Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 11

XI

– Co tu dużo mówić, nawaliłem i tyle – oświadczył Wedge, gdy lecieli już spokojnie w nadprzestrzenii.
Luke oderwał wzrok od widocznych za iluminatorem gwiazd, będących w tej chwili tylko rozmazanymi plamami.
– Nie, Wedge – oświadczył cicho. – To ja nawaliłem. Dałem się pokonać i nie obroniłem ani jej, ani nikogo innego. Jaki ze mnie mistrz Jedi?
– Przestań – burknął korelianin. – Sam przecież mówiłeś, ze w dzisiejszych czasach to uczeń musi być silniejszy od mistrza. –
Luke westchnął ciężko. Wedge na moment oderwał wzrok od przyrządów kontrolnych statku, po czym zapatrzył się w twarz przyjaciela. Mimo bez wątpliwie młodego wieku, sprawiała wrażenie, jakby Luke przeżył całe setki lat. Na wymizerowanym obliczu widać było zmęczenie i rezygnację, a w kącikach niebieskich oczu pojawiły się zmarszczki. Nigdzie nie było już śladu tego zawadiackiego, beztroskiego pilota X-winga, który leciał u boku Wedge'a kilka lat temu, by zniszczyć śmiertelnie niebezpieczna gwiazdę śmierci..
Luke nagle wstał, podszedł do modułu z napojami i wyjął ze środka niewielki kartonik soku, którym bez słowa rzucił w Wege'a. Pilot zręcznie złapał lecący ku niemu przedmiot, otworzył róg kartonika zębami i obserwował, jak Luke siada z powrotem w fotelu drugiego pilota, złączywszy razem dłonie spoczywające na kolanach.
– Za ile wyjdziemy z nadprzestrzenii? – Spytał Luke przyjaciela cichym, monotonnym głosem.
– Za około godzinę i kwadrans – odparł Wedge.
– Dobrze się składa. – Luke utkwił swe blado niebieskie oczy w twarzy przyjaciela. – Daj mi godzinkę… No może pół.
– Ale Luke, co ty… – Zaczął Wedge, lecz Luke zamiast odpowiedzieć westchnął tylko ciężko, po czym zamknął oczy, zapadając po chwili w sen i zaczynając głęboko i miarowo oddychać.
– Jasne – mruknął Wedge, obserwując przyjaciela. – Śpij, Luke. Zajmę się całą resztą. I tak już za bardzo wszystkim się martwisz. –
Była noc. W niewielkim pokoiku na poddaszu panowała cisza… Za głęboka cisza. To właśnie ta cisza przebudziła Luke'a, który usiadł gwałtownie na łóżku. Zazwyczaj różne odgłosy życia go uspokajały, nawet praca różnych kuchennych maszyn, pozostawionych na noc przez ciotkę Bereu. Teraz jednak Luke wyczuwał jakiś niepokój, chociaż nie znał jego przyczyny.
Powoli i najciszej jak mógł wstał, narzucając pospiesznie na ramiona pled i otulając się nim. Starając się czynić jak najmniej hałasu wyszedł s pokoju i powoli zaczął schodzić na dół. Na bosaka dotarł do drzwi wejściowych, a po chwili wyszedł w chłodną noc pustyni. Jego małe stopy od razu utonęły w piasku, lecz go to nie zatrzymało. Znał tatooine na tyle, ze wiedział gdzie iść. Jednak tym razem kierował się przeczuciem.
Musiał wyglądać dziwacznie. Samotne, kilkuletnie dziecko, błąkające się w środku nocy po pustyni, otulone tylko pledem, pozbawione jakiej kolwiek broni, stojące twarzą w twarz z bezlitosna przyrodą planety.
Luke dotarł aż na skraj bezpiecznej farmy, z kąt zobaczył stado olbrzymich, pokrytych futrem stworzeń, których dosiadali ludzie, owinięci niczym mumie różnego rodzaju szmatami.
Już, już miał zawrócić i pobiec do domu, gdy z oddali usłyszał męski głos:
– Luke! Niech cię licho, gdzie ty si e włóczysz o tej porze? –
TO był wuj Owen. Podbiegł do Luke'a i chwycił go za ramiona, odwracając w swoją stronę.
– Wujku – odezwał się Luke, wyciągając drobna, dziecięcą dłoń i pokazując kierunek. – Patrz tam. To jeźdźcy Tusken. Idą prosto na nas. –
Owen Lars szybko schwycił bratanka za rękę, po czym pociągnął w stronę domu, by ostrzec swoja rżonę przed zagrożeniem…
Luke otworzył oczy. Przez chwilę wydawało mu się, ze wciąż czuje powiew chłodnego wiatru pustyni i drobinki piasku wpadające do oczu. Rozejrzał się po kabinie i oprzytomniał całkowicie.
– Co się stało? – Spytał Wedge, widząc jego wzrok.
– Miałem dziwny sen – zaczął Luke. – Sen z mojego dzieciństwa na tatooine. Tylko ze… To nie był sen. To stało się kiedyś naprawdę.
– Co masz na myśli? – Spytał Antilles.
– Kiedyś, gdy byłem mały… Pewnej nocy obudziłem się nagle… Wyczuwałem jakieś zagrożenie dookoła. Sam nie wiedziałem z kąt to się wzięło. Teraz już wiem, ze nieświadomie posługiwałem się wtedy mocą. Jak się potem okazało, udało mi się niemal w ostatniej chwili ostrzec ciotkę Berru i wuja Owena przed napadem ludzi pustyni.
– Ok. – Wege w zamyśleniu przygryzł wargę. – Ale co to ma wspólnego z Shayley?
– Nie wiem. – Luke wzruszył ramionami, co sprawiło, ze jego brązowy płaszcz jedi zafalował, nadając jego właścicielowi wrażenie jeszcze drobniejszego niż był
w rzeczywistości. – Obawiam się, ze to coś w rodzaju ostrzeżenia. Coś się stanie. A my musimy temu zapobiec. –

