń całkowicie zapomniała o egzaminach.
– I nie mamy już obrony przed czarną magią – dodała Hermiona.
– No i nudno bez ciebie – dopowiedziała nieśmiało Cindy. – Wiesz, tak jakoś… Inaczej. Słuchaj Harry, będę mogła poćwiczyć z tobą latanie na miotle? No sam wiesz, w tej sali z latającymi kluczami robiłam to po raz pierwszy, a ty w powietrzu jakbyś dostawał drugie życie. Pokażesz mi, czy w ogóle dobrze to robię?
– Jasne. – Popatrzył na nią uważnie. – Może nawet załapiesz podstawy quidditcha. Mogłabyś być dobrą szukającą, gdybyś nauczyła się zasad i poćwiczyła.
– Ja? – Cindy spojrzała na Rona i Hermionę. – Powiedzcie, że on tylko żartuje.
– Nie wygląda jakby żartował – stwierdził Ron, a jego głos zadrżał od ukrywanego rozbawienia. – Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie widziałem go tak poważnego. —
Wszyscy czworo spojrzeli po sobie i po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnęli się do siebie szeroko.
W tym momencie zjawiła się pani Pomfrey.
– Dość już tego – fuknęła. – Siedzicie tu prawie piętnaście minut! Pacjent potrzebuje odpoczynku!
– To może ja pójdę do Hagrida – odezwała się Cindy, wstając. – Powiem mu że się ocknąłeś, Harry. Bardzo się o ciebie martwił.
– Pójdziemy z tobą – zaoferowała się Hermiona, a Ron pokiwał głową.
– Pozdrówcie go ode mnie – pożegnał ich Harry, gdy już byli prawie przy wyjściu.
– Możesz się o to nie martwić – odpowiedziała Cindy uspokajająco. – Odpoczywaj jeszcze i zbieraj siły.
– Musisz do nas jak najszybciej wrócić – dodała Hermiona, po czym cała trójka opuściła skrzydło szpitalne.
* * *
– Przesuń się trochę bardziej do tyłu. I nie kul się tak, przecież ta miotła cię nie zrzuci. –
Minął tydzień, odkąd następnego dnia Harry opuścił skrzydło szpitalne i odkąd zostały ogłoszone wyniki końcowych egzaminów. Wszyscy pierwszoroczni zdali do następnej klasy i teraz mogli się cieszyć beztroską i błogim lenistwem.
Było ciepłe, letnie popołudnie, a Cindy i Harry znajdowali się właśnie na pustym boisku do Quidditcha. Harry poprosił panią Hooch o to, by pożyczyła Cindy na pół godziny jedną ze szkolnych mioteł, a sam dosiadał swojego Nimbusa 2000.
Cindy spojrzała w górę na trybuny, gdzie widać było tylko Rona i Hermionę, natomiast nie daleko od niej samej, przypatrując się uważnie, stała pani Hooch, która nie chciała zostawić dwojga jedenastolatków samych na boisku.
– Pamiętasz co mówiła pani Hooch? – Spytał Harry. – Odpychasz się od ziemi. Żeby wznieść się wyżej, musisz zadrzeć lekko miotłę, a żeby wylądować, wychylasz ją do przodu.
– Taak, pamiętam – bąknęła bez przekonania Cindy.
– No i uważaj jak będziesz w górze – ostrzegł Harry. – Te meteory trochę szarpią.
– Achaa – odparła ponownie.
– Harry, tylko sprowadź ją potem bezpiecznie na ziemię – zawołał Ron z trybun.
– Bez obaw, przecież tu jestem – odpowiedziała pani Hooch. – No dalej. Jeśli chcecie ćwiczyć to jazda. Chyba panna White nie potrzebowała tej miotły po to, żeby pozamiatać boisko. –
Cindy wybuchnęła śmiechem, który przerodził się w głośny pisk, gdy odepchnęła się od ziemi i wystrzeliła w powietrze, czując nagle radosne uniesienie, którego nie miała okazji poczuć przy pościgu za zaczarowanymi kluczami. Wtedy była zbyt przerażona perspektywą tego, co muszą zrobić.
Teraz jednak poddała się temu w pełni, wzbijając się łagodnie w górę.. Obok niej przemknęła jakaś rozmazana plamka. Cindy wykonała zwrot i dostrzegła, że ową plamką jest Harry, który wyprzedził ją na swoim Nimbusie 2000, mknąc w przeciwległym do niej kierunku.
