Rano obudził mnie dzwonek, sygnalizujący ostatnie pół godziny pory śniadaniowej. Rozchyliłam powieki i dostrzegłam ze zdziwieniem, ze Rey też jeszcze nie ruszyła się z łóżka.
– Jak mi się nie chce wstać… – Jęknęłam mrugając, by pozbyć sie resztek snu. Na całe szczęście dzisiaj był dzień wolny Od zajęć, wiec mogliśmy sobie dłuzej poleżeć.
– Mi też nie. – Rey żwawiej niz ja usiadła na łóżku i zaczęła szukać po omacku kapci.
Nagle drzwi naszego pokoju otworzyły się, a do srodka wjechała samoistnie cała zgrzewka wody mineralnej.
– Ej u stang… – zaczęłam. – Rey, mogłaś cos powiedzieć.
– Mnie w to nie mieszaj. – Rey spoglądała z równym zaskoczeniem na wodę, która zatrzymała się tuż obok mojego łóżka.
– No no. – Rey wstała by zamknąć drzwi, cmokają przy tym z rozbawieniem. – Ktoś musi cie bardzo lubic. I bardzo się o ciebie troszczy. –
Ukryłam twarz w poduszce by Rey nie widziała mojego rumieńca. Byłam prawie pewna kto jest taki dobroduszny. Anakin. Bo przecież Kylo jeszcze nie odważyłby sie na taki krok.
– Ciekawe kto to. – w głosie Rey pobrzmiewała zagadkowa nuta, świadcząca o tym, ze i ona dobrze wie o kogo chodzi, a tylko udaje taką niedoinformowaną.
– Niech sobie daruje – ztwierdziłam chłodno, lecz w głębi ducha Gest Anakina po raz kolejny mnie ujął.
– Ok, to nie są żarty. – Rey spojrzała na mnie z powagą. – stawaj, bo chyba do obiadu nie masz zamiaru czekać. –
Z ciężkim westchnieniem wyplątałam się z pod kołdry, lecz byłam jeszcze na tyle senna, zeby zdobyć sie tylko na to.
Nagle z korytarza dobiegł nas dziwny dźwięk, jakby grzechoczące stukot czegoś jadącego po kafelkach.
– Co to znowu? – Mrukneła niezadowolona Rey. – Nie powiesz mi chyba, ze Finn jedzie z kolejną zgrzewka wody, bo jeśli tak, to będziemy mogły otworzyc tu sklepik.
– Wywieziesz na Jakku i zostawisz złomiarzom – zasugerowałam. Ku mojej uldze podłapała żart i zahihotała.
Ledwo skończyłyśmy się smiać, gdy drzwi otworzyły się, a do środka wtoczył się wuzek ze śniadaniem. Odrazu poznałam kto wpadł na taki genialny pomysł, ponieważ z przodu wózka była naklejona nalepka z napisem Solo-katering.
– Anakin – zawołałysmy jednocześnie z Rey. Istotnie. Stał z dumną mina i wesołymi ognikami w oczach. Wyprostował się, chcąc dodać sobie chociaż pare centymetrów wiecej, poczym zbliżył się wprost do mnie.
– Śniadanie dla miłej panny – odezwał się, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa. – I przy okazji także dla jej toważyszki, tak zeby nie czuła się w jaki kolwiek sposób pokrzywdzona.
– Anakinie… – Rey patrzyła na neigo zakłopotana.
Przeniosłam wzrok z jego pełnej życia twarzy na wózek i jego zawartość.
– Z kąt ty to wytrzasnąłeś? – Zpytałam, nie kryjąc lekkiego podziwu.
– No cóż, troszeczkę musiałem dopomóc sobie mocą – wyjaśnił, ale dalej uśmiechał się z zadowoleniem. – Nie chciałem zebyś sie fatygowała z zejściem na dół, wtefy kiedy mozna sobie dłuzej poleżeć i po korzystać z wolnego dnia, słońce.
– Anakin… – Odwróciłam na moment wzrok. – Powiedz mi jedną rzecz. Czy zadbałeś tak samo o swojego brata? Czy Kylo ma wszystko czego potrzebuje? –
Jego samozadowolenie nieco zgasło.
– Oczywiście. – Mówiąc to, patrzył mi prosto w oczy. – Naprawdę zapewniłem mu wszystko czego potrzebował, nawet przyniosłem mu jego ukochaną piłeczkę. Wiecie, tą taka na gumce, co wraca do ciebie jak się ją rzuci.
– Wiemy – przyznałysmy jednoczesnie z Rey. Widziałam nie raz ta piłeczkę na ręce Kylo. Lubił ja tak bardzo, ze gdy tylko nadarzała się okazja, chodził z nią i ciiągnął z asoba jak małe zwierzątko.
– Według mnie to trochę dziecinne jak na kogoś, kto ma prawie 30 lat – odezwał się ostroznie Anakin, lecz za raz uciszyłam go karcącym spojrzeniem.
– Wiek Kylo nie ma tu nic do rzeczy – wyjaśniła Rey przezornie cierpliwym tonem. – Snoke pozbawił go wszystkiego co ty znasz i co dla ciebie jest normalne. Kylo uczy się odruchu empatii i miłosci nawet na zwykłej piłeczce.
– Wiem wiem, rozumiem. – Anakin spuścił oczy ze zmieszania. – Tak tylko wyraziłem swoje zdanie. No dobra, to ja was zostawiam i życzę smacznego. –
Pochylił się, poprawiając mi delikatnie kołdrę, pocałował krutko w policzek i chwilę później juz go nie było.
Rey westchnęła cicho.
– To urocze jak on się o ciebie troszczy – zauważyła.
– Tak, bardzo urocze – odpowiedziałam sarkastycznie.
– Oj przestań sie tak tąsać, Ahsoka. – Rey spojrzała na mnie niecierpliwie. – Wiesz co ci powiem? Im bardziej się obużasz, tym bardziej w ten sposób okazujesz jak cię to rusza.
– W cale nie – żachnęłam sie gwałtownie, chociaż w głębi ducha musiałam przyznać jej rację.
Rey z westchnieniem wzięła ze stolika pilota i po chwili włączyła muzykę.
– Tak jest o wiele lepiej – zkwitowałam. – Ale Rey, proszę cię, zjedz to bo ty przecież…
– Przestań mnie traktować jak biedne, nie dożywione dziecko z Jakku. – Rey podeszła do mnie i z groźną mina położyła mi ręce na kolanach. – Anakin przyniusł to dla ciebie. Albo to zjesz teraz za raz natychmiast, albo ci skopię tyłek, nie żartuję. –
Jej to wskazywał na to, ze naprawdę nie żartowała.
– No dobrze juz, dobrze – westchnęłam pokonana, nie chcąc wdawać się w jaką kolwiek utarczek z Rey.
Ledwo zabrałam się do jedzenia, gdy drzwi znowu sie otworzyły.
– Finn! – Rey zerwała sie w mgnieniu oka, najwidoczniej wyczuwając kto czai się za drzwiami. Finna mozna było poznać choćby po niepewnym nacisku klamki.
Pojawił sie po chwili w drzwiach. Z jednej strony nie rozumiałam dla czego Rey się tak boczy na niego, bo ciemnoskóry Finn był niczego sobie. Ok, może poza tym ze był trochę ofermą. Z drugiej strony czułam, ze Rey dąsa sie na Finna z tego samego powodu co ja na Anakina.
– Finn, spadaj – krzyknęła na niego Rey. Wyglądała tak, jakby teraz jemu chciała skopać tyłek. – A co gdyby któraś z nas akurat sie przebierała? Liczyłeś ze coś zobaczysz? Jest cos takiego jak palce, i to się zwija i tym się puka w drzwi, rozumiesz?
– Cześć Rey – powitał ja bez ogrudek, uśmiechając się troche nie pewnie. – Cześć Ahsoka.
– Cześć Finn – odpowiedziałam.
– Co ty tu robisz? – Rey mieżyła go od stup do głów. – Coś kombinujesz, orzechu. Widze to po twojej twarzy. Spowiadaj sie jak przed radą, raz dwa dziesieć. –
Na jej zazwyczaj łagodnej twarzy, nadającej jej słaby i bezbronny wyraz odmalowała się teraz stanowczość.
– Bo ja przyszedłem ci powiedziec dzień dobry, życzyć miłęgo dnia i przynieść cos do jedzenia – wyrecytował Finn jak katarynka, jakby nauczył się tego na pamięć. Rey jęknęła, ale w przeciwieństwie do mnie nie dąsała sie aż tak bardzo jak ja.
– Następny -stwierdziła tylko krutko. – Dziekuję, orzechu. To miłe z twojej strony. –
Nagle z korytarza dobiegł nas krzyk, po którym poznałam Anakina:
– złazić mi wszyscy z drogi teraz za raz, bo… –
Otworzył drzwi i wpadł na Finna. Obaj odwrócili się do siebie i mierzyli się niedowierzajacymi spojrzeniami. Zdusiłam hihot, a sądząc po dźwięku wydanym przez Rey ona ruwnież robiła wszystko zeby się nie roześmiać. Usłyszałyśmy ciche przekleństwo Anakina.
– Anakin? – Zpytał Finn.
– Finn? – Odpowiedział Anakin pytaniem, zadanym prawie piskliwym głosem.
– Co ty tu robisz? – dopytywał Finn. – Bo ja przyniosłem sniadanie Rey.
– A ja przyniosłem picie Ahsoce – odpowiedział niewinnie Anakin.
– Skończcie tą szopkę – krzyknęłyśmy jednocześnie z Rey, poczym wszyscy nie wyłączając Anakina i Finna zaczęliśmy się śmiać w głos.
– Gdzie jest Kylo? – Zagadnęła Rey, gdy juz ostatni Anakin skończył rżeć ze śmiechu.
– Kylo? – Finn przewrócił oczami.
– U siebie w pokoju, spokojny i bezpieczny – pospieszył z wyjaśnieniami Anakin, lecz patrzył przy tym wprost na mnie. – Siedzi sobie i słucha pozytywki którą sobie nakręcił. Byłem u niego. Nawet na mnie nie krzyknął jak coś do niego mówiłem, ani razu nie wybuchnął, a jego spokojna twarz wyrażała tylko…
– Dość – ucięłam, czujac ze znowu się czerwienię. Anakin umilkł posłusznie.
– Wiecie co? – Zagadnął Finn po paru minutach, w trakcie których ja i Rey spokojnie dojadłyśmy śniadanie. – Tak sobie pomyslałem, ze…
– Nie nie nie – zaprotestował głosno Anakin. – Ja to miałem powiedzieć!
– No to kto teraz mówi, ja czy ty? – Finn spojrzał na niego zdezoriętowany.
– Jak juz powiedziałeś pierwszy…
– Nie, ja powiedziałem ale ty skończysz.
– Dokończę co zacząłeś – wpadł mu w słowo Anakin, cytując znane wszystkim słowa Kylo.
– Czy wy zaczniecie w końcu gadać jak ludzie? – Zniecierpliwiła się Rey. – Bo jak narazie nic z tego nie łapie.
– Poprawka, ja nie jestem człowiekiem – zauważyłam z rozbawieniem.
– Dobra dobra. – Rey splotły ręce na kolanach. – Jesteś przedstawicielka rasy humanoidalnej droga Ahsoko, mówisz i rozumujesz po naszemu, więc to nie ma żadnego znaczenia. Nie jesteś inna.
– Wiem, żartowałam tylko – wyjaśniłam. – Ale faktycznie, powiedzcie o co wam chodzi.
– Bo my myślęlismy… Znaczy Anakin pomyslał… żebyśmy… – Finn zacinał się jak zepsuta płyta.
– żebyśmy poszli razem na spacer – dokończył razem z Anakinem.
– Ty, ty, ty i ja. – Finn wskazywał po kolei Rey, mnie, Anakina i siebie.
– I Kylo – przypomniał mu szeptem Anakin, jakby podpowiadał Finnowi jakaś zapomnianą kwestie.
– Kylo? – Wydałam piskliwy okrzyk. – Chcecie zabrać Kylo na spacer?
– Tak – przyznał Finn.
– Z piłeczką – dopowiedział Anakin – Oczywiście jesli będzie chciał ją wziąć. –
O rany. Miałam okazję zeby spędzić troche czasu z Kylo.
– Ja nie mam nic przeciwko – powiedziała pogodnie Rey. – z miłą chęcią się przejdę.
– Ja również – dodałam. Anakin uśmiechnął sie do mnie ledwo zauważalnie, ale ja nie odwzajemniłam uśmiechu. Dobrze musiał wiedzieć dla czego zareagowałam tak entuzjastycznie. Nie dla tego ze ide z nim, ale dla tego ze będzie z nami Kylo.
– To kto pójdzie mu o tym powiedzieć? – Zpytał Finn.
– Ja pójdę! – Poczułam jak wstępuje we mnie energia. Zerwałam się z łóżka. – Rey, idziesz ze mną?
– Jasne. – Rey też wstała. – A wy tu zostańcie. Jak wrócimy to ja tutaj posprzątał wszy…
– Nie ma mowy – zawołali hurkiem.
– Rey, nie jesteś na Jakku – przyomniał jej Finn, a ja poklepałam przyjaciółkę po ramieniu.
– No dobrze juz, dobrze – poddała się Rey. – Wiecie ze to mój taki nawyk. Chodź, Ahsoka. –
Wyszłyśmy obie z pokoju, kierując się do pokoju Kylo.
– Ahsoka, przyhamuj trochę – upomniała mnie cicho Rey. – Ja też się cieszę ze Kylo pójdzie z nami… Oile sie zgodzi oczywiście, ale nie okazuj tego tak przy Anakinie. Jego to boli.
– Nic na to nie poradzę – westchnęłam bezradnie. – Annie… Znaczy Anakin moze byc tylko moim przyjacielem.
– Annie. – Rey klasnęla cicho w dłonie. – Mówiłam ci ze w końcu tak go nazwiesz? Jak wrócimy ze spaceru opowiesz mi wszystko co sie działo na misji, zgoda?
– W porządku – przyznałam, chociaż nie byłam pewna czy mam ochotę mówic jej o tym incydencie.
W końcu zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Rey przyłożyła do nich dłoń i po chwili w malutkim okienku pojawił się napis otwarte.
– Ale się zabezpieczył – mruknęła z podziwem. Nic nie powiedziałam, bo inaczej mogłabym przyznać się do mojej dzisiejszej nocnej wyprawy.
Weszłyśmy obie do srodka. Kylo siedział na łóżku, pochylony nad trzymają na kolanach skrzynką z jakimiś częściami.
– Cześć Kylo – powiedziałyśmy jednocześnie z Rey. Podniósł wzrok i obrzucił nas badawczym spojrzeniem.
– Nie przeszkadzamy ci? – Zpytałam.
– Nie – odparł krutko.
– Bo my chciałyśmy ciebie o cos zapytać – zaczęła Rey.
– Wybieramy sie na spacer – uzupełniłam. – Ja, Rey, Anakin i Finn. No i chciałyśmy też zabrać ciebie. Odetchnąłbyś troszkę świerzym powietrzem, pobył trochę z nami… –
Przerwał mi zdziwionym spojrzeniem.
– Z wami? – Powtórzył, wypowiadając powoli te dwa słowa, jakby ich nie zrozumiał.
– No tak, z nami – odpowiedziała Rey. – Nie będziesz siedział tu sam. –
Kylo westchnął krutko, poczym wskazał na skrzyneczkę.
– Musze dokończyć mój miecz treningowy – wyjaśnił. – Do jutra. Mistrz Skywalker mi kazał.
– Co? – zdziwiłam sie. – Ty masz robić miecz treningowy? To tak nawiązując do tego co mi mówiłeś wczoraj? –
Pokiwał głową.
– Ty nie musisz, ale ja tak – wyjaśnił. – Chodzi o to, zebym w ten sposób uspakajał mysli.
– Jak wyjdziesz na chwilę nic ci to nie zaszkodzi – przekonywała dalej Rey. – Też bedziesz mógł uspokoić mysli…
– A potem będziesz mógł dalej kończyc miecz – wpadłam jej w słowo.
Rey podeszła i mimowolnie zajżała do skrzyneczki. Wzięła w rękę dysk emitujący promień świetlny, poczym p chwili odłożyła z powrotem, szepcząc cicho:
– Nie mogę na to patrzeć… –
Wiedziałam, zę przypomniało jej się znowu Jakku i to, ze ona sama zbierała takie rzeczy.
– To jak, Kylo? – Zpytałam z uśmiechem. – No nie daj się prosić. Chciałbyś z niami iść? –
Przez chwile patrzył wprost na mnie, po chwili odezwał się troche niepewnie:
– Chyba tak. –
Zarówno ja jak i Rey odebrałyśmy to jako odpowiedź twierdzącą.
– Cudownie. – Pokepałam go po ramieniu. – To za pięć minut widzimy się przy wyjściu, dobrze? –
Pokiwał tylko głową i wstał, a my z Rey zostawiłysmy go, by mógł sie spokojnie przygotować.
– Nie rozumiem tego – wybuchła w końcu Rey, gdy szłysmy juz do pokoju. – Jak on ma się integrować z ludźmi, jeśli ciągle ma poczucie odrzucenia? Rada cały czas daje mu do zrozumienia ze jest nie chciany i zeby najlepiej trzymał się od wszystkich z daleka, bo w końcu zrobi komuś krzywdę.
– Myslę tak samo – przyznałam. – I też mi się to ani troche nie podoba. Dziwię się, ze pozwolili mu wziąc udział w pokazie walki. Coś czuje, ze przyczynił się do tego mistrz Skywalker.
– Taak, on zawsze wierzył w Kylo – westchneła Rey.
– Bo sam był kiedyś odrzucony i nie chciany – wyjaśniłam. – Dla tego nie traktował też tak mnie.
– Bardzo dobrze się rozumiecie – zauwazyła Rey. – Naprawde jak mistrz i padawan. –
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, po czym obie zakończyłysmy temat Kylo i rycerzyka.
– Czy was pogięło? – Zpytała oburzona Rey gdy obie weszłyśmy do pokoju, w którym panował teraz idealny porządek. Chłopaki widać ze nie prużnowali.
– Nie, tylko wyprostowało – zripostował Anakin, a ja mimowolnie zahihotałam.
– No i jak z tym Kylo? – Zapytał Finn.
– Idzie z nami – wyjaśniła Rey. Anakin klasnął głośno.
– No to pięknie. TO w takim razie chodźcie. –
Wyszliśmy z pokoju, i skierowaliśmy się turbo windą ku wyjźciu. Kylo już na nas czekał. Nie uśmiechał się, ale i nie wygladał aż tak ponuro jak zazwyczaj.
– No to idziemy – zawołał żywo Anakin.
– Chodź, Kylo – powiedziała Rey, poczym obie ujęłysmy go pod ręce i wyprowadziłysmy na zewnatrz. Chłopaki szli za nami, wymieniając jakieś uwagi i od czasu do czasu wybuchając smiechem.
– Moze byście nas wtajemniczyli? – Zpytała Rey oglądając się na nich. – Chętnie się też pośmiejemy, prawda?
– No pewnie – przytaknęłam.
