Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 38

XXXIX

– Mogę? Tylko na chwile. Mistrzu Yodo proszę, proszę. –
Shayley nigdy nie zwróciłaby się w tak dziecinny sposób do Yody, jednak teraz sprawa była wielkiej wagi. Trzymałą w dłoniach długi warkocz swoich włosób, który został jej ścięty i odebrany zaledwie godzinę temu.
Minęło kilka dni od przybycia na Jawina 4. Luke wracał do zdrowia w centrum medycznym, pod opieką najlepszych uzdrowicieli jedi, a Shayley właśnie usiłowała przekonać mistrza Yodę, by wpuszczono ją do neigo chociaż na chwile.
– No dobrze. – Maleńki mistrz w końcu uległ. – Do mistrza Skywalkera na chwilę iźć mozesz.
– Dziękuję, mistrzu. – Shayley miala ochotę krzyknac z radości. Po raz pierwszy od tamtej chwili bedzie mogla porozmawiać z Luke'em. Po raz pierwszy zobaczy go w pełni. Do tej pory pamiętala jego widok z pola walki. Zalanego krwia, albo pogrązonego w głębokim transie uzdrawiającym, z którego został wybudzony dopiero tego dnia, a który miał uleczyc nie tylko jego ciało, ale przede wszystkim duszę.
Gdy weszła do niewielkiego pokoju zobaczyła swojego mistrza, wspartego w pozycji pół leżącej na stosie poduszek. DO połowy ciała okryty był kołdrą. Ręce miał zplecione na piersi, a oczy przymknięte, jednak na szafce obok niego leżał datapad, co było oznaką polepszenia. Jeśli juz Luke coś czytał, oznaczało że nie jest z nim tak źle.
Na widok swojej padawanki uśmeichnał się pogodnie. Jednak Shayley zauważyła w nim pewną zmianę. Gdy spojrzała mu w oczy dostrzegła w nich coś o wiele starszego niż on sam. Mądrośc i udrękę wielu przeżytych lat.
– Witaj, mustrzu – przywitała go. – Przyszłam, zeby ci coś powiedzieć… I cos ci dać. –
Po tych słowach zbliżyła się i złożyłą w jego białę dłonie swoj warkocz. Luke otworzył szeroko oczy i zamrugal.

– Byłaś pasowana na jedi, a ja dowiaduje się o tym na samym końcu? – Zpytał na w pół zartobliwie.
– Uzdrowiciele powiedzięli, ze nie będą cie wybudzać z transu specjalnie na tą okazję – odparła Shayley, udajac przemądrzały ton głosu. – Jestem Jedi… Jeszcze to do mnie nie dociera.
– Kłąmiesz mnie. – Kąciki ust Luke'a. Zadrgały lekko.
– A właśnie ze nie – odparowała Shayley. – Zobacz na to. –
Wyciagnęła z kieszeni wideo rejestrator, który podała Luke'owi. Ten uruchomił go i po chwili Shayley dostrzegła swó? obraz w malym kwadraciku, uslyszala włąsny głos, wypowiadajacy z powagą słowa przysięgi jedi…
Zobaczyłą jak Luke mruga szybko powiekami, usiłujac ukryc poruszenie. Jednak gdy na nia spojrzal z ponad rejestratora, w jego oczach nie było widać ani jednej łzy.
– Moja padawanka – odezwał się cicho, a brzmienie jego głosu mó?iło wszystko . – Moja dzielna Jedi… –
Shayley juz nie potrafiła wytrzymać. Rozpłakała się otwarcie, pozwalając, by łzy zkapywały jej na kolana. Gdy juz się trochę uspokoiłą odezwala się z powagą:
– wszystko to dzieki tobie, mó? mistrzu. To ty nauczyłęś mnei pokory i cierpliwości. To ty zprawiłeś, ze w przeciągu tak krutkiego czasu opanowałam wiecej niz mogło mi się wydawać. I w końcu to ty, swoja mądrością i dobrocią przyczyniłes się do tego, ze przeszłam ostateczną próbę, bez ani jednego słowa sprzeciwu rady. Nawet mistrzowi Yodzie swieciły się oczy. –
Luke roześmiał się cicho, lecz po chwili zpoważniał.
– To ja tobie dzięŻuję – powiedział, ujmując jej rękę. Jego dłoń była ciepła, niemalże rozpalona. – Za wytrwałośc i chęci, bo bez tego nie nauczyłbym cię ani jednej rzeczy. Najważńiejsze są chęci, wytrwałośc i cierpliwośc. I przekazuj to dalej.
– a włąśnie – odezwała się Shayley. – Apropo przekazywania dalej, ktos jeszcze chce cię zobaczyc. –
Po tych słowach wysłała krutki, telepatyczny impuls do osoby, czekajacej na zewnątrz.
Drzwi otworzyły sie, rozegł się głośny pisk, a po chwili Luke poczuł, jak z okrzykiem: – mistrzu Skywalkerze! – rzuca się w jego stronę małą Arianna.
– jak się czujesz? – Zpytał, gładząc włosy dziewczynki.
– Rada zdecydowała że bedę szkolona na jedi – odezwała się, a mina trochę jej zżedła. – Trochę im się to nie podobało. Ale wstawiła się za mna SHayley. I nawet Wedge sie wstawił. To on nas tu przypilotował po tym jak…
– Arianna, shhh – uciszyłą ja Shayley, a Małą odrazu zamilkła.
– nie do wiary. Rada posłuchałą zwykłego pilota X-winga – powiedzial luke.
– Komandora…
– Generała Antillesa – wpadła Ariannie w słowo shayley. – Teraz to pan generał. Widzisz? Wszystko sie zmieniło. Tylko galen… –
Na chwile zpochmurniałą, przypominając sobie ceremonie pożegnalną Gelena Marka.
– Aaa, wiemy kto nas wtedy zaatakował – dodała z nagłym przebłyskiem.
– No i kogo zabiłaś – dodała Arianna.
– To człowiek, działający pod kryptonimem dark hanter – oznajmiła Shayley. – Tajny uczeń Palpatine'a. Jego smierć zdezoriętuje imperatora, przynajmniej na jakis czas. Bedzie musiał zastanowić się co robic. A do tej pory… My tez będizemy mięlic zas zeby coś wymyslic.
– Shayley? – Luke spojrzał na swoja byłą padawanke. – Nie myslałaś o tym, by wziać Ariannę na swojego padawana? Jak dla mnie jesteś juz na to gotowa.
– cooo? – Arianna podskoczyłą w górę jak piłęczka. – Myślalam ze to ty będziesz moim mistrzem. –
Luke ponownie się roześmiał, poczym poklepał dziewczynkę po ramieniu.
– Nadszedł czas by się rozdzielić – powiedział. – Wzywają mnie inne sprawy. Musze szukać nowych jedi albo zpełniać obowiazki w radzie. Ale jeśli kiedy kilwiek będziesz miała problem, zwróc się z tym w myslach do mnie. Odległośc nie ma znaczenia, zawsze cię usłyszę.
– O jej – pisnęła Arianna.
– Chodź – odezwała się Shayley. – Nie będizemy mistrzowi Skywalkerowi przeszkadzać. –
Po tych słowach obie zkierowały się w stronę drzwi.
– Odpoczywaj – rzuciła na odchodne Shayley. – I nie martw się. Narazie inwazja zostala powstrzymana. –
Po tych słowach obydwie wyszły, cicho zamykajac za soba drzwi.
– Wszystko się zmieniło – pomyslał Luke. – No, prawie wszystko. Nie mam juz padawanki, teraz ona sama bę?zie mistrzem, nie mam jednego z przyjaciół, który poąłczył się z mocą… Wszystko przez jeden wypadek, jedna walkę. Ale nie zmienił się fakt, zę mam siostrę i ze wierzę w Shayley, tak jak wierzyłem do tej pory, a moze nawet jeszcze bardziej. W nia i w Ariannę. Ale będą musiały radzic sobie beze mnie. Moje miejsce jest od teraz gdzie indziej. –
Wiedział to od momentu w ktorym otworzył oczy. Wiedzial juz co musi zrobic, czym się zając i o co sie zatroszczyć. Ale mial też swiadomosc, ze moze zrobić to ze spokojem, ponieważ jego padawanka, któ®ej warkocz spoczywal teraz na jego kołdrze sobie poradzi. Że tak jak poradził sobie on poradzi sobie również ona, a mała Arianna stanie się w przyszłości wielką i potężną jedi.

