Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 7

Rozdział 7

Gdy już było po wszystkim i w sumie zaczęłam żałować, że wszystko tak szybko się skończyło okazało się, że jednak nie do końca jest po wszystkim.
– Chodź. – Julie pociągnęła mnie niecierpliwie za rękę. – Złap się mnie lepiej, żebyś mi się nie zgubiła. Chodź.
– Co się stało? – Zpytałam zaskoczona i wciąż wzruszona po koncercie.
– Lisa do nas macha – wyjaśniła moja siostra. – Chodź szybko. –
Po chwili jednak Lisa sama do nas zbiegła. Wzięła mnie ostrożnie pod rękę, na co Julie odsuneła się w tył, poczym poprowadziła powoli po schodach na scenę, a następnie przez ową scenę do nie wielkiedo pomieszczenia, które musiało być czymś w stylu garderoby albo kulis.
Julie weszła za nami, tak samo oszołomiona jak ja.
– Dziewczyny – odezwała się Lisa, puszczając mnie i zwracając się do pozostałych dziewczyn. – Poznajcie Lisę i jej siostrę Julie. To o nich wam opowiadałam, to jest ta niewidoma dziewczyna. –
Wszystkie po kolei podeszły i podały nam ręke.
– Lisa mówiła, że śpiewasz w jakimś zespole – odezwał się dziewczęcy głos, po którym rozpoznałam mairead carlin, wokalistkę, która pod koniec tamtego roku zastąpiła Chloe Agnew.
– Zgadza sie – odparłam. – Jeździmy po całej irlandii.
– No proszę – wtrąciła się Susan MCfadden. – To kto wie, może kiedyś na siebie trafimy.
– Acha, jeszcze z tym samym repertuarem – dodała Julie i wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
– Grasz na jakimś instrumencie, Lisa? – Zpytała mnie tym razem druga Mairead.
– Tak. Na fortepianie i na skrzypcach.
– Na skrzypcach? – W jej głosie zabrzmiało prawdziwe podekscytowanie. – Naprawdę? Od ilu lat? –
Szybko przeliczyłam w pamięci.
– Prawie od siedemnastu lat. –
Mairead westchneła z podziwem.
– Musiałaś w takim razie uczyć się od dziecka, tak jak ja.
– Zaczęłam się uczyć grać jak miałam 7 lat – wyjaśniłam.
– O widzisz? – Mairead klasnęła w ręce. – A ja gdy miałam 6. Rok w tę czy we wtę nie robi rużnicy.
– Tylko że ty jesteś starsza ode mnie – zaoponowałam. – I na pewno masz większe doświadczenie niż ja i…
– Poczekaj – przerwała mi sucho, poczym chwilę później wcisneła mi coś w ręce.
– Co to jest? -Zpytała, lecz ja już wiedziałam co trzymam.
– Skrzypce – odpowiedziałam jej odrazu.
– No właśnie, skrzypce – ucieszyła się Mairead, jakbym była jej uczennicą, która poprawnie wykonała jakieś trudne ćwiczenie.
– Mam do ciebie prośbe – odezwała się po chwili nizkim, poważnym głosem. – Zagraj coś. Nie chcę cię sprawdzać czy udowadniać, że jestem od ciebie lepsza, co to to nie, poprostu jestem ciekawa.
– Mairead – odezwałam siecicho, wodząc palcami po strunach, świadoma tego, że trzymam w rękach instrument należący do niej, do samej mairead nesbitt i że to ona sama prosi mnie żebym coś zagrała.
– Lisa, zagraj – rozległy się błagalne głosy również ze strony dziewczyn, które do tej pory rozmawiały sobie z Julie.
– A jak ci je rozstroje, Mairead? – Zpytałam z obawą.
– Spokojnie, nie rozstroisz – uspokoiła mnie. – Graj.
Czując, że być może wyjdę na głupka zaczęłam bez zastanowienia grać the coast of galcia. Był to pierwszy utwór jaki mi się nasunął.
Postawiłam sobie wysoko poprzeczkę, ponieważ ten utwór zkłada się jakby z kilku etapów. Najpierw wolno, na spokojnie, potem nieco szybciej, następnie jeszcze szybciej i żywiej, a na końcu całkiem szybko. Mairead mogło się fajnie mówić, miała już wyćwiczoną tą technikę i dlaniej nie było problemu grać tak szybko i jeszcze biegać ze skrzypcami po całej scenie, ja jednak miałam obawy czy sobie poradzę.
Ku mojemu zaskoczeniu poradziłam sobie jednak całkiem dobrze. I gdy skończyłam, wszystkie były pod wrażeniem.
– NO no. – Mairead poklepała mnie po ramieniu gdy oddałam jej skrzypce. – To się nazywa mieć klasę. Musiałaś mieć bardzo dobrego nauczyciela. Jesteś młodsza ode mnie, grasz krucej niż ja, ale jesteś równie dobra, może i lepsza. Ba, na pewno lepsza, ja nie mogłabym tak z zamkniętymi oczami.
– I kto to mówi – prychnęła Susan. – Ta, co nawet w nuty nie musi patrzeć jak gra. Gdzie tam w nuty, nawet na ręce sobie nie musi patrzeć.
– przestań – zkarciła ją Mairead. – Nie mówimy teraz o mnie.
– Lisa, Masz twittera? – DObiegło mnie nagle niespodziewane pytanie ze strony Lisy.
– Ta… Tak – odparłam zaskoczona.
– Chwila chwila – odezwała się nagle druga Mairead. – A jak ty w takim razie tweety czytasz i piszesz?
– W komputerze i w telefonie mam specjalny program, który odczytuje mi wszystko co w danej chwili znajduje się na ekranie – wyjaśniłam.
– Naprawdę? – Zdziwiła się Susan.
– Naprawdę – odparłam i jakby chcąc to udowodnić wyciągnęłam swojego wysłużonego sony ericsona.
– Xperia. – Zaintrygowana Susan podeszła, by bliżej się przyjżeć.
– Cii – uciszyłam ją, poczym rozsunęłam telefon.
– To rzeczywiście mówi – odezwała się Lisa. – I to całkiem ładnie mówi. –
Poczciwy pico tts, tak sobie pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
– I to rzeczywiście wszystko ci czyta? – Zpytała Mairead carlin.
– No wiesz, to co może przeczytać – wyjaśniłam. – Nie wszystko jest dla tego czegoś dostępne.
– Kurczę, ja tam nic nie widzę – ztwierdziła Susan. – Czyżbyś przyciemniła ekran do zera?
– Tak, żeby nie zjadał baterii. Mi ekran nie potrzebny. A jak coś widzącemu trzeba pokazać to rozjaśniam.
– Hej, Lisa – odezwała się nagle Julie. – My tu gadu gadu, za chwilę staniesz się z dziewczynami jak dobre przyjaciółki od wielu lat, ale licz się z tym, że dziewczyny pewnie też są zmęczone. –
Poczułam że chyba się rumienię. Nie wiem do końca jak to wyglądało na zewnątrz, w każdym bądź razie zrobiło mi się gorąco w okolicy twarzy.
– Oj tam, to żaden problem – odparła odrazu Lisa. – Mało kiedy można spotkać takich ludzi. Prawdę mówiąc, pierwszy raz spotkałam kogoś takiego.
– Nie tylko ty – dodała Mairead nesbitt. – Będzie z ciebie skrzypaczka na światową skalę.
– Dziękuję – odparłam lekko zmieszana.
– No w porządku – odezwała się Julie. – Nie będziemy więcej zabierać wam czasu. Ponad to, mama pewnie się już martwi.
– Dziewczyny – zawołałam nagle, gdy już miałyśmy wychodzić. – Czy ja mogłabym… Prosić was o autografy? –
Znowu chyba się zaczerwieniłam. Lecz im to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Mairead nesbitt szybko wyrwała kartkę z zeszytu, w którym jak mi wcześniej powiedziała zapisuje nuty, poczym wszystkie cztery się na niej podpisały. Ową kartkę podała mi Lisa, która na końcu mnie przytuliła.
– Lisa – syknęła do mnie Julie. – Dawaj telefon, zrobię wam zdjęcie. Oile dziewczyny nie mają nic przeciwko.
– Oczywiście że nie – zawołały zbiorowym hurem.
– To czekajcie, jak my to zrobimy? – Zastanowiła się Mairead nesbitt. – Żeby było widać Lisę, a my bardziej z tyłu.
– Niee, po bokach – zaoponowała Susan.
– Uspokójcie się – dodała Lisa. – Może zrobimy tak, że staniemy wszystkie w kółku i weźmiemy Lisę do środka? –
Ten pomysł wydał się najbardziej trafny. I o dziwo, z tego co powiedziała mi Julie wyszło całkiem fajnie i wyraźnie, żadna z nas nie zniknęła z pola widzenia.
– No i masz pamiątkę – ztwierdziła Mairead Carlin.
– Dziękuję wam – odrzekłam z wdzięcznością. – Naprawdę jesteście niesamowite.
– Miło to słyszeć – odparła Susan.
Nagle wpadłam na jeszcze jeden szalony pomysł:
– Lisa, mogę jeszcze zrobic sobie zdjęcie z tobą? – zpytałam.
– Oczywiście – odparła bez wachania i stanęła obok mnie.
– Ale słodko – zawołała Julie gdy Lisa mnie przytuliła. – No, uśmiechnijcie się teraz obie. Nie tak łzawo, co to ma być? o, pięknie. Bardzo ładnie wyszłyście, jak siostry. Lisa, wrzucisz na facebooka.
– Coś ty – zaprotestowalam. – Nie bez zgody Lisy. –
Lisa wybuchnęła śmiechem i puściła mnie. Jeszcze przez chwilę wydawało mi się, że czuję na policzku dotyk jej włosów.
– Rób z tym co zechcesz – odezwała się. – Każdy ma prawo mieć jakąś pamiątkę, a wspomnienia są najważniejsze.
– No pewnie – dodała Mairead nesbitt. – My też o tobie nie zapomnimy. Kto wie, może jeszcze nie raz się spotkamy?
– Mam taką nadzieję – Odpowiedziałam z uśmiechem.
Gdy po jakimś czasie wracałyśmy z Julie do domu obie byłyśmy zamyślone.
– Te dziewczyny są jednak fenomenalne – odezwała się w końcu moja siostra. – A Lisa? Gdyby nie ona nie poznałabyś ich wszystkich.
– Wiem – westchnęłam i doszłam do wnozku, że po mimo tego, że słucham w sumie każdego rodzaju muzyki, od rocka po przez pop i radiową komercję, na celtic kończąc to po dzisiejszym dniu jeszcze bardziej polubiłam Celtic Woman i jestem od teraz całym sercem z nimi.