Cindy zacisnęła mocno palce na rączce miotły i na w pół świadomie wykonała w powietrzu beczkę, co sprawiło że Harry aż krzyknął, a Ron podskoczył z radości na trybunach. Natomiast Cindy pomknęła za Harrym, a po chwili powietrze wypełnił radosny śmiech ich obojga.
Gdy pół godziny później wylądowali na ziemi, oboje byli zarumienieni z podniecenia.
– To było super – zawołała z entuzjazmem Cindy, podczas, gdy pani Hooch podbiegła do nich.
– No no – przyznała z uznaniem. – Nie mam pojęcia, czy to szkoła Pottera czy nie, ale całkiem zgrabnie trzymasz się na miotle. –
Cindy zarumieniła się jeszcze bardziej, gdy tym czasem biegli ku nim Ron i Hermiona. Oboje cieszyli się tak, jakby to nie było takie sobie tam latanie, tylko wygrany mecz quidditcha.

część dwunasta

Metodą dedukcji, naprowadzając jedno drugie, po jakimś czasie rozwiązali zagadkę tajemniczych butelek.
– No więc tak. – Cindy postukała paznokciem w pękatą butelkę, pierwszą z brzegu po swojej stronie. – Ta pozwala wrócić…
– A ta przejść dalej – wpadł jej w słowo Harry, wskazując na mały flakonik po swojej stronie. – Tylko że tego jest mało… W porównaniu z tą wielką, pozwalającą wrócić.
– Czy ty coś sugerujesz? – Odwróciła się do niego, przestraszona i zdecydowana jednocześnie.
– Nie, tylko… – Zawiesił głos. – Jeśli poszłabyś ze mną i natknęlibyśmy się na Snape'a czy Voldemorta… –
Wzdrygnęła się lekko, ale wciąż na niego patrzyła.
– Harry, posłuchaj mnie – odezwała się zdecydowanie. – Wiem, że może nie za wiele ci się przydam… Cicho, nie przerywaj mi, bo nie mamy czasu na kłótnie. Hermiona musiała zostać z Ronem, który… –
Urwała, przełykając ślinę przez nagle ściśnięte gardło. Potrząsnęła po chwili głową.
– Po prostu idę z tobą i koniec.
– Cindy, ale… – Nadal chciał zaprotestować. – Jeśli tobie się coś stanie…
– Jaki ty jesteś głupi! – Podbiegła do niego nagle rozzłoszczona. – Idziemy razem. Nie zostawię cię samego, nawet jeśli w niczym się nie przydam. Daj mi ten flakonik. –
Patrzył na nią, blady i nadal nie pewny.
– A jeśli Ron i Hermionabędą potrzebować twojej pomocy bardziej niż ja? – Spytał, lecz ona machnęła tylko ręką.
– Daj mi to. NIe mamy więcej czasu. –
Sięgnęła nad jego ramieniem po flakonik i zbadała jego zawartość.
– Starczy dla nas obojga – stwierdziła.
– Jesteś… Jesteś tego pewna? – Harry nadal na nią patrzył tak, jakby już myślał o tym, co powie jej rodzicom, jeśli ona tego nie przeżyje.
– A co ty zrobiłbyś na moim miejscu? – Spytała. – Nie. Nie odpowiadaj. Po prostu chodź. –
Odkorkowała flakonik, odetchnęła głęboko i upiła mały łyczek. Poczuła się nagle tak, jakby wszystko w niej zlodowaciało i aż się wstrząsnęła.
– To nie jest trucizna? – Spytał Harry.
– Nie, ale smakuje jak… Sam zobaczysz. –
Nie było już odwrotu. Podała Harry'emu flakonik z resztą eliksiru, a on opróżnił go jednym łykiem. Jego reakcja była bardzo podobna do reakcji Cindy. Wstrząsnął nim dreszcz.
Spojrzeli na siebie, oboje przestraszeni i zdeterminowani jednocześnie. Harry odstawił pustą buteleczkę z powrotem na stół, a następnie ruszył w stronę czarnych płomieni, za którymi były kolejne drzwi.
Cindy podążała za nim jak w transie, nie czując się w cale tak pewnie. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że oboje zmierzają ku śmierci, która czai się za tamtymi drzwiami.
