– Powiedz im, ze komputer jest już zaprogramowany na odpowiedni kurs – odezwał się Anakin słabo. – Lecimy po mistrza… Skywalkera.
– I senator Amidale – dodałam. – Anakin, potrzebujesz czegoś? –
Spojrzał na mnie szelmowsko.
– Nie. Wracam do siebie – odpowiedział. – Ahsoka, ja… Miałem ci to już dawno powiedzieć, ale… bałem się, ze nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego.
– O czym ty mówisz? – Spytałam. – Anakin, po pierwsze nie musiałeś się dla mnie narażać. Nie musiałeś wciągać w to Rey. Teraz będziecie mieli kłopoty razem ze mną.
– Nie, jeśli uratujemy mistrza Skywalkera – odpowiedział Anakin. – Tak czuję. Ale teraz… Muszę ci to… Powiedzieć. Jako ze nie mam siły na opowiadanie, a to byłaby długa opowieść… Daj mi rękę. I otwórz dla mnie swój umysł.
– CO ty chcesz zrobić? – Spytałam podejrzliwie. Zamrugał i spojrzał na mnie.
– Przecież wiesz, ze nic co by ci wyrządziło krzywdę – odparł i z zadziwiającą delikatnością ujął moja rękę. Po chwili zacisnął na niej palce i zaczął powoli i głęboko oddychać.
– To są moje wspomnienia – odezwał się. – Nie wiem jakim cudem pamiętam te… Bardzo wczesne. Będę czuł to samo co ty, wiec… Nie bój się. Ja też to przeżyję… Znowu. –
Chciałam zaprotestować, lecz on ścisnął mocniej moja rękę.
– Wiesz czemu ci to pokażę? – Spytał. – Bo chcę żebyś mnie zrozumiała. Pozwól mi. –
W jego głosie było tyle emocji, od bólu, być może po przez strach, kończąc na błaganiu, że bezwiednie mu się poddałam. Otworzyłam się przed nim tak jak jeszcze nigdy, tak jak nie otworzyłam się nawet przed Kylo. Stang. Przez całą akcję próby ratowania mistrza ani razu nie pomyślałam o Kylo… Lecz w tej chwili poczułam, jak Anakin delikatnie dotyka mojego umysłu bezcielesnym palcem mocy. Wziął głęboki oddech, zacisnął jeszcze mocniej palce a mojej ręce, a po chwili zalała mnie żeka obrazów, odczuć i dźwięków.
Dostrzegłam kobietę, stojącą po środku ciemnej i wielkiej Sali, trzymającą na rękach niemowlę. Była bardzo podobna do Jainy. Miała te same długie włosy, te same oczy, była nawet tak samo nizka.
Przeżyłam wstrząs, o ile można to nazwać wstrząsem gdy uświadomiłam sobie, że ową kobietą jest Leia, której przecież nigdy nie widziałam, a niemowlę w jej ramionach to maleńki ANakin.
Obraz gwałtownie się zmienił. Zobaczyłam jakąś ukrytą fortecę, jakby zamek. Z oddali dobiegł mnie krzyk dziecka. Wyczułam wyraźnie jego strach, wręcz przerażenie, rozpaczliwą potrzebe bycia blizko matki, blizko kogokolwiek.
Po chwili obraz się wyostrzył i ujrzałam coś, co mogło być bez wątpienia tylko pokojem dziecięcym. Pomalowane w uspokajajace, pastelowe kolory ściany były podziurawione strzałami z blasterów. Półki ze spoczywającymi na nich zabawkami porozwalane… A po srodku tego całego bałaganu stał jakis człowiek, trzymający na rękach Anakina. Wyczułam przerarzenie Leii I wiedziałam, ze gdziekolwiek jest, biegnie na ratunek swojemu dziecku… Jakimś cudem słyszałam nawet jej myśli: Oddajcie mi moje dziecko wy imperialne szumowiny. Furgan, idę do ciebie. Nie zrobisz krzywdy Anakinowi! –
W następnej chwili scena się zmieniła. Dojrzałam jakis lekki frachtowiec, wygladający na koraliański. ZObaczyłam Leię, stojącą obok mężczyzny, troche podobnego z wygladu do teraźniejszego juz ANakina. Leia trzymała Anakina na rękach, a ten beztrosko bawił się włosami matki. Był bezpieczny.
Scena zmieniła się po raz kolejny. Widziałam teraz starszego ANakina, mogącego mieć moze jakieś 15 lat. Leciał gdzieś w próżnie, ku zagładzie nie tylko swojej, ale I całej planety. Nie znałam tego układu, ale widziałam co się dzieje. Jeden z ksieżyców planety właśnie spadał, przyciagany do ziemi siłą grawitacji.
W tem zobaczyłam, jak potężna istota rasy wookie w ostatniej chwili chwyta bezwładne ciało ANakina, rzucając je w ramiona tego samego mężczyzny, którego widziałam chwilę temu. Teraz byłam juz pewna, zę to Han solo.
W następnej chwili Anakin Pilotował statek, który opuszczał czekajacą na zagładę planetę. Wszyscy ocaleli, którzy przebywali na tym statku widzieli jego zagładę… Cos się skończyło.
I znowu następna scena. Dostrzegłam Hana Solo na pokładzie tego samego frachtowca. Na przeciwko niego stał Anakin z wyraźnym bólem w oczach.
– Zostawiłeś go tam – usłyszałam głos ojca ANakina, pełen oskarżenia. Zostawiłeś Chewiego. On cię uratował, był do samego końca, a ty go zostawiłeś I uciekłeś. Nie wróciłeś po niego.
– – Nie mogłem – odpowiedział Anakin. – Ksieżyc spadał zbyt szybko. Nie zdązył bym… Musiałem ratować innych…
– – Zostawiłeś go – powtórzył Han Solo, a ja dostrzegłam łzy w oczach ANakina. Ojciec dźgnął oskarżycielsko młodego jedi palcem w pierś.
– – Nie wróciłeś po niego – powtórzył, a Anakin odwrócił się I odbiegł w ciemność.
– I tak samo nagle jak wszystko się zaczęło, tak nagle się skończyło. Powróciłam do rzeczywistości z bijącym mocno sercem, głęboko wstrząśnięta.
– Puściłam rękę Anakina I spojrzałam na niego. I gdy to zrobiłam z przerarzeniem dostrzegłam łzy płynące mu po policzkach.
– – Uprzedzałem ze to moze byc dla mnie trudne – wydusił, przełykając ślinę. – Ale musiałem ci to powiedzieć. Sama widzisz… Imperialni chcięli mnie od małego wykożystać do swoich celów. Imperator dotknął mnie, gdy byłem jeszcze w łonie matki. I potem ta sprawa z Chewbaccą… Ojciec długo nie mógł mi tego darować, chociaż byłbym w stanie udowodnić mu ze nie ma racji. Ale przez pewien czas… Czułem się winny. To był jego najlepszy przyjaciel… Jedyny prawdziwy jakiego miał. –
– Usiadł, a ja nie wiedząc co mogłabym zrobic by go pocieszyc, w zwykły odruchu współczucia I empatii przytuliłam go mocno, a on nawet nie protestował. W tym momencie nie byłam juz nawet na niego wściekła. Miał rację. Zrozumiałam go. Moze nawet bardziej nniz chciał, bym go zrozumiała.
Author: annabeth
– Chodźcie – odezwał się Anakin wstając. – Mamy co raz mnie czasu. Puki tu jesteśmy… SHsoko, muszę ci coś powiedzieć.
– CO takiego? – Spytałam z niepokojem. Spodziewałam się jakiegoś wyznania, tym czasem on powiedział cos, czego zupełnie się nie spodziewałam:
– Wiem gdzie jest mistrz Skywalker.
– Co takiego? – Otworzyłam szeroko oczy. – Jak…
– Powęszyłem tu i tam zanim poleciałem – odpowiedział. – Rey mi powiedziała ze poleciałaś go szukać. Nie rób takiej miny, musiałem ją pociągnąć za język żeby mi to powiedziała. Ale podsłuchaliśmy pewna rozmowę, z której wynika, ze Anakin poleciał ratować senator Amidalę, która została porwana.
– Padme? – Nie mogłam w to uwierzyć. Znałam Padme. Mało tego, wyczuwałam ze ja i mojego mistrza łączą jakieś silne więzi, ale nie wnikałam w to. Być może nawet oboje bardzo się kochali, co tłumaczyłoby to, dla czego Anakin nie chciał mi powiedzieć dokąt leci.
– Słuchajcie – odezwała się Jaina z naciskiem. – Pogadacie sobie jak już będziecie bezpieczni. Anakin, ty słabniesz. Może lepiej się ruszmy.
– Acha, jasne. Już. – Anakin podszedł do zamkniętych drzwi.
– Jest czysto – odezwał się cicho. – Ventres wykryła u któregoś z gwardzistów niesubordynację. Wszyscy jej żołnierze teraz są zmuszeni do oglądania publicznej ceremonii karania więźnia.
– To straszne. – Jaina wstrząsnęła się z odrazą.
– Ventres nigdy nie była nie straszna – zapewniłam ją.
– Mamy… – Anakin zgiął i wyprostował palce lewej ręki. – około dziesięciu minut by znaleźć wyjście. Potem pójdzie gładko. Rey nas odszuka. Tylko… –
Położył rękę na drzwiach, a ja zauważyłam ze oddychał już ciężej niż do tej pory. Złączyłam się z nim w mocy, użyczając mu swojej energii, a Jaina zrobiła to samo.
Z piersi Anakina wyrwało się ciężkie westchnienie, ni to zmęczenia, ni ulgi, a po chwili zamki w drzwiach ustąpiły.
– Bądźcie czujne – szepnął Anakin, następnie wolną ręke połozył na swoim mieczu świetlnym przypiętym do pasa, a drugą ręką złapał moją dłoń.