I na tym konczy sie ta cała opowieść, bo tylko tyle się zachowało.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdzial 6

Aż się teraz wzruszyłam jak to poprawiałam. Chyba sobie przypomnę tą piosenke wymienioną na koncu, bo szczerze słuchałam jej tak dawno, że aż jej zapomniałam.

Rozdział 6

Nadszedł w końcu dziesiąty luty, czyli dzień oczekiwanego koncertu Celtic Woman.
Już o piątej byłyśmy z Julie gotowe, siostra jeszcze poprawiła mi włosy, żebym wyglądała jak należy i pozostało nam czekać.
O szóstej wyszłyśmy z domu, by pare minut później znaleźć się juz na miejscu. Wolałyśmy być przed czasem, jak argumentowała Julie żeby nie pozajmowali wszystkich miejsc i nam nie zostawili na samym tyle, bo z daleka opisywać byłoby gożej.
– Patrz Lisa, mamy szczęście – zauważyła cicho Julie. – Akurat wpuszczają. Jesteśmy jednymi z pierwszych, ale extra, będziemy sobie mogły siąźć gdzie nam pasuje.
– Już spokojnie – Ostudziłam jej entuzjazm. – Nie ekscytuj się tak.
– Słuchaj – szepnęła, gdy weszłyśmy juz na salę. – Ale żeśmy trafiły. Dziewczyny z Celtic Woman mają albo właśnie kończą próbe. Jakiś starszy koleś siedzi przy fortepianie. –
Pewnie Downes. Taka była moja pierwsza myśl.
Zanim zdążyłyśmy znaleźć jakieś miejsce,, Julie znowu się odezwała:
– Ooo jedna zchodzi ze sceny, ta taka ruda… chyba ruda, nie widzę dokładnie. Ale ma takie strasznie lokate włosy, dłógości mniej więcej twoich.
– Lisa – szepnęłam z przejeciem. – Lisa Lambe. –
Po odejźciu Chloe Agnew oraz Lisy Kelly, Lisa Lambe stała się moją ukochaną wokalistką grupy.
Julie tym czasem opisywała dalej:
– Ma na sobie taką dłógą suknie, ciemno-niebieską, tak, ta sukienka od bioder rozchodzi się w taki szeroki klosz, coś ala kielich. Włosy ma rozpuszczone i… –
Nagle urwała i wstrzymała oddech.
– Co? – Domagałam się odpowiedzi. – Co się stało?
– Lisa… – Głos Julie drżał. – Ona widzi twoją białą laskę.
– No i co z tego? – żachnęłam sie. – Czy to źle? Przecież to nie jest wstyd.
– Nie – odparła. – Idzie do nas. –
Zamurowało mnie przez chwilę, gdy ten moment zaskoczenia minął, pomyślałam sobie, że mojej siostrze albo coś się przywidziało, albo robi sobie żarty. Lecz po niedłógim czasie zdałam sobie sprawę z tego, że ona nie oszukałaby mnie w takiej sprawie.
Nagle Julie dała mi dyskretnego, lecz jednak mocnego kuksańca w żebra, poczym usłyszałam jak mówi beztroskim, luźnym tonem:
– Cześć Lisa, naprawdę miło mi cię poznać. Ja mam na imie Julie, a to jest moja siostra, też Lisa. –
Po tych słowach nakierowała moją ręke i po chwili poczułam w swojej dłonii inną dłoń, ciepłą i delikatną.
Ledwo mogłam uwierzyć w to co się w tej chwili działo.
– Mi też miło was poznać – odezwał się głos, należący do Lisy Lambe. To nie mogły być jakieś przesłuchy, naprawdę trzymała moją rękę w swojej i naprawdę do nas mówiła.
– Cześć Lisa – wybąkałam w końcu. Przez ten krutki moment gdy trzymałyśmy sie za ręce, moja nieśmiałość gdzieś zniknęła.
Odniosłam wrażenie, że Lisa chciała coś powiedzieć na temat mojej białej laski, jednak najwidoczniej postanowiła zachować tą opinię dla siebie.
W końcu jednak najwyraźniej nie mogła się powstrzymać i zpytała nie pewnie, czując chyba, po jakim cienkim stąpa lodzie:
– Przepraszam że zpytam, Lisa, czy ty… Od zawsze? Znaczy się… Nie widzisz od urodzenia?
– Tak – odparłam beztrosko, chcąc ją uspokoić. – Nic złego się nie dzieje, przyzwyczaiłam się do tego, potrafie z tym żyć. NIe zprawia mi przykrosci jeśli ktoś o to pyta, to dla mnie… Normalne.
– Normalne? – Jej głos prawie niezauważalnie, lecz jednak jak dla mnie niebezpiecznie drgnął. Wyciągnęłam nie pewnie ręke i dotknęłam jej ramienia w uspokajającym geście.
– Tak Lisa, normalnie – odparłam wciąż tym samym kojącym i cierpliwym tonem, jakbym była psychologiem i rozmawiała z pacjentem, pogrązonym w ciężkiej depresji. – Żyję jak każdy inny człowiek. Poruszam się sama, nie licząc oczywiście mojego narzeczonego. –
mówiąc to okręciłam laskę w palcach i roześmiałam sie. Lisa też się roześmiała, lecz mniej ochoczo niż ja i Julie, która się do nas dołączyła.
– No więc widzisz – kontynuowałam dalej. – Chodzę normalnie na próby zespołu, gram w nim, śpiewam…
– Śpiewasz w zespole? – W głosie Lisy zabrzmiało zaciekawienie.
– Tak – odrzekłam. – Nazywa się Irish angels, też jest nas cztery, też wykonujemy celtic, tak jak wy.
– Och! – Lisa teraz wyraźnie się ożywiła. Lecz nim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, z oddali dobiegł nas krzyk:
– Lisa, co ty tam robisz? Chodź tu, szybko!
– Tak… – Lisa podskoczyła, jakby ktoś ją oblał wiadrem zimnej wody, ale natychmiast się zreflektowała i odkrzyknęła:
– JUż idę, Susan! –
Po tych słowach uścisnęła nam jeszcze szybko rękę.
– ZObaczymy się jeszcze – szepnęła, trzymając moja dłoń w swojej. – Obiecuję, jeszcze dzisiaj. –
Poczym puściła moją rękę i pobiegła do pozostałych dziewczyn.
Julie westchnęła cicho.
– Jaka ona jest kochana – szepnęła. – Wiesz co Lisa? Ona chyba wyjdzie z siebie żeby się jeszcze z tobą zobaczyć. Widziałam to po jej oczach, chyba cię polubiła.
– Przestań – zaoponowałam szybko. – Ma takich na pęczki.
– Trele morele – odrzekła moja siostra. – Ale nie każdy fan Celtic woman jest niewidomy i w dodatku tak podobny do niej samej. Dobrze że jej wyjaśniłaś w czym rzecz, bo mało brakowało a biedaczka by się rozkleiła, a to nie byłoby fajne.
– Wiem – odrzekłam krutko i na tym nasza rozmowa się zakoczyła
Pół godziny później zaczął się koncert. Jak się już wcześniej okazało nie występowały tam tylko dziewczyny z Celtic Woman. Występowała tam także Heidi Talbot, ku niezadowoleniu Julie – Maire Brennan, której głos doprowadzał ją do szału.
– Ta Brennan śpiewa, jakby miała ostry atak padaczki – szepneła do mnie tak cicho, że nikt inny nie mógł jej usłyszeć, a ja ledwo ztłumiłam śmiech. Cóż, z drugiej strony czego tu się zpodziewać po ponad 60-letniej babci?
Jednak gdy przyszła kolej na Celtic woman przyłapałam sie na tym, że usiłuje wykryć w głosie Lisy jakieś emocje związane z naszą rozmową. Nic jednak nie wyczułam, jej głos był taki jak zwykle: ciepły, czysty i delikatny.
Denerwowało mnie troche, że większość piosenek zapowiadała Susan. Moim zdaniem troszkę za bardzo się rządziła. Odczułam więc pewnego rodzaju satysfakcję, gdy w końcu odezwała się Lisa:
– Piosenka, którą teraz wykonamy jest bardzo ważna, dla tego, ze nie wykonamy jej same. Tą piosenkę zaśpiewa wraz z nami chris de burgh, a piosenka nosi tytół "im counting on you". –
Ja już gdy usłyszałam nazwisko chris de burgh wiedziałam, co to będzie za piosenka. Znałam ją, była śliczna, a gdyby nie to, że na końcu Chris trochę za bardzo pokazał swoje możliwości wokalne, przekrzykując w ten sposób Chloe i Lisę to byłaby jeszcze piękniejsza.
Tym razem zamiast Chloe, której już w Celtic Woman nie było śpiewała Susan. Piękne połączenie. Mocny wokal Susan, oraz delikatny głos Lisy, na dokładkę jeszcze chris de burgh we własnej osobie. Chyba już wolałam wersje z Chloe. Wtedy jeszcze ona utrzymywała poziom tej piosenki, a teraz pozostała sama Lisa, z rozdzierającym wokalem Susan i jeszcze głośniejszym na końcu rykiem Chrisa. O przepraszam, zapomniałam jeszcze o Mairead, która ani troche nie zmieniła swojej techniki gry na skrzypcach. Jednak całość była wzruszająca.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 5

