Cztery lata później, gdy Luke i Leia mięli po osiemnaście lat, Leia weszła pewnego dnia do pokoju brata i zobaczyła, że ten ślęczy, wypełniając stosik papierów na jego biurku.
– Co ty robisz? – Spytała. Stanęła tak, ze zobaczyła swoje odbicie w szybie drzwi. Była naprawdę podobna do matki. Długie, ciemne włosy spływały jej aż do pasa, w brązowych oczach płonęła stal i niezłomność i nawet drobna budowa nie była w stanie jej tego odebrać.
Uśmiechnęła się do siebie i odwróciła, spoglądając na brata, który patrzył na nią z czymś w rodzaju dzikiej euforii. Z pod grzywy rozczochranych, piaskowych włosów spoglądały na Leię jasno-niebieskie oczy. Podobnie jak ona sama, Luke też nie odznaczał się wysoka posturą. W porównaniu do siostry był wysoki, lecz w porównaniu z mężczyzną, mierzącym ponad metr osiemdziesiąt był raczej średniego wzrostu.
Zdaniem Leii, jeśli teraz nie ślęczał razem z Biggsem i resztą swoich znajomych, brudząc sobie ręce smarami z różnych maszyn, to oznaczało, ze w jego życiu dokonał się jakiś przełom.
– Podejdź i sama zobacz. – Usta Luke'a wygięły się w radosnym uśmiechu.
Leia podeszła i przyjrzała się leżącemu na wierzchu kawałkowi flimsiplastu.
– Luke Skywalker, podanie o przyjęcie do akademii imperialnej – przeczytała. – Luke, zamierzasz iść do akademii?
– Razem z Biggsem – odpowiedział.
– Ehh ten Biggs – westchnęła cierpko Leia. – Robisz wszystko to co on. Małpujesz od niego. A co z… –
Ściszyła głos do szeptu.
– Co z naukami Obiwana?
– To nie dla mnie. – Luke spuścił oczy na papiery. – Nie dam rady być taki jak nasz ojciec.
– Nie dasz rady, bo sam w to nie wierzysz – odpowiedziała Leia z mocą, prostując się jak struna. – Mama wie? –
Luke pokiwał głową.
– A wuj i ciotka? –
Luke ponownie pokiwał głową.
– Wujek Owen nie wygląda na zadowolonego, ale nic nie mówi. Pewnie by mi odradzał gdyby mnie wychowywał. Ale tego nie robi, więc też nic nie mówi. Leia, nie chce spędzić całego życia zakopany w tej stercie piachu.
– Wiem – przyznała Leia. Poklepała brata po ramieniu.
– Mam tylko nadzieję, ze po tej akademii imperialnej zobaczę cię jeszcze w jednym kawałku, kadecie Skywalker – stwierdziła na w pół żartobliwie, odwróciła się, falując długimi włosami i odeszła, czując jak rozdzierają ją sprzeczne uczucia. Duma i poirytowanie. Śmiech i strach.
– Czy on zawsze musi zgrywać takiego bohatera? – Pomyślała w duchu, schodząc na dół po schodach.
– Musi zgrywać bohatera – odkrzyknął jej z góry głos brata, a ona aż się na chwilę zatrzymała. Potrząsnęła głową, prychnęła i poszła dalej, pozostawiając życie brata w jego własnych rękach.
Category: moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem
Ubrana na brązowo postać zbliżyła się do oniemiałych ze strachu Luke'a i Leii, lecz przyglądała im się raczej ciekawie. Był to człowiek. Mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Miał ogożałą od słońca twarz, a z pod krzaczastych brwi spoglądały ciekawie bystre i mądre oczy.
Luke'a nagle olśniło. Widywał czasami tego człowieka przelotem,`rozmawiającego z matką. Nazywała go Obiwanem. Chciał to jakoś przekazać siostrze, ale nie zdążył, ponieważ mężczyzna odezwał się pierwszy:
– Z kąt u licha się tu wzięliście? Macie szczęście że jeszcze żyjecie. –
Leia spojrzała na niego nieufnie.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho. – I co to było? To co przepędziło tych ludzi pustyni?
– To był ryk smoka kreit – Zauważył Luke, opuszczając nieco rękę z maczugą.
– Masz rację. – Obiwan uśmiechnął się. – To ja. Musiałem ich przepędzić, inaczej zmieniliby was w miazgę i nawet to by wam nie pomogło. –
Wzkazał na maczugę, którą Luke w tym momencie upuścił na ziemię.
– Ciężkie – poskarżył się. – Ty jesteś Obiwan prawda? Widziałem pare razy jak mama z tobą rozmawiała. Ty jesteś tym pustelnikiem, który mieszka za morzem wydm.