koniec

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 37

XXXIII

Luke dryfował, dryfował w mocy. Czuł i wiedział że umiera. Widział już twarze tych, którzy odeszli przed nim. Zobaczył ojca, matkę, Obiwana… Nawet wuja i ciotkę. Przyzywali go do siebie, przyciągali…
I nagle zobaczył jeszcze jedną znajomą postać. Wysoką i silną, dostrzegł znajome, szare oczy.
– Luke – odezwała się znajomym, kobiecym głosem, którego już dawno nie słyszał. – Wracaj, wacaj! Jezcze nie czas na ciebie. Fowierzam ci swoje życie. Wracaj.
– Nie… Nie… Callista! – Luke wykrzyknął jej imię w myślach, ponieważ nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Wracaj! – Głos Callisty stał się bardziej naglący. – Wracaj do nich, kochany! –
Przebudzenie było dla Luke'a niczym powrót do tamtego momentu. Na nowo przeszył go paroksyzm tamtego bólu, zaskoczenia i przerarzenia Shayley… Ale dla czego tu jest tak cicho? Dla czego jestem tu sam?
Czujac ze powieki ma jakby z ołowiu niechętnie je rozchylił. Leżał w białej pościeli, a nad nim paliła się lampka, rzucając łagodne swiatło na niewielki pokój, w którym się znajdował.
– Przedział pasarzerski statku – pomyslał mgliscie. – Lecimy, wiec jednak się udało… –
Czuł jednak jakąs zmianę w strukturze mocy. Kogoś brakowało, kogoś ważnego. Starkiller…
– Galen? – Wypowiedział jego imię na głos. Sam nie wiedzial dla czego to powiedział. Pamiętal jednak, jak przypadkowo zdradziły mu je mysli Starkillera, który toczył rozpaczliwą walkę z samym sobą. Dobry Galen walczył w nim przeciwko złemu Starkillerowi, bezwzględnemu zabójcy jedi.
– Luke. – Poczuł na policzku ciepłą, aksamitna dłoń. Poznal zapach perfum… TO była Leia. – Juz wszystko dobrze, wracasz do nas.
– Gdzie jest…. Galen? – Luke'a przeraziło to, jak cieńki i słaby był jego głos.
– Luke… – Leia przymknęła powieki. – Star… Znaczy galen… –
Odetchnęła głeboko.
– Dobrze. Prędzej czy póxniej i tak bys się dowiedział. Luke, on nie żyje. Przejął na siebie blasterowe strzaly wymierzone w ciebie. Ten kto za tym stal nawet się nie pokazal. To byłą tchużliwa próba zgłądzenia ciebie. A Sta… galen cie zasłonił włąsnym cialem. –
Luke ku swojemu zaskoczeniu nie poczuł nic. Spodziewał się że oczy go zapieka, ze popłyną z nich gorące łzy, lecz nic takiego się nei stało. Nie czuł nic poza przejmujacą, przytłaczajacą prawdą. Świadomoscią, ze Leia go nie okłamała. I tym, ze to on był powodem smierci Starkillera. I do tego jeszcze Callista, niegdyś jego ukochana Callista, dzięki której teraz żył. Dzięki niej i dzięki Galenowi, który w ostatniej chwili życia został jego żywą tarczą.
– Dziękuję – wyszeptał w myślach,dodając przy tym prośbę o odkupienie wszystkich win Galena. O Calliscie postanowił nie mówić nikomu, nawet Leii. Nie zamierzał się zdradzać. Zamierzał strzedz tej tajemnicy jak najdroższego skarbu. Znowu przywołał myśli o Galenie.
– Mówiłem ci – powiedzial słabo. – MóWiłem ze on… Nie jest zły.
– Nie, nie jest – odparłą łągodnie Leia. – Teraz to wiem. Ale nie mów juz nic Luke, odpoczywaj. Za niedługo będziemy na jawinie 4. Rada jedi tam na nas czeka.
– A co z Shayley i Arianna?
– Wszystko w porządku, luke. Są bezpieczne, chodź arianna nie spałą całą noc. Płakała, bała sie. Ona naprawdę cię polubiłą. A shayley… Jest dzielna. To ona zabiła tego sitha który cię zranił.
– Dzielna dziewczyna – wyszeptał Luke. – Leio?
– Tak, Luke?
– Kocham cię. –
Po wypowiedzeniu tych ostatnich słó? nie miał juz dłuzej siły opierać się zmęczeniu. Zasnął niemal natychmiast.
– Wiem – szepneła poruszona Leia, patrząc na jego twarz. – Wiem o tym. –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 36

XXXVII

– trzymaj sie, Luke, prosze, nie, nie umieraj. – Leia organa kleczała u boku swojego brata, ujmując w dłinie jego twarz. Wiedziała, ze sama nie moze nic zrobic. Każdy oddech młodego jedi brzmiał jak odgłos smierci, która wyciagała ręce, biorac go w swoje bezlitosne objecia.
– W tym momencie pojawił ię przy niej starkiller. Leia pusciła Luke'a, czując, jak policzki robią jej się nagle mokre od łez, poczym obserwowała w milczeniu, jak starkiller podnosi rannego z ziemi i zarzuca sobie na plecy. Gdy to robił Luke krzyknął głośno z bólu. Leia spojrzała na starkillera, majac już się odezwać i rzucic jakaś zjadliwą uwagę na temat traktowania rannych, lecz zaniechała tego zamiaru. Zamiast tego odwróciła się w stronę, gdzie Shayley tuliła do siebie płaczącą juz nie kątrolowanie Ariannę.
– Biedne dziecko – pomyślała ksieżniczka. – W jednym dniu widziało więcej rzeczy, niz nei jeden wojownik w całym swoim życiu. –
W tym momencie dostrzegł Wedge'a, który z początku usiłował pomuc starkillerowi, jednak tamten oznajmił szorstko, ze sam sobie poradzi. Blada twarz komandora wyrażała coś wiecej niż Leia czuła. To była bezwiedna, dławiona wściekłosc, niemal rządza mordu.
– Dobrze że Shayley rozprawiła się z tym tchurzem – syknął przez zęby. – Wredna kreatura, jeśli Luke przez niego…
– Wedge! – Leia z głośńym okrzykiem zarzuciłą przyjacielowi ręce na szyję. Ten objąl ją i nieśmialo poklepał po plecach.
– Nic ise nie martw, Luke jest silny, przeżyje. Nie przez takie buże juz przechodził. – Pocieszał ja jak tylko mógł, usiłując przekonać samego siebie.
– A z toba w porządku? – zatroskała się Leia. – Jesteś ranny. –
Młody korelianin uśmiechnął się krzywo.
– Bardziej na duszy niż na ciele – odparł.
Nagle Leia odwróciła się gwałtownie, dźgnięta czyms, co odczułą jako niewidzialne ostrze miecza swietlnego. Ledwo to zrobiła dało się słyszeć dwa pojedyncze strzały, a po chwili odgłos, jak coś ciężkiego upada na ziemię.
– Luke – krzyknęła Leia i wyrwała się do przodu. Wedge popędził za nią.
– Mistrzu – pisnęła SHayley, ciagnąc za soba Ariannę, która po chwili wpadła na… Ciało. Lecz nie było to ciało Luke'a. Było to ciało starkillera.
Żył jeszcze, ale w jego plecach, w powyżej prawej nerki widać było wypaloną dziurę.
– Starkiller… -szepnęła Shayley.
– Nie… – Jego głos przeraził wszystkich, gdyż był to głos konającego człowieka. – Nie Star… Killer… Luke… luke zyje… –
Jakby na potwierdzenie jego słow dalo się słyszeć ztlumiony jęk bólu. I Shayley wtedy wszystko zrozumiałą. Strzaly były wymierzone w Luke'a. Starkiller, wyczuwszy najwidoczniej niebezpieczeństwo w mocy odwrócił się błyskawicznie, przejmując na siebie ich siłę, tym samym osłaniajć Luke'a własnym ciałem. Teraz właśnie za niego umierał.
Leia też to zrozumiała, bo podeszła i odezwała się cicho:
– Ostatnio nazwalam cię podlym i okrutnym Sithem, pamiętasz? To co zrobiłeś teraz dla Luke'a nie było ani podle, ani okrutne. I dla tego przeżyjesz. –
Odwróćiłą się do pozostalych.
– Idźcie szybko po opatrunki z bactą. Są jeszcze w apteczce na statku. Szybko!
– Za późno… – Dobiegł ich słaby szept. Odwrocili się i zobaczyli starkillera z zamglonymi oczami. – Już za póxno… A ja nie jestem… starkiller. Tylko… –
Wziął głęboki, odręczony oddech. Następne słowo było westchnieniem, zaró?no męki jak i ulgi:
– Galen…
– Galen – szepnęła Shayley czujac, ze w jej pamieci cos nagle zaskoczyło. – Nazywasz się Galen Marek… –
Lecz on jej juz nie odpowiedział. Luke'a osłaniała teraz tarcza, bedąca martwym ciałem. Po chwili ciało Starkillera – Galena zniknęło, rozpływajac sie w mocy, z którą połączył się były sith.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 35