Rozdział 5

Tak minął styczeń, w trakcie którego nie działo się nic godnego uwagi. Nadszedł luty, który zapowiadał się ciekawie i intrygująco z racji naszej kolejnej trasy koncertowej, oraz koncertu Celtic Woman, na który jednak ide, to już postanowione. Julie też ze mną idzie, lecz nie po to by mnie pilnować, ale żeby dotrzymać mi toważystwa.
Pare dni przed koncertem dziewczyn, bodajże drugiego lutego, lecz nie jestem dokładnie pewna. Z resztą, daty nie mają w tym wypadku żadnego znaczenia.
Tak więc pare dni przed koncertem Luke poprosił mnie o spotkanie. Już odrazu usłyszałam po jego głosie, że coś jest nie tak. Zmartwiona udałam się więc pod jego dom.
Czekał już na mnie i gdy przytulił mnie na powitanie, odezwał się pustym, bezbarwnym głosem:
– Chodź na górę, nie będziemy stać w tym zimnie. –
Gdy weszliśmy do jego pokoju kazał mi usiążć, poczym włączył na komputerze jakiegoś ramsteina. Chociaż akurat ten typ muzyki mnie nie pociągał, ale postanowiłam to znieźć. Wiedziałam, że gdy Luke słucha Ramsteina jest naprawdę źle.
– Co się stało? – Odezwałam się z troską.
Usiadł zrezygnowany obok mnie.
– Byłaś kiedyś zakochana? – Zpytał ni z tąd ni z owąt.
– Kiedyś na pewno – odrzekłam. – Nastolatki z reguły bywają w kimś zakochane, przynajmniej w moim wypadku tak było. Ale to drobnostka, zwykła platoniczna miłość, szybko przeszło.
– A teraz? Nie brakuje ci kogoś? –
Jego dociekliwość trochę mnie zaskoczyła, postanowiłam jednak ustąpić.
– Nie, może to dziwne, ale w cale mi się do tego nie spieszy. Kiedyś na pewno zacznie mi tego brakować, ale jeszcze najwyraźniej nie nadszedł ten czas, a na siłę szukać nie zamierzam, wiem że można źle trafić. Moja przyjaciółka z zespołu niestety tak ma, ale nie będę wnikać w szczeguły. Sam rozumiesz, nie wiem czy mi wolno, a jedną z moich podstawowych zasad jest nie rozgadywanie tego, co mówią mi przyjaciele na prawo i lewo.
– Rozumiem- odparł. – W cale nie nalegam.
– Powiesz mi w końcu o co chodzi? – Objęłam go ramieniem. Było to całkiem spontaniczne, poprostu czułam że musze tak zrobić. Wydawał się teraz taki zagubiony i bezradny. On, zazwyczaj twardy, silny i nieustępliwy.
– Mnie to już dopadło – odezwał się po chwili, ważąc każde słowo, jakby nie będąc pewien czy może to powiedzieć. – Wiesz,
zakochałem się. –
Westchnęłam ciężko.
– Czy ta osoba o tym wie? – Zpytałam, chcąc za wszelką cenę mu pomóc. – Czy to odwzajemnia?
– Nie wie i nie odwzajemnia.
– Z kąd wiesz że nie odwzajemnia?
– Bo wiem i tyle – odparł lakonicznie
– Mogę ci jakoś pomóc?-Zpytałam z troską.- Powiedz.
– Nie sądzę. – Jego głos stał się nizki i obojętny. – Nie możesz się jeszcze dowiedzieć kto to jest, a co za tym idzie nie możesz nic zrobić. Wiem że się przyjaźnimy, wiem że nie powinienem przed tobą niczego ukrywać, ale tego akurat powiedzieć nie mogę. Narazie nie. Dowiesz się w swoim czasie. Ale dzięki ci za chęci i za to, że w ogule jesteś.
– Tylko tyle moge zrobić – odrzekłam z prostotą.
– Wiesz? Powiem ci coś – odezwał się niezpodziewanie Luke. – Kiedy cię poznałem te dwa lata temu to sobie pomyślałem tak szczerze: niewidoma? a o czym ja z nią będę rozmawiał? Bałem się że nasze zainteresowania się nie pokryją. A gdy się już bliżej poznaliśmy to wiesz jakie sobie wyrobiłem o tobie zdanie?
– Jakie? – Zpytałam, lękając się trochę odpowiedzi. Luke zawsze walił prosto z mostu, nie owijając w bawełnę. Nie lubie gdy ludzie nie mówią tego co myślą, ale Luke był niekiedy zbyt szczery i prostolinijny. Nie myślcie sobie źle, nie boje się usłyszeć złej krytyki na temat swojej osoby, spotykam się z nią dość często i przywykłam już do tego, jednak jakieś tam obawy miałam. Tylu już miałam przyjaciół, którzy najpierw skoczyliby za mną w ogień, a po jakimś czasie pokazywali pazórki i mówili mi wprost co o mnie myślą. Bałam się że teraz będzie tak samo. Jednak jak sie okazało moje obawy były całkowicie bezpodstawne.
– No to ci powiem co sobie pomyślałem – ciągnął dalej Luke. – Powiedziałem sobie tak: co z tego że ona jest niewidoma? Jest najwspanialszą osobą jaką udało mi się poznać, wielu widzących przy niej się chowa. Co z tego że nie wie co to znaczy spojrzeć na świat oczami? Wie za to wiele innych rzeczy których nie wiem ja, rozumie to czego ja nie rozumiem. I wole mieć ją jedną niż dziesięciu pełnosprawnych fałszywek. –
Poczułam że robi mi się gorąco. W cale nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że się zarumieniłam.
– Dziękuje ci – odezwałam się z wdzięcznością. – To miłe słyszeć coś takiego, ale we mnie nie ma nic nadzwyczajnego. Robie poprostu to, co uważam że powinien zrobić każdy człowiek. Nie cierpie zła ani okrucieństwa i nie chcę sama być jego częścią.
– Nie doceniasz siebie i tego jaka jesteś – ztwierdził. – Ani tego co robisz dla innych. Dla ciebie to nic wielkiego, ale może kiedyś zdarzy się tak, że tym twoim"nic wielkiego" uratujesz komuś życie. ty nie jesteś częścią zła ani okrucieństwa, ty jesteś częścią samego dobra.
– W każdym z nas mieszka tyle samo dobra i zła – zaprotestowałam.-Nie jestem doskonała Luke, nikt nie jest, też mam wady jak każdy, nie wiem dla czego ich nie dostrzegasz, ja widze ich dość sporo.
– Na przykład?
– Zbytnia wiara w ludzi, uległość, spokój, jestem słaba Luke. Słaba i krucha jak listek na wietrze. chciałabym być twardsza, silniejsza.
– Stałabyś się wtedy bezduszną tyranką-ztwierdził. – Nie wyobrażam sobie innej Lisy Lawrence niż tą, która siedzi teraz obok mnie. Już i tak jesteś pokrzywdzona przez życie. Nie masz ojca, zamiast niego masz głupiego, bezwartościowego ojczyma, z którym masz więcej zmartwień niż czego kolwiek innego…
– Ale mam za to kochającą mamę i siostrę – zaprzeczyłam.
– Nie masz wzroku- podjął Luke nieco głośniej, lecz ja znowu mu przerwałam:
– zamiast tego mam bardziej wyczulone inne zmysły. Dla ciebie to tragedia, rozumiem, ale ja żyje z tym od dwódziestu trzech lat i potrafię z tym żyć. Co innego gdybym nagle straciła słuch, to byłaby dla mnie taka sama tragedia jak dla ciebie utrata wzroku. Moimi oczami są moje ręce, a to czego ręce nie potrafią dostrzedz dostrzegają oczy osoby, która w danej chwili znajduje się przy mnie i która jest w stanie opisywać mi to, czego zobaczyć nie mogę. –
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że całkowicie zeszłam z Luke'em z tematu jego nieodwzajemnionej miłości. To przyniosło mu widać ulge, gdyż teraz rozmawiał o wiele swobodniej. I głos mu sie zmienił, był bardziej ożywiony i o wiele mniej apatyczny niż na początku naszej rozmowy.
– Eeh ty jednak jesteś naprawdę kochana, mów co chcesz – ztwierdził po jakimś czasie. – Powinnaś zostać psychologiem.
– Ja? – Roześmiałam się szczerze.
– No nie wiesz? moja babcia – odparł i też wybuchnął śmiechem. -Oczywiście że ty głuptasku. Ty tak potrafisz zrozumieć drugiego człowieka, że jesteś w stanie poznać go po pięciu minutach rozmowy i zrozumieć go bardziej niż siebie samą. –
Pokręciłam przecząco głową, chcąc dać mu do zrozumienia że to nie prawda, ale w głębi duszy wiedziałam, że w pewnym sensie Luke jednak ma rację.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 4

