Author: annabeth
Którym bohaterem z gwiezdnych wojen jesteś?
Quiz troche przestarzały, bo z 2015 roku, ale jestem ciekawa co wyszłoby wam. Mi ku mojemu zaskoczeniu wyszedł Luke Skywalker. W podsumowaniu pisało tak:
Ponad wszystko ceni przyjaźń i rodzinę. Optymista, wierzy że ludzie zawsze mogą zmienić się na lepsze. Ma w sobie siłę, która uratuje świat.
A oto link.
https://kultura.onet.pl/film/wiadomosci/quiz-ktorym-bohaterem-gwiezdnych-wojen-jestes/drjxgnp
Witajcie.
Jak obiecałam rano, postaram sie zrecenzować wam album, który częściowo znam już od około trzech lat, ale tak naprawdę wgłębiłam sie w niego teraz i coś mogę na ten temat powiedzieć. Z góry przepraszam jeśli coś będzie wyglądało nie tak jak powinno, ale dopiero się uczę pisać recenzje czegokolwiek, a ten blog będzie idealnym do tego miejscem przed wypłynięciem na głęboką wodę.
Tak więc płyta, o której zamierzam wam coś nie coś powiedzieć to album Mike'a Oldfielda zatytóowany man on the rocx, wydany w roku 2014. Moim zdaniem rużni się nieco od twórczości pana Oldfielda, z którą poznałam sie w roku 2012, a zwłaszcza urzekła mnie wtedy płyta the song of distant earth. Nie wgłębiałam się w życiowe pobódki Oldfielda, które nim kierowały kiedy jego muzyka trochę zeszła już na psy.
O samym albumie man on the rocx mogę powiedzieć tyle, że jest to album w pełni wokalny, gdzie głosu urzycza Luke Spiller, który jest także frontmanem hardrockowego zespołu the struts. Jego wokal jest dość ekspresyjny, można nawet powiedzieć że w niektórych momentach aż ostry, co dość nie źle komponuje sie z ogólnym wydźwiekiem aranżacji.
No więc lecimy d początku. Jako pierwsza na albumie jest piosenka sailing, bardzo moim zdaniem radosna i żywiołowa, nadająca sie idealnie na rozpoczęcie płyty.
Potem już niestety nie jest tak beztrosko i kolorowo.
Jako drugie mamy moon shine, też ładne, z domieszką lekko celtyckiego akcentu za sprawą charakterystycznych dla tej muzyki instrumentów. Skrzypiec i fletu, no i oczywiście skocznej celtyckiej melodii. Osobiscie ta piosenka swego czasu poprawiła mi nastruj w ciężki dzien, podobnie jak robiło to nie raz sailing.
Następnie mamy tytółowe man on the rocx. Niby spokojna balladka, która wraz z czasem jej trwania przeradza się w pełen ekspresji utworek. Nie wiedzieć czemu wzrusza mnie w tej piosence tekst.
Potem mamy podobne do tego cast away, które urzekło mnie za pierwszym razem, ale na ten moment już mi się znudziło, a jego miejsce zajęło właśnie man on the rocx.
Następnie jest minutes, o którym za wiele nie napiszę. Bardzo podobne do sailing, lecz z racji tego, że był pto pierwszy utworek z tej płyty który poznałam, a który mnie do niej przyciągnął, mam do niej pewien sentyment.
I tu w sumie konczy się ta lepsza część, ponieważ następne dreaming in the wind i nuclear nie złapały mnie za serce ani troche, ewentualnie mogą sobie lecieć na tło przy sprzątaniu czy coś. Podobnie rzecz ma sie z ósmą piosenką, czyli Chariots. Jakoś klimat mi nie pasuje i tyle.
Następnie mamy kolejną balladkę following the angels, która jak na balladke jest już trochę za bardzo rozciągnięta, tak jakby panu Oldfieldowi skonczył się w połowie pomysł i postanowił tą luke wypełnić przedłużonym refrenem.
Następnie mamy kawałek Irene, co do którego mam takie same odczucia, jak do trzech opisanych po wyżej. Gdyby go zabrakło, specjalnie bym się nie obraziła.
No i na koniec mamy trochę religijną balladkę I give my self away, co do której nie wiele mam do powiedzenia. Taka sobie po prostu, od takie akonczenie na uspokojenie emocji i być może skłonienia do refleksji.
Reasumując perłą jest na tym albumie mocny i ekspresyjny wokal i niektóre aranżacje, no i w paru przypadkach tekst. W wersji dwu płytowej oprucz oryginału mamy też instrumentale, więc można sobie porównać jak to brzmi z i bez wokalu.
No i myślę że na ten moment to tyle. Nie mam pojęcia jak mi to wyszło, czy zachęciłam was do wysłuchania tego albumu czy nie, ale jak to mówią, pierwsze lody przełamane i recenzja napisana, jaka by nie była.
Trzymajcie się zatem i w razie co możecie mnie korygować tak na przyszłość. Przyda mi się to do pisania recenzji książkowych gdzieś w szerszym gronie.
po co to i na co?
Witajcie.
Ponieważ wpis, który pisałam za raz rano leżąc sobie jeszcze z tabletem sie nie dodał, postanowiłam wcielić w życie pomysł, o którym właśnie chciałam wam rano napisać.
No więc z racji tego, żeby ten blog nie był taki monotematyczny i żeby każdy znalazł tam coś dla siebie postanowiłam, że będę tu wrzucać moje recenzje czegokolwiek. Czy to książkowe, czy muzyczne, a nawet kosmetykowe, z racji tego że mam wam pare rzeczy do pokazania i polecenia z tej kategorii. A jak wiadomo, kosmetyków i upodoban jest dużo, nie każdy musi o wszystkim wiedzieć albo wszystkiego używać, no to podobnie jak koleżanka Julia dorzucę swoją cegiełkę od siebie. Już na wstępie mogę wam powiedzieć, że pierwszym co pójdzie na tapetę będzie najprawdopodobniej moja kuracja zagęszczająca włosy z avonu, oraz jedwab do włosów z Joanny.
Co do innych rzeczy. Narazie pierwsze co mi się nasuwa do zrecenzowania to płyta Mike'a Oldfielda man on the rocx, no ale zobaczymy co tam się jeszcze pojawi.
No i żeby bałaganu nie narobic wydaje mi się, że kosmetyki chyba wrzucę do innej kategorii, co by sie wszystko ze sobą nie pomieszało. Dajcie znać ewentualnie jak wolicie żeby to wyglądało, żeby to się ładnie i przejżyście czytało.
No i to narazie tyle. W sumie udało mi się odwzorować poniekąd mój poranny wpis, co jest jak dla mnie sukcesem, bo jeśli już coś napiszę a potem to stracę, nie lubie pisać tego po raz drugi z jednego prostego powodu. To już nie będzie takie jakie było.
Cieplutko was pozdrawiam.
Wasza jedi Shayley. 🙂
Witajcie kochani.
Mamy czwartek, już albo dopiero, a ja jestem tak psychicznie wykonczona pracą, jakby minęło conajmniej kilka tygodni. I to nie wysiłek fizyczny mnie tak wykancza, ale osoby z którymi mam doczynienia i będę miała jeszcze przez półtora tygodnia.
Ci którzy mnie znają wiedzą, że jestem raczej osobą cierpliwą, do czasu, bo pokłady każdej cierpliwości są w stanie się w koncu wyczerpać. A do tego właśnie doprowadzają moi wspaniali pacjenci, którzy mi sie trafili w tym turnusie.