Harry zatrzymał się nagle i odwrócił.
– Co się stało? – Spytała Cindy.
– Zaczekaj. Weź chociaż to. –
Podszedł do niej, wyciągając z pod szaty złożoną pelerynę niewidkę.
– Całkiem o niej zapomniałem z tego wszystkiego – odezwał się, patrząc na nią zakłopotany.
– Harry, ale co nam to da? – Spytała niepewnie.
– Będziesz nie widzialna. Jeśli Snape jest już za tymi drzwiami, a założę się o wszystko, że tak jest, nie będzie chciał mieć na pewno żadnych świadków. Nie zobaczy cię.
– Harry… – Spojrzała na niego niepewnie. – A jeśli Ron i Hermiona…
– Nie jesteśmy już w stanie do nich wrócić, nawet gdybyśmy chcieli. – Harry wskazał na przeciwległe drzwi, od których odcinały ich purpurowe płomienie. – Musimy mieć nadzieję, że sobie poradzą i wezwą pomoc.
– A jeśli tam rzeczywiście będzie On? – Cindy patrzyła na niego ze strachem. – Jeśli……
– Nic już nie mów. – Podszedł do niej bliżej. – Gdybym naprawdę znalazł się w niebezpieczeństwie, wtedy będziesz mogła jakoś pomóc. Ale do puki uwaga Snape'a czy nawet Voldemorta będzie skupiona na mnie, tobie nic nie grozi… Nie mów nic. – dodał nieco chłodniej, gdy Cindy podniosła rękę i otwarła usta.
Po chwili narzucił na nią pelerynę, obchodząc ją uważnie dookoła, by sprawdzić czy płaszcz okrył ją całkowicie.
– W porządku – szepnął. – Nic nie widać. Możemy teraz iść. –
Cindy poszła za nim zrezygnowana, czując się tak, jakby wykorzystywała Harry'ego jak żywą tarczę. Nie chciała się ukrywać, zwłaszcza w obliczu tego co ich czekało, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że Harry zrobił co mógł, by ochronić ją w najbardziej możliwy na tą chwilę sposób.
Przechodząc przez płomienie myślała nad jakąś strategią. W krótkiej chwili doszła jednak do wniosku, że dwoje jedenastolatków ma nie wielkie szanse w starciu z dorosłym nauczycielem. Wiedziała jednak, że nie podda się bez obrony siebie i przyjaciela, nawet będąc nie widzialna.
– Jeśli tam rzeczywiście będzie Voldemort – szepnął Harry, oglądając się za siebie – Wtedy od razu uciekaj i sprowadź kogokolwiek z nauczycieli. Zrozumiałaś?
– Tak – odszepnęła, czując jak zalewa ją kolejna fala przerażenia.
Nie musieli mówić już nic więcej. Przeszli przez płomienie i znaleźli się w ostatniej już komnacie. I tak jak podejrzewali, już ktoś tam był.
Cindy zatrzymała się raptownie, o mało nie wpadając na Harry'ego i w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że jest nie widzialna i musi zachowywać się cicho. Nie mieli przed sobą tak znienawidzonego Severusa Snape'a, lecz kogoś całkiem innego.
– Profesor Quirrell? – Harry wyraził na głos to, co Cindy właśnie czuła. Zdziwienie i szok. Cofnęła się na pare kroków, wstrzymując oddech i wpatrując się w profesora.
– Zaskoczenie, prawda? – Przemówił nauczyciel całkiem innym niż zazwyczaj głosem. – No tak. Kto by podejrzewał tego bbbiedddnego jjjjąkkkałę ppprofessssora Quirrrrrella? –
– Nie wierzę – wykrztusił Harry, oddalając się od Cindy. – Nie wierzę że to pan. To pan chce ukraść kamień?
– Potter. – Quirrel stanął profilem, ponieważ, jak Cindy dopiero teraz zauważyła, wpatrywał się w duże zwierciadło o pięknie zdobionych ramach. – Myślałeś, że tylko ty jesteś taki mądry i że tylko ty wiesz o kamieniu? –
Quirrel mówił prawie szeptem, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że Cindy przebiegł dreszcz, a palce zacisnęły się mimowolnie na różdżce. Była gotowa natychmiast się ujawnić, gdyby tylko zaatakował Harry'ego.