– Chyba… – Dodał niepewnie Kylo. Widziałam ze w naszym towarzystwie czul się dziwnie nie pewnie. Rozumiałam co było tego przyczyną. Im więcej otaczało go ludzi, tym bardziej się bał ciemności. Opisywał mi to kiedys tak, ze wydaje mu się wtedy, jakby ta ciemnosc mogła w każdej chwili się pojawić i go porwać.
Uśmiechnęłam się do niego, chcąc dodać mu otuchy, a on ku mojej radosci odwzajemnił uśmiech na kilka sekund.
– Nic takiego, Anakin opowiedział mi kawał – wyjaśnił Finn, ale minę miał dośc zakłopotaną.
– Jasne jasne – zkwitowała Rey. – Nigdy nie umialeś kłamać, orzeszku, wiec przestań nam tu wciskać kit. –
Reszta spaceru minęła już bez docinków. Wręcz przeciwnie. Śmialiśmy się tak jak juz dawno się nie śmialiśmy, nawet Kylo się wyraźnie rozchmurzył.
Spacerowaliśmy tak z dobre dwie godziny, następnie wróciliśmy z powrotem do swiatynii i rozeszliśmy się.
– Ahsoka – skarciła mnie Rey szeptem, gdy juz byłyśmy same i zmieżałysmy do swojego pokoju. – Anakin cały czas starał sie zwrócić na siebie twoja uwage, a ty nic i nic.
– Nie przesadzaj – żachnęłam się. – Przecież rozmawiałam z nim normalnie.
– Słuchaj. – Rey zatrzymała się, zmuszając mnie żebym zrobiła to samo.
– Patrz na mnie – odezwała sie poważnie. – A teraz mnie słuchaj. Nie mówię ci tego złośliwie, ale dla tego, ze jesteś moja przyjaciółką. Sama też nie jestem zabardzo doświadczona w tych sprawach, ale bez obrazy, tobie ortodoksyjni jedi…
– Zlasowali mózg, to chciałaś powiedzieć? – Wpadłam jej w słowo.
– Nie nazwałabym tego tak, ale o coś takiego mi chodziło – wyjaśniła przepraszająco. – Poprostu wpoili ci rzeczy, których ja na przykład nie znam. Że przywiazanie jest złe, że okazywanie emocji jest złe. Czyli co? Jak to jest z tym przywiązaniem?
– Można kochać, ale nie wolno się przywiazywać – wyrecytowałam nauki ortodoksyjnych.
– Co? – Rey potrząsnęła głową. – Chwila chwila, nie rozumiem tu czegoś. Kochać tak, przywiazywać nie. Czyli co, mały romansik i koniec? Było miło, ale się skończyło?
– No… Tak – wyznałam zakłopotana. – Jedi, nawet ortodoksyjni… Nie musza zyc w czystości, ale…
– Nic już nie mów, prosze. – Rey zakryła twarz dłońmi. – Wiesz jak to teraz zabrzmiało? Jakbyś była bezduszną i bezuczuciową…
– Wiem – przerwałam. – Wiem co chcesz powiedzieć. Anakin tego nie zna. Ja moze rzeczywiście tego nie rozumiem. Rey, miałam dziesięć lat gdy mnie znalazł mistrz Pelo Koon i zabrał do świątyni. Od tej chwili wpajano mi zasady ortodoksyjnych jedi. Wiem juz zę to jest… Nie właściwe, dla tego przeszłam na odłam altisjański. Uwierz, Yodzie bardzo się to nie podobało. Do tej pory cały czas żyłam w przekonaniu, ze przywiązanie prowadzi na ciemną stronę.
– W cale nie prawda! – Rey była blizka płaczu.
– Wiesz za co Yoda najczęściej ganił Ryce… Mistrza Skywalkera? – Zpytałam. – Za przywiazanie. Do mnie, do swojego mistrza, do swojej matki… Rozumiesz to?
– Uważali, ze miłośc do matki jest zła? – Rey była najwidoczniej coraz bardziej przerarzona.
– Mniej więcej – przyznałam, ruszając z miejsca. – Gdyby dajmy na to miała spotkać mnie smierć, nie dałoby się niczego zrobic, a mistrz Skywalker i tak starałby się mnie ratować wiesz co powiedziałaby na to rada? Że nie pozwala mi odejść. Ja… Ja chyba naprawdę nie rozumiem prawdziwej miłosci. Kocham Kylo…
– Kochasz Kylo. – Rey powturzyła za mną jak echo. – Odpowiedz na jedno pytanie. Dla czego ci się wydaje ze go kochasz?
– Bo… Czuję się przy nim bezpieczna, bo chcę mu pomuc, bo… Ujmuje mnie to co on robi, lubie jak się smieje, jak mówi do mnie… – Wyliczałam po kolei zaginając palce.
– Rozumiem. – Głos Rey był nizki i poważny. – A moze to tylko współczucie? Czysta chęć niesienia mu pomocy? –
Wzruszyłam ramionami. Rey tym czasem otworzyła drzwi naszego pokoju, a gdy weszłysmy i zamknęłam je za nami, podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
– AHsoko… – szepnęła, a w jej głosie słychać było cos na kształt zgrozy. – Dopiero teraz juz rozumiem wszystko. Wiem już, jaką straszną krzywdę wyrządzili ci ortodoksyjni jedi…
– Rycerzykowi wyrządzili taka samą – odpowiedziałam z powagą, w tej chwili z całego serca współczując mojemu mistrzowi.
Mimo zmęczenia nie mogłam długo zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nie potrafiąc nawet znaleść sobie jakiejś wygodnej pozycji. Gdy w końcu zasnęłam, znalazłam się w samym środku koszmaru.
Surowa, pustynna planeta Jakku. Dookoła ciała zabitych wieśniaków. Nad tym wszystkim górowała ubrana na czarno postać Kylo. Jego ukryta za metalową maską twarz zwrócona była w kierunku leżącej u jego stup postaci, poranionej i zakrwawionej.
– Zabij go. – Głos Snokea zdawał się dobiegać jakby ze wsząd. – On przecież nic dla ciebie nie znaczy.
– Kylo, nie! – Głos, który rozległ się po chwili należał do Anakina. – Pamiętaj o świetle! Jestem twoim bratem, słyszysz?
– Nazwisko Solo nic dla mnie nie znaczy. – Głos Kylo, wydobywający się z pod maski był znowu złowrogi i beznamiętny. – Nie nazywam się Ben Solo. Zabiłem go już dawno, tak jak teraz zabiję ciebie. Nie mam z tobą nic wspólnego, Anakinie Solo. –
W jego głosie pojawiła się odraza. Po chwili dokończył z nową siłą w głosie:
– Jestem Kylo Ren! Nikt nie sprzeciwi się mojej woli, ani woli najwyższego wodza. –
Dosłyszałam znajomy, charakterystyczny dźwięk, którego nie mogłam pomylić z niczym innym. Odgłos aktywowanego miecza świetlnego Kylo. Jego starego miecza, którym zamachnął się do ciosu.
– Kyle, nie! – Skoczyłam z krzykiem między niego a Anakina. Dosłyszałam tylko wrzask tego drugiego, wykrzykujący moje imie, dojrzałam czerwoną klingę, zbliżającą się niebezpiecznie do Anakina, a ku mnie samej lecący fioletowy promień klingi miecza Anakina, który Kylo trzymał do tej pory za plecami…
Obudziłam się, hamując krzyk. Nie chciałam przestraszyć Rey.
Drżąc i szybko łapiąc oddech przewróciłam się gwałtownie na bok i skuliłam się pod kołdrą.
– Kylo – szepnęłam cichutko w ciemność. – Ky… –
Z moich oczu popłynęły łzy. To był tylko sen. To nie mogła być wizja, nie…
Postanowiłam pod wpływem chwili iść i zobaczyć co z Kylo.
Pocichu zsunęłam się z łóżka i na bosaka wymknęłam się z pokoju. Miałam szczęście, że potrafiłam się cicho skradać. Szłam korytarzem, prowadzona silnym uczuciem w mocy. Wyczuwałam Kylo, aż w końcu bez błędnie trafiłam na drzwi jego pokoju.
Delikatnie położyłam drżącą dłoń na drzwiach. Ustąpiły po paru chwilach pod moim dotykiem, widocznie Kylo przede mną też nie miał tajemnic i dał mi pozwolenie na odwiedzanie go. A więc mi ufał naprawdę…
Po cichu weszłam do środka i aż zaparło mi dech. Kylo spał w miarę spokojnie, a na jego twarzy tańczyły jakieś dziwne cienie.
Delikatnie podeszłam i kucnęłam przy nim, poprawiając kołdrę, która prawie zsunęła mu się z łóżka na podłogę.
Przykryłam go ostrożnie, zostawiając na wierzchu tylko ręce, poczym zapatrzyłam się w jego twarz.
Oddychał głęboko i spokojnie. Usta miał lekko rozchylone, a twarz spokojną. Chciałam bardzo ująć go za rękę, ale bałam się że go obudzę.
Użyłam więc mocy, by chwilowo poglążyć go w jeszcze głębszym śnie, a następnie pochyliłam się nad nim jeszcze bardziej, tak że po chwili, prawie nieświadomie moje usta delikatnie dotknęły jego warg.
Wraz z ocałunkiem z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Szybko się wyprostowałam, zakrywając twarz rękami i dusząc w gardle szloch. Jedyne co czułam to ciepło moich własnych łez, cieknących mi między palcami.
Siedziałam przy Kylo i płakałam, nie wiedząc nawet ile minęło czasu.
W końcu wzięłam się w garść, pozwalając by ostatnia łza spadła między jego rozchylone wargi i wstałam.
– Żegnaj, Ky – szepnęłam cicho. – Śpij spokojnie. Obiecuję, że ochronię cię przed wszystkim co złe. Nie bój się i śpij. –
Nakreśliłam dłonią w powietrzu serduszko. Na chwilę jeszcze podbiegając i klękając przy Kylo, czując jak w jego obecności ogarnia mnie spokuj i poczucie bezpieczeństwa. Już się nie bałam, ani trochę.
– Wiem że kiedyś może wybierzesz Rey. – przemawiałam dalej do niego cichym szeptem. – Ale to niczego nie zmieni. Niczegoco do ciebie czuję. Kocham cię, Ky. Hihi cię bardzo kocha. –
Odetchnęłam głęboko, ponownie delikatnie go pocałowałam, anastępnie wstałam i wymknęłam się z pokoju, najszybciej i najciszej jak umiałam, cofając z niego trans w jaki go wprowadziłam, a który pogłębiał jego sen.
Biegłam korytarzami niemal na oślep, usiłując uspokoić zarówno oddech, jak i rozszalałe myśli. Zrobiłam to. Bez wiedzy Kylo, ale dowiedziałam się jak smakują jego usta. Kylo nigdy się o tym nie dowie. Nie dowie się że byłam przy nim i że dopomogłam mu mocą. Byłam pewna że będzie teraz spał spokojnie.
W tym zamyśleniu nie zauważyłam stojącej na mojej drodze postaci. Wpadłam na nią i byłabym upadła, gdyby ten ktoś nie złapał mnie i nie zamknął w objęciach.
– To już po mnie – przebiegło mi przez myśl. – To na pewno ktoś z rady… –
Jednak głos jaki usłyszałam, nie był głosem żadnego z członków rady:
– Ahsoka? Co się stało, też nie umiesz spać? –
Na moje głowoogony, to Annie…
– Anakin? – Wykrztusiłam przez ściśnięte gardło, zwilżając pospiesznie wyschnięte nagle usta. – A co ty tu robisz? Nie powinieneś leżeć w centrum medycznym ze złamaną ręką? –
Anakin Solo uśmiechnął się jak ktoś, omu udało się wywinąć z poważnych kłopotów.
– Rączka jak nowa, popatrz. – Uwolnił prawą rękę i pomachał mi przed oczami. – Pomogła szyna i bacta. Jestem zdrowy jak ty. Vokara He wypuściła mnie wieczorem, ale mogłaś o tym nie wiedzieć. Ale powiedz mi, oczywiście jak możesz, co się stało? Jesteś zarumieniona i cała drżysz. Nie powiesz mi chyba że to przez zmęczenie. A może… –
Zawiesił na moment głos, poczym mrugnął porozumiewawczo.
– A może to ja tak na ciebie działam? – Zpytał z lekką nadzieją.
Poczułam, że policzki palą mnie teraz żywym ogniem, a głowoogony napewno zrobiły się jaskkrawsze niż kiedy kolwiek przed tem.
– Nie – oznajmiłam twardo. – Nic z tych rzeczy, Anakin. Rozmawialiśmy przecież o tym na misji, nie pamiętasz?
– Oczywiście że pamiętam – odpowiedział ciepło. – Każdą rozmowę z tobą pamiętam. No więc jak, powiesz mi co jest na rzeczy? –
Oj Anakinie. Na pewno nie chciałbyś tego wiedzieć. Nie powiedziałam mu jednak tych słów. Co miałam mu powiedzieć, że kolejny raz wszystko popsuł i rozwalił? Że pojawił się w momencie, w któr(m byłam tak szczęśliwa i pełna nadzieji na lepszą przyszłość dla Kylo? Pojawił się akurat wtedy, gdy wciąż czuję smak warg Kylo na swoich, gdy zdarzyło się coś, o czym marzyłam od tak dawna?
Chwileczkę, Tano. Nie rozpędzaj się za bardzo. Anakin też o tym marzył jeśli chodzi o ciebie… I też to osiągnął, tylko czy w bardziej perfidny sposób niż zrobiłam to ja z Kylo?
– Pozwól że powiem ci, że to nie twoja sprawa – odezwałam się trochę chłodniej niż zamierzałam. – A teraz mnie puść, proszę. –
Westchnął cicho.
– Nie moja sprawa? A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
– Bo jesteśmy – zaoponowałam. – Ale tylko przyjaciółmi. Nie musisz o wszystkim wiedzieć, tak samo jak ja nie muszę wiedzieć wszystkiego co tyczy się ciebie.
– W porządku. – Poddał się, ale nadal mnie nie puszczał. – Myślałem tylko, że będę ci w stanie jakoś pomuc.
– Nie jesteś w stanie, nie potrzebuję niczyjej pomocy. Doceniam twoją troskę Anakin, ale naprawdę nie masz czym się martwić.
– Jesteś spokojniejsza niż do tej pory – zauważył. – W innym wypadku już dostałbym prezent w twarz. –
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
– Nie chcesz, nie mów – orzekł w końcu. – Chcę tylko żebyś wiedziała, że ja się nie poddam tak łatwo jeśli chodzi o ciebie. Nie tak łatwo.
– Anakin, zrobisz mi w ten sposób krzywdę – szepnęłam niemal błagalnie. – Mówiłeś że tego przecież nie chcesz.
– Nie chcę, ale to jest silniejsze ode mnie – stwierdził bez ogrudek, następnie nim zdążyłam go powstrzymać pocałował mnie mocno w usta, puścił mnie i po chwili zniknął, zostawiając mnie zastygłą w bezruchu jak słup soli.
– Anakin! – krzyknęłam za nim telepatycznie. – Wracaj! –
Nagle osunęłam się na kolana, czując że zbliża się wizja. Żywa i prawdziwa, tego mogłam być pewna.
Zobaczyłam Kylo. Emanował spokojem i szczęściem, a w jego ramionach spoczywała… Nie, to nie byłam ja, to była Rey. Siła jaką emanował Kylo zdawała się wytwarzać jakiś mór obronny wokół Rey, sprawiający że żadne zło nie miało do niej dostępu.
Usłyszałam czyjś głos, przypominający trochę głos Luminary, wypowiadający tylko: pozwól im. Nie dręcz go…
Otworzyłam oczy, czując jak się trzęsę. Spoczywałam w czyimś stanowczym uścisku.
– Już dobrze – dobiegł mnie szept Anakina. – Już ciii…
– Gdzie ja… – Rozejżałam się. Byłam w pokoju, lecz to nie byłby mój pokuj. Anakin musiał mnie przynieść do siebie.
– Spokojnie, jesteś u mnie – wyjaśnił. – Co się stało? Usłyszałem twój krzyk…
– Wizja – wyjaśniłam. – Kylo… –
Opowiedziałam mu drżącym głosem to co widziałam, a pod koniec wybuchnęłam płaczem.
Anakin cierpliwie wysłuchał mnie do końca, a gdy już skończyłam zagarnął mnie mocno i przytulił do siebie.
Wtuliłam twarz w jego ramię, czując jego ciepło, a on spokojnie znosił ten atak spazmów, gładząc mnie delikatnie po ramieniu.
– Posłuchaj, Ahsoko – odezwał się cichym, łagodnym głosem. – Pamiętasz co ci powiedziałem? Że jeśli zobaczę że płaczesz z powodu Kylo…
– Nie, nie rób mu nic – załkałam.
– Spokojnie – uciszył mnie. – Nie powiedziałem że coś mu zrobię. Nie zamierzam. Chcę tylko… –
Głos dziwnie mu się załamał. Skrzywił się i jęknął cicho. Na moc, nie zamknęłam przed nim umysłu, Anakin wyczuwa mój ból.
Patrzyłam, jak jego błękitne oczy wypełniają się łzami, które po chwili zpłynęły mu po policzkach.
– Przepraszam, anakin. – Przełknęłam własne łzy i zamknęłam przed nim umysł. – To musiało boleć.
– Ahsoka… – Wypowiedział cicho moje imię, poczym wyicągnął ręce i dotknął mojej twarzy.
– Anakin, nie – szepnęłam, lecz ku swojemu przerarzeniu zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę, ani nie chcę się cofnąć.
W następnej chwili poczułam delikatny pocałunek Anakina, pełen żarliwego uczucia. Zniknęła gdzieś ta pewność,że jest w stanie zrobić wszystko żeby mnie mieć, W tej chwili był poprostu zwyczajnie Anakinem, który kochał i chciał to pokazać. Jego pocałunek mnie uspokoił, poczułam że mam w nim wsparcie, bez względu na to co by się działo.
– Nie chcę żebyś mnie traktował jak… – Urwałam, nie mogąc znaleść słowa. – Może jestem dla ciebie jeszcze dzieckiem i sprawiam ci same problemy…
– Byłaś u Kylo, prawda? – Jego pytanie mnie zaskoczyło, a jeszcze bardziej zaskoczyło mnie brzmienie jego głosu, w którym brzmiała pewność. – Gdy się dzisiaj spotkaliśmy w nocy, wracałaś od niego… Widziałem was w wizji, chciałem cię wypytać, ale ty byłaś… Taka jak zwykle. –
Odetchnął głęboko.
– On sam nie rozumie co to znaczy kochać – wykrztusił jeszcze bardziej zmienionym głosem, a po chwili poczułam z przerażeniej mak wstrząsa nim szloch.
– Anakinie – szepnęłam, przytulając go mocniej. Nawet nie usiłował się wyśliznąć z moich objęć. Teraz to on płakał, a ja starałam się go uspokoić.
– możesz być moja tylko w snach – wykrztusił przez ściśnięte gardło. – Wiem to. Kochasz go i to ty jego pocałowałaś. Dla czego, Ahsoka? Dla czego mi to robisz? –
Odetchnęłam głęboko.