Powiedzmy sobie szczerze. Jedna pani namawiała mnie otwarcie do słuchania radia Maryja. Zacznijmy w ogóle od tego, że spytała się mnie czy słucham. Ja jej na to że nie. A ona mi za raz z taką jakby pretensją: a co, to pani jest przeciwna temu? Ja jej na to że nie, tylko po prostu żadko słucham radia. NO i się zaczęło. Z trudem to zniosłam, na samym koncu zostałam wysciskana, wycałowana i obsypana epitetami jaka ja to jestem kochana, cudowna i uwaga… Biedna bo nie widzę. Omg. Nuż mi się w kieszeni otwiera. Ludzie nie potrafią zrozumieć, mimo mojego ogólnie obtymistycznego podejścia do nich i do świata, ze ja w cale nie jestem biedna. I tu uruchamia się moja empatja. No tak, dla mnie to coś normalnego, ale dla nich to coś takiego, jak dla mnie utrata powiedzmy słuchu, tragedia i oni nie wyobrażają sobie życia bez tego wzroku.
No ale powiedzcie sami. Tyle się o tym teraz mówi, pokazuje niewidomych którzy realizują swoje pasje, nie siedzą w domach, a ci starsi ludzie jakby tego nie widzięli, jakby mięli klapki na oczach i przylepili wszystkim etykietkę biedny niewidomy, fajny ale biedny, przycisk zaetykietowany i koniec kropka.
Ciężko to tak rozgraniczyc bo tak. NIe mogę być nie fajna, bo renoma pójdzie za mną: do tej nie chodź bo jest jędza, nie miła i w ogóle fuj blee a kysz! Z drugiej jednak strony, bądź miły, to zamiast palca urwą ci całą rękę. I co tu niekiedy robić?
WIem że wpis może trochę nie składny i haotyczny, ale musiałam się gdzieś wypisać, bo jak już koleżanka po moim proszę przez drzwi do pacjentów słyszy że mam dość, to jest chyba naprawdę źle. Jak są pacjenci z którymi da się pogadać, pośmiać sie i w ogóle, to aż się chce codziennie wstawać i do tej pracy przychodzić. A teraz od tego tygodnia? Tragedia.
Konczę to narazie. Jestem pewna że to mi za niedługo minie. Każdy ma przecież jakieś chwile załamania i to nie oznacza, że już ma dość ogólnie pracy i najchętniej siadłby na tyłku. CO to to nie.
Trzymajcie się zatem. Pozdrawiam was wszystkich mimo zmęczenia ciepło.
co tam u mnie?
Witajcie kochani.
Dawno bardzo mnie tu nie było, więc równie po krótce opiszę wam co tam się u mnie zmieniło, a troszkę się zmieniło.
Zacznijmy może od tego że od stycznia mam dwie świnki morskie, w zasadzie dwóch chłopczyków, braci. Z początku miałam zamiar wziąć tylko jednego, ale mama mnie namówiła żebym rodzenstwa nie rozdzielała i w sumie dobrze się stało. Rosną jak na drożdżach.
Kupiłam sobie też etui do mojego tableta logitech type plus z klawiaturą, co bardzo teraz ułatwia mi pracę na tablecie i w sumie w domu, jeśli nie korzystam z komputera to siedzę właśnie na tablecie. Przynajmniej telefon odciążam.
Moja star warsowa fascynacja/hobby/pokręcenie rozwija się dalej do tego stopnia, że bardzo poważnie myślę o uczestniczeniu w co miesięcznych spotkaniach fanów. Byłam już bardzo blisko jechania na to spotkanie w lutym, tylko że niestety pojawiła się przeszkoda w postaci odwiedzin u babci i nie zdążyłam. Ale teraz już planuję jechać. Z początku z kimś bo jeszcze nikogo nie znam, ale już potem sama sobie będę jeździć. Nie boję się już tak tej samodzielności jak kiedyś.
W czwartek miałam taką bardzo stresującą sytuacje. Jechałam do pracy rano i wyobraźcie sobie stałam w tak ogromnym korku, że autobus który jedzie zwykle 20 minut wtedy jechał godzinę. Ale nie to było najgorsze. W trakcie drogi padł mi telefon i nie miałąm jak dać znać nikomu w pracy co się ze mną dzieje. W desperacji myślałam nawet o porzyczeniu od kogoś powerbanka, no ale słuchajcie, kto jeździ sobie rano z powerbankiem do pracy? No więc gdy w koncu dotarłam, po raz pierwszy biegnąc amatorsko z laską okazało się, że wszyscy już są postawieni na nogi, oparło się nawet o moją mamę, która prawie dostała zawału gdy zadzwonili do niej z wiadomością że nie wiadomo co się ze mną stało. Ja sama byłam tak roztrzęsiona, że dobrze że mi koleżanka już pierwszą pacjentkę masowała, bo ja bym nie dała rady bo tak mi ręce latały. Musiałam się uspokoić i zajęło mi to dobre kilkanaście minut. I nie ważne że mnie w pracy wytulili i powiedzięli że najważniejsze że nic mi się nie stało, bo oni już obawiali się jakiejś tragedii, ale ja czułam sie mega winna za nie naładowanie tego telefonu. Tak więc taka przestroga dla was. Ładujcie telefon gdy macie zamiar wyjść na dłużej z domu!
No i teraz najlepsza rzecz. Wiem już co dostanę bardzo przed wcześnie od mamy na urodziny, które dopiero w czerwcu, ale mama postanowiła że dostanę to już teraz. W sumie w ogóle sie tego nie spodziewałam. No więc na dniach mają mi wysłać paczkę z zamówieniem, w którego skład wchodzi śliczna i bardzo przydatna dla mnie torba ze star wars, w kolorze i ze znakiem ruchu oporu, dwa kubeczki, jeden z Rey a drugi z bb8. Koszulka taka bawełniana z krótkim rękawkiem, na której najprawdopodobnie jest zdjęcie Luke'a i Leii, oraz zestaw ośmiu 10 centymetrowych figurek, wśród których jest Luke, Rey, mistrz Yoda, Vader, Kylo ren i nie wiem kto tam jeszcze. Tak więc od jutra zacznie się codzienny rytuał sprawdzania maila w oczekiwaniu na realizację zamówienia.
I tym właśnie chciałam się z wami podzielić. Jeszcze w przyszłości chcę sobie powerbanka kupić i pendriva, no i miecz świetlny, tylko jeszcze nie wiem czy taki ze światłem i dźwiękiem czy taki najzwyklejszy. No i poluję na miecz Luke'a właśnie.
I to tyle tego wpisu. Piszę dalej kolejny rozdział Shayley, ale coś mi to bardzo powolnie idzie i chyba zepsuję jej pojedynek z Carlusem. W ogóle jestem kiepska w opisywaniu pojedynków, co było widać nawet w pierwszej części. W ogóle powiem wam, że czytając sobie tą pierwszą częśc doszłam do wniozku, że obrażam twórczość fanowską. To była kompletna przepaść w porównaniu z tym, co staram się napisać teraz. Strasznie mało wtedy wiedziałam teorii. Być może się czepiam i jestem zbyt samokrytyczna, no ale sorry, fakty takie, że nie da się wyskoczyć w nadświetlną będąc w polu grawitacyjnym planety jest chyba na tyle istotne, że nie może być inaczej. CHociaż sorry, Disney w przebudzeniu mocy pokazał że moze, kiedy Han SOlo skoczył w nadświetlną prościutko z hangaru.
To tyle mojego wywodu. Dałam przynajmniej jakiś znak życia.
Trzymajcie się i pozdrawiam was wszystkich ciepło.
Nie wiem czy pociagnę kiedykolwiek ten wątek z nowym ruchem oporu. Dałam sobie taki jakby fundament na wszelki wypadek, ale puki co brak pomysłów przyczynił się do tego ze konczę AHsoke. I tak pisałam ją dość długo. Tak więc uważajcie to za koniec tego fanfica.
Zapadła chwilowa cisza po jego słowach.
– Hej, ale ty mi powiedz jedno – odezwał się po chwili Annie. – Jak tobie udało się przeżyć w jednym kawałku, skoro tak jak powiedziałeś statek twój i snoke'a…
– On też został w jednym kawałku -odezwałam się zamiast Kylo. – Czyli to oznacza, ze tak naprawdę ocaliła ich obu ciemna strona, tak? Jest to możliwe?