Rozdział 4

Jednak, gdy wróciłam do domu nie było już tak wesoło.
Odrazu gdy zamknełam za sobą drzwi usłyszałam z salonu to co zwykle: Puszczony na cały regulator telewizor, głośnę przekleństwa i inne rzeczy, których wolałabym nie słyszeć.
Julie wybiegła ze swojego pokoju wraz z Chloe.
– Ta kreatura jest już nie źle wstawiona – odezwała się szeptem. – Wytrąbił chyba z sześć browców. Gdybyś tam weszła to sama byś poczuła, ten pokój wygląda jak przytułek dla meneli. Mówiłam palantowi żeby przyhamował, że jesteś wrażliwa na takie rzeczy, a on nic, powiedział tylko, że troche stresu benkartowi nie zaszkodzi. Iiidź brzydze sie nim.
– Ja też – odparłam, czując lekki niepokój. Nienawidziłam alkocholu pod każdą postacią, nawet zapach zwykłego spirytusu przyprawiał mnie o mdłości. Może jestem zbyt wrażliwa, ale alkochol od zawsze kojażył mi się tylko ze złem: z awanturami, agresją, rozbitą rodziną… ze wszystkimi najgorszymii rzeczami.
Nagle drzwi od salonu otworzyły się i wyszedł nierób Sean. Julie położyła mi rękę na ramieniu.
– Ej, ty – odezwał się niewyraźnie. – Liska, jesteś ubrana. Skocz mi po browara.
– Czy ja jestem twoją dziewczyną na posyłki? – Zpytałam, siląc sie na spokój. – Nie przypominam sobie żebym dla ciebie znaczyła coś więcej niż ta ściana.
– Co za bezczelna… – Sean najwyraźniej nie potrafił dokończyć zdania.
– Nie jest bezczelna – wtrąciła Julie. – Poprostu mówi prawdę.
– Zamknij sie szczeniaro! – wrzasnął nierób.
– Nie odzywaj się tak do niej! – krzyknęłam cieńkim głosem, a w tym samym momencie dołączyła do mnie Chloe.
– Zrób coś z tym psem – warknął Sean. – Wypuść go czy co…
– żebyś ty miał spokój, tak? – Nadal nie traciłam zimnej krwi. – tak się zkłada, że to jest mój pies a nie twój i będę z nim robiła co uznam za stosowne. A jeśli potrzebujesz dalej tego świństwa to idź sobie po nie sam.
– Jeśli ktoś chce mieszkać w tym domu to musi robić to, co ja chcę – odszczeknął.
– Acha, pewnie! – krzyknęła Julie. – Mamę też tak terroryzujesz, właśnie tym tekstem, a ona robi to co chcesz.
– Powiedziałem, zamknij się – odparł Sean. – A ty Liska, jeszcze raz się tak odezwiesz to pożałujesz.
– Bo co, zbijesz mnie? – Zpytałam, lecz po chwili prawie pożałowałam że to powiedziałam… Prawie.
Zdążyłam tylko zarejestrować fakt, że ojczym przyskakuje do mnie i chwyta mnie jedną ręką za włosy, a w następnej chwili puszcza mnie wyjąc z bólu, a to wszystko za sprawą Chloe, która dzielnie stanęła w mojej obronie i najwyraźniej chciała odgryźć mu nogę.
– zabieeerzcie go! – zawył Sean.
– Chloe – zawołałam, wciąż w lekkim szoku. – Chodź tu. Do nogi! Waruj! –
Posłuchała mnie, chodź najwyraźniej miała jeszcze wielką ochotę potarmosić ojczyma i pokazać mu, co się z nim stanie jeśli będzie chciał zkrzywdzić mnie, Julie czy mamę.
– Tego już za wiele – syknął Sean. – Idź precz! Liska, do ciebie mówię! A ty bierz tego psa do pokoju i też cię tu nie ma.
– Co ty powiedziałeś? – Julie przez chwilę zamurowało. – Nie możesz jej…
– Mogę – odparł. – Ma cię tu nie być zrozumiano. Za pięć minut. –
Po czym wrócił do salonu.
– Co za palant – odezwała się Julie. – I co teraz? –
Nagle rozległ się dźwięk mojego telefonu.
– Poczekaj – odezwałam się i wyciągnęłam go z kieszenii. Był to sms od Luke'a, w którym pytał czy jestem w domu i czy mam ochotę się z nim zobaczyć i się gdzieś przejźć.
Musiałam odreagować, tak więc szybko odpisałam że jasne i że będę na niego czekała przed domem.
– Gdzie idziesz? – Zpytała mnie Julie. – Kto do ciebie pisał?
– Luke – odpowiedziałam. – Idę się z nim zobaczyć. Musze odreagować.
– No pewnie. – Siostra poklepała mnie po ramieniu. – Idź, Lisa, a ja z palantem się rozmuwię. –
Pare minut później Luke przyszedł pod mój dom.
– Co się stało? – Zpytał prawie odrazu. Widocznie coś było widać po mojej twarzy. – Coś nie tak?
– Niee, nic takiego – odpowiedziałam pospiesznie. – Poprostu kolejna scysja z moim ojczymem.
– Co tym razem? –
Opowiedziałam mu po krutce co zaszło, dość niechętnie. Nie lubię martwić ludzi swoimi problemami.
– Stary zgred – podsumował Luke. – Nie przejmój się nim. Może mam sobie z nim iźć porozmawiać?
– Niee – zaprotestowałam odrazu. Wiedziałam, że gdyby Luke postanowił porozmawiać z Seanem, skończyłoby się to nie tylko na ostrej wymianie zdań, ale być może na rękoczynach.
– To chociaż zostań jakiś czas u mnie – Zaproponował Luke. – Nie myśl sobie że cię puszczę teraz do domu, gdy on jest w takim stanie.
– Nie Luke. Dziękuje ci naprawde, ale nie mogę – odezwałam się cicho.
– Nie mogę, nie moge obciążać cie swoimi problemami.
– Ej, od tego są przyjaciele prawda? – Żachnął się. – To chociaż posiedź do wieczora, a wieczorem cię odprowadzę… Nic nie mów – zawołał, gdy ja już się zamierzałam odezwać. – decyzja już zapadła. –
Tak więc umówiłam się z Julie, żeby dała mi znać gdy ojczym zaśnie, wtedy wrócę.
Po powrocie ze spaceru posiedzięliśmy z Luke'em u niego w domu, obejżeliśmy film pod tytółem "temple Grandin", opowiadający o dziewczynie z autyzmem, bardzo ciekawy.
Koło ósmej wieczorem zadzwoniła Julie, informując, że Sean już śpi i nic nie wskazuje na to, by się obudził do dnia jutrzejszego, tak więc mogłam wracać do domu.
Oczywiście Luke uparł sie, że mnie odprowadzi. Opowiedziałam mu o przygodzie z żulami. Również go to ubawiło, ale o tej ósmej wieczorem ztwierdził, że gdybym teraz spotkała takie towarzystwo moge nie mieć tyle szczęścia.
Gdy już znalazłam się w domu (przed pożegnaniem Luke zapewnił mnie, że jeśli coś by się działo, a ja o niczym mu nie powiem to on nakopie mi… wiadomo gdzie), odrazu wybiegła do mnie Julie.
– Spokojnie – odezwała się. – Nic nie powiedziałam mamie co się działo, umarłaby chyba na zawał gdyby się dowiedziała, że stary piernik cie wyrzucił. Jutro już nie będzie o niczym pamiętał. –
Kładąc się jakiś czas później spać myślałam sobie tylko, co ja bym zrobiła bez przyjaciół i rodziny? Może i dałabym sobie radę, ale z kimś takim jak mój drogi ojczym… Nawet Luke mógł nie dać sobie rady.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 3