– Anakin, przepraszam – szepnęłam. – porozmawiamy jutro. Narazie połóż się i zaśnij.
– Ale zostań przy mnie – poprosił nieśmiało, przestając płakać i odsuwając się. – Nie musisz długo. Ja szybko zasypiam. Nikt cię nie zauważy jak bęnziesz wracała do siebie. –
Przez chwilę zastanawiałam się nad tym.
– Proszę – szepnął po paru chwilach ciszy.
– No… Dobrze, mogę to dla ciebie zrobić – odpowiedziałam. Uśmiechnął się słysząc te słowa.
– Dziękuję – rzekł z wdzięcznością.
Wstałam z łóżka, a on się położył i nakrył kołdrą.
Kucnęłam przy nim i niepewnie ujęłam go za rękę. Ścisnął ją, a jego oddech zwolnił i uspokoił się całkowicie.
– Dziękuję – powtórzył jeszcze raz.
– Nie ma za co, śpij – odszepnęłam. Westchnął cicho. Patrzył na mnie cały czas, jakby chciał zatrzymać mój obraz w pamięci na zawsze.
– Za raz zasnę, to wted( idź – szepnął. – Też się prześpij. Masz się… Wyspać. –
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Dobrze, Anakinie. – ścisnęłam jego rękę, ponownie dusząc szloch. Uśmiechnął się w odpowiedzi, a ja siedziałam przy nim, ciesząc się że się uśmiecha.
Miał rację w tym że szybko zasypia. Nie minęło pięć minut a już spał.
– Dobranoc, Anakinie – szepnęłam, uwalniając delikatnie rękę z jego ciepłego uścisku i układając jego rękę na kołdrze.
Westchnął tylko cicho, ale się nie obudził.
Pozwoliłam, by jedna jedyna łza spłynęła mi z pod powieki i spadła na jego rękę.
Wstałam i wyszłam z pokoju, spoglądając poraz ostatni na śpiącejo już spokojnie młodszego Solo.
– Tylko tyle mogłam dla ciebie zrobić – odezwałam się w myślach. – Śpij dobrze. –
Po tych słowach zostawiłam go i wyszłam, udając się do siebie do pokoju, gdzie cichaczem wśliznęłam się do łóżka. Kolejny raz Anakin miał rację. Nikt mnie nie przyłapał na korytarzu. Mogłabym też przysiądz, że to on sprawił że niemal naychmiast po położeniu się zasnęłam już spokojnie.
– Dziękuję, Anakinie – pomyślałam tuż przed zaśnięciem, poczym pogrążyłam się w głębokim, spokojnym śnie.
Reszta dnia upłynęła w miarę spokojnie i normalnie. Anakin pozostał jeszcze w centrum medycznym, choć byłam pewna, że ani trochę mu się to nie podoba. Po kolacji, gdy wpadłam do niego na chwilę poprosił mnie, żebym przyniosła mu jego ukochany bezprzewodowy głośnik.
Wielu uważało, że ta mania była jednym z dziwadeł Anakina. Poza tym, że potrafił praktycznie wszystko naprawić, ten głośnik to była jego ulubiona zabawka. Cuż, może rodzice zarazili go muzykalnością. Z tego co mi opowiadał zarówno Han jak i Leia ją lubili. A że Anakin miał charakter Hana, jak zdążyła już zauważyć rey… Resztę dopowiedzcie sobie sami.
Dla świętego spokoju poszłam mu po ten głośnik. Niby nic nadzwyczajnego. Długa, metalowa tuba z przyciskami i wejściami nie wiem nawet na co. Byłam jednak pewna, że Anakin na pewno mi to wytłumaczy, nie ważne czy będę chciała go słuchać.
– Przyniosłam ci twoje dziecko – oznajmiłam sucho, kładąc głośnik na kołdrze i patrząc jak toczy się w stronę jego rąk. – A teraz cię żegnam. Vokara He mnie zabije jeśli mnie tu przyłapie.
– Ale Ahsoka… – Chciał mnie złapać wolną ręką, ale mu uciekłam.
– Egnam, Anakinie Solo – oznajmiłam przesadnie oficjalnym tonem. – Miłej zabawy. Masz tu przecież toważystwo prawda? –
Po tych słowach wyszłam za drzwi, zza których dało się słyszeć przesadnie udawany płacz. Pięknie. Anakin Solo właśnie demonstrował swoje umiejętności aktorskie i udawał, jab to potrafi wyć z rozpaczy.
Skryłam się za rogiem korytarza, słuchając co będzie gdy przyjdzie Vokara He i z trudem dusząc śmiech.
– Buuu, Ahsoka nie chce ze mną gaaaadaaać! – Anakin zawodził jak płaczka na pogrzebie. Czyli doszedł już do siebie po misji. To dobrze.
– Głośniczku zrób coś, pociesz mnie jakoś! –
Zakryłam usta ręką, a po chwili roześmiałam się już w głos, gdy z głośnika ryknęła na cały głos muzyka z jakiejś rozgłośni radiowej.
– Padawanie solo! – Po rozgniewanym okrzyku uzdrowicielki zapadła głucha cisza.
– Przepraszam – dobiegł mnie roztrzęsion] głos Anakina. Podejżewałam że albo bardzo chce mu się śmiać, albo właśnie skończył się śmiać. – To tylko mój głośnik, nie moja wina że mi się nacisnęło. –
Nie czekałam co będzie dalej. Jak najprędzej pobiegłam po schodach na górę, a gdy już byłam pewna że jestem sama, zaczęłam wręcz piszczeć ze śmiechu.
– Solo, i tak pozostaniesz idiotą – pomyślałam w duchu, łapiąc oddech między atakami śmiechu.
Nagle zatrzymałam się gwałtownie, gdy zobaczyłam na piętrze Kylo, stojącego i patrzącego w okno. Natychmiast przyhamowałam śmiech.
– Cześć Kylo – powiedziałam,starając się brzmieć jak najspokojniej.
– Wróciłaś – ztwierdził cicho. – Hihi znowu się śmieje. Z czego? –
Wmórowało mnie. Nazwał mnie hihi. Gdyby powiedział to kto inny może wydałoby się to dziwne, ale wypowiedziane przez niego zabrzmiało… Słodko.
– Twój brat jest… Śmieszny – dokończyłam, nie chcąc powiedzieć czegoś, co mógłby odebrać zbyt dosłownie.
– Co zrobił? – zpytał cicho Kylo.
– Ee, wygłupia się tylko, jak to on – odpowiedzałam. – Jak się w ogule czujesz?
– Dobrze. – W jego głębokim głosie brzmiał spokój. – Dużo dzisiaj medytowałem i rozmawiałem z mistrzynią Luminarą. Teraz cały czas czuję w sobie światło, wiesz? –
Emanował tak szczerą radością z tego powodu, że sama się uśmiechnęłam.
– Cieszę się, Kylo – odpowiedziałam, omało nie nazywając go inaczej.
– Ja też. – Podszedł do mnie i ujął mnie za rękę. Przez chwilę obracał ją delikatnie w palcach, jakby była jakimś dziwnym zjawiskiem.
– Jak taka mała ręka może trzymać taki ciężki miecz i tak nim walczyć, tak jak ty to robisz? – W jego głosie pojawiło się zdumienie i podziw.
– Wielkość nie ma znaczenia, pamiętasz? – przypomniałam mu z rozbawieniem i zaczęłam się śmiać. Kylo też zaśmiał się krutko, lecz za raz zpoważniał.
– Dobrze że wróciłaś – powiedział, puszczając foją rękę. – Wiesz? Usłyszałem, jak mistrzyni Luminara i mistrzyni secura rozmawiały między sobą. Przechodziłem akurat tam tendy. Wiem że to źle podsłuchiwać, ale mówiły o nas. O tobie i o mnie. –
Otworzyłam usta. Poraz pierwszy słyszałam żeby Kylo mówił tak dużo.
– O nas? – Zpytałam. – A co takiego mogły o nas mówić Luminara i Aila?
– Mówiły, że młodzych padawanów trzeba nauczyć walczyć i że najlepiej robi się to przez pokazywanie – wyjaśniał Kylo. – Powiedziały, to znaczy mistrzyni Luminara powiedziała, że ty i ja moglibyśmy pokazać przykład takiej walki i że to przy okazji byłby trening dla nas, a dla mnie coś w rodzaju… –
Urwał, przełykając ślinę, jakby nie podobało mu się słowo które następnie wypowiedział:
– Terapii.
– Chodzi o to, żebyś w trakcie walki nie usłyszał przypadkiem… Jego. – Zrozumiałam to odrazu. Kylo pokiwał głową.
. Mhm, chyba tak – ztwierdził. Jeśli to prawda, to Kylo stanie przed tak samo trudnym sprawdzianem jak wtedy, gdy poszedł razem z Anakinem ratować mnie w tej jaskinii.
– Słyszysz go jeszcze czasami? –
Skarciłam się solidnie w duchu za zadanie tego pytania, lecz było już za późno.
Twarz Kylo ztężała na moment. Zobaczyłam przez chwilę na niej odbicie dawnego Kylo Rena.
. Nie. – Jego głos zabrzmiał złowieszczo cicho. – Ale czasami mam sny. Złe sny. Znowu jestem w nich sithem, widzę tych wszystkich którzy zginęli z mojej ręki, a mimo to dalej zabijam. Zaczynając od rodziny, kończąc na przyjaciołach. Na tobie i Rey. Słyszę jak obie błagacie mnie o to bym wrócił do światła… –
Zadrżał, a ja mimowolnie objęłam go ramieniem.
– Nie mogę się z nikim przyjaźnić, rozumiesz? – Zpytał napiętym głosem. – Im bardziej się z kimś zaprzyjaźniam, tym częściej widzę w snach śmierć tego kogoś. Twoją już widziałem nie raz, Rey tak samo. A Anakina… Swojego brata zabijałem ja sam. Tym dawnym, czerwonym mieczem. Rozumiesz to? –
Jego oddech przyspieszył, a oczy zmrużyły się niebezpiecznie.
– Tano, głupia idiotko – przebiegło mi przez myśl. – Co ty zrobiłaś? –
Objęłam Kylo mocniej. Byliśmy w korytarzu całkiem sami. Ciszę przerywał tylko jego urywany i płytki oddech.
– Kylo, spokojnie – szepnęłam kojąco.
– Nie – odparł gwałtownie. – Nie będę spokojny! –
spodziewałam się że mi się wyrwie, lub co gorsza, że mnie udeży, ale on zamiast tego przylgnął do mnie mocniej.
– Nie potrafię cofnąć tych złych rzeczy które zrobiłem – powiedział łamiącym się głosem. – Chociaż tak bardzo bym chciał. Nadal czuję że jest we mnie coś z sitha. I już na zawsze będzie. To boli… –
Po chwili poczułam na ramieniu ciepłą krople. Z lękiem spojrzałam na udręczoną, pokrytą bliznami twarz Kylo, po której płynęły teraz łzy.
– Kylo, nie płacz – szepnęłam w panice. – Przepraszam, ja nie… Nie chciałam ci tego przypominać. –
Wziął rozdygotany oddech.
– Chyba dobrze że tak zrobiłaś – powiedział cicho, ocierając łzy rękawem. – Mistrzowie nazywają to oczyszczeniem. Uważają, że w ten sposób pozbywam się wspomnień… Ale kłamią, w cale sie ich nie pozbywam. Może tylko na jakiś czas przestaje tak boleć.
– Nie jesteś sam, Kylo. – powiedziałam z przekonaniem. – Masz nas. –
Pod wpływem impulsu puściłam go, wspięłam się na palce i pocałowałam go mocno w jeszcze mokry od łez policzek.
Jego bladą, przerarzoną zazwyczaj twarz na moment rozjaśnił lekki uśmiech, jab promyk słońca w trakcie buży.
W tym momencie usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach, a po chwili dało się słyszeć okrzyk Rey:
– Kylo, Ahsoka! –
Podbiegła do nas, momentalnie poważniejąc.
– Co się stało? – Jej głos stał się twardy jak stal. – Kylo, dla czego płakałeś?
– Rey! – Głos, którym Kylo wykrzyknął jej imię był pełen rozpaczy i błagania o pomoc. W jednej chwili odsunął się ode mnie i rzucił się w jej kierunku.
Rey natychniast złapała go w objęcia i przytuliła. Kylo znowu płakał na jej ramieniu, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku, a ja czułam jakby moje serce rozpadało się na milion kawałeczków.
Słyszałam jak Rey szepta coś do Kylo, ale nie potrafiłam rozróżnić słów., oraz łamiący się od płaczu głos Kylo, powtarzający tylko jedno:
– Przepraszam Rey. Przepraszam za wszystko co ci zrobiłem…
– Nic jej nie zrobiłeś złego. – Postanowiłam się odezwać. – Wniknąłeś tylko w jej myśli. Nie oddałeś jej Snokeowi i uratowałeś ją przed nim. Już wtedy byłeś po części dobry Kylo.. –
Spojrzęli ma mnie obydwoje, jakby dopiero teraz mnie zauważyli.
– Ahsoka ma rację – powiedziała Rey po chwili milczenia. Nie zrobiłeś mi większej krzywdy niż musiałeś. –
Kylo przełknął łzy i odsunął się.
– Dziękuję – wyszeptał prawie z ulgą. – Pójdę odwiedzić mojego brata.
– Idź – powiedziałyśmy jednocześnie z Rey.
– I powiedz mu, żeby za głośno nie grał tym swoim małym metalowym przyjacielem – dodałam. Rey wybuchnęła śmiechem, a Kylo też się uśmiechnął i odszedł, a my z Rey wróciłyśmy do pokoju.
Nie rozmawiałyśmy już wiele do końca dnia. Położyłyśmy się spać, każda z nas zaprzątnięta swoimi myślami. Wyczuwałam że Rey miała ochotę zapytać mnie o misję i Anakina, ale pod wpływem tego co się stało nawet o to nie pytała.
Gdy przekroczyłam pruk sali posiedzenia rady powitali mnie z takimi minami, jakby czekali na mnie od dawna. Jakby myśleli że misja otrwa pięć sekund.
– Witaj, padawanko Tano – przywitała mnie oficjalnie Luminara. – A gdzie padawan Solo?
– Ranny, w centrum medycznym – odpowiedziałam.
– Ale misja powodzeniem zakończyła się, hm? – Zapytał Yoda.
– Oczywiście – odpowiedziałam, kładąc nacisk na to słowo, poczym podeszłam, wyjmując z kieszenii ów holokryształ i kładąc przed nimi na stole.
– Spisaliście się bardzo dobrze – ztwierdziła mistrzyni Damsin. – Rada jest z was dumna.
– To w większej mierze zasługa Anakina – phwiedziałam, a następnie opowiedziałam im wszystko od początku do końca, pomijając tylko sytuację przy ognisku.
– Padawan Solo zawsze działał impulsywnie – odezwał się Mace Windu, sprótłwszy dłonie na kolanach. – Jego pewność siebie jest jednocześnie zaletą, jak i zgubą.
– Na wielkie niebezpieczeństwo padawan Solo naraził się – wtrącił Yoda. Ocho, będę miała co opowiadać Anakinowi.
– Nie obwiniaj go za nic, mistrzu Yoda. – Stanęłam w jego obronie. – Uratował mi życie.
– Rada za nic nie obwinia ani ciebie, ani Anakina – wyjaśniła spokojnie Luminara. – Doceniamy waszą odwagę i poświęcenie w walce ze złem.
– Rozumiem, mistrzyni Luminaro. – Zpuściłam lekko z tonu, nie chcąc by w moim głosie brzmiały wyrzut czy pretensje.
– Odejźć teraz możesz – oznajmił Yoda. – Odpoczynku, podobnie jak padawan Solo potrzebujesz.
– Dziękuję – wybąkałam poczym wyszłam na korytarz.
Natknęłam się tam jednak na rycerzyka.
– Ahsoka! – Dawno nie słyszałam tyle radości w jego głosie. – Wróciliście! I jak, misja wykonana?
– Tak jest, rycerzyku. – Poczułam jak wstępuje we mnie pogoda ducha. Przy moim mistrzu mogłam czuć się swobodniej niż przed radą.
– Jesteś ranna – zauważył twardo.
– To nic takiego. Anakin trochę bardziej oberwał. Idę właśnie do niego – pospieszyłam z wyjaśnieniami. – Prosił o wieści.
– W takim razie leć – oznajmił. – Masz mi wrócić do siebie jak najszybciej.
– Możesz być o to spokojny – zawołałam wesoło i chociaż jeszcze kilka minut wcześniej wlokłam się strasznie, teraz ruszyłam niemal biegiem w stronę centrum medycznego.
– Jesteś – powitała mnie Vokara He. – Anakin mówił mi że też jesteś ranna. Pokazuj mi się. –
Poddałam się jej diagnozie, lecz mój wzrok przykół widok Anakina, leżącego nieruchomo w białej pościeli. Oczy miał zamknięte i spał, a maleńka lampka, która paliła się nad jego łóżkiem rzucała niewielki blask na jego twarz. Ranę na policzku miał obłożoną opatrunkiem z bacty, a nastawiony już nadgarstek w szynie. Oddycham cichutko i spokojnie, tak że nawet nie było tego słychać, ale moje czułe uszko to wychwyciło.
– Co z nim będzie? – Zwróciłam się do uzdrowicielki. W moim głosie zabrzmiała ciepła, troskliwa nuta, której w cale nie chciałam usłyszeć. Na moc, co on mi zrobił?
– Nic mu nie będzie – uspokoiła mnie, opatrując nadal moje lekkie rany. – Na szczeście nadgarstek nie był skomplikowanie złamany, a blizna na policzku z czasem zejdzie. Będzie taki jak go moc ztworzyła. –
Uśmiechnęłam się blado, czując jednak w głębi serca ulgę. Nie darowałabym sobie, gdyby Anakinowi przeze mnie stało się coś poważniejszego.
– posiedź przez jakiś czas spokojnie – odezwała się Vokara He po paru minutach. – Jeśli nie będzie się działo nic niepokojącego, to wtedy cie puszczę.
– Oczywiście. – Posłusznie siedziałam spokojnie, podczas gdy ona się oddaliła poza zasięg wzroku, nawet mojego. A ja siedziałam, siedziałam i siedziałam, zaczynając powoli mieć dość zarówno jak i tej czynności, jak i samego słowa siedzenie.
Po paru minutach wstałam i powoli podeszłam do łóżka Anakina. Nachyliłam się nad nim ostrożnie żeby go nie obudzić i delikatnie odgarnęłam mu z czoła kosmyk jego ciemnych włosów.
– Dziękuję, przyjacielu – szepnęłam cicho. Teraz mogłam go nazwać przyjacielem, chociaż jeszcze wczoraj powiedziałabym co innego. – Mam u ciebie dłóg, pamiętaj o tym, tak na wszelki wypadek gdybym sama zapomniała. –
Nie wiem czy mnie usłyszał, czy to był tylko zbieg okoliczności, ale po moich słowach mogłabym przysiądz, że jego wargi wygięły się w bardzo leciutkim uśmiechu.
