Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 17

XVII

– Ty draniu! – Przerarzona Shayley poterwała się mimo bólu. Czuła jak wściekłość wypełnia ją niczym trujący gaz. W tej chwili nie myślała o tym że Vader jest o wiele potężniejszy od niej, że z niewiarygodną łatwością pokonał LukeA, nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Poprostu rzuciła się w stronę czarnego lorda sith, atakując go z taką wściekłością, że tamten na chwilę zamarł zaskoczony. Nie przypuszczał, że upadek LukeA wyzwoli w młodej padawance tak silne uczucie agresji. Wiedział że już stała się niewolnikiem ciemnej strony…
Shayley tym czasem nie myślała o niczym. Oczami wyobraźni widziała martwe ciało LukeA, leżące tam, na samym dole schodów. Ciało osoby, którą tak bardzo kochała, a którą Vader zkruszył niczym zeschłego liściaW ferworze walki nie zdawała sobie sprawy z tego, że tym razem to nie ona stała się ofiarą tylko Vade. Coraz trudniej przychodziło mu parowanie ciosów młodej padawanki, która przyponiała sobie coś jeszcze. Pierwszą potyczkę vadera i lukeA, oraz odciętą dłoń swojego mistrza.
To wspomniene dolało oliwy do ognia, przepełniło czarę wściekłości. Zielony promień energii, taki sam jak w mieczu jej mistrza spadł prosto na lewą dłoń Vadera, odcinając ją w tym samym miejscu gdzie stracił ją luke, tuż przy nadgarstku. Wykorzystując niedowierzanie i szok przeciwnika wyrwała za pomocą mocy broń z jego ręki. Vader osunął się na kolana, podczas gdy ona, Shayley Starlightt, świerzo upieczona jedi stała nad nim, ściskając w prawej dłoni swój, a w lewej miecz Vadera. Stała i… Wachała się. Mogła go zabić, mogła odpłacić się za wszystkie krzywdy tej galaktyki, za wszystkie krzywdy LukeA, za jego upadek… Miała teraz ku temu doskonałą okazję… Ae jednak stała. Czerwony i zielony promień krzyrzowały się ze sobą tuż przy gardle Vadera… A Shayley nie mogła tego zrobić, chociaż kipiał w niej gniew. Miała ochotę teraz zbiedz na dół po schodach, paźć obok LukeA i poprostu się rozpłakać, dając upust wszystkiemu co czuła.
Decyzję podjęła w jednej chwili, pod wpływem impulsu. Patrząc wprost na Vadera zniżyła ostrze zkrzyrzowanych mieczy i…
Nie zrobiła tego. Przypomniała sobie wszystkie wartości powtarzane jej przez LukeA, wszystkie jego słowa, niemal słyszała jego głos… Ogarnął ją spokój.
– Nie zrobię tego – odezwała się do czarnego lorda. Cała wściekłość w jednej chwili ją opuściła, jak smuga kużu starta czyjąś ręką.
– Nie zrobię tego – powturzyła. – Wiesz dla czego. Ponieważ pod skorupą bezduszności i zła jest ukryte głęboko twoje prawdziwe ja. Nie mam prawa cię nienawidzić, ponieważ dla mnie nadal jesteś Anakinem Skywalkeem, ojcem… LukeA skywalkera, który leży tam… –
Drżącą ręką wskazała w dół schodów.
– Ale nie ty mu to zrobiłeś – podjęła znowu spokojnie, przemawiając w identyczny sposób jak Luke. Vader czuł to, widział teraz ile ci dwoje mięli ze sobą wspólnego.
– LukeA i resztę galaktyki zkrzywdziła twoja zewnętrzna strona, coś co cię zabija od środka.
– Nic mnie nie zabija – odparł Vader.
– Ależ tak, anakinie – Odezwała się z przekonaniem. Nazywanie go Anakinem drażniło Vadera, lecz jednocześnie budziło wspomnienia, sprawiało że nie był w stanie zkrzywdzić istoty stojącej tuż nad nim, wyglądającej na tak samo kruchą jak pozostali jedi których unicestwił.
Shayley wyłączyła oba miecze i odstąpiła od Vadera.
– Nie będziesz starał się mnie zatrzymywać jeśli teraz odejdę, Anakinie – odezwała się dobitnie. Oddała mu jego własną broń. – Nie zwiodłeś mnie i nie zwiedziesz. Ty, a przedewszystkim imperator ponieśliście porażkę. Nie zdobyliście ani mnie ani LukeA, a niedługo Palpatine straci również ciebie.
– Nie stanie się tak – Odparł czarny lord. – Muszę mu być posłuszny. Nie ma już odwrotu. Kiedyś sama to zrozumiesz, gdy znajdziesz się na moim miejscu. –
Po tych słowach podniusł się z trudem. Shayley w tym momencie czuła tylko żal i współczucie. Miała nawet ochotę pomuc mu wstać. Nie potrafiła go nienawidzić, ponieważ dla niej był on nadal Anakinem. W tej chwili wierzyła w jego dobro może nawet bardziej niż kiedykolwiek wierzył w nie Luke.
Vader natomiast nie był w stanie jej skrzywdzić. Mimo własnej woli jej słowa wciąż dźwięczały w jego głowie, niczym prześladujące go często błaganie o darowanie życia, które nie raz słyszał od swoich ofiar. Odszedł w milczeniu, zostawiając ją wśród porozwalanych mebli i elementów konstrukcyjnych okrętu, czując że poniósł najgorszą w życiu porażkę. Nazwanie go Anakinem uznał za osobiste poniżenie, bo przecież to imię przedstawiało słabą i kruchą istotę, taką samą jaką był jego syn, jego padawanka, przedstawiało… Jego dobro…
Shayley natomiast osunęła się na kolana i gdy wyczuła że została sama, wybuchnęła płaczem. Nie zrobiła niczego, niczego żeby pomuc LukeOwi, nawet żałowała jego mordercy. Nie wiedziała czy płacze bardziej z żalu czy z litości i współczucia. Nie mogła patrzeć na schody, pod którymi leżał… Luke. Ostoja spokoju, rozsądku i czystego dobra. Jedyna kochana przez nią osoba. Teraz została unicestwiona, a Shayley pozostała sama. Przypomniała sobie co Luke powiedział jej na endorze: "gdybym zginął, leia weźmie cię pod swoją opiekę. Słuchaj się jej…"
Tak, ale kogo tu się słuchać, gdzie iźć, zkoro Lei tu nie ma, zkoro została sama, wśród pobojowiska i przejmującej cziszy. Jedyną rzeczą na jaką teraz patrzyła były plamy krwi na schodach, na których po raz ostatni widziała LukeA. Ta krew była jedynym co po nim zostało w zasięgu jej wzroku.
– Luke – szepnęła przez łzy. – Luke, nie zostawiaj mnie. Nie ty… –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 16