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 10

X

Luke i Ahsoka zebrali wokół siebie kilkoro starszych padawanów. Zaldweie tylko troje. 13-letniego Jasona, Allanę oraz nie zpełna 16-letnią Sarę, która co prawda zdaniem Luke'a nie była obdarzona wielkimi umiejętnościami jedi. Moc nw niej była jednak na tyle nieukierunkowana, iż Luke żywił nadzieję ze z czasem się całkiem przebudzi. Mimo tego pozostali padawani lubili jednak Sarę. Obdarzona była aksamitnym głosem i nie raz w zimne wieczory, lub kiedy ciemność i mrok stawały się bardziej przytłaczające, wszyscy włącznie z Luke'em siadali dookoła niej, słuchając jak śpiewa, przygrywając sobie na harfie. Przynosiło im to spokuj oraz koiło nerwy.
– Ahsoka zostanie tutaj z wami – oświadczył Luke, gdy już wszystkie oczy skierowały się na niego. – Jesteście jej winni bezwzględne posłuszeństwo. Nie wolno wam robic niczego na własna ręke.
– Ale mistrzu – zaprotestowała Arianna. Mimo zprzeciwu postanowiła jednak zostać i uczestniczyć w na razie. – TU chodzi o zycie mojej mistrzyni. Jak mogłabym inaczej udowodnić jej że jestem godna tytułu padawana, niż tym by ją ratować?
– Nie Arianno, to nie działa tak – odezwał się Luke, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu dziewczynki. – Bohaterami nie stajemy się przez to, ze narażamy się nie potrzebnie, ale przede wszystkim przez to, ze potrafimy być posłuszni i robimy wszystko by nikogo nie zawieść.
– Ale ja właśnie nie chcę zawieść mistrzyni Starlightt – zaprotestowałą Arianna. – A jeśli ona już nie żyje?
– A co ci podpowiada serce? – Wtrąciła się nagle łagodnie Sara.
Arianna przymknęła oczy, jakby wsłuchując się w podszepty mocy.
– Ona zyje – odpowiedziała po chwili. – Żyje i jest… Nie złomna. Niczego nikomu nie powie i będzie walczyc do samego końca.
– Widzisz? Tak więc jest jeszcze dla niej szansa – pocieszył ja Luke.
– Co kolwiek by się działo – trąciłą się Ahsoka – możesz być pewna, ze nie pozwolimy twojej mistrzyni zginać. Na razie proszę cie jednak zebyś została tu ze mna. Będę cię potrzebować.
– Ja tym czasem pójdę z… – Luke urwał, bo w słowo wpadła mu Sara:
– Mistrzu, ja mogę z tobą iść. Myślę zę będzie to o wiele mniej ryzykowne niż to, gdyby poszła z toba na przykład Arianna czy Allana…
– Czy ja – dodał milczący do tej pory Jason. – Wybacz że to powiem Sara, ale twoje umiejętności w posługiwaniu się mocą nie stanowią dla imperialnych zadnego zagrożenia. Zwyczajnie nie będziesz się liczyła.
– To właśnie chciałam powiedzieć – przyznała spokojnie dziewczyna, a w jej głosie nie było słychać nawet cienia urazy.
Spojrzała wymownie na Luke'a, który patrzył po kolei na wszystkich, rozwarzajac wszystkie za i przeciw. Tak naprawdę nie chciał narazać nikogo. Najchętniej udałby się sam na desperacką i być może samobójczą misję ratowania Shayley. Ale wiedział ze będzie mu potrzebna pomoc. Gdyby cos mu się stało, nikt inny wtedy nie pomógłby Shayley.
Popatrzył jeszcze raz na Sarę. Czuł drzemiącą w niej gdzieś głęboko bardzo wątłą moc, nie pewna, jakby nie wiedzącą czy się ujawnić czy nie. Sara jednak nie była odbarzona tylko muzycznymi umiejętnościami, które tak bardzo doceniali wniej padawani. Była posłuszna, skora do pomocy i co najważniejsze, była dość dobra w pilotażu, radząc sobie prawie równie dobrze jak Luke. Nikt inny nie potrafił z taka zwrotnością latać nawet zwykłym śmigaczem.
– NO dobrze – odezwał się po chwili. – Tak więc ja i Sara wyruszamy odbic Shayley z rąk imperialnych, a wy zostańcie tu z Ahsoka i czekajcie na wieści.
– W razie gdybyście potrzebowali wsparcia daj znać – odezwałą się poważnie Ahsoka. – Mam dość siedzenia w ukryciu. Jeśli tylko będę w stanie, pomogę.
– Doceniam to – odpowiedział Luke, kiwnąwszy Ahsoce z szacunkiem głową.
– Mistrzu? – Zapytałą Arianna, lecz nagle podbiegła do Sary i mocno się do niej przytuliła. Zaskoczona dziewczyna nachyliła się nieco i objęła ramionami plecy Arianny.
– Wróccie oboje cali – poprosiła dziewczynka szeptem. – Razem z misrzynia Starlight.
– Nie martw się o to – pocieszyła ją kojąco Sara, kładząc włosy ziewczynki. – Wrócimy. Razem z mistrzynią Starlightt.
– I nie daj zkrzywdzic mistrza Luke'a – przypomniała jej jeszcze Arianna.
Sara uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Wiesz jakie są moje umiejętności – odpowiedziała. – Jesteś młodsza ode mnie, a władasz mocą o wiele sprawniej niż ja. Jednak możesz być pewna, że jeśli będzie trzeba oddam za mistrza Skywalkera zycie. –
Po tych słowach pocałowała Arianne w policzek i wyprostowała się, a wyrażnie uspokojona dziewczynka stanęła u boku Ahsoki.
Nagle z oddali dobiegł ich pospieszny, gorączkowy krzyk:
– Luke, Luke zaczekaj! –
Wedge biegł ku nim z prętkością niemalże swiatła. Zatrzymał się zdyszany, utkwiwszy oczy w Luke'u.
– Mogę… Mogę się wtrącić? – Zpytał, uspokajając po chwili oddech.
– O co chodzi Wedge? – Zpytał Luke.
– Chciałbym lecieć z tobą – wyrzucił z siebie pilot na wydechu, jakby bał się ze ktoś mu przerwie zanim dokończy zdanie. – Wiem ze lecisz szukać SHayley. Chciałbym lecieć z toba. Jestem jej to winien. Sama przecież uratowała mi życie swego czasu, narażając własne.
– Ale Wedge… – Zaczął Luke, lecz w korelianinie w tej chwili puściły emocje:
– Przestań Luke! Wiem ze powinienem się do ciebie zwracać z szacunkiem, bo jesteś mistrzem jedi i tak dalej. Ale jesteś też moim kumplem. Lataliśmy razem w eskadrze łotrów, walczyliśmy ramię w ramie przeciwko pierwszej i drugiej gwieździe smierci, w bitwie o hoth… Ratowaliśmy sobie życie. Czy to ci, do wszystkich sługusów Ksendora nie wystarczy? Nie będziesz narażał nikogo ze swoich padawanów, co to to nie. Ja jestem tylko zwykłym pilotem. Mocy jest we mnie tyle co w myśliwcu, którym tu przylecieliśmy. Będę się jeszcze mniej liczył, a gdyby coś się stało… Tak czy inaczej wyciągnę was z tego bagna. –
Przerwał na moment, oddychając szybko. Luke wyczuwał w nim burzę różnorodnych emocji. Usiłował sięgnąć myslą do jego umysłu by go uspokoić, ale w ostatniej chwili odpuścił.
– Luke – Odezwał się po chwili Wedge już ciszej i spokojniej, ale w jego głosie przebrzmiewała niemal błagalna prosba. – Zabierz mnie ze sobą. Jeśli tego nie zrobisz i tak polecę za tobą, będę twoim ogonem i jedyne co będziesz mógł zrobić by mnie powstrzymać, to zestrzelenie mojego statku. A załozę się o wszystkie kredyty galaktyki ze tego nie chcesz. –
Luke spojrzał na przyjaciela zrezygnowany.
– Wedge, ale ja nawet nie wiem gdzie ona jest – odezwał się cicho, lecz korelianin tylko prychnął pogardliwie.
– Tere fere, gadaj sobie – burknął. – W takim razie tym bardziej potrzebujesz czyjejś pomocy.
– Uważam – wtrąciła się nagle stojaca z boku Ahsoka – że Wedge ma chyba trochę racji.
– Mistrzu… – Sara spojrzała na Luke'a. – Zrobisz co zechcesz, ja się dostosuję. Mogę zostać z mistrzynią Tano…
– No no, przestań się wygłupiać z tą mistrzynią – przerwała AHsoka.
– Przepraszam. Mogę zostać z… AHsoka, ale mogę też lecieć z toba – dokończyła po chwili nieco zmieszana Sara.
– Nie zatrzymasz go – rzuciłą cicho Ahsoka, wskazując nieznacznie na Wedge'a i rzucając Luke'owi spojrzenie mówiące: – bardzo mu na tym zależy.
– NO dobrze. – Luke westchnął ciężko. – W takim razie przygotuj statek do drogi, Wedge. Lecisz ze mną.
– Ten statek którym przylecięłismy ma się rozumieć? – Ulga w głosie Wedge'a była niemalże namacalna.
Luke pokiwał bez słowa głową.
– Luke. – Ahsoka podeszła i na krutka chwilę położyłą mu rękę na ramieniu. – Wsłuchaj się w moc, w swoje uczucia do Shayley. Zobaczysz ze one cię do niej zapowadzą, bez komputera nawigacyjnego. A ty zaprowadzisz do niej Wedge'a.
– Mam wrażenie zę wystawiam go na wielkie niebezpieczeństwo – odpowiedział cicho Luke. – Że wciągam go w pułapkę.
– Nie myśl tak. – Głos Ahsoki stał się miękki. – Nawet gdybyś kazał mu zostać, on i tak by poleciał. Nie zatrzymałbyś go. –
Uśmiechnęła się zagadkowo.
– Niech moc będzie z wami. – Z tymi słowami odwróciła się, machnęła ręką na Sarę, Jasona, Allane i Ariannę, poczym zniknęła, zostawiając Luke'a z wątpliwościami i nadzieją jednocześnie.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 9