– Ej – zaprotestowałam cicho. – Umiem chodzić sama…
– Obiecałem coś Rey – odszepnął Anakin. – I sobie także. Dotrzymam słowa. Jeśli ma ci się nic nie stać musisz być ze mną. Już raz popełniłem taki błąd i… Dłóższa historia. Opowiem ci może kiedyś, ale… To może być ciężkie dla mnie.
– Nie, nie musisz jeśli to ma być dla ciebie ciężkie – zaprotestowałam, poruszona jego słowami.
– Chodźcie – syknęła Jaina przerywając naszą rozmowę, po czym wszyscy troje puściliśmy się korytarzami.
– Stang – zaklęłam, zatrzymując się gwałtownie i zmuszając do tego Anakina, z którym nadal trzymaliśmy się za ręce.
– CO jest? – Spytała Zniecierpliwiona Jaina.
– Jesteśmy za głosno – odszepnełam.
– To co, mamy latać? – W głosie Jainy było słychać Sarkazm.
– Lewitacja – odszepnął Anakin i nim zdążyłam cos powiedzieć, uniósł mnie w ten sposób w górę.
– Anakin – zaprotestowałam po raz kolejny.
– Nie, nie nie nie, nie mów nic do mnie – uprzedził mnie zamykając oczy. Kątek oka spostrzegłam, ze Jaina też usiłowała wzbić się w powietrze, ale ostatecznie opadła na ziemię.
Anakin westchnął i również opuścił mnie na dół.
– Dzięki – odparłam. – Chcę ci przypomnieć e umiem się skradać.
– Acha. –
Dostrzegłam ze jest blady.
– Wyjście… Znaczy hangar jest tam. – Wskazał przed siebie.
– A Ventres? – Spytała Jaina.
– Cały czas… Utrzymuje ja z dala. – Anakin mówił z coraz większym trudem. – Mamy pięć minut. Chodźcie. I nie pomagajcie mi. Nie użyczajcie mi sił, bo wtedy ona mnie wykryje. Chodźmy. –
Ponownie chwycił mnie za rękę, ale tym razem zaczęłiśmy biec niemal pędem. Jak się okazało, Jaina i Anakin też potrafili poruszać się bardzo cicho.
– Rey… – Szepnął Anakin do komunikatora. – Gdzie jesteś?
– W hangarze – padłą odpowiedź. – Dok 27. Pospiesz się Anakinie.
– Tak… Jasne – odpowiedział, nasępnie poprowadził nas jakimś przejściem na skróty, którego nie znałam.
– To jest za proste – szepnęła cicho Jaina. – Zbyt proste…
– Widzę was – oznajmiła Rey przez komunikator. – Jestem pod wami. Jeszcze jedne schodki w dół…
– Wiem – odparł Anakin. Był coraz bledszy i przeczuwałam, ze za chwilę może się to źle skończyć.
– Anakin, co się stanie jeśli teraz… Zerwał byś kontakt z mocą? – Spytałam.
– Straciłbym kontrolę nad nimi wszystkimi – odpowiedział. – Przyszli by tutaj bardzo szybko. Już nie daleko… Już… –
Zbiegliśmy a dół i wtedy spostrzegłam Rey, wychylającą się do nas przez kokpit.
– AHsoka, zamorduję cię – rzuciła na przywitanie. – A teraz wskakujcie szybko. Aakin, co ci jest?
– Za raz mi przejdzie – odparł i wprowadził mnie na pokład, a tuż za nim wbiegła Jaina.
– Co z promieniem ściągającym i polem siłowym? – Spytała Rey.
– Wyłączone. – Anakin opadł na fotel drugiego pilota. Trząsł się cały jak w gorączce. – Rey startuj, szybko. –
Chwycił stery pomocnicze, chcąc jej pomuc, a ja i jaina stanęłyśmy za nimi.
– Jeśli to się nie uda – zaczęłam, lecz w tym momencie dosłyszałyśmy wypowiedziane z wysiłkiem słowa Anakina:
– Nie dam… Już… Rady… –
Po tych słowach osunął się bezwładnie w fotelu. Jaina wydała cichy okrzyk i podbiegłą do brata.
– Lepiej się przypnij – rzuciłą Rey. – Będę potrzebować dugiego pilota. Anakin…
– Ja jestem pilotem – rzuciła Jaina.
– Ahsoka, zajmij się nim – poprosiła Rey. – Przez ciebie jesteśmy w tym bagnie.
– Nie dobrze – odezwała się Jaina, gdy uniosłam Anakina z fotela.
– Tam!- Rey wskazała ręką. – W tylnej części statku. – Tam go połóż… Teraz dopiero jest nie dobrze. –
Wznosiliśmy się już jakiś czas nad ziemią, gdy statkiem gwałtownie szarpnęło, a po chwili otoczyły nas roje myśliwców.
– Przechwytujące? – Spytałam bezwiednie.
– Nie pytaj tyle – odkrzyknęła Rey. No… Jak ci na imię? –
Spytała zwracając się do Jainy.
– Jaina. A ty?
– Rey. I to by było na tyle prezentacjiii! –
Wykonałą gwałtowny skręt, żeby ominąć nadlatujące ku nam myśliwce, które, nie mogąc wyhamować wpadły na siebie i zamieniły się w kule ognia.
– Zajmij się moim bratem – rzuciła Jaina, pomagając Rey w pilotowaniu jak tylko może. Stety albo i nie, statek nie był wyposażony w żadne działka. To był zwykły prom pasażerski. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, z kont Anakin i Rey go zwinęłi.
Tak jak mnie prosiła Rey z Jainą, przetransportowałam Anakina na tyły statku do nie wielkiego przedziału. Całe szczęście ze było tam łóżko, bo miałam go gdzie położyć. Gdy już bezpiecznie sobie leżał przysunęłam sobie krzesełko i usiadłam przy nim. Z jednej strony czułam się w obowiązku przy nim być, z drugiej jednak chciałam wiedzieć jak radzą sobie Jaina i Rey, które dopiero się poznały, a już muszą ze sobą współpracować.
– CO z nim? – Usłyszałam nagle w interkomie głos Rey. – Jaina się pyta. Szczerze mówiąc ja też. –
Wstałam i podeszłam do interkomu, wciskając guzik połącenia i nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
– Eee… Śpi – Wydusiłam w końcu.
– Żyje – dobiegła mnie cicha odpowiedź z deugiego końca pomieszczenia. Odwróciłam się i zobaczyłam szeroko otwarte, błękitne oczy.
– I mówi ze żyje – dodałam.
– No to w końcu śpi czy mówi? – Spytała Rey, a ja usłyszałam po chwili coś jakby prychnięcie Jainy.
– Już nie śpi – wydukałam.
– To dobrze. – Rey wyraźnie ulżyło. – Trzymajcie się tam oboje, b będzie trochę rzucało. Mamy już skok w nadświetlna, a tamci dalej nas gonią. Ale za raz będzie po wszystkim. Jaina właśnie wylicza…
– Już – dało się słyszeć głos Jainy.
– NO to się trzymajcie – odezwała się Rey i przerwałą połączenie.
– Słyszałeś? – Spytałam, podchodząc i siadając przy Anakinie. – Będzie rzucało.
– Jakbym nie wiedział. – Jego głos był słaby, ale uśmiech figlarny.
– Jak się czujesz? – Spytałam.
– Trochę przesadziłem – westchnął. – Ale dzięki temu właśnie…
– Skaczemy w nadświetlną – wpadłam mu w słowo, czując znajome przyspieszenie i oczami wyobraźni widząc już Ventres, stojącą ze wściekłą miną na mostku dowodzenia swojego okrętu, łysą pałą i mieczami świetlnymi w obydwu dłoniach, mającą ochotę wszystko roznieść na strzępy.
– I co teraz zrobimy? – Spytała Jaina, ledwo hamując złość. – To miał być ten twój błyskotliwy plan? –
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. NI to kaszlniecie, ni to śmiech. Spojrzałam na ANakina i spostrzegłam, jak kąciki jego ust drgają mu tak, jakby ledwo tłumił śmiech.
– Anakin. – Gdyby nie Kajdanki, Jaina albo rzuciłaby się bratu na szyję, albo dała mu w twarz.
– O co w tym chodzi? – Spytałam, sama nic z tego nie rozumiejąc.
Anakin nie odpowiedział. Zamknął oczy, oddychając powoli i bardzo głęboko. Po chwili trzy pary elektrokajdanek pękły jakby były z gumy i opadły na ziemię, już bezużyteczne. TO samo stało się z tymi, które krępowały nogi Anakina. Młody jedi wstał niepewnie i oparł się o krzesło tortur, rozcierając sobie nadgarstki.
– Poczekaj, poczekaj – zawołała Jaina, podbiegając do Aakina i łapiąc go w objęcia. Częściowo żeby go uściskać, częściowo żeby podtrzymać.
– Słuchajcie. – Głos Anakina był cichy, lecz pewny. – To co wam powiedziałem w myślach… Jest po części prawdą. Rzeczywiście jest ze mną Rey. Jest i czeka.
– A ta nie prawda to co? – Spytałam.
– Puść mnie Jaino. – W głosie Anakina pojawiło się leciutkie rozbawienie. – Nie wywalę się. No już siostra. –
Jaina puściła go, rzucając mu wściekłe spojrzenie mówiące: kiedyś cię własnoręcznie zamorduję.
– Jest już ze mną dobrze – zapewnił żarliwie Anakin, a w jego oczach pojawił się ten znajomy łobuzerski błysk. – Zdążyłem się zregenerować po przesłuchaniu naszej czarownicy. Musiałem zgrywać słabego żeby się nie domyśliła. Patrz Jaino. –
Podszedł do mnie, chwycił w objęcia i, pomimo tego że sam nie należał do wysokich, podniósł mnie w górę.
– Ahsoko, słońce – odezwał się z udawaną zgrozą. Czy ty cokolwiek jesz? Jesteś piórkowej wagi.
– Spadaj – odcięłam się, lecz tym razem czułam nie wysłowiona radość z powodu tego ze go widzę. Jednak ta radość szybko zniknęła.