– Ja myślałem, że to Snape… – Harry najwidoczniej też nie wiedział co o tym myśleć.
– No taak, Severus. – Quirrel zaśmiał się, a Cindy przebiegł dreszcz na dźwięk tego śmiechu. – Fajnie mieć takiego Severusa, na którego można zwalić całą winę, co nie? Snape wyczuje moment. Gdyby nie on, już by cię tu nie było. Pamiętasz pierwszy mecz quidditcha, kiedy prawie spadłeś z miotły?
– Ale… – Harry tylko tyle najwidoczniej był w stanie wykrztusić.
– No właśnie. –
Cindy dostrzegła kątem oka uśmiech Quirrella.
– Naprawdę nie wiele brakowało. Prawdę mówiąc, udałoby mi się ciebie zabić już wcześniej. Nie utrzymałbyś się tak długo na miotle, gdyby Snape nie mruczał swoich hokus pokus.
– Snape? ALe jak to Snape? –
Cindy podkradła się trochę bliżej, słysząc szok w głosie Harry'ego.
– Przecież Snape mnie nienawidzi.
– Taa, nie pała do ciebie sympatią – przyznał Quirrell. – Ale nie życzył ci śmierci. To on cię uratował, wcześniej niż twoi żałośni przyjaciele. Jedno z nich wpadło na mnie i przerwało mój kontakt wzrokowy z tobą, kiedy biegło, by podpalić Snape'a. Cuż za głupota i naiwność. Twoi głupi przyjaciele wyciągają pochopne i nie słuszne wnioski równie szybko jak ty. –
Rozejrzał się po komnacie, jakby spodziewał się ujrzeć jeszcze kogoś prucz niego i Harry'ego. Cindy przytuliła się do ściany, z trudem powstrzymując drżenie.
– Ale jakoś nie widzę, by któreś z nich było tu teraz przy tobie – zagadnął Quirrell. – Przyjaciele cię porzucili? Chcą, żebyś umarł za nich? Tym lepiej dla mnie. Nikt mi nie przeszkodzi w tym co chcę zrobić. Ty też mogłeś nie stawać mi dzisiaj na drodze, to być może zachowałbyś życie, tak jak ci twoi… –
Prychnął pogardliwie.
– Żałośni przyjaciele – dokończył. – Szlamy i zdrajca krwi. –
Cindy poczuła, jak wściekłość wypełnia ją niczym trucizna. Z trudem powstrzymała się od tego, by nie zrzucić z siebie peleryny i nie wyciągnąć różdżki. Chłodna logika podpowiedziała jej jednak, że puki co, to właśnie ona i Harry mają teraz przewagę nad Quirrellem.
– Niech tak pan nie mówi! – Krzyknął Harry, a głos mu lekko zadygotał ze złości.
– No proszę, jaki rycerski – zadrwił Quirrel. – A jakie ma znaczenie to, jak nazywam twoich przyjaciół, skoro i tak nikomu o tym nie powiesz? –
Machnął różdżką, którą najwidoczniej chował za plecami, a z jej końca wystrzeliły cienkie sznurki, które skrępowały ręce i nogi Harry'ego. Cindy zobaczyła jak upadł, patrząc nadal na Quirrella w niemym niedowierzaniu.
– Dla czego? – Wykrztusił po chwili. – Po co panu ten kamień?
– Za wiele chciałbyś wiedzieć – syknął QUirrell, krążąc wokół Harry'ego jak drapieżnik wokół ofiary.
Cindy myślała gorączkowo co robić. Nie mogła się ujawnić tylko dla samej idei. Musiała jakoś obezwładnić QUirrella. Problem polegał na tym, że nie znała żadnego zaklęcia, które mogłoby w tej chwili im pomóc.
– Quirrell – dało się słyszeć nagle głos, który sprawił że aż się zatrzęsła. Ten głos był zimny i piskliwy.
– Chłopak za dużo wie – przemówił ponownie. – Daj mi z nim porozmawiać, zanim go zlikwidujesz.
– Ale mistrzu. – To był głos Quirrella. Cindy miała wrażenie, że Quirrell rozmawia z kimś niewidzialnym, kto stoi bardzo blisko niego. – Mistrzu, a co z kamieniem?