XXXVI

Arianna szła w milczeniu z Shayley, przypominajając sobie ponownie swoją wizję. Prosto, w lewo, potem znowu w lewo… Za kolejnymi drzwiami w prawo… Nie wachała się ani trochę.
Shayley natomiast szła koło niej zatroskana i zmartwiona. Perspektywa rozdzielania się z Luke'em w cale jej nie pasowała.
Nagle Arianna zatrzymała się przed drzwiamb jednej z cel.
– To tutaj. On jest tam.
– Jesteś pewna, skrzacie?
– Jak tego że stoję właśnie koło ciebie. –
Shayley rozejrzała się nerwowo. Rozmawiały co prawda szeptem, ale wolała nastawić się na maksymalną czujność.
– Czysto – poinformowała Ariannę. – W środku też czysto. Trzymaj się za mną. –
Po tych słowach, kożystając z mocy otworzyła drzwi i ostrożnie weszła do środka.
Leżąca w kącie postać poruszyła się z wysiłkiem. Shayley poznała odrazu twarz komandora Antillesa, chodź teraz była dziwnie zmieniona. Jednak widzięli się przelotem na tyle często, że potrafiła go rozpoznać.
– Eee… Wedge – odezwała się szeptem. – To ja, Shayley. Pamiętasz mnie? –
Podkrążone oczy Wedge'a przesunęły się po jej twarzy.
– A więc jednak stał się cud – powiedział cicho. – Luke cię tu przysłał? Jest z tobą? I co to za mała?
– Nie pytaj. – Shayley pstryknęła palcami, poczym uwolniła młodego komandoa z więzów. Następnie przywowała mocą jego blaster i rzuciła mu go w pośpiechu.
– Dasz radę iźć? – Zpytała, patrząc na niego z powątpiewaniem.
– Jakoś dam radę. Muszę. – Wedge był blady i najwyraźniej wyczerpany, lecz mimo to poderwał się i ruszył za Shayley i Arianną.
– Dzięki – rzucił w biegu. – Już nie wiele brakowało.
– Nic nie mów – uciszyła go Shayley. – Oszczędzaj siły.
– Uważajcie! – krzyknęła nagle Arianna.
Shayley odwróciła siębłyskawicznie, dostrzegając przed sobą z tuzin robotów bojowych, z lufami wycelowanymi prosto w nich.
– Droideki! – krzyknęła. Wedge pozwolił sobie na wyjątkowo nie przyzwoite koreliańskie przekleństwo, niemalże błyskawicznie załadował ogniwo energetycznie do blastera i zaczął szyć niemal na oślep w roboty, podczas gdy Shayley tańczyła między nimi, wymachując mieczem świetlnym jak w jakiejś śmiertelnej akrobacji.
– Arianna, biegnij! – krzyknąła do dziewczynki. – Powiedz Luke'owi że za niedługo będziemy i że wszystko jest w porządku!
– Ale…- dziewczynka zawachała się.
– Leć! – ponagliła ją Shayley, rozprawiając się z dwoma droidekami na raz.
Arianna rzuciła im rozpaczliwe spojrzenie, lecz po chwili odwróciła się na pięcie i pobiegła ile sił drogą, którą dopiero co tu przyszła wraz z Shayley.
Shayley i Wedge nadal walczyli o życie. Chociaż wyeliminowali już większość robotów, wciąż przybywały posiłki.
– Za tobą! – wrzasnęła Shayley do Wedge'a, który w błyskawicznym tąpie wymieniał ogiiwa na nowe.
– Nie zatrzymamy ich! – odkrzyknął. – Kończą mi się ogniwa!
– To biegnij! Dam ci czas…
– Chyba zwariowałaś – odparował. – Nie zostawiam przyjaciół na pastwę losu. Zwłaszcza tych, którzy dopiero co ocalili mi życie! –
Shayley nie miała siły się z nim kłócić. Przy użyciu telekinezy posłała jednego z większych robotów w powietrze, zderzając go z inną maszyną. W powietrzu zaroiło się od metalowych cześci i snopów iskier.
– szkoda że tego nie widzisz, mistrzu – pomyślała z satysfakcją. – Myłbyś ze mnie dumny.
– chodź! – Wedge pociągnął ją za rękę. Mimo że zostały mu ostatnie dwa ogniwa nie przestawał nizczyć robotów. Teraz przedzierał się przez zkupiko części, wciąż ciągnąc za sobą Shayley.
– Wyjdziemy z tego – powtarzała sobie w duchu padawanka. – Wyjdziemy z tego, już prawie wyszliśmy… –
Chmura gorąca i mealowych odłamków nagle ustąpiła, jednak oni nadal nie zwalniali kroku. W końcu zatrzymali sie, oboje cięzko dysząc i zbierajac siły do dalszego beigu.
– Jesteśmy prawie przy wyjźciu – oznajmiła Shayley. – Aż dziwne, ze jak dotąd usiłowały nas zatrzymać same droideki. –
Wedge przyjżał się pochmurnie swojemu juz bezużytecznemu blasterowi.
– Jeśłi zjawia się tu szturmowcy… – zaczął, lecz w tym momencie z oddali napłynął do nich piskliwy głos Arianny:
– Shayley! Shayley Luke! Luke i sith!
– co? – Shayley z tych krzykó? wywniozkowala tylko jedno. Kłopoty. Arianna byłą przerarzona. Czyżby starkiller znowu ich zdradził? Po tym jak zaczęła powoli mu ufać, a nawet darzyc go sympatią? Tego by już nie zniosła spokojnie.
– Szybko. – Wedge pociągnąl ją za rękę. Teraz już zrozumial, dla czego nikt nie interesowal się ani nim, ani shayley. Chodziło o Luke'a, o to by go wciagnąc w pólapkę.
Shayley pomyślala wydocznie to samo, ponieważ zacisnęla mocno usta.
Gdy wybiegli na zewnątrz dostrzegli Arianne, która z daleka machała na nich niecierpliwie ręką.
– Pojawił się… Nie wiadomo kiedy – wykrztusiła przerarzona, gdy do niej podbiegli. – Ma dziwny miecz, o dwóch ostrzach… –
Shayley pobladła. Uwolniła delikatnie rękę z uścisku Wedge'a, poczym skoczyła na pomoc swojemu mistrzowi, którego przeciwnik zdołał odciagnąć daleko od miejsca, w którym się rozstali.
Arianna miała rację. Zamaskowana i ubrana na czarno postać walczyła podwójnym mieczem, o wściekle czerwonych ostrzach, płonących niemalże krwistym blazkiem. Luke co prawda zdołał kilka razy zranic przeciwnika, jednak tamten wydawał się w ogule nie męczyc.
– Shayley! – Luke odwrocił sie do niej, łąpiac szybko oddech. – Wezwij tu Leię ze Starkillerem. Niech przylatuja i niech przygotują się do ucieczki. Wedge jest ranny… Nie możemy dlużej… Zrób to! –
Ukłuty naglym, ostrzegawczym impulsem mocy wykrzyknął ostatnie zdanie do padawanki, poczym odwrócił sie z powrotem, ledwo unikajac ciosu przeciwnika, ktory bez wątpienia rozpłatalby go na pól, gdyby nie refleks młodego jedi.
Shayley tym czasem spełniła polecenie mistrza. Miała nadzieje, ze Leia zrozumie coś z jej gorączkowych wyjaśnień, lecz najwidoczniej zrozumiała. Shayley usłyszała, jak ksieżniczka wykrzykuje coś pospiesznie do starkillera, następnie zwraca się do padawanki:
– Trzymajcie się, za chwilę po was będizemy. Niech Luke jeszcze wytrzyma! –
Po tych słowach zerwała połączenia.
– Masz! – Shayley rzuciłą komunikator przerarzonej ariannie, ktora. Złapała go niemalże nieświadomie, poczym po chwili młoda jedi sama rzuciła się w wir walki.
– Jeśli ty nie walczysz równo, to my tym bardziej nie bedziemy – oznajmiła, bardziej do siebie niż do przeciwnika. Postanowiła jednak bronic swojego mistrza, chodby to miała byc ostatnia rzecz jaka zrobi w zyciu.
Luke czuł dokładnie to samo. Wiedział, ze temu sithowi w cale nie chodzi o niego. To Shayley była celem, on natomiast zwykłą przeszkodą, którą należało usunąć z drogi i to jak najszybciej. Chciał to jakos przekazać padawance, lecz nie miał takiej mozliwosci. Jego swiat zkurczył się tylko do ciosów, pchnieć, uników i dzikiego, śmiertelnego tańca. Wiedział, ze w tym momencie nawet sekunda dekoncentracji może kosztować zycie ich obojje.
W pewnym momencie przeciwnik zrobil jednak coś, czego ani Luke, ani jego padawanka się nei zpodziewali. Zakręcił ostrego młynka swoim mieczem, tak ze klinki obracały sie w powietrzu dobre kilkanaście sekund, a następnie jedna z nich zpadła wprost na Luke'a, wbijając sie głęboko w jego ciało. Shayley na krutką chwilę zamarła, obserwujac, jak jej mistrz osówa sie na ziemię, krztusząc się własną krwią. Następnie pełnym rozpaczy i wściekłosci głosem wykrzyknęła jego imie, poczym rzuciła się na przeciwnika, atakujac go ze zdwojoną siłą.
Znowu ogarnął ją taki sam szał, taka sama zimna furia jak wtedy, gdy walczyła po raz pierwszy z vaderem, jednak teraz katrolowała nerwy na tyle, by zachować resztki trzeźwego umysłu.
Dostrzegła przez napływajace do oczu łzy kołujacy nad nimi znajomy kształt ich statku. A wiec byli uratowani. To sprawiło, ze wstąpiła w nia nowa energia. Udezyła przeciwnika potężnym impulsem mocy, a gdy ten na moment się zawachał, wbiła ustrze swojej klingi prosto w jego pierś.
W ten oto sposób dark hunter, ostatnia nadzieja Palpatine'a zginął, pozostawiajac po sobie tylko swój obosieczny miecz, który wysliznął się z nagle zmartwiałych palców swojego właściciela. Shayley widziała to jak na zwolnionym filmie, bo w tym momencie najważniejszy był dla niej jej mistrz, który dygotał nieopodal w kałuży własnej krwi.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 34