– To wszystko należało do twojego planu? – Spytałam, patrząc z niedowierzaniem na ANakina. Mrugnął do mnie szelmowsko i skinął głową.
– Ventres miała was tu przyprowadzić. Nie planowałem ze będzie was przesłuchiwać, ale… Dobrze się złożyło, bo nie musimy teraz się szukać. I złożyło się jeszcze lepiej, gdy rozwaliłyście to. –
Wskazał usmoloną kupkę pod ściana, następnie podszedł, kucnął przy tym i zanurzył rękę w całej tej zbieraninie kabelków, obwodów elektrycznych i stopionych podzespołów.
– Anakinie – jęknęła Jaina. – Jeśli masz plan i jeśli mamy z tąd uciec, to proszę, nie baw się tym razem w mechanika. –
Odwrócił się posłusznie i wstał z klęczek, chociaż dostrzegłam jak chowa coś ukradkiem do kieszeni.
– NO więc tak… Acha, mój miecz. –
Wyciągnął rękę i jego broń sama wskoczyła mu do dłoni.
– Wasze powinny być gdzieś tutaj.. – Zaczął przegrzebywać szuflady.
– ANakinie pospiesz się – syknęłam. – Ona za raz tu przyjdzie. W każdej chwili może tu przyjść…
– Nie panikuj kochanie – odpowiedział, a ja już nawet spuściłam zasłonę milczenia na to jak mnie nazwał. – Trzymam ja z dala. Przynajmniej na razie. W tym momencie odczuwa bardzo silną potrzebę załatwienia czegoś. Konkretnie wyładowania swojej wściekłości na nic nie wartych droidekach. Jesteśmy bezpieczni do puki starczy mi sił by ja kontrolować.
– Gdzie ty się tego nauczyłeś? – Spytała podejrzanie Jaina. Anakin zbył ja tylko figlarnym uśmiechem.
– A nie mówiłem? Są. – Odwrócił się, podając nam nasze miecze.
– NO dobra, chyba nie jest tak źle jak wydawało się na początku – zauważyłam. – Co dalej? –
Anakin stanął obok nas.
– Poczekajcie chwilę – odezwał się spokojnie. Teraz był skupiony, lecz w jego oczach nadal paliły się te wesołe iskierki.
– Na co mamy poczekać? – Spytała Jaina. – Aż ona tu wróci?
– Nie. Aż oczyści nam drogę ucieczki, a jednocześnie będzie na tyle zajęta ze tego nie zauważy – odparł młody jedi.
– Wiesz co Anakin? – Jaina spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Ty naprawdę jesteś szurnięty. TY i twoje pomysły.
– Zaśpiewasz inaczej jak już z tąd uciekniemy – odpowiedział, szczerząc do niej zęby. – I to dosłownie zaśpiewasz.
– Spadaj. Ja nie umiem śpiewać – zaprotestowała Jaina, a ja zaczęłam mimowolnie się śmiać.
– Acha, jeszcze jedno. – Anakin usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. – I tak mamy jeszcze czas. Spokojnie, mam wszystko pod kontrola.
– Za każdym razem gdy on tak mówi mam złe przeczucia – mruknęła Jaina. Anakin w tym czasie wyciągnął z jednej kieszeni to co schował gdy grzebał przy panelu kontrolnym. Z drugiej kieszeni wyjął na w pół rozmontowany komunikator i zaczął coś przy nim majstrować. Przyłapałam się na tym, ze obserwuję jak głupia jego palce, które co chwilę cos odłączały, rozłączały, przełączały i składały. W jego rękach śmigało coś, co coraz bardziej przypominało komunikator.
– Cały on – westchnęła Jaina.
– Ciesz się ze żyje – odpowiedziałam półszeptem.
Po paru chwilach dało się słyszeć pikanie i cichy okrzyk radości Anakina.
– To działa – odezwał się, a jego oczy błyszczały teraz czystą radością. – Jest sygnał. Czekajcie chwilę.
– Anakinie… – zaczęła Jaina, lecz on jej nie słuchał. Czyżby to był kolejny element jego planu?
– Rey? – Dało się słyszeć po chwili jego głos. – To ja Anakin. Nadaje na zakodowanej częstotliwości. Słyszysz mnie? –
Chwila ciszy, po chwili z małego głośniczka dobiegł mnie znajomy głos Rey, na dźwięk którego zrobiło mi się gorąco:
– Mocy niech będą dzięki Anakinie, nareszcie. Już miałam po ciebie iść, myślałam że coś ci zrobiła. Jak sytuacja? Jesteś sam? Gdzie Ahsoka?
– Spokojnie. Jest razem ze mną. Względnie bezpieczna – uspokoił ją Anakin. – Posłuchaj. Zamierzamy się teraz wydostać z centrum dowodzenia Ventres. Nie ruszaj się ze statku zrozumiałaś?
– Anakin, ale ja…
– Rey – przerwał Anakin twardo i zdecydowanie. – Wiem ze jestem młodszy od ciebie i prawdopodobnie szurnięty, ale tym razem mnie posłuchaj. Musisz mi zaufać. –
Niemal byłam w stanie odgarnąć myśli Rey, wyrażające pewnie zrezygnowana zgodę. Istotnie. Usłyszałam jak wzdycha głęboko.
– No dobrze. Będę czekać na was. Anakinie. Przyprowadź Ahsoke całą i zdrową. I ty też na siebie uważaj.
– Spokojnie – odpowiedział Anakin. – Przecież wiesz ze przy mnie nikt nie ma prawa skrzywdzić Ahsoki. Na siebie też będę uważał. Acha, dla formalności. Poznasz moją siostrę. Pogadacie sobie na temat pilotażu.
– COo? – Zdziwiłą się Rey.
– Na razie. Zobaczymy się później – pożegnał ją Anakin i rozłączył się, pozostawiając ja najprawdopodobniej w głębokim szoku.
– Słyszałam kiedyś historię o pewnym gościu, który bardzo lubił kolekcjonować miecze świetlne jedi – odezwałą się Ventres. – Potężny sith z niego był, prawie tak samo jak mój mistrz, którego też zabili jedi. Dla tego mszczę się na nich i będę się mściła.
– Do czego zmierzasz? – Wykrzyknęłam ze złością. Widok bezbronnego Anakina wywołał we mnie narastającą wściekłość.
– Do tego. Ze ten miecz byłby dla niego cennym nabytkiem – odpowiedziała Ventres, podnosząc do góry miecz ANakina.
– Pytałam już go co to za ładny kryształek jest umieszczony tam w środku, ale nie chciał mi powiedzieć. Z resztą, mało mnie to teraz obchodzi. –
Odłożyła miecz z powrotem i skupiła się na naszej trójce.
– Ahsoka… – Głos ANakina rozległ się w moim umyśle tak nagle, że ledwo powstrzymałam odruch wzdrygnięcia się. Spojrzałam na młodego jedi, który sprawiał wrażenie jakby nic się nie stało. Wyglądał może nawet na jeszcze bardziej przerażonego niż do tej pory.
– ANakin? – Wysłałam myślowe pytanie w jego stronę. – Nie rób tak, Ventres to wyczuje…
– Tylko wtedy, gdy będziesz dawać cokolwiek po sobie poznać – odpowiedział. – Ahsoka, to mnie wyczerpuje, ale musze ci to powiedzieć. Nie jestem sam. Jest ze mną Rey. Kazałem jej zostać na statku którym tu przylecieliśmy, ale gdyby coś mi się stało ona będzie was szukać. Pomoże wam.
– Anakin, co ty narobiłeś… – Byłam wstrząśnięta.
– To nie ja narobiłem, tylko ty moja mała – odpowiedział. – Ale o tym porozmawiamy później, jak przeżyjemy. Jaina też mnie teraz słyszy, dla tego moje siły są dwa razy bardziej ograniczone. Cokolwiek by się działo ratujcie siebie, nie patrzcie na mnie.
– Nie zgrywaj bohatera – usłyszałam odpowiedź Jainy, która wszelkimi sposobami starałą się ukryć emocje, podczas gdy Ventres zastanawiała się głośno nad tym, co z nami zrobić.
– Nie zgrywam bohatera – odpowiedział ANakin. – Chcę tylko zebyscie przeżyły. Kocham was. –
Po tych słowach zerwał kontakt, a ja zauważyłam jak pobladł na twarzy. Próba komunikacji z nami naprawdę musiała nadwątlić jego siły.
Ventres tym czasem podeszła do tego przebrzydłego panelu kontrolnego za krzesłem Anakina i wcisnęła jakiś przycisk. Dostrzegłysmy, jak Anakina poraża krótki, lecz najwidoczniej silny impuls elektryczny, ponieważ podskoczył na tyle, na ile pozwalały mu elektrokajdanki i wciągnął głośno powietrze. Nie krzyknął jednak, a ja poczułam dziwną radość, ze nie dał ventres ten satysfakcji zę sprawia mu ból czy co tam czuł. Był dzielny.
– Zostaw go – syknęła Jaina. – Weź już mnie zamiast niego.
– Kuszące. – Ventres przemówiła cicho, przeciągając sylaby, a Anakin otworzył szerzej oczy, wlepiając je w siostrę. – Być może rozważę twoją propozycję, ale najpierw potrzebuję kilku informacji. Od ciebie i od niej. Jeśli mi ich udzielicie, to wtedy… Być może daruję mu życie i oszczędzę mu bólu, taki jak ten. –
Wcisnęła kolejny przycisk, a z wnętrza panelu wystrzelił stop energii, która niczym niematerialny bicz chlasnęła Anakina przez ramię. Zacisnął mocno zęby by nie wydać z siebie dźwięku, poczym rzucił wściekłe spojrzenie Ventres.