XVI

Luke Skywalker zszedł spokojnie z trapu swojego myśliwca. Czuł obecność Vadera i co najważniejsze, obecność siostry. Wyczuwał jej cierpienie, jednak po upewnieniu się że to na pewno ona zamknął się na nie, postanawiając skupić się na jej uwolnieniu.
Shayley Starlightt nie odstępowała go ani na krok. Miała dziwne przeczucie że widzi go poraz ostatni. Szli oboje ramię w ramię, prowadzeni przez swojego tajemniczego przewodnika, któremu Shayley do tej pory nie ufała. Gdy znaleźli się kilka metrów od gwiezdnego niszczyciela, luke nagle zatrzymał Padawankę i położył jej dłoń na ramieniu.
– Shayley – odezwał się cicho. Jego głos był miękki, a ręka spoczywająca na jej ramieniu rzyczliwa i ciepła. – Uznałem że już wystarczająco dużo umiesz. Przez cały czas naszego lotu tutaj obserwowałem twoje postępy i ćwiczenia. Dla tego uważam że nie jestem już…
– Moim mistrzem – dokończyła Shayley. Słowa same jej się wyrwały. Luke spojrzał na nią tak, jak jeszcze do tej pory nigdy nie patrzył. W jego oczach widniała szczera, teraz już nie zkrywana pod maską spokoju i opanowania zwyczajna, braterska miłość. Myśleli jednocześnie to samo i rozumięli się bez słów. Luke czuł to. Kochał Shayley jak młodszą siostrę, był jej opiekunem. I teraz, na krutko przed tym jak mięli razem rzucić się w wir walki i niebezpieczeństw chciał to jej pokazać.
– To jest nasza siła, Shayley – szepnął, a ona poczuła, jak pod wpływem tego czułego spojrzenia topnieje jej serce.
– To jest nasza siła – owtórzył Luke, wciąż trzymając rękę na jej ramieniu. – Miłość. Coś, czego sithowie nie potrafią względem siebie. Oni kochają tylko władzę i potęgę. Shayley. Z racji tego że, tak jak powiedziałem nie jestem już twoim mistrzem, od tej pory możesz nazywać mnie poprostu LukeEm. Twoje szkolenie uważam za kąpletne. –
Shayley nie wiedziała co powiedzieć. Miała ochotę poprostu go uściskać.
– chodźmy już – odezwał się Luke. – Chodzmy na spotkanie swojego przeznaczenia.
– Gdziekolwiek ty, tam i ja – odezwała się Shayley poważnie, a Luke puścił ją.
– Shayley – odezwał się jeszcze. – Imperator tutaj jest. Bez względu na to co będzie sie działo paguj nad emocjami. Jeśli tego nie zrobisz on to wykorzysta i wtedy zapyta cię, czy nie chciałabyś przyłączyć się do niego.
– Jeśli mnie o to zapyta, to moja odpowiedź będzie tylko jedna. Wisi tutaj, przy pasku – odparła zapalczywie Shayley, wskazując na swój miecz.
Luke nic nie odpowiedział, poprostu dobył własnego miecza i oboje ruszyli dalej.
Bez żadnych przeszkód przedostali się na pokład gwiezdnego niszczyciela, co utwierdziło LukeA w przekonaniu, że czekali na niego. Był przekonany że vader nie ma pojęcia o istnieniu Shayley, miał się dowiedzieć właśnie dzisiaj.
Jednak Vader już wyszedł im na spotkanie. A tuż obok niego stał ich przewodnik, starkiller.
– Spisałeś się, mój uczniu – odezwał się do niego Vader. W Shayley zawrzało.
– Wiedziałam – krzyknęła. – Wiedziałam że coś knujesz!
– Zaufałem ci – odezwał się Luke na odmianę ciszej. – Przewidziałem że prędzej czy później tak to się skończy. –
Vader stracił już zainteresowanie swoim uczniem, odprawiając go machnięciem ręki, natomiast całą swoją uwagę skupił na Shayley.
– Od jak dawna Skywalker cię szkoli – zapytał pozornie spokojnie. Shayley milczała. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza tak mocno, że aż zbielały jej palce.
– Nie powiem ci tego – odparła twardo. – Niczego ci nie powiem. –
Vader zaśmiał się.
– Zobaczymy czy tak będzie. Niedługo nazwiesz mnie mistrzem. A teraz pożegnaj się ze Skywalkerem na zawsze. –
Po tych słowach błyskawicznie dobył miecza i uaktywnił go. Shayley i Luke zrobili to samo. Vader ruszył prosto ku LukeOwi i zaatakował wściekle. Luke zrecznie parował ataki, zielony promień jego miecza krzyrzował się z czerwoną klingą Vadera, które jednak nieubłaganie zbliżało się do serca LukeA…
Nagle Shayley pojawiła się za Vaderem niczym pocisk. Zaatakowała go wściekle od tyłu, zmuszając go tym samym do odwrotu. To dało LukeOwi czas. Odparował miecz przeciwnika, odsuwając laserową klingę od siębie, a przysuwając ją tak blizko jej właściciela, że Przypiekła cramię czarnego lorda. Dopiero teraz Vader uświadomił sobie z przerarzeniem jaką ta dwójka stanowi siłę.
– Za wolno się ruszasz, Skywalker – Zwrócił się do LukeA, który walczył w sposób wyważony i spokojny, przeciwnie do Shayley, która niemalże tańczyła dookoła nich z mieczem w drobnych dłoniach.
– Chcesz szybciej, to proszę bardzo – odparł Luke, poczym wezwał moc i przeskoczył nad Vaderem, lądując dokładnie za jego plecami. Dla Vadera to było za wiele. Potężnym telekinetycznym impulsem poderwał w górę olbrzymi fragment transpastalowej płyty, którą cisnął w kierunku Jedi. Luke zdołał ją odbić z powrotem w jego kierunku, przy okazji przełamując ją na pół. Vader uchylił się przed lecącym w jego kierunku pociskiem, który jednak trafił w ścianę, do której przytulona była Shayley, czekająca na odpowiedni moment włączenia się do walki.
Iluminator tuż nad nią pękł od uderzenia. Upadła, zasypana odłamkami szkła i metalowych elementów, czując potworny ból w kolanie. Obserwowała w cierpieniu walczących zajadle LukeA i Vadera, którzy cofali się powoli w kierunku schodów prowadzących w głąb statku.
– Twoje wysiłki są daremne – syknął Vader. – Twoja siostra i tak umrze, a ty dołączysz do niej.
– W takim razie możesz mnie zabić – odezwał się spokojnie Luke.
– Niee! – pisnęła Shayley usiłując się podnieźć, lecz noga odmówiła jej posłuszeństwa.
Vaderowi tym czasem udało się zepchnąć LukeA na krawędź schodów. Nacierał na niego tak agresywnie, że Luke mógł tylko cofać się, zasłaniać i parować ciosy, nie mając nawet szansę na obronę.
Shayley tym czasem podniosła się z wysiłkiem, ściskając oburącz miecz. Chciała pobiedz na pomoc LukeOwi, gdy wtem drogę zagrodziły jej dwa androidi, stojące do tej pory na strarzy. Otworzyły ogień z blasterów, lecz Shayley dzięki swej czujności i temu, że całkowicie otworzyła się na moc i widziała układ pola walki zdołała odbić strzały, a roboty po chwili uniceswić. Nim jeszcze całkowicie się rozpadły przeskoczyła nad nimi, gdy wtem zwalił ją z nóg fragment bezurzytecznej już tablicy kątrolnej, ciśnięty w jej stronę przez Vadera.
– Ma podzielność uwagi – pomyślała Shayley, padając płasko na ziemię.
Luke też to zauważył. Krutka chwila dekoncentracji i lęku o życie Shayley wystarczyła. Stopa zsunęła mu się ze stopnia na którym stał, a Vader wezwał moc, która zepchnęła LukeA z zawrotną szybkością w dół. Miecz świetlny wyśliznął się z jego nagle luźnej dłoni i potoczył się gdzieś po za zasięg wzroku.
Obserwójąc spadającego LukeA Vader nie czuł ani trochę litości. Zobaczył, jak pod wpływem silnego uderzenia ciało młodego jedi wygina się w łók, a potem opada bezwładnie niczym szmaciana lalka.
Czarny lord wyprostował się z zadowoleniem. Oto wyeliminował już jednego Jedi. Skywalker z pewnością leży na dole martwy. Wyliczył to dokładnie. Nikt nie jest w stanie przeżyć tak silnego upadku, nawet moc nie mogła mu pomuc. Czuł narastającą wściekłość i przerarzenie w leżącej na podłodze padawance Skywalkera i wiedział z chłodną pewnością, że całkiem za niedługo ona będzie już jego.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 15

