Categories
recenzje wszelakie.

Harry Potter i więzień Askabanu – moja psychologiczna analiza ekranizacji.

Witajcie.
Dzielę się tu z wami swoimi przemyśleniami po raz pierwszy. I nie tyczą się one książki, tylko filmu. Wiem że w internecie można znaleść pełno takich analiz, jednak to co wam tu przedstawiam jest wyłącznie moimi spostrzeżeniami.
Tak więc ciekawych zapraszam do lektury.

Ekranizacje książek o młodym czarodzieju nie są doskonałe, jednak zauważam w nich pewne ciekawe i psychologiczne aspekty, zarówno jako w całości, jak również w pojedynczych filmach. I właśnie do tego drugiego chciałam się dzisiaj odnieść.
Mowa tutaj o filmie „Harry Potter i więzień Askabanu”. Gdyby tak bezlitośnie odrzeć ten film z otoczki o nazwie Harry Potter, można by otrzymać ciekawą psychologicznie koncepcję.
Mianowicie o czym jest ten film, jeśli spojrzeć na niego indywidualnie, oczami kogoś, kto z historią chłopca który przeżył ma nie wielką styczność, a może nawet nie zetknął się z nią w cale?
Otóż jest to najzwyczajniej w świecie historia dziecka, które zostało wbrew swojej woli wciągnięte w sprawy dorosłych, z którymi nie koniecznie jest sobie w stanie poradzić. Bo to przecież konflikty dorosłych doprowadziły do tego, że ten nastolatek znalazł się w wirze wydarzeń. Przecież gdyby nie obłuda i zdrada Petera Pettigrew, Syriusz Black nie trafiłby do więzienia za zdradę, której tak naprawdę się nie dopuścił, a rodzice Harry’ego być może nadal by żyli. Spekulować można tu bez końca.
Harry nie jest tutaj sławnym i uwielbianym Harrym Potterem, lecz nastolatkiem, który nie do końca wie co dzieje się dookoła niego, komu ma wierzyć, w co ma wierzyć, a nawet tego kim jest. Poszukuje własnej tożsamości między dzieckiem a dorosłym i robi to samodzielnie.
Abstrahując teraz od książki. Zauważcie, że w filmie Harry ciągle jest gdzieś na uboczu. Wyszydzany z powodu tego, że mdleje na widok dementorów, pozostawiony sam z problemem, który bezpośrednio dotyczy jego samego. Bo to przecież jego poszukuje Syriusz Black, ten niby groźny morderca.
Bardzo ładnie i według mnie głęboko psychologicznie jest przedstawiona scena, w której Harry po usłyszeniu rzekomej prawdy o zdradzie Syriusza czuje się na tyle rozżalony i przytłoczony tym wszystkim, że zwyczajnie płacze w samotności. I to nie jest taki płacz z kategorii „nie mam rodziców”. On płacze z bezsilności, z powodu tego, że nie potrafi chwilowo udźwignąć tego, co na niego właśnie spadło.
Od samego początku filmu widzimy, jak Harry mocno związany jest z rodzicami mimo ich śmierci. Reaguje bardzo impulsywnie, gdy są oni obrażani. To jest normalna reakcja nastolatka, który wchodzi już w okres dojrzewania i nie do końca kontroluje własne emocje.
Skupmy się jeszcze na postaciach dementorów, którzy w symboliczny sposób mogą przedstawiać powszechne w dzisiejszych czasach zjawisko depresji. Bo co tak naprawdę robią dementorzy? Wyciągają z człowieka wszystko co dla niego najgorsze, różne najtragiczniejsze myśli i wspomnienia, skupiając je razem.
Ponownie powtarza się tu problem osamotnienia i niezrozumienia. Tak jak wspomniałam wcześniej, Harry jako jedyny reaguje tak mocno na działanie dementorów, co jest nie zrozumiałe dla reszty jego rówieśników, czyniąc z niego rzekomo słabego człowieka. Mamy z resztą to potwierdzone podczas rozmowy Harry’ego z profesorem Lupinem, w trakcie której Harry przyznaje się do swojego strachu, poprzednio przekonywany przez profesora, że wbrew temu co o sobie myśli nie jest w cale słaby.