– Nie słyszałem o takim przypadku – stwierdził po chwili mistrz Fisto.
– Być może, jeśli ma się silna wolę przetrwania, takie coś jest możliwe – odezwał się rycerzyk. – Jeśli czujesz tak silną złość, ze jest ona w stanie wytworzyć wokół ciebie taką ochronną tarczę…
– Chyba tak to było – odezwał się Kylo. – Pamiętam ze nawet nie poczułem bólu, nie wtedy. Ból był tylko przez chwilę gdy Snoke wyładowywał na mnie swoja złość.
– Może w tym coś być – odezwał się nagle Annie. – Wtedy gdy mnie zaatakowałeś… To też bolało. Sama siła twojej złości bolała, a wszyscy wiemy jaką Snoke jest… Znaczy był mendą.
– Mendą. – Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
– Czyli tak, Bena przed śmiercią ocaliła wtedy jeszcze ciemna strona tak? – Rey popatrzyła po wszystkich.
– To jest możliwe… Chyba – odparł Annie. – Czytałem kiedyś, ze pewien sith, będąc wyrzuconym w przestrzen, poraniony i przebity na wylot mieczem jednak przeżył. Został znaleziony nie przytomny, ale żył. Więc to chyba taki bonus bycia sithem. Nie można cię tak łatwo wykończyć. –
Ra i Rey znowu się roześmiałyśmy, a po chwili dołączył do nas Kylo. Mistrzowie tylko pokiwali głowami, jakby się z tym zgadzali, bo zwyczajnie nie mają innego wytłumaczenia, a to które podsunął Annie wydawało się sensowne.
Cztery lata później.
Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Po zniszczeniu przez Kylo Snoke'a nastał w końcu pokój, który trwał do nie dawna, dopóki znowu nie doszły nas pogłoski o nowym, rodzącym się na nowo admirale, napadającym na mniejsze układy w celu zasiania paniki. Śledząc wiadomości w holonecie wiedziało się takie rzeczy. Wszyscy jedi rozpierzchli się po galaktyce, czekając na odpowiedni czas by się ujawnić. A ja zostałam wysłana na pewną misję. Nie sama.
– Będziemy chyba lądować – odezwałam się w końcu do młodego pilota siedzącego obok mnie. Zaledwie to powiedziałam, z głośnika interkomu dało się słyszeć głos:
– Tu kontrola lotów na Circarpous III. Kim jesteś niezidentyfikowana jednostko i po co przybywasz? –
Mój towarzysz spojrzał na mnie i aktywował połączenie.
– Mówi Anakin Solo, rycerz jedi. Towarzyszy mi Ahsoka Tano, która również jest rycerzem jedi. Przybywamy w pokoju by spotkać się z pewnym ukrywającym się wśród was człowiekiem, sympatykiem jedi. Nazywa się Lor San Tekka.
– Nie uważasz ze trochę za dużo im powiedziałeś? – Spytałam z powątpiewaniem.
– Jeśli chcemy żeby nam ufali, nie możemy przed nimi ukrywać jakie mamy zamiary – stwierdził, a ja przyznałam mu rację.
To nie był już ten w gorącej wodzie kąpany Annie. Spoważniał, wydoroślał i był gotów poświęcić się w walce z raczkującym złem, podobnie jak ja. O uczuciu do mnie też już zapomniał. Nie mogłabym być ani z nim ani z Kylo, który po przemianie w Bena otwarcie już okazywał swoje uczucia Rey. A ja i Annie? Byliśmy serdecznymi przyjaciółmi, kimś w rodzaju przyszywanego rodzeństwa i zarówno jemu jak i mnie to pasowało.
– Jednostko jedi – zabrzmiał po chwili głos kontrolera. – Zezwalam na lądowanie, lądowisko numer 17 b. Nie zbaczaj z wyznaczonego kursu, bo inaczej otworzymy ogien.
– Zrozumiałem – odparł spokojnie Annie, po czym skierował się w stronę wyznaczonego lądowiska, prowadząc statek pewnie lecz spokojnie, bez żadnych dzikich manewrów.
Po całej procedurze lądowania udaliśmy się w miejsce wskazane nam przez Tekkę. Był kimś w rodzaju pustelnikiem. Nie wiedzieliśmy czy może nam przekazać jakieś informacje, ale zadanie to zadanie. Mieliśmy go prosić, by w razie potrzeby udzielił nam jakiegokolwiek wsparcia.
Czekał już na nas przed swoją chatką. Wiedziałam ze jest wiekowy, ale nie przypuszczałam ze aż tak bardzo. Spojrzał na nas uważnie z pod długiej brody.
– To wy jesteście tymi jedi – odezwał się, widząc nasze miecze świetlne u pasa. – Cieszę się że widzę w końcu wśród nich młodą krew. –
Skłoniliśmy się przed staruszkiem z szacunkiem.
– Nam również miło cię poznać – odezwał się Annie, wyciągając do niego rękę.
– Masz charakter swojego ojca – stwierdził Tekka, ściskając jego dłon. – Znam zarówno jego jak i twoją matkę. Dzielni z nich ludzie. –
Rzucił mi taksujące spojrzenie, podczas gdy Annie zamrugał oczami z zaskoczenia.
– Togrutanka – stwierdził. – Ta słynna AHsoka Tano. Nie da się ciebie nie poznać. No dobrze, wejdźmy może do środka, tam porozmawiamy. –
Zaprosił nas gestem do hauki i zaproponował nawet filiżankę kawu, którą Annie przyjął z lekkim zakłopotaniem, ja natomiast żeby nie urazić gościnności staruszka zdecydowałam się na gorącą czekoladę.
– No więc. – Tekka spojrzał na nas przez stół z nad parującego kupka. – W jakiej sprawie chcieliście się ze mną spotkać?
– Chodzi o to, ze dotarły do nas pogłoski o zniszczeniu kolejnych mniejszych układów przez tajemniczego admirała – zaczęłam.
– ostatnio nawet dotarł do układu Hostian – dopowiedział Annie, utkwiwszy swoje błękitne oczy w oczach Tekki. – Śledzimy wiadomości przez holonet, ale na moje, to oni mówią tylko to co chcą mówić, żeby jeszcze bardziej nie siać paniki. Chcieliśmy zasięgnąć wiedzy u źródła.
– Mówią, ze to ty jesteś takim źródłem – wpadłam Anniemu w słowo. – Siedzisz tutaj, obserwujesz co się dzieje…
– I w dodatku potrafisz przejrzeć człowieka na wylot – dokończył Annie.
Tekka uśmiechnął się, jakby nasze wyjaśnienia raczej go bawiły.
– Chcieliśmy po prostu prosić cię o pomoc – odezwał się po chwili milczenia jeszcze Annie. – Jesteś po naszej stronie. Jeśli przyjdzie nam walczyć z tym tajemniczym ktosiem… Będziemy potrzebować każdego wsparcia, bez względu na jego umiejętności we władaniu mocą. Nas jest tylko garstka. Słyszałeś o zniknięciu mistrza Fisto? Nie odnaleziono go do tej pory. Jeśli nasi mistrzowie będą tak ginąć bez śladu, nie pozostanie nikt kto by nas poprowadził. Mimo ze jesteśmy jedi, nie jesteśmy przecież najmądrzejsi. A ludzie tak nas właśnie odbierają. Myśla ze ochronimy ich przed wszystkim co złe.
– Anakin ma rację – dodałam. – Oczywiście będziemy działać, robić wszystko co w naszej mocy, ale nie jesteśmy w stanie zapobiegać wszystkiemu. My też możemy umrzeć, a żeby nie stało się to prze wcześnie musimy czasami działać z ukrycia, kamuflować się.