XV

Leia otworzyła oczy zkrzykiem. Nie krzyczała z bólu, chodź ten nawiedział ją bardzo często. Krzyczała ze strafhu. Przerarzavy ją wizje mecy, sny które miała, a wszystko to dotyczyło Lukea. Widziała coraz gorsze rzeczy i nie potrafiła już odrużnić fikcji od rzeczywistości. Tortury jakimi ją poddawano nie miały jakiego kolwiek znaczenia. Przecież ona nie jest byle kim. Jest przecież Leją Organa, córką słynnego Baila Organy, jest silna i nigdy się nie złamie. Mimo że jej biologicznym ojcem jest Vader, w cale nie myślała o nim jak o ojcu. Anakin Skywalker, kochająca i dobra osoba która zpłodziła ją i LukeA już nie istniała, ztłamszona przez Vadera, który zabił ich matkę oraz dążył do zadania śmierci również im. Bardziej maszyna niż człowiek, której celem jest tylko zadawanie bólu.
Wyrwała się z rozmyślań. Ousiała jakoś działać, uwolnić się i pospieszyć na ratunek LukeOwi. , jeśli jej wizje okazałyby się kłamstwem, musiała ostrzedz brata. Luke był bardzo ufny, jeśli chodziło o blizkich oraz przyjaciół ryzykował wszystko by im pomuc, nie raz samemu wpadając przy tym w kłopoty. Jego dobroć i kruchość bardzo łatwo można było wykorzystać nie tylko przeciwko niemu, ale ruwnież przeciwko tym których chciał ochraniać. Vader dobrze o tym wiedział. Leia z bólem przyjęła tą myśl. W oczach zaszkliły jej się łzy, lecz nie pozwoliła sobie na płacz. Nie da nikomu satyswakcji. Zacisnęła mocno usta i zamarła w bezruchu.
W tem drzwi jej celi otworzyły się i ukazał się w nich sam Darth Vader. Leia zacisnęła dłonie w pięści.
– Wasza wysokość – odezwał się kpiąco Vader, zatrzaskujęc za sobą drzwi. – Przyszedłem z zamiarem dojźcia \z tobą do kompromisu.
– A czy wielki lord zna znaczenie tego słowa – zakpiła Leia.
– Nie czas na docinki. – Głos Vadera stał się oschlejszy. – Twój brat w krótce tu przybędzie, a wtedy nie będzie już czasu na podjęcie decyzji.
– O jakiej decyzji mówisz – zpytała Leia głosem zimnim jak lód.
– jest szansa oszczędzenia życia twojego brata – odezwał się Vader pozornie spokojnie.
– Oczywiście że jest! – Leia już nie wytrzymała. – Musiałabym się do ciebie przyłączyć. Po moim ttrupie!
– Jak zwykle silna i stanowcza – syknął Vader. – Zobaczymy zatem co powiesz, gdy twój własny brat stanie przeciwko tobie.
– Prędzej umrze niż to zrobi – odparła Leia z niepodważalną pewnością w głosie.
– Jeszcze zobaczymy kto z nas się myli, a kto ma rację – ztwierdził Vader.
Tak mijały dni, w trakcie których sytuacja Leii nie zmieniła się ani trochę. Jej upór był jeszcze bardziej widoczny, co rozwścieczało Vadera. Jednak w końcu nadeszła wiadomość, która wniosła do jego serca odrobinę nadzieji, oile to co odczuwał Vader można było nazwać nadzieją..
Skontaktował się bowiem z nim starkiller donosząc mu informacje, które czarnego lorda ucieszyły. Luke Skywalker ma padawankę. Bardzo umiejętnie ją ochrania, jednak starkiller domyślił się prawdy. Jakby tygo jeszcze było mało, padawanka jest młoda, nie wpełni potrafi nad sobą panować, a co za tym idzie łatwo ulega emocjom.
– Zmiana planu – poinformował Vader PalpatineA. – Mistrzu, znalazłem inne, łatwiejsze rozwiązanie. Unicestwimy Skywalkera, natomiast jego padawankę zwerbujemy na ciemną stronę. Wpadnie wtedy w gniew i łatwo da się przeciągnąć.
– Doskonale Lordzie Vader – pochwalił imperator. – Czyń więc to co uznasz za stosowne żeby tak się stało.
– On już tu leci – odparł czarny lord nie kryjąc podekscytowania. Nie będzie już musiał się zastanawiać co zrobić ze Skywalkerem, poprostu go zabije na oczach jego uczennicy, która wtedy nieświadomie wpadnie prosto w objęcia ciemnej strony, dając się ponieźć furii i poczuciu straty oraz zemsty.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 14