XXXV

– To nie tutaj, mistrzu Skywalkerze. To tam. –
Arianna machała niecierpliwie ręką. Znajdowali się na odległej i dzikiej Felucji, a Arianna usiłowała doprowadzic Luke'a i Shayley do miejsca pobytu Wedge'a. Obojga jedi wizje cierpiącego komandora nawiedzały coraz częściej. Shayley wpadła juz w taki obłęd, ze przy którejś z koleii wizji rozpłakała się, wyobrażajac sobie, co młody pilot musi teraz przeżywać. Na mysl, ze mógłby już nie żyć drżała.
– Jesteś pewna, Arianna? – Zapytal Luke, czuuny i zkupiony.
– Oczywiscie – odpowiedziała z przekonaniem dziewczynka. – Oh, pospieszmy się! –
Luke wyczuwał jej niepokuj. Czuł też blizką obecnośc przyjaciela oraz napięcie w strukturze mocy, wskazujacej na to, ze jest z nim Vader. Vader, który jest wściekły. Luke przeczuwał, ze jeśli się nei pospieszą, Wedge zginie prędzej niz sie tego zpodziewaja.
– Dobrze. – Zrównał się z Arianną, odruchowo kładąc dłoń na rękojeści mieczo światlnego. – Prowadź. –
To nie była juz ta mała, zagubiona dziewczynka którą musiał pocieszać. Teraz wydawała się o wiele starsza i silniejsza. Szła pewnie, jakby instynktownie wyczuwała kierunek. Luke jednak wiedział, ze dziewczynka ma niesamowitą pamięć, co pozwoliło jej utrwalic sobie każdy szczeguł swojej wizji.
Shayley szła za nimi, gotowa ich oboje chronić. Nie wiedziała co będzie dalej. Czuła dziwne drżenie mocy, które jednak nieco rużniło się od tego, które czuła w obecności Vadera. Chciała o tym powiedzieć Luke'owi, lecz on wydawał się pogrązony we własnych myslach. Czyżby też to odczuwał?
Nagle Arianna zatrzymała się, po raz pierwszy zdezoriętowana. Rozejżała się dookoła.
– Nie wiem – odezwała się nagle, a Shayley zaniepokoiła niepewność i bezradnośc w jej głosie.
– Skrzacie, co tam? – Padawanka podeszła do dziewczynki i położyła jej rękę na ramieniu.
– Nie widzę tego statku – odezwała się cicho Arianna. – Nie widzę go, a przecież tutaj był… Tak, cały czas tutaj był.
– Generator pola maskującego? – Zpytała Shayley Luke'a, który nagle zadrżał. Odruchowo dobył miecza, poczym gestem nakazał zrobic Shayley to samo.
– Mistrzu, co… – Zaczęła Shayley, lecz Luke rzucił jej ostrzegawcze, nawet karcące spojrzenie.
– Nic nie mów. – Jego głos stał się nagle napięty, a ton surowy. Shayley obserwowała go z szeroko otwartymi oczami, podobnie z resztą jak Arianna.
Luke natomiast zanużył się w mocy, usiłując wyczuć zagrożenie.
– Nie powinienem zabierać ze sobą Arianny – przemkneło mu przez myśl. – TO jeszcze dziecko, a ja wyczuwam coś potężnego. Zbyt potęznego. Siłą, ktora jest w stanie nawet ukryć gwiezdny niszczyciel. Wedge, gdzie ty jesteśśś? –
Odetchnął głeboko, a następnie wypuścił gwałtownie powietrze.
– Mistrzu? – Zpytały jednocześnie Arianna i Shayley.
– Chodźcie. – Głos Luke;a zmienił się w pełen napięcia szept. Teraz to on wysunął się do przodu, a Shayley ujeła Arianne za rękę. Cała trójka ruszyła w ciszy. Luke prowadził, czujny i zkupiony. Shayley dawno nie widziała swojego mistrza tak zaniepokojonego.
– Tam – powiedział po kilkunastu minutach. Głos miał lekko ochrypły.
– Gdzie? – Shayley usiłowała przebic wzrokiem horyzont.
– Tam. – szepnęła Arianna, nakierowujac jej rękę. Gdy padawanka spojrzała w tamtą stronę dostrzegła smukły statek, który znała aż za dobrze. To na nim walczyła z Vaderem. Na nim przeszła swoją pierwszą próbę, omało nie popadając przy tym w krańcową furię i nie zabijajac bezbronnego lorda sith. Wstrząsnął nia dreszcz.
Nagle wszystko stało się bardzo szybko. Arianna zdążyła tylko krzyknąć cieńko:
– Mistrzu Skywalkerze, uważaj! –
W następnej chwili Luke odskoczył gwałtowni, posługując się mocą, a Shayley zauważyła, że w miejscu gdzie jeszcze ułamek sekundy temu stał widniała zapadka, która teraz otworzyła się, ukazując olbrzymią czeluść.
– Dziękuje, Arianna. – Luke poklepał ją po ramieniu. – Chodźcie. Tylko uważajcie, najwidoczniej spodziewali się nas tutaj. –
Ruszyli dalej, jeszcze bardziej czujni i zkupieni. Shayley nawet czuła, jak w jej serce zaczyna wkradać się zimny strach. Jednak był jeszcze na tyle słaby by mogła go ztłumić.
– Czysto. – W głosie Luke'a pojawiło się zdziwienie. – Czegoś tu nie rozumiem. Nie ma nawet droidów bojowych. Czyżby myślęli że zginiemy tam, w przepaści?
– nie wiem – odpowiedziała Shayley. – Co robimy? –
Oczy Luke'a powędrowały po opuszczonej rampie statku.
– Najwidoczniej chcą żebyśmy tam weszli – odpowiedział. – Obawiam się, że najgorsze dopiero przed nami. Trzymaj się blizko mnie, Shayley. I uażaj na Ariannę. –
Uaktywnił klingę swojego miecza świetlnego, a Shayley jab w transie poszła jego śladem, drugą ręką mocniej ściskając dłoń Arianny.
Luke w końcu zatrzymał się tuż przed statkiem.
– idźcie obie – powiedział. – Ja tu zostanę. Odnoszę dziwne przeczucie, że w środku jest mniej niebezpiecznie niż tutaj.
– Mistrzu – zaprotestowała Shayley. – Nie, nie pójdę bez ciebie. Nie zostawię cię tak…
– Mosłuszeństwo, padawan – przyomniał jej surowo Luke. Shayley westchnęła ciężko. Wiedziała, że Luke ma racje i że powinna wbrew swoim własnym uczuciom zostawić go i iźć z Arianną.
– No dalej – przynaglił ją Luke. – Tracimy czas. –
Shayley ponownie westchnęła.
– No dobrze – bąknęła niezadowolona. – Chodź, Arianna.
– Niech moc będzie z wami – pożegnał je Luke i odwrócił się, trzymając zapalony miecz wysoko nad sobą.
– I z tobą, mistrzu – odpowiedziała telepatycznie Shayley, poczym razem z Arianną wspięły się po rampie, znikając we wnętrzu statku, co do którego Shayley żywiła nadzieję już nigdy nie wrócić, tym bardziej nie bez Luke'a. Ona czuła podobnie jak jej mistrz, że teraz są bardziej bezpieczne niż na zewnątrz, ale ta perspektywa w cae jej się nie podobała.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 33

XXXIV

Wedge nie pamietał kiedy ostatnio tak krzyczał. Za wszelką cenę starał się nie dawać Vaderowi ani trochę satysfakcji, bez względu na to co czarny lodr wymyslił za tortury. Komandor Antilles zaciskał tylko zęby, modląc się w duchu żeby poprostu zemdleć i już tego nie czuc. Teraz jednak było inaczej. Teraz nie liczył się ani jego stopień, ani nawet to ze był przyjacielem Luke'a Swywalkera, jednym z pilotów elitarnej eskadry łotrów, ze X-wingi to była dla niego codziennosć… Teraz poprostu był wzykłym, cierpiacym jeńcem, który wbrew sobie musiał krzyczeć. I krzyczał.
– Czułem ze nie dożyje starosci – pomyslał, gdy fala cierpienia na moment ustała, a on, oddychajac ciężko zamarł w bezruchu. – Przeczuwałem, ze zgine jeszcze przed trzydziestką. No i proszę, właśnie teraz umieram, ale nie przeczuwałem ze w taki sposób. Zawsze chciałem umrzeć w walce, w kabinie swojego X-winga, nawet w wyniku postrzału z blastera, ale nie w taki sposób… –
Przywołał na twarz coś na kształt drwiacego uśmiechu, który jednak przerodził się w grymas bólu i zmęczenia.
– Daję właśnie tej maszynie satysfakcje – pomyślał. – Temu czemus, co właśnie przede mna stoi, a co ma w sobie tyle ludzkich uczuc co jednostka napędu nadświetlnego. Ale spokojnie, Antilles, popatrz na to z jaśniejszej strony. Nie umarłeś. Żyjesz jeszcze. Minęlo juz tyle czasu, a ty nadal żyjesz, nie zostałeś zamęczony. I nie uroniłes ani jednej informacji. –
Podniósł hardo głowę, usiłujac spojrzeć na górującą nad nim, zamaskowaną postać lorda sith..
– Nadl będziesz odmawiał współpracy? – Zpytał Vader zimnym, obojętnym tonem, chodź w środku kipiał w nim gniew. Ten głupi rebeliant jest bardziej wytrzymały niż mógł się zpodziewać. Vader wiele razy juz takich widział. I wiele razy juz takich przesłuchiwał. Ci najbardziej odporni, jak ten leżacy u jego stóp zawsze pochodzili z jednej i tej samej planety. Z korelii. Przeklęci Korelianie, tak jak i ten tutaj. Jednak wszyscy podobni do niego, po użyciu wszelkich możliwych, bez skutecznych sposobów wydobycia informacji ginęli. I ten tutaj, bez wątpienia Korelianin też zginie. Jeśli nawet nie złamały o najbardziej bolesne tortury, to w takim razie można go tylko zgładzic. I to w trybie natychmiastowym.
– Będziesz miał mniejszy problem jak mnei zabijesz – odparł Wedge słabym ze zmęczenia głosem. – Ale wtedy zepsujesz sobie zabawę, nie prawda?
– Bezczelny, naiwny głupcze – syknął Vader. – Zostaniesz zgładzony w trybie natychmiastowym. –
Wedge prychnął, chodź w duchu powiedział sobie tylko: jesteś załatwiony. Usiłował się odwrócic, by wydobyc swój komunikator, wciąz ukryty w kieszeni lotniczej kurtki, którą nadal miał na sobie. Kurtka była co prawda juz w opłakanym stanie, lecz Wedge miał nadzieję, ze komunikator nie jest w takim samym stanie i ze nadaje się do wysłania chodźby po cichu wiadomosci SOS. Za zadne skarby swiata nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo wyciagania go z opresji, lecz w tym momencie znajdował się w sytuacji bez wyjźcia. Musiał chociaż przekazać to, czego sam się dowiedział zanim go zchwytano. A jeśli teraz zginie, wszystkie te poufne informacje przepadną.
Pożałował, ze nie ma zdolności komunikowania się przez mysli lub wyczuwania uczuć, tak jak robił to nie raz Luke… Luke. Mysl o przyjacielu przeszyła go niczym ostrze. Wiedział, ze to bez skuteczne, ale przywołał w dichu rozpaczliwą mysl:
– Stary, wiesz dobrze ze nie chcę cię narażać, ale pospiesz się, zanim przepadną ze mna wszystkie informacje, za którymi tak goniłem z z powodu których mnie zchwytano. Nie zawiedź mnie, czerwona piatko. –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 32

Xxxiii.