IX

Shayley otworzyła oczy, usiłując wyczuć przy użyciu mocy dzie się znajduje. Przez ułamek sekundy nawiedziła ją myśl że przeżywa Deja Vu. Już raz była w podobnej celi. Już raz czyła się taka bezsilna… Rozejrzała się odruchowo w poszukiwaniu Leii, lecz brak księżniczki uzmysłowił ją, z to w cale nie jest Deja Vu. To dzieje się naprawdę.
– Znowu to samo – Pomyslała, usiłując skupic całą swoja wolę na tym by się uspokoić. – Mam tylko nadzieje, ze Luke'owi ani komu kolwiek innemu nie stała ię krzywda, zę ten drań ich nie pozabijał… –
Strach ponownie ścisnął ją za gardło. Zaczęła powoli i miarowo oddychać by się uspooić. Zamknęła ponownie ozy, wsłuchując się w ciszę, gdy nagle uczuła znajome drżenie mocy i zrozumiała, ze zaczyna nawiedzać ją wizja…
Znajdowała się w dziko wygladajacej dżungli. Wszędzie było widać pełno nieznanej jej, bujner zoślinności, oraz przemykających między nimi najróżniejszych stworzeń, roślinożernych bądź nie. Jedynym dowodem zamieszkania tej dzikiej okolicy były wznoszące się gdzie niegdzie proste, małe domki. Moc wiodła ją ku jednemu z nich, przy którym za wysokim drzewem chowało się jakieś dziecko. Mała dziewczynka, nie mogąca mieć więcej niż sześć lat.
– Wynoś się – dało się słyszeć krzyk jakiejś kobiety. – Wynoś się i nie pokazuj się więcej na oczy. Jesteś przekleta słyszysz? Nie potrzebujemy w naszej rodzinie dziwaka! –
Z domku wybiegła jakaś kobieta. Gdyby nie zagniewana, pełna złości twarz, byłaby niemalże odbiciem samej Shayley. Jednak jej oczy były o wiele zimniejsze, a rysy twarzy o wiele bardziej ostre. Widząc ową kobietę dziewczynka za drzewem skuliła się ze strachu. Najwyraźniej dobrze wiedziała co ją czeka.
– Mamo? – Odezwała się piskliwym, nie pewnym głosikiem.
– Nie! Jestem! Twoją! Matką! – Odkrzykneła kobieta, a w jej pełnych złosci oczach zapaliły się groźne błyski. – Nie mam córki rozumiesz. Odejdź mi z tąd natychmiast i nie wracaj. Może twoje dziwaczne, czarodziejskie sztuczki ci pomogą przetrwać, a jeśli nie to zdechnij! Jesteś wyrzutkiem. –
Przyskoczyła do dziewczynki chcąc uderzyć ją w twarz. Ta pisnęła i odruchowo uniosła rękę, najwidoczniej by się tylko zasłonić. Z końców jej palców wystrzeliło słabiutkie światło, a przerarzona mała cofnęła rękę.
Kobieta tym czasem odskoczyła, nie mniej przestraszona niż jej córka.
– Zjeżdżaj z tąd – warknęła. – Jesteś taka sama! Dokładnie taka sama jak on! –
Shayley nie wiedziała kim jest uw on. Dziewczynka też najwidoczniej nie czekała na odpowiedź. Jednym susem wyskoczyła zza drzewa i pobiegła przez gąszcze splątanej roślinności, płacząc głosno i wyrzucając w ten sposób cały swój strach i poczucie krzywdy.
Obraz zaczął zanikać, rozmazywać się. Dźwięki zaczęły być coraz bardziej oddalone. Mimo to Shayley nadal słyszała odległy płacz dziecka, po którym usłyszała znajomy, kojący głos:
– Nie płacz, wszystko będzie dobrze…
– Luke? – Wymówiła jego imie na głos, otwierając oczy i będąc pewna, ze jej były mistrz stoi tuż obok. Rozejrzała się, uswiadamiajac sobie że sama płacze. Była nadal sama w ciemności i ciszy.
– CO to było? – Zadała sobie w myślach pytanie. Jeszcze nigdy nie czuła się tak rozbita. – Co to miało znaczyc? –
Zamrugała powiekami, by powstrzymać nową falę łez. Ponownie zamknęła oczy, używając techniki uspakajania nerwów jedi by dojsć do siebie. Była zmuszona próbować aż trzy razy, zanim udało jej się odzyskać emocjonalną równowagę.
Gdy w końcu jej się to udało usiłowała wybiec mocą nieco dalej. Pozwoliła mocy przez siebie przepłynąć, łagodząc w ten sposób strach i zwątpienie. Pomyslała, że co kolwiek by się działo nie podda się, nie wyda nikogo w ręce imperialnych. Martwiła się tylko co będzie z Arianną. Jeśli zginie, kto dokończy jej szkolenie? Jedyna nadzieja pozostawała w Luke'u.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 8