XIV

Obudziły ją nerwowe popiskiwania obok siębie. Z początku nie wiedziała co się dzieje, po chwili jednak wszystko sobie przypomniała. Zobaczyła Ewoka kręcącego się niespokojnie tuż przy niej, jakby chciał ją zmusić do działania.
– Co jest – usiadła gwałtownie. – Co się dzieje? –
"Zwierządko tylko warknęło w odpowiedzi, wskazując na coś łapką.
– Leia – dobiegł Shayley z tamtej strony głos lukeA. – Za tobą, uniknij go! Nie, zostaw! –
Shayley oraz Ewok zerwali się w mgnieniu oka i podbiegli do niego. Ledwo to zrobili Luke obudził się gwałtownie i usiadł, zrzucając z siebie koce.
– Mistrzu – odezwała się cicho Shayley, wyciągając do niego rękę. Ewok zrobił krok w przód, przyględając się LukeOwi wielkimi, zdziwionymi oczami.
– To mi nie daje spokoju – odezwał się Luke. – Te wizje. Shayley, ona ma mało czasu, nie możemy dłużej czekać… –
Nagle zobaczył kulące się obok Shayley zwierzątko. Uśmiechnął się lekko.
– Widzę że znalazłaś sobie przyjaciela – powiedział cicho, wyciągając rękę do stworzonka. – Hej mały, z kont ty się tu wziąłeś?
– Przyprowadził mnie do ciebie – odparła Shayley, a ewok wyprostował się dumnie. – W ogule on cie zna.
– No pewnie że mnie zna – odparł Luke. – To ewok, jeden z wielu jakie żyją na endorze. Mój stary znajomy, ma na imie Wicket. –
Shayley westchnęła cicho.
– kochany jest – odezwała się z czułością. Luke zaśmiał się cicho.
– Chciałabyś go pewnie zatrzymać – rzekł. – Nie możliwe Shayley. Ewoki żyją w plemionach. Vicket należy do jednego z nich i nie może tak poprostu go opuścić. Inne ewoki nie koniecznie są nastawione tak przyjaźnie i ufnie. Nie znasz ich możliwości gdy się wściekną. –
– rozumiem – odparła cicho. Na myśl o rozstaniu z tą małą pluszową kulką płacz ściskał ją za gardło.
– Gdzie jest ten… Ktoś kto nas ścigał – zpytała żeby zmienić temat.
Luke bez słowa wskazał odległe zarośla.
– Kto to w ogule jest,czego chciał – dopytywała dalej padawanka. Vicket słysząc niepokój w jej głosie usiadł obok niej i zastrzygł uszami, wciągając nosem powietrze.
– On jeden wie gdzie jest Leia – wyjaśnił Luke. – Służył imperium i ma dostęp do wielu informacji, których imperialni szturmowcy ani Vader nikomu by nie ujawnili oprucz zaufanych ludzi.
– Ale mistrzu, jeśli on służył imperium – zaczęła rozsądnie Shayley – to z kąd masz pewność że nie służy mu do tej pory? –
Luke westchnął.
– Zdajesz właśnie test na czujność – powiedział. – Shayley, nie pozostało mi nic innego jak zaryzykować. Nie mogę poświęcić życia Lei ani twojego.
– Czyli ja z tobą nie lecę – zapytała. Luke znowu westchną.
– Nie powinnaś. Ale wiem że bym cię nie zatrzymał. Shayley… –
Chwycił ją za ramie. Padawanka poczuła że jego ręka drży.
– To będzie twoje pierwsze i poważne zadanie. Będziesz musiała nauczyć się panować nad emocjami, ukrywać myśli przed nieporządanymi osobami, to wszystko czego cie nauczyłem. Zrobię wszystko żeby uratować Leię i jednocześnie chronić ciebie,jednak gdyby mi się nie udało, gdybym zginął…
– Nie mów tak – krzyknęła przerarzona tymi słowami.
– Poczekaj – uspokoił ją Luke. – Gdybym zginął, wówczas Leia weźmię cię pod swoją opiekę. Słuchaj się jej. Posłuszeństwo jest najważniejsze Shayley. A do puki jestem z tobą, nic ci się nie stanie pod warunkiem właśnie posłuszeństwa. Jeśli powiem ci żebyś została tam gdzie jesteś poprostu to zrób, bez zadawania zbędnych pytań. Jeśli ci powiem żebyś ratowała siebie poprostu to zrób. Obiecaj mi to, proszę. –
Ścisnął mocniej jej ramię. Shayley milczała.
– Obiecaj – powturzył Luke niemal z błagalną nutą w głosie. – To sprawa życia i śmierci.
– Dobrze – Westchnęła ciężko Shayley. Wiedziała że to co teraz powie zwiąże ją na stałe, że jest prawie jedi, a jedi nie wolno łamać obietnic. Spojrzała LukeOwi prosto w oczy i odezwała się z rezynacją:
– Dobrze mistrzu, obiecuję… –
Po jeszcze zaledwie paru godzinach snu zaczęli szykować się do odlotu. Gdy zwinęli już obozowisko, dla Shayley nadszedł najgorszy moment, pożegnanie ze swoim małym przyjacielem, który czuwał przy niej cały czas, śpiąc przy niej na jednym posłaniu.
– Vicket – zawołała pieszczotliwie, nachylając się do niego i niepewnie go przytulając. Zwierzątko pozwoliło na to.
– Trzymaj się – odezwała się Shayley zduszonym głosem. – I dbaj o siebie. Będę… Tęsknić za tobą… –
W jej oczach zalśniły łzy, które po chwili zaczęły płynąc jej po policzkach. Vicket spojrzał na nią pitająco, jakby nie potrafił zrozumieć z kąd się biorą, poczym wyciągnął łapkę i otarł jej je, popiskując coś, co w jego języku oznaczało nie rób tak, dla czego.
Nadszedł Luke razem z tajemniczym nieznajomym, który ofiarowywał mu pomoc w uratowaniu Lei. Na widok swojej padawanki i ewoka żegnających się czule oczy dziwmie mu się zaszkliły, zdołał jednak to ukryć.
– Chodź – odezwał się do shayley. Wiedziała że specjalnie mówi do niej bezimiennie, żeby zachowała anonimowość. Puściła Vicketa.
– idź już – szepnęła cicho. – No uciekaj. I pamiętaj, gie zapomnę o tobie nigdy. –
Icket w odpowiedzi pociągnął nosem w prawie ludzki sposób. Przez chwilę stał jeszcze i patrzył na Shayley, puki ta nie odwróciła się i nie podeszła do LukeA. Wtedy on też odbiegł, powtarzając po swojemu eoś, co brzmiało dla Shayley jak pozegnalne pa pa!
Nie mogła ruszyć się z miejsca. Patrzyła tylko za nim zapłakana, płki nie poczuła jak ktoś obejmuje ją lekko ramieniem. Gdy spojrzała w tamtą stronę dostrzegła że to Luke, który patrzył na nią jednocześnie ze zrozumieniem i ponagleniem.
– Chodź – odezwał się łagodnie. – Musimy lecieć. Nie płacz, jeszcze nie raz go zobaczysz. –
Shayley tylko pokiwała głową. Przełknęła łzy, poczym bezwiednie dała się LukeOwi poprowadzić do statku. Parę minut później pomknęli za prowadzącym ich statkiem nieznajomego. Wiedziała że znowu wyruszają w nieznane i że mogą już nie wrócić, mimo to starała się zachować spokuj.
– Przyszłość zawsze jest w ruchu – powtórzyła w myślach słowa LukeA. – Nie wiadomo co będzie. A nam nie pozostaje nic innego jak wyruszać na spotkanie z własnym przeznaczeniem. –
Te myśli sprawiły że rozluźniła się i uspokoiła całkowicie, przygotowana na to co miało ich czekać w najbliższym czasie.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 13