Rozdział 3

Na zajutrz wstałam dość szybko. Ubrałam się już do wyjźcia, uczesałam, wyprowadziłam Chloe, a w tym czasie zdążyła już wstać moja siostra. Mama już dawno poszła do pracy, jest nauczycielką muzyki w poblizkiej szkole i chociaż nie zarabia wiele, bardzo lubi swoją pracę, poza tym jest jedyną osobą, która utrzymuje tą rodzinę. Ze mną jest rużnie. Niekiedy po jakimś występie dostaniemy jako zespół jakiś grosz, ale po podzieleniu tego między nas cztery starcza najwyżej na nową sukienke.
Bardzo chciałabym pomóc rodzinie, więc odkładam co mogę, ale niestety nierób Sean twierdzi, że jeśli ktoś chce mieszkać w tym domu, to musi się dokładać i finansować między innymi jego utrzymanie. Niestety tej zasady trzyma się tak samo mocno jak i tego, że do moich obowiązków należy sprzątanie całego domu, wyprowadzanie psa, gotowanie i inne obowiązki domowe. Czekam tylko aż któregoś dnia wymyśli mi jeszcze jeden obowiązek: pranie i prasowanie swoich szmat, w tym samym pokoju w którym sobie zawsze siedzi. Będzie siedział i patrzył, jak jego pasierbica, niewidomy bękart pali sobie dłonie żelaskiem. I będzie się śmiał, tak, będzie szczerzył te swoje zęby, które z tego co wniozkuję z rużnych opowieści i docinków Julie nie nawiązały bliższej znajomości z dętystą.
W końcu o godzinie dwónastej w połódnie, gdy nierób Sean ruszył swoje jakimś cudem jeszcze żyjące i funkcjonujące zwłoki z łóżka i zarządał zrobienie mu jego małej czarnej (uderzyłabym go w twarz, gdybym tylko miała pewność, że trafię) nadszedł czas mojego wyjźcia.
Chwyciłam więc laskę, zawiesiłam na ramieniu futerał ze skrzypcami i wybiegłam na przedpokój, żeby ubrać kurtkę i buty.
Słysząc piskliwy jazgot żegnającej mnie Chloe, nierób wyszedł na przedpokój.
– A ty gdzie sie wybieraż? – Zpytał. Był tak zaspany, że zabrzmiało to jak: "a ty hzie sie wyberasz"
– Jak to gdzie? – Starałam sie mówić jak najspokojniej. – Na próbę zespołu, przecież wiesz gdzie chodzę.
– Ty ciągle gdzieś łazisz – burknął. – Takich jak wy powinno się trzymać pod kluczem i wypuszczać tylko w nocy, żeby nikt was nie widział.
– Dziękuję ci za opinię – odrzekłam, podciągając suwak kurtki pod samą szyję. – Myślę że to tyle co chciałam od ciebie usłyszeć. Gdy tylko z tąd kiedyś odejdziesz i zostaniesz zamknięty na klucz, nie martw się, mimo wszystko będę za tobą tęsknić. Ale nie będziesz musiał do mnie pisać. –
Zza drzwi pokoju Julie dało sie słyszeć ryk śmiechu. Widocznie usłyszała mój ironiczny ton. Ja natomiast nie czekałam co stanie się dalej. Złapałam laskę i nachyliłam się do psa:
– Trzymaj się Chloe, wrócę za niedłógo. Miej oko na tego pana. –
W odpowiedzi szczekneła w taki sposób, jakby chciała mi powiedzieć, żebym się nie martwiła, a ja wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi i tłumiąc śmiech.
Po kwadransie marszu znalazłam się już w salce, w której odbywałyśmy próby. Było to nie wielkie pomieszczenie, ale nam to odpowiadało.
Może pare słów o pozostałych dziewczynach, zanim przejdę do próby.
Laura Talbot – wesoła i pełna życia 24-latka, mimo że jest starsza ode mnie o rok jestode mnie niższa. Oprucz delikatnego i suptelnego głosu bardzo ładnie gra na fortepianie.
Sara Hill – dwa lata starsza od Laury, wysoka i ponodź również ładna. Lubi jednak troszkę się rządzić i wybijać się ponad resztę, lecz mimo wszystko da się ją lubić.
Adele Black – najstarsza z nas wszystkich, nie dawno skończyła 28 lat. Nie jest tak szczupła jak Laura czy Sara, co to to nie. Ma głęboki, poważny głos i to ona niekiedy stara się nad nami zapanować, gdy w najmniej odpowiednim momencie przychodzi nam ochota na wygłupy.
No i do tego dochodzi jeszcze nasz koordynator – Angus Graves, 40-letni, łysiejący facet, pełniący mniej więcej taką samą role, jak David Downes w celtic woman, coś ala nasz dyrektor muzyczny. To on wyszedł z inicjatywą założenia zespołu i to on wybrał nas z pośród iluś tam kandydatek.
Gdy weszłam do naszej małej klitki już odrazu wiedziałam, że jest tam Laura. Grała sobie na fortepianie i nuciła coś cichutko tym swoim aksamitnym sopranem. Gdy jednak weszłam i odstawiłam laske w kont, przerwała grę, zerwała się i podbiegła do mnie.
– Hej Lisa – zawołała, przytulając mnie. Jej włosy, dłóższe od moich i sięgające jej prawie do pasa były lekko wilgotne, jakby szła tu w śniegu.
– czyżby wcześniej padał śnieg? – Zpytałam, gdy już mnie puściła.
– Dokładnie – odrzekła. – Jakieś pół godziny temu dopiero przestało. A ja siedzę tu już od prawie godziny. Nie mam innego zajęcia no i ćwicze sobie.
– Czemu przyszłaś aż tak wczas? – Zpytałam zdziwiona, wyciągając skrzypce z futerału.
– Daj spokój – Westchnęła. – Znowu on. –
Mówiąc "on" miała na myśli swojego chłopaka Williama, amerykanina mieszkającego od paru lat w Irlandii. Miałyśmy okazję wszystkie go poznać, straszny facet, chorobliwie zazdrosny, często kłócił się z Laurą.
– Dla czego z tym nie skończysz? – Zapytałam ją.
– Bo nie moge. – W jej głosie zabrzmiała rozpacz. – Ilekroć mówię mu że to koniec, on zaczyna płakać i mówi, że jak od niego odejdę to on się zabije. –
Westchnełam cicho. Rozumiałam tą biedaczkę. Nie chciała mieć faceta na sumieniu. Z drugiej zaś strony on ją szantarzował, a tak też nie wolno robić. Sama nie wiem co zrobiłabym na miejscu Laury.
Nie mogłyśmy jednak dłóżej rozmawiać, ponieważ w tej samej chwili nadeszły Sara z Adele.
– Hej wszystkim – odezwała się Sara. – A to co, Gravesa jeszcze nie ma?
– Jak widać – odparła Laura.
– I słychać – dodałam, poczym wszystkie zahihotałyśmy.
Po paru minutach przyszedł pan Graves i zaczęła się próba. Prześpiewałyśmy pare piosenek, poczym Graves oznajmił, że ruszamy ze swoim własnym repertuarem i własnymi piosenkami.
– Wiecie, nie można bez przerwy coverować czyihś utworów – mówił, chodząc przed nami tam i z powrotem. – Trzeba zrobić coś oryginalnego, nowatorskiego, rozumiecie prawda? Mamy wśród nas skrzypaczkę i fortepianistkę, tak, Lisa i Laura, o was mówię. Potrzebny jest nam jeszcze ktoś od pisania tekstów. Sara, może ty?
– Obawiam się, że nie jestem dobra w pisaniu tekstów – odparła Sara. – Ale moge zpróbować.
– W takim razie, dopuki Sara nie przyniesie jakiegoś gotowca trudno się mówi, będziemy dalej grać czyjeś piosenki.
– Panie Graves – Odezwała sie cicho Laura. – Celtic Woman robią same covery, a zyskały sławę na światową skalę.