– Ponownie masz rację. – Mężczyzna uśmiechnął się do chłopca.
– Potrafisz udać ryk smoka kreit? – Spytała Leia, nad którą wzięła górę ciekawość.
– Tak. – Obiwan spojrzał na nią. – No dobrze, dość tych pogaduszek. Odprowadzę was do domu, żebyście znowu się na nich nie natknęli. CO ty w ogóle robicie?
– To Luke – zawołała Leia.
– Bawiliśmy się – zaczął tłumaczyć chłopiec. – No i…
– I się zgubiliście – wpadł mu w słowo Obiwan.
– Powiesz o wszystkim mamie? – Spytał Luke.
– Powinienem. – Oczy mężczyzny spoważniały. – Ale zważywszy na wasze ogromne szczęście nie powiem. Oszczędzimy waszej mamie nie potrzebnych nerwów.
– A ciocia i wujek? – Dopytała Leia.
– Zostanie to między nami – odparł Obiwan. – A teraz chodźcie.
– Dziękujemy ze nas uratowałeś – odezwała się cicho Leia, prostując się z nagłą godnością.
– Drobiazg. Tak naprawdę podziękuj swojemu bratu. Ja tylko pewnym zbiegiem okoliczności zjawiłem się w pobliżu i trochę pomogłem. A teraz wracajmy do domu. –
Ujął bliźnięta za ręce, po czym wszyscy troje skierowali się w stronę domu.
Tak mijały kolejne lata, w trakcie których Luke i Leia unikali już jak ognia nieznanych sobie zakamarków pustyni. Mieli prawdę mówiąc inne zajęcia. Luke spędzał bardzo dużo czasu ze starszym od siebie chłopcem z sąsiedniej farmy. Biggsem Darklighterem, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i którego uważał za swojego bohatera. Leia natomiast potrafiła przesiadywać godzinami, słuchając opowieści swojej matki na tematy innych ras. Im była starsza, tym bardziej garnęła się do polityki, natomiast Luke był marzycielem, wypatrującym okazji, by wyrwać się z tego zamkniętego dla niego świata, wydającego mu się porzuconym i zapomnianym przez wszystkich.
– Biggs – zagadnął pewnego dnia przyjaciela. Obaj ślęczeli w niewielkim pomieszczeniu za domem wuja i ciotki Luke'a, które pozwolili mu przeznaczyć sobie na cos w rodzaju warsztatu. Luke trzymał tam śmigacz i swojego podniebnego skoczka, którego właśnie z Biggsem naprawiali.
[ Powiedz mi. Co my tu jeszcze robimy? CO ty tu jeszcze robisz?
– To co trzeba Luke – odpowiedział poważnie Darklighter. – Posłuchaj. Masz dopiero dziewięć lat. Jeszcze wszystko przed tobą. Jeśli tylko sobie na to nie pozwolisz, to nie utkniesz w tej kupie piachu na zawsze.
– Ale wujek Owen tak chce – przyznał smutno Luke.
– Wujek Owen, wujek Owen – zniecierpliwił się Biggs. – A co na to twoja matka?
– Mówi, że sam będę wiedział co robić i kiedy – odparł Luke. – Leia bez przerwy siedzi w książkach. Leci niedługo na Alderaan by tam się uczyć, wiesz? Nie będzie jej. A ja? Mi zostaje jak na razie szkółka w Anchorhead.
– Którą najpierw skończ – uciął starszy przyjaciel. – Pamiętaj, ze nie robisz tego wszystkiego dla wuja, ciotki, matki czy nawet Leii. Robisz to dla siebie.
– Chcę zostać pilotem, chcę z tond odlecieć – pożalił się Luke.
– I będzie tak, mówię ci – odpowiedział Biggs. – Ostatnio widziałem tego pustelnika zza wydm. Tego Obiwana. Przyszedł do waszego domu, wezwał wujostwo i matkę i długo gadali. Chyba nawet się o coś sprzeczali.
– Co ty mówisz? – Luke z wrażenia wypuścił z dłoni statecznik, który właśnie miał umocować na właściwym miejscu.
– Nie podsłuchiwałem – przyznał Biggs. – Wiem tylko ze padło twoje imię. –
Luke westchnął cicho.
– Jak zwykle pewnie dowiem się ostatni – odezwał się markotnie.
Lata nadal mijały. Bliźnięta dorastały, co raz bardziej upodabniając się do rodziców. Z zapartym tchem śledziły informacje w holonecie, opowiadające o okrutnych morderstwach, jakich dokonywał darth Vader.