XIII

Luke Skywalker zasnął zmęczony na ziemi niedaleko swojego statku. Shayley nie wróciła, jednak odczuwał jakiś dziwny spokój, wiedział że nic jej się nie stanie. Spokuj jednak nie trwał długo, w snach ponownie powróciły wizje. Nie zdawał sobie sprawy z oecności przy nim dwóch żywych istot, człowieka oraz Ewoka, obserwujących go z lekkim niepokojem.
Shayley ostrożnie zbliżyła się do miejsca w którym leżał jej mistrz i najdelikatniej jak mogła okryła go kocem, który zsunął się z niego do połowy. Wiedziała że tylko tyle może teraz dla niego zrobić. Ewok stanął tuż za nią. Powarkiwał cicho, widząc jak Luke rzuca się we śnie mamrocząc coś niespokojnie.
– Cichuteńko – szepnęła Shayley, wyciągając prawą rękę w stronę ewoka, który przytulił się jakby przestraszony do jej nogi.
– Chodź, nie będziemy go jeszcze bardziej niepokoić – szepnęła Shayley, poczym odeszła ze zwierzątkiem pare metrów dalej, jednak na tyle blizko żeby mieć LukeA na oku.
– Jesteś głodny – zwróciła się do Ewoka, wskazując na swoje pudełko z żywnością. Stworząko powęszyło w powietrzu i podeszło bliżej.
– Nie dokarmili cie w tym lesie, biedactwo – westchnęła Shayley, poczym podała mu czekoladowego batonika. Sądziła że jej mały przyjaciel wzgardzi takim jedzeniem, jednak on po chwili usiadł obok niej i zaczął jeść.
– Wybredny to ty nie jesteś – Zauważyła z lekkim rozbawieniem. Spojrzała w niebo, na którym nie było widać nic oprucz gwiazd. Nie wiedziała która jest godzina, lecz była przekonana że jest już późna noc, a ona była w lesie nie wiadomo nawet jak długo.
Usłyszała ruch obok siebie i obejrzała się na ewoka, który posiliwszy się wstał, poczym zniknął na chwilę, by wrócić ze stertą liści, która zaczął układać na charakter posłania.
– No co ty, nie wygłupiaj się – Zniecierpiwiła się Shayley. – Nie będziesz spał na czymś takim. Zobacz jakie to west zimne i mokre. Chodź, pokażę ci coś innego. –
Nakłoniła zwierzątko żeby poszło za nią. Wygrzebała z zapasów koc, który rozłożyła na ziemi, poczym położyła się.
– No chodź tutaj – odezwała się ciepło. Ewok wachał się przez pewien czas, lecz w koncu wdrapał się na koc, ułożył obok Shayley i popiskując cicho zkurił się przy niej.
– Widzisz – szepnęła. – Tak jest o wiele lepiej, nie uważasz –
Wstała jeszcze na chwilę by okryć LukeA jeszcze dodatkowym kocem. Ewok podążał za nią krok w krok jak oswojone domowe zwierzątko.
Gdy okryła swojego mistrza delikatnie, szepcząc przy tym uspokajające słowa wróciła z powrotem na swoje posłanie i położyła się. Jej żywa, pluszowa maskotka z cichym westchnieniem ułożyła się obok niej, a Shayley mogłaby przysiądz, że stworzonko nawet lekko się do niej przytuliło. Rozejrzała się jeszcze po raz ostatni po polanie na której się znajdowali. Imperialny tie myśliwiec gdzieś zniknął. Padawanka miała nadzieję że jak najdalej i że nie będzie już ich więcej niepokoił. Nie ufała człowiekowi który ich ścigał. Nie wiedziała jaką decyzję podjął Luke, lecz miała dziwne przeczucie że zmierza prosto ku zastawionej na niego pułapce. Z tymi ponurymi myślami zapadła w płytki i czujny sen.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 12

XII

^Shayley spojrzała z niepokojem na otaczające ją szerokie korony drzew. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo oddaliła się od LukeA. Ogarnęła ją złość na semą siebie. Zagłębiła się tak bardzo w poblizki las, że teraz nie widziała nawet ścieżki, którą tu przyszła.
– Pięknie – pomyślała sobie w duchu. – Poprostu świetnie. Gratulacje za głupotę, Shayley Starlightt. Zasłużyłaś na miano Jedi bez dwóch zdań. Teraz popatrz, robi się ciemno, pozostanie ci chyba tu przenocować. Możesz być z siebie dumna. –
Obruciła się w drugą stronę, usiłując przebić wzrokiem ogarniającą ją powoli ciemność. Spojrzała bezwiednie na swoje puste ręce. Nie miała przy sobie nawet miecza świetlnego. Zostawiła go w rzeczach na ich statku.
– kolejny przejaw głupoty – zkarciła się w duchu. – Luke zawsze nosi miecz przy sobie, ale dla ciebie on wydał się chyba zbyt ciężki. I po co tak bardzo się oddalałaś, Luke ci przecież nie kazał. To teraz tu sobie posiedzisz do rana. Gożej jak zacznie padać, nie masz nawet namiotu, chyba że sama sobie go zrobisz. –
Z cichym westchnieniem usiadła pod najbliższym drzewem, opierając się o pień. Wiedziała, że chodźby nawet chciała nie znajdzie drogi powrotnej.
– ale jestem głupia – powiedziała cicho sama do siebie. – zapręzętowałam się dzisiaj pięknie, nie ma co. –
Ukrwła twarz w dłoniach, nasłuchując jednak uważnie. Wszędzie jednak panowała cisza, która była jej zdaniem aż za spokojna. Ten fakt zaniepokoił ją jednocześnie i podniósł trochę na duchu.
– przynajmniej nie ma tu chyba niczego co mogłoby żywić się ludzkim mięsem – usiłowała dodać sobie otuchy. – No nic mała, zafundowałaś sobie małą szkołę przetrwania. –
Pomyślała znowu o LukeU. Dziwnie się czuła nie mając go przy sobie. Do tej pory zawsze był obok, ostrzegał ją i ochraniał, teraz jednak była sama, zdana tylko na siebie i swoje umiejętności. A może Luke jest teraz w niebezpieczeństwie, może ten niezjomy który ich ścigał okazał się sithem, wysłannikiem Vadera, który miał za zadanie go zabić… A może Luke właśnie w tej chwili cierpi, a jej przy nim nie ma…
– Nie – odpowiedziała sobie w duchu, usiłując uspokoić myśli i pozbyć się straszliwych obrazów, jakie podsówała jej wyobraźnia. – LukeOwi nic nie jest. Wyczułabym gdyby coś było nie tak. Nic mu nie jest… –
Powiał chłodniejszy wiatr, co sprawiło że Shayley zadrżała lekko z zimna. Zkuliła się, bezwiednie odrwając ręce od twarzy i obejmując się ramionami, jakby usiłowała w ten sposób odwzorować czyjś dotyk, być może LukeA…
Nagle gdzieś w pobliżu trzasnęła gałązka. Shayley poderwała się gwałtownie, lecz wiedziała że w razie niebezpieczeństwa nie miałaby jak się bronić.
Zza drzew wyszło najdziwniejsze stworzenie jakie Shayley do tej pory widziała. Otworzyła szeroko oczy. To coś kna które patrzyła miało nie więcej niż metr wzrostu krutkie łapki z palcami i duże, ciekawe oczy. W całości pokryte było futerkiem, a do pasa miało przypięte nóż. Ponieważ Shayley nadal siedziała w kucki przy pniu, jej twarz znajdowała się na poziomie twarzy misia, który zblyżał się do niej ostrożnie, bardziej zaciekawiony i czujny niż przestraszony.
– Jaki słodki – pomyślała Shayley, poczym odezwała się na głos do stworzonka:
– Chodź tutaj. Ale jesteś śliczny. –
Powiedziała to słodkim, przyjaznym głosem, który ostatecznie przekonał ztworzonko.
Podeszło do niej i usiadło w tej samej pozycji co ona, również obejmując się łapkami. Shayley niepewnie wyciągnęła rękę i podrapała je między uszami. Ewok, bo tak nazwwała się owa misiowa kulka zamruczał jak kot. Shayley mimowolnie się uśmiechnęła.
– no to przynajmniej już nie jestem sama – odezwała się z tą samą słodyczą w głosie. Ewok pisnął krutko w odpowiedzi i przekrzywił głowę.
– Myślisz że tu jest niebezpiecznie o tej porze – zapytała go Shayley. Ztworzonko wciągnęło nosem powietrze i szepnęło coś cicho. Shayley nie zrozumiała treści, ale wiedziała co Ewok chce jej przekazać.
– Nie wiem w ogule gdzie się znalazłam – Odezwała sie znowu, idąć w ślady Ewoka i mówiąc również szeptem. – Ale chyba musi tu być niebezpiecznie, zkoro nosisz przy sobie to. –
Wskazała na nóż przy pasku Ewoka. Ten tylko odszepnął coś nerwowo i potrząsnął głową.
– Już cię lubię – zahihotała Shayley. – Dzięki za pocieszenie. Wiesz, wlazłam tu nawet nie wiem jakim cudem i nie mogę wyjźć z powrotem, a tam, na zkraju lasu został ktoś… Ważny dla mnie. –
Wiedziała że siedzące obok niej zwierzątko nie rozumie słów, dla tego gestykulowała żywo, starając się przekazać mu wszystko jak najjaśniej. Wydał z siebie pisk współczucia.
– Shhh, mówiłeś że musimy być cicho – uspokoiła go Shayley, głaszcząc łapkę Ewoka. – Wiem że mało rozumiesz z tej mojej gadaniny, ale jeśli nic nie będę się odzywać to chyba zwariuję. Pewnie nic ci nie mówi nazwisko Luke Skywalker, ale to… –
Urwała, widząc jak Ewok na dzwięk nazwiska LukeA drgnął.
– Znasz go – Shayley nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. – On tam został na zkraju lasu, z drugim takim, a ja jeśli tu zostanę do rana mogę go już nie zobaczyć… Co ty robisz –
Ewok nagle wstał energicznie, chwycił Shayley za rękę i pociągnął piszcząc niecierpliwie. Odstąpił na niewielką odległość, wskazał przed siebie, poczym zrobił pare kroków w tą stronę. Obejrzał się i gdy zobaczył żeShayley za nim nie idzie, ponaglił ją jeszcze bardziej niecierpliwym piskiem.
– Zpadłeś mi z nieba – odetchnęła z ulgą Shayley poczym wstała. – Już idę, idę! –
W innych okolicznościach uznałaby za zabawne być prowadzona przez pluszowigo misia, nie wiele większego od lalek, którymi bawiła się w dzieciństwie, jednak teraz jednak wiedziała że robi dobrze. Czuła ze z każdą chwilą jest coraz bliżej LukeA, czuła jego obecność…
Ewok prowadził ją szybko i pewnie, co jakiś czas przystając i czekając na nią. Shayley najchętniej wzięłaby go na ręce, przytuliła i zatrzymała w charakterze ukochanego zwierzątka, jednak wiedziała że on odejdzie, że jego świat jest tutaj.
– Liib! – Pisnął misiu datrzymując się. Shayley też to wyczuła. Luke był tuż tuż. Był, istniał i… Cierpiał.
– Shhh – uciszyła Ewoka padawanka, podchodząc do miejsca w którym stało zaniepokojone stworząko. – Cichutko, obudzisz go… –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 11