– Zacznę może od ciebie. – Ventres skupiła na mnie wzrok, a ja poczułam jak robi mi się nie dobrze. Miałam wielka ochotę przywołać miecz Anakina i spuścić Ventres porządny łomot, taki na jaki zasłużyła. Tym bardziej gdy widziałam na co sobie pozwala. Stara wiedźma pewnie mnie przejrzała i wiedziała, że nie pozwoliłabym skrzywdzić nikogo w swojej obecności. Spojrzałam na Jainę, która patrzyła cały czas na ANakina, z trudem powstrzymując zalewającą ją falę emocji. Na krótką chwile położyłam jej rękę na ramieniu i poczułam jak drży.
– NO więc. – Ventres zwróciła się do mnie z szyderczą nutą w głosie. – Mam do ciebie jedno proste pytanie. –
Podeszła do mnie na tyle blisko, ze prawie że stykałyśmy się nosami. Mogłam wyciągnąć rękę i palnąć ją w ten łysy łeb.
– Gdzie… Jest… Skywalker? –
Zadała to pytanie dobitnie, robiąc znaczące pauzy po każdym słowie.
Zacisnęłam usta w wąska linię.
– Spadaj. – Słowa same mi się wyrwały. Mój nie wyparzony język zareagował szybciej iż rozsądek. – Niczego się ode mnie nie dowiesz.
– Czyżby? – Spytała ventres, odwracając się i wyciągając rękę w stronę ANakina.
– Nie – krzyknęła Jaina, ale nie zdążyła nic zrobić. Z palców Ventres wystrzeliły promienie energii, które ugodziły nie mogącego się zasłonić Anakina. Oczywiście mógł użyc mocy by je odrzucić, ale był najwidoczniej zbyt słaby. Zgiął się w pół.
– Zaczekaj – krzyknęłam, a ona wtedy odwróciła się od niego, skupiając całą uwagę na mnie.
– No proszę. Mała Tano chce współpracować. NO słucham.
– Nie wiem gdzie jest ANakin Skywalker – odezwałam się głośno i pewnie. – Sama go szukam. Miałam nadzieję ze jest u ciebie. Przez te twoje wizje. Ale jeśli nie ma go tutaj, to nie wiem gdzie jest.
– Zastanowię się czy przypadkiem mnie nie okłamujesz – odezwała się Ventres, odwracając się z powrotem do Anakina. Lecz ja już byłam przygotowana. Gdy ponownie z jej palców wystrzeliły ku Anakinowi błyskawice sithów, odrzuciłam je mocą tak ze trafiły w ścianę. W zasadzie tam by trafiły, gdybym była jedyna osoba która to zrobiła. Na skutek działania mojego i Jainy równocześnie błyskawice trafiły prosto w ten przeklęty panel kontrolny, krzesząc fontannę iskier. Wśród trzasków wyładowań usłyszałyśmy jak ANakin krzyknął, najwidoczniej oberwawszy rykoszetem. Po chwili była już względna cisza. Na podłodze leżały tylko stopione szczątki tego, co zostało z tego szkaradnego urządzenia i czuć było zapach spalonej izolacji. Ostatnia smuga dymu wzniosła się ze ściany. Czysto złośliwie skierowałam ją prosto w Ventres, która nie zdążyła zasłonić oczy i po chwili już krztusiła się, kaszlała i nic nie widziała… Taką przynajmniej miałam nadzieje.
Po chwili ujrzałam jej usmolone oblicze, na którym malowała się wściekłość i rządza mordu.
– Zapłacicie mi za to – syknęła. Przy użyciu mocy sprawiła, ze jedna z szuflad w jej biurku otworzyła się, wyfrunęły z niej dwie pary elektrokajdanek i zacisnęły na nadgarstkach moich i Jainy.
– Teraz sobie na mnie zaczekacie – syknęła. – Miałyście szansę, obie. Teraz zginiecie wszyscy, a pierwszy będzie on. –
Jaina zaczęła coś mówić, najwidoczniej chcąc wydrzeć się na Ventres zwyczajem swojej matki, lecz ta trzasnęła ją w twarz z taka siłą, że na policzku dziewczyny pojawiła się czerwona pręga.
– Zostaw je – krzyknął Anakin, który najwidoczniej nie mógł już tego wytrzymać.
– A ty pożegnaj się jeszcze w mocy z mamusia i tatusiem – zadrwiła Ventres, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła. Po chwili usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi na wszystkie spusty.
Witajcie.
Jest połódnie, na dworze gorąco jak nie wiem, przez to chyba zbieram się na odwagę zeby tu napisać.
Nie wiem co sobie niektórzy o mnie pomyślą, ale szczerze mówiac mało mnie to obchodzi.
Wczoraj przyjaciółka pisała o sentymentach, które to sentymenty prześladują mnie rónież od wczoraj. Zaczęło się od tych starych opowiadanek poznajdowanych na dysku, które na skutek właśnie sentymentów wyladowały tutaj, na blogu. Bo co mi tam. Teraz nie będę się za bardzo rozwodzić, to juz nie te czasy gdy byłam taka wylewna jak na blogu klangowym, o nie nie.
Ale chyba największy sentyment mam do tych cholernych pamietników Luke'a. Przypominaja mi te fajne czasu roku 2012 gdy się jeszcze chodziło do szkoły i uczyło na masaż, miało się dookoła siebie przyjaciół, przez pewien czas nawet faceta i nawet te wakacje nie były takie nudnawe, bo zawsze się z kimś pisało albo o czymś, albo coś. No i w tym 2012 roku zaczęła się moja faza na star warsy tak po raz pierwszy. I od kogo? Od Luke'a właśnie. Teraz jak się nad tym zastanowię i przypomne sobie ten głupawy test z internetu, w którym wyszło mi ze ja to LUke Skywalker jeśli chodzi o postacie ze star wars… Cóż, byc moze cos w tym jest. Lubię pomagać innym, nawet jak się złoszczę to trwa to nie długo, cieżko mnie czasami wyprowadzic z równowagi, no i pacjenci twierdzą że ja taka fajna jestem zę ze mna pogadać o wszystkim mozna, zę mam ciepły głos… Cóż, to ich opinia, ale jeśli tak uważaja no to chyba coś w tym jest.
No dobra, ale ja tu o sentymentach miałam pisać.
Czasami jak sobie odgrzebe cos starego to potem siedzę i się zastanawiam jak to było fajnie i, co jest chyba najgorsze, co mozna zrobić zeby było znowu tak fajnie. I tu błędne koło się zamyka, bo w niektórych przypadkach nie da się już nic zrobić. Coś po prostu było, skończyło się i zaczęło się coś nowego. Nie wiem, moze to ja nie nadążam za tymi zmianami? Czasami myslę, ze gdybym była bardziej nie czuła moze bym tak tego nie przeżywała, ale stety albo nie stety nie jestem taka. Nie raz jest tak, ze po ileś razy wyciagam do jednej i tej samej osoby rękę, co skutkuje tylko tym że potem się obwiniam, ze mogłam zrobić coś lepiej, bo nie umiem tej osoby zostawic właśnie przez sentymenty, a ta druga osoba ma to gdzieś i i tak nie wykorzystuje tej szansy. No jasne, są ludzie, którzy nagrabili sobie u mnie do tego stopnia, zę tej kolejnej szansy bym im juz nie dała, ale właśnie, nie sprawia to ze o nich nie myslę.
NO i tak to właśnie jest z tymi sentymentami. Wysyłam to zanim się nie rozmyslę i nie nacisnę escape, bo chyba napisałam aż za duzo. Ale nie martwcie się, takiego ględzenia i smecenia będzie tu mało, bo z regóły staram się na wszystko patrzeć obtymistycznie.
Trzymajcie się więc.
A.
pamietnik Luke’a Skywalkera
Postanawiam podzielic się z wami ostatnią i chyba najstarszą z tego typu rzeczy. Napisałam to w roku 2012, potem nawet zrobiłam z tego audio, ale dziele się z wami jednak tekstem. To nie jest nic szczególnego. Po prostu wydarzenia z trylogii od części IV do części VI opisane z punktu widzenia Luke'a i dodane cos tam ode mnie.
Pamietniki Luke'a Skywalkera
Dzien pierwszy
Minęły dwa dni. Dwa dni, odkąd opuściłem moja rodzinną planetę Tatooine i wyruszyłem wraz ze starym Benem Kenobim oraz zarozumiałym i pewnym siebie Hanem solo na alderaan, Porzucając wszystko czym do tej pory żyłem. Dwa dni, odkad ludzie pustyni zaatakowali mnie, a żołnierze imperium zamordowali ciotkę Beru i wuja Owena zprawiajac, ze nie miałem juz do kad ani po co wracać. Minęly dwa dni, odkąd cały mój dotychczasowy swiat legł w grózach,, odkad podiąłem decyzję, ze chce zostać rycerzem Jedi i bronić pokoju i zprawiedliwości w galaktyce. Tylko to mi teraz pozostało: iźć śladem mego ojca.
Dzień drógi
Dzisiaj poraz pierwszy poczułem w sobie istnienie mocy podczas ćwiczeń unikania srebrzystej kuli, nazywanej szperaczem. Nie widząc jej zdołałem odbic ją mieczem, to było niezwykłe uczucie, jakbym pogrążyl się we snie, moimi działaniami nie kierowała myśl, a z każdą chwilą byłem coraz pewniejszy tego, ze chcę zostać jedi.
Dzień trzeci
Kolejna strata. Zwycięstwo a zarazem porażka. Udało nam się uratować ksieżniczke Leię, wiezioną przez samego lorda vadera, zato Ben kenobi odszedł w odchłań mocy, rozciety na pół przez czarnego lorda Sith. Nic nie dalo się zrobic, a ja wciaz nie moge uwierzyc, ze już go nie ma.
