WItajcie.
Dokonczyłam jednak pisanie tego rozdziału i na tym narazie poprzestane. Tak więc wklejam wam ostatni fragment który powstał.
Nie wiem kiedy, ani czy w ogóle kiedykolwiek będzie to kontynuowane. Czas pokaże.
XX
Shayley i Darth Carlus stanęli na przeciwko siebie, oboje ze zdecydowaniem wymalowanym na twarzy. Lęk, który nie dawno jeszcze czuła Shayley gdzieś zniknął, lub został przykryty przez niezłomne postanowienie, by pokazać temu stojącemu na rzeciwko niej potworowi, że nie jest taka jak on. W tej chwili nie myślała o nim jak o swoim bracie. Był bestią, która zabiła ich ojca, chciała skrzywdzić ją i jej mistrza. W tej chwili była zdecydowana, lecz miała dziwne przeczucie, że gdy już będzie po wszystkim dopiero ją to złamie.
Carlus zbliżył się do niej niespiesznie, po czym prawie leniwie odpiął od pasa swój miecz o pięciu ostrzach. Shayley wyczuła jak stojący z tyłu Wedge poruszył się gwałtownie, a wtedy Carlus od niechcenia wyciągnął wolną rękę i machnął nią w powietrzu, unieruchamiając zarówno młodego pilota, jak i Luke'a, który przez chwilę odruchowo walczył z chcącą spętać jego wole ciemną mocą.
– Nie radzę – ostrzegł chłodno Carlus, po czym uaktywnił miecz i zbliżył go do twarzy Shayley na tyle blisko, że aż się cofnęła. – Lepiej się nie ruszaj Skywalker, bo inaczej nie dam jej szans. –
Shayley spiorunowała go spojrzeniem i dokładnie to samo zrobił Luke. Shayley była zdziwiona faktem, że może w ogóle mówić, ponieważ Wedge zastygł w całkowitym bezruchu, najwidoczniej nie zdolny nawe mrugnąć, a Luke nie dość że do trobił, to jeszcze przemówił:
– Miałeś czelność sam podjąć tą decyzję. Jak możesz jej to robić?
– Mogę. – Carlus wykrzywił się drwiąco.
– Jest w tobie mniej uczuć niż w było w piasku Tatooine – syknął Luke, teraz nie kryjąc już gniewu.
– Zamilcz, Skywalker – warknął Carlus. – Siedź cicho i po prostu się rzyglądaj. –
Luke faktycznie zamilkł. Shayley przez chwilę czuła jeszcze w mocy jego gniew, jakby w jego ciele rozniecił się niemal istny pożar,puki Luke nie odciął się całkowicie od padawanki, pozwalając jej się skupić i w ten sposób przeżyć.
Carlus ruszył na nią powoli, a tym czasem ona odetchnęła głęboko i uaktywniła swój miecz, okrążając ostrożnie przeciwnika i uważnie go obserwując.
Zaatakował nagle, tak że prawie się tego nie spodziewała. Jedynie silne przeczucie w mocy pozwoliło jej zrobić unik i wyprowadzić kontratak, który miał Carlusa zaskoczyć. Nie zaskoczył go jednak. Odparował atak, po czym spojrzał na Shayley z furią.
– Jesteś już martwa – syknął, a Shayley pozwoliła sobie na kpiący uśmiech.
– Chyba ci się coś pomyliło – oznajmiła. – Pomyliłeś osobę. To ty będziesz martwy.
– Dziwne. – Carlus podszedł jeszcze bliżej, lecz Shayley cały czas trzymała go na odległość wyciągniętego miecza. – W takim razie powinno mnie już tu nie być.
Skończmy to już! – Shayley prawie krzyknęła. Odwróciła się na moment, by zobaczyć swojego mistrza, obserwującego wszystko z kamienną twarzą, tak że nie mogła nawet wybadać jego uczuć. Posłała mu przelotne spojrzenie, po czym ponownie odwróciła się do Carlusa, tym razem samej robiąc wypad w jego stronę.