– I tu właśnie zmierzamy do sedna – odezwał się znowu Annie. – Gdybyśmy mogli tu zostać, pracować razem z innymi, żyć tutaj pod przykrywka, a w razie czego po prostu pomagać w ewakuacji mieszkańców, organizowaniu zapasów i tak dalej. Ty znasz na pewno takie kryjówki.
– Potrzebujecie mojej pomocy. – Tekka zamyślił się, patrząc najpierw na Anniego, potem na mnie, następnie znowu na niego. – W walce to ja wam się nie za wiele przydam, chociaż jeśli zajdzie taka potrzeba nie będę stał bezczynnie. Nie wiem za wiele drogie dzieci. Nie mam nawet pojęcia kim jest ten tajemniczy admirał, jakiej jest rasy, jak się nazywa, czy włada mocą czy nie. Działa bardzo podstępnie. Z tego co mówicie rozumiem, że i wy także zamierzacie działać podstępnie, z ukrycia, tak jak on. –
Oboje pokiwaliśmy głowami.
– Od kont zginął Snoke wielu myślało ze to już koniec – ciągnął dalej w zamyśleniu. – I był to koniec, zaledwie na cztery lata. W galaktyce nigdy nie będzie w pełni spokojnie. Ale naszym zadaniem jest unicestwiać zło w zarodku, kiedy tylko się da.
– I my właśnie chcemy to zrobić – odezwał się Annie. – Pokonać to nowe zło zanim nie rozwinie się tak jak rozwinął swój terror Snoke. Zanim kolejni ludzie nie skończą tak jak skończył kiedyś mój brat, a nie wszyscy maja na tyle silna wolę żeby się z tego wyrwać. No więc jak, możemy na ciebie liczyć? –
Spojrzał znowu na Tekkę, a ja odniosłam wrażenie ze wstrzymał oddech. Zależało mu na tej sprawie tak samo jak mnie.
Starzec spojrzał znowu najpierw na niego, potem długo na mnie, aż w końcu wyprostował się i powiedział pewnie:
– Dobrze, pomogę wam. Jeśli będzie trzeba zapoczątkujemy nowy ruch oporu i nowy bunt przeciwko złu. –
Chcę wam tylko powiedzieć, ze wyglada na to ze zbliżam się już ku koncowi Ahsoki. NIe wiem czy ten fragment nie wyszedł bardziej bajkowo, no ale skoro napisałam to wam wrzucam.
– Co się dzieje? – Spytałam, nie odrywając oczu od przyrządów kontrolnych, chcąc jak najszybciej się z tond wynieść. – Mistrzu, wiesz co się stało?
– Nie wiem. – Na chwilę na niego zerknęłam. Stał już pewnie, najwidoczniej doszedł już do siebie. – Znalazłem go w takim stanie. Myślę ze podświadomie wysyłał w mocy impuls który nas o niego doprowadził. I który jakimś sposobem najbardziej wyczuwała tylko Rey. –
Rey załkała cicho. Po raz pierwszy widziałam ją w takim stanie. Zawsze była twarda i silna, a teraz? Odnosiłam wrażenie, że chce się z tond wydostać jeszcze szybciej i bardziej niż ja i Anakin.
– Nie wiem co stało się Kylo – ciągnął dalej rycerzyk. – Ale wygląda tak, jakby stoczył walkę albo z samym sobą, albo z czymś jeszcze gorszym… Do diaska, po prostu wynieśmy się z tond i dojdźmy do tego! –
Posłuchałam go, wyprowadzając nas z atmosfery planety, której nawet nie mięliśmy okazji dobrze się przyjrzeć.
Rey przez cały ten czas nie wstawała z podłogi, nawet gdy Anakin zasugerował przeniesienie Kylo w inne miejsce. Gdy na moment na nią spojrzałam dostrzegłam, ze trzyma go za rękę, co podziałało na mnie jak kubeł lodowatej wody. Jednocześnie ciągle słyszałam jej słowa: "odpuść go sobie". Czyli właśnie dla tego miałam go odpuścić? Czyli właśnie dla tego Rey tak odrzucała Finna? Nic już z tego nie rozumiałam.
Przez całą drogę do świątyni Kylo ani na moment nie otworzył oczu, nie poruszył się, nawet nie odezwał. W końcu gdy wróciliśmy, od razu zajęła się nim uzdrowicielka, a my poszliśmy złożyć raport radzie. Nie wiele było do opowiadania, prawdę mówiąc ani mi, ani Rey nie chciało się za wiele mówić. Wyręczył nas w większości rycerzyk, a potem kazano nam iść i zregenerować siły.
Rey jednak tak chciało się spać jak mi napić się korelianskiej brendy. Opadła na łóżko i zaczęła bezgłośnie płakać.
– Rey, o co chodzi, powiesz w końcu? – Podeszłam i usiadłam na brzegu jej łóżka.
– O co chodzi, o co chodzi! Dalej tego nie rozumiesz? – Spojrzała na mnie, lecz po chwili uspokoiła się całkowicie.
– Stało się cos strasznego. Nie wiem co, ale… On nie mógł zrobić sobie tego sam. Mistrz Skywalker mówił ze przecież ze statku nic nie zostało. Przecież nie mógł dokonać…
– Samozniszczenia? – Podsunęłam niepewnie. – A może? Może zrobił cos czego żałował i chciał…
– Przestan Ahsoko, przestan – żachnęła się. – Byłam u niego po tym gdy wyszłyśmy od rady. Uzdrowicielka powiedziała że jest w czymś w rodzaju śpiączki, spowodowanej olbrzymim bólem i… I skaleczeniem… Duszy. –
Ostatnie słowa ledwo dała radę wypowiedzieć.
– Skaleczeniem duszy? – Zamrugałam oczami. – Czyli to oznacza ze… Ze coś w nim się zmieni?
– Ahsoko, nie wiem tego-odparła bezsilnie. – Musimy czekać aż się obudzi… –
Ponownie urwała, jakby powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego, co ja akurat pomyślałam: – albo i nie… –
Przez resztę dnia spałyśmy, albo raczej usiłowałyśmy spać, co nie było w cale takie proste. Ciągle nie dawał mi spokoju natłok myśli i uczuć. Kylo, Anakin, Kylo, Anakin i tak w kółko. Nie wiedziałam już co czuje i do kogo. To było w tym wszystkim najgorsze.
Przez następne kilka dni stan Kylo nie poprawiał się ani trochę. Ja i Rey starałyśmy zachowywać się normalnie, nawet nam się to udawało, ale wieczorami nie było to już takie proste. Rey dawała się nawet pocieszać Finnowi, a on robił co w jego mocy, chociaż zauważyłam, ze zaczął śmiertelnie bać się Kylo, chociaż tamten leżał kilka poziomów niżej od niego i był nieświadomy niczego, wiec nawet gdyby chciał nie mógłby Finnowi zrobić krzywdy. Nikt nie wiedział jak będzie się zachowywał kiedy się obudzi, ja też nie, i to chyba było w tym wszystkim najgorsze. Ta nie pewność czyje oczy popatrzą na mnie po ich otwarciu. Oczy bezlitosnego sitha mordercy, czy przestraszonego i udręczonego… Bena. Tak, to nie był Kylo, Kyle czy Ky jak go nazywałam, to był Ben. A my, nazywając go nadal Kylo podtrzymywaliśmy w nim tą jego złą cząstkę, to jego straszniejsze, silniejsze ja.
W końcu, po tygodniu od tych wydarzen Rey wpadła do naszej sypialni, blada i śmiertelnie poważna.
– AHsoko – odezwała się do mnie. – Chodź, musisz to zobaczyć. Wszyscy musicie. On chce powiedzieć co się stało.
– Co? Jaki on… Obudził się? – Nie mogłam w to uwierzyć. Ostatni tydzień był dla mnie jedną wielka niewiadomą.