VIII

Darth Carlus był z siebie wyjątkowo zadowolony. Udało mu się dokonać tego, czego chciał dokonać. Pochwycić młodą jedi, na którą od prawie dwóch lat polowało niemal całe imperium. Skywalker był głupcem, wierząc w swojej naiwności, że uda mu się ochronić swoją padawankę przed wszystkim. Nie udało mu się.
Tak rozmyślając, Carlus szedł właśnie dać raport samemu Vaderowi. Niepokoiła go jeszcze jedna rzecz, o której musiał lordowi jak najszybciej powiedzieć.
– Wejdź, Carlusie – rozległ się dudniący bas Vadera, gdy tylko wyczuł nadejźcie swojego podwładnego. Tak mu się tylko wydaje – przemknęła carlusowi przez myśl. Mysli ze jestem jego podwładnym. Tak naprawdę ne służę nikomu oprócz siebie. Jeśli trzeba będzie, zabije tego słabeusza, zerwę mu z twarzy tą jego maskę i roztrzaskam na tysiąc kawałków. –
Ukrył jednak te myśli i przeszedł przez prób osobistej kwatery Vadera.
– Lordzie – odezwał się, stając i zakłądajac ręce na piersiach. – Zadanie wykonane. Uprowadziłem padawankę Skywalkera. W tej chwili znajduje się na najniższym poziomie naszego gwiezdnego niszczyciela.
– Doskonale – odpowiedział Vader. – Cos jeszcze?
– Skywalker szkoli nowych jedi – ciągnął dalej Carlus. – I zyskał nowego zprzymierzeńca. To Ahsoka Tano.
– Ahsoka Tano… – Vader z namysłem wymówił to imię. – Sądziłem ze umarła dawno temu.
– Nie Lordzie – zprostował Carlus. – Ona zyje.
– Jeśli to prawda co mówisz, to w takim razie stanowi dla nas zagrozenie. Bardzo niewygodne i nie porządane zagrozenie.
– Mam wrócić i ją też pojmać? Albo zabic? – Carlus spojrzał na Vadera z nadzieją. Zabijanie było jego żywiołem. Zwłąszcza zabijanie jedi. A już najbardziej bawili go ci, którzy mu współczuli i wierzyli, ze w jego życiu istnieje jeszcze droga ku światłu.
– Nie. – Głos Vadera był zimny jak stal. – Tano zostaw mnie. Sam się z nią rozprawię. Ty zajmij się padawanka Skywalkera. Masz całkowitą swobodę działania.
– Ale lordzie, czy to nie za trudne zadanie dla ciebie… Zmierzyć się z Tano? – Zapytał Carlus, Vader w tym momencie byłby go zpiorunował spojrzeniem, gdyby nie zakrywajaca jego twarz maska.
– Podwarzasz moje umiejętności i moja silna wolę, Carlusie? – Zapytał lotonem tak lodowatym, ze Carlus cofnał się o krok.
– Nie tylko… To twoja była padawanka…
– TO imię nic dla mnie nie znaczy – przerwał mu sucho Vader. – Nie miałem padawanki rozumiesz? –
Wyciągnął ręke, jakby chciał Carlusa udusic.
– Tak jest lordzie – odparł sith.
– Doskonale – burknął Vader. – A teraz wracaj do swoich zajęć. I nie przyłaź do mnie z jakiego kolwiek głupiego powodu.
– Tak jest – odparł Carlus, poczym wycofał się, a ciężkie drzwi zamknęły się za nim z głośnym hukiem.
Vader tym czasem rozparł się wygdniej w fotelu. Nie mógł głęboko odetcnąć, ponieważ częstotliwosć jego oddechów była sztucznie regulowana. W jego myślach zaczęły się jednak pojawiać jakieś obrazy. Sceny których nie chciał widzieć. On, jeszcze Anakin Skywalker. I towarzysząca mu u jego boku młodziudka, 14-letnia Ahsoka Tano, nie zpełna jeszcze dziecko… Kolejna scena, tym razem on, zakuty w swój czarny pancerz, z na wpół rozwalona maską, pokonany, słaby… Nie, przecież on nigdy nie był słaby. Tak myślała ona. Była padawanka Anakina Skywalkera, dla której on wciąż był Anakinem Skywalkerem. Usłyszał jej głos i zawarty w tym głosie ból, gdy wymówiła jego imię. Nie podniosła ręki z mieczem. Nie zadała ostatecznego ciosu by go unicestwić. Była dokładnie taka sama jak Luke Skywalker. Trwałą tak przy nim przez jakiś czas, dopóki nie zostawiła go i nie odbiegła, nie robiąc nic więcej. Wtedy, właśnie w tamtym momencie, Vader czuł i słyszał jej myśli. Ona się bała. Nie jego, przestała już dawno bać się jego. Bała się patrzenia na niego i na to co mu zrobiła. Bała się powrotu wspomnień. Sprawiało jej ból patrzenie na niego… tak. Przywiazanie. Płaciła wtedy za nie podwójna cene. Dla tego odeszła i zostawiła go samego, dopóki nie znalazła go jedna z patrolujących układ imperialnych jednostek.
On, darth Vader już dawno wyzbył się przywiązania, dla tego było mu łatwiej. O wiele łatwiej. Dla tego teraz nie zawaha się zadać ostatecznego ciosu swojej byłej padawance. Nie zawaha się pchnąć ją swoim mieczem swietlnym w samą pierś i splamić jego klingi jej krwia. Nie zawaha się ani sekundy. I zrobi to. Był tego absolutnie pewien.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 7