Luke zamknął się w swojdj kabinie pasażerskie>. Chciał trochę obyć samemu. Nie czuł już zmęczenia, zregenerowawszy wszystkie siły w czasie nu. Ktoś by powiedział, że jedi nie mają nic do robienia po za medytacją, lecz Luke jako jedi wiedział co innego.
Kabina była nieco zbyt mała na treningi z mieczem świetlnym, lecz na medytację alchaka nadawała się w sam raz.
Luke więc zamknął oczy, zanużając się całkowicie w mocy. Boso, w samych tylko spodniach powtarzał wierkie każdą zapamiętaną figurę, układ… Przynajmniej starał się powtórzyć, odwzorować, I zawsze po skończonych ćwiczeniach czuł goszką frustrację z powodu niepowodzenia.
W końcu po upływie mniej więcej ponad godziny poczuł, że siły go ofuszczają. Cięzko dysząc wymknął się z objęć mocy i usiadł, złożywszy ręce na podołku i powoli wacając do rzeczywistości ze swojego bezcielesnego, duchowego świata. Jak zwykle w takich chwilach wszystko wydawało się inne. Kolory mniej ostre, zapachy i dźwięki mniej wyraźne… Nagle zza drzwi rozległo się ciche wołanie:
– Luke, Luke, jesteś tam? –
To była jego siostra. Młody jedi poraz ostatni odetchnął głęboko i wstał. Usiłował pozbyć się towarzyszącego mu za każdym razem w takich chwilach poczucia straty, że musiał porzucić bogactwo i głębie swojego świata wewnętrznego. Głos Leii do tej pory wydawał się jakby mniej żywy, a kolory które widział bledsze.
Otworzył jednak drzwi i stanął przed siostrą.
– wszystko w porządku? – zatroskała się Leia. Wyglądała jak zwykle pięknie. Długie włosy opadały jej aż poniżej pasa, a w brązowych oczach czaił się niepokuj.
– Wygląda tak jak wtedy, gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy – pomyślał Luke. Przypomniał sobie tą chwilę, gdy jeszcze jako nastoletni, naiwny chłopak wbiegł do jej celi i z pomocą Hana i Chewbacc] zdołał ją uratować.
– Tak – odpowiedział na jej pytanie. – Wszystko ze mną w porządku.
– Starkiller cię widział – mruknęła \ niezadowoleniem Leia. – Był ciekaw co robiłeś, to było nie całe pół godziny temu. –
Luke westchnął. Starkiller go widział. Był podglądany przez sitha. Medytacja alchaka była dla jedi czymś bardzo osobistym.
– Mozesz mu powiedziec, ze to tylko zwykłe cwiczenia, jeśli go to tak bardzo interesuje – odparł Luke.
Leia uśmeichnęła się lekko. Gdyby to był kto inny niż Luke odpowiedziałaby mu, ze niech sobie przekazuje to sam, jednak to był jej brat. Mało tego, był najpotężniejszym jedi w całej galaktyce.
– A jeszcze keidys to był taki z pozoru nie poradny chłopak – przebiegło jej przez mysl. Przypomniała sobie moment, gdy oboje jeszcze nie wiedzięli o swoim pokrewieństwie. O tym, gdy Leia go pocałowała, ot tak na szczęście. I o tym, jak Luke subtelnie zabiegał o jej względy. Zahihotała cicho.
– Co cię tak bawi? – W niebiezkich oczach Luke'a pojawiło się pytanie.
– Pomyslałam sobie – odparła Leia. – Co by było, gdybyśmy nie dowiedzięli się nigdy ze jesteśmy rodzeństwem.
– I gdybys nie poznała Hana. – Luke podchwycił dofcip. – Żylibysmy sobie moze w spokoju i szczęściu…
– Razem? – Leia znowu zahihotała, poczym zrobiła coś, czego nikt inny nie odważyłby się zrobic w stosunku do Luke'a. Podeszła i zmieżwiła mu włosy.
– I pomysleć, ze kiedys byłeś małym, zazdrosnym i lekko irytującym prowokatorem, którego ulubionym zajęciem było pakowanie się w kłopoty – ztwierdziła z rozbawieniem.
– Można od tego odjąć wszystko oprucz pakowania się w kłopoty – dodał Luke. – TO tak na chwilę obecną. –
Zpoważniał nagle, podobnie z reszta jak Leia. Oboje w tym samym momencie przypomnięli sobie o tym co ich czeka Misja ratowania Wedge'a, groźba wiszącej wciaz nad nimi wojny. Wszystko to sprawiło, ze beztroska opusciła ich nienam natychmiast.
Shayley tym czasem miała dziwne sny, chociaz po przebudzeniu zaczęła nazywac to wizjom. W swoim snie widziała młodą dziewczyne. Nie znała jej, za to tamta wydawała się znać ja.
– Shayley Starlightt. – Wymówiła jej imię jakby z oddali. – Jesteś padawanka Luke'a Skywalkera prawda?
– Z kad o tym wiesz? – Senne ja Shayley nawrt wtedy nei wyzbyło się ostrożności i podejżliwosci. – I z kąd wiesz jak się nazywam>
– Emocje cie zdradzają – odparła nieznajoma. – Emocje i mysli. Lecz nie martw się, nie zamierzam wykorzystać ich ani przeciwko tobie, ani przeciwko zakonowi jedi albo nowej republice. Przybyłam tylko by cię ostrzedz. Ciebie i Luke'a. Wisi nad wami olbrzymie neibezpieczeństwo.
– Kim jesteś zkoro mówisz mi takie rzeczy?
– Kimś kto chce wam pomuc – odparła nieznajoma. – Kiedys zdradze ci swoje imię, jednak nie teraz. Nie mów nikomu że mnie widziałaś, nawet Luke'owi. On… Bardzo silnie by to przezył.
– Kim jesteś? – Shayley nie ustępowała. Wyczuwała, ze to nie był taki sobei sen, ze ta kobieta kiedys naprawdę istniała. Mało tego, między nią a Luke'em istniała jakaś zażyłość. Słychać to było po głosie nieznajomej.
– No dobrze, uparta jesteś – ztwierdziła. – Powiem ci, ale jeśli mi obiecasz, ze nikomu nie posiesz o moim pojawieniu się.
– Niech ci bedzie – ustąpiła Shayley. – Obiecuję. A ty obiecaj… Przyrzeknij, ze to wszystko co mi mówisz jest prawdą, ze nie wprowadzasz nas w półapkę.
– Przyrzekam. – W głosie nieznajomej pojawiła się powaga. – A co do tego jak się nazywam… Jestem przeszłoscią i przyszłością. Mam na imie Callista… –
Po tych słowach wizja się rozpłynęła, a Shayley otworzyła niemal natychmiast oczy i usiadła, czując, jak serce wali jej w piersi.
– Callista – wyszeptała cicho, niemal nieświadomie. – Callista… –
Rozejżała się z niepokojem. Była sama. Luke'a przy niej nie było.
– Nie mów Luke'owi – Przypomniała sobie kolejne ostrzerzenie Callisty. – Nie mów?, nie pytaj. Ale dla czego? –
Odetchnęła głęboko, znajdujac po chwili uspokojenie w mocy.
Nagle znowu dosnała wizji, lecz tym razem całkiem inniej. Nie wyraźnej, pełnej tylko pojedynczych obrazów i odczuc. Uparte, niezłomne postanowienie, zkrywany głeboko lęk. Ciemnośc, ból… Przerarzajacy krzyk, cierpienie…
– Wedge! – Z tego stanu wyrwał ją jej własny krzyk. Poderwała się na równe nogi, lecz przez moc czuła, ze nei tylko ona coś zauważyła. Wyczuła wyraźnie niepokój swojego mistrza, który usłyszał jej krzyk i teraz zbliżał się szybko, niemal do niej biegł…