– Jeśli kiedyś go spotkam – odezwał się Luke zapalczywie pewnego razu, patrząc na odziana w czerń i zamaskowana postać – to go zabiję. Za to wszystko co on robi. Przecież ci ludzie są niewinni! –
Padme położyła tylko wtedy dłoń na ramieniu syna. Przez jej głowę przelatywały setki myśli. Luke jest tak podobny do ANakina… Anakin był dobrym człowiekiem, a osoba, na którą teraz patrzyła jest doszczętnie zła. Pochłonęła dobrą i kochającą osobę jaka był ANakin, pozostawiając Dartha Vadera. Luke pałał nienawiścią nie do swojego ojca, tylko do kogoś, kto jego ojca zniszczył.
Gdy Luke i Leia mieli już po czternaście lat. Leia wystąpiła po raz pierwszy, przemawiając publicznie jako anonimowa przedstawicielka jednego z uciskanych przez Vadera światów. Mówiła tak mądrze, używając tak trafnych argumentów, że okrzyknięto ją niemal od razu najmłodszą przywódczynią rodzącej się dopiero rebelii, która miała sprzeciwić się Vaderowi i jego zwolennikom.
Natomiast Luke, za zgodą matki dwa razy w tygodniu odwiedzał Obiwana, który opowiadał mu o tej tajemniczej sile zwanej mocą i uczył podstaw posługiwania się mieczem swietlnym. Luke odziedziczył tą broń po swoim ojcu. Miecz był smukły, wyważony i sprawiał, ze Luke'owi dobrze trzymało się go w ręku. Jego laserowa i śmiercionośna klinga była grubości ludzkiego kciuka i miała kolor niebieski.
– Od czego zależy ten kolor? – Spytał Luke, trzymając ową broń w ręku po raz pierwszy i kciukiem dezaktywując ostrze.
– Miecz rycerza jedi jest jakby jego częścią – odpowiedział cierpliwie Obiwan. – Ten kto go konstruuje, wkłada w to całe swoje serce, oddanie i cząstkę samego siebie. To kim jesteś, odwzorowuje twoja broń. Zauważyłeś jaki kolor ma klinga Vadera?
– Czerwony – odpowiedział bez wahania Luke.
– Otóż tak – odparł Obiwan. – Czerwony jest kolorem krwi. Nie służy do obrony, lecz do ataku. Natomiast rycerz jedi używa broni tylko i wyłącznie do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– Czyli Vader jest złym jedi – stwierdził Luke.
– Źli jedi. – Obiwan przygryzł w zamyśleniu wargę. – Nazywają siebie sithami. Wygląda na to, ze Vader jest jedynym i ostatnim z nich. Nim się urodziłeś wydał rozkaz zamordowania wszystkich rycerzy jedi.
– W tym mojego ojca. – Luke zamrugał powiekami. Czuł na sobie dziwną odpowiedzialność, trzymając w ręku broń, która należała kiedyś do jego ojca, którą według opowieści Obiwana jego ojciec wygrał tyle starć i wojen. Dla Luke'a Anakin Skywalker był bohaterem, kimś kogo chciałby naśladować. Czuł się jednak zbyt słaby, by kiedykolwiek mu dorównać.
Następnego dnia oboje przeżyli przygodę, która dla maleńkich dzieci mogła się skończyć niemal że tragicznie.
Było późne popołudnie. Oboje bardzo się nudzili i w końcu ubłagali dorosłych o to, by pozwolili im się przejść.
– Ale nie odchodźcie za daleko – krzyknęła za nimi Padme, gdy uradowani wybiegli przed dom.
– I wracajcie szybko – dodała ciotka Beru.
– Dobrze – odkrzyknęli chórkiem, po czym puścili się biegiem przez farmę swojego wujostwa.
– Zobacz jaki ciepły piasek – zawołał z radością Luke, zdejmując buty i skarpetki i zanurzając stopy w rozgrzanym piasku.
– Znowu będę brudna – pożaliła się siostra.
– Nie będziesz – zapewnił ją żarliwie Luke.
Po chwili ona również go posłuchała, a chwilę później oboje gonili się radośnie, piszcząc przy tym z uciechy.
Nagle Leia zatrzymała się, utkwiwszy oczy gdzieś w dali.
– Zobacz – szepnęła do brata, który poszedł za jej przykładem, a uśmiech zniknął z jego buzi niemal od razu.
– Co teraz zrobimy? – Spytał strwożonym szeptem. W ferworze zabawy oboje zapędzili się w rejony pustyni, których jeszcze nie znali.
– Zgubiliśmy się. – Buzia Leii na moment wykrzywiła się do płaczu, lecz mała szybko odzyskała hard ducha. – Może zawołamy kogoś?
– Przecież tu nikogo nie ma. – Luke przypadł do ziemi i położył się płasko, zerkając w dal. – Ale wydostaniemy się z tond, zobaczysz. –
Leia zerknęła na brata nieufnie, podczas gdy on wstał i pewnie wspiął się na jedną z wydm.