– Tak. No chodź. – Rey złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Pobiegłyśmy do centrum medycznego, w którym znajdował się mistrz Yoda, Anakin, Luke, mistrz windu oraz mistrz Fisto. Był tam jeszcze Annie, patrzący na brata tak, jakby chciał go przyłapać na kłamstwie albo uleczyć wzrokiem.
W końcu mój wzrok padł na niego. Kylo leżał z otwartymi szeroko, pustymi oczami. Był jeszcze bardziej poznaczony bliznami niż zwykle, co dowodziło jak ciężką walkę stoczył… Nie wiadomo nawet z czym.
– Cześć… – zaczęłam niepewnie, nie wiedząc jak się do niego w sumie wrócić. Spojrzał na mnie i otworzył jeszcze szerzej oczy. Chyba mnie poznał.
0 Cześć Ahsoka – odezwał się cicho, łagodnie. Miał zadziwiająco miękki głos jak na kogoś, kto właśnie wygrał walkę o własne życie, być może niszcząc przy tym wiele innych istnień.
– Jest na środkach uspokajających – wyjaśniła mi Rey szeptem. – tak na wszelki wypadek. Nikt nie wie jakby się zachowywał bez nich. –
Prawda była taka ze Rey spędzała przy nim najwięcej czasu. Była jedyną osoba po za uzdrowicielką i mistrzami, która nie bała się do niego podejść na odległość mniejszą niż wyciagnięcie ręki.
– No więc? – Zaczął cicho mistrz Windu. – Opowiesz co się stało?
– Poczekaj – szepnęła Rey, po czym podeszła do Kylo i spojrzała mu w oczy.
– Powidz – odezwała się łagodnie i to go chyba ostatecznie przekonało. Dostrzegłam Anniego, który stanął obok mnie, nadal wpatrując się z napięciem w twarz brata.
– No wiec… – Kylo uniósł się lekko by na nas wszystkich spojrzeć. Nadal mówił niezwykle łagodnie. – Wtedy w tę noc kiedy… Poszedłem do Anakina… –
Wskazał Anniego, który odruchowo zamrugał oczami.
– Chciałem się zemścić… Za wszystkich… Za was. Za Rey ze musiała być tam na Jakku… Kiedys. Za Ahsokę ze… Przez tyle czasu była sama… Za mistrza Skywalkera który… Któremu zabito Matkę… –
Teraz to Anakin odruchowo zacisnął ręce w pięści.
– Wiedziałem ze jestem w stanie to zrobić. Wymierzyć im wszystkim sprawiedliwość… Że jestem w stanie zakończyć to wszystko. Niewolnictwo, wojny, przemoc… Wszystko. –
Kylo mówił jakby w transie, jakby coś go przymuszało do tego.
– Anakin chciał mi w tym przeszkodzić – odjął znowu. – Zaatakowałem go i… Uciekłem. Doleciałem na Jakku, odnalazłem Uncara Plutta, tych wszystkich którzy mieli na łasce tych ludzi… Zabiłem ich wszystkich… Wszystkich, cała planeta… Zamieniła się w asteroidy. CI którzy nie zdążyli uciec też zginęli. Nie panowałem nad tym… –
W ciszy dało się słyszeć jak Rey załkała krótko. Kylo chciał wyciągnąć do niej rękę, ale czujne spojrzenie mistrza Windu sprawiło, że opadł z powrotem na poduszkę.
– Nie ma już Jakku, nie ma Plutta… Nie ma nikogo na tamtej planecie – ciągnął dalej Kylo. – CI którzy uciekli… Ocaleli, ale nie wiem kto. Odleciałem z tam tond, ale wtedy zjawił się… Naczelny wódz Snoke. A ja… Miałem już dość, jego też. Bo wiedziałem ze przez niego są te wszystkie wojny, miedzy innymi przez niego. On powiedział ze go zawiodłem. Że musi mnie ukarać. Że właśnie po to mnie szukał, bo widział jak ciągnie mnie do światła. Powiedział że jestem nikim. Ale ja w cale nie czułem się nikim. Czułem się silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Ale on mnie ukarał. Nie pozwoliłem na to jednak długo. Jego moc i moja były tak silne, ze… Nasze statki po prostu się rozpadły. I wtedy… Wyciągnąłem swój miecz i przebiłem go nim. Zabiłem Snoke'a. To ostatnie co pamiętam. Następną rzeczą którą pamiętam to jest jak obudziłem się tutaj. –
Zaległa głucha cisza po jego słowach. Mistrzowie byli poważni i skupieni, Annie wciąż stał obok mnie, jednak teraz usta miał szeroko otwarte, Rey już nie płakała. Patrzyła na Kylo uważnie.
– Ben? – Odezwała się w końcu, a chociaż mówiła cicho, wszyscy się wzdrygnęli. – Ty mnie do siebie przyzwałeś, wiedziałeś o tym? Mnie, Ahsoke i mistrza Skywalkera. –
Spojrzał na nią, a w jego oczach odmalowało się łagodne zdziwienie.
– Rey. – Jego głos ścichł prawie do szeptu. – Wiesz przecież ze nie chciałem cię nigdy zabić. Chciałem tylko mieć ciebie po swojej stronie.
– No i teraz tak jest – odezwała się Rey. – Jesteśmy po tej samej stronie… Prawda? Skoro zabiłeś Snoke'a, to oznacza ze wygrało w tobie dobro, prawda? –
Spojrzała z nadzieją i powagą na mistrzów.
– Każdy kto wygra walkę z ciemną stroną jest w pewien sposób odkupiony – odezwał się po chwili Luke – Wygląda na to, że Kylo… To znaczy Ben… Że tak się stało też w jego przypadku.
– Kylo Renem już nie jest on – zawyrokował Yoda. – Z naczelnym swym wodzem walkę wygrał, sprzeciwić mu się zdołał i swoją dobrą część siebie, Bena Solo ocalić dał radę. Co prawda, niewinnych ludzi wielu na jakku zabił wcześniej… Hmm właśnie tak.
– Ale ukarany nie będzie za to chyba. – Rey spojrzała na Yodę.
– Rey. – odezwał się znowu Kylo. -Podejdź tu, chcę wstać. –
Gdy do niego podeszła wyciągnął ręce, uniósł się do pozycji siedzącej, a po chwili czubki jego palców dotknęły delikatnie jej twarzy. Rey nabrała gwałtownie powietrza i odruchowo chciała się cofnąć, ale po chwili znieruchomiała. Kylo w końcu odjął ręce od jej twarzy i wstał, stając obok niej. Popatrzył na wszystkich mistrzów, na mnie, następnie na Anniego, który chyba już nie mógł wytrzymać.
– Czyli… Mój brat wrócił do żywych tak? – Spytał i podszedł prosto do Kylo. – Dasz pione? –
Wyciągnął rękę, a wtedy Kylo uniósł swoją i faktycznie przybili sobie piatkę.
– Stang, ile ty masz siły – odezwał się Annie, rozcierając sobie czerwona dłon. Kylo odpowiedział leciutkim uśmiechem, po czym zwrócił się do wszystkich, a jego słowa, wypowiedziane dźwięcznie i pewnie zabrzmiały dziwnie uroczyście:
– Nie jestem już Kylo Renem. Nigdy nie naprawię tych słych rzeczy które zrobiłem nawet teraz, ale przynajmniej pozbywając się Snoke'a mogłem to zakończyć. Już mnie nikt nie zwiedzie na ciemna stronę, bo już nie ma kto. Nauczę się wszystkiego co straciłem przez te lata. Od teraz jestem Ben Solo. –
WItajcie. Wrzucam wam dłóższy fragment, bo nie mam go jak za bardzo podzielić na pół. Pisałam to przez kilka dni i prawdę mówiąc dość opornie mi to szło, nawet to ratowanie Kylo wydaje mi się troche naciągane, no ale sami ocenicie.