– Oczywiście – odrzekł Graves. – Ale nie sztuką jest powtarzanie czyjegoś sukcesu prawda? Wy już i tak jesteście do nich wystarczająco podobne.
– Takie rużne wykonania tych samych utworów fajnie można sobie porównywać – dodała cicho Sara.
– Racja – ztwierdził Graves, dla tego jeszcze narazie będziemy robić dalej to, co robimy. Dopuki nie wpadnie ci wena i nie napiszesz jakiegoś tekstu.
– Mój dziadek – wtrąciła niespodziewanie Adele – uczył mnie grać na harfie jak byłam mała, nawet zostawił mi ją w spadku. Myślę że gdybym trochę poćwiczyła, nadałabym się jako harfistka. –
Graves był w niebo wzięty.
– Będziecie śpiewać isle of hope, isle of tears – zarządził pare minut później. – Znacie ten utwór prawda? Lisa, będziesz śpiewać pierwszą solówkę, w połowie zwrotki zastąpi cię Laura. w drógiej zwrotce najpierw Adele, potem Sara, refren wszystkie razem, podziele was na głosy. –
I się zaczęło. Wymęczył nas strasznie, jakbyśmy jutro miały jakiś ważny koncert. Koszmar.
– Lisa – zwrócił się do mnie po jakimś czasie, gdy już myślałyśmy że to koniec. – Zaśpiewaj jeszcze the moons a harsh mistress. Laura ci podegra na fortepianie…
– A ja mam wejźć jeszcze ze skrzypcami tak? – Zpytałam, jakby odgadując myśli Gravesa.
– A niech mnie licho – odezwał się. – Dziewczyno, ty zamiast wzroku posiadasz chyba umiejętność czytania w myślach. Może zacznij w ten sposób komunikować sie z luckością. –
Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Niee – odparłam gdy już mi przeszło. – Dziękuję, ale wolę chyba jednak zwykłą, werbalną formę porozumiewania się. –
Sara parsknęła niepowstrzymywanym hihotem.
– No już dobrze. – Graves przyprowadził nas do porządku. – Śpiewaj Lisa. –
Odśpiewałam co miałam do odśpiewania i na tym nasza próba się skończyła.
Jednak, gdy wracałam do domu natrafiłam na sytuację, która z jednej strony była śmieszna, z drugiej zaś nie wiadomo jak mogła się skończyć. Ale żeby wam ją opisać muszę bardzo kruciutko ztreścić wam fragment mojej drogi do domu.
W pewnym momencie po przejźciu przez ulicę zkręca się na lewo i dochodzi do zdezelowanego kosza na śmieci. Kosz jest rzecz jasna plastikowy. Uznaję go za swój punkt odniesienia, nie daleko kosza jest taki szeroki, betonowy słóp, za którym skręca się w lewo i znika w przejźciu między budynkami, taki zaułek.
Idąc więc w stronę przejźcia po drugiej stronie dotarły do mnie wyraźne wrzaski:
– Oddawaj to ty cholero jedna, moje to jest!
– Chyba ci już mózg rozmiękł durniu, to mój teren!
– Jasne pacanie, ty ośle jeden, twój! A podpisane jest? Wytycz sobie na drugi raz tu kreskę. Ja tu pierwszy byłem, ja to znalazłem głąbie jeden, więc mi to oddaj! –
Całkowicie ignorując to, co się działo po drugiej stronie ulicy przeszłam w odpowiednim momencie spokojnie przez przejźcie i niespodzianka. Nie ma dostępu do kosza, zamiast niego bardzo łatwy dostęp do conajmniej dwóch par nóg.
Przed moim przyjacielem koszem stoją sobie jakby nic dwaj panowie, najprawdopodobniej złomiarze tudzież zbieracze puszek i kłócą się o coś zajadle, ignorując zupełnie fakt, że przypadkowo zaplątałam jednemu laskę między nogami i tak zaabsorbowani kłótnią, że nie usłyszeli nawet moich przeprosin.
Zaczęłam więc myśleć, jak ominąć tą żywą przeszkodę. Cofnęłam się lekko w tył i przystanęłam. Nie bałam się, wiedziałam że do puki na siebie wrzeszczą nie zdają sobie nawet sprawy z mojej obecności, a wrzeszczeli i to strasznie.
Stałam sobie spokojnie, sama nie wiedząc czemu. Wiedziałam że przynajmniej narazie nie zrobią mi krzywdy, bo poprostu nawet mnie nie widzą.
Nagle jeden z nich najwyraźniej coś zobaczył. Dało się słyszeć dźwięk, jakby ktoś upuścił na ziemię kilka puszek po piwie.
– Żesz jego mać – zaklął jeden z panów żuli. Poczułam że staje obok mnie, czuć od niego było nie dawno co wypitym alkocholem, jak dla mnie ochyda.
– Ty głąbie – ryknął nagle do drugiego żula, aż podskoczyłam. – Ślepy jesteś, patrz, patrz kto tu stoi!
– Eee ona i tak więcej widzi niż ja – odparł gburowatym głosem żul numer dwa. Ten pierwszy położył mi rękę na ramieniu:
– Rzuć pani tego kija, ja panią zaprowadzę. Taka pani ładna, a ten kij tylko panią brzydzi. Niech to pani odłoży, zawsze mnie w domu uczyli że trzeba takim niepełnosprytnym pomagać. –
Mówiąc to opierał się całym ciężarem na moim ramieniu, jakby miał się przewrócić.
Uznałam, że trzeba w grzeczny sposób pana żula odprawić. Nie czułam się pewnie teraz gdy mnie tak trzymał, a co dopiero mówiąc o wyruszeniu z nim gdzie kolwiek. Jeszcze by się dziadunio przewrócił, wepchnął mnie pod samochut i przy okazji zrobił krzywdę sobie.
– Dziękuję panu – odparłam najbardziej uprzejmym i beztroskim tonem na jaki było mnie stać. Usiłowałam się nawet uśmiechnąć, co nie przyszło mi z trudem. – Poradze sobie, znam tą droge na pamięć.
– Taaa, se pani poradzi – odparł facet. – A jeszcze pani gdzie pod auto wpadnie albo nużkę złamie, albo o tamten słup się udeży, szkoda by było.
– Eee, puść ją Eddie – odezwał się żul numer dwa. – Zobaczymy czy wpadnie do dziury.
– Przepraszam, do jakiej dziury? – Zpytałam lekko zdezoriętowana, ponieważ nie przypominałam sobie by była w pobliiżu jakaś dziura.
– To nie jest dziura ty matole – ofuknął go ten co mnie trzymał. – Tobie się wydawało że to dziura, bo żeś źle stanął tym swoim krzywym kulasem i żeś się wyglebał na ziemię, o głupią kratkę ściekową żeś się potknął i dla ciebie to już jest dziura.
– Ja żem tam żadnej kratki nie widział tylko dziurę – odezwał się tamten.
Nagle coś go olśniło:
– Eddie, patrz, ona ma skrzypeczki na ramieniu. Może byśmy ją poprosili żeby z nami chodziła i grała. Ludzie by nam szmal wrzucali i byśmy na browary mięli.
– Co za beznadziejne i nie warte nawet dzyndzla od puszki po browarze pomysły lęgną sie w twoim ptasim móżdżku – odparł ten pierwszy i puścił mnie. – Suń się Caine, daj dziewczynie przejźć. Twój gróby tyłek w połączeniu z twoim nadętym od browarów brzuchem zastawia cały
chodnik. –
Ostrożnie wyminęłam żula numer dwa, który nie odezwał się ani słowem.
– Dziękuję panu – krzyknęłam przez ramie do tego pierwszego.
– A tam ja żem przecie nic nie zrobił – odkrzyknął. – Wypiję dzisiaj za panią ze dwa browary, co z tego że pani nie widzi, i tak panią żem polubił! –
Przez resztę drogi nie przytrafiło się już nic godnego uwagi.
I tak oto, zaśmiewając się po cichu z dwóch żuli dotarłam bezpiecznie i w jednym kawałku do domu.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 2