– Mama będzie zła – zauważyła Leia. – Będzie, zobaczysz jak bardzo. I to będzie twoja wina znowu. –
Luke nie odpowiedział, ponieważ zauważył coś, co naprawdę go zaniepokoiło.
– Zobaczysz jak wrócimy do domu – ciągnęła dalej Leia. – Powiem wszystko mamie. Nie będziesz wychodził z miesiąc, tylko wujkowi będziesz pomagał przy farmie, zobaczysz…
– Cicho – uciszył ją Luke. – Zamknij się.
– Co? – Leia aż zapowietrzyła się ze złości. – CO do mnie powiedziałeś?
– Żebyś była cicho. – Luke odwrócił się, trzymając palec na ustach. – Chyba nie chcesz żeby cię usłyszeli.
– Co ty mówisz? – Spytała Leia, nadal zła i obrażona do żywego.
– Ludzie pustyni – odszepnął Luke.
Dopiero teraz Leia zrozumiałą powagę sytuacji i zamilkła. Niepewnie wspięła się na tą sama wydmę gdzie jej brat i stanęła obok niego, wypatrując to, co dzieje się w dole.
– I co teraz? – Spytała, a w jej głos wkradła się nutka strachu. – O jej, ale ci się dostanie…
– Padnij. – Luke chwycił siostrę za rękę i pociągnął za sobą na ziemie. Upadli oboje i przytulili się do siebie w obronnym geście.
W dole widać było rząd dziwnych i wielkich stworzeń, których dosiadali ludzie, od stóp do głów owinięci różnymi szmatami. Nad głowami trzymali olbrzymie maczugi, zdolne ogłuszyć i zabić dorosłego człowieka.
– Może ich przestraszymy? – Szepnęła z nadzieją Leia. Uniosła wolną rękę, a kamień, znajdujący się tuż obok niej drgnął. Nie był to jakiś znaczący ruch, lecz wystarczył na tyle, by kamień zsunął się po stromym zboczu wydmy.
– Są dziesięć metrów przed nami – odszepnął Luke.
– S kąt to wiesz? – Spytała Leia.
– Nie wiem. – Spojrzał na nią bezradnie. – A ty wiesz co teraz zrobiłaś? Jak to zrobiłaś? –
Spojrzała na niego i potrząsnęła głową, aż jej ciemne włosy zafalowały.
Bliźnięta nie były jeszcze na tyle świadome by wiedzieć, ze posługują się mocą, którą odziedziczyły po swoim ojcu. Nie mogły o tym wiedzieć, ponieważ nie miały nawet pojęcia o tym, że ich ojciec żyje. Dorośli jednogłośnie ustalili, że będą wyjaśniać dzieciom, ze ich ojciec zginął, ze został zabity przez dartha Vadera. Tak więc im mówiono, a oni w to wierzyli.
W tej chwili leżeli jednak przy sobie, patrząc z przerażeniem, jak w ich kierunku zbliżają się ludzie pustyni, którzy nie zawahają się ich zabić gdy ich tylko zobaczą. Sztuczka Leii z kamieniem w cale nie odwróciła ich uwagi. Mało tego, w ogóle tego nie zauważyli.
– Nie ruszaj się – syknął Luke do Leii. – Nie wydawaj z siebie żadnego dźwięku. –
Chwycił kolejny kamień, będący w jego zasięgu. Zacisnął na nim palce tak, jakby od tego samego zależało jego życie. Nie przeszkadzało mu nawet to, ze kamień był zdecydowanie za duży dla jego małej rączki. Wiedział tylko jedno. Musiał bronić siebie i siostry. I zrobi to gdy ludzie pustyni się pojawia.
Nadeszli w końcu. Ten, który był na samym przedzie zauważył bliźnięta i zatrzymał się.
Odwrócił się do pozostałych, a następnie cała grupa zaczęła porozumiewać się ze sobą mruknięciami i chrząknięciami, których dzieci nie potrafiły zrozumieć. Dotarł do nich jednak ogólny wydźwięk i to im wystarczyło.
Ludzie pustyni zatrzymali się zdezorientowani, gdy nagle z przeraźliwym bojowym okrzykiem wyskoczyło na nich coś małego, rzucając w ich stronę kamień. Był to Luke, który nie świadomie napędzany strachem dokonał czegoś, co w jego wieku było nie możliwe. Wyskoczył w górę jak piłeczka, zawisając w powietrzu tuż przed twarzą najbliższego tuskena i wymachując rączkami. Kustanii z rozbawieniem przyglądali się tym popisom, wiedząc ze ta małą istota nie wyrządzi im żadnej krzywdy, natomiast ich banthy postąpiły kilka kroków w przód, najwyraźniej chcąc stratować Leię, która właśnie podnosiła się z ziemi.