W przypływie wdzięczności i ulgi pochyliłam się i delikatnie pocałowałam go w czoło, sprawdzając tym samym jego temperaturę. Wszystko było w porządku.
– Żałuję, że nie mogę zrobić dla ciebie niczego więcej – szepnęłam niemal bezgłośnie. – Może z czasem o mnie zapomnisz i przestanę cię dręczyć. Teraz śpij. –
Odeszłam od niego, nawet nie poprawiając fu kołdry. Nie chciałam by się obudził. Usiadłam ponownie na krzesełku, na którym zostawiła mnie uzdrowicielka, udając że nic się nie stało i że nawet nie podniosłam z tamtąd ani jednej nogi.
Pomyślałam nagle o Kylo. Zaczęłam się zastanawiać co teraz robi i czy w ogule wie że wróciłam. A nawet jakby nie wiedział to co z tego? Nie liczyłam na o że będzie mnie szukał, tym bardziej na to że owita mnie tak wylewnie jak mój mistrz. Kylo nawet w stosunku do młodszego brata zachowywał się niekiedy powściągliwie.
Przymknęłam oczy, chcąc go wyczuć w mocy i wtedy go ujrzałam, tak wyraźnie jakbym stała tuż obok. Siedział sobie na materacu w sali medytacyjnej, z nizko opuszczoną głową, tak że nie widziałam nawet jego twarzy. Zewsząd płynęła cichutka muzyka, a nad Kylo stała sama Luminara, przemawiając do niego równie kojącym głosem, mówiąc mu, żeby patrzył w światło, żeby wyrzucił z umysłu wszystkie złe myśli i wspomnienia, że teraz przeszłość już go nie odnajdzie…
Z cichym westchnieniem wyzwoliłam się od tego widoku. Był bezpieczny. Bezpieczny i w tej chwili spokojny. Nie wyczuwałam już tego strachu i niepewności jakimi zawsze emanował. Byłam teraz coraz bardziej pewna tego, że on do nas wróci.
Resztę nocy spędziłam na czuwaniu przy nim i pilnowaniu by się nie obudził, aż nie wzeszło słońce. Dopiero wtedy Anakin otworzył oczy i zamrugał, oślepiony nagłym światłem.
– Ahsoka… – Jego głos był cichy i ochrypły. – Jesteś tutaj…
– Jestem, nie martw się. – Gwałtownym ruchem cofnęłam rękę z jego uścisku. – Potrzebujesz czegoś?
– Picia – wyszeptał. W mgnieniu oka zerwałam się i po chwili wróciłam z butelką wody. Nie była ona zbyt wielka, ale dobre i to. Anakin jednak musiał odczuwać o wiele większe pragnienie, ponieważ kilkoma haustami wypił całą zawartość.
– To tyle? – zpytał, łapiąc łapczywie powietrze.
– Eee… Teoretycznie tak, ale… Mogę oddać ci jeszcze swoją.
– Ahsoka, nie – zaprotestował gwałtownie. Idiota. Gotów byb umrzeć z pragnienia byle bym tylko miała chociaż kropelkę.
– To nie tatooine – ztwierdziłam, przynosząc mu po chwili drugą butelkę. Wziął ją z wyraźnym wahaniem.
– Masz się napić najpierw – odezwał się takim tonem, jakby jaki kolwiek sprzeciw nie wchodził tu w grę. – Dopiero potem ja się napiję. Prędzej nie, słyszysz?
– Uparty jesteś jak wookie – skwitowałam, biorąc z jego rąk butelkę. Wypiłam pare łyków i wyciągnęłam w jego stronę, lecz on odepchnął ją z powrotem.
– Za mało – oznajmił.
– Anakin! – Zdenerwowałam się nie na żarty.
– Za mało – powtórzył z większym naciskiem. Dla świętego spokoju opróżniłam butelkę do połowy.
– Zadowolony? Może tyle być? –
Westchnął i z miną litującego się kata wziął ode mnie butelkę i wypił do dna.
– Dasz radę wrócić z powrotem? – Zpytałam, widząc jak podmosi się z posłania.
– Myślę że tak. Środki przeciw bólowe zaczęły działać. Myślę że spokojnie zdążymy wrócić, a potem już się nami zajmą.
– Nami? – Spojrzałam na niego z ukosa.
– Ty też nie wyglądasz najlepiej. – Zajrzał mi z niepokojem w twarz.
– Wszystko ze mną w porzą… – Zaczęłam, lecz on położył mi dłoń na ustach.
– Słońce, wiem co mówię. Uwierz że chciałbym ci odziękować za to co dla mnie zrobiłaś, ale wiem że tego nie przyjmiesz. Nie tego jak chciałbym ci podziękować.
– Powiedz poprostu dziękuję – odparowałam beznamiętnie.
Przysunął się do mnie i położył mi zdrową rękę na policzku.
– Gdybyś tylko wiedziała jaka jesteś śliczna zrozumiałabyś, że samo dziękuję tylko by cię obraziło – odezwał się tajemniczym szeptem.
– Anakin, nie gadaj bzdur. I nie rób tego co wczoraj. Nie. –
W moim głosie musiała zabrzmieć jawna panika, ponieważ odsunął się.
– Kochasz go, prawda? – Udeżył mnie ból brzmiący w jego głosie. – Kochasz Kylo Rena, chociaż on sam tego nie rozumie? Powiedz mi to, bądź ze mną szczera. –
Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. Wiedziałam że w napięciu wstrzymał oddech.
– Tak Anakin – wyznałam cicho. – Kocham go. –
Jypuścił powietrze, wyrzucając w raz z nim z piersi długie, udręczone westchnienie.
– Za co? – Jego głos brzmiał głucho.
– Anakin, ja nie wiem. – Spojrzałam na niego bezradnie. Ponownie westchnął, a gdy przemówił, jego głos dziwnie się załamywał:
– A więc Kylo jest szczęściarzem jeśli może cię mieć. Ja najwidoczniej nie zasłużyłem na to szczeście. –
W jego błękitnym oku zalśnił maleńki diamencik łzy. Anakin zamrugał szybko i wtedy łza zniknęła. Przełknął głośno ślinę przez ściśnięte gardło.
– Anakinie, nie patrz na to w ten sposób – odezwałam się ciepło. Ponownie zamrugał powiekami.
– Nie mów do mnie w taki sposób – wydusił. – Twój głos rani mnie w samo serce, zwłaszcza gdy ma wypowiedzieć to, co dobrze już wiem. Nie mam u ciebie szans. Jestem skończony w twoich oczach. Zapytasz pewnie, dla czego nie znajdę sobie kogoś innego. Wiem że sama o to nie zapytałaś, ale ci odpowiem. Bo nie chcę. –
Ujął mnie za rękę i przycisnął ją do swojego serca.
– Jesteś tam. – W jego głosie zabrzmiała dziwna, wibrująca nuta. – I zawsze w nim będziesz. Jedyne czego żałuję to tego, że swoje serce złożyłaś w ręce mojego brata. Nie dam rady już mu go odebrać. Ale wiedz jedno. Jeśli on w jaki kolwiek sposób cię skrzywdzi, sprawi że uronisz przez niego choćby jedną łze… –
Zacisnął mocno zęby.
– Wtedy będzie miał ze mną doczynienia. W każdej chwili wiedz że ja… –
Urwał, nie potrafiąc zapanować nad emocjami. Odetchnął głęboko pare razy i dokończył:
– Ja zawsze będę przy tobie. Wybaczam ci nawet to że tak mnie dręczysz.
– Anakin – zawołałam wstrząśnięta, lecz on już wstał i z zamkniętymi oczami przebiegł obok mnie, znikając mi z oczu.
– Anakinie, zaczekaj! – Zerwałam się i pobiegłam w ślad za nim.
Zwijał pospiesznie obóz, radząc sobie całkiem nie źle lewą ręką. Dołączyłam do niego bez słowa, lecz nawet na niego nie patrzyłam. Bałam się. Bałam się dostrzec w jego oczach udrękę czy niechęć. Lubiłam Anakina. To że uratowaliśmy sobie nawzajem życie wytworzyło między nami pewną więź, której nic już nie będzie w stanie zniszczyć.
Gdy uprzątnęliśmy już wszystko zaniosłam to na statek, wykłóciwszy się przy tym o to z Anakinem, który w końcu ustąpił, bardziej chyba ze zmęczenia niż czego kolwiek innego. Poszedł za mną na statek i zasiadł w fotelu pilota.
Przez cały czas obserwowałam go uważnie, lecz on sobie poradził. Moc była w nim bardzo silna i była z nim, dodając mu sił.
Podróż powrotna minęła w milczeniu. Nie odzywaliśmy się do siebie nawet po to by zapytać choćby o pogodę.
Gdy dostrzegłam w oddali zarys świątyni jedi prawie odetchnęłam z ulgą. Misja się udała.
Zacisnęłam palce na holokrysztale, spoczywającym w mojej kieszeni, myśląc o cenie którą za niego zapłaciliśmy, a konkretniej jaką zapłacił Anakin.
– Anakinie – odezwałam się do niego niemal błagalnie. – Idź, odpocznij. Niech się tobą zajmą uzdrowiciele. Sama złożę raport radzie.
– Ale… – Zaczął Anakin, lecz ja mu przerwałam:
– Nie dyskutuj ze mną – ucięłam. – Idź i nie martw się o nic. –
Westchnął z żalem, ale podobnie jak ostatnio sprowadził mnie ze statku.
– Niech ci będzie – zgodził się po chwili. – Ale pod jednym warunkiem. Że potem przyjdziesz i powiesz mi wszystko co mówili, a w szczegulności co ględził stary Yoda. –
Parsknęłam cichym śmiechem.
– Masz to jak w banku – zamewniłam go, poczym oboje się rozdzieliliśmy, wchodząc do świątynii i kierując się każdy w inną stronę.
Z westchnieniem udałam się do rady. Czułam się zmęczona, lecz to było bardziej zmęczenie psychiczne niż fizyczne. Miałam ochotę rzucić radzie ten stanging kryształ i powiedzieć, żeby wsadzili sobie go gdzieś i na drugi raz wysyłali kogoś innego, ale wiedziałam że nie mogę tego zrobić. Jestem tylko padawanem. Tylko i wyłącznie padawanem i nie mam nic do powiedzenia.
Anakin towarzyszył mi jednak nawet w snach, na przemian z Kylo. Już naprawdę wolałam gdy śnił mi się tylko Kylo, ale w połączeniu ze snami o Anakinie było tego już za dużo. Tą udrękę przerwało jednak coś o wiele gorszego.
Wyrwało mnie to ze snu tak nagle, że przez chwilę wydawało mi się jakbym w ogule nie spała. Przeświadczenie że coś jest bardzo nie w porządku. Pierwszym co do mnie dotarło to fakt, że jestem okryta jeszcze jednym kocem. Z pewnością musiał to zrobić Anakin. Druga i zarazem bardziej niepokojąca myśl: brak Anakina. Nigdzie go nie widziałam, nie potrafiłam również wyczuć go w mocy.
– Anakin? Wyszeptała w ciemność, zapominając już nawet o złosci. – Anakinie, jesteś tutaj? –
Gdy nie dosłyszałam żadnej odpowiedzi zerwałam się w mgnieniu oka i doskoczyłam do mojego plecaka po mmiecz świetlny, w biegu przypinając go sobie do pasa i rozglądając się czujnie po obozowisku. Ani śladu Anakina. Pięknie, zgubiłam towarzysza misji. Tylko to przebiegło mi przez myśl.
Zamknęłam oczy, usiłując gorączkowo wyczuć Anakina lub doznać wizji, wszystko co mogłoby mi pomuc go odnaleść.
Wizja nie nadeszła odrazu, ale jednak się zjawiła. Anakin znajdował się nie daleko od naszego obozowiska, w miejscu w którym jeszcze w czoraj razem bylismy, lecz tym razem nie był sam. Był pochłonięty walką z kimś, kto przynajmniej narazie był dla mnie nie widoczny. Odczułam jego falę emocji, jakby to nie była wizja tylko coś realnego. Anakin czuł ulgę z powodu tego, że udało mu się odczągnąć tego tajemniczego ktosia ode mnie. Stang, a więc on specjalnie dał się wciągnąć w walkę zeby zapewnić mi bezpieczeństwo? Co za idiota.
Wyzwoliłąm się z wizji i jak najszybciej pobiegłam w tamtą stronę, dopomagając sobie jeszcze mocą, skutkiem czego byłam na miejscu w nie całe pięć minut.
Zobaczyłam go. W pierwszej chwili dostrzegłam tylko purpurowe światło jego miecza, które wydawało się wskazywać mi do niego drogę. Przystanęłam, usiłujac dojrzeć przeciwnika Anakina i aż mnie zmroziło. To była ta ochydna Ventres. Widać było że walczyli już dość długo, ponieważ oboje dyszeli ciężko ze zmęczenia.
W pewnej chwili, gdy Anakin usiłował wykonać w powietrzu salto i zaatakować ją od tyłu z zaskoczenia, wstrętna wiedźma przewidziała jego zamiar i w locie podstawiła mu nogę. Anakin zwalił się jak długi na ziemię, a wtedy Ventres posłała w jego stronę grad kamieni, które Anakinowi jednak udało się odbić. Lecz ostatni zagubiony kamień wielkości, nie kłamiąc, ludzkiej głowy uparł wprost na jego rękę. Przez moc odczułam echo przeraźliwego bólu Anakina, jakby to mi a nie jemu właśnie połamano kości. Miecz swietlny wyśliznął się z jego chwilowo bezwładnych palcó? i potoczył gdzieś w trawę.
Ventres wydała okrzyk tryumfu, poczym doskoczyła i złapała broń Anakina w biegu, następnie stanęła nad nim krzyrzując czerwone i purpurowe ostrze tuz nad jego szyją.
– Nieee! – Wydałam głośny pisk poczym wybiegłam do przodu. Ventres obruciłą sie ku mnie. W jawnych rozbłyskach trzymanych przez nia mieczy dostrzegłam szeroko otwarte, niebiezkie oczy Anakina, w których odmalował się teraz czysty strach. Zacisnął zęby i podniósł się z trudem. Prawa ręka zwisała mu pod bardzo dziwnym kontem, w lewej natomiast kurczowo cos ściskał.
– Zostaw go, Ventres – odezwałam się władczym tonem. – Rozumiesz co do ciebie mówię? Zostaw go.
– O jejku. – Zadrwiła ventres. – Kolejna która staje w obronie tyle samo wartego co ona dziecka? Żałosne.
– Moze i żałosne. – Dobyłam miecza i uaktywniłam go. Jego zielona klinga z sykiem obudziła się do zycia. – Tak dawno nie walczyłam z tobą, ze zapomniałam już jaka ty jesteś beznadziejna. Moze mi to przypomnisz?
– Przypomnę ci jak potrafie zabijać. – syknęła Ventres, wyciagając przed siebie swój miecz i miecz Anakina.
– AHsoka! – Krzyk Anakina był ochrypły i nabrzmiały bólem. I nagle uświadomiłam sobie dla czego był taki przerarzony. Ventres dysponowała dwoma swoimi ostrzami i jednym Anakina, czyli w sumie trzema. Trzy przeciwko jednemu… Wiedzialam ze nie ma jednak juz odwrotu.
– Odejdź, Anakin – krzyknęłam do niego. Zacisnął zęby jeszcze mocniej.
– Nie. – Syknął i stanął przede mną, zasłaniając mnie własnym ciałem.
– Odejdź. – Usiłowałam odepchnąć go wolną ręką. – Proszę. W niczym mi nie pomożesz. Nie udowadniaj mi ze… –
Urwałam, nie chcąc by głos mi się załamał.
– że potrafisz mnie chronić – dokończyłam po chwili.
– Skończyliście z pożegnaniami? – Zadrwiła Ventres. – Jeśli tak, to… –
W tym momencie Anakin z okrzykiem bezsilnej złosci wyrwał przy użyciu mocy swoją broń z uścisku Vendres, poczym zacisnął na niej kurczowo palce lewej ręki.
– Ona nie jest sama – odezwał się z nową siłą w głosie. – Ciebie mozńa liczyć jako dwóch, więc walka będzie teraz równa.
– Ale jesteś naiwny – zadrwiła, poczym skoczyła, rozrywając swój miecz na dwa i jednym zamierzając się na Anakina, a drugim na mnie. Obojgu udało się odbić Jej Ciosy, ale Anakin wypuścił z ręki to co do tej pory w niej trzymał. To coś upadło tuż obok nas. W jasnym rozbłysku rzucanym przez nasze miecze dostrzegłam ze to cos małego… I nagle sobie przypomniałam. Holokryształ…
Nie mogłam jednak teraz go podnieść, bo wtedy zwróciłabym na niego uwagę Ventres. Kontynuowałam wiec walkę, rozpaczliwie dając Anakinowi do zrozumienia żeby uważał na holokryształ i za żadne skarby go nie zniszczył, ani nie pozwolił zrobic tego Ventres.
Twarz Anakina była wykrzywiona z bólu i determinacji, ale po szybkim spojrzeniu jakie mi rzucił zrozumiałam, ze wie o co mi chodziło.
A potem moje zycie skurczyło się tylko do ciosów, pchnięć, uników i osłaniania Anakina. Oboje nie walczyliśmy już o swoje własne zycie, lecz o życie siebie nawzajem. Gdy Ventres wyprowadziła zdradliwy ruch od dołu do góry, który bez wątpienia wypatroszyłby mnie jak flądrę, Anakin pojawił się niespodziewanie i zręcznie przejął na swój miecz impet tego uderzenia. Z kolei gdy nasza bohaterka dnia, a właściwie nocy wyprowadziła śmiertelne ciecie w kierunku piersi Anakina, przeskoczyłam nad nią przy użyciu mocy i wbiłam ostrze swojego miecza w jej lewy bark. Odwróciła sie zaskoczona, a Anakin wtedy zgrabną fintą ranił ją w biodro.
Ventres osunęła sie na kolana, podczas gdy Anakin skoczył zwinnie w bok, chwytając zagubiony gdzieś holokryształ.
– To jeszcze nie koniec, smarkacze – syknęła Ventres. – Jeszcze z wami nie skończyłam. Tym razem moze mieliście szczęście, ale następnym razem nie dam wam nawet szansy wyciagnięcia miecza i wykrzyknięcia swoich imion. Zapłacicie mi za to.
– Miałam rację – zadrwiłam. – Jednak jesteś beznadziejna, Asaj. –
Ventres wydałą okrzyk wściekłości, który zagłużył cichy i urywany śmiech Anakina. Chwilę później poczułam, jak moc wokół niej skupia się i koncentruje, zamykając ją niemal zę w ochronnym kokonie, a po chwili ani po Ventres, ani po jej mieczach nie zostało juz sladu.
– Anakin! – Zgasiłam miecz i podbiegłam do niego. Klęczał na trawie, oddychajac płytko przez otwarte usta jak ryba. Gdy chwyciłam go za prawą rękę zdusił mimowolny krzyk bólu.
– Zo… Zostaw – syknął przez zaciśnięte zęby. – TO tylko… Złamany nadgarstek…
– Złamany nadgarstek i do tego jeszcze kilka innych ran – odpowiedziałam z przekąsem.