Tak samo mogą myśleć młodzi ludzie, żyjący we współczesnym świecie. Jakiekolwiek odstępstwo od normy jest uważane powszechnie za coś nie normalnego, skutkiem czego osoba z problemami zwyczajnie się do nich nie przyznaje, albo usiłuje zamieść je pod przysłowiowy dywan, nie chcąc pokazywać słabości. Problem polega na tym, że jeśli kłopotów nawarstwi się zbyt wiele, taką osobę może to zwyczajnie przerosnąć do tego stopnia, że będzie ona w stanie zdobyć się na jakiś desperacki krok w celu rozwiązania wszystkich problemów jednorazowo i ostatecznie.
Bardzo fajnym symbolem jest też scena z końcówki filmu, gdy po cofnięciu się w czasie wraz z Hermioną Harry stoi nad brzegiem jeziora, patrząc na drugą stronę, gdzie Harry z przeszłości broni siebie i Syriusza przed dementorami. Teraźniejszy Harry jest tak święcie przekonany o tym, że za chwilę przybędzie jego ojciec by go uratować, że nie docierają do niego logiczne argumenty. Można to odebrać jako symbol takiej jeszcze dziecięcej wiary w cud, po której to chwili następuje gwałtowne przebudzenie ciosem w twarz. Harry zawsze wychodził cało z kłopotów, bo otrzymywał w porę pomoc. W chwili, gdy uświadamia sobie, że w tej chwili nikt mu nie pomoże, że to nie jego ojciec uratował jego i Syriusza, podejmuje moim zdaniem jedną z pierwszych dojrzałych decyzji. Bierze sprawę w swoje ręce. Ta scena może być takim mentalnym krzykiem” Hej! Czas dorosnąć! Nie zawsze będzie obok ktoś, kto pomoże! Dorosłość to radzenie sobie z problemami na własną rękę!” Nasz nastoletni bohater zostaje rzucony na głęboką wodę i od tej pory, mniej lub bardziej nieudolnie będzie starał się samodzielnie rozwiązywać problemy.
No i nie zapominajmy jeszcze o drugiej stronie medalu. Powszechne dzisiaj zjawisko przeświadczenia młodych ludzi, że wszystko im wolno, bo mają znanych lub bogatych rodziców. Nie musimy w filmie długo szukać takiego przykładu. Wystarczy spojrzeć na Dracona Malfoy’a, który czuje się całkowicie bezkarny, szydząc ze słabszych od siebie i pomawiając jednego z nauczycieli, jakim jest Hagrid. Fakt, przyprowadzenie na pierwszą lekcję hipogryfa przez Hagrida nie było zbyt odpowiedzialne, lecz Malfoy wyciągnął z tego tyle, by wystarczyło do sprawienia Hagridowi nie lada kłopotów.
Bardzo fajny jest też motyw, w którym Malfoy w końcu dostaje to, na co pracował sobie od dłuższego czasu. Mowa tutaj o motywie, w którym Hermiona w końcu nie wytrzymuje i daje mu w twarz. Bardzo pouczający przykład mówiący, że nawet najbardziej aroganckiego prowodyra da się usadzić w miejscu, jeśli znajdzie się do tego odpowiednio silna i odważna osoba.
Podsumowując. Polecam obejrzeć ten film każdemu, nawet jeśli nie jest fanem sagi i świata wykreowanych przez Rowling. Obejrzyjcie ten film, całkiem odrywając go od pozostałych. Zobaczcie w głównym bohaterze nie Harry’ego Pottera, tylko zwykłego nastolatka i postarajcie się dostrzec nawiązania do problemów współczesnych młodych ludzi. Być może pomoże to dorosłym bardziej zrozumieć powagę tych problemów, o których dzieci często nie chcą z dorosłymi rozmawiać, a nastolatkom odkryć, że z każdej, nawet najbardziej bezsensownej dla nich sytuacji jest jakieś wyjście. Wystarczy tylko mieć na tyle siły, by wstać z kolan i stawić im czoła z podniesioną głową. No i oczywiście nie pozwolić wejść sobie na głowę tym, którzy w swoim przekonaniu uważają, że status majątku lub pozycja ich rodziny uprawnia ich do gnębienia innych ludzi.

Categories
recenzje wszelakie.

Fan fic stargate’owy zemsta – moja personalna recenzja.