VII

Luke leżał na ziemi, przerażony i sparaliżowany. Już dawno nie czuł się tak bezsilny. Jednak zamiast to go przytłaczać, napędzało w nim złość.
– Co ze mnie za mistrz, do diaska – pomyślał sobie w duchu.
– Każdy znajduje się kiedyś w sytuacji, która go przerasta – usłyszał w myślach znużony, cichy głos. – Nawet mistrz… –
Rozchylił powieki. Zobaczył nad sobą jakaś postać, trzymającą ręke na zadanej mu przez miecz nieznajomego ranie.
– Fulcrum – zaczął cicho. – Jednak… Przyleciałaś.
– Nic nie mów! – Ahsoka uciszyłą go stanowczo, a Luke uświadomił sobie nagle, ze to jej głos słyszał przed chwila w odpowiedzi na swoją myślową skargę. Togrutanka odwróciła się, by zobaczyć Shayley, leżącą nieruchomo nieopodal nich, z wyciągniętymi przed siebie rękami, jakby chciała się przed czyms zasłonić i wyrazem bólo na twarzy.
Nieznajomy sith tym czasem pochylił się i podniósł młodą Jedi. Ahsoka nie mogła na to dłużej patrzeć.
– Zaczekaj tu – rzuciła do Luke'a, poczym sama znalazła się przy nieznajomym.
– A koguż my tu mamy – zadrwił. – Radzę ci się w to nie mieszać. Przecież ty nie jesteś jedi. Jesteś wyrzutkiem.
– Mów sobie co chcesz – odparowała Ahsoka. – Moc mnie nie opuściła! –
Niesnajomy posłał w jej stronę kolejna kule energii, podobna do tej, którą ugodził Shayley, lecz słabsza i mniejszą. Ahsoka machnęła mieczem, który przy zetknieciu z tą energią zrobił się nagle przeraźliwie gorący, lecz ona nie zwróciła uwagi na ból.
Jednak ta chwila wystarczyła, by nieznajomy, wciąż z Shayley na rękach jednym skokiem znalazł się nieopodal statku, którym tu przyleciał. Jakby lewitował.
– Nie! – dało się słyszeć nagle przeraźliwy krzyk. – Nie ty durniu! Nie ona!
– Wedge! – Krzyknęła Ahsoka ostrzegawczo, lecz najwidoczniej młody generał jej nie słuchał. Dostrzegła jak podrywa statek i rusza w pogoń za nieznajomym sithem, a w okół niego zbierają się jak roje owadów tie myśliwce, uniemozliwjajac mu kontynuowanie pościgu.
Ahsoka z ciężkim westchnieniem odwróciła się, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu padawanów. Wszyscy ztłoczyli się w grupce, otaczając kółkiem zapłakana Ariannę. Przechodząc obok nich, poklepywała po ramieniu każdego z osobna, chcąc im pokazać ze rozumie ich strach.
– Sama to kiedyś przechodziłam – przebiegło jej przez myśl. – Sama nie raz bałąm się o życie swojego mistrza… –
Dostrzegła Ariannę. Mała patrzyła na nią tak, jakby wiedziała więcej niż powinna. Togrutanka podeszła do niej, kucnęła naprzeciwko i spojrzała małej w oczy.
– Nie martw się – przemówiła najbardziej kojącym i cichym głosem, na jaki było ja stać. – Zrobie wszystko by twoja mistrzyni się odnalazła. Cała i zdrowa. –
Była to prawda. Ahsoka dopiero teraz uświadomiła sobie, ze polubiła Shayley i zaczynała czuć złość na sama siebie, ze nie dała rady jej uratować.
Arianna pokiwała głową w odpowiedzi i spojrzała gdzieś w dal. Ahsoka słyszała jej myśli i wiedziała, co dziewczynka stara się jej przekazać.
– Już idę – odezwała się, poczym wstała i niemal ze pobiegła do Luke'a.
– Wstań, mistrzu Skywalker – odezwała się, nachylając się i chwytając go za rękę. Luke poczuł na swojej dłoni uścisk jej chłodnych palców.
– Mów mi Luke – odezwał się, z jej niewielka pomocą podnosząc się z ziemi. Nie czuł już prawie bólu. Pomógł sobie mocą.
– Dobrze… Luke – odpowiedziała z wachaniem. – Ja jestem Ahsoka. –
Uścisnęłi sobie ręce bez słowa. Następnie Ahsoka wskazała gdzieś w dal.
– Wedge – powiedziała tylko cicho.
Otaczajace korelianina tie-myśliwce oddały do niego ostatni, jakby pożegnalny strzał, po czym wszystkie wsatki, włącznie z tym pilotowanym przez nieznajomego sitha, jakby na komendę skoczyły w nadprzestrzeń.
– Zawracaj – szepnęła Ahsoka, nie zdajac sobie sprawy z tego że powiedziała to na głos. Luke uścisnął jej rękę. Rozumiał Wedge'a, ale rozumiał tez niepokój Ahsoki.
Frachtowiec po chwili zatoczył w powietrzu łuk, a następnie wylądował. Ze srodka wybiegł pędem rozzłoszczony Wedge, klnąc po koreliańsku i wyładowując w ten sposób swoją wściekłość. Luke dawno już nie widział swojego przyjaciela w takim stanie.
– Co ze mnie za idiota – zawołał, podbiegajac do nich. Kurczowo łapał oddech jak po szybkim biegu.
– Wedge, hej Wedge! – Ahsoka wyciągnęła rękę i położyła mu na ramieniu. Czuła ze Wedge aż drży od nagromadzonych w nim emocji. – Posłuchaj. Wściekanie się nic ci nie da. Nie mogłeś nic zrobić rozumiesz?
– To mója wina – odburknął ze złoscią. – Nie powinienem dać im uciec.
– Nie mogłeś nic zrobić – powtórzył słowa Ahsoki Luke. – Teraz musimy zastanowić się co robić. –
Ahsoka zauważyła nagle zbliżających się w ich stronę grupkę padawanów.