Nagle maczuga jednego z jeźdźców samoistnie wyrwała mu się z ręki i wylądowała w dziecięcej dłoni Luke;a, w którego w tej chwili wstąpiła niezwykła pewność siebie. Nie był już bezbronny. Nie wiedział jak to zrobił, ale udało mu się zdobyć broń jednego z przeciwników.
W tej samej chwili dało się słyszeć straszliwy ryk, który sprawił ze nawet Leia, stojąca już w podobnej pozycji, w jakiej stał jej brat zamarła. Ludzie pustyni popatrzyli na siebie zdezorientowani.
Ryk powtórzył się ponownie. Napastnicy w jednej chwili uderzyli w swoje banthy, a te posłusznie zawróciły i pognały z powrotem w kierunku, z którego przyszły.
Luke tym czasem opadł na ziemie jak piórko. Wylądował na stopach, lecz pod wpływem wyczerpania i ciężaru maczugi, którą nadal ściskał w ręce osunął się na kolana.
Leia w tym momencie zapomniała o dąsach na brata i podbiegłą do niego.
– Co ty zrobiłeś? – Spytała pełna podziwu. – Jak ty to… Zrobiłeś?
– Nie wiem – odpowiedział zmęczony chłopiec, przymykając lekko oczy. Sam nie wiedział dla czego czuje się tak wyczerpany i opadły z sił.
– Luke. – Leia nagle chwyciła go za rękę i pociągnęła. – Wstawaj, szybko. Ktoś tu idzie. –
Luke z trudem podniósł się z ziemi, po czym spojrzał wraz z siostrą z przerażeniem na odziana w długą szatę postać, idącą prosto ku nim.
Tak minęły dwa tygodnie, w trakcie których Padme walczyła z wszechogarniającą ją rozpaczą z powodu straty męża i ojca jej dzieci. Dziećmi tym czasem opiekowały się Mon Mothma, żona Baila Organy Breha, oraz zaprogramowany do tego celu android C3-PO.
Jednak, gdy bliźnięta miały już dwa i pół tygodnia, Padme całkowicie wydobrzała. Wróciła do życia dzieki tym dwóm małym istotkom, obiecujac sobie, że otoczy je miłością i opieką, bo przecież na to zasłógiwały. Nie mogły zostać same w tym bezdusznym świecie, w którym powoli strach zaczął zasiewać Darth Vader. To już nie był Anakin Skywalker. Padme widziała nie raz jego wizerunek w holonecie. Ta wysoka, ubrana na czarno i odziana w panceż postać nie była Anakinem. Zaczęła nawet sobie wmawiać, że Anakin zginął tam, na planecie mustaphar, w gejzerach wrzącej lawy, która całkowicie go strawiła.
Yoda natomiast postanowił, że Padme wraz z dziećmi uda się do jedynej rodziny, jaką dzieci posiadały. Na planecie Tatooine mieszkał przyrodni brat Anakina Owen, wraz ze swoja żoną Beru. Zgodzili się oni przyjąć matkę z dziećmi, zwłaszcza że pare lat temu spotkali już Padme i znali ją.
Tak więc dzieci dorastały wśród piaszczystych wydm i w niemal bezlitosnej temperaturze pustynii. Rozwijały się nadzwyczaj szybko, co dawało tylko dowód na to, jak silna jest w nich moc.
W wieku dwóch lat nie tylko już bardzo dobrze mówiły, ale doskonale rozumiały co im się przekazywało. Padme często obserwowała je ukratkiem, gdy się bawiły lub przegadywały. Luke był małą figurką Anakina. Miał te same niebiezkie oczy i jasne włosy, podobnie jak Anakin garnął się do latania i mechaniki. Ba, nawet charakter miał podobny. Leia natomiast była kopią Padme. Rozważna i odpowiedzialna, o brązowych włosach i takich samych oczach. Padme wyczuwała, że gdy jej córka dorośnie, podobnie jak ona zajmie się polityką.
Owen i Beru Larsowie pokochali dzieci, pomagając Padme w ich wychowaniu. Ponieważ o wiele bardziej znali tą bezduszną planetę, ostrzegali dzieci przed rużnymi jej niebezpieczeństwami.
Pewnego wieczoru bliźnięta wróciły tak zziajane i wytażane w piasku, że trzeba je było natychmiast wykąpać.
– Zobacz mamusiu co on mi zrobił! Zobacz! – krzyczała piskliwie Leia, celując oskarżycielsko palcem w brata. W jej długich włosach zalegało pełno piasku.
– To nie ja – zaprotestował Luke. – Mogłaś się nie wywracać i nie upadać! Mówiłem ci przecież że ta wydma jest stroma!