Pomogłam mu wstać, pozwalajac by oparł się o mnie całym ciężarem.
– Ty też jesteś ranna. – Zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem. – Ahsoka…
– Nic nie mów – ucięłam. – Masz ten holokryształ? –
Wcisnął mi go w ręke. Był ciepły. Przez moc wyczuwałam w nim echo dotyku dłoni Anakina.
– A więc wyglada na to ze misja się powiodła – zkwitowałam. W odpowiedzi usmiechnął się lekko.
– I to szybciej niz myślęliśmy – odparł zbolałym głosem.
– Wszystko będzie dobrze. – Przytuliłam go nagle pod wpływem chwili, ale szybko go puściłam.
– Ahsoko, ja… Przepraszam za tamto wczoraj. – W jego oczach pojawił się figlarny błysk. – Przepraszam, ale nie
żałuje. –
Machnęłam lekcewarząco ręką.
– Teraz najważniejsze jest to zebyś wrócił do zdrowia.
– zebys ty wróciła do zdrowia. –
Powiedzieliśmy to równocześnie. Anakin znowu roześmiał sie cicho. Jego smiech był dźwięczny i perlisty, przypominał mi troche smiech Kylo, z tą jedną ruznicą Że śmiech Anakina był bardziej naturalny.
W milczeniu wróciliśmy do obozu, gdzie postanowiłam już nie kłaść się spać, tylko dopilnować żeby Anakin się położył.
Moje rany okazały się nie groźne, lecz jego wyglądały poważniej niż się z początku wydawało. Oprucz złamanego nadgarstka miał jeszcze głęboką ranę, biegnącą ukośnie przez cały lewy policzek, od kości policzkowej do kącika ust.
Pozwolił mi się opatrzyć przy użyciu niewielkiego pakietu medycznego jakim dysponowaliśmy. Przez cały czas leżał spokojnie i nawet nie syknął.
– Wiesz? – Zpytał gdy delikatnie obmywałam ranę na jego policzku substancją odkażającą. – W tym wszystkim jest jeszcze jeden plus. Warto było dać się zranić, bo przynajmniej teraz ty przy mnie jesteś. I to bliżej niż mógłbym przypuszczać.
– Zamknij się – uciszyłam go. – I leż spokojnie. W cale nie musiałeś tego robić. Jak to w ogule się stało? –
Otworzył szeroko oczy.
– Pojawiła się nagle – zaczął. – Wyczułem ją znacznie wcześniej niż tu przyszła. Sam wyszedłem jej na przeciw żeby nie znalazła ciebie. Chciałem żebyś spała sobie spokojnie i bezpiecznie, a ja w tym czasie załatwiłbym sprawę. –
– a więc tak jak podejżewałam – westchnęłam cicho. – Chciałeś mnie chronić, wiedząc dobrze że to nasza wspólna misja. Nie wydaje mi się żeby to było w porządku. –
Westchnął pokonany.
– Nie darowałbym sobie gdyby coś ci się stało – powiedział cicho. – Pewnie teraz na mnie doniesiesz prawda? Powiesz radzie że zachowałem się jak nie uczciwy drań? –
Przyglyzłam wargę.
– Narazie o tym nie myśl – ucięłam. – Postaraj się zasnąć.
– Łatwiej powiedzieć, gożej zrobić – odparł smentnie. – Mogłabyś przynieść mi mój miecz? Będę czuł się pewniej mając go przy sobie. Nie chciałbym żeby coś nas zaskoczyło.
– Nie martw się – uspokoiłam go. – Będę cały czas pilnować, nic się złego nie stanie. –
Usiadł gwałtownie oddychając nieco szybciej.
– Przynieś mi go – poprosił nagląco. Z westchnieniem wstałam i podeszłam do jego pasa, porzuconego bezładnie w trawie. Odpięłam od niego miecz, przez chwilę wpatrując się w niego z zachwytem, co znowu przyprawiło mnie o lekką złość, a następnie przyniosłam go i ułożyłam obok właściciela.
– Dziękuję – westchnął cicho, przymykając oczy. Wyciągnął lekko rękę, jakby spodziewał się że ją wezmę w swoją, ale ja tego nie zrobiłam. Nie chciałam dawać mu nie potrzebnie nadzieji i przy okazji wyostrzać w umyśle wspomnienia tamtego pocałunku. Muszę jak najszybciej przestać o tym myśleć, wymazać to z pamięci jakby nigdy się nie wydarzyło. Problem jednak że to nie było takie proste.
Dosłyszałam głęboki, regularny oddech Anakina i zoriętowałam się że zasnął. Chciałam od niego odejść, lecz coś nie pozwalało ruszyć mi się z miejsca. W ciągu tej jednej walki pare razy uratowaliśmy sobie życie. On porwał się na heroiczny pojedynek tylko po to, by zapewnić mi bezpieczeństwo. Sposób w jaki do mnie mówił, w jaki patrzył na mnie za każdym razem…
Dość. Zamrugałam szybko powiekami. Jeśli będę to rozpamiętywać to oszaleję. Ponownie powrócił obraz i wspomnienie jego pocałunku ze wszystkimi szczegułami, jakby ktoś odtworzył film w zwolnionym tępie. Najpierw dotyk jego górnej wargi, potem dolnej. Wcześniej uczucie jego delikatnego, ciepłego oddechu na swojej twarzy. Silny uścisk jego drżących rąk, oszalałe bicie serca… I te emocje. Radosne uniesienie, przeświadczenie, że chociaż na chwilę osiągnął co chciał, że nie ma już nic do stracenia i że chciałby zatrzymać czas w miejscu. Tą jedną sekundę, w trakcie której byłam tak blizko… Za blizko…
Usłyszałam jak przewraca się na bok wydając cichy jęk bólu, gdy położył się na złamanej ręce. Delikatnie zbliżyłam się do niego i wyciągnęłam rękę z pod jego boku. Opatrzyłam złamanie jak umiałam najlepiej, ale i tak będzie się nim musiała zająć Vokara Che po powrocie.
Już miałam cofnąć rękę, gdy poczułam zaciskające się na mojej dłoni jego palce. A więc wiedział. A może to tylko zbieg okoliczności.
– Anakin, puść – szepnęłam cicho, jakby w nadziei że pogrążony we śnie jedi mnie usłyszy.
Jeśli nawet usłyszał, nie dał tego po sobie poznać. Ścisnął moją rękę mocniej, a jego do tej pory nie spokojny i płytki oddech wyrównał się i pogłębił.
– Niech ci będzie – westchnęłam zrezygnowana, przestając już z nim walczyć. Przecież to nic złego że trzymam go za rękę. On cierpi, a nie ma przy nim nikogo kto mógłby mu ulżyć. Do końca misji jesteśmy zdani tylko na siebie.
– Uratował ci życie. – Znowu usłyszałam w myślach głos sumienia, bardzo podobny do głosu Rey. – Zrób dla niego chociaż to. To nic ujmującego jeśli pozwolisz mu potrzymać cię za rękę. Odwdzięcz mu się chociaż w taki sposób. –
Wyciągnęłam drugą rękę i delikatnie dotknęłam jego czoła. Nie było gorące, mocy niech będą dzięki.
– Kiedyś to ja uratuję ci życie, Anakinie – szepnęłam w ciemność. – Nie mogę zrobić dla ciebie nic więcej, ale zrobię chociaż to, obiecuję. –
Na następny dzień spotkałam się z Anakinem o umówionej porze, za raz po śniadaniu. Ominę już krutkie spotkanie z radą, zapewnieniu o regularnych raportach, życzeniu niech moc będzie z nami i tak dalej. Szłam teraz wraz z Anakinem na statek którym mięliśmy lecieć. Cieszyłam się nawet, że Anakin jest dobrym pilotem, bo moje umiejętności w tej kwestii pozostawiają wiele do życzenia.
– No wskakuj, nie mamy czasu – zachęcił mnie Anakin, pochylając się już w kokpicie nad komputerem pokładowym. Weszłam za nim, ciskając w tył plecak z rzeczami, starając się nie patrzeć na towarzysza. Jedynym co dostrzegłam były jego ręce, a dokładniejujmując palce, zwinnie wystukujące na klawiaturze wszystkie współrzędne lotu.
– W porządku, wszystko zrobione jak należy – zameldował ucieszony. – Zatem lecimy, złotko.
– Nie nazywaj mnie tak – prychnęłam ze złością, gapiąc się bezmyślnie w iluminator, byle nie na niego. Jednocześnie cały czas myślałam o Kylo, posyłając w jego stronę tyle światła ile tylko mogłam. Anakin wydawał mi się teraz natrętną muchą, rozpraszającą mnie i nie dającą się skupić.
– Dobrze, przepraszam. – Zaskoczyła mnie potulność w jego głosie. Wiedziałam teraz jedno. Nie odezwie się ani słowem, chyba że sama go o coś zapytam. Prawie nie wyczuwałam jego obecności w mocy, tak się przede mną zamknął.
Ledwo byłam świadoma tego, jak wprowadza nasz statek w nadprzestrzeń. Przez cały ten czas byłam skoncentrowana na jednoczeniu się z mocą. Jeśli mięliśmy spotkać Ventres, musięliśmy być gotowi na wszystko.
Gdy wreszcie odważyłam się spojrzeć na Anakina zobaczyłam, jak wyjmuje z plecaka jakieś rozebrane na części urządzenie, poczym odpina pasy, wstaje z fotela, w milczeniu przechodzi obok mnie i znika gdzieś w ładowni. Wyczuwałam od niego jedynie rozpaczliwą potrzebę zajęcia się czymś.
– Czy to możliwe, abym ja tak bardzo potrafiła zakochać się w Kylo, tak jak Anakin we mnie? – Zadałam sobie to pytanie w myślach, wiedząc że sama będę musiała poszukać na nie odpowiedzi. – Pewnie straszliwie Anakina krzywdzę, ale nic na to nie mogę poradzić. Nie umiem mu pomóc. Nie tak jakby chciał. –
Z cichyf westchnieniem wstałam i poszłam za nim. Nie wiedziałam dla czego, może poprostu z nadmiernej ciekawości…
Siedział w kucki na tyłach statku. W usmarowanymi smarem rękach trzymał coś, co bardzo przypominało nie do końca złożony komunikator.
Był tak skupiony na tym co robi, że nie dbał teraz o inne swoje odczucia, które wypłynęły na wierzch jego świadomości, która uderzyła mnie w mocy tak mocno, że prawie się zachłysnęłam.
Anakin emanował silną walą tęsknoty i wielkiej, żarliwej miłości. Mogłabym nawet przysiądz, że przez chwilę doznałam wizji jego wyobrażen. Nas obojga, splecionych w silnym uścisku… Poczułam promieniujący od niego żar uniesienia na wyobrażenie naszego pocałunku…
Wycofałam się płochliwie, zarówno fizycznie jak i umysłowo, przerarzona że dostrzegłam jego zbyt imtymny świat.
Już miałam uciec, gdy usłyszałam swoje imię, wypowiedziane głosem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszałam:
– Ahsoka… Za kilka standartowych minut wyjdziemy z nad przestrzeni. Chciałaś czegoś ode mnie? –
Przemawiał ochrypłym szeptem, jakby od długiego czasu miał kompletnie wysuszone gardło.
– Nie Anakin. – Odważyłam się podejść bliżej. – poprostu… Przyszłam sprawdzić co robisz. –
Uśmiechnął się figlarnie.
– Wiedziałem że w końcu pokona cię ciekawość i przyjdziesz. – Odwrócił się do mnie i odłożył na ziemię owo składane przez siebie coś.
– Wybacz, nie podam ci ręki bo mam brudną. Będziesz musiała sama wstać. –
Wstać? Nagle uświadomiłam sobie że kucam tuż obok niego. U stang, kiedy to się stało? Irytujący mały Solo.
– Dziękuje, poradze sobie – odpowiedziałam, siląc się na chłodny, oficjalny ton. Westchnął z żalem.
– Myślałem że powiesz inaczej. – W jego głosie zabrzmiał szczery smutek. Zrobiło mi się go nawet żal.
– Może innym razem. – Uśmiechnęłam się do niego lekko, a on rozchylił usta na kształt wielkiego o. Zauważyłam jak przełyka nerwowo ślinę i zwilża lekko wargi językiem.
– Chodź, Anakinie. – Odezwałam się znowu. – Trzeba lądować. –
Wytarł niedbale ręce o jakąś szmatkę i wstał, idąc za mną do sterowni. W tej chwili miał tak rozmarzony wzrok, że mogłabym zrobić teraz wszystko co chcę aby nakłonić go do swojej woli. Słuchałby mnie bez ani jednego piśnięcia… Odrzuciłam od siebie te myśli. Nie jestem sithem. Nie będę nakłaniać innych siłą do swojej woli. Anakin nie przypominał teraz tego irytującego dzieciaka, którym był jeszcze wczoraj. Wyglądał teraz tak bezradnie wobec tego co czuł i tak… Niewinnie? Chyba mogłam użyć tego określenia. Anakin solo wyglądał niewinnie i bezbronnie w obliczu własnego, rosnącego w nim niczym trucizna uczucia. Wiedziałam, że jeśli go nie pokona, zabije go od środka. Czy mnie też zabije miłość do Kylo, jeśli on jej nie odwzajemni?
Z takimi oto ponurymi rozważaniami powitałam moją ojczystą planetę Shili. Anakin łagodnie sprowadził statek w dół i posadził na ziemi.
– Koniec wycieczki. – Pomachał ręką przez iluminator. – Odpowiedź powinna być następująca: życzymy miłego
pobytu. –
Parsknęłam krutkim śmiechem.
– Taa,jeśli tu jest Ventres to pobyt na pewno będzie miły. –
Anakin również zahihotał, lecz po chwili spoważniał. Przymknął na moment oczy i zaczął powoli i głęboko oddychać.
– Narazie niczego nie wyczuwam – odezwał się powoli. – Chodź, rozejżymy się. –
Wziął mnie za rękę, mimo że w cale nie musiał, po czym sprowadził po rampie w dół, Coś kazało mi zwalczyć ogarniającą mnie irytację i nie cofnąć dłoni. Sama nie wiem co. Może ciepło jego ręki? A może odzywający się gdzieś w myślach głos,bardzo podobny do głosu Rey "pozwól mu".
Po zrobieniu małego rekonesansu, w trakcie którego niczego podejrzanego nie zauważyliśmy rozbiliśmy obóz. Było jeszcze dość jasno, więc postanowiłam zostawić na jakiś czas Anakina i potrenować sobie sama z mieczem, tak poprostu żeby się rozruszać i coś robić.
Nie protestował, ale sam też nie zamierzał siedzieć bezczynnie.
– poszukam czegoś do jedzenia – odezwał się cicho. – Wiem które rośliny nadają się tu do zpożycia a które nie. Nie martw się, nie chciałbym przecież zrobić ci krzywdy.
– Wiem, Anakinie – odezwałam się, po czym oboje się rozdzieliliśmy.
Tak zleciało do wieczora. Gdy już się zciemniło wróciłam do obozu i to co tam zastałam prawie ścięło mnie z nóg.
Anakin przytaszczył tyle drewna ile chyba mógł unieść. Gdy tylko się pojawiłam, yyciągnął do mnie miskę z jeszcze ciepłym jedzeniem.
– A co z naszymi racjami żywnościowymi? – zpytałam zdziwiona. Uśmiechnął się tajemniczo.
– Zostawmy na bardziej ekstremalne warunki.
– Sam rozpaliłeś ten ogień i to wszystko zrobiłeś? Na pewno użyłeś mocy prawda? –
Znowu się uśmiechnął, tym razem szerzej.
– Mogłem, ale nie zrobiłem tego – odpowiedział, pokazując mi ręce, pokryte małymi pęcherzami. – Nauczyłem się już, że mocy należy używać tylko wtedy gdy to konieczne. Jeśli nie posłużysz się własnymi umiejętnościami, nie będziesz wiedzieć na co cię stać. –
Teraz ja się uśmiechnęłam, poczym usiadłam na przeciwko niego ze zkrzyrzowanymi nogami.
– W przyrządzaniu jedzenia też nie jesteś zły – pochwaliłam go po jakimś czasie gdy już skończyłam jeść. Zabrał mi z rąk miskę.
– Cieszę się. Musiałem nauczyć się tego i tamtego. –
Przemawiał swobodnym, beztroskim tonem, ale widziałam w tych słowach jakiś ukryty sens.
– Jak to jest wrócić do domu po tylu latach? – Zpytał nagle.
– Sama nie wiem – westchnęłam nostalgicznie. – Tak jak… Sen? Taa, tak mogłabym to najlepiej określić. –
Spojrzał na mnie ze zrozumiemiem. W jego szeroko otwartych, błękitnych oczach odbijał się blask ognia, który zucał dziwne cienie na jego twarz. Nadawało mu to dziwnie tajemniczy, zagadkowy wygląd. Intrygował mnie, co samo w sobie mnie złościło.
– Ahsoko. – Ujął w palce jakiś patyk i zaczął się nim bezmyślnie bawić. – Wiem że nie raz cię zdenerwowałem. Wiem też za kogo mnie uważasz, oraz co sądzisz o naszej misji. Gdyby rada ci nie kazała, nigdzie byś ze mną nie poleciała. Nie wiem tylko jednego. Dla czego. Co ja ci takiego zrobiłem że tak mnie nie lubisz? –
Jego głos zmienił się w cichy szept, ledwo słyszalny przez trzask płomieni. Przysunęłam się bliżej ogniska, czując że robi mi się lekko chłodno.
– to nie jest tak że cię nie lubię – odparłam. – Poprostu… Mógłbyś czasami zachowywać się bardziej dojżale.
– W jakim sensie dojrzale? – Spytał tym samym cichym szeptem.
– Takim dogadywaniem mi w cale nie wyrabiasz o sobie dobrego zdania. – Starałam się mówić najspokojniej jak umiem. – Lubiłabym cię bardziej niż do tej pory, gdybyś nie był taki nieznośny.
– Ja? Nieznośny? – Jego głos wzniósł się o pół oktawy w pełnym zdziwienia pytaniu.
– Nie udawaj idioty – zniecierpliwiłam się. Nabrał gwałtownie powietrza.
– Jak do mnie powiedziałaś? – Jego głos znowu podskoczył o pare tonów wyżej. – Kogo mam nie udawać?
– Anakin! – Teraz to naprawdę się zniecierpliwiłam. Zerwałam się z miejsca, lecz coś w jednej chwili usadziło mnie z powrotem.
– Ładnie to powiedziałaś. – Głos Anakina znowu był niski i jedwabisty. – Nie udawaj idioty… Idioty, hmm… –
Westchnęłam z irytacją, lecz w tej samej chwili poczułam ogarniające mnie dziwne otępienie. Musiałam źle spać tej nocy.