Dzień czwarty:
Pierwszy poważny krok, podięty przez rebelie przeciwko imperium. Pierwsza poważna bitwa, w ktorej brałem udział, a której celem i jednocześnie zakończeniem stało się zniszczenie największej stacji bojowej imperium, jaką do tej pory wybudowano: gwiazdy śmierci. Wielu poległo, w tym mój najlepszy od dawnych lat przyjaciel Biggs. Jednak w tym wszystkim pocieszajace były dwa fakty. Gwiazda smierci, zagrażająca całej galaktyce przestała istnieć, a ksieżniczce Leii nie stała się zadna krzywda, w czasie całej potyczki bezpiecznie obserwowała jej przebieg. Mysli o Leii budziły we mnie jakieś przyjemne uczucia, była taka piękna, dumna i szlachetna, a ja nie potrafiłem niekiedy oderwać od niej mysli. Nawet Han solo stał mi się blizszy. Zmienił się. Kiedys byl to zapatrzony w siebie materialista, który robil coś tylko wtedy, gdy przynosiło mu to wielkie kożyści. Tego dnia udowodnil jednak swą zmianę, ratując mi życie i pomagając osiagnać to, o co wszyscy walczyliśmy.
Dzień piaty
Minęły trzy lata, w czasie których działo się bardzo wiele, i równie wiele zmieniło. Mam juz 23 lata, a wszyscy nazywają mnie komandorem Skywalker. W tym samym czasie cała rebelia przeniosła się na lodową planetę Hoth. Było to straszne miejsce, lecz dawało zchronienie. Mogłem się przekonać o jego grozie po zpędzeniu całej mroźnej nocy, zagubiony gdzieś w pustkowiu i konajacy z zimna. I wlaśnie wtedy go ujrzałem. Bena Kenobiego, który polecił mi wyruszyc do ukłądu Dagobah, odszukać Yodę, starego mistrza Jedi i pobrrać u niego odpowiednie nauki. Gdyby nie ratunek Hana Solo, zapewne nigdy nie dane by mi było zpełnić tego, o co prosił mnie Ben.
Dzień szósty
Od długiego czasu jestem juz w układzie Dagobah, szkolac się wytrwale na Rycerza Jedi. Szkolenie to jest niekiedy morderczym wysiłkiem. Wyjątkowo długie biegi, wysokie na osiem metrów skoki, stanie na rękach bądź na jednej ręce z mistrzem Yodą siedzącym na podeszwach butów… lecz w końcu musiałem ponieźc porażkę. Mistrz Yoda zaprowadzil mnie w straszne miejsce, królestwo zła i ciemności, poczym kazał mi tam wejźć, bez miecza. Ja jednak nie posłuchałem mistrza i zabrałem broń. Gdy tam wszedłem, po jakimś czasie wędrówki po ciemnej i strasznej jaskinii Ujrzałem przed soba zjawę Dartha Vadera. Lecz gdy pod wpływem ciosu mojego świetlnego miecza zjawa rozpadłą się na pół, z pod rozwalonej maski spojrzała na mnie nie twarz lorda Sith, lecz moja własna. Nie wiem co to oznaczalo. Może to była pewnego rodzaju przestroga? A moze kara za to, ze wziąłem ze soba miecz, podczas gdy powinienem zostawić go przy mistrzu? Nie wiem, Nie pytalem o to Yody i sam nie wiem, czy chciałbym poznać odpowiedź.
Dzien siódmy
Coraz częściej przekonuje się o tym, jak wiele potrafi moc i ile jest w stanie pokazać. Widze przyszłosc, odczuwam fizyczny i psyhiczny ból, czuje cierpienie przyjaciół. Leii, Hana, Wookiego Chewbaccy. Czuje i widzę to nawet w snach i wiem, ze powinienem byc z nimi, ze oni cierpia z mojego powodu. Wiem, zę to mnie szuka Vader i nie potrafię się pogodzic z faktem, ze jestem tu, na dagobah, tak daleko od nich i jedynym moim zadaniem jest ukończyć szkolenie, podczas gdy im grozi śmierć. Serce walczy u nie z rozsądkiem, rozsądek każe zostac tu, gdzie jestem bezpieczny, natomiast serce ciagnie mnie do przyjaciół, chce się z tąd wyrwać, pomódz im.
Zaczyna mnie to coraz bardziej przytłaczać.
Dzień usmy:
Po tym, jak ku niezadowoleniiu i trosce mistrza Yody wbrew jednak rozsądkowi opuściłem ukąłd Dagobah, by oocalic przyjaciół zdarzyło się coś, co dowiodło, zę mistrz yoda miał rację, ze nie byłem jeszcze gotowy na to co się stało. Poraz pierwszy od dwoch lat stanąłem twarzą w twarz z samym Vaderem. Do tej pory odczuwam żal i pustkę. Do tej pory pamietam ból, jaki zadał mi Vader, odcinając mi rękę. Do tej pory jestem wstrząśniety tym, co mi powiedział. Jestem jego synem. Darth Vader, czarny lord Sith jest moim ojcem. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dla czego Ben mnie okłamał, dla czego powiedział zę mój ojciez zginał z ręki Vadera? Na sama tą mysl czuje ból, a myślach pojawia się wciaz to samo pytanie, zadawane w próżnię, w nicość: Ben, dla czego? Dla czego mi nie powiedziałeś? Wciaż słyszę w myslach głos Vadera: "synu, chodź ze mna…", "Luke, to twoje przeznnaczenie…"
Ta prawda przeraziła mnie bardziej niż powinna.
Dzień dziewiąty:
Wciąż nie moge się otrząsnać po wydarzeniachc z przed ostatnich dni, po walce z Vaderem, z… z moim ojcem. Do tej pory zadaję sobie pytanie: co zyskałem, gnajac na ośleb wbrew ostrzerzeniom mistrza i ryzykując wszystkim czym sie dalo? odpowiedź przychodzi samoistnie: przerarzającą prrawdę o swym pochodzeniu i czarną, mechaniczną dłoń. Mało brakowało a bym przegral. Vader nie mógł mnie okłamać, czułem prawdę w jego slowach. A zatem jeśli to prawda, to czy wszystko czym zylem do tej pory to tylko gra? Czy moje dążenie ku dobru i wstręt do zła było tylko przykrywką? Kim tak naprawde jestem, kim powinienem być? Czy między dobrem i złem jest jaka kolwiek granica? A jeśli jest, to kiedy ją przekraczamy? Równie łatwo mozna służyć dobru i z nienacka stanąc po ciemnej stronie jak i na odwród. Na własne oczy widziałem, jak zło moze zatryumfować. Han został zchwytany przez Jabbę i zatopiony w karbonicie, na to też nic sie nie dało poradzic. Nie, to wszystko nie tak, to nie miało się tak zkończyć, nie miało i nie moglo się tak zkończyć. Ile jeszcze strat przyniesie moja słabość? Dla czego to sie wszystko tak zkończyło? Dla czego?
Dzień dziesiąty
Minąl kolejny rok, a we mnie nastała zmiana, bardzo istotna i zauważalna. Przestałem juz byc tym beztroskim chłopcem, którym byłem jeszcze trzy lata temu. Stalem się poważny, utraciłem zdolnośc smiania się… Nie wiem czy na stałe, ale na pewno na jakis czas, dojżałem do zycia, do roli, jaka musze odegrać i do tego by być w pełni rycerzem Jedi. Dawny Luke gdzies zniknął, przestał istnieć. Byl inny, nie do końca, ale jednak inny.
Dzień jedenasty:
Po uwolnienie Hana z rąk Jabby wróciłem na dagobah, by dokonczyc szkolenie. Zastałem mistrza Yodę konającego. Dla czego los odbiera mi po kolei tych, którzy tak wiele znaczyli w moim zyciu i którzy tak wiele dla mnie zrobilii? Wój, ciotka, Ben, mistrz Yoda… Ponad to dowiedzialem się, że nie jestem sam w rodzie Skywalkerów, ze mam siostrę. Siostrę, którą jest Leia. Czuje się nie zdolny do czego kolwiek, nie zdolny do tego, by poraz kolejny zmierzyc się z Vaderem. Czuje, ze zawiodę poraz kolejny. Jedyna nadzieja, jaka pozostala całej rebelii jest w Leii. W Leii Organa, mojej bliźniaczej siostrze.
Dzień dwónasty
Im częściej mysle o spotkaniu z Vaderem, tym bardziej wiem, ze to nie uniknione. Mam juz plan, w tym cała nadzieja. Muszę postarać się nawrócić ojca, pokazać mu, ze istnieje w nim jeszcze ta dobra cząstka. A jeśli mi się nie uda i zginę… Wów czas Leia będzie musiała ponieść to brzemie za mnie, nauczyc się kożystać z mocy tak jak ja.
Wyczuwam w moim ojcu dobro. Miał juz okazję mnie zabić, a nie zrobił tego. Wiem ze nie odda mnie imperatorowi, wiem ze nie będzie w stanie mnie zabić. Wiem to, i w tym pozostała cala nadzieja by go nawrócić.
dzień trzynasty:
To co nieuniknione zbliża sie coraz bardziej, wiem o tym. Czuje obecność Vadera, wiem ze jest tam gdzie ja, tam gdzie wszyscy pozostali. Nie moge ich narazać, zwłąszcza Leii. Muszę wyruszyć na spotkanie swego przeznaczenia, lecz sam, muszę być sam. Powiedziałem Leii wszystko to co powinna wiedzieć, chociaz nie było mi łatwo. Jeśli zgine, to wtedy ona będzie ostatnią nadzieją zprzymierzenia. Pomimo tego ze jestesmy rodzenstwem bardzo się od siebie rużnimy. Leia jest silna, mogę na niej polegać, ja i pozostali, nigdy nie uchyliła się od odpowiedzialności, a ja? Nie moge tego powiedzieć o sobie.
Wiem że najłątwiej byłoby uciec z tego miejsca, ukryć się przed Vaderem,, wiem także, ze Leia uciekłaby razem ze mną, ale tak nie moze się stać. Musze się zmierzyc z Vaderem, musze go uratować, przynajmniej się postarać. A Leia musi przeżyć, musi podtrzymywać całą rebelię aż do końca. A ja, jeślli przeżyję, przekażę dalej to czego sie nauczyłem.