– Rey, co dokładnie powiedział ci Yoda? – Spytałam parę minut później, gdy już siedziałyśmy w kabinie pasażerskiej statku pilotowanego przez rycerzyka. Rozmawiałyśmy szeptem, jakby między nas wkradła się jakaś atmosfera tajemniczości.
– Powiedział, ze między mną a Kylo jest dziwna więź – wyjaśniła. – Wiem o tym już od dawna. To… Ta wizja którą miałam zanim do was przyszłam… To nie była do końca wizja… To wyglądało tak, jakby on się przede mną pojawił. Chwycił mnie za rękę. Widziałam jak ją trzyma, ale tego nie czułam, rozumiesz co mówię?
– Chyba tak – odszepnęłam. – Rey, ale dla czego on… On chce żebyś go odnalazła tak?
– Jest w potrzasku emocjonalnym – wyjaśniła przyjaciółka. – Znowu Snoke chce go zmanipulować, ale on… Walczy z tym, chociaż już prawie się temu poddał atakując Anniego.
– Mówisz to tak, jakbyś siedziała w jego głowie. – Gdy to powiedziałam, poczułam jak przechodzi mnie dreszcz.
– Ja sama tego nie rozumiem – wyjaśniła cicho Rey. Widać było że też ją to niepokoiło. – Ale jeśli to ma go ocalić… Jestem w stanie się na to zgodzić.
– Swoją drogą, Annie strasznie się wściekł nie? – Pytam, przypominając sobie jak się z nim rozstaliśmy. Odbiegł nachmurzony, nawet się z nami nie pożegnawszy przez domiar poczucia niesprawiedliwości i odrzucenia jego pomocy przez Yodę.
– Ano… Ale zobaczysz, przejdzie mu… Mam nadzieję. – Te ostatnie słowa Rey powiedziała nieco ciszej, jakby w cale nie była pewna czy Anniemu przejdzie.
Przez jakiś czas siedziałyśmy w milczeniu, każda pogrążona w swoich myślach. W pewnym momencie zobaczyłam jak Rey przymyka oczy, tak jakby znowu starała się nawiązać kontakt z Kylo i wyczuć gdzie on jest.
– Ahsoko – odezwała się nagle, a głos miała śmiertelnie poważny. – Powinnaś odpuścić.
– Że co? – Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Ona też otworzyła oczy, przyglądając mi się uważnie.
– Odpuść sobie go – powtórzyła, jeszcze bardziej poważnie niż do tej pory. – Kylo. On… On i ty… No sama pomyśl.
– Jejku, ty mówisz o tym? – Przez natłok myśli w ogóle zapomniałam o uczuciach żywionych do Kylo.
– Tak, o tym. – Rey założyła ręce na piersi, nadal świdrując mnie spojrzeniem. – Masz kogoś, kto chce się tobą zaopiekować. Z resztą… Sama się przekonasz, o ile już się nie przekonałaś. Myślisz że czemu Anniego tak poniosło? On nie wściekł się tylko dla tego ze Yoda nie pozwolił mu pomóc. Wściekł się, bo nie pozwolono mu lecieć z tobą by mógł cię chronić..
– Ale ja nie jestem dzieckiem, nie trzeba mnie chronić – zaprotestowałam gwałtownie.
Rey chciała mi coś odpowiedzieć, lecz nagle wzdrygnęła się i znieruchomiała, jakby poraził ją jakiś elektryczny impuls. Ja natomiast siedziałam obok niej, kompletnie ogłupiała jej słowami, nie wiedząc z kąt ona to wszystko wie.
Nagle zobaczyłam jak zrywa się i biegnie w stronę sterowni z krzykiem:
– Mistrzu Skywalker! Zejdź! Ja wiem gdzie on jest! –
Zerwałam się, wpadając po chwili jak burza do sterowni za Rey. Dostrzegłam jak Anakin zrywa się odruchowo z fotela pilota i staje obok mnie.
Rey natomiast opadła na fotel niemal bez tchu, wyciągnęła ręce w stronę konsoli sterowniczej i prawie od razu zaczęła wpisywać jakieś współrzędne, korygując kurs wyznaczony przez Anakina.
– Gdzie my lecimy? – Odważyłam się spytać w końcu.
– Na Raxus prime – odpowiedziała Rey pospiesznie.
– Co? – Mój mistrz gwałtownie machnął ręką, po czym opadł na fotel drugiego pilota obok Rey. – Na to śmietnisko? Przecież to jeszcze gorsza dziura niż Jakku. O nie, teraz naprawdę mam co do tego złe przeczucia.
– Wiem, ale musimy tam lecieć. – Z tonu głosu Rey wynikało, ze ona też tego nie rozumie i nie jest to jej jakieś widzi mi się.
– Wprowadziłam już współrzędne, nastawiłam autopilota i… Musimy czekać. – Wzięła spazmatyczny oddech. – I wypatrywać naszej kanonierki. Mistrzu Skywalker, będziesz w stanie ją poznać?
– Mnie pytasz? – Zrobił wielkie oczy. – Te kanonierki nie raz ratowały mi życie. Nie mógłbym zapomnieć ich wyglądu. –
Rey wyraźnie się uspokoiła.
– Wiecie co? – Postanowiłam wyrazić na głos swoje obawy. – To wszystko jak na razie wydaje mi się zbyt proste.
– Proszę cię, oby dalej takie było. – W głosie Rey brzmiała teraz ponura determinacja. – No chyba ze masz ochotę walczyć z Kylo, albo być światkiem jak rozpyla nas na atomy po dziesięciu układach.
– Pamiętasz nasze pościgi za grivousem? – Zagadnęłam rycerzyka. – Albo za Dooku? I do tej pory jakoś żyjemy.
– Ahsoka! – Rey i ANakin spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
– Wyobraź sobie, że Kylo to teraz Grivous i Dooku w jednym – odezwał się Anakin. – Jeśli zaatakował własnego brata, to nie cofnie się przed niczym.
– Wiem. – Spuściłam nieco z tonu. – Przepraszam. Już jestem cicho. Nic już nie mówię. –
Faktycznie byłam już cicho, pogrążona w ponurych myślach.
Wydawało mi się ze czas zwolnił. Zerkałam nerwowo na chronometr przy tablicy kontrolnej, nie mogąc uwierzyć ze ten czas jednak posuwa się do przodu, że nanosekundy zmieniają się w sekundy, które następnie zmieniają się w minuty. Jedna… Druga… Trzecia… Stang, dla czego do tej pory nic się nie dzieje? Rey bębniła nerwowo palcami w pulpit sterowniczy, a Anakin zaciskał rękę na drążku akceleratora z taka siłą, ze nawet mięśnie twarzy mu się napięły.
W końcu, nie mogąc tego dłużej znieść usiadłam z podwiniętymi nogami na podłodze, zamknęłam oczy i zaczęłam powoli i spokojnie oddychać, chcąc pogrążyć się w medytacji, która dodałaby mi sił i pewności siebie, których na razie niestety nie miałam. Bałam się, chociaż tego nie chciałam. Bałam się o Rey, o rycerzyka, o Kylo no i o siebie. Musiałam pozbyć się tego strachu, a rycerzyk zawsze powtarzał mi by w takich momentach po prostu zanurzyć się w mocy.
Zerknęłam na niego kątem oka. Nadal był podenerwowany. Nie wyglądał jakby zanurzał się w mocy. Trzymał w ręce komunikator i pisał bardzo szybko i pospiesznie jakąś wiadomość. Rey natomiast siedziała cicho. Widziałam ze ona również usiłuje się skupić, ale od czasu do czasu wzdrygała się, a gdy na nią spojrzałam zadrżała.
– Czuje się jakby przeżywała to jeszcze raz. – usłyszałam po chwili jej cichy głos. Nie mówiła ani do mnie ani do rycerzyka, mówiła to bardziej do siebie.