– Akurat, mówiłeś – odcięła się Leia. – Wytażam cię jutro, zobaczysz.
– Zobaczysz czy ci pozwole! – Luke wykrzywił się drwiaco do siostry.
– Mamo, mogę ja wrzucić bombelki? – Spytała Leia z nadzieją, gdy wanna była już pełna ciepłej wody.
– Nie – zaprotestował Luke. – Ty wrzucałaś bombelki wczoraj!
– Ale ty mnie ubrudziłeś – odkrzyknęła Leia. – Mamusiu! –
Stojący obok Padme zdezorientowany robot c3-PO zwrócił na matkę swoje fotoreceptory, gdy tym czasem dwie pary małych rączek wyciagało się po niewielką bryłke, którą Padme trzymała w dłoni. Gdy wrzuciło się ją do wody, pod jej wpływem zaczynała się roztapiać, wytwarzajac przy tym kolorową pianę z bombelkami, którą dzieci bardzo lubiły.
– Przykro mi, ale żadne z was nie wrzuci dzisiaj bombelków – orzekła Padme. – 3-PO to zrobi.
– Ale mamo – zawołała Leia.
– Dla czego? – Spytał Luke.
– Ponieważ się kłócicie – odpowiedziała Padme. – Leia nie chce ustąpić bratu, a ty Luke podobno ją wytarzałeś w piasku.
– Nie prawda – zawołał Luke, tupiąc ze złością nóżką. Po chwili zaczął głośno płakać, a Leia poszła w jego ślady.
– O jejku, o jejku – westchnął android, słysząc dwa donośne głosy, dajace popis swoich umiejętności przekrzykiwania jeden drugiego. – Paniczu Luke, Panienko Leio, uspokujcie się. –
Leia jako pierwsza urwała swój wrzask, lecz z czystej złośliwości ochlapała androida wchodząc do wanny, w której było już pełno kolorowej piany.
Po nieznośnym rytuale kompania, oboje dzieci zostało położone do łóżek.
– Ciociu Beru – zawołał Luke na tyle głośno, by było go słychać aż na dole, gdzie przebywali dorośli. – Chcę pić!
– Ja też – dodała Leia. Chwilowo bliźnięta zawarły rozejm i przestały się już kłócić.
– Wiesz co? – Spytał Luke kilka minut później, gdy odprawili wyraźnie zmartwionego 3-PO, chcącemu opowiedzieć im jedną z bajek ze swojego licznego zasobu, jaki został mu zaprogramowany. – Wiesz kim będę w przyszłości?
– Rycerzem jedi – odpowiedziała siostra ironicznie, wychylajac buzie z pod kołdry, żeby spojrzeć w pełne żarliwej nadzieji oczy brata.
– Może… – Luke przeciągnął to słowo w zamyśleniu. – Ale na pewno będę pilotem wiesz? I będę latał po galaktykach, wszystkie je zobaczę.
– Acha – mruknęła kąśliwie Leia. – A ja zostanę w takim razie królową tatooine i będę jeździć na tych ogromnych banthach.
– Nie wolno ci – zawołał ze zgrozą Luke. – Na Banthach jeżdżą ci ludzie pustyni. Jak się nazywają? Ky… Tys… Tuskeni. Wójek Owen mówił że są bardzo, bardzo, naprawdę bardzo niebezpieczni. Zabiją cię jeśli ukradniesz im banthe.
– Nie prawda – zachnęła si Leia. – Wujek Owen przesadza. Na pewno sobie z nimi poradzę. Jestem taka jak mama, a mama nigdy się nie poddaje. Nigdy. Poza tym mam ciebie. Jesteś ode mnie starszy, więc musisz mnie bronić-
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, nie świadomi tego, że po schodach na górę zakradli się dorośli, by podsłuchać tą zabawną wymianę zdań. Słuchali paplaniny dzieci z rozbawieniem, natomiast dzieci zasneły dopiero wtedy, gdy zjawił się ponownie 3-PO, używając swojej zdolności emitowania z siebie wszelakich dźwięków i uspał je, wygrywając na delikatnych tonach pozytywki melodię znanej kołysanki, którą nie raz nuciła im do snu matka lub ciotka Beru.
Witajcie.
Zostałąm zainspirowana do zaczęcia czegoś nowego. Przepraszam że tak chwilowo zaniedbałam Ahsokę, ale narazie brakuje mi na nią konkretnego pomysłu. Ale dokończę ja na pewno, a potem zrobię coś z padawanka jedi.
Puki co dzielę się z wami zaczątkiem mojej alternatywnej wersji tego, co mogłoby się dzieć pod koniec zemsty sithów i potem dalej. To tak dla tych, których dobiło, albo którym nie podobało się zakończenie autora, mówiące o śmierci Padme i osieroceniu dzieci. Dzielę sie z wami moja własną wizją.