– Ja chcę szukać mistrzyni Starlight – odezwała się od razu Arianna, nim jeszcze znalazła się dostatecznie blizko. Już nie płakała. Na jej twarzy Ahsoka dostrzegła jakaś dziwną determinację, która w niewyjaśniony sposób pasowała jej do niej samej.
– Arianno – odezwał się cicho Luke gy podeszli bliżej. – Wiem ze chcesz szukać Shayley, ale sama w pojedynkę nic ie zrobisz. Kim kolwiek był ten sith, udało mu się pokonać mnie, Shayley i Ahsokę. Sama w pojedynkę nie wiele byś zdziałała. –
Arianna spuściła smutno głowę.
– Zostaw – szepnęła cicho Ahsoka w myślach do Luke'a. – Sama z nia porozmawiam. Wydaje mi się, ze się zrozumiemy. –
Luke spojrzał na togrutanke ze zrozumieniem.
– Chodźcie – odezwał się do pozostałych. – Ty zostań Arianno jeszcze na chwilę. Wedge, ty też chodź. –
Wedge'owi opadły bezwładnie ręce. Spojrzał na Luke'a tak, jakby chciał powiedzieć: "dobra stary, już mi wszystko jedno", poczym wszyscy oddalili się, zostawiając same Arianne i Ahsokę, które przez chwilę patrzyły na siebie bez słowa.
W końcu Arianna przerwała milczenie:
– Ty jesteś Ahsoka Tano prawda? Ty jesteś tą, która przed laty walczyła w wojnach klonów? –
Ahsoka zamrugała powiekami, ale usmiechneła się do małej ciepło.
– Z kąd aż tyle wiesz? – Zpytała. – Nie powiedziałam ci jak się nazywam.
– Mistrz Skywalker nazwał cię Ahsoką – odpowiedziałą Arianna takim tonem, jakby to było oczywiste. – Znam tylko jedna AHsoke togrutankę. To ty… –
Ahsoka mimowolnie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Czuła promieniującą od małej silna moc i dopiero teraz zrozumiałą w pełni, dla czego wzbudziłą takie zainteresowanie Shayley i Luke'a. Była niezwykle bystra.
– To ja – odezwała się nadal z uśmiechem, a Arianna przez chwile patrzyła na nia z szeroko otwartymi ustami.
– A więc… Ty możesz uratować mistrzynię Starlight – ztwierdziłą z takim przekonaniem, jakby nawet sama Ahsoka nie była w stanie go podważyć. – Możesz to zrobić, potrafisz. Jesteś niezwyciężona przecież…
– Arianno – odezwałą się cicho AHsoka, a entuzjazm zniknął nagle z twarzy dziewczynki, zastąpiony lekkim zdziwieniem. – Posłuchaj mnie. Oczywiście ze zrobię wszystko by uratować twoja mistrzynię, ale zapamiętaj sobie jedno. Nikt nie jest niezwyciężony. Siła jedi tak naprawdę leży w jego sercu, a nie w wyglądzie. Rozumiesz? –
Arianna pokiwałą niepewnie głową.
– Jeśli jesteś dobra dla innych, jeśli twoim celem jest zapobieganie i przeciwdziałanie złu, niesienie pomocy innym… I jeśli robisz to dobrze, to właśnie daje ci siłę. Moc też jest w jedi, ale ona im tylko pomaga. Nie mogą całkowicie na niej polegać, tak jak robią to sithowie, wynosząc się ponad wszystkich swoja niby potęgą, która tak naprawdę nie jest nawet w połowie taka jak potęga jedi.
– Mówisz trochę jak mistrz Skywalker – zauważyła Arianna. – Czyli jesteś jedi…
– Nie. – Ahsoka westchnęła cicho, a Arianna wyczuła w jej głosie nagły smutek. – Nie jestem już jedi.
– Nie prawda, jesteś – krzyknęła piskliwie. – Dla mnie zawsze nią będziesz. Nie obchodzi mnie to co było kiedyś, to ze rada nie słusznie cię o coś oskarżyła, to zę uciekałaś przed nimi bez jakiej kolwiek szansy obrony… Nie poddałaś się. Więc jesteś Jedi. Nikogo nie skrzywdziłaś nigdy. –
Ahsoka położyła bez słowa rękę na ramieniu Arianny.
– Dziękuję – odezwała się po chwili. – A ty jesteś bardzo mądra. I zostaniesz potężną jedi, może nawet potężniejszą niż ja. Niż kto kolwiek z nas.
– Mistrz Skywalker też tak mówi. – W oczach Arianny zapaliły się nagle jakieś iskierki podekscytowania, jednak szybko zgasły. – Ale mistrzyni… Znaczy…
– Ahsoko – wpadłą jej w słowo togrutanka. – Mów do mnie Ahsoko.
– NO więc… Ahsoko. – Arianna spojrzała na nia niepewnie. – Uratujemy mistrzynie Starlight, prawda?
– Oczywiście. – Ahsoka starała się przelać w to słowo całą swoja pewność i przekonanie. W tym momencie w pełni rozumiała Ariannę.
– Jest taka jak ja – przebiegło jej przez myśl. – Stawia wszystko na jedną kartę. Teoretycznie małe dziecko, które tak naprawdę jest wielkie. I które chce to pokazać innym, żeby nie być przez nich postrzeganą jako plączący się pod nogami smarkacz… Porwie się z mieczem swietlnym na słońce byle tylko to udowodnić… Jak ja.
– Co się stało? – Arianna zauważyła widocznie zmianę na twarzy togrutanki.
– Nic. – Ahsoka wyrwała się z zamyslenia i powróciła do rzeczywistości. – myslę po prostu o tym, kto porwał Shayley i jak ja uwolnić… I zapobiedz najgorszemu. –
Tego ostatniego zdania nie powiedziałą jednak na głos, żeby nie przestraszyć Arianny. Miała cichą nadzieję, zę moc da jej jakaś wskazówkę, pokaże we śnie wizję, albo da jakiś inny sygnał tego ze Shayley nadal zyje.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 6