Narazie nadzieja jest tylko jedna, nie moge jej stracić, tak jak nie mogę stracic przyjaciół i siostry. Jeszcze pare lat temu nie pomyslałbym że Leia to moja siostra. Siostra, zagubiona i odnaleziona. Nie sądziłem, ze w ogule mam siostrę, a tym bardziej ze too Leia, kochana, słodka Leia.
dzien czternasty
Stało się. Imperium zostało pokonane raz na zawsze. Imperator Palpatine zginął, zabity przez samego Vadera, który w ostatnich chwilach swego zycia zdązyl się nawrócić i przejźc na jasną strone. Umarł godnie i szlachetnie jak Jedi, a mi pozostały po nim tylko pustka i łzy, lecz z drugiej strony też spokój i ulga, ze nadzieja nie okazała się płonna.
śmierć Luke’a skywalkera
Oto kolejne moje krutkie opowiadanie, napisane dwa lata temu podobnie jak pierwsze pod wpływem nagłego, spontanicznego pomysłu i zaledwie w jakieś pół godziny.
Śmierć Luke'a Skywalkera
Planeta narshaddaa była smutnym, opustoszałym miejscem, chociaż jeszcze do nie dawna tętniła życiem. Wystarczyło zaledwie kilka standartowych minut by to zmienić. Słudzy imperium pod dowództwem lorda Shadowspawna przypuścili atak na tą niewinną planetę. Nie spodziewali się jednak, że przebywała na niej osoba, gotowa poświęcić własne życie dla ratowania tysiąca istnień.
Luke Skywalker leżał bez ruchu, czując, że powoli i nieuchronnie zbliża się jego koniec. Był ciężko ranny, a moc pozostawiła go wyczerpanego i bez sił. Nie miał nawet przy sobie ani jednego opatrunku z bactą. Nie potrafił ulżyć sobie w cierpieniu. Jedyną pokrzepiającą myślą było to, że udało mu się uratować tyle istnień ludzkich, ile tylko możliwe. Taka była jego rola jako jedi. Był gotów oddać własne życie, chodźby miał ocalić przez to chociaż jednego nieszczęśnika. Wokół niego jednak piętrzył się zpory stos zwęglonych ciał, niektórych z ranami po postrzale z blastera, które niekiedy przeszywały zwłoki na wylot. Luke nie mógł na to patrzeć. Mógł być z nimi wszystkimi gdy umierali. Trzymał ich za rękę, dodawał otuchy i koił strach przed śmiercią. Teraz, leżąc na niemalże rozżarzonym skrawku gołej ziemii, którą jeszcze do nie dawna porastała bujna roślinność patrzył przez napływające do oczu łzy na ciała tych, których nie zdołał uratować, polecając ich dusze w opiekę w mocy. Tylko tyle mógł jeszcze zrobić, nim sam do nich dołączy. Wiedział o tym i nie bronił się przed tym. Śmierć nie jest niczym strasznym. To tylko przejźcie w nowy, lepszy wymiar. Oddychanie zanieczyszczonym powietrzem zprawiało coraz większą trudność. Potężna eksplozja, która ostatecznie zabiła tych, którzy nie zdążyli uciec niszczyła teraz całą planetę, włącznie z jejatmoswerą. Powietrze było przesycone gorącem i śmiercionośnym pyłem, będącym niczym cichy zkrytobójca.
Luke odetchnął głębiej i zaniusł się kaszlem. Nawet trans jedi nie wiele mu pomógł. Kątrolował oddech i bicie serca na tyle ile mógł, jednak doszedł do wniozku, że nic już nie powstrzyma śmierci. Im bardziej od niej uciekał, tym silniej na niego napierała. To było jego przeznaczenie. Zginąć, ratując innych. Uniusł się lekko z wysiłkiem, sięgając po moc. W żadnym leżącym przy nim człowieku nie wyczuwał ani śladu życia. Umarli wszyscy, a on dołączy do nich. Pocieszała go tylko myśl, że zdołał uratować znaczną większość pozostałych mieszkańców. Zużył coprawda przy tym wszystkie swoje zapasy bacty, nie zostawiając nic dla siebie, ale przecież Jedi nie mogli być egoistami. Jedi traktowali wszystkich na równi, nie ważne kto to był. Bez wachania oddałby życie za chodźby jedno istnienie. I tak właśnie zrobił. A teraz czekał, czując, jak moc zkupia się wokół niego coraz ciaśniejszym kręgiem. Trapiło go tylko to, że nie pożegnał się z blizkimi. Z siostrą, z przyjaciółmi. Ale oni wyczują co się stało. I nie będą mięli do niego żalu. Jedi nie starają się by o nich pamiętano, wręcz przeciwnie. Chcą, żeby ich zapomniano, żeby pamiętano tylko czyny, a nie nazwisko tego, o kogo czynach się mówi. Holonet pewnie ogłosi wielką żałobę po jego śmierci, ludzie pogrążą się w rozpaczy, lecz na jego miejsce przybędą nowi, którzy będą nieśli światłość i nadzieję. Pozostawiał Callistę, małego Anakina i bliźnięta Solo oraz leię, a jego własna światłość będzie zawsze wskazywać ludziom drogę w ciemności. Jego światłość będzie prowadziła do drugiej szansy, do zmiany na lepsze. Jego słowa będą cytowane w najrużniejszych dziełach, jego przemówienia przypominane w holonecie, lecz jego już to nie będzie dotyczyć. On wypełnił już swoje zadanie. Jedi rodzi się po to, by walczyć w imię sprawiedliwości i dobra, by w imię sprawiedliwości i dobra dla innych ludzi ginąć.
Oddychał z coraz większym trudem, coraz płycej, a śmiercionośne pozostałości wybuchu wdzierało się siłą do jego gardła i płuc, przeszywając je igłami ostrego bólu. Mimo to on był spokojny i pogodny. Nie bał się śmierci, bo wiedział, że będzie ona wybawieniem, dla niego i dla całej galaktyki. Że jego światłość pokona w końcu Shadowspawna, unicestwiając go raz na zawsze. W tym momencie Luke Skywalker pragnął śmierci. Czekał na ten moment z pewnego rodzaju zniecierpliwieniem. Nie zginie coprawda w wirze walki, w kabinie myśliwca, tak jak chodźby jego przyjaciel Bikgs Darklighter, lecz umrze tu, w samotności, wśród trupów i w skażonej atmoswerze, zabierając ze sobą tych wszystkich nieszczęśników, którzy umarli przy nim, prowadząc ich w kierunku jasności.
– Nadzieja zawsze umiera ostatnia – pomyślał. – Wszystko umiera, jedynie nadzieja pozostaje, przynosząc otuchę tym, którzy przestali wierzyć w sprawiedliwość. –
Poczuł, jak moc pulsuje wokół niego, jak otacza go niemal żywym kokonem. Wziąwszy ostatni udręczony oddech, młody Luke Skywalker uniósł się w górę niczym najjaśniejsza w galaktyce gwiazda. Moc oderwała go od ciała i poniosła daleko, zabierając ze sobą w inny galaktyczny wymiar. Dojrzał inne gwiazdy, świecące prawie tak samo jasno, zdające się przyciągać go do siebie. Poznał je natychmiast. Jego ojciec, którego udało mu się uratować i którego winy odkupił, matka, którą widział po raz pierwszy, mistrz Yoda i ben, którzy przeprowadzali go przez krętą i trudną ścieżkę, dążącą do zgłębienia tajników mocy. Za chwilę miał ich znowu zobaczyć, wiedziony do nich ich wezwaniami i wielką miłością.
W ten oto sposób stał się najjaśniejszą ze wszystkich światłości, wyciągającą ręce po tych. Którzy ześlizgiwali się w odchłań ciemności. Odszedł w odchłań mocy, lecz galaktyka istniała nadal. I będzie istnieć, a on, niegdyś naiwny i prosty chłopak z pustynnej farmy na Tatooine, a teraz najpotężniejszy jedi w galaktyce będzie czuwał nad wszystkim, a jego bezcielesny głos będzie dawał wiele niewątpliwie mądrych rad następnym pokoleniom.
cienie przeszłości
Witajcie.
Wrzucam wam mój stary fanfic, właściwie to opowiadanie, pisane pod wyływem nagłej weny twórczej. Narazie też gwiezdno wojenne, ale pewnie mam na dysku coś nie gwiezdno wojennego, więc poszukam. Narazie dziele się z wami jednak tym.
Z góry sorry za moze trochę naiwną i prostą treść, ale po wielokrotnym zastanawianiu się co by było gdyby, wyszło mi właśnie cos takiego.
Cienie przeszłości
Anakin Skywalker klęczał w skupieniu na wyłożonej błękitnym dywanem podłodze salonu, wpatrując się z uwagą w tylko sobie znany, bezcielesny obiekt. Wyłączył wszystkie swoje zmysły, oddając się całkiem medytacji i wyciszeniu. Nie słyszał nawet, jak za ścianą gawożą piskliwie jego maleńkie dzieci, Luke i Leia. Nie skupiał się na niczym kąkretnym, poddając się całkowicie wpływowi mocy, pozbywając się z umysłu jakichkolwiek negatywnych emocji, które nadal dręczyły go dość często. Gniewu, strachu, złości. Miał motywację żeby z tym walczyć. Kochającą żonę i maleńkie bliźnięta, które rozwijały się nadzwyczaj szybko jak na swój wiek. Były silne mocą, ponieważ w ich żyłach płynęła jego krew, Krew anakina Skywalkera, zrodzonego z samej mocy, posiadającego w krwi tyle midichlorianów, ilu nie miał nawet sam wielki mistrz Yoda.
Nie wiedział jak długo trwał w takim stanie. Czuł jednak, że osiąga stan całkowitego spokoju i odprężenia. Z zamyślenia wyrwał go po jakimś czasie odgłos cicho otwieranych drzwi.
– Annie? – Rozległ się tak dobrze znany i ukochany przez Anakina głos. Otworzył oczy i zobaczył swoją żonę z maleńkim Luke’em na rękach.