Rozdział 2

To był ranek 5 stycznia 2014 roku. Siedziałam w swoim pokoju, słuchając radia i myśląc o tym, że za kilka miesięcy skończę 24 lata. Usiłowałam wyobrazić sobie, jaka może być teraz pogoda za oknem. Jak zapewne wiecie Irlandia jest zimnym krajem, zwłaszcza o tej porze.
Nagle zza zamkniętych drzwi mojego pokoju dobiegł mnie żałosny pisk i drapanie pazurków. To zapewne nasz pies, czarno-biała jamniczka, którą mamy już prawie dziewięć lat i którą ja, będąc jeszcze zwariowaną 15-latką nazwałam Chloe, na cześć jednej z wokalistek Celtic Woman. Mamie nie zabardzo podobała się ta koncepcja, usiłowała mi to nawet wyperswadować, ale stety bądź niestety było już za późno. Szczeniaczek nie chciał reagować na nic innego. Do tej pory zadaję sobie ze śmiechem pytanie, czy samej Chloe Agnew zpodobałby się fakt, że pewna niewidoma celtic maniaczka nazwała jej imieniem psa. Ale nie martwcie się, gdybym miała psa przewodnika z pewnością bym go tak nie nazwała. Imie Chloe nie pasuje moim zdaniem do wielkich psów. Z resztą, jest w tym troszkę racji, imię Chloe pasuje do naszej jamniczki jak ulał.
Nie zapomnę dnia, gdy po raz pierwszy to udowodniła. Mama i Julie tażały się wtedy prawie ze śmiechu, a wszystko dla tego, że gdy ćwiczyłam do bardzo ważnego egzaminu ze skrzypiec, chloe wbiegła do pokoju, przysiadła na tylnich łapkach tuż przy mnie, zadarła pyszczek ku górze i zaczęła po swojemu śpiewać. Słysząc to wycie połączone z dźwiękiem skrzypiec, mama i Julie przybiegły prawie natychmiast i ledwo tłumiły śmiech żeby mnie nie dekoncentrować. Egzamin rzecz jasna zdałam, a mama od tej pory przestała robić mi wyrzuty z powodu tego, jakie ja głupie imię nadałam temu psu.
Tak więc, gdy usłyszałam ten żałosny pisk mojej psiej przyjaciółki zerwałam się natychmiast, otworzyłam drzwi i wpuściłam ją do środka.
Gdy tylko usiadłam z powrotem, chloe wzpięła mi się na kolana i przytuliła się do mnie. Biedaczka, cała drżała. Już poznałam odpowiedź jak jest na dworze.
– O jej, moja biedna – odezwałam się pieszczotliwie, gładząc ją po grzbiecie. – Zimno tam na dworze tak? A śnieg pada? –
Przez cały czas gdy mówiłam chloe kręciła łebkiem, a jej dłógie uszy trzepotały jak małe skrzydełka.
Nagle z oddali dobiegł mnie krzyk mojej siostry Julie:
– Lisa, chodź tu na chwilę, szybko! –
Chloe zeskoczyła mi z kolan i podbiegła do drzwi. Otworzyłam je i obie wypadłyśmy na przedpokój.
Po chwili podbiegła do nas Julie.
– Słuchaj Lisa, coś ci przeczytam. – Zawołała rozpromieniona, poczym zaczęła czytać:
– Dnia dziesiątego lutego w słynnym dublińskim Slane Castle da koncert popularna na światową skalę grupa Celtic Woman. Zespół wystąpi w ramach koncertu charytatywnego, podczas którego zbierane będą pieniądze na rzecz głodujących dzieci w Afryce. Koncert rozpocznie się o godzinie 19:00. Aby dowiedzieć się więcej zapraszamy na naszą stronę internetową lub na oficjalną stronę Celtic Woman na Facebooku. –
Gdy skończyła czytać zapadła cisza.
– Patrz – odezwała się po chwili. – W Slane Castle, a to od nas daleko? Rzut kamieniem.
– Sugerujesz że… – Zaniemówiłam na chwilę. Czyżby jedno z moich największych marzeń miało się zpełnić?
W tym momencie z pokoju rodziców, przekrzykując puszczony na cały regulator jakiś program rozrywkowy, rozległ się głos, który dość dobrze pasował mi do menela. Przepraszam was bardzo za to określenie, nie umiem inaczej tego nazwać:
– Lisa, pozmywałaś naczynia? Zlew jest pełny! –
To był głos mojego drogiego ojczyma – Seana, który przez większość dnia nie robił nic po za siedzeniem w salonie, oglądaniem telewizji, graniem od czasu do czasu na laptopie i oczywiście śmieceniem i bałaganieniem gdzie popadnie. Kiedyś wykorzystywał mnie jako swoją służącą, było to wtedy gdy byłam jeszcze zbyt dobra i uległa by mu się zprzeciwić, jednak ten czas minął. Nadal jestem dobra i łagodna, no dobrze, staram się być, nie zamierzam się tu przechwalać, lubię pomagać innym i nie oczekuje niczego w zamian, ale pan Sean MCAllister za bardzo gra wszystkim na nerwach. Dziwię się mamie że z nim wytrzymuje.
– Liska, no mówię do ciebie – krzyknął znowu. – Rusz się i pozmywaj te naczynia! Już!
– A jak ja cię za raz kopne w jedno wrażliwe miejsce – sykneła cicho Julie. – To będziesz piszczał zamiast mówić przez tydzień. –
Zahihotałam.
– Bądź cicho – zawołała w stronę drzwi od salonu. – Pozmywałam naczynia ty durniu, na dłógo przed tym jak usiłowałeś zaciągnąć do tego Lisę!
– Wracaj do swojego mega ważnego programu w telewizji i nie przejmuj się naczyniami – odkrzyknęłam, poczym obie zamknęłyśmy się z Julie u niej w pokoju, tłumiąc śmiech.
– Mam nadzieję, że Chloe naleje mu kiedyś do butów – odezwała się Julie, odkładając tablet, który był jej nieodłącznym akcesorium i włączając komputer. – Noo ale co tam. Powiedz mi Lisa, kiedy masz najbliższą próbe zespołu?
– Jutro – odrzekłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że mineły już dwa tygodnie odkąd widziałam poraz ostatni dziewczyny z zespołu. Nareszcie jutro je zobaczę.
– A widziałaś się ostatnio z tym chłopakiem… Poczekaj, jak on ma… Luke, prawda? –
Dla wyjaśnienia. Luke Ryan to mój najlepszy przyjaciel, Zwyczajny, pełnosprawny chłopak. Jest rok starszy ode mnie. Wiele dziewczyn wzdycha jaki to Luke jest przystojny. Gdy przechadzamy się ulicami lub jeździmy konno (co też jest moją kolejną pasją) wyglądamy jak chłopak z dziewczyną. Moglibyśmy być razem, bo i owszem, pasujemy do siebie, mamy podobne gusta, podobny tok myślenia, Luke co prawda jest trochę zbyt porywczy i impulsywny, najpierw robi potem myśli, ale gdyby nie musiał nie zkrzywdziłby nawet muchy.
Jednak ani jemu, ani mi nie spieszy się do związków. Jesteśmy na stopie bardzo blizkiej przyjaźni i tak pozostanie, przynajmniej narazie. A że mieszkamy zaledwie ulicę dalej od siebie widujemy się dość często.
– ostatnio widzięliśmy się przed wczoraj – Odpowiedziałam. – Byłam u niego. Wyszliśmy na spacer z jego labradorem i tyle, na co więcej liczyłaś?
– Na nic – odparła i zamilkła.
Ja natomiast uśmiechnęłam się sama do siebie, gdyż przypomniała mi sie jedna historia związana z Luke'em.
Zdarzyło się to jakiś rok temu w okresie, gdy jest w miarę ciepło, na tyle, że mogliśmy oboje pojeździć konno.
Szliśmy sobie w stronę stadniny jakby nigdy nic, ja z białą laską oczywiście, szłam przed Luke'em, żeby przez przypadek nie wpakować mu laski między nogi, tego akurat już się nauczył unikać jak ognia. Nagle on mnie zatrzymał.
– Co się stało? – Zpytałam, odwracając się lekko zaniepokojona.
– Poczekaj chwilę – odparł, poczym odwrócił się w drugą stronę i wrzasnął do kogoś tak głośno, jakby ta osoba stała na końcu boiska do piłki nożnej:
– Ej ty, co się tak gapisz, oczy ci nie miłe? Mam ją poprosić żeby wpakowała ci tą laskę w miejsce, w którym nie byłaby mile widziana? No to przestań się na nią gapić jakbyś małpkę kapucynke zobaczył! Poczekaj aż ty będziesz musiał zawalać po drogach z tym oto białym rekfizytem! Zchowaj ten swój głupi uśmieszek i odwróć wzrok, jeśli ci oczy miłe! –
Następnie odwrócił się, położył mi rękę na ramieniu i odezwał się stanowczo:
– Chodź Lisa, idziemy.
– Luke – szepnęłam, gdy już oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. – To było nie uprzejme, zrozum że niektórzy ludzie nie są w stanie tego pojąć.
– To niech się nauczą – uciął. – Irlandia jest uważana za kraj tolerancyjny, więc niech jeden pacan z drugim nie szarga tej opinii.
– Każdy człowiek jest inny, nie można go zmienić na siłę – dowodziłam nadal spokojnym, wyrozumiałym tonem.
– Ludzie owszem – odparł. – Tak Lisa, ludzie, ale nie klamki. –
Powiedział to tonem ucinającym wszelką dyskusje.
Ale od tej pory zaczęłam sie zastanawiać, czy rzeczywiście miał rację z tymi klamkami?