Z racji tego, że nastrój mam nie zbyt dobry, to postanawiam się czymś zająć i zrecenzować wam jakoś tego fanfica, a co mi tam. WIem że bardziej recenzuje się książki, ale jak już zaznaczyłam, ten fanfic moim zdaniem na takową recenzje zasługuje, a że książek o tematyce stargate'owej nie ma, to trzeba cieszyc się tym co jest.
Po zrobieniu researchu i natrafieniu na cztery fanfice, żaden z pozostałych trzech nie przypadł mi do gustu jak właśnie ten jeden.
Jego tytół to zemsta. Opowiada oczywiście o naszej dzielnej czwórce podrużników z sg-1, oraz o jeszcze jednej grupce, wziętej na zakładników przez tubylców, zamieszkujących planetę, na którą przybywa nasza czwórka. W dalszą częśc fabuły nie będę wkraczać. Wspomne tylko o kopalnii pewnego minerału, będącej w sercu przebudzonego właśnie wulkanu, który w trakcie ekspedycji wybucha. Można do tego dodać jeszcze trzęsienie ziemi, które rozdziela naszą czwórkę, prawie grzebiąc ich żywcem w tej kopalnii. I tu już poprzestanmy jeśli chodzi o fabułę.
Idźmy dalej. Stylistycznie jest moim zdaniem ładnie. Podkreślam moim zdaniem, ponieważ sama piszę jak piszę i oile reszta przeczytanych fanficów była jak dla mnie stylistycznie dość płytka, otyle ten był bardzo ładny pod względem składni zdan, doboru słownictwa, interpunkcji i tak dalej. No czytało sie łatwo. Co prawda pojawiły się czasem literówki, ale nie było ich jakoś dużo i wynikały chyba z nie uwagi, a nie z niewiedzy.
Mimo wszystko bardzo fajnie były odwzorowane postacie, włączając w to sposób ich wypowiadania się, zgadzający się z serialem, a nawet poczucie humoru. Nic nie było przesadzone. Fajnie były podkreślone wzajemne relacje między nimi, a także wątki psychologiczne, takie jak na przykład pojęcie wolności jako decydowanie o tym, wobec kogo chcemy być lojalni.
Zakonczenie też nie było takie super cudowne. Powiedziałabym, że było takie słodko-gożkie i do samego konca trzymało w napięciu. Niby podejrzewałam jak to się skonczy, ale jednak czytało się do konca.
Na tą chwilę to chyba tyle moich spostrzerzen. Jeśli kiedyś będziecie chcieli po to sięgnąć, to po prostu to zróbcie.

Categories
recenzje wszelakie.