XI

Planeta Endor była jedną z wielu planet jaką Shayley widziała. Gdy wylądowali na jej księżycu zapadał już zmrok. Niczym cień zjawił się również imperialny tie myśliwiec, który tak wytrwale ich ścigał.
– zachowaj spokuj – Szepnął Luke do padawanki, obserwójąc w napięciu jak owiewka myśliwca odsówa się, a z kokpitu wyskakuje młody człowiek, nie wiele starszy od LukeA i zbliża się w ich stronę.
– Mistrzu… – Głos Shayley cicho drżał. – a co jeśli źle robimy, jeśli to pułapka?
– Cokolwiek by się działo trzymaj się blizko mnie – odszepnął. Emanował spokojem i pewnością, która jednak nie graniczyła ani trochę z zuchwałością. Shayley czując to uspokoiła się nieco.
– trzymaj się blizko, chyba że powiem inaczej – odezwał się znowu Luke, chcąc ukoić strach i niepokuj padawanki charakterystyczną dla jedi modulacją głosu. Podziałało. Shayley odetchnęła głęboko i zkinęła głową na znak zrozumienia.
Nieznajomy tym czasem podszedł do nich. Miał na sobie czarną szatę, a u pasa zawieszony był miecz świetlny. Shayley wiedziała już bardzo dobrze że to nie szturmowiec, lecz czy to oznacza że nie mają kłopotów… Tego już nie wiedziała.
– Ty jesteś Luke Skywalker prawda – odezwał się nieznajomy patrząc wprost na LukeA, który tylko przytaknął w milczeniu, patrząc ze spokojem i czujnością na stojącą przed nim postać.
– Dla czego za mną leciałeś – zapytał ostrożnie, nakazując Shayley wycofać się niezauważalnie, jakdyby była przypadkowo spotkaną osobą, a nie jego padawanką.
– Z prostego powodu. – Nieznajomy wsparł ręce na biodrach. Ani razu nawet nie spojrzał w stronę Shayley, więc nie zauważył nawet jak się oddala, patrząc z niepokojem i niemym pytaniem na LukeA.
– Z jakiego – zpytał Luke, wysyłając krutki impuls Shayley, nakazując jej trzymać się jak najdalej, chodź jeszcze chwilę wcześniej kazał jej trzymać się blizko niego.
– Wiem co się stało z twoją siost!rą – odparł nieznajomy. – Mało tego, wiem gdzie ona jest. Doprowadziłbym cię do niej. –
Serce LukeA drgnęło nagle. Wiedział że musi być ostrożny i nie ufać byle komu, jednak w słowach tajemniczego człowieka wyczuł prawdę. Ten ktoś wiedział gdzie jest Leia i mógł go do niej doprowadzić, bez względu na to co stałoby się potem. Luke wiedział że tym razem pomógłby siostrze, jednak pozostawała jeszcze jedna myśl. Shayley. Czy pozwolić jej wyruszyć z sobą, oile zdecyduje się zaufać nieznajomemu, czy pozostawić ją tutaj, w bezpiecznym miejscu, by na niego czekała, a jeśli on sam nie wróci, kto wtedy się nią zajmie, na kogo wtedy powinna czekać…
Tych myśli bbyło zdecydowanie za dużo jak na jeden raz.. Chcąc zyskać nieco na czasie Luke zadał jedno z dręczących go pytań:
– kim jesteś z koro wiesz takie rzeczy? Służysz imperium?
– Służyłem – odparł wymijająco. – To teraz nie ma znaczenia. Twoja siostra nie ma za wiele czasu, jest już u kresu wytrzymałości. –
Luke nagle przypomniał sobie swoje wizje, które dręczyły go co noc. Pokrywały się z tym co mówił nieznajomy. A zatem jeśli to prawda, musi zaryzykować i wyruszyć na ratunek siostrze, chodźby miałby się chwylowo zprzymierzyć z wcieleniem samego zła. Popatrzył nieznajomemu w oczy poczym odezwał się, ważąc każde słowo:
– w takim razie przyjmuję twoją pomoc.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 10