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 31

XXXII

Shayley nie potrafiła zasnąć. Była zmartwiona i przejęta. Myślała o swoim mistrzu, o małej Ariannie, o Wedge'u, nawet o starkillerze. Bała się trochę tego co będzie dalej i czula, ze zaczyna ją to powoli przerastać.
W koncu wstała i postanowila znaleźć swojego mistrza. Zawsze zwierzała mu się ze wszystkich swoich obaw, lękó, zmartwień czy radości, a on zawsze był dla niej oaza spokoju i zrozumienia. Mimo ze niekiedy nie popierał jej działań i dawał jej to dozrozumienia, zawsze jednak ją wysłuchał.
Byla tylko jeda rzecz o ktorej mu nei powiedziała, chodś podejzewala ze ja wyczuwał. Ona sama usilnie z tym walczyła. Powtarzała sobei ciagle że jedi powinni unikac przywiazań, ale dla niej było to prawie niewykonalne. Przywiązanie i silna więź jaka łączyła ja z jej mistrzem zdawała sie rpzerarzać w coś silniejszego, z czym usilnie walczyła. A co jesli Luke sie zorietuje? Jesli odsunie ją od siebie i pozostawi samą sobie?
– Nie – przebiegło jej przez mysl. – On by tak nei zrobił. –
Jednak gdy wymknela sie cicho ze swojej sypialni natknęła się na Ariannę, spaceującą od sterownii i z powrotem.
– Hej Arianno. – Shayley uśmiechnęła się do niej przyjaźnię. – wiesz może gdzie jest Luke?
– Śpi – odparła mała tak pewnie i stanowczo, że padawankę trochę to zastoczyło.
– Śpi?
– Tak,, śpi. –
Shayley westchnęła cicho.
– Leia i sith siedzą w sterownii. – Arianna wskazała zamknięte drzwi.
– A ty dla czego nie śpisz? – zpytała Shayley. Udeżył ją spokój dziewczynki.
– Jakoś tak… Myślę co ze mną będzie – odparła cicho. – Tak bym chciała zostać jedi, ale rada chyba się nie zgodzi.
– Oj nie mów tak! – Shayley podeszła i objęła małą ramieniem. – Na pewno się zgodzą. Kto wie, może nawet zostaniesz przydzielona Luke'owi, jeśli zostanę pasowana na jedi.
– Chciałabym – westchnęła dziewczynka. – Ale ciebie też lubie.
– Naprawdę?- Shayley roześmiała się serdecznie. – Ja też cię lubię, skrzacie. –
Nagle zalała ją faa wspomnień tak silnych, że musiała zacisnąć powieki by się nie rozpłakać. Przymomniała sobie, jak żyła zanim znalazł ją Luke. Mimo wolnie zacząła sięgać pamięcią do dzieciństwa. Do rodziców, których nie pamiętała. To grupa rebeliantów znalazła ją gdzieś w odległym zakątku zewnętrznych rubierzy. Małą, niezpełna siedmio-letnią dziewczynkę, która musiała radzić sobie sama. Zaczęła się \astanawiać kim byli jej rodzice i dla czego ją pozostawili.
– Co im się we mnie nie podobało? – zadała sobie w myślach to pytanie. – Wychowywali mnie obcy ludzie, aż do puki nie osiągnęłam dorosłości. Dopuki nie znalazł mnie Luke działałam potejemnie przeciwko imperium, byłam niekiedy szpiegiem, śledziłam oczynania nieprzyjaciela, niekiedy narażając życie. Łciekałam, walczyłam razem z innymi… Aż w końcu zjawił się Luke i powiedział, że przywiodła go do mnie moc. Coś, w co nie do końca wierzyłam, a już na pewno nie w to że sama mam to w sobie i że to z mojego powodu pojawił się Luke. Pamiętam do tej pory jego widok, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. W obcisłym stroju koloru pustynnego piaskowca, z tymi powanymi, smutnymi oczami, spokojną i cierpliwą twarzą… Pamiętam brzmienie jego głosu, gdy powiedział że zabiera mnie na coruscant… To uczucie, że \aczynam inne życie… Że w końcu będę bardziej bezpieczna niż byłam… A moi rodzice… Chciałab]m kiedyś ich spotkać, spojrzeć im w oczy i zpytać, dla czego to zrobili…
– Shayley? – Arianna położyła jej rękę na ramieniu. – Stało się coś?
– Nie – odparła, otrząsając się z zamyślenia. – Nic się nie stało. Chodź, owinnaś się przespać, chodź, mała. –
Objęła ją ramieniem. Pomyślała o niej nagle jak o młodszej siostrze, której nigdy nie miała.
Nagle obie dosłyszały za sobą cichutki szelest. Shayley odwróciła się gwałtownie, lecz po chwili zobaczyła że to tylko Luke. Musiał najwidoczniej od ewnego czasu obserwować swoją padawankę, bo uśmiechał się pogodnie.
– Shayley ma rację, Arianna – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Teraz to ty powinnaś się przespać. –
Podszedł i ujął dziewczynkę z drugiej strony. ^razem z Shayley zaprowadziły ją do tego samego pokoju, gdzie jeszcze do nie dawna spał Luke.
Arianna już nie opierała się zmęczeniu. Gdy się położyła, Shayley i Luke usiedli przy niej, usiłując uspokoić ją ich obecnością.
Shayley zaczęła cicho nucić coś, co przypomniało jej się nagle, nie wiadomo z jakiego powodu. Prostą, dziecięcą bołysankę o małym ewoku, zasypiającym wśród liści. Gdy tak śpiewała ogarnęła ją dziwna tąsknota. Za wicketem i za czymś jeszcze, za tym, czego nie pamiętała. Kojącymi objęciami rodziców. Musiała ich dhświadczyć jeśli przypomniała sobie o tej kołysance, lecz tego nie pamiętała.
Głos nagle jej się załamał, a ona sama zaczęła płakać cichym, nie powstrzymywanym już płaczem.
Poczuła, jak ktoś obejmuje ją łagodnie ramieniem i przyciąga do siebie. Poddała się temu, ponieważ wiedziała że to Luke, który w tym momencie przestał zwracać łwagę na zasady i kodeks. Shayle] była dla niego teraz zwykłą, zagubioną dziewczyną, która zwyczajnie potrzebowała blizkości i miłości, której prawie nigdy nie zaznała.
Pozwolił b] wypłakiwała mu się na ramieniu.
– Już pokojnie – szepnął cicho. – Spokojnie. Nie bódź małej…
– Mistrzu – załkała cicho, łapiąc oddech między spazmatycznym łkaniem.
– Jesteś dzielna, Shayley – uspakajał ją Uke tym samym kojącym szeptem. – Jesteś twarda. Pamiętaj. Tak jak kryształ miecza świetlnego, kryształem jedi jest jego serce. Jedi są kryształem mocy, a moc jest życiem. Ty też jesteś kryształem, Shayley. Nie tylko mocy, ale też… –
Urwał, odetchnął głęboko.
– Jesteś jednym z kryształów mojego serca – dokończył. – Ty, Leia, Mistrz Yoda, Obiwan, rodzice… To wszystko są kryształy, z którńch zkłada się moje serce.
– A twoje serce jest jednym, dużym kryształem – pomyślała Shayley, lecz ukryła tą myśl. Jednak głos Luke'a, jego ciepły dotyk, wszystko to uspokajałą ją i dawałh poczucie bezpieczeństwa. Luke miał w sobie jakąś wewnętrzną siłę, którą w tym momencie oddawał Shayley, która przestała w końcu płakać. Uspokoiła się całkiem i przymknęła oczy.
– Mistrzu, co teraz ze mną będzie? – zytała cicho, żeby nie obudzić Arianny. – Io będzie z nami?
– Zostaniesz potężną jedi 5 hdparł Luke ze sokojną pewnością. – będziesz służyć galaktyce najlepiej jak potrafisz, tak samo jak ja. Nabrałaś już pokory i rzyczliwości, jednak najważniejsza próba dopiero przed tobą. Pamiętaj wtedy wszystko czego się nauczyłaś. Ta dobroć i miłość jest wszystkim co masz i co możesz dać innym. Pamiętaj o tym, a ja będę wierzył w ciebie do samego końca, nawet jeśli nie będę już mógł ci pomagać.
– Rozumiem, mistrzu – odrzekła Shayley. Odpowiedź Luke'a całkowicie jej wystarczyła.
Chwilę później poczuła, jak ogarnia ją błogi spokój, poczym zasnęła, a jej mistrz, nie przejmując się niczym delikatnie wziął ją na ręce, zaniósł do jej sypialni i położył do łóżka, troszcząc się o wszystko co mogło sprawić, by czuła się spokojnie i bezpiecznie.
– Wypoczywaj, Shayley – szepnął, gdy poprawił jej kołdrę, gładząc przy okazji jej blady policzek. – Masz w sobie wielką siłę. Wiem że potrafisz ją wykożystać. Jestem dumny z ciebie, moja padawanko. –
Wypowiedział te słowa również telepatycznie, poczym spojrzał na nią ostatni raz i oddalił się, zamykając delikatnie za sobą drzwi, poraz ostatni dodając jej sił swoją miłością, jaką do niej żywił.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdziały 29 i 30

XXX

Imperator palpatine wydostał swoją duszę z komputera nawigacyjnego gwiezdnego niszczyciela, poczym zzadowoleniem i głęboką satysfakcją przyjął ponownie cielesną postać. Jeśli ten naiwny jedi myślał że dał radę go unicestwić, to bardzo się mylił.
Starzec usiadł na swoim tronie i złączył razem końcówki palców. Teraz już widział że Skywalker jest potężny, bardzo potężny, w dodatku ma silną wolę, którą nie tak łatwo będzie można złamać. Chyba że podejmie się kolejnej próby zagrania na uczuciach młodego jedi.
– nie będzie już takiej potrzeby – pomyślał. – Mój uczeń się z nim rozprawi. Skywalker jest potężny, ale nie tak jak ciemna strona mocy. Sam szkoliłem dark huntera. Nawet Vader nie ma o tym pojęcia. Nie jest moim jedynym uczniem. A ci słabi i naiwni jeedi trzymają się kodeksu i to ich właśnie gubi. Skywalker nie da ady obronić ani siębie, ani swojej padawanki, która w krutce stanie się moja. –
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wyglądający prawie na szczęśliwy. W krótce będzie miał nową uczennicę. Młodą i silną. Dark hunter nie wiele już go obchodził. Zaleało mu tylko na tym, aby tamten dopadł Skywalkera i odebrał mu dziewczynę. Czekał z niecierpliwością na chwilę, w której dark hunter zamelduje mu powodzenie misji. Niemal już słyszał jego słowa: dziewczyna jest pojmana, cała i zdrowa, a Skywalker nie@żyje.