– Najpierw chłopiec, potem kamień – odparł ten lodowaty głos. Cindy usłyszała, jak leżący na ziemi Harry oddycha szybko, łapczywie chwytając powietrze. Przerażona myślała jak mu pomóc. Przecież nie przyszła z nim tutaj tylko po to, by bezczynnie stać i przyglądać się temu wszystkiemu.
Dostrzegła, jak Quirrell unosi ręce i zaczyna odwijać swój do tej pory nieodłączny turban. Stał odwrócony do niej przodem, więc widziała tylko jego twarz i szeroko otwarte oczy. Po chwili materiał turbanu upadł na ziemię i usłyszała krzyk Harry'ego, którego najwidoczniej nie był w stanie powstrzymać. Nie widziała jednak tego, co musiał zobaczyć przyjaciel, a co go najwidoczniej przeraziło.
– Harry Potter – rozległ się ten sam zimny głos i teraz Cindy już zrozumiała, z kąt się wydobywał. Skuliła się, unosząc tylko różdżkę pod peleryną i czując się podle.
– Widzisz co ze mną zrobiłeś? – Zabrzmiał po chwili ten sam głos. – Tym teraz jestem. I właśnie dzisiaj znowu chcesz udaremnić mi plany powrotu? Bo właśnie to by się stało przy użyciu kamienia. Ale to nic. Można to wybaczyć, bo nic się nie stało. Po prostu umrzesz nieco wcześniej. –
Cindy podpełzła bliżej Quirrella, starając się nie wydawać z siebie dźwięku. Nie wiedziała jeszcze co zrobi, ale jednego była pewna. Musi znaleść się jak najbliżej Quirrella i Harry'ego.
– Ja sam nie jestem jeszcze w stanie rzucić żadnego zaklęcia – kontynuowało dalej to coś, co kryło się pod turbanem Quirrella. Cindy wydawało się, że ten głos na całe szczęście zagłusza łomot jej serca.
– Ale nie martw się, Harry. Mój wierny sługa zrobi to za mnie. Koniec życia, kupionego ci przez twoją matkę. Sam powiedz, dziesięć lat. Czy to było warte tego, żeby ginęła? –
Cindy podkradła się jeszcze bliżej i uniosła różdżkę, starając się powstrzymać drżenie rąk. Wiedziała, że ma coraz mniej czasu.
– Ale nikogo teraz tu nie ma przy tobie – zadrwił głos. – Nikt cię nie obroni. Zrób to, Quirrell. –
I w tym momencie, gdy Quirrell zaczą się odwracać, Cindy podjęła decyzję, która była jednocześnie nieodpowiedzialna i spontaniczna.
Jednym ruchem zrzuciła z siebie pelerynę niewitkę, stając tuż obok Quirrella.
– On w cale nie został sam – krzyknęła piskliwie.
Machnęła różdżką, która w locie udeżyła w różdżkę Quirrella i sprawiła, że wypadła właścicielowi z ręki, krzesząc fontannę iskier.
– Nie! – Krzyknął Harry głosem nabrzmiałym z bólu. – Cindy, uciekaj! To on! –
Cindy spodziewała się, że ogarnie ją większa fala przerażenia niż ta, którą poczuła po jego słowach. Ten strach który odczuła, zadziałał jednak przeciwnie. Upadła na ziemię, rzuciła się w bok, przetaczając się po zimnej posadzce i wyciągnęła rękę. Jej dłoń natrafiła na różdżkę Quirrella, którą schwyciła czubkami palców.
– Głupia dziewczyna. – Quirrell zaśmiał się śmiechem Voldemorta. – Naprawdę głupia. –
Cindy tym czasem wstała, ściskając w rękach obydwie różdżki, swoją i Quirrella.
– Nie pomyślałaś o jednym – stwierdził beztrosko Quirrell. – Że jest tu przecież jeszcze różdżka Pottera.
– Nie użyjesz jej – syknęła ze złością. Spojrzała na Harry'ego, który szarpał się rozpaczliwie w więzach. Oczy miał przymknięte, a twarz wykrzywioną z bólu.
– Żeby jej użyć, potrzebujesz do tego tak czy inaczej różdżki. –
Nie wiedziała, z kąt w jej głosie zadomowiła się taka siła. Podejrzewała, że to strach paradoksalnie sprawił, że stała się odważniejsza.