X

Minęło już kilka dni od zniszczenia Tatooine, a Luke stawał się coraz bardziej zaniepokojony. Wizje cierpiącej Leii prześladowały go coraz częściej, w dodatku przeplatały się z innymi, w których widział Shayley, zchwytaną i bezbronną, bądź klęczącą przed imperatorem i przysięgającą mu posłuszeństwo. Nie mówił o tym padawance, widział że jest przerarzona o wiele bardziej niż to okazywała. Zkupiał się na tym by nauczyć ją jak najwięcej, żeby przygotować ją na najgorsze, tak na wszelki wypadek.
Mniej więcej tydzień po zniszczeniu Tatooine Shayley przybiegła zaniepokojona do LukeA, który akurat był w sterowni i pilotował ich statek.
– Mistrzu, widzisz to co ja – zapytała. – Ściga nas jakiś statek…
– Wiem Shayley, wiem – przerwał jej. – Usiłuję go zgubić. Wiem tylko jedno. To nie jest Vader, co nie oznacza że nie musimy mieć się na baczności..
– Gdzie lecimy w ogule – zpytała Shayley, widząc na tablicy kątrolnej wspórzędne jakiejś planety.
– Na Endor – odpowiedział spokojnie Luke. – Mam nadzieję, że dolecimy tam bez towarzystwa. –
Shayley podeszła do niego blizko, tak że musiał spojrzeć jej w oczy.
– powinnaś iźć odpocząć – odezwał się z troską. – Widzę jak wyglądasz. Jesteś zmęczona.
– to nie ważne – odezwała się pewnie. – Nie zostawię cię tu samego razem z nim. –
Mówiąc to wskazała na kropkę będącą ścigającym ich statkiem.
– Dasz mi trochę popilotować – zapytała, gdy Luke na jej słowa tylko westchnął cicho. Shayley wiedziała że coś go gnębi i była wściekła na siebie że nie potrafi mu pomuc. Postanowiła robić wszystko żeby tylko odwrócić jego uwagę od tych udręk.
– Jeszcze nie – odparł. – Kiedyś ci pokażę, obiecuję. Jeśli chcesz usiądź tutaj i patrz. –
Posłuchała go i usiadła obok niego, przyglądając się z wielką uwagą temu co robi.
– zastanawia mnie jedno – odezwała się po jakimś czasie. – Dla czego ten statek do nas nie strzela. Może to jednak sojusznik?
– Nie byłbym tego taki pewien – odparł Luke. – Ktokolwiek nas ściga emanuje silną mocą, to nie może być nikt z rebeliantów, nie latają przecież takimi tie myśliwcami. Poza tym, wśród nich tylko ty i ja jesteśmy wrażliwi na moc, chyba że… –
Urwał nagle, jakby doznał jakiegoś olśnienia.
– Leia – szepnął cicho.
Shayley położyła mu rękę na ramieniu. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, wszystko sobie nawzajem zaprzeczało.
– Myślisz że to Leia – zpytała cicho. – Leia i tie myśliwiec… Wygląda na imperialny.
– Nie wiem – przyznał Luke. – Do puki tego nie sprawdzimy nie będziemy wiedzieć. –
Nagle w jego myślach odezwał się jakiś głos. Luke był do tego przyzwyczajony. Nie raz słyszał już głos Obiwana Kenobiego udzielającego mu rad, lecz to nie był tym razem jego głos. Był to głos kobiecy, lecz słowa które wypowiedział były młodemu Jedi dobrze znane:
– Uważaj Luke. Uważaj… –
Brzmiał delikatnie i łagodnie, lecz dźwieczał w nich jakiś ukryty smutek. LukeA bardzo ten głos poruszył.
– Co się dzieje? – zapytała Shayley. – Co…
– Słyszałęm głos – odpowiedział Luke. – Poraz pierwszy… Ostrzegał mnie przed czymś. To był głos kobiety… Młodej kobiety.
– Leia… – Shayley zniżyła głos do szeptu.
– Nie, to nie Leia – odparł Luke.
Pod wpływem impulsu złapał padawankę za rękę.
– Ten głos był inny niż Leii. Łagodny, nabrzmiały jakimś dziwnym uczuciem, ale bardzo smutny… –
Shayley ścisnęła jego rękę.
– Zkoro cię ostrzegł, powinieneś w takim razie uważać – odezwała się cicho.
Luke uwolnił rękę z jej uścisku.
– Jeśli ten kto nas ściga nie wykazuje wrogich zamiarów, to może wie co stało się z Leią – powiedział bardziej do siebie.- Jeśli wpadniemy przez to w półapkę, to zdałaś test na czujność Shayley.
– wolałabym żebyś to ty miał rację – odpowiedziała ponuro.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 9