Postaram się pisać to tak, zeby nawet ktoś, kto nie miał nigdy doczynienia z gwiezdnymi wojnami się odnalazł.
Tak więc miłego czytania.
Młoda kobieta leżała w pomalowanym na biało centrum medycznym, wyczerpana i bez jakiejkolwiek woli życia.
Nie była byle kim. Była szanowaną senator, politykiem, a niegdyś, gdy miała zaledwie 14 lat królową swojej rodzinnej planety.
Była też potajemnie żoną Anakina Skywalkera i właśnie miała urodzić dwójkę jego dzieci. Tuż po tym gdy Anakin, wykrzyczawszy jej prosto w twarz swoje szaleńcze idee o zawojowaniu światem po przez władzę i potęgę, odszedł od niej. Nie usłuchał jej błagania, by zawrócić ze złej drogi, ze ścieżki ciemnej strony, a na jej zapewnienie miłości odwrzasnął tylko jedno słowo: "kłamiesz!".
Od tej chwili Padme Amidala Skywalker stała się cieniem człowieka. Wydawało się, jakby Anakin po swoim odejściu zabrał ze sobą wszystko, co czyniło z Padme dobrą przywódczynię, łagodną i ciepłą osobę, dbającą o dobro swoich ludzi i przyjaciół, ale przede wszystkim to, że miała zostać matką. Że nosiła w sobie bliźnięta, które lada chwila miały przyjść na ten świat. Dobry czy zły? Bez Anakina wszystko nie było takie jak powinno.
Padme leżała wycieńczona na łóżku, przykryta tylko prześcieradłem. Przy jej łóżku stali wszyscy których znała i szanowała. Maleńki, pomarszczony i zielonoskóry mistrz Yoda, który był jednym z mistrzów zakonu jedi, do którego należał także Anakin. Tuż obok stał najlepszy przyjaciel oraz mentor jej męża, czyli Obiwan kenobi, a tuż obok jeden z jej przyjaciół sęnatorów, Bail Organa z planety Alderaan.
Wszyscy w napięciu przyglądali się jej, lecz ona była tego ledwie świadoma. Tak samo jak faktu, że koło niej cały czas kszątają się androidy medyczne, usiłując zrobić wszystko by ją ocalić.
Ale po co? Przebiegało jej mgliście przez myśl. Przecież Anakina nie ma. Nie ma jej miłości, więc po co żyć dalej?
– Straciła wolę życia – odezwał się jeden z automatów do zebranych. – Musimy szybko operować, jeśli chcemy uratować ją i dzieci.
– dzieci? – zdziwił się maleńki mistrz Yoda. Tak, on już wiedział o skrywanym sekrecie. O tym że Anakin Skywalker, teraz nazywający siebie darthem vaderem spłodził potomstwo, które może być albo w wielkim niebezpieczeństwie, albo owym niebezpieczeństwem stać się w przyszłości.
– Nosi bliźnięta – odpowiedział automat. Wszyscy spojrzęli po sobie.
– Obiwan… – Cichy głos Padme rozbrzmiał tak nagle, że wszyscy się wzdrygnęli. Mistrz jedi podszedł do niej i pochylił się nad nią.
– Walcz Padme – szepnął. – Przecież musisz. Jeśłi nie dla siebie, to zrób to dla dzieci, dla Anakina… –
Nie było mu łatwo mówić te słowa. Zwłaszcza po tym, gdy jakis czas temu zostawił Anakina w objęciach wrzącej lawy na pewną śmierć. Postąpił tak z kimś kto był dla niego jak młodszy brat. Znał przecież Anakina od dziecka, odkąd tamten miał dziewięć lat. Teraz, czternaście lat po ich pierwszym spotkaniu ich drogi się rozeszły. ANakin bywał często lekkomyslny i nieprzewidywalny, ale co najważniejsze, był dobrym człowiekiem i kochał Padme aż do szaleństwa. I to właśnie ta miłość go zniszczyła. Chęć chronienia jej za wszelką cenę uczyniła z niego człowieka, zdolnego zabić seego najlepszego przyjaciela i mistrza, byle tylko tamten nie przeszkodził mu w przekonaniu Padme do swoich racj. Do tego że najważniejsze są władza i potęga. Że dzięki temu można osiagnąć wszystko, nawet przezwyciężyć śmierć.
Z tych ponurych mysłi wyrwał Obiwana dotyk czyjejś ręki. Ta dłoń była drobna i natarczywie wciskała mu coś w rękę.
– Weź to – szepnęła Padme. – Weź i pilnuj… Za wszelka cenę. Wiesz? ANakin… –
Powróciła do tematu męża.