VI

Zeskakujac z rampy statku a ziemię, Shayley od razu wyczuła co się dzieje. Pospiesznie rozkazała w biegu Wedge'owi, aby wzniósł się w górę i pilnował myśliwców, a sama wraz z Ahsoka rzuciłą się na pomoc.
Dostrzegła padawanów Luke'a, stojących nieruchomo w kręgu i w napięciu obserwujących całą sytuację. Na widok tych przerażonych dzieci ogarnęła ją nagła fala współczucia i lekkiego strachu. Tym bardziej, zę była wśród nich jej padawanka. Tak. Wyczuła Ariannę w mocy tak wyraźnie, jakby dziewczynka stałą tuż obok.
– Zajmi się nimi – rzuciłą w biegu do AHsoki. – Ja pomogę Luke'owi! –
Ahsoka najwidoczniej zrozumiała. Nie miałą tym razem zamiaru nic mówić.
– Padawani! – Krzykneła, biegnąć w ich stronę z szybkoscią pocisku. – Wszyscy tu do mnie! Cofnąć się! –
Shayley dostrzegła, jak zdezoriętowane młodziki słuchają AHsoki bez słowa, myśląc najwidoczniej tylko o tym by być bezpiecznymi. Żadne z nich nie miało w dłoni miecza. Ahsoka najwidoczniej też to zrozumiała, ponieważ stanęła przed wszystkimi, trzymając miecz w pogotowiu i osłaniając padawanów niczym zywa tarcza.
– Hej! – Krzyknęłą Shayley, podbiegajac do walczących. Wyczuła leciutki impuls w mocy, jakby Luke szepnął jej cicho: "nie", ale zignorowała to. Nadal czułą się zwiazana z Luke'em i nie raz zdarzyło jej się powiedzieć do niego jeszcze mistrzu. Łącząca ich więź nie pękła i Shayley nie miała zamiaru skazać swojego byłego mistrza na poćwiartowanie przez jakąś kreaturę.
– Kim ty jesteś? – Zpytała, podchodząc do nieznajomego i stajac między nim a Luke'em.
– A nie mówiłem? – Odpowiedział nieznajomy, zwracając się jednak do Luke'a. – Nie mówiłem zę sama do mnie przyjdzie?
– Zadałam ci pytanie – odezwałą się ponownie Shayley, nie czując już ani trochę strachu.
– Ah tak. – Nieznajomy w tym momencie przestał całkowiecie zwracać uwagę na Luke'a. – Faktycznie, chyba zadałaś. Brzmiało, oile sobie dobrze przypominam: kim jesteś. Otuż, moja droga, jestem… Twoim przyszłym mistrzem.
– Mistrzem – prychnęła Shayley. – Ja już miałam mistrza. I nie będę mieć następnego. Nie kogoś takiego jak ty!
– Czyżby? – Nieznajomy nagle zamachnął się mieczem. Shayley w ostatniej chwili to przewidziała… O ułamek sekundy za póśno. Gdyby miecz miał jedno ostrze, mogłaby go bez przeszkód uniknąć, ale owa broń miałą aż pięć ostrzy.
Jej klinga rozminęła się z bronią przeciwnika i hybiła. W sekundę później młoda jedi byłaby już martwa. Byłaby, gdyby nie Luke, który błyskawicznie pojawił się między nimi. Shayley nie miałą nawet czasu by go odepchnąć. Klinga przeciwnika dosięgła go, raniąc go lecz go nie zabijając.
Shayley poczuła nagłe ukłucie strachu, gdy zobaczyła jak jej były mistrz pada na kolana. Chciała do niego podbiedz, lecz on dał jej wyraźnie znak, by zamiast jego ratowała siebie.
– Ahsoko – zawołałą w myślach Shayley, w nadzieji że togrutanka usłyszy jej krzyk w mocy. – Chodź tu i pomuż… –
Dostrzegła kątem oka twarz AHsoki, na której pojawiło się nagłe zrozumienie, a następnie przestałą ja widzieć. Musiała skoncentrować się na nieznajomym, dla którego teraz przestało mieć znaczenie wszystko inne oprócz niej.
– Sama widzisz – odezwał się, w swojej pewności nawet nie ogladajac się za siebie. -Was Jedi jest bardzo łatwo pokonać. Gubi was wasza naiwność.
– Za to Sithów gubi nadmierna pewność siebie i bufonowatość – odparowałą Shayley i sama wyrwałą się z mieczem do przodu. Zamierzała zniszczyć broń, która zkrzywdziła jej mistrza, broń która została zplamiona jego krwia i zapewne krwia wielu innych jedi.
W pewnym momencie poczuła, zę jej miecz robi się najpierw bardzo gorący, a następnie coraz chłodniejszy. Mimo to zacisnęła na nim palce jeszcze mocniej. Trzymałą go mocno do puki mogła, do puti lodowaty chłód samoistnie nie zmusił jej palców do rozwarcia się i wypuszczenia broni…
W następnej chwili poczuła przeraźliwy ból. Upadając dostrzegła przed swoimi oczami twarze Luke'a, Arianny, Ahsoki i wedge'a… Czy to była wizja, czy zwyczajnie umierała?
– Zostawiłem sobie to na sam koniec – usłyszała jakby z oddali głos nieznajomego. – Aż do momentu w którym cię złapię. –
Kula paraliżującej, bolesnej energii dosięgła ja w końcu, pozbawiając ja świadomości…