XXXI

Był już późny wieczur, gdy Luke wyprowadził swój frachtowiec z pola asteroid. Nie wyczuwając żadnego zagrożenia przełączył tryb na auto pilotowanie, poczym wyszedł ze sterowni.
– Już po wszystkim – zawołał. – Jesteśmy bezpieczni, przynajmniej narazie.
– Co to za układ? – Pojawiła się przed nim postać Starkillera, którego cień na moment przesłonił Luke'a.
– Popatrz. – Luke wskazał przez iluminator. – Kiedyś musiało tu być miasto, całkiem rozwinięte jak sądzę, ale coś je zniszczyło. Nie ma tu ani jednej formy życia, z wyjątkiem paru gatunków robaków. Ktoś zniszczył ten układ i teraz pozostał on najwyraźniej bezimienną dziurą, zapomnianą przez wszystkich.
– Imperium. – Przez twarz Starkillera przemknął lekki cień. Przez chwilę wyglądał nawet groźnie. Znacznie wyższy od Luke'a stał na przeciw jedi, patrząc w czarną pustkę, która była tak samo mroczna jak jego oczy, oraz, jak Luke wyczuwał, jego dusza. Nie bał się starkillera, mimo że sam wyglądał p nim niepozornie. Wiedział jednak, że gdyby starkiller chciał ich zkrzywdzić, zprzymierzeńcem Luke'a jest moc, a nie siła fizyczna.
– Z tą małą jest trochę źle – odezwał się Starkiller cichym,nizkim głosem, odrywając wzrok od iluminatora. Luke zrozumiał, że mówi o Ariannie.
– Za raz do niej pójdę – odpowiedział Luke. Wspomniał pożegdanie z matką Arianny, to jak zapłakana dziewczynka obiecała, że gdy będzie już potężną jedi wróci po nią i zabierze ją na swoją planetę, jak Luke złożył pani Callisto uroczystą obietnice, że będzie strzegł Arianny.
– To wszystko jest przykre – pomyślał. – Dzieci, rozdzielane i zabierane, zmierzające na spotkanie z własnym przeznaczeniem. Niektóre wyruszają, bo nic ich już nie trzyma, żaddne więzi, obowiązki… Tak jak mnie na Tatooine. Ale niektórzy mają rodziców… Albo mięli, obserwowali ich śmierć, byli porywani i szkoleni na ciemnych jedi. Tak jak człowiek, który stoi na przeciw mnie. Silny i zdeterminowany, kierujący się gniewem i nienawiścią. Dziecko jedi, zabrane od ojca, którego śmierć pare minut wcześniej widziało na własne oczy. Przerarzone i pogodzone z faktem, że ono za chwilę też umrze…
– Ej, Skywalker. –
Luke drgnął, mrugając oczami, jakby budził się ze snu.
– Jesteś tutaj? – dobiegł go ponownie głos starkillera. – Co ci się dzieje?
– Nic – odparł jedi, zpoglądając mu w oczy. – Zamyśliłem się…
– Jasne. – Starkiller prychnął. – Odpłynąłeś. Nie było cię tutaj. To co stało przede mną było tylko ciałem, ale ciebie w nim nie było.
– Być może – mruknął Luke.
– Na moje powinieneś odpocząć – ztwierdził sucho Starkiller. – Twoja padawanka albo siostra mogą zająć się dzieciakiem.
– Nie, sam do niej pójdę- odparł cicho Luke. Gdy podniusł dłoń do oczu zauważył, że jego ręka lekko drży.
– Jak uważasz. – Starkiller spojrzał na niego z powątpiewaniem i odszedł, znikając mu z oczu.
Luke natomiast udał się na poszukiwanie Arianny. Zastał dziewczynkę, ukrywającą się w opustoszałej części statku, gdzie przechowywana była przeważnie broń. Mała trzęsła się od cichego płaczu. Luke podszedł i ostrożnie, nie chcąc jej przestraszyć ukląkł obok.
– Hej, Arianna – odezwał się łagodnie. – Dla czego siedzisz tu sama?
– mistrzu Skywalkerze – wykrztusiła przerywanym głosem. – Ja…
– Tęsknisz za mamą, prawda? – Wpadł jej w słowo Luke. Arianna tylko pokiwała głową.
– Wiem o tym. – Głos Luke'a był >ak cichy i łagodny, na jaki tylko było go stać. Wyciągnął rękę i pogładził policzek dziewczynki. – Wiem o tym, Arianna. Ale twoja mama będzie na ciebie czekała. Jest z ciebie dumna że podjęłaś tak poważną decyzję. I ty też powinnaś być.
– Naprawdę? – Zpytała cicho dziewczynka.
– Naprawdę – odparł z przekonaniem Luke. – I wiesz co? Ja też jestem z ciebie dumny i wierzę w ciebie.
– Mistrzu Skywalkerze, jak to…
– Gdybym w ciebie nie wierzył, nie wstawiłbym się za tobą przed radą. A wiesz dla czego? Wstawiłem się eż za obą, ponieważ ze mną było tak samo. Byłem co prawda o wiele starszy od ciebie, ale bardzo chciałem być jedi, robić coś dobrego, być w ogniu walki. Byłem tak przejęty, że wszystko chciałem zrobić już, teraz. Za mną też wstawiła się jedna osoba, która we mnie wierzyła. Mój były mentor, który zdążył umrzeć zanim mnie wyszkolił.
– Mistrzu Skywalkerze? – zagadnęła cicho Arianna. – Tak bym chciała żebyś to ty mnie uczył. Jesteś taki dobry dla mnie, dla wszystkich, nawet dla tego wysokiego co ma czerwony miecz. Jesteś dobry dla sitha…
– Ponieważ ten sith nie jest do końca zły – wyjaśnił spokojnie Luke. – Uratował nam życie, sprzeciwił się imperium. Robił to co robił, ponieważ tak go nauczono. Gdyby tobie powtarzano od małego że jedi są źli, też byś ich nienawidziła.
– Mój tata zawsze mówił, że jedi są mądrzy i sprawiedliwi – odezwała się dziewczynka, a nowe łzy napłynęły jej do oczu. – Ale jeszcze nigdy nie spotkałam takiego jedi jak ty. Nawet tata taki nie był, chociaż… Bardzo, bardzo go kochałam, a on umarł. Mistrzu Skywalkerze, nie chcę żebyś ty też umarł. Wszyscy których poznaję albo kocham umierają…
– Już nie – uspokoił ją Luke. – Już nikomu nic złego się nie stanie. Nie płacz, chodź tu do mnie. –
Po tych słowach objął Ariannę ramieniem, a ona przytuliła się do niego. Luke wyczuwał jej przerarzenie i ból, kojąc go jak mógł najlepiej. Czuł że dziewczynka drży, więc narzucił jej na ramiona swoją bluzę.
– Naprawdę wiem co czujesz – odezwał się cicho. – Wiem co to znaczy.
– Też zostawiłeś mamę? – zpytała dziewczynka.
– Moja mama umarła gd]y byłem całkiem mały – wyjaśnił spokojnie. – Oddano mnie na wychowanie do ciotki i wuja, ale oni też umarli. Zamordowali ich żołnierze imperium, gdy miałem 19 lat. Dla tego postanowiłem zostać jedi.
– O jej – westchnęła współczująco Arianna, wkładając dłoń w dłoń Luke'a. Jedi poczuł,że czując w dłoni małą, dziecięcą rączkę ogarnia go dziwna melanholia, a jednocześnie błogie ciepło.
– Jzieci są prawdziwe – pomyślał. – Nie zkarzone panującym dookoła złem, są otwarte, nie boją się mówić o uczuciach ani ich okazywać. Dziecko… Własne dziecko… To największy skarb jaki można mieć. Mała, niewinna istota, w którą przelewa się część samego siebie…
– Mistrzu Skywalkerze? – Arianna odsunęła się od niego, lecz wciąż nie puszczała jego ręki.
– O co chodzi, Arianna? – zpytał Luke ochrypłym, jakby nie swoim głosem.
– Ja… – Arianna spojrzała na niego. – Dziękuję ci.
– Za co mi dziękujesz? – Zdziwił się Luke.
– Jepiej się już czuję – odezwała się dziewczynka. – O wiele mi lepiej gdy przy mnie jesteś.
– Cieszę się. – Lukeuśmiechnął się, lecz jego jasno-niebieskie oczy pozostały nadal smutne.
– Co ci jest? – Zatroskała się mała. – Jesteś smutny, widzę to.
– Martwię się o Wedge'a, tego przyjaciela którego widziałaś w wizji – wyjaśnił. – On cierpi. Jeśli szybko go nie znajdziemy, wtedy zginie.
– Oh… – Arianna wstrząsnęła się. – Momogę ci. Pomogę ci go odnaleźć. Pamiętam tą wizję bardzo dokładnie, mogę cię zaprowadzić gdy już znajdziemy się na tym statku.
– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać – odparł Luke. – Nie mam zamiaru cię narażać.
– Ale… – zaczęła Arianna, lecz Luke uciszył ją, wymawiając jej imie bardziej stanowczym tonem.
– Chodź ze mną. – Arianna nagle puściła jego rękę i wstała. – No chodź, chodź. –
Luke poszedł za nią. Zauważył ze zdziwieniem, że Arianna zaprowadziła go do osobno wydzielonej sypialni. Gdy tam weszła wskazała łóżko.
– Teraz się położysz i zaśniesz. A ja będę siedziała przy tobie do puki tak się nie stanie – odezwała się tym samym stanowczym tonem, jakiego używali jedi.
Luke roześmiał się, rozbawiony troską małej podopiecznej.
– Nic mi nie jest – powiedział cicho.
– A nie prawda, bo ci jest -zripostowała Arianna. – Kładź się, bo sama cię zaprowadzę.
– Co za paradoks – pomyślał Luke. – ;dziecko, którym powinienem się opiekować troszczy się o mnie samego, jak własne, albo jak…Matka. –
Przypomniał sobie nagle ten bezcielesny, delikatny głos który słyszał w myślach. Poczuł się tak, jakby przeszedł go impuls elektryczny. Był pewien że to jego matka.
– Mamo – szepnął cicho.
– Odpocznij, Luke – usłyszał znowu ten głos, jakby w odpowiedzi na jego wezwanie. Nawet nie wiedział kiedy się położył. Zobaczył tylko pochylającą się nad nim małą buzię Arianny, poczuł jej delikatne, dziecinne ręce poprawiające mu kołdrę. Dziewczynka spojrzała z zadowoleniem na efekt, przysunęła sobie krzesełko I usiadła, jakby w odwiedzinach u gościa w centrum medycznym.
– A teraz śpij – powiedziała cicho. – I daj mi rękę. Chcę cię trzymać za rękę. –
Luke westchnął cicho i ponownie jej uległ. Oczuł małe palce, zaciskające się delikatnie na jego ręce.
Następnie Arianna zaczęła śpiewać, cicho i cieńko. Brzmiało to jak kołysanka, a Luke z rozżewnieniem przypomniał sobie swoje dzieciństwo i to, jak to ciotka Beru śpiewała mu kołysanki, nosząc go na rękach żeby spokojnie zasnął, lub gdy zanosił się silnym płaczem. Chociaż nawet jako dziecko rzadko płakał.
Dziewczynka nuciła nadal, a on poczuł, jak jego oczy robią się wilgotne od wzbierających w nich łez. Zacisnął powieki by je powstrzymać. Arianna wyciągnęła wolną rękę i pogładziła go delikatnie, jakby chciała je otrzeć.
Luke wyrzucił z piersi kolejne, udręczone westchnienie. Poczuł, jak ogarnia go nagły spokój i ciepło, jakby wszyscy których kochał zkupili się nagle wokół niego, a w następnej chwili zasnął, zaczynając powoli i miarowo oddychać.
Arianna siedziała przy nim jeszcze jakiś czas, czując, że kolejny raz zrobiła dla kogoś coś dobrego. Luke był osobą, która jej zdaniem zasługiwał na znacznie więcej.
Powoli puściła rękę młodego jedi poczym wstała.
– Śpij, mistrzu Skywalkerze – szepnęła cicho. – Śpij. I nie miej żadnych złych snów. –
Po tych słowach, wiedziona nagłym impulsem pochyliła się nad śpiącym jedi, poczym pocałowała go delikatnie w policzek. Luke nawet się nie poruszył. Odetchnął tylko głębiej, lecz za chwilę znowu wyglądał tak, jakby nic nie zauważył.
Arianna z cichym westchnieniem wstała i wyszła, cichutko zamykając za sobą drzwi, czując się teraz równie spokojna jak Luke.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 28