Mike Oldfield – man on the rocx

Witajcie.
Jak obiecałam rano, postaram sie zrecenzować wam album, który częściowo znam już od około trzech lat, ale tak naprawdę wgłębiłam sie w niego teraz i coś mogę na ten temat powiedzieć. Z góry przepraszam jeśli coś będzie wyglądało nie tak jak powinno, ale dopiero się uczę pisać recenzje czegokolwiek, a ten blog będzie idealnym do tego miejscem przed wypłynięciem na głęboką wodę.
Tak więc płyta, o której zamierzam wam coś nie coś powiedzieć to album Mike'a Oldfielda zatytóowany man on the rocx, wydany w roku 2014. Moim zdaniem rużni się nieco od twórczości pana Oldfielda, z którą poznałam sie w roku 2012, a zwłaszcza urzekła mnie wtedy płyta the song of distant earth. Nie wgłębiałam się w życiowe pobódki Oldfielda, które nim kierowały kiedy jego muzyka trochę zeszła już na psy.
O samym albumie man on the rocx mogę powiedzieć tyle, że jest to album w pełni wokalny, gdzie głosu urzycza Luke Spiller, który jest także frontmanem hardrockowego zespołu the struts. Jego wokal jest dość ekspresyjny, można nawet powiedzieć że w niektórych momentach aż ostry, co dość nie źle komponuje sie z ogólnym wydźwiekiem aranżacji.
No więc lecimy d początku. Jako pierwsza na albumie jest piosenka sailing, bardzo moim zdaniem radosna i żywiołowa, nadająca sie idealnie na rozpoczęcie płyty.
Potem już niestety nie jest tak beztrosko i kolorowo.
Jako drugie mamy moon shine, też ładne, z domieszką lekko celtyckiego akcentu za sprawą charakterystycznych dla tej muzyki instrumentów. Skrzypiec i fletu, no i oczywiście skocznej celtyckiej melodii. Osobiscie ta piosenka swego czasu poprawiła mi nastruj w ciężki dzien, podobnie jak robiło to nie raz sailing.
Następnie mamy tytółowe man on the rocx. Niby spokojna balladka, która wraz z czasem jej trwania przeradza się w pełen ekspresji utworek. Nie wiedzieć czemu wzrusza mnie w tej piosence tekst.
Potem mamy podobne do tego cast away, które urzekło mnie za pierwszym razem, ale na ten moment już mi się znudziło, a jego miejsce zajęło właśnie man on the rocx.
Następnie jest minutes, o którym za wiele nie napiszę. Bardzo podobne do sailing, lecz z racji tego, że był pto pierwszy utworek z tej płyty który poznałam, a który mnie do niej przyciągnął, mam do niej pewien sentyment.
I tu w sumie konczy się ta lepsza część, ponieważ następne dreaming in the wind i nuclear nie złapały mnie za serce ani troche, ewentualnie mogą sobie lecieć na tło przy sprzątaniu czy coś. Podobnie rzecz ma sie z ósmą piosenką, czyli Chariots. Jakoś klimat mi nie pasuje i tyle.
Następnie mamy kolejną balladkę following the angels, która jak na balladke jest już trochę za bardzo rozciągnięta, tak jakby panu Oldfieldowi skonczył się w połowie pomysł i postanowił tą luke wypełnić przedłużonym refrenem.
Następnie mamy kawałek Irene, co do którego mam takie same odczucia, jak do trzech opisanych po wyżej. Gdyby go zabrakło, specjalnie bym się nie obraziła.
No i na koniec mamy trochę religijną balladkę I give my self away, co do której nie wiele mam do powiedzenia. Taka sobie po prostu, od takie akonczenie na uspokojenie emocji i być może skłonienia do refleksji.
Reasumując perłą jest na tym albumie mocny i ekspresyjny wokal i niektóre aranżacje, no i w paru przypadkach tekst. W wersji dwu płytowej oprucz oryginału mamy też instrumentale, więc można sobie porównać jak to brzmi z i bez wokalu.
No i myślę że na ten moment to tyle. Nie mam pojęcia jak mi to wyszło, czy zachęciłam was do wysłuchania tego albumu czy nie, ale jak to mówią, pierwsze lody przełamane i recenzja napisana, jaka by nie była.
Trzymajcie się zatem i w razie co możecie mnie korygować tak na przyszłość. Przyda mi się to do pisania recenzji książkowych gdzieś w szerszym gronie.

Categories
recenzje wszelakie.

po co to i na co?

Witajcie.
Ponieważ wpis, który pisałam za raz rano leżąc sobie jeszcze z tabletem sie nie dodał, postanowiłam wcielić w życie pomysł, o którym właśnie chciałam wam rano napisać.
No więc z racji tego, żeby ten blog nie był taki monotematyczny i żeby każdy znalazł tam coś dla siebie postanowiłam, że będę tu wrzucać moje recenzje czegokolwiek. Czy to książkowe, czy muzyczne, a nawet kosmetykowe, z racji tego że mam wam pare rzeczy do pokazania i polecenia z tej kategorii. A jak wiadomo, kosmetyków i upodoban jest dużo, nie każdy musi o wszystkim wiedzieć albo wszystkiego używać, no to podobnie jak koleżanka Julia dorzucę swoją cegiełkę od siebie. Już na wstępie mogę wam powiedzieć, że pierwszym co pójdzie na tapetę będzie najprawdopodobniej moja kuracja zagęszczająca włosy z avonu, oraz jedwab do włosów z Joanny.
Co do innych rzeczy. Narazie pierwsze co mi się nasuwa do zrecenzowania to płyta Mike'a Oldfielda man on the rocx, no ale zobaczymy co tam się jeszcze pojawi.
No i żeby bałaganu nie narobic wydaje mi się, że kosmetyki chyba wrzucę do innej kategorii, co by sie wszystko ze sobą nie pomieszało. Dajcie znać ewentualnie jak wolicie żeby to wyglądało, żeby to się ładnie i przejżyście czytało.
No i to narazie tyle. W sumie udało mi się odwzorować poniekąd mój poranny wpis, co jest jak dla mnie sukcesem, bo jeśli już coś napiszę a potem to stracę, nie lubie pisać tego po raz drugi z jednego prostego powodu. To już nie będzie takie jakie było.
Cieplutko was pozdrawiam.
Wasza jedi Shayley. 🙂

EltenLink