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

rozdział 1

Rozdział 1

Mówi się, że życie jest jedną wielką niewiadomą, zagadką, której nikt nie jest w stanie rozwiązać. W życiu istnieje tyle niejasności… Nie wiemy ile potrwa ani co z sobą przyniesie, jest wielką tajemnicą.
Nazywam się Lisa Lawrence i mam 23 lata. Mam amerykańsko-irlandzkie pochodzenie (mój ojciec jest Amerykaninem, matka zaś Irlandką). Prawdę mówiąc prawie w cale nie pamiętam ojca. Odszedł od mamy na pare miesięcy przed narodzeniem się mojej młodszej siostry Julie. Miałam w tedy cztery latka. Jednak wspomnienia, jakie mi pozostały po ojcu nie są szczęśliwe. Nienawidził mnie od dnia w którym przyszłam na świat. Ktoś mógłby zpytać dla czego. Z jednego prostego powodu: od urodzenia jestem niewidoma. Nie przeszkadza mi to zbytnio. Na codzień jestem optymistką, moi znajomi i blizcy nazywają mnie żartobliwie hihotką, gdyż bardzo często się śmieję i jeszcze żadziej płaczę bądź jestem smutna. Mojemu ojcu fakt mojego niewidzenia najwyraźniej niezwykle przeszkadzał. Pamiętam mgliście, że gdy jeszcze mieszkał z nami obwiniał mnie o wszystko co tylko się zepsuło, nawet wtedy gdy chodziło o pękniętą żarówkę. Tak jakbyn była w stanie dodskoczyć aż pod sufit i rozwalić nieszczęsne świecidełko pulchnymi, dziecięcymi rączkami.
Po odejźciu ojca mama wyszła za mąż po raz drugi. Miałam wtedy osiem lat i w miarę swoich możliwości zprawowałam pieczę nad moją młodszą siostrą.

Z zewnątrz jesteśmy normalną rodziną, jednak nasz ojczym to świr drógiej klasy. Nałogowy alkocholik, który dzień w dzień zprowadza pod nieobecność mamy swoich dwóch obwiesiowatych koleżków i zaczyna się kolejka za kolejką, przynajmniej do puki moja siostra nie wpadnie do pokoju i nie krzyknie na ojczyma. Jedynie Julie jest w stanie na niego wpłynąć. Ma charakter. Odkąd oderwała się od smoczka i butelki wiedziała dobrze czego chce. Po kilku latach, w trakcie których zprawowałam nad nią opiekę, moja siostra zrozumiała fakt że Lisa ma chore oczka (jak jej nieustannie tłumaczyła mama) i przejęła pałeczke, opiekując się w zamian mną. To zprawiło, że dorosła wcześniej. W wieku 10 lat zachowywała się i myślała jak 13-latka.
Mi też takie życie dało bardzo dużo. Mogę śmiało rzec, że jestem obecnie całkowicie samodzielna i niezależna od innych.
Jak każdy mam również swoją pasję. Jak w przypadku większości niewidomych jest to muzyka. Gdy miałam 5 lat mama zapisała mnie na lekcje gry na fortepianie, w wieku 7 lat zaczęłam również grać na skrzypcach oraz śpiewać, rok później odkryto u mnie słuch absolutny, natomiast gdy miałam 16 lat stałam się członkinią dziewczęcego kwartetu o nazwie Irish Angels, w którym to zespole jestem po dzień dzisiejszy. Nie zraża mnie w cale fakt że jestem najmłodsza ze wszystkich dziewczyn. Wyznaję zasadę, że nie ważny jest wiek, tylko charakter danego człowieka.
Lubimy się wszystkie bardzo. Jeździmy po całej irlandii z trasami koncertowymi. Wykonujemy w większości muzykę celtic. Jak dla mnie, bardzo przypominamy zespół Celtic Woman. Nie jesteśmy oczywiście tak znane jak tamte dziewczyny, co to to nie. Zaskakujący zbieg okoliczności, gdyż Celtic Woman to mój ulubiony zespół irlandzki. Słucham go odkąd powstał, czyli od prawie 10 lat, ale jeszcze nigdy nie byłam na ich koncercie. Nasza rodzina nie jest niestety zbyt zamożna, a gdy tylko uda się coś odłożyć, natychmiast wsiąka to w kieszeń mojego drogiego ojczyma.
Jeśli chodzi o mój wygląd zewnętrzny nie jestem jakąś szczegulną pięknością. Blada, niemal wiktoriańska cera, długie, proste włosy o kolorze miodu, niebiezkie oczy i nieszczęsne 164 centymetry wzrostu, dodać można jeszcze do tego chudość godną lalki barbie i drobne, białe dłonie o długich palcach. Taka właśnie jestem. W rezultacie przypominam nastolatkę, nawet gdy rozpuszczę włosy.
Bycie niewidomym ma pare zalet.
Po raz: nie trzeba przeglądać się w lustrze i mówić, że jest się brzydkim jak noc, czy wpadać w inne kompleksy.
Po dwa: można spokojnie zaoszczędzić na prądzie, bo nie trzeba zapalać światła żeby sobie coś spokojnie poczytać.
Po trzy: nie widzi się niekiedy tego jacy ludzie są dla siebie nie dobrzy. Mam na myśli jakieś głupie miny, nie rzyczliwe zpojrzenia i tak dalej.
Uwierzcie mi. Bycie niewidomym nie jest takie straszne, chociaż potrafię zrozumieć osoby, które nagle ztraciły wzrok. Z natury jestem bardzo empatyczna i wrażliwa, więc potrafię zrozumieć niemal każdego człowieka.
Na zakończenie mogę wam powiedzieć tylko jedno:
Nie bójcie się niewidomych. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wy – widzący, nie musicie się bać że nas czymś urazicie. Poprostu bądźcie dla siebie dobrzy, bo tylko w taki sposób można zprawić, by świat, w którym żyjemy stał się lepszy.

Categories
o niewidomej skrzypaczce - twórczość archiwalna i nie dokonczona

Słowo wyjaśnienia.

Postanawiam podzielić się z wami tym zaczątkiem. Zaczęłam go pisać kilka lat temu, pod wpływem wielkiej nudy, jeszcze na poczciwym telefonie z klawiaturką qwerty. Było tych rozdziałów więcej niż wrzucę. Pod koniec pojawił sie nawet wątek kryminalny, ale niestety, z jakiegoś powodu, którego w tej chwili nie pamietam większość sie straciła. Uchowało sie chyba pięć rozdziałów z dwódziestu, a ja, wyznając zasadę nie powtarzania czegoś dwa razy zaprzestałam pisania, no i to co zostało leży sobie na dysku.
Z góry przepraszam, jeśli coś wyda się dla was krzywdzące czy stereotypowe. Jeszcze nigdy nie pisałam niczego z perspektywy osoby niewidomej. Moja mama od małego wychowuje mnie jak widzącą osobę, tak więc tok myślenia też mam bardziej jak widząca.
Jeśli ktoś jest wrażliwy na takie rzeczy niech tego nawet nie czyta.
Wszelkie komentaże są mile widziane, ale proszę, nie zjedzcie mnie! Jeśli chcecie mi coś zasugerować, po prostu zróbcie to po ludzku, bez żadnego hejtu. Popełniać błędy zdaża sie każdemu, a ja nie jestem z tych co to cukrują i lubią cukrowanie. Zależy mi na opiniach zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, ale z konkretnym uzasadnieniem co robię źle.
I to narazie tyle. Wrzucam wam to co mam. Miłego czytania mimo wszystko.
ps. Żeby nie było wątpliwości. Nie istnieje taki zespół jak irish angels. Tą nazwę wymyśliłam. Za to celtic woman i opisane tam osoby istnieją naprawdę.

EltenLink