– Jest w nim jeszcze dobro. Ja to wiem, jestem pewna…
– Wyjdźcie narazie wszyscy – odezwał się android. – Dam znać gdy operacja dobiegnie końca.
– Trzymaj się Padme. – Obiwan powiedział to na odchodne, Bail Organa pokiwał tylko głową, a Yoda ani się nei odezwał, ani nawet nie podniósł ręki. Był pogrążony w mrocznych myslach. Należał do osób, które sprzeciwiały się temu, by Anakin Skywalker był szkolony na rycerza jedi. I o to jego przeczucia się sprawdzały.
– Obiwanie, co to jest? – Spytał nieoczekiwanie Bail, gdy wszyscy troje opuscili centrum medyczne. Obiwan dopiero teraz uświadomił sobie, że ściska w dłoni to twarde coś, co dała mu Padme i co najwidoczniej sama trzymała w dłoni przez cały czas.
Otworzył dłoń, na której widniał kawałek szorstkiego japoru. Pozbawiona konkretnego kształtu bryłka była teraz figurkż, wyrzeźbioną niegdyć przez palce dziewięcio-letniego dziecka.
– Anakin dał to Padme – odezwał się Obiwan, sam nie wiedząc czemu to mówi. – Po raz pierwszy mi to pokazała, ale widziałem pare razy jak nosiła to na szyi. Opowiadała, żę ANakin dał jej to wiele lat temu, gdy ledwo się jeszcze znali. –
– Wiedziałeś, że w ciąży senator Amidala jest? – Spytał nagle Yoda Obiwana.
– Dowiedziałem się dopiero nie dawno – odparł. – Mistrzu, co zrobimy gdy dzieci się urodzą? Co jeśli ANakin… –
Urwał. Ciężko mu było wypowiedzieć imię przyjaciela i ucznia. Moze gdyby nazwał go Vaderem zabrzmiałoby to bardziej obco?
– Jeśli lort Vader o potomstwie swym dowie się, hm? – Dokończył jego pytanie Yoda.
– Zakładając, że przeżył poparzenia – dodał Obiwan.
– Moc silna w nim jest – stwierdził Yoda. – I pomocnika wielkiego ma. Ocalić go zdoła, myslę. –
Jakis czas później w drzwiach ukazał sie droid medyczny, trzymający w ramionach niemowlę, którego płacz prawie natychmiast na ich widok się urwał. Był to chłopiec, cały i zdrowy.
– Możecie wejść – odezwał się robot swoim beznamiętnym głosem. – Dzieci przeżyją. Gożej z matką. –
Trzy minuty później na świad przyszło drugie z bliźniąt, tym razem dziewczynka. Podczas gdy android czyścił dziecko, pozbywajac sie nawet z jego twarzyczki śladów łez, maleńki chłopczyk spoczywał na brzuchu wycieńczonej matki, która jednak czule gładziła główke dziecka.
– Jak go nazwiesz? – Spytał Obiwan. Padme zamrugała powiekami. Maleństwo było tak podobne do ANakina… Zagawożyło cicho.
– Luke – szepnęła padme, drugą ręką obejmując malca. Był taki bezbronny, podobnie jak jego siostra, która teraz ucichła i była ruwnie spokojna jak braciszek.
Po chwili android delikatnie odebrał matce synka, a drugi z nich położył przy niej tym razem córeczkę, która wyglądała teraz niemal że komicznie z rozdziawioną szeroko buzią.
– Leia – szepnęła Padme. – Będziesz się nazywać Leia. –
Buzia zamknęła się po tych słowach, jak gdyby mała nie miała zamiaru protestować z powodu otrzymanego imienia.
– Kolejny Skywalker pojawił się – stwierdził Yoda. – Nie koniec jeszcze. Nadzieja nie umarła jeszcze być może. Ochronić dzieci trzeba nam.
– Padme, musisz dojść do siebie – stwierdził Obiwan z mocą. – Pomozemy ci. Przez ten czas gdy będziesz odpoczywała, ktoś na pewno zajmie się dziećmi.
– Znam taką osobę – odezwał się milczący do tej pory Bail Organa. – To współpracownica mojej żony, Mon Mothma. Ma rękę do dzieci.
– Za tem żona twoja i Mon Mothma dziećmi zajmą się – orzekł Yoda. – Moc w dzieciach silna będzie, ponieważ potomkami Skywalkera są one. –
Wszyscy przytaknęli w milczeniu.
– Gdy senator AMidala wydobrzeje, wraz z dziećmi uciekać musi – ciągnął dalej zielony mistrz. – W bezpiecznym miejscu ukryta będzie, tak, by Vader lub imperator nie odnalazł jej i dzieci. –