Carlus odpowiedział niemal od razu i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Oboje nie raz prawie dosięgali się klingami, w obojgu dawała siłę chęć zwycięstwa i pokonania przeciwnika. Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę młodej jedi, raz na stronę jej brata sitha. Lecz w pewnej chwili jedno s ostrzy miecza Carlusa dosięgło Shayley sprawiając, że upadła w olbrzymim bólu, wypuszczając z palców miecz świetlny, który potoczył się gdzieś pod ścianę. Młoda jedi chciała przywołać go mocą, lecz w tym momencie Darth Carlus ukląkł nad nią, przygniatając jej pierś kolanami, tak że ciężko jej było nawet złapać oddech.
Ledwo świadoma z bólu zobaczyła szkarłatne ostrza, zbliżające się do niej i zrozumiała, że tak właśnie wygląda śmierć.
– Luke – jęknęła w myślach. – Mistrzu, przepraszam, Zawiodłam cię… –
A więc wszystkie nauki Luke’a w tym momencie stracą sens. Ufała im, była pewna że ją ocalą, tak samo jak musiał być tego pewien Luke. No i do tego dochodzi jeszcze biedny Wedge, który może pomóc jeszcze mniej niż mógłby Luke… Co się z nim stanie kiedy Carlus ją zabije? I co stanie się z Luke’em, z Arianną, ze wszystkimi?
Zamknęła oczy, nie chcąc widzieć tego co się za chwilę stanie. Pogodziła się już prawie z tym, że połączy się z mocą. Niemal widziała drwiący uśmiech Carlusa.
– No to… Jak wy to mówicie… Niech moc będzie z tobą, siostrzyczko – zadrwił Carlus.
Shayley nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru odzywać się do brata. Odliczała tylko sekundy do momentu, w którym zespoli się z mocą i stanie się jej częścią.
Nagle usłyszała dźwięk, którego nie mogła pomylić z niczym innym. Wystrzał z blastera. Poczuła, że przygniatający ją ciężar nagle ustępuje. Nie otwierając oczu, otworzyła się na przepływ mocy. Wyczuła wyraźnie wściekłość i zawirowanie, które powodowała czyjaś śmierć. Rozciągnęła postrzeganie jeszcze bardziej i wtedy uświadomiła sobie, że wściekłość emanowała od Wedge’a. Wściekłość i dławiony strach. Niemal widziała palec młodego korelianina na spuście blastera. Po chwili kolejne zawirowanie w mocy i blaster wypadł z dłoni Wedge’a.
– Daj spokój. – Głos, który rozległ się po chwili należał do Luke’a, ale jego brzmienie zaskoczyło Shayley. Był niski i słychać w nim było tłumiony gniew, a siła tego gniewu byłaby zdolna roznieść cały gwiezdny niszczyciel carlusa.
– Oddaj mi to! – Głos Wedge’a brzmiał już jak krzyk. – Czemu to zrobiłeś?
– Bo w przeciwnym razie byś ją zabił. –
Shayley otworzyła oczy. Zobaczyła nie daleko siebie Luke’a, a tuż obok niego posiniałego ze złości Wedge’a. Spojrzała w bok, a jej oczom ukazał się Darth Carlus. Człowiek, za sprawą którego już by nie żyła, gdyby nie wypalona w piersi jeszcze dymiąca dziura po postrzale z blastera. Po śmiertelnym postrzale. Carlus, tak bardzo skupiony na chełpieniu się swoim zwycienstwem nad Shayley stracił czujność na ułamek sekundy, którą w przypływie emocji wykorzystał Wedge.
Odwróciła się z powrotem na wznak, po czym podniosła się na kolana.
_ Wedge – Odezwała się słabo. – Jak ty się uwolniłeś z pod… –
Urwała, nie mogąc zapanować nad atakiem kaszlu. Przez napływające do oczu łzy dostrzegła, jak Luke obraca na palcu blaster Wedge’a i podaje mu go lufą na przód.