– Czyżby? – Quirrell zaśmiał się. – To się jeszcze okarze. –
W jednej chwili rzucił się na Harry'ego, wyciągając rękę, by wydrzeć mu z kieszeni różdżkę.
– Zostaw go – krzyknęła Cindy, jednym skokiem znajdując się przy nich. W ferworze walki wypuściła obydwie różdżki, które potoczyły się gdzieś pod ścianę. Mając wolne ręce, wyciągnęła je i schwyciła Quirrella za nadgarstki.
Quirrell szarpnął się dziko, uwalniając jedną rękę, która chlasnęła Harry'ego po twarzy. W tym momencie dało się słyszeć pełen bólu i zaskoczenia krzyk, lecz nie był to krzyk Harry'ego.
Cindy, która nadal trzymała Quirrella zobaczyła, że w miejscu, które dotknęło skóry Harry'ego wygląda jak dopiero co oparzone wrzątkiem.
Odtoczyła się w bok, pociągając za sobą Quirrella. Oboje upadli na podłogę nie daleko Harry'ego.
– Co ty robisz, głupcze? – Syknął z tyłu głowy głos Voldemorta. – Zabij ich oboje.
– Ale mistrzu. – Quirrell wyszarpnął się z uścisku Cindy, prawie wyłamując jej przy tym palce. Ona natomiast rzuciła się ku miejscu, w którym leżały porzucone przez nią różdżki wiedząc, że Quirrell ma zamiar zrobić dokładnie to samo.
I gdy była już nie daleko, pełznąc tak na czworakach, ich nauczyciel rzucił się na nią z impetem. Krzyknęła z bólu i znowu upadła, czując smak krwi. Ponownie chwyciła Quirrella za ręce i przez chwilę szamotali się ze sobą, a Voldemort tylko wywrzaskiwał z wściekłością, by Quirrell w końcu ich zabił.
– Cindy – Dało się nagle słyszeć krzyk Harry'ego. – Zaciągnij go tu bliżej! –
Akurat sięgała wolną ręką po różdżkę, która znalazła się akurat w jej zasięgu. Uwolniła się od Quirrella, lecz ten rzucił się za raz za nią i znowu dopadł, chwytając za rękę trzymającą różdżkę.
W tym momencie jednak wrzasnął z bólu i odskoczył. Cindy rozejrzała się. Zobaczyła że Harry cofa lewą rękę, którą jakoś udało mu się uwolnić z więzów. Musiał złapać QUirrella za przedramię, ponieważ dostrzegła wykwitające na skórze nauczyciela czerwone bąble.
Cindy upadła obok Harry'ego, z trudem łapiąc oddech. W ręce nadal ściskała różdżkę, która okazała się różdżką Quirrella. Zdała też sobie sprawę z tego, że krew której smak czuła, pochodzi z jej rozciętej wargi.
– Nie wytrzymam chyba długo – szepnął Harry. Wyciągnęła trzymaną przez siebie różdżkę i wcisnęła mu ją w wolną rękę. Chciała coś powiedzieć by dodać im obojgu otuchy, lecz zdała sobie sprawę z tego, że nie ma na to czasu.
Zerwała się więc i rzuciła w stronę Quirrella, który akurat pełzł w kierunku jej różdżki, nadal porzuconej na podłodze. Rozpłaszczyła go na ziemi, lecz z łatwością odrzucił ją od siebie i wstał, zbliżając się do Harry'ego i celując w niego jej własną różdżką.
Cindy leżała na ziemi, wyczerpana po walce. W głowie miała tylko jedno. To koniec. Harry za raz zginie, a potem ona. Całe ich poświęcenie na nic.
Odwróciła się by zobaczyć, jak Quirrell dopada Harry'ego, wytrącając mu różdżkę z ręki. Usłyszała jak Harry krzyczy z bólu, a po chwili jeszcze przeraźliwsze wycie Quirrella, gdy Harry schwycił go jeszcze za twarz, a z tym wyciem zmieszał się syk voldemorta:
– Zabij go! Zabij! –
Zdołała podczołgać się nieco bliżej. Zobaczyła, jak ciało Harry'ego nagle staje się bezwładne i wiotkie. Krzyknęła z przerażenia i chciała wstać, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie chciały ją podźwignąć.
Opadła z powrotem, uderzając policzkiem w zimną posadzkę i w następnej chwili zapadła się w ciemność i nicość.

EltenLink