– Jestem zmęczona – oznajmiłam chłodno. – Jeśli nie masz nic przeciwko to cię zostawię. Tobie też radziłabym się przespać, Annie… Anakinie – poprawiłam się szybko. Stang, chyba naprawdę jestem już śpiąca…
– Annie. – Szept Anakina rozległ się tak blizko że prawie się wzdrygnęłam. – Po raz pierwszy mnie tak nazwałaś. A więc jednak mnie lubisz…
– Odsuń się – oznajmiłam szorstko, lecz w tym momencie poczułam jego ręce na swoich ramionach. Na nieszczęście drżałam z zimna, co nie uszło jego uwadze. Chciałam się odsunąć ale nie mogłam. Poczułam jak przycisnął mnie do siebie jak najcenniejszy skarb. Słyszałaf bicie jego serca, czułam że oddycha szybko i że lekko drzą mu ręce, a po chwili… Poczułam na ustach coś miękkiego i ciepłego. Trwało to może najwięcej sekundę, po której gwałtownie powróciłam na ziemię. Lądowanie w rzeczywistości było tak twarde, że wściekłość wybuchła we mnie ze zdwojoną siłą.
– Anakin! – Wyrwałam mu się i skoczyłam na równe nogi. – Ty skończony idio… Palancie! –
Poprawiłam się szybko, po cześci po to żeby złapać oddech z nadmiaru furii, po części żeby go nie prowokować. Chcąc wyładować złość zakręciłam się w piruecie, posyłając przy użyciu mocy jakąś zbłąkaną gałązkę w jego stronę. Nie oberwał nią. Złapał ją zręcznie i zgniótł w palcach. Usta wciąż miał rozchylone jak do pocałunku, a wzrok zamglony i nie obecny.
– Odejdź – syknęłam jadowicie. – Odejdź Anakin, dobrze ci radzę. I nie zbliżaj się więcej. Jestem ci wdzięczna za to co robisz, ale nie za to ostatnie. Zostaw mnie i odejdź. Najlepiej odleć \ tąd dzisiaj, teraz, za raz. Sama dokończę misje, a o wszystkim co dotyczy ciebie napiszę ze szczegułami w raporcie. –
Wściekałabym się dalej,, gdyby Anakin się nie odezwał. Z jego oczu zniknęło już rozmarzenie. Teraz wyzierała z nich pewność.
– Nie zrobisz tego. A ja nigdzie nie odlecę. To też moja misja.
– Ale wszystko utrudniasz – odwrzasnęłam.
– Ja utrudniam? – Znowu to pytanie w jego głosie.
– Tak, ty! – Tupnęłam ze złością nogą, aż jakieś przestraszone stworzonko umknęło w ciemność. – Idę spać. A ty nie waż się do mnie zbliżać, bo już nie będę taka dobra i chyba przy najbliższej okazji wydrapię ci oczy. –
Ku mojej irytacji nie wywarło to na nim oczekiwanego wrażenia. Roześmiał się tylko krutko.
– I kto tu teraz zachowuje się dziecinnie? – Zpytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Dobranoc słońce. Jutro znowu się zobaczymy.
– Tylko nie śpiewaj mi kołysanek do snu, dobry wujku – prychnęłam z pogardą. W odpowiedzi posłał mi całusa i demonstracyjnie się ode mnie odwrócił. Wiedziałam jednak, że drań cały czas mnie obserwuje.
Nadal naburmuszona ułożyłam sobie śpiwór zdala od niego, tak daleko jak to tylko było możliwe, następnie wśliznęła się pod koc i opatuliłam nim ciasno jak kombinezonem ochronnym. Nie mogłam jednak zasnąć. Przewracałam się niespokojnie z boku na bok, nadal myśląc o tym co się stało. Ten pocałunek trwał tak krutko, ale jednocześnie na tyle długo żebym go zapamiętała ze wszystkimi szczegułami. Zamknęłam oczy, usiłując wyobrazić sobie na miejscu Anakina Kylo, lecz coś mi tu nie pasowało. Te usta nie były takie pełne, a samo ich dotknięcie jednocześnie zbyt pewne i zbyt delikatne. Powiedziałabym że nawet subtelne. Nie mógł to być Kylo. A moze to był tylko sen? Może za chwilę się obudzę i okaże się, że tej misji w ogule jeszcze nie było? Jednak gdy otworzyłam oczy zobaczyłam w oddali drobną figurkę Anakina, odwróconą do mnie profilem. TO nie był sen. On tu był. Był i patrzył na mnie. Znowu się odwróciłam i ukryłam pod kocem jak przestraszone zwierzątko. Nie będzie na mnie patrzył. Nie chcę tego. A może jednak chcę? To na pewno przez zmeczenie. Jeśli zasnę i wypocznę jutro wszystko będzie wyglądać całkiem inaczej. Przestanę myśleć o Anakinie tak… Ciepło.
Rzuciłam się po raz ostatni w kocach, dając upust swojej frustracji poczym znieruchomiałam, pogrążając się w transie jedi, po którym w końcu przyszedł sen.
Tak mijały dni. Na cale szczęście nie działo się już nic niezwykłego, no moze poza tym, ze ja i Kylo unikaliśmy siebie jak ognia, chociaż z drugiej strony rozpaczliwie pragnęłam go zobaczyć, nie wiem jak on. Trzymał się jak zwykle na uboczu, pare razy zdarzało się nawet ze zrobił dla mnie jakiś dobry uczynek, niby od niechcenia, ale za chwilę uciekał, jakby przestraszony tym co zrobił.
Jakis tydzień po ostatnich dramatycznych wydarzeniach znowu zostałam wezwana przed oblicze rady. Znowu nie powiedziano mi dla czego. Przecież niczego złego nie zrobiłam, słuchałam wszystkich stanging roskazów i poleceń, chodźby nie wiem jak mi się nie podobały. Co oni znowu mięli ode mnie chcieć?
– Jestem, mistrzowie – oznajmiłam, wchodząc i zamykając drzwi.
– Podejdź blizej, padawanko – odezwał się Mace Windu, jak zwykle spokojny i prawie zobojętniały. – Mamy dla ciebie bardzo ważne zadanie.
– Jakie zadanie? – Zpytałam, czując lekkie podekscytowanie. Nareszcie oderwę się od tej monotonii chociaż na trochę. Przyzwyczajona byłam juz do walki i narażania życia, przynajmniej to zmieniła we mnie wojna.
– Skradziony został pewien holokryształ z bardzo ważnymi danymi – wyjaśnił rycerzyk. – Rada… TO znaczy chcemy zebyś go odnalazła. Przydzielimy ci do pomocy drugiego padawana.
– Ale mi nie potrzebny drugi padawan – zaoponowała. – Przecież wiesz, ze radziłam juz sobie z trudniejszymi rzeczami niz szukanie holokryształu. I to sama.
– To juz postanowione, padawanko – odrzekł zimno Mace Windu. No tak, jak zwykle dowiaduję się o wszystkim ostatnia i nie mam nic do powiedzenia.
– Padawana dla ciebie wybraliśmy juz – wtrącił Yoda.
– A kogo? – Zpytałam zrezygnowana, czując maleńka iskierkę nadzieji, chociaż tak naprawdę nie wiem na co liczyłam. Że tym padawanem będzie Kylo? Śmiej się z własnej głupoty.
– Padawan Solo z toba poleci – odpowiedział Yoda, a Mace Windu dorzucił coś, co sprawiło że omało nie jęknęła z rozpaczy:
– Padawan Anakin Solo. –
O nie, wszystko tylko nie to. Anakin Solo był postrzelony, zwariowany i zachowywał sie niekiedy jak dziecko. Miał 17 lat i wśród padawanów krążyły nawet plotki, ze od dawna juz sie we mnie podkochuje i traktuje mnie jak coś w rodzaju obsesji. Nie mogłobyć nic gorszego niz zakochany nastolatek jako partner na misji.
Mój mistrz musiał coś chyba wyczytać z mojej twarzy, bo powiedział pocieszająco:
-Wiem ze Anakin jest niekiedy bardzo nieznośny… –
Uśmiechnął się lekko, jakby chciał powiedzieć: ten typ tak ma, ja też taki byłem, poczym ciągnął dalej:
– Mam nadzieje ze sprowadzisz go jednak na ziemię i pokażesz, ze to nie jest zabawa ani szansa na podryw, tylko misja. –
O nie, a wiec on też w to wierzył tak? Fakt, Anakin Solo sprawiał cały czas takie wrażenie. Jeśli bedzie sie zawieszać w momencie, w którym bedę mu wyjaśniała coś ważnego poprostu strzelę go w twarz, daję słowo.
– Czy on juz wie? – Zpytałam, starając się mówić jak najspokojniej.
– Sam zgłosił się na ochotnika – odparł Mace Windu.
Stang. Nie mogło juz byc gozej. Wdepnęłam właśnie w ogromne poodoo, ale wdepnę w nie razem z panem Solo.
– Wyruszacie jutro rano – dodał rycerzyk. – prześlemy wam kąkretne dane dotyczące waszego zadania, tak abyście mogli opracować plan działania jeszcze dzisiaj.
– – Mozemy liczyc na was? – Zpytał Yoda, patrząc na mnie tyli swoimi wielkimi oczami. – Ufać, ze nas nie zawiedziecie mozemy?
– Tak mistrzu – odpowiedziałam z szacunkiem. – Załatwimy to, znaczy… eee… Poradzimy sobie.
– Bardzo dobrze – odparł Yoda. – Teraz odejść mozesz. Młodego Solo szukaj. Omówić szczeguły musicie.
– Tak jest – wybąkałam poczym wyszłam szukać tego idioty. Ku mojej wściekłości, wpadłam na niego za raz gdy zamknęłam drzwi. Stał za nimi i perfidnie podsłuchiwał, uśmiechając się przy tym głupio.
– Solo, ty palancie – żachnęłam sie, gdy złapał mnie w pół po tym, gdy niemal podstawił mi nogę. – Miałam cię szukać, a ty perfidnie tu stałeś i wszystko słyszałeś tak? Puść mnie, zabieraj ode mnie łapy, ale juz! –
Cóż, moze taktykę w postępowaniu z facetami przejęłam od Rey, ale na ten moment nie potrafiłam mu powiedzieć niczego cieplejszego. Wiedziałam teraz doskonale co Rey przechodziła z Finnem, który tak samo za nią latał.
– Dostałaś juz dane? – Zpytał z głupim uśmiechem, puszczajac mnie w końcu. Miał szczęście ze zrobił to w ostatniej chwili.
– nie dałeś mi mozliwości nawet sprawdzic, wiec nie odpowiem ci narazie na to pytanie, Solo – prychnęłam z rozdrażnieniem.
– AHsoka, mamy misję – przypomniał mi przymilnym tonem. – Moze mogłabys być dla mnie milsza? –
W jego niebieskich oczach zapaliły się wesołe iskierki.
– Mogłabym, jeśli zaczniesz sie zachowywać jak przystało na padawana – zripostowała. Zżedła mu mina w trybie natychmiastowym.
– Jakbys nie zauważyła to jestem od ciebie starszy, kochanie – odparł po chwili z rozbrajająca prostotą. – Wiec to ty powinnaś sie zachowywać jak przystało… Na młodszego padawana.
– zesz ty… – Z trudem powstrzymałam sie by nie strzelić go w twarz. Odetchnęłam głęboko zeby się uspokoić. Jeśli tak dalej będziemy sobie docinać, to nie wykonamy nawet w połowie powierzonego nam zadania. Musimy jakos współpracować, chodźby ta współpraca miała opierać sie na chłodnej uprzejmości.
– Chodź, Solo – powiedziałam z rezygnacją. – Przejżymy te dane i zastanowimy sie co robić.
– No, to mi sie podoba, kwiatuszku – oznajmił, specjalnie ruszając przodem. – Odrazu wyładniałaś jak się uspokoiłaś.
– Och zamknij się już – zawołałam, zbiegając za nim po schodach.
Pare chwil później siedzieliśmy juz w świetlicy, każde z nas pochylone nad swoim datapadem.
– No wiec tak – zaczął Anakin. – W zaginionym holokrysztale znajdują sie informacje na temat bardzo groźnego i śmiercionośnego wirusa, powstałego dzieś na zewnętrznych rubierzach, planeta nie znana, pla pla pla. Holokryształ, o którym cały czas mówimy najprawdopodobniej skradła nasza droga Asaj Ventres, chcąc nakłonić do współpracy jakiegoś naukowca, by pomógł opracować jej prototyp broni zawierającej składniki tego wirusa…
– Ok, a gdzie nasza Ventres się ukrywa? – Zpytałam, śledząc uważnie w zapiskach to co mówił Anakin.
– Poczekaj… – W zamysleniu przejechał palcem po ekranie, jakby samym dotykiem chciał namierzyć Ventres.
– Patrz, tutaj. – Pochyliłam się by pokazać mu palcem i aż zamarła.
– Shili – wyszeptała ze zgrozą. Moja rodzinna planeta.
– No tak, Shili. – Anakin otrząsnął się z zamyślenia. – Wiec plan wyglada mniej więcej tak. Lecimy na Shili, odbijamy Ventres holokryształ, jeśli nam się uda to ją samą też, uciekamy i wracamy.
– łatwiej powiedzieć niż zrobic – oznajmiłam ponuro.
– Głowa do góry, poradzimy sobie – pocieszył mnie Anakin. – Nie jesteś sama bo masz mnie, a ja jestem dobry w pilotarzu, nie chwaląc się. O widzisz? Nawet talent literacki mam, teraz wpadłem na to sam.
– Dobra, dosc juz – przerwałam mu. – Nie popisuj sie. To w takim razie widzimy sie jutro rano tak?
– Z samego rana, jak tylko słońce wstanie, a ty w spokoju zjesz sobie sniadanie…
– Solo. – Zakryłam twarz rękami, czujac ze wzbiera we mnie jednoczesnie śmiech i złosć. Nie chciałam zeby to zobaczył. Juz nie złościła się na niego, ale na to że udało mu się mnie rozśmieszyć.
– Ha, widzę ze trafiłem w czuły punkt. – Wstryknął palcami. – Będę cie tak rozśmieszał przez całą drogę na Shili.
– To ja w takim razie przez całą drogę nie wyjdę z kabiny medytacyjnej – oznajmiłam chłodno i wstałam. – No to do jutra… Anakinie. –
Pożegnałam go oficjalnie, ignorując słodki uśmiech jaki mi posłał pozwalajac mi odejźć.
Chciałam jeszcze przed jutrzejszym wylotem zrobic coś dla Kylo, tak zeby móc się z nim pożegnać i zeby wiedział ze to ja, chociaż nie zamierzałam się ujawniać. Cóż, wrócę do pokoju i nad czyms na pewno pomyślę.
Jednak nie dane mi było nawet nad czym kolwiek pomysleć, bo okazja sama się nadarzyła. Kylo sam mnie znalazł. Zobaczyłam go z początku jak idzie po schodach, powoli i niepewnie. Jak zwykle wyglądał tak samo. Ręce opuszczone po bokach, jakby czegoś mu w nich brakowało do trzymania, głowa lekko pochylona a cała jego sylwetka lekko przygarbiona. Myslałam ze mnie minie, ale on zatrzymał się tuż przede mną.
– Ahsoka… – Odezwał sie niepewnie. Sposób w jaki wymówił moje imię dziwnie mnie poruszył. – Bo ja… No… Wyjeżdzasz jutro tak? Na misję z moim młodszym bratem. –
Nie wiedziałam z kąd to wiedział, ale postanowiłam go nie okłamywać. WYgladał jakos tak… Smutniej niz zwykle.
– Tak Kylo – przytaknęła. – Ale chyba to cię nie martwi prawda? Znaczy… Nie jest to jakis twój problem? –
Wzruszył ramionami, poczym bez słowa wyciagnął do mnie ręke. Ujęłam ją, a on ścisnął ja krutko ale stanowczo. Jego ręka była taka jak zwykle, ciepła i silna. Gdyby nie fakt ze lekko drżała, nie mozna byłoby poznać ile kiedyś wyrządziła złego. Ale nie, nie moge o tym myśleć.
– Kylo? – Zaczęłam niepewnie, lecz on w tym momencie puścił moją rękę.
– Niech… – Zawachał się przez chwilę, potem odetchnął głęboko pare razy i dokończył, a jego głos z każdą sylabą opadał coraz niżej, nadając tym słową jakby podniosły charakter, jakby jakis symbol:
– Niech moc będzie z tobą.
– I z toba, Kylo – odpowiedziałam bez wachania. Odwrócił się i zrobił pare kroków z powrotem w stronę schodów, lecz gdy był juz jedną nogą na stopniu odwrócił się i dodał jeszcze bardziej niepewnym, lekko łamiącym się głosem:
– I uważaj na siebie. –
Znowu postąpił pare kroków przed siebie.
– Jeśli ty nie wrócisz – podjął po chwili – to nie będzie nikogo kto będzie się tak ładnie uśmiechał. –
Po tych słowach najwidoczniej stracił już resztki pewności siebie, bo po chwili odszedł, jeszcze barziej niepewnym krokiem niz wcześniej przyszedł, zostawiajac mnie z uczuciem kąpletnej pustki, jakby mi też odebrał w ten sposób całą odwagę.
Teraz juz nie miałam wyjźcia. Tłumiąc w sobie płacz ruszyłam w ślad za nim po schodach w stronęmojej kwatery.
Gdy otworzyłam drzwi na spotkanie wyszła mi Rey.
– Już wszystko wiem – odezwała się na przywitanie. – Lecisz na misje, ty i młody Annie. –
Annie, Annie. Wszyscy go tak nazywali. Mogłabym sama dołączyć do tych osób gdyby mnie tak nie denerwował.
– No tak – odparłam. – Czyli wieści szybko się roznoszą. Ky… Znaczy Kylo też wie, przyszedł do mnie.
– Ky! – Rey aż pisnęła z zachwytu.
– Ciszej, bo jeszcze usłyszy – uciszyłam ją pospiesznie.
– Ale to takie ładne – odszepnęła. – Wiesz? On się martwi. A ty… Nie wściekaj się tak na ANniego. Jest młody…
– Tak jak i ja – odparowałam. – Jest trzy lata ode mnie starszy.
– No wiesz… Powiedzmy, ze u facetów to jest tak jakby był twoim ruwieśnikiem – ztwierdziła bez ogrudek. – Finn zachowuje się identycznie tak samo, ale jednak jest dobrym przyjacielem. Poprostu pozwól mu czasami trochę… No… Pomarzyć.
– O mnie. – Prychnęłam i omal sie nie roześmiałąm. Przeszłam przez pokuj i usiadłam na łózku. – Jasne. Ja sobie moge marzyć o Kylo, więc taki Annie moze sobie pomarzyć o mnie, zwłaszcza ze Kylo to jego brat. Ciekawe co by zrobił Annie gdyby się dowiedział… –
Rey zahihotała i klasnęla w dłonie.
– Walczyłby o ciebie już otwarcie. Ahsoka, on po za tobą świata nie widzi, czy ty to zauważyłaś? Ostatnio miał nawet popisane ręce. Na prawej miał twoje imię, na lewej nazwisko. –
Wybuchnęła smiechem. Wszystko naprawdę rozumiem, ale ja bym tak nie zrobiła.
– No śmiej się, smiej – zawołała Rey z rozbawieniem. – Gdybys ty teraz widziała jakie ci się twoje głowoogony zrobiły jaskrawe… –
Przestałam się śmiać w jednej chwili.