IX

Darth Vader postanowił wcielić w życie swój plan zwabienia LukeA. Wiedział że tym razem nie wystarczą same wizje mocy, że musi uciec się do swojej tajnej broni, kogoś kto był jego ostatnią nadzieją, a o kogo istnieniu nie wiedział nawet sam imperator. Postanowił wykorzystać do tego swojego tajnego ucznia, młodego sitha który był jego ostatnią nadziegą. Syna pewnego jedi, którego zamordował, a jego syna, małego wówczas i przerarzonego chłopca porwał i nauczył go władania ciemną stroną mocy, nazwał starkillerem i wpoił mu nienawiźć względem jedi. Od tej pory starkiller był prawą ręką vadera, który postanowił ponownie się nim posłużyć do zchwytania LukeA Skywalkera.
Gdy wszedł do kabiny swojego ucznia zobaczył, że tamten klęczy na metalowej podłodze, utkwiwszy brązowe oczy w czerwonej klindze swojego miecza świetlnego. Vader wiedział że jego uczeń właśnie medytuje i odczuwał satyswakcję że ćwiczy. Nie cieszył się nigdy z powodzeń starkillera, wolał go karać niż chwalić, uważał że chwalenie i cieszenie się czyimś sukcesem jest słabością, że tak robią tylko jedi, których uważał za słabych i kruchych niczym liście na wietrze. To samo powtarzał zawsze swemu uczniowi, aż w końcu starkiller zaczął myśleć tym samym tokiem. Każdy kto chciał zkrzywdzić vadera był jego wrogiem i kończył życie z jego ręki.
Gdy starkillem wyczuł obecność mistrza wyłączył miecz, poczym wstał z kolan i zpojrzał na vadera wyczekująco.
– co się stało, mistrzu – zpytał vadera.
– Mam dla ciebie zadanie – odpowiedział czarny lord. Bardzo rzadko nazywał Starkillera swoim uczniem. Przeważnie zwracał się do niego bezimiennie.
– Wytropiłeś jakiegoś jedi – zapytał starkiller z nutą zkrywanej ciekawości. Zabił już nie jednego jedi, uważał ich za zagrożenie dla jego mistrza, za robactwo które nie powinno istnieć.
– Zgubiłem trop jednego z nich – odpowiedział Vader. – Nazywa się Luke Skywalker. Twoim zadaniem jest go znaleźć i przyprowadzić do mnie. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, możesz nawet starać się zdobyć jego zaufanie, co moim zdaniem nie będzie w cale trudne. Gdy ci zaufa przyleci ślepo za tobą prosto do mnie. Chodź ze mną. –
Po tych słowach wyprowadził ucznia z komnaty, poczym powiódł go w miejsce gdzie leżała wciąż ogłuszona Leia. Patrząc na nią starkiller pomyślał, że gdyby nie fakt że była jedi może drgnęłoby mu serce. Długie, brązowe włosy miała rozsypane w nieładzie wokół twarzy, prawą rękę uniesioną w górze jakby nadal coś trzymała, a lewa leżała bezwładnie wzdłóż boku. Na jej twarzy widać było frustrację pomieszaną z twardym, stanowczym zdecydowaniem. Wyglądała na osobę silną i pewną, z którą nie można zadzierać.
– to jego siostra – wyjaśnił Vader. – będziesz wiedział co należy zrobić. Zdaję się na ciebie. Jeśli nie wypełnisz zadania… –
Jego ręka powędrowała do miecza świetlnego, co miało oznaczać że nie zawacha się bezlitośnie zabić swojego ucznia.
– Tak jest, mistrzu – odparł Starkiller. Zawsze mówił te same słowa, po których zawsze następowało to samo. Jego ofiary walczyły do samego końca, lecz wobec potęgi ciemnej strony i tego, w jaki sposób się nią posługiwał złamywał je strach. Znajdowali się też tacy jedi którzy mu współczuli, uważali że został tylko zniewolony przez Vadera, To go rozwścieczało jeszcze bardziej niż upór czy błagalne krzyki.
Przyjrzał się jeszcze raz nieruchomej jedi.
– natychmiast wyruszam w drogę – odezwał się stanowczo. – z pewnością wrócę ze Skywalkerem. –
Po tych słowach dało się widzieć, jak leżąca do tej pory bez oznak życia Leia podrywa się gwałtownie, jakby to właśnie słowa Starkillera ją ocknęły. Usiadła gwałtownie, odgarniając włosy z oczu i patrząc to na vadera, to na jego ucznia z wyraźną odrazą.
– Wiedziałam że to ty jesteś w to zamieszany vader – odezwała się wzgardliwie. – Pogorszysz tylko swoją pozycję, jeśli będziesz dalej zaciskał kajdany.
– Milcz – warknął Vader. – Bo w przeciwnym razie ty pogorszysz swoją sytuację. –
Leia tylko prychnęła, patrząc kątem oka jak uczeń Vadera odchodzi.
– no prosze, wielki lordzie Vader – zadrwiła. – Nawet nie potrafisz sam zrealizować tego o czym marzysz. Bez przerwy ktoś inny odwala za ciebie czarną robotę, nie ty sam.
– Twój opór i ostre słowa mnie nie wzruszają – odparł Vader. – Lepiej milcz, jeśli nie chcesz na własne oczy oglądać śmierci twojego brata. –
Leia wciągnęła gwałtownie powietrze.
– No widzisz – odezwał się Vader z pozorną łagodnością i zrozumieniem. – Jak łatwo można nakłonić cię do współpracy, jeśli w grę wchodzi życie twoich blizkich. –
Po tych słowach odwrucił się, uprzednio zkrępowawszy Leię by nie mogła uciec, poczym zatrzasnął metalowe drzwi jej więzienia, pozostawiając ją samą, mając nadzieję zdławioną przez strach, a samemu czując satysfakcję i coraz większą pewność, że całkiem nie dłógo młody Luke Skywalker znajdzie się w jego rękach.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 8

VIII

Leia Organa była coraz bardziej zaniepokojona. Od kilku godzin była nieustannie ścigana przez statek imperium. Z początku była pewna że umknie im jak zawsze, jednak z każdą chwilą ta pewność rozwiewała się coraz bardziej.
Pomyślała o Hanie Solo, jednej z najważniejszych dla niej osób. Gdyby on tutaj był, na pewno wyrwałby ją z tej pułapki. Był dobrym pilotem, tak dobrym jak Luke…
Kolejne ukłucie strachu. Luke, jej bliźniaczy brat. On i Han byli osobami, za które bez wachania oddałaby życie.
– A może to chodzi o któregoś z nich – przebiegło jej przez myśl. – Może któremuś z nich coś się stało, może są w niebezpieczeństwie? –
Przypomniała sobie o swoich wizjach mocy. Do tej pory nie traktowała ich zbyt poważnie, jednak zaczęły ostatnio prześladować ją coraz częściej. Wizje Luke.a w rękach imperatora, męczonego, poddawanego torturom, lecz jednak uparcie odmawiającego powiedzenia jakichkolwiek informacji na temat Leii i Hana.
Tak, on by ich nie wydał. Właśnie dla tego Leia czuła niepokuj. Obawiała się o życie brata, zagubionego i odnalezionego kilka lat temu.
Nagle jednak coś kazało jej przestać myśleć o czymkolwiek. Maleńki stateczek którym leciała został trafiony z imperialnego myśliwca. Z rosnącym przerarzeniem patrzyła jak pikuje w dół. Nie miała najmniejszych szans.
Silniki zawyły w proteście, gdy usiłowała poderwać pojazd w górę i w tym samym momencie doścignął ją imperialny tie myśliwiec.
– Stój! – Zabrzmiało przez interkom. W tym głosie brzmiał wyraźny rozkaz. Leia uśmiechnęła się gożko.
– tak jakby to zalezało ode mnie, zamiast tego już bezurzytecznego złomu – odpowiedziała rzołnierzowi w duchu. Na głos jednak się nie odezwała.
Dobyła blastera, wiedząc że nie podda się bez walki, przygotowana na to co za raz sie stanie.
Jej statek został przyciągnięty promieniem ściągającym, wiedziała że właśnie wpadła w ręce imperium. Ostanowiła jednak walczyć do końca.
– Nie weźmiecie mnie żywcem – oznajmiła twardo przez interkom, tak żeby rzołnierze wiedzięli z kim mają doczynienia.
– nie bądź tego taka pewna, wasza wysokość – odparł zołnierz.
Leia wydała jakiś nieartykuowany okrzyk wściekłości, która w tej chwili wyparła strach.
Wyszła na spotkanie rzołnierzom, którzy się tego nie zpodziewali. Trafiła jednego z nich z blastera, zamieniając go w masę roztopionego metalu i kości. Drugiego raniła.
– To za Luke.a i Hana – pomyślała w duchu. – na wypadek gdyby już im się coś stało. –
Trzeci rzołnierz jednak nie dał się już zaskoczyć. Gdy Leia uniosła drobną dłoń, w której ściskała kurczowo broń, tamten trafił ją z nienacka wiązką ogłuszającą.
Dziewczyna upadła na metalową podłogę, teraz już bezbronna.
Rzołnierz przyjrzał się dwóm towarzyszom. Jeden z nich podniósł się właśnie, zpoglądając na nieruchomą księżniczkę, którą chwilę później ponieśli wprost do czarnego lorda Vadera.

EltenLink