XXIX

– Ścigacz. Bantha. Rancorn.. –
Arianna stała przed wielkim ekranem choloprojektora, na którym z niewiarygodną szybkością pojawiały się obrazy. Było tak jak mówił Luke, musiała mówić co widzi, co w cale nie było takie proste, ponieważ ekran bł odwrocony tyłem do niej, a obrazy pojawiały się także w jej umyślę, rozpraszając ją i nie pozwalając niekiedy dobrać słów. Co jakis czas dziewczynka poszukiwała wzrokiem Luke'a, lecz wiedziała ze on nie jest w stanie jej pomuc. Był również jednym z członków rady i teraz nie mógł dać po sobie poznać, ze życzy Ariannie jak najlepiej. Musiał patrzeć, jak dziewczynka poddawana jest surowej ocenie pozostałych członków rady.Podejżewał co dziewczynka musi teraz czuć. Przypomniał sobie odczucia Shayley, gdy poraz pierwszy stanęła przed obliczem rady. Mimo ze była o wiele starsza od Arianny, wygladała na zagubioną i niepewną. I tak podziwiał Ariannę za jej opanowanie i pewność.
Gdy już ta część testów dobiegła końca, mistrz Yoda zaczął zadawać dziewczynce pytania o najrużniejsze rzeczy. Zacząwszy od rodziców Arianny, skończywszy na tym, czym rużni się ścigacz od śmigacza. Gdy dziewczynka odpowiedziała na ostatnie pytanie przyjżał jej się uważnie.
– Silne uczucia w tobie widzę – ztwierdził. – Strach czuję.
– Nie boję się – powiedziała pewnie Arianna.
– Rozstania z matką boisz się – ztwierdził Yoda. – Borzucic dawne życie.Z drugiej strony jednak, do mistrza Skywalkera przywiązałaś się. –
Arianna zpusciła głowę. Nie wiedziała że mistrz Yoda aż tak dokładnie wybada jej odczucia.
– Nie jestem pewien, czy szkolona być może – ztwierdził Yoda. – Mistrzu Skywalker, ty tego zrobić nie możesz. Jednak rację miałeś, moc w niej silna jest.
– Mistrzu Yoda – zawołała piskliwie Arianna. – Ale ja chcę, ja naprawdę się nie boję. Mój tata opowiadał mi o jedi gdy jeszcze żył, \awsze chciałam być taka jak wy.
– Mistrzu Yodo – odezwał się Luke cicho. Złożył ręce na podołku i utkwił swoje blado-niebiezkie oczy w maleńkim mistrzu. – Myślę, że powinniśmy dać jej szansę. Ja niczego od was nie wymagam, poprostu proszę was żebyście to przemyśleli.
– Mistrzu – odezwał się z powagą mistrz Calme. – zawsze miałeś przeczucia, które cię nie myliły…
– Nie zawsze podejmowałem trafne decyzje – zaprzeczył spokojnie Luke. – Jednak proszę was, abyście nie zkreślali Arianny. Nie wiem co przyniesie przyszłość, ale dajmy jej szansę. –
Ledwo przebrzmiało ostatnie słowo Luke'a, gdy Arianna nagle zesztywniała. Poczuła coś dziwnego, jakby w ułamku sekundy znalazła się w zupełnie innym miejscu. Była na pokładzie olbrzymiego statku, uzbrojonego od aż po zęby. Stała przed drzwiami, zza których dobiegał ją straszliwy, znany w całej galaktyce oddech Dartha Vadera, oraz jego ztłumiony, dudniący głos:
– Uparty jesteś. Gdybyś był wrażliwy na moc, nie szczędził bym sobie trudu zabijania cię. Nadawałbyś się na mojego ucznia. Masz cechy charakteryzującą ciemną stronę.
– Ale jednak będziesz musiał zadać sobie ten tród – posłyszała inny, zapalczywy głos.
– Głupi, naiwny rebeliancie – syknął Vader. – Ach tak, widzę. Myśli cię zdradzają. Dobrze, zrobimy inaczej. Zamiast zdradzać mi ukrycie bazy rebeliantów, powiedz mi co wiesz na temat pobytu Luke'a Skywalkera. Łaczą cie z nim silne więzi, twoje uczucia cię zdradziły.
– No to masz kolejny problem – odparł ten sam głos. – Bo w tej kwestii tez niczego się ode mnie nie dowiesz, chodźbyś nie wiem co zrobił. A jeśli myślisz, ze zabijajac mnie przyniesiesz jakąś ujmę rebelii to jesteś w kolejnym błędzie. Takich jak ja jest więcej. –
I wtedy Arianna zobaczyła tego kto to mówił. Dobrzała zawzietą twarz człowieka, mogącego być mniej wiecej w wieku Luke'a, o płonących złością brązowych oczach, z wycelowanym oskarżycielsko palcem w Dartha Vadera.
– Już wiem kim jesteś – odezwał się tryumfalnie Vader. Młody rebeliant rozesmiał się drwiąco.
– Brawo, jeden zero dla ciebie – odezwał się kpiaco.
– Komandor Wedge Antilles. – W głosie Vadera pojawiła się ta sama drwiaca nuta. – No proszę, wreszcie pojmaliśmy słynnego Antillesa.
– Nie na długo – odparł rebeliant. – Będziesz musiał mnie zabic, więc nie nacieszysz się długo tym moim zchwytaniem. –
Obraz rozpłynąl się w nicosci. Następna rzeczą jaką Arianna dostrzegła był widok wszystkich członków rady, oraz pochylających sie nad nią mistrza Yody oraz Luke'a.
– Co to było? – Zpytała z przestrachem dziewczynka. Poczuła, jak Luke delikatnie ujmuje ją za rękę i pomaga jej wstać.
– Mówiłem – zwrócił się do maleńkiego Yody. – Miałaś wizję mocy, prawda?
– Widziałam… – Arianna spojrzała na niego, poczym po chwili opowiedziała wszystko co widziała, patrząc przy tym na wszystkich członków rady. Gdy skończyła, dostrzegła jak Luke zbladł lekko.
– Wedge – szepnął cicho. – Mistrzu Yodo, to mój przyjaciel. Vader chce mnie dostać przez niego…
– Zapalczywy Vader jest – ozezwał się Yoda. – Ostatecznie zmierzyć sie z nim musisz. Powstrzymać go trzeba. –
Luke odetchnął głeboko.
– A co z Arianną? – zpytał.
– Ze sobą ją weź – odezwał się Yoda. – Gdy wrócicie, co robić dalej zastanowić się będzie trzeba. –

EltenLink