– Wiesz? Moze za wiele już przeżyła – powiedziałam refleksyjnie. – Moze wojna sprawiła ze wydoroślałam aż za bardzo…
– Kochana moja Ahsoko. – Rey usiadła obok mnie na łóżku. – Co ja mam powiedzieć? Ja, kiedyś zbieraczka złomu. To była moja praca. Im więcej uzbierałam żelastwa, tym wiecej dostawałam jedzenia. Rey zawsze była tam gdzie był bałagan. Rey musiała sprzątać i tak dalej. Wiesz jak mnie nazywano? Śmieciarz i tak dalej. Wiem, ty walczyłaś o zycie. Nie tylko swoje, ale i swojego mistrza i wszystkich zagrożonych wojną istot, a ja walczyłam sama o siebie. Aż nie spotkałam bb-8, potem Finna, Hana Solo… Dopiero wtedy moje zycie sie zmieniło. Nawet czasami mam wrażenie, ze powinnam wrócić do tego co robiłam. Moze nie koniecznie na Jakku, ale na jakąś inną planetę.
– Rey, nie mów tak! – W jednej chwili objęłam ja ramieniem. Było mi jej teraz tak szkoda, ze problem Anniego i Kylo odszedł teraz w niepamięć. W tej chwili ważna była Rey i to co przeszła kiedyś. Chyba faktycznie wolałabym walczyć na froncie niz zbierać złom tak jak ona, i tak jak ona być traktowaną jak popychadło przez tego całego Uncara, o którym mi opowiadała. Gdybym tylko poleciała na Jakku i spotkała tego rozpasłego padalca…
– Ahsoka… – Szepnęła Rey kładąc mi głowę na ramieniu, a mój gniew odrazu ustąpił. – Dziękuję ci ze jesteś. Ty, Kylo, Finn… No Wszyscy. Ale to ty jesteś moją przyjaciółką.
– I zawsze nią będę – powiedziałam pewnie. – Nie martw się Rey, przeszłość jest juz za tobą. Wiesz? Kiedyś wyczytałam takie ładne zdanie. Jeśli będziesz mysleć i rozpamiętywać przeszłość, to przegapisz zycie.
– Masz rację, tez to słyszałam. – Rey wzięła się w garść. – Poprostu… Czasami mam jakieś chwile słabości.
– Jesteś silna, Rey. Jesteś twarda… – Wstałam by ją przytulić.
– Ty też Ahsoko. Dla tego jesteś tak lubiana… I dla tego Annie… No wiesz.
– Zostawmy Anniego – ucięłam.
– Zobaczymy co powiesz jak wrócicie z misji. – Rey uśmiechneła się tajemniczo. – Gdybys chciała o tym pogadać, to zawsze cię wysłucham.
– Dzieki – przytuliłyśmy się nawzajem i na tym nasza rozmowa i wątpliwości się zakończyły.
Na następny dzień opuściłam centrum medyczne, fizycznie zdrowa, psychicznie… Powiedzmy że też. Wiedziałam co mnie teraz będzie czekać. Rozmowa z radą. Ponad to od tamtej pamiętnej nocy ani razu nie widziałam Kylo. Anakin wpadł co prawda z informacją ze wszystko w porządku i ze wszyscy bardzo się o mnie martwią, ale to mnie nie pocieszyło. Widziałam ze sam był jeszcze wstrząśnięty tym co sie stało.
Późnym popołódniem, gdy siedziałam w pokoju, przeglądając moją niewielka kolekcję rużnokolorowych koralików, z których mozna było robic naprawdę ładne rzeczy, drzwi otworzyły się i weszła moja współlokatorka, a jednocześnie jedna z najlepszych przyjaciółek – Rey. Minę miała śmiertelnie poważną.
– Ahsoko, rada jedi chce cię widzieć – oznajmiła lekko pogrzebowym tonem.
Bezwiednie wypuściłam z palców trzymany w ręku koralik, na którym widniała maleńka literka K. Jak Kylo…
– Juz idę. – Podniosłam się z łóżka, starając sie użyć techniki uspokajania nerwów, żeby przy rozmowie z radą nie stracić głowy i nie zapomniec słów. Rey podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. Jej ręka była taka ciepła i życzliwa, że odrazu dodało mi to otuchy i pewności siebie.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się pocieszająco. Jejku, ta dziewczyna ma dopiero 19 lat, a niekiedy zachowuje się i mówi tak, jakby przeżyła znacznie więcej, co w zasadzie nie mijało się z prawdą. Kiedyś zwykła zbieraczka złomu na pustynnej planecie Jakku, teraz padawanka jedi, dodająca każdemu otuchy swoja siłą, optymizmem i pewnością siebie. Za to ją właśnie uwielbiałam. Zwykła, ale jednak nie zwykła.
– Zobaczymy sie za niedługo – powiedziałam z nową siłą w głosie, a ona zdjęła rękę z mojego ramienia.
– idź juz, padawanko – zażartowała, a ja wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi, udając się do sali obrad rady.
Gdy tam weszłam siedzieli już tam wszyscy. Oczywiście najważniejszy maleńki mistrz Yoda, oprucz niego jeszcze Mace Windu, jego mozna powiedzieć prawa ręka, mistrzyni Luminara Unduli oraz Aila Secura, Taria Damsin, Anakin i pozostali, których juz nie będę wymieniać.
– Dziękujemy ze przyszłaś, padawanko Tano – odezwał się Mace Windu. – Rada ma do ciebie kilka pytań. –
Stanęłam przed nimi i zaplotłam nerwowo ręce za plecami, czujac jak robia mi się mokre ze zdenerwowania. Odetchnęłam głęboko kilka razy, przygotowując się na to co za chwilę się zacznie.
– Ahsoko – odezwała się mistrzyni Luminara. Mówiła jak zwykle spokojnym, melodyjnym głosem, bez jakiego kolwiek chłodu czy oficjalności. Gdyby się uprzeć możnaby nawet powiedzieć, ze w jej głosie brzmiała troska. – Powiedz nam wszystkim proszę, co dokładnie się wydażyło kilka dni temu w jaskini. To bardzo ważne. Nie chcięlismy wypytywać cie wcześniej. Uzdrowiciele mówili ze byłaś w silnym szoku. Ale teraz juz czujesz się lepiej, mam taką nadzieje.
– Tak, mistrzyni Luminaro – odpowiedziałam, starając się by mój głos nie brzmiał cicho i nie pewnie. – Powiem jak było.
– Jesteś niezwykle dzielna, padawanko – pochwaliła mnie Luminara. – Nie chcemy żeby to kiedy kolwiek sie jeszcze powtórzyło.
– Wiem – przytaknęła. Jeszcze raz odetchnęłam głęboko i gdy ponownie się odezwałam, w moim głosie zabrzmiała nowa siła:
– To był Snoke. Prawdziwy, nie jakaś zjawa czy hologram. Twierdził że od dawna mnie obserwował i teraz jak się tak nad tym zastanowiłam dłóżej, to faktycznie czułam jakąś dziwną obecność w mocy, ale myslałam ze to mi sie tylko wydaje.
– Swojego mistrza o tym fakcie nie poinformowałaś, hm? – Odezwał się Yoda.
– Tak jak mówiłam, myslałam ze to tylko moje przewrażliwienie – wyjaśniłam. – Wiem, popełniłam błąd lekceważąc to i nie mówiąc o tym nikomu, ale… Nie wiedziałam że tak to się skończy.
– Odpowiedzi w mocy nie szukałaś – drążył dalej Yoda.
– Ahsoka to jeszcze padawan – stanął w mojej obronie rycerzyk. – Jedyny jakiego miałem i z jakiego moge powiedzieć, ze jestem naprawdę dumny. Robi postępy, a to ze jest niekiedy lekkomyślna i nierozważna… Nie wymagajmy od niej czegoś czego sami nie robiliśmy w jej wieku. Mistrzu Yoda, pamietasz? Ja byłem taki sam mając czternaście lat. Nie mozesz mieć pretensji do niej ze zlekceważyła cos co jej samej nie zaniepokoiło. –
W jego głosie pobrzmiewała gniewna nuta. Odniosłam wrażenie ze chciał powiedziec cos jeszcze, ale się powstrzymał. Spojrzałam na niego z wdzięcznością i dostrzegłam w jego oczach, ze zabardzo dał sie ponieść emocjom i powiedział o kilka słów za dużo.
– Zostawmy kwestię lekkomyślności padawanki Tano – wtrącił się do rozmowy mistrz Pelo Koon. – Najbardziej istotnym problemem jest to co sie stało.
– Skutki błędu padawanki naszym błędem też są – dodał Yoda.
– Snoke teraz zna zapewne wszystkie nasze posunięcia – dodała mistrzyni Damsin, bawiąc się machinalnie swoim długim warkoczem, którego prawdę mówiąc strasznie jej zazdrościłam. W ogulę zazdroszczę ludziom włosów, zwłaszcza takich długich i ładnych jak mistrzyni Damsin.
– Snoke chce przeciągnąć Kylo Rena na swoją stronę – dodała mistrzyni Secura.
– Los Kylo Rena młodego nie pewny jest – dodał Yoda przymykając oczy, a ja poczułam leciutkie ukłócie niepokoju. – Jego samego charakter bardzo chwiejny jest, osobowość nie stabilna.
– Ale przecież wraca do nas – zaczęłam, ale szybko urwałam, czujac ze za chwilę ja mogę powiedzieć kilka słó? za duzo.
– Ale ciągle ma w sobie ślady ciemnej strony – odparła łagodnie Luminara. – Snoke zabił w nim pewne rzeczy, które dla nas są całkiem zwyczajne. Kylo Ren jest chodzącą tykającą bomba, która w każdej chwili moze wybuchnąć.
– Obserwowałam go nie raz bardzo uważnie – wtrąciła mistrzyni Damsin. – W jednej chwili był spokojny, prawie obojętny, a w następnej zaczynał kipieć z furii. Trzeba było użyć naprawdę silnych argumentów by go uspokoić.
– Ale on cierpi – zaprotestowałam, nie mogąc dłóżej tego słuchać. Jak oni mogli obwiniać Kylo za to cale zamieszanie? – Trzeba mu pomuc, a nie traktować jak coś na co trzeba w każdej chwili uważać. W ten sposób go od siebie odtrącamy nie prawda?
– Tam w jaskini – zaczął Anaki. – Gdy pobiegł razem ze mną ratować Ahsokę… Widziałem to. Widziałem i czułem. Balansował dosłownie na krawędzi między światłem a ciemnością, lecz ostatecznie nie dał się zwieść Snoke'owi. Niósł Ahsokę na rękach aż do samej swiatynii i nie pozwolił mi jej sobie odebrać. –
Poczułam jak mój rzołądek wywraca gwałtownego fikołka, a serce niemal natychmiast zaczyna bić szybciej. A wiec to Kylo mnie przyniósł. Dla czego oni nadaltraktuja go jak bezwzględnego sitha?
– Fakt, to dowodzi ze ma w sobie swiatło – odezwał sie Mace WIndu. – Ale nie zmienia faktu, ze jest w nim jeszcze wiele z sitha. Nie mozna mu do końca ufać. Ani jego słowom, ani jego uczuciom.
– Rację mistrz Windu ma – przytaknął Yoda, a ja z trudem zdusiłam chcący mi się wyrwać z gardła gniewny warkot. Dla czego oni są tacy ślepi? Tacy bezduszni?
– na tym właśnie polega myslenie ortodoksyjnych jedi – pomyślałam w duchu. – Sama bys tak skończyła gdybys nie poznała altisjańskich. Przywiazanie prowadzi do miłosci, miłosć prowadzi do strachu, strach prowadzi do nienawiści, nienawiść do agresji… W tym wypadku jednak jest inaczej. Miłośc prowadzi na jasna stronę. Miłośc jest w stanie ocalić Kylo. I on tego chce, ja to wiem, a ty nigdy tego nie zrozumiesz, mistrzu Yoda. –
Z tych rozmyślań wyrwał mnie głos Yody:
– Odejźc już mozesz, moja droga. Odpowiedzi na swoje pytania w mocy szukaj. Przyszłość swoją badź naszą dostrzeżesz byc moze. –
Westchnęłam cieżko. Więc tak, dziecko trzeba odprawić, bo dorośli bedą rozmawiać o sprawach, o których dzieci nie mogą juz wiedzieć. Świetnie. Jednak gdy odpowiedziałam starałam sie mówić spokojnie i z szacunkiem:
– tak jest, mistrzu. Dziękuje. –
Po tych słowach wyszłam i niemal pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Nie miałam zamiaru medytować, nie teraz. Zrobię to później. Teraz byłam za bardzo zdenerwowana. Chciałam poprostu zamknąc się w pokoju, włączyć muzykę i poprostu zapomnieć o gożkich słowach rady, a w szczegulnosci świętoszkowatego Yody i Mace'a Windu, traktujących Kylo jak zło konieczne. Co im w ogule do altisjańskich Jedi? My żyjemy po swojemu, ale Yoda nadal cieszy sie wielkim szacunkiem i to on musi mieć swoje ostatnie zdanie w każdej kwestii.
I gdy tak biegłam rozwścieczona po schodach zauważyłam nagle jakaś postać, siedzącą skulona na półpiętrze. Wyhamowała gwałtownie i aż zamarła. To był Kylo. Siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, najwidoczniej przeżywając znowu jakieś wewnętrzne rozterki. Jejku…
Powoli, nie chcąc go przestraszyć zbliżyłam sie i kucnełam na przeciw niego. Przez chwile myslałam gorączkowo czy się odzywać, jednak doszłam do wniozku, że jeśli będzie chciał się wyżyć prosze bardzo, niech zrobi to na mnie.
– Hej Kylo – powiedziałam kojąco. Zadrżał i odjął ręce od twarzy, spoglądając na mnie szeroko otwartymi, udręczonymi oczami.
Poczułam jak coś ściska mnie boleśnie za gardło, ale nie dałam niczego po sobie poznać i ciągnęła dalej nie zrażona:
– W zasadzie miałam cie szukać, ale skoro cie znalazłam tutaj… Stało się cos ze tak tu siedzisz sam? –
Wzruszył tylko ramionami. Przywykłam do tego ze zadko się odzywał, a jeszcze żadzie odpowiadał pełnym zdaniem. Był jak małe dziecko, które poznaje świat.
– Ktos ci coś powiedział? – dopytywałam dalej. Niepewnie potrząsnął głową.
– Ktoś ci sprawił przykrość, zrobił krzywdę? –
Tym razem bardziej stanowcze potrząśnięcie głową.
– To co się dzieje? – Oparłam się pokusie by położyć mu ręke na ramieniu. Czułam sie przy nim bezpieczna, ale nie miałam pewności jak on czuje się przy mnie. A może czuje się teraz osaczony? Nie miałam odwagi wysadować go mocą, to byłoby zbyt… Imtymne? Osobiste?
Spojrzał na mnie bezradnie, a to spojrzenie powiedziało mi jedno. Nic więcej się na tą chwilę nie dowiem.
– Wiesz? Chciałam ci podziękować – ciągnęłam nie zrażona. – Za to co zrobiłeś tam w jaskini. Rada mi wszystko powiedziała…
– Nie chcą mnie. – Głos Kylo zabrzmiał nizko i głucho, jakby ponownie dochodził z pod zakrywającej jego twarz maski. – Nie lubią mnie. Nie lubią i nie ufają. –
Urwał na moment. Odetchnął głeboko.
– Ja sobie też nie ufam – podjął juz ostrzejszym tonem, a ja zauważyłam ze zaczął oddychać troszkę szybciej. Wygladało to tak, jakby zbliżał się jeden z jego napadów złosci. Nie zwarzajac na konsekwencje wyciągnęłam do niego ręke. Ku mojemu zaskoczeniu, złapał ją i ścisnął mocno.
– Kylo, to nie prawda – powiedziałam chcąc go uspokoić. Wciąć trzymajac moją ręke w swojej zacisnął mocno palce, tak ze moja dłoń całkowicie teraz zniknęła w jego silnej dłoni.
– Nie oszukuj mnie – odezwał sie z gniewnymi błyskami w oczach. Oddychał teraz szybko ze zdenerwowania.
Przysunełam sie do niego blizej, nie chcąc zeby widział we mnie ofermowatego dzieciaka. W tej chwili czułam się silna i chciałam mu tą siłę przekazać.
– Posłuchaj, Kylo – zaczęłam, ujmując go wolna ręką za podbródek i podnosząc jego głowę tak, żeby spojrzał mi w oczy. – Nie ważne co mysli o tobie rada. Nie tylko oni jedni są w galaktyce. Popatrz ilu ludzi jest z tobą. Jest Rey, Anakin, wszyscy którzy ci pomagają…
– ty też jesteś, prawda? – Zpytał cicho, a w jego głosie zabrzmiała taka nadzieja i ufność, że mój rzołądek ponownie wywrócił koziołka.
– Tak, ja też jestem – odparłam pewnie. – Jestem twoja przyjaciółką, to znaczy że… Że cię lubię i ci ufam.
– Ale zaprzyjaźnić mozna się tylko z człowiekiem – powiedział. Złośc juz całkiem mu przeszła, teraz zastąpiona przez mimo wolną ciekawość. – Przyjaźnić się z kimś czyli ufać komuś. Jeśli ja na przykład pisał bym pamietnik, to z nim też bym się wtedy zaprzyjaźnił? Przecież tak się nie da. –
Spojrzał na mnie bezradnie. Naprawdę tego nie rozumiał. Dla czego ta głupia rada nie widzi jaka Snoke wyrządził mu krzywdę? Zabił w nim tego kim był kiedyś, pozbawił go wszystkiego, nawet umiejętności rozumienia podstawowych uczuć.
– Bo widzisz, z tą przyjaźnią jest tak – zaczęłam, mówiac jak naj cierpliwie. – Człowiek jest twoim przyjacielem jesli ci ufa, z resztą nie tylko człowiek. Każda żywa istota. Jeśli ktoś kogoś lubi… –
Ścisnął mnie za rękę, patrząc na mnie pytająco. Uznałam, że wyjaśnię mu to w najprostrzy dla niego sposób.
– Mozesz to narazie rozumieć tak, ze lubic kogos oznacza, ze nie chce się zrobić drugiej osobie krzywdy.
– Chyba rozumiem – odparł powoli. – To w takim razie ja cię lubie. I Rey też lubię. I mistrzynię Damsin… –
Prawie podskoczyłam z radosci. Zrobił kolejny krok w strone swiatła. Nie ważne ze malutki, ale jednak idzie w dobrym kierunku, a nie jak twierdzi rada w złym.
– Już mi lepiej – odezwał się ponobnie. – Juz nie czuję ciemnosci, nie ma jej. Teraz widze swiatło. I nie musisz mi dziękować. Ja pomogłem tobie, a ty pomogłas teraz mi. Tak sie chyba powinno robic prawda? Tak robią ci, którzy mają w sobie światło tak?
– Tak Kyle… Kylo – poprawiłam sie szybko. Zamrugał oczami, a po chwili zrobił coś, co sprawiło że omało sie nie rozpłakałam ponownie. Spojrzał mi w oczy, a następnie uniósł kąciki ust w kruciutkim, ale za to szczerym uśmiechu, takim prosto z serca.