– Co? – Rycerzyk wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na Rey. – CO proszę?
– Nie mistrzu… Nic nie mówiłam. – Rey spojrzała na niego. Miała szeroko otwarte oczy, którymi patrzyła na nas prawie nierozumiejąco.
Zaległa głucha, pełna napięcia cisza, która trwała na tyle długo, ze zdążyłam się już do niej przyzwyczaić. W końcu, po około trzydziestu minutach jak dojrzałam na chronometrze, umieszczone na konsoli sterowniczej światełka zaczęły migać na czerwono.
– Wychodzimy z nadprzestrzeni – odezwał się Anakin. – Rey, mam ci pomóc?
– Nie, nie trzeba – odparła pełnym napięcia głosem. Wchodzimy w atmosferę raxus prime. –
Zaczęliśmy lądować, wypatrując przy okazji choćby najmniejszego śladu Kylo.
– Czujecie to? – Spytałam nagle, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego jak mi zimno. I to nie było zwykłe zimno. To był ten rodzaj chłodu, który charakteryzował ciemną stronę.
Anakin w odpowiedzi pokiwał głową, a Rey wzdrygnęła się. Biedna chyba odczuwała to dwa razy mocniej niż my, takie przynajmniej sprawiała wrażenie.
Ponownie zaległa cisze. W końcu dostrzegłam za iluminatoram jakiś dziwny kształt.
– Widzicie to? – Spytałam. – Tak coś jest.
– Chyba raczej ktoś – poprawił mnie ANakin. – Wygląda jakby się katapultował.
– O nie – szepnęła Rey, przyspieszając i zmierzając w tamtym kierunku. – O nie… Mistrzu Skywaker, to on.
– Co? – Spytałam zaskoczona. – Wygląda jakby wisiał w powietrzu.
– U stang! – Rycerzyk chyba pojął powagę sytuacji. – Rey, katapultuję się za nim. Jeśli go nie złapię… Nie wracajcie po mnie.
– Ale… – Zaczęłam.
– Mistrzu, ja nie o to chciałam… – Rey urwała, a mnie przeszedł dreszcz gdy zobaczyłam znajoma linkę w palcach mojego mistrza, która miała go posłać albo na pewną śmierć, albo na ocalenie Kylo… O ile to w ogóle był Kylo.
– Niech moc będzie z wami – odezwał się rycerzyk. – Głowa do góry, zobaczymy się za raz. Rey, już! –
Rey zniżyła statek jeszcze bardziej, a Anakin po chwili wyleciał z niego z gracją, z rozłożonymi szeroko rękami. Byłam pewna, że kontrolował ten lot przy użyciu mocy.
– Jak on się tu z powrotem dostanie? – Spytałam Rey, która była Blada i wyraźnie przerażona.
– Podlecę pod niego – odpowiedziała, a głos ku mojej uldze miała pewny.
– Rey, komunikator! – Przypomniałam sobie w sama porę, aktywując swoje urządzenie i mając nadzieje ze ANakin też ma swój przy sobie.
Po raz kolejny zapadłą cisza. Rey krążyła niespokojnie dookoła, wypatrując choćby najmniejszego poruszenia, a ja zerkałam przez iluminator.
– Albo czujniki powariowały, albo wykryła coś po przez podczerwien – odezwała się nagle Rey. – Wynika z tego ze on albo oni są…
– Ahsoko! – Dobiegł mnie z komunikatora głos rycerzyka. A więc on żyje…
– Widzimy cię – odpowiedziałam. – Masz go?
– Mam! Pospieszcie się!
– Rey, leć tam gdzie wskazują czujniki – rozkazałam. – On tam jest, ja to po prostu wiem. –
Rey nie wahała się ani chwili. Natychmiast skierowała się w stronę źródła ciepła.
– Otwórz właz – rozkazała, a ja zerwałam się, otworzyłam właz i niemal w ostatniej chwili uchwyciłam czubki palców sztucznej ręki mojego mistrza.
– Rey, zejdź jeszcze niżej – zawołałam, a ona znowu mnie posłuchała. Sylwetka Anakina urosła mi w oczach. Gdy statek był już na odpowiedniej wysokości, poczułam jak puszcza moja rękę, a po chwili ląduje na pokładzie, trzymając jeszcze jedną postać, której nie rozpoznałam. Rey jednak krzyknęła na jej widok.
– AHsoko, dasz radę… – Urwała, wskazując mi bez słowa fotel pilota.
– Czy dam radę nas z tond zabrać? – Wpadłam jej w słowo. Pokiwała głową.
– tak, myślę że tak – Odpowiedziałam. Prawdę mówiąc nie chciałam być świadkiem tego dramatu, nie bez pośrednio.
Gdy Rey opięła pasy i wstała. Ja natychmiast zajęłam jej miejsce.
– Co ze statkiem? – Spytałam Anakina, który właśnie się podnosił.
– Rozwalony – odpowiedział. – Rozpyliło go na cząsteczki. Tylko to z niego ocalało.
– Ben – usłyszałam nagle cichy, płaczliwy głos. Gdyby nie widok Rey, pewnie bym nie poznała ze to ona. Płakała, klęcząc nad leżącą przy niej nieruchomą postacią, a ja dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, ze po raz pierwszy usłyszałam, jak nazywa Kylo po imieniu. Jak ktokolwiek nazywa go jego prawdziwym imieniem.
po długiej przerwie wrzucam wam koleją część Ahsoki, skonczoną dosłownie chwilę temu. Postaram się w ciągu najbliższych dwóch tygodni urlopu pisać teraz więcej, a może nawet wreszcie juz to skonczyć, bo mam juz pewną koncepcje na zakonczenie.
– I co teraz? – Zagadnął Anakin, gdy wyszliśmy we trójkę na ciemne i puste korytarze. – Jeśli oni nie pozwolą nam szukać Kylo, to…
– Anakin, spokojnie – odezwała się cicho Rey. – Może oni naprawdę mają rację. Przecież zarówno ja jak i ty wiemy, jaką mocą on dysponuje. Może faktycznie chcieli nas uchronić. Kylo to nie Ventres.
– No tak, to nie Ventres – przyznał Anakin. – Ale nie lubię, gdy traktuje się mnie jak dziecko.
– Nikt tego chyba nie lubi – westchnęła Rey.
Ja natomiast nie odzywałam się ani słowem. Nie miałam siły nawet z nimi rozmawiać. To co się stało było dla mnie zbyt niespodziewane. Przecież jeszcze wczoraj z Kylo było wszystko w porządku. Dla czego teraz zaatakował ANakina? Dla czego powiedział mu to co powiedział? Nie umiałam tego wszystkiego pojąć.
Przez resztę nocy nie spałam zbyt dobrze. Prawdę mówiąc w ogóle nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, bijąc się z najczarniejszymi myślami. Sądząc po tym co wywnioskowałam Rey też nie spała. Też robiła dokładnie to samo co ja, a nawet być może trochę płakała. Chciałam się jakoś do niej odezwać, ale nie bardzo wiedziałam co mogłabym jej powiedzieć żeby ją pocieszyć.
Z ulgą nawet powitałam nowy dzień. Wstałyśmy z Rey prawie że jednocześnie.
Gdy jakiś czas później poszłyśmy obie na śniadanie, po gorączkowych szeptach wywnioskowałyśmy, że wszyscy albo wiedzą, albo podejrzewają kto kryje się za tym nocnym atakiem. I wszyscy mówili o jednej osobie. Kylo Ren. Teraz było wyraźnie widać tych, którzy mu nie ufali.
Wychodząc z jadalni spotkałyśmy Anakina Solo. Biedak również miał podkrążone oczy i wyglądał tak, jakby był chory.
– Hej wam – odezwał się słabo. – Wiecie już coś?