– Proszę – Odezwał się do zaskoczonego i oszołomionego Antillesa. – Jeszcze ci się przyda.
– Co ty… – Wedge potrząsnął głową, jakby nie do końca wiedział gdzie jest. – Zabiłem… Tego… Tego gammoreanskiego padalca?
– Tak. I o mało nie zabiłeś przy tym Shayley – Przyznał łagodnie Luke, ruszając z miejsca. – Gdybym cię nie powstrzymał, strzelałbyś chyba do upadłego. –
Podszedł do Shayley i wyciągnął do niej rękę.
– Dasz radę wstać? – Spytał spokojnie.
– Tak… Myślę, że tak. – Shayley ujęła wyciągniętą dłon mistrza i wstała. Po drodze jednak podniosła z lekkim wahaniem z ziemi miecz Carlusa i kciukiem zgasiła klingi.
_ Jest cięższy niż zwyczajny miecz – mruknęła, ważąc cylinder w dłoni.
Luke skrzywił się, wyciągając od niechcenia lewą rękę, do której po chwili śmignął porzucony miecz Shayley.
– Wyobraź sobie ilość energii, którą musiało skompensować to draństwo by działało – mruknął niechętnie, wskazując na miecz Carlusa. Przeniósł wzrok z miecza na nieruchome ciało jego właściciela.
– Nie było w nim ani trochę dobra – szepnął. – Wyczułem to jeszcze zanim doszło do waszej walki.
– Wiem. – Shayley westchnęła cicho. – Źle się czuje trzymając to w ręce… Miecz mojego brata… –
Urwała, czując że coś ściska ją za gardło. W oczach Luke’a widziała współczucie i zrozumienie, gdy odbierał od niej miecz Carlusa i podawał jej własny.
– Ej! – Głos Wedge’a zabrzmiał ostrzej niż wskazywałyby na to okoliczności. – Możecie przestać? –
Odwrócili się do niego, oboje zaskoczeni.
– Że co? – Shayley omiotła pilota spojrzeniem, wyczuwając w mocy jego irracjonalne zirytowanie i rozdrażnienie. Przeszło jej przez myśl, że w ten sposób objawia się zazdrość młodego korelianina.
– Przypominam wam, że ciągle jeszcze mamy na głowie szturmowców – burknął Wedge tym samym rozdrażnionym tonem. – Za raz tu wpadną, zobaczą co się stało i podniosą alarm. Pogadać będziecie sobie mogli równie dobrze w celi.
– Nie wiem o co ci chodzi, Wedge – odezwał się cicho Luke. – Ale w jednym masz rację. Nie możemy tu tkwić w nieskończoność. –
Odpiął od pasa swój własny miecz świetlny i podszedł do drzwi, które jak zauważyła Shayley były zamknięte.
– Zamek magnetyczny – mruknął cicho Luke. – Twój jakże celny strzał odbił się rykoszetem i nas tu uwięził. –
Spojrzał na Wedge’a, który wciąż poddenerwowany stanął obok, z blasterem gotowym do strzału.
– Ale nie na długo – dokończył Luke, uaktywniając miecz świetlny.
– Nie! – Wedge w jednej chwili znalazł się przy nim. – Ja nas w to wplątałem, więc ja nas z tego wyciągnę! –
Wycelował blaster i strzelił w drzwi. Jego strzał stopił znajdujący się w nim mechanizm, co sprawiło że drzwi się otworzyły.
Shayley stanęła między Luke’em a Wedge’em, który dla lepszej celności oparł blaster o jej ramię. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła, że za drzwiami czeka oddział szturmowców, których najwidoczniej Carlus postawił przy drzwiach w charakterze straży. Wiedziała, że padnie za raz jeden rozkaz: brać ich! Wiedziała także, że szturmowcy nie zawahają się przed niczym, nawet przed widokiem dwóch mieczy świetlnych i jedi, potrafiących oddziaływać na nich mocą.