– Przepraszam – odezwała się cicho. – Nie chciałam ci przeszkodzić…
– Nie przeszkodziłaś. – Jego głos był taki jak zwykle gdy się do niej zwracał. Cichy i spokojny. Anakin nie miał już zamiaru wyładowywać na niej swojej złości i frustracji. Mógł zrobić to w inny sposób, bo przecież Palpatine go oszukał, sprawił, że jego żona i dzieci omało nie umarli, a on, sam Anakin Skywalker, osoba twierdząca że kocha swoją żonę również czynnie brała w tym udział, aż do puki nie nadeszło przebudzenie.
– Co się dzieje? – Padme zauważyła coś na jego twarzy, ponieważ podeszła bliżej i położyła mu rękę na ramieniu.
Pod wpływem chwili przyciągnął ją do siebie, pragnąc być dla niej oazą spokoju i ukojenia.
– Gdzie jest Leia? – zapytał, lecz Padme nie zwiodła zmiana tematu.
– Śpi. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Annie.
– Nic się nie dzieje. – W jego niebiezkich oczach nagle zalśniły szczere łzy. Zamrugał szybko by je powstrzymać.
– A ja jednak widzę że coś się dzieje. – Padme Amidala Skywalker była na tyle zaprawioną dyplomatką, że słowa i zapewnienia nie mogły jej zwieźć.
– no dobrze, wygrałaś – westchnął Anakin. – To cienie. Tam, w moim umyśle.
– Cienie? – Zaniepokoiła się Padme.
– Wizje nie spełnionej przyszłości – wyznał Anakin. – Strach że to powróci. Że przeze mnie wyciągnie ręce po was, że stracę ciebie i dzieci i że sam się do tego przyczynię.
– Anakinie. – Głos Padme stał się nagle poważny i jakby uroczysty. – Nie stanie się tak jak mówisz. Wierzę, że będziesz uważał. Zobacz. Mamy siebie, mamy nasze dzieci, czego nam jeszcze potrzeba do szczęścia?
– miłości – odparł powoli Skywalker. – Zakazanej przez kodeks jedi miłości. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale chyba faktycznie zacząłem być szkolony na rycerza jedi zbyt późno. Miałem już wpojone zasady, których kodeks zakazywał. Miłość i przywiązanie. Nie jestem w stanie być spokojną i bezduszną marionetką republiki, a tym właśnie są jedi.
– Masz do nich żal, prrawda? – Padme spojrzała mu w oczy, a mały Luke zakwilił cicho.
– Wiesz co spotkało moją matkę. – Anakin mówił to tak, jakby coś go do tego przymuszało. – Gdyby jedi zainteresowali się nią wcześniej, gdyby pomyślęli o tym by ją uwolnić, prawdopodobnie jeszcze by żyła. Ale oni się nią nie zainteresowali. Nie zadali sobie nawet trudu by o nią zpytać. Odebrali mnie je i zostawili samą sobie. Nawet mnie traktowali jak popychadło. Małego, zagubionego dzieciaka, który był jakimś wybrańcem, ale tylko tyle. Bali się mnie i moich umiejętności, nie racząc mi nawet niczego wyjaśnić. Nawet Obiwan nie chciał wziąć mnie na padawana, wątpił we mnie. Byłem dla niego małym smarkiem, podobnie jak dla pozostałych jedi. Tylko mistrz Quigon we mnie wierzył, od początku do końca. –
Westchnął cicho. Padme widząc jego frustrację podała mu ich synka. Gdy Anakin poczuł w ramionach jego ciepły ciężar natychmiast się uspokoił. Złość gdzieś zniknęła, pozostawiając tylko smutek i rozżalenie.
– Nigdy nie zgadzałem się z niektórymi zasadami kodeksu – podjął dalej swój monolog, chodź wiedział, że jego żona słucha go bardzo uważnie. – Nam, jedi, nie wolno uronić nawet jednej łzy. Płacz za kimś oznacza przywiązanie, którego nam nie wolno odczuwać. Więc płaczemy w ciszy, w głębi siebie, tak aby nikt tego nie widział. To takie bezduszne. –
Ponownie ciężko westchnął. Padme położyła miękką, delikatną dłoń na jego ramieniu.
– Cały ten świat jest bezduszny – powiedziała kojącym półszeptem. – za bardzo się wszystkim przejmujesz, Annie. Nosisz w sobie wiele bólu i żalu, doświadczyłeś wielu krzywd. To właśnie dla tego jesteś taki jaki jesteś, jakiego cię znam. I nie chcę żebyś się zmieniał. Są rzeczy, których nie da się wymazać z pamięci, które nigdy nie odejdą. Ale są też ludzie, którzy robią co mogą aby ulżyć w cierpieniu. Jest przy tobie Obiwan, który cię kocha. Są nasze dzieci i jestem ja. Wiążąc się z tobą zdecydowałam się zabrać od ciebie chociaż część tego cierpienia, które nosisz w swoim zranionym sercu.
– I właśnie dla tego tu jestem – odrzekł szczerze Anakin. – Bo mam ciebie, was. Mimo ze czuje się tak, jakbym przezył wiecznośc, chociaz mam dopiero 23 lata. Ale czuje ze nie jestem sam. I już nikomu nie dam się zwieźć. –
Wyciągnął wolną rękę i przyciągnął Padme do siebie. W tym momencie zaczął czuć się dziwnie lekki. Wiedział, że wyrzucenie tego wszystkiego coś w nim odblokowało. Padme mógł wyjawić wszystko co chciał. Rozumiała go i była dla niego podporą, a on obiecał sobie i jej, że nie pozwoli jej sobie odebrać. To ona zasklepiała blizny w jego sercu, kojąc je swoją miłością, ona też dała mu dzieci. Maleńkie bliźnięta, co do których wiedział, że kocha je najbardziej na świecie, podobnie z resztą jak ją samą.
Gdy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę z tego, że znowu jestem w celi. Mozę nawet tej samej co ostatnio. W tym momencie byłam jednak pewna tego, ze za drzwiami stoją teraz gwardziści ventres, pilnując abyśmy tym razem na pewno nie uciekły. Blaszaki jak zwykle potrafiły tylko wszystko zepsuć. Nie były ludźmi, nie myślały tak jak oni… Właśnie. Jaina!
Poruszyłam się na próbę, ale na szczęście umiałam chodzić, ruszać się i w ogóle. Nie byłam skrępowana niczym, co zdawało się potwierdzać moją teorię o żywych strażnikach za drzwiami.
Podpełzłam do Jainy, która w tym samym momencie otworzyła oczy.
– Co się stało? – Spytała cicho. – Gdzie my jesteśmy?
– Głupie blaszaki – odpowiedziałam. – Ogłuszyły nas. Najwidoczniej musiały potem wszcząć alarm. Wyczuwam… –
Skupiłam się na odczuciach w mocy.
– Około dziesięciu strażników za drzwiami, uzbrojonych po zęby w blastery. –
Jaina zaklęła cicho i usiadła.
– Całe szczęście ze nas chociaż nie skrępowali – zauważyła.
– Na ten moment i tak nam to nie pomoże – stwierdziłam ponuro. Jaina westchnęła.
– Ale przynajmniej teraz mamy czas pogadać – odezwała się, lustrując mnie uważnym spojrzeniem przenikliwych, brązowych oczu. – Powiedz mi Ahsoko, z kąt ty się tu wzięłaś? Szukałaś kogoś, to jestem w stanie wyczuć, ale kogo i po co. Chyba nie tej fanatyczki Ventres?
– Po części – przyznałam. – Tak naprawdę szukałam… Swojego mistrza. Nazywa się ANakin Skywalker. –
Jaina przygryzła w zamyśleniu dolna wargę.
– Ventres wprowadziła cię w pułapkę – stwierdziła z pewnością. – Nie ma i nie było tu nikogo takiego jak ANakin Skywalker. –
Wypuściłam powietrze z sykiem. Stang. Dałam się wrobic jak naiwne dziecko. A co jeśli Anakin to wyczuł? O nie.
– On poleciał na jakaś ważną misję. – Sama nie wiedziałam po co mówie to Jainie, ale zaczynałam jej ufać. – Nawet mi nie chciał powiedzieć gdzie leci. Byłam pewna że szuka Ventres. A jeszcze gdy ona pokazała mi te wizje… Byłam przekonana ze to schwytała. –
Jaina spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Gdy tylko wydostaniemy się z tego bagna – zaczęła cicho. – Nie obiecuję, ale postaram ci się pomóc.
– Dzięki – odpowiedziałam, czując do niej przypływ nagłej wdzięczności. – A ja zrobię wszystko żebyś nie zginęła. Jestem to winna tobie i… ANakinowi. –
Poczułam ścisk w żołądku, gdy pomyślałam o bracie Jainy.
– Nie pozostaje nam chyba teraz nic innego jak zregenerować siły – zauważyła Jaina, zmieniając temat. – Nie wiadomo tak naprawdę co nas jeszcze czeka.
– Chyba masz rację – przyznałam. – Jeśli dadzą nam cos do jedzenia… Lepiej uważać. Ventres może być zdolna do tego by nafaszerować nas jakimiś narkotykami.
– Widziałaś kiedyś błyszczostyn? – Zagadnęła nagle Jaina.
Potrząsnęłam głową.
– Nigdy tego nie widziałam – przyznałam.
– Mój ojciec… W młodości zajmował się przemycaniem tego świństwa – mruknęła. – Stara dzieje. Wydobywa się to w kopalni na KEssel. Wiesz, całkiem w dole. Jest to substancja produkowana przez takie wielkie, przerarzające pająki. Odłupuje się to ze scian i potem… Produkuje się z tego tak zwana przyprawę. Wiesz, narkotyk, po którego zażyciu w dużych ilościach zatracasz się w fizycznej przyjemności. –
Wzdrygnęła się, a ja poczułam jak przechodzi mnie dreszcz.