I gdy tak na niego patrzyłam ponownie odstąpiła od normy. Z nadmiaru ulgi i radości wybuchnęłam głośnym śmiechem, którego juz nie starałam się powstrzymać.
Kylo patrzył na mnie przez krutka chwile, jakby nie rozumiał tego co sie stało, a potem wydał z siebie dźwięk, którego nie mozna było pomylić z żadnym innym. To był śmiech. Cichy, jakby jeszcze nie pewny, ale jednak. Po raz pierwszy widziałam, jak Kylo Ren, niegdyś bezwzględny i okrutny sith śmiał się w głos, a w jego oczach zamiast gniewu i bezduszności widać było teraz spokuj i wielką ufność małego dziecka.
– Lubię jak tak robisz – powiedział po krutkiej chwili, w której znowu stał się poważny. – Jak sie śmiejesz. To jest takie… –
Urwał, z wyraźnym trudem szukając odpowiedniego słowa.
– Miłe – dokończył w końcu.
Ścisnęłam jego rękę. Teraz nie obchodziło mnie że wyrządziła w przeszłosci tak wiele zła, ze z tej ręki zginęło tyłu nie winnych ludzi. W tej chwili nie była już to ręka mordercy, ukryta w czarnej rękawicy. Ta ręka była teraz delikatna, ciepła i lekko drżąca z nadmiaru emocji.
– Dziękuję – powiedzieliśmy jednocześnie, a ja odniosłam niemal obsesyjne wrażenie, ze nawet nasze głosy połączone razem nawzajem się uzupełniają.
Kylo puścił moją rękę i wstał. Ja ruwnież podniosłam zię z kolan i stałam tak przed nim, patrząc na niego w milczeniu. Jego wysoka, wyprostowana sylwetka, jego metr 89 we własnej osobie stało teraz, gurójac nade mną jak strażnik.
– No to… Cześć – powiedział po chwili Kylo, położył mi na ułamek sekundy dłoń na ramieniu i ruszył w górę po schodach.
Stałam przez chwilę tam gdzie mnie zostawił, odprowadzając go wzrokiem.
– Niech moc będzie z toba, Ky – szepnęłam telepatycznie. Nazywałam go tak tylko w myślach i tylko w tych, do których on nigdy nie będzie miał dostępu.
Z cichym westchnieniem sama poszłam na górę w ślad za nim, jednak spierowałam się do innego korytarza niż on.
– No, jesteś w końcu – wykrzyknęła Rey, gdy minutę później otwarłam drzwi pokoju. – Co tak długo, rada cię zatrzymała? Ukarali cie za cos? –
W jej głosie pojawił sie wyraźny niepokuj.
– Nie – odpowiedziałam krutko, zamykajac drzwi i opadając na łóżko. Odrazu zauważyłam, ze Rey w trakcie mojej nieobecności zajmowała się sprzątaniem. Jej kolejny nawyk z Jakku. Nienawidziła bałaganu. W tle leciała cicho muzyka z odtwarzacza.
– Ahsoko, wszystko w porządku? – Zatroskała się Rey, podchodząc i siadając obok mnie. – Masz taki nieobecny wyraz twarzy…
– Nic sie nie stało – wyjaśniłam. – Poprostu… Widziałam Kylo. –
Rey nabrała gwałtownie powietrza.
– Znowu był w rozterce – westchnęłam, czujac jak sama obecnośc Rey wyzwala we mnie potok słów. – Gdyby nikt go nie znalazł mógłby zrobić sobie krzywdę… Albo komuś. A wiesz jak traktuje go rada? Yoda i Mace Windu wyrażają się o nim tak, jakby był potworem a nie człowiekiem. Czymś, co trzeba trzymać tylko po to zeby mieć na to oko, zeby komuś nie stała się krzywda. Rey, nie potrafię tego zrozumieć. A gdy zasugerowałam im ze odtrącają Kylo to poprostu kazali mi wyjźć! Jakbym miała piec lat!
– Ahsoka, cicho, nie krzycz. – Rey położyła mi ręke na ramieniu, a ja zdałam sobie dopiero teraz sprawę z tego, że zamiast mówić wrzeszczę juz bez sensownie, wściekając się na wszystko i za wszystko.
– Wiem ze cię to boli – ciagnela dalej Rey. – Uwierz, mi też się to ani trochę nie podoba. Tym bardziej po tym co Kylo zrobił ostatnio dla ciebie mogliby nabrać do niego większego zaufania. –
Poczułam, ze jeśli jeszcze będziemy drążyć ten temat to naprawdę się wścieknę, więc postanowiłam go jak najszybciej zakończyć.
– Chodź Rey – powiedziałam, wstając i siląc się na spokuj. – Pomogę ci ze sprzątaniem. –
Zgodziła się odrazu, rozumiejąc ze rozpaczliwie chcę zkierować naszą rozmowę z dała od tematu rady i Kylo. Cała Rey, potrafiła bardzo dobrze czytać miedzy wierszami.
Tak wiec obie zajęłyśmy się sprzątaniem pokoju, a ja powiesiłam sobie nad łóżkiem nowy rozkład zajęć, który dostałam rano od rycerzyka i który miał wejźć w moje zycie juz od jutra.
W następnej chwili.. Tak mi się rzynajmniej wydawało poczułam ciepło. Usłysłałam jakieś głosy, bardzo blizko mnie. Chciałam od nich uciec, ale nie mogłam. Gdy rzuciłam się gwałtownie w bok zdałam sobie sprawę z tego że leżę w pościeli.
– Gdzie ja jestem, u stang? – pomyślałam odrętwiała. Usiłowałam przypomnieć sobie co się właściwie stało, ale szczeguły umykały mi z pamięci. Kylo Ren. Widziałam chyba Kylo Rena… Znowu coś mi się śniło…
– Źle stało się – usłyszałam nagle głos mistrza Yody. Co on tu robi? Zacisnęłam powieki, bojąc się je otworzyć. – To co stało się, naszym niedopatrzeniem i ignoranctwem było. Mistrzu Skywalker. Dwa dni od tych wydarzeń minęło, a z twoją padawanką porozmawiać nie mogliśmy.
– Jest w transie – wyjaśnił spokojnie rycerzyk. – Przeżyła zbyt wielki wstrząs. Sam nie wiem co tam się dokładnie wydarzyło. Mam nadzieję że Ahsoka nam wszystko powie gdy się obudzi. –
A więc to nie był sen. Nie, nie… A może ja nadal śpię? Rozchyliłam powieki i dostrzegłam ich. Mistrza Yodę i rycerzyka siedzących przy mnie.
– Ahsoka! – Gdyby mógł, rycerzyk na pewno by mnie uściskał. Sprawiał takie wrażenie. Jednak w obecnych okolicznościach zdobył się na szeroki, pełen ulgi uśmiech.
– Obudziłaś się, w końcu. Jak się czujesz?
– Ja… nie wiem – odpowiedziałam. Mój głos zabrzmiał wątle i piskliwie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w zgjęciu mojego prawego łokcia tkwi jakaś igła. Zapewne kroplówka, skoro leżę już tu dwa dni… Dwa dni? Prawie przeraziła mnie ta myśl.
– Co się stało? – Opytałam, usiłując usiąść, jednak rycerzyk przytrzymał mnie stanowczo i delikatnie popchnął z powrotem.
– Byłaś w szoku – stwierdził. – Mistrz Yoda kazał umieścić cię narazie tutaj, w centrum medycznym. Do puki całkiem nie wydobrzejesz masz odwołane wszystkie zajęcia.
– Acha… Rozumiem – wybąkałam, chodź tak naprawdę nie wiele z tego rozumiałam. W mojej głowie tłukła się tylko jedna myśl. Snoke. Nie świadomie wyszeptałam to imię na głos.
Mistrz Yoda wyciągną małą rękę i poklepał mnie po dłoni, jednak to znowu rycerzyk się odezwał:
– Już dobrze, Ahsoko. Jego już tu nie ma I zapewniam cię, że nie był elementem twojego sprawdzianu. –
Snoke… Nie ma go… Akurat. Ciężko mi w to było uwierzyć. Ciągle czułam tą złowrogą obecność. Jeśli to miało trwać nadal to dostanę szału. I Kylo Ren… Ta myśl poraziła mnie niczym błyskawica mocy. Co z Kylo renem? Byłam jednak zbyt zmęczona żeby to roztrząsać. Czułam jak powoli opadają mi powieki.
– Wypoczywaj, padawanko – przemówił maleńki mistrz Yoda. – Niepokoić cię nie będziemy.
– Wpadnę potem – obiecał rycerzyk, poczym obaj wyszli, zostawiając mnie samą. Samą w ciemności… Ponownie mignęła mi przed oczami twarz Snoke'a, a potem… Nic. Znowu zapadłam się w nicość.
Obudził mnie czyjś kojący dotyk na twarzy i kobiecy, zatroskany głos.
– Otwórz oczy, moje dziecko. Musisz coś zjeść.
– Mama? – zpytałam niewyraźnie i otworzyłam oczy. Nade mną stała uzdrowicielka Vokarahe, przyglądając mi się z troską. Pomogła mi usiąść, na wszelki wypadek podtrzymując delikatnie, chociaż radziłam sobie całkiem nie źle, poczym położyła mi na podołku tależ z sucharami.
– Jak się czujesz? – spytała.
– Nie wiem – przyznałam, wyciągając rękę i biorąc suchara. – Tak naprawdę to… Bywało chyba lepiej.
– gożej też bywało – ztwierdziła uzdrowicielka. – Przynajmniej już nie majaczysz i nie krzyczysz przez sen. –
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia..
Cokolwiek się stało, doznałaś silnego wstrząsu emocjonalnego. Fizycznie nie było z tobą najgożej. Byłaś tylko lekko potłuczona. Ale psychicznie… Musiałam pogrążyć cię w transie uzdrawiającym, bo chciałaś mi tu uciekać.
– Acha… – Przytaknęłam z roztargnieniem. – A kiedy będę mogła z tąd wyjźć? Mam treningi…
– Nie ma mowy narazie o żadnych treningach – odparła oschle. – I o żadnym przemęczaniu. Wam, młodym, wydaje się jakbyście byli niezniszczalni.
– Togrutanie są… – zaczęłam, ale uzdrowicielka mi przerwała:
– Wyobraź sobie że wiem co nie co o twojej rasie. Togrutanie czy nie togrutanie, nie jesteście nie śmiertelni. –
Nagle twarz jej złagodniała gdy zmieniła temat:
– Masz naprawdę wspaniałego przyjaciela. Nikt inny chyba nie zdobyłby się na takie poświęcenie, by czuwać przy tobie w nocy.
– Tak – przyznałam. – Mistrz Skywalker jest do tego zdolny.
– Oczywiście – przyznała. – Ale ja nie mówię o mistrzu Skywalkerze. Mówię o Kylo Renie. –
Poczułam, jak moje wnętrzności zdają się skakać z radości.
– Kylo Ren? To nic mu nie jest? – Prawie wypuściłabym suchara z ręki.
– Nic a nic. – Uzdrowicielka zdobyła się na lekki uśmiech. – Siedział przy tobie do puki go nie wyrzuciłam spać. Pytał mnie nawet o ciebie, kiedy z tąd wyjdziesz.
– Rozumiem. – Odetchnęłam głęboko, ledwo mogąc w to uwierzyć. A więc Kylo był przy mnie. Żyje, nic mu nie jest, nie poddał się woli Snoke'a…
Pospiesznie dojadłam suchary, a gdy uzdrowicielka zabrała ode mnie tależ opadłam z powrotem na poduszkę i zamknęłam oczy.
– Kylo – pomyśałam w duchu. – Nigdy się tego nie dowiesz, ale dziękuję ci. Za wszystko, nawet za twój każdy uśmiech, chociaż nie jest adresowany do mnie. –
Westchnęłam głęboko i pogrążyłam się w cichej, głębokiej medytacji, która pozwoliła mi na jakiś czas uciec od rzeczywistości.
Tej nocy jednak obudziła mnie coś dziwnego. Z początku wydawało mi się ze to złudzenie, senna iluzja, lecz nie. Obudził mnie czyjś silny uścisk na mojej ręce. Uścisk czyjejś ciepłej dłoni. To nie była dłoń Vokarahe. To była męzka dloń.
Wzdrygnęłam się gwałtownie, lecz nie otwierałam oczu, nie chcąc się zdradzic ze nie spię. Wyczuwałam w mocy obecnośc tego kogoś. To był Kylo. Czułam jego aurę, jego jeszcze trochę nikłe, nie stabilne światło, przypominające chybotliwy płomyk świeczki. Był teraz przy mnie, trzymał mnie za rękę… Miałam szczerą nadzieię że nie zoriętował się ze nie śpię.
Na szczęście nie. Ścisnął tylko krutko moją rękę, jakby myśląc że mam jakieś koszmary, a ja mimo wolnie zaczęłam oddychać spokojniej i głębiej. Czułam się bezpieczna, poraz pierwszy odkąd otworzyłam oczy po wydostaniu się z jaskini.
Usłyszałam cichy odgłos otwieranych drzwi, a następnie zbliżające się ostrożnie kroki. Zacisnęłam mocniej powieki.- Chodź – dobiegł mnie jakiś cichy szept. – Zostaw ją i chodź, musisz odpocząć. –
To nie był głos uzdrowicielki. To był głos rycerzyka.
– Ale… – W głosie Kylo zabrzmiała cicho nizka, rozedrgana nuta, przypominająca nieco dźwięk jego miecza świetlnego, którym posługiwał się za dawnych, gorszych czasów. – Ja muszę przy niej być, śni jej się coś złego. A jeśli komuś śni się coś złego to trzeba przy nim być, prawda? –
Przypominał teraz małe, zagubione dziecko, pytające starszych czy to co robi jest właściwe. Z trudem zdusiłam wzbierający w gardle jęk czując, jak oczy pod zaciśniętymi powiekami robią mi sie wilgotne.
– Tak, dobrze robisz. – Głos mojego mistrza brzmiał teraz nadzwyczaj łagodnie. – Podążasz ścieszką ku światłu. Ale to nie oznacza, ze musisz marnować swoje zdrowie. Uwierz, Ahsoka na pewno by tego nie pochwaliła, gdyby wiedziała, ze siedzisz przy niej odkąd zasnęła aż do teraz, czyli już pięć godzin bez ani chwili snu.
– Nie! – Coś wewnątrz mnie zdawało się krzyczeć poparcie dla jego słów. – Nie, nie, nie! Nie pochwalam tego! Idź, Kylo. Nie ma sensu narażać się dla mnie.
– Uspokuj się – szeptał do mnie inny głos, jakby ucieleśnienie mocy. – Uspokuj sie, padawanko. Zapanuj nad emocjami. –
Serce biło mi jak oszalałe, oddech ledwo zauważalnie przyspieszył. Jesli za raz Vokarahe wyczuje że coś sie dzieje i tu przyjdzie…
– Chodź, Kylo – powtórzył znowu Anakin i wstał. Gdy zniknął za drzwiami uznałam, ze nie mam innego wyjźcia. Udajac ze się budze przekręciłam się na bok, tak że byłam teraz odwrócona twarzą do Kylo i powoli, wciąż stwarzając pozory sennosci rozchyliłam powieki.
Przez moment dostrzegłam jego pladą twarz i niespokojne, smutne oczy, w których zdawały się ukazywać najgłębsze rany jego duszy. Widząc, ze się na niego patrzę puścił moją rękę, poderwał się i bezszelestnie wybiegł na korytarz, w drzwiach odwracając się na chwilę i szepcząc bezgłosnie jedno słowo: – przepraszam… –
Kiedy zniknąl opadłam na poduszkę, rozluźniając się i starajac się wyrzucic z glowy wszystkie myśli. Udało mi się to i po chwili zasnęłam, jednak to co mi się przyśniło było czymś kolejnym z cyklu wielpie poodoo.
Jakiś nie znany mi do tejj pory układ gdzieś daleko, chyba na zewnętrznych rubierzach. Wszędzie pełno tie myśliwców, oprucz nich jeszcze wojsko naziemne, roboty separatystów, droideki, a przeciwko nim tylko garstka naszych. Ja, rycerzyk i kilka klonów z legionu 501. Każdywalczył tu za każdego, każdy bronił nawzajem swojego towarzysza, ale było nas coraz mniej. Rycerzyk zostawił mnie samą, zebym osłaniała klony, a on zajął sie robotami. Pamiętam przez mgłe jakby chackersa, Corica, ale najbardziej przeraził mnie widok Reksa, którego nie zdązyłam w porę zasłonić. Zobaczyłam zakapturzoną postać z uniesionym wysoko w górze czerwonym mieczem świetlnym, która odbijała zręcznie wszystkie wymierzone w niego strzały z karabinu reksa, a gdy klon w pospiechu zmieniał magazynek, nieznajomy sith wykorzystał ten ułamek sekundy, przeszywając czerwoną klingą jego białą zbroję.
– Reks! – Moje senne ja krzyknęło z przerarzenia, po czym chwilę później było już przy klonie, który właśnie umierał. Zbroję w okolicy piersi miał przedziurawioną, a z rany sączyła się obficie krew. Nieznajomy Sith zbliżył się do mnie, zapewne małej i śmiesznie wygladajacej postaci, kulącej się przy konającym klonie i w tym momencie…
Obudziłam się raptownie, czujac na policzkach cos mokrego i ciepłego. To nie była krew Reksa, jak mi się z początku mgliście wydało. To były moje łzy.
– Dla czego? – Załkałam nie przytomnie. – Dla… Dla czego? Czemu to nie ja…
– spokojnie, dziecko, juz dobrze. – Ktoś ocierał mi twarz kawałkiem delikatnej tkaniny. Spojrzałam na tego kogoś i zdusiłam szloch. To była Vokarahe, przygladająca mi się z troską.
– Spokojnie. – Pogładziła mnie uspokajająco po policzku, a ja przełknęłam łzy, czując bolesny ucisk w gardle.
– N… Nic mi nie jest – wydusiłam, czujac jak powoli ogarnia mnie wstyd. Ale dałaś się ponieść emocjom, nie ma co.
– Masz, weź to. – Pzdrowicielka podała mi szklankę wody i jakaś nieiwelką tabletkę. – To tylko lekarstwo uspokajające. Nie martw się, jest bezpieczne dla jedi.
– Dziękuję. – Posłusznie wziełam od niej szklankę. Byłam już prawie spokojna, chodź czułam jak ręce lekko mi się trzęsą. Posłusznie połknęłam tabletkę, a następnie pozwoliłam by uzdrowicielka opatuliła mnie troskliwie kołdrą, jakbym była małą dziewczynką.
– Teraz śpij – odezwała się łagodnie. – Za dwie, trzy godziny cie obudzę.
– Dobrze – westchnęłam, czując jak ogarnia mnie spokuj i obojętność. Gdy uzdrowicielka wyszła nie miałam za dużo czasu żeby zastanawiać się nad czym kolwiek. Porozmawiam o tym w odpowiednim czasie z którymś z mistrzów. Po nie zpełna dziesięciu minutach zapadłam w głęboki, spokojny sen.