– Wiemy chyba tyle co ty, sądząc po twoim pytaniu – odpowiedziała Rey. – Może pójdziemy i się dowiemy od Yody co dalej? –
Ledwo jednak to powiedziała, gdy dostrzegłam idącego w naszą stronę rycerzyka ze śmiertelnie poważną miną.
– Mistrzu – Zagadnęłam, wychodząc mu na przeciw, podczas gdy Anakin i Rey pochylili głowy z szacunkiem. – Wiadomo już coś? Kto leci szukać Kylo?
– Ahsoko. – Rycerzyk z ciężkim westchnieniem zatrzymał się, zaciskając prawą rękę w pięść. – Polecisz ze mną. Rada tak postanowiła.
– A ja? – Oburzyła się Rey.
– Mistrz Yoda uważa, że powinnaś tu zostać i kształcić się dalej – odparł rycerzyk.
– Ale… – Rey chciała zaprotestować, lecz w tej chwili przerwał jej Anakin junior:
– A ja?
– Ty… Też masz zostać. – Rycerzyk wyrzucił wraz z tą odpowiedzią kolejne ciężkie westchnienie. – Mistrz Yoda twierdzi że to zbyt niebezpieczne.
– Acha jasne, zbyt niebezpieczne dla nas – żachnął się Anakin. – Dla AHsoki jakoś nie?
– Anakinie! – Rycerzyk podniósł nieco głos. – Ahsoka walczyła razem ze mną w wojnie. Tak tak wiem, ty też, ale… Proszę bardzo, wykłócaj się z Yodą a nie ze mną. Nie ja to postanowiłem. –
Dąsy Anakina wyraźnie go rozzłościły.
– Mistrzu – zaczęłam nie pewnie. – Ale co my mamy zrobić? Przecież my nawet nie wiemy gzie Kylo jest.
– Jeśli lata po galaktyce kanonierką wyposażoną w kompletne uzbrojenie – odezwał się Rycerzyk – w takim razie musimy wziąć ze sobą oddział klonów.
– Czyli jak za tamtych czasów? – Spytałam żartobliwie.
– O nie. – Anakin Solo był nachmurzony jak nigdy do tond. – Idę porozmawiać z mistrzem Yodą. Ja też chce lecieć. Chcę pomóc. Będziesz potrzebował drugiego pilota. –
Rycerzyk wzruszył tylko ramionami.
– To twoja decyzja co zrobisz – odpowiedział. – Gdyby to chodziło o Ahsoke, mógłbym jej zabronić. Tobie nie mogę, ponieważ nie jesteś moim padawanem. Idź, rozmawiaj czy co tam chcesz. Ja po prostu zrobię to co będzie trzeba. –
W normalnych okolicznościach cieszyłaby mnie kolejna misja u boku rycerzyka, ale w obecnej chwili chciało mi się raczej płakać. Zwłaszcza gdy widziałam jak Anakin Solo odmaszerował iście po żołniersku.
– Mistrzu Skywalker – odezwała się niepewnie Rey. – A ja co mam robić?
– Wracaj do swojego mistrza – odparł rycerzyk już łagodniej. – I nie martw się. Radzie chodzi o to, żebyś ponownie nie wpadła w łapy ani Snoke'a, ani Kylo'rena, tym bardziej gdy teraz… Jest w takim stanie w jakim jest. Nie zapominajmy że Snoke też gdzieś się czai. Ja i AHsoka już mięliśmy z nim doczynienia.
– Ja… – Zaczęła Rey, ale Rycerzyk uciszył ją gestem ręki:
– Wiem że ty też. Dla tego nikt nie chce cię na to narazić. Wracaj Rey. Wszystko będzie dobrze. Nic się Ahsoce przy mnie nie stanie, pod warunkiem że będzie się mnie słuchać. –
Rey z westchnieniem zkinęła głową, podeszła do mnie i na krótką chwilę obie się przytuliłyśmy.
– Wróćcie cali – szepnęła cicho.
– Nie martw się – odszepnęłam. O dziwo, ale przynajmniej na razie się nie bałam. Przeszłam razem z rycerzykiem przez tyle niebezpieczeństw, że wiedziałam że nic mi przy nim nie grozi. I jemu przy mnie też nie. Ocalę go przed wszystkim, choćby przed samą śmiercią.
Rey odwróciła się, spojrzała na nas po raz ostatni i odeszła, a ja przez chwilę poczułam się tak, jakbym miała już jej więcej nie zobaczyć. Ale przecież tak nie będzie. Przecież ją zobaczę, na pewno.
W następnej chwili niemal wpadł na mnie Anakin Solo. Nie był już nawet zły. Był wściekły.
– Lecieć nie możesz, zbyt niebezpieczne to jest – warknął, udając sposób wypowiedzi mistrza Yody. – Stanging kliffing nakazy! –
Po raz pierwszy słyszałam, by pozwolił sobie zakląć w obecności innego mistrza.
– Anakin. – Rycerzyk położył mu rękę na ramieniu. – Rozumiem twoje wzburzenie. Sam zareagowałbym podobnie na twoim miejscu, ale nakaz to nakaz. Nie możesz tak po prostu lecieć, bo wtedy…
– Wiesz gdzie to mam? – Anakin naprawdę nad sobą nie panował. – Myśli że nie pakowałem się już w większe poodoo. Yoda… Kliffing Yoda.
– Anakin. – Teraz to ja usiłowałam go uspokoić. – Wiem ze to ciężkie, ale wściekanie się naprawdę nic ci nie da. Jeśli Yoda kazał ci zostać, no to musisz zostać.
– Odezwała się ta która została gdy było trzeba – odciął mi się.
– Dobra, trafimy czas – uciął rycerzyk.
Nagle dostrzegłam biegnącą w naszą stronę Rey. Zbiegała po stopniach, przeskakując po dwa na raz z taką prędkością, że gdyby nie pomagała sobie mocą na pewno połamałaby nogi.
Zatrzymała się przed nami łapiąc szybko oddech, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie że ona płacze.
– Ky… Kkyylo – wykrztusiła, przełykając łzy i panując nieco nad sobą. – Ja… Ja muszę lecieć z wami… Mistrzu Skywalker, muszę…
– Rey, co się stało? – Wyciągnęłam rękę i położyłam na jej ramieniu. Drżała.
– Widziałam go. – odezwała się po chwili. – Miałam wizję. Wołał mnie… Mnie, nie kogoś z was… Tylko ja jestem w stanie was do niego doprowadzić i nad nim zapanować.
– Z kąt masz pewność że to nie pułapka Snoke'a? – Spytał rozsądnie rycerzyk.
– Nie wiem… Ale Kylo… On nie da mi zrobić krzywdy. Jestem jedyną osoba która może nad nim zapanować. –
Mówiła chaotycznie, co przydawało jej słowom jeszcze większej prawdy i większego sensu. Przypomniała mi się nagle wizja którą miałam kiedyś. Wizja Kylo z Rey w objęciach. Czy rzeczywiście aż tak bardzo mu na niej zależy, ze tylko ona może wywrzeć na niego jakiś wpływ?
– Idź do mistrza Yody. – Rycerzyk położył jej rękę na ramieniu, a ja zdałam sobie sprawę z tego, ze stoję w pewnej odległości od nich. Sama nawet nie wiem kiedy się odsunęłam.
– Idź, powiedz mu o wszystkim – powtórzył Anakin, zdejmując rękę z ramienia Rey i odsuwając się od niej.
Ona tylko skinęła głową, odwróciła się i odeszła.
– Czyli i tak musimy czekać – westchnęłam.
– Mam co do tego złe przeczucia – stwierdził ponuro Anakin. – Ale musimy zaufać mocy. Ona tym wszystkim pokieruje. –
Rey nie było przez jakieś piętnaście standardowych minut. W koncu gdy do nas wróciła, na twarzy miała wymalowane zdecydowanie.
– Mistrzu Skywalker, lecę z wami – oświadczyła. – Mamy mało czasu. –