– Anakin chciał kiedyś przeprowadzić w domu małe dochodzenie, czy ojciec przypadkiem nadal nie zajmuje się jakimiś brudnymi interesami… Znalazł jedną fiolkę – opowiadała dalej. – Dobrze ze pojawiłam się w porę, bo inaczej by to wziął. Wiesz. Jedna fiolka to jeszcze nic takiego, ale cholernie szybko uzależnia. Za to nadmiar… Może cię nawet doprowadzić do utraty wzroku.
– Boisz się, że ANakin mógłby kiedyś zrobić to znowu? – Pytam. – Ze zwykłej ciekawości?
– Znam mojego brata. – Głos Jainy nieco stwardniał. – Wiem ze jest rozsądny i potrafi naprawdę oddać się jakiejś sprawie. Jednak gdy straci nadzieje… –
Urwała, a ja odniosłam wrażenie, ze wiem co Jaina chce mi przekazać.
Następne kilka godzin spędziłyśmy obie na medytacji. Nie chciałyśmy spać. Pogrążyłyśmy się tylko w transie jedi, zostawiając sobie jednak maleńkie okienko w świadomości, dzięki któremu wiedziałyśmy co dzieje się na zewnątrz.
I właśnie przez to wyczułam nadejście Ventres. Szybko powróciłam do rzeczywistości, klepiąc gorączkowo Jainę w ramię. Otworzyła oczy i wypuściła głośno powietrze, odrzucając włosy z twarzy.
– Tak wiem – odezwała się do mnie cicho. – Też wyczuwam tą wiedźmę. –
Usiłowałam rozeznać się w sytuacji. Czyżby Ventres przyszła usłyszeć moja decyzję w sprawie przyłączenia się do niej. Przecież nie minęły chyba jeszcze 24 godziny. Jaina nagle złapała gwałtowny oddech i zadrżała.
– Co się stało? – Spytałam szeptem.
– On tu jest – Wyszeptała ze zgrozą.
– Kto? – Odpowiedziałam pytaniem i w tym momencie usłyszałyśmy piknięcie aktywowanego kodu, umożliwiającego otwarcie drzwi naszego więzienia.
Wiedźma Ventres stała przed nami w całej swojej okazałości.
– Odejść – rozkazała władczo swoim gwardzistom, którzy jak jeden mąż wykonali żołnierskie w tył zwrot i odmaszerowali.
Jaina poderwałą się i już chciała coś powiedzieć, gdy ja schwyciłam ją za ramię. Wyrwała mi się jednak, najwidoczniej rozzłoszczona.
– Zapłacisz za to wszystko – wycedziła do Ventres przez zęby. Tamta uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Jeszcze zobaczymy kto za to zapłaci – odpowiedziała. – A teraz pójdziecie ze mną. Obydwie. I żadnych sztuczek, bo mam tu w zanadrzu isalamira. Coś wam chcę pokazać. –
Ruchem ręki nakazała nam iść za sobą, a gdy bezwiednie ja posłuchałyśmy, demonstracyjnie położyła swoje obie łapy na klingach swoich bliźniaczych mieczy świetlnych, dając nam do zrozumienia ze nie mam mowy o żadnej ucieczce.
Poprowadziła nas wąskim i długim korytarzem, jak się już domyślałam do swojego centrum dowodzenia.
Jaina niepostrzeżenie klepnęła mnie w ramię.
– Czujesz to? – Spytałą cichym szeptem.
– Co? – Odpowiedziałam.
– Skup się – syknęła w odpowiedzi.
Otworzyłam się bardziej na otoczenie i wtedy coś wyczułam. Fala strachu, bólu i determinacji.
Ventres tym czasem z tryumfalna miną otworzyła drzwi, gestem zapraszając nas do środka.
– Nie! – Ten krzyk wyrwał się z gardła Jainy mimowolnie. Rzuciła się w przód, chcąc dobiedz do postaci, której widok i odczucia wywołały w niej takie emocje, lecz Ventres ja przytrzymała.
– Nie dotykaj mnie – warknęła Jaina, odskakując w bok.
Ja natomiast poczułam że blednę. Pierwszym co przykuło moją uwagę były szeroko otwarte, błękitne oczy, błądzące ode mnie do Jainy. Nie było mowy o pomyłce. Ventres schwytała ANakina Solo.
Siedział na drewnianym i najwidoczniej twardym krześle. Ręce i nogi miał przykute do niego elektrokajdankami. Z tyłu, za krzesłem widniał jakiś dziwny panel sterujący, którego widok nie wrócił nic dobrego. Wokół szyi Anakina zaciśnięte było coś na kształt pętli, unieruchamiając go w taki sposób, że mógł jedynie patrzeć przed siebie i nigdzie więcej. Nie mógł więc odwrócić wzroku, by nie widzieć naszego przerażenia i grozy.
Jaina nagle syknęła i przystanęła gwałtownie. Dostrzegłam jak przymknęła oczy.
– Co się dzieje? – Spytałam, od razu nabierając czujności.
– Anakin – szepnęła Jaina.
– Anakin? – Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, przez chwilę mając nadzieje, że Jaina wyczuła gdzieś mojego mistrza.
– Mój brat – odpowiedziała niecierpliwie. – Leci tutaj. Jest… Przestraszony i zdeterminowany.
– CO ty mówisz? – Poczułam ze naprawdę się boję. A więc dzieje się chyba to co przypuszczałam. Ventres zesłała na Anakina wizję, on tu leci, a ja dalej nie wiem gdzie jest mój mistrz. Jedynym pocieszeniem było to, ze odnalazłam… Siostrę Anakina i Kylo.
– Jaino, czy po za tobą Ventres schwytała kogoś jeszcze? – Spytałam z nadzieją. Zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
– Nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Nie widziałam nikogo. Ale po niej można się spodziewać naprawdę wszystkiego. A teraz chodź, nie będziemy przecież tu stać i czekać aż nas znowu złapią. –
Dla bezpieczeństwa chwyciłyśmy się za ręce i puściłyśmy się biegiem najszybciej i najciszej jak się tylko dało.
– Co zrobimy jeśli… Jeśli Anakin tu przyleci? – Spytałam po chwili. – I jeśli Ventres złapie też jego?
– Wiesz co wtedy będzie? – Jaina przystanęła, a spojrzenie, które mi posłała było ciemne jak burzowa chmura. – Zrobię wszystko żeby go uratować, choćbym miała sama poświęcić własne zycie. Bo on to samo zrobiłby dla mnie… I dla ciebie. –
Jej spojrzenie wwiercało się we mnie prawie na wylot.
– Czuję, zę Anakina łączą z toba silne więzi. Bardzo silne. Nie leci tutaj tylko ze względu na mnie. On leci tu ze względu na ciebie. I nie mówię ci tego po to by cię do czegokolwiek zmotywować. Mówię ci to bo taka jest prawda. Jestem jego siostrą, a on… Oddał ci swoje serce, chociaż jeśli chodzi o mnie nie wiem jeszcze dla czego. –
Zdałam sobie sprawę z tego że gapię się na nią, nie mogąc wykrztusić słowa. Zamrugałam oczami, wiedząc że nie powiem teraz nic sensownego. Domyślalam się, ze Jainę jako siostrę Anakina łączą z nim silne więzi, a co za tym idzie, ona potrafi odczytać myśli i emocje brata. Ale czy w takim razie to samo potrafi też Kylo?
– Musimy się gdzieś ukryc – odzywam się, usiłując zmienić temat. – Jeśli Anakin naprawdę tu leci, musimy być w pogotowiu, żeby na wszelki wypadek… Powstrzymać go czy coś. –
Jaina pokiwała głową.
– Nie podoba mi się ten spokój – orzekła po chwili. – Bardzo mi się nie podoba…
– Może po prostu Ventres myślała ze nie uciekniemy? – Zasugerowałam naiwnie, a Jaina prychnęła.
_ Chciałabym w to wierzyć – mruknęła.
Chwilę później przekonałyśmy się jednak, że martwiłyśmy się zupełnie nie tym czym powinnyśmy.
Zori1)towałam się już jakiś czas temu, że z blaszakami jest jeden zasadniczy problem. Są to blaszaki, a więc nie da się ich wyczuć w mocy. Teraz też nie było w cale inaczej. Pojawiły się nagle i tylko szybka reakcja moja i Jainy uchroniła nas obie przed niechybna śmiercią.
– Głupia sterta złomu – zakrzyknęła z wściekłością Jaina, a ja w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że obydwie nie mamy zadnej bronii. Pozostała nam tylko telekineza, którą obie posłużyłysmy się do zniszczeniu w sumie czterech robotów, rozstrzasując je najpierw o siebie, a następnie o ścianę.
Gdybym nie była tak zaaferowana walka, pewnie zaczęłabym się zastanawiać nad tym, jakim cudem ten hałas nie przyciągnął tu jeszcze nikogo, lecz w tej chwili nie miałam kiedy się nad tym zastanawiać.
Posłałam jeszcze jednego blaszaka śladem swoich towarzyszy, kierując tym samym laserowy promień z jego działka w podłogę, lecz w tym momencie zobaczyłam, jak jeden z blaszaków bierze Jainę z zaskoczenia, trafiając ja laserową wiązką z tyłu prosto w plecy. Upadła, a ja wtedy poczułam się tak, jakby napędzała mnie do działania jakaś wewnętrzna siła, potęgując we mnie złość i frustracje.
– To za Jainę, głupie blaszaki – pomyślałam, rozprawiając się z trzema na raz. Dwa następne usiłowały mnie otoczyć, lecz ja byłam tak bardzo pogrążona w mocy, ze wyczuwałam teraz wszystko dookoła, niemal zespalałam się z tym. Jeden z blaszaków wyleciał po chwili przez ilumenator razem z transpastalową szybą, a drugi poszedłby nie chybnie w jego ślady, gdyby nie zaskoczył mnie trzeci, który przypałętał się nie wiadomo z kat. Następne co zapamiętałam to fakt, ze upadam na metalową podłogę, a za raz potem nicość.