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 5

V

Luke Skywalker stał w ogromnej sali ćwiczeń, otoczony przez gromadkę młodzików, których zdołał oszukać w ciagu ostatniego roku. Wydawało mu się, jakby ten rok minął jak jeden dzień. Jednocześnie cieszył się ze wciąz zyje, ze ma okazję przekazac dalej swoją wiedzę, poprowadzić innych ścieżką jasnej strony. Nie zpełna kilka miesięcy temu po raz ostatni widział Shayley, która od czasu do czasu informowała go jednak o swoich postępach, w zamian za co on informował ją o postępach Arianny, która była niezwykle pojętna, a którą Shayley powierzyła tym czasowo opiece Luke'a.
Luke wysłał Shayley i generała Antillesa na misję, w której Arianna nie mogła jeszcze brać udziału..
Młody mistrz jedi jeszcze raz spojrzał na swoich padawanów, mozna by rzec małe dzieci, które jeszcze nie są dotknięte skazą, którą został dotknięty on sam. Zkazą przywiązania i miłosci. Stał przed tymi kilgorma dziećmi, ucząc ich podstaw. Mineło nie wiele czasu nim znalazł ostatnie z nich, a musiał zacząć nauki od samego początku, żeby wszyscy mięli ruwny poziom.
– Pamiętajcie – tłumaczył spokojnie i cierpliwie. – Jedi wykorzystuje moc tylko do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– A co jeśli zostanie zprowokowany? – Zapytał jeden z młodzików, siedmio-letni Jaime, którego blada buzia zarumieniła się z przejecia.
– Musi robić wszystko aby nie dać się zprowokować – odparł Luke. – A jeśli już tak się stanie, musi za wszelką cenę z tym walczyć. No dobrze, ale teraz przejdźmy do rzeczy. W walce liczy się szybkośc i zaskoczenie przeciwnika. Przyjmujecie pozycję wyjźciową, taką jak ja teraz, patrzcie. Lekki rozkrok, miecz przy prawym ramieniu. –
Po tych słowach zademonstrował jak powinni to zrobic, a padawani jak na komendę poszli w jego ślady.
– Bardzo dobrze – pochwalił ich Luke. – Jeśli chcecie wyprowadzić kontratak robicie tak. Stojac tak jak stoicie wyprowadzacie kolisty ruch mieczem na prawe ramię przeciwnika, potem na lewe, następnie na prawą noge i analogicznie na lewą. I powrót do pozycji wyjźciowej. To jedna z janprostrzych rzeczy. Niech teraz któreś z was mi pokaże jak to zrobic. –
Podniosła rękę jedna ze starszych padawanów. Czternasto-letnia Allana.
– Pozycja wyjźciowa, miecz przy prawym ramieniu – wyrecytowała, wykonując odrazu to co mówi. – Wyprowadzenie ataku na prawe ramie, lewe, potem na lewą nogę… Przepraszam, mistrzu. Na prawą nogę, potem na lewą i powrót do pozycji wyjźciowej.
– Dokładnie tak – pochwalił ją Luke. – Cieszę się ze zauważyłaś swój błąd i go poprawiłaś. Lepiej że stało się to tteraz niz przy prawdziwej walce. To co pokazała Allana jest atakiem z zaskoczenia. Przeciwnik nie jest w stanie przewidzieć co zrobicie w danej chwili. –
Nagle zamilkł, wyczurajac jakiś niewyraźny impuls, drżenie mocy. Wyczuł zaniepokojenie padawanów, zobaczył ich nerwowe ruchy.
– Mistrzu? – Zapytała z lekkim przestrachem Allana, na próżno usiłujac zamaskować emocje.
Nim Luke jednak zdąłał odpowiedzieć do sali pędem wbiegła Arianna. Wyglądała na smiertelnie przerarzona. Luke'owi wystarczyło tylko jedne spojrzenie na jej twarz, zęby zrozumieć ze doznała wizji. Ta niezpełna 11 letnia dziewczynka miałą niezwykły dar, potrafiła wiedzieć, co dzieje się bardzo daleko od niej, a czasami nawet potrafiła przewidywać co dopiero sie stanie.
– Mistrzu – krzykneła piskliwie. – Lecą! Lecą tu! –
Luke nie dopytywał. W tępie błyzkawicznym odwrócił się, dobywając swój prawdziwy, juz nie treningowy miecz i niemalże wyleciał z sali. Padawani otoczyli kółkiem Ariannę. Mimo ze była młodsza od niektórych szanowali ja.
– Co się dzieje? – Allana złapała ja za ramię.
– Mistrz Skywalker – wydusiłą z siebie Arianna. – Moja mistrzyni… Są w niebezpieczeństwie. Lecą po nich.
– Po nich? – Allana otworzyła szeroko oczy. – Przecież mistrzyni Starlightt tu nie ma.
– Nie, ale za niedługo tu będzie – odpawła Arianna. – Widziałam ją w wizji. Nie mogłam jej ostrzedz…
– To by i tak nic nie dało – ztwierdziła Allana. – Mistrzyni Starlightt jest uparta. NIe potrafiłaby siedzieć bezczynnie wiedząc, zę tobie albo mistrzowi Skywalkerowi grozi niebezpieczeństwo.
– Ej! – Zawołał nagle jeden z padawanów o imieniu Jason. – Wy dwie, chodźcie zobaczyc!
– Chodź. – Allana pociagnęła za ręke Ariannę, która powoli przestawała już panować nad emocjami. Starsza padawanka czuła jak młodsza drży.
– NIe ulegaj panice – szepnęła do niej. – Poradzimy sobie. Jesteś silna słyszysz? Pomozesz nam. –
Arianna pokiwałą tylko głową, po czym pozwoliła Allanie wyprowadzic się na zewnatrz.
– Chyba nie wiele będziemy mogli pomuc – zauważyła cicho Allana. – Przecież nikt z nas nie zkonstruował nawet jeszcze swojego miecza. Nie mamy jeszcze takich umiejetności. NIe pomozemy istrzowi Skywalkerowi… –
Pozostali uczniowie najwidoczniej myslęli podobnie. Wszyscy stali w kręgu, zdezoriętowani i przerarzeni. Zpogladali wyczekujaco to na Luke'a, to na Ariannę i Allanę, które nie odstępowały się nawet na krok. Allana postanowiła wziąć młodszą padawanke pod swoja opiekę i nie dać jej zginać.
Tym czasem szybko rosnacy w górze punkcik okazał się tie-mysliwcem, który ostro zniżł lot i wylądował. Ze środka wysypał się niewielki oddział szturmowców, którymi dowodził ktos, na kogo widok cerce Luke'a oraz wszystkich padawanów zamarło.
Był to wysoki mężczyzna o ogożałej, bezlitosnej twarzy. Oczy miał niebiezkie. Luke'owi nawet przypominały oczy Shayley, jednak w przeciwieństwie do jego byłej padawanki, w tych oczach czaiło się czyste, zwielokrotnione zło.
Obcy uniósł rękę zatrzymujac szturmowców.
– Czego tu chcecie? – Mocny, pewny głos Luke'a przerwał ciszę, która zaległo w chwili pojawienia się obcych. Słysząc ten głos w Ariannie zrodziła się jakaś nadzieja.
– Mistrz Skywalker nam omoze – szepnęła cicho do Allany, a ta pokiwała niepewnie głową.
– Mistrzu Skywalker. – Nieznajomy postąpił pare kroków w przód. Miał głęboki, przerarzający głos. Mówił wolno, tak jakby chciał by każde jego słowo było jasno zrozumiałe.
– W końcu cię odnalazłem – odezwał się ponownie, a Arianna słysząc ten głos mocniej ścisnęła Allanę za ramię. – Twoja naiwność i pewnosć siebie sprawiła, ze nawet dobrze się nie ukryłeś. Myślałeś ze tego nie wyczujemy?
– Kim jesteś? – W głosie Luke'a brzmiał spokuj.
– Czy to ważne? – Niesnajom przestąpił z nogi na nogę. – Jestem tym, kim ty nigdy nie będziesz, bo zbyt się boisz. –
Odpiął od pasa miecz świetlnt i uaktywnił go. Miecz miał pięć ostrzy. Jedno gługie na samym przedzie, cztery kolejne umieszczone były po wszystkich bokach rękojeści. Były krudsze od mecierzystego, ale Luke wiedział, ze dysponujac taką bronią, ejgo rozmówca jest zabójczo skuteczny. Wszystkie ostrza płonęły krwistą czerwienia.
– Dzie jest twoja była padawanka co? – Nieznajomy przemówił, na krutka chwilę przybliżając broń do twarzy Luke;a, tak by tamten wyraźnie wiedział z kim ma doczynienia.
– Będziesz musiał mnie zabić, bo mimo twoich wszelkich starań nie dowiesz się tego – odpowiedział Luke i również uaktywnil swój miecz.
Jego odpowiedź najwidoczniej rozwścieczyła nieznajomego, bo rzucił się do ataku tak nagle i agresywnie, że tylko przeczucie w mocy pozwoliło Luke'owi w porę zareagować.
Arianna przyglądałą się walce z szeroko otwartymi oczami. Gdyby teraz doznała wizji, mogłaby w porę ostrzedz mistrza Skywalkera. Jak na złość, wizja jednak nie nadchodziła.
– Patrz! – Allana wskazała ręką w górę.
Arianna spojrzała w tamtą stronę i zobaczyłą szybko poruszający się po niebie punkcik. Czuwajace w górze tie myśliwce także go spostrzegły i prawie natychmiast podjęły ostrzał.
– Mistrzyni Starlightt – szepnęła Arianna ze zgrozą. – Allano, nie wyczuwasz jej?
– Wyczuwam – odpowiedziała szeptem Allana.
Nieznajomy Sith, nadal kontynuując walkę z Luke'em zauważył zamieszanie w górze. Wciąż nie przerywając agresywnej ofensywy, wolną ręką wydobył z kieszenii komunikator.
– Wstrzymać ogień – rozkazał, a myśliwce natychmiast przerwały ostrzał. Najwidoczniej słowa tego dziwnego sitha były dla nich niepodważalne. – Pozwólcie im wyladować! –
Zadał jeszcze jeden, w jego mniemaniu ostateczny cios Luke'owi, który jednak z trudem go odparował, a następnie oboje jakby zapomnięli o walce. Zapatrzyli się w górę, gdzie właśnie obniżał swój lot niewielki wahadłowiec, łagodnie schodząc do ladowania. Luke z ulgą zauważył, ze pola ochronne statku wytrzymały ostrzał.
– Widzisz, Skywalker? – Zapytał nieznajomy z mściwą satysfakcja w głosie. – Dobrze wiedziałem gdzie przylecieć. Mój sprzymierzeniec sam do mnie przyszedł. –
Arianna poczuła, jak na te słowa zastyga w niej krew. Czyli ten nieznajomy w cale nie chce zabić mistrza Skywalkera?
– Nigdy nie dostaniesz tego po co tu przyleciałeś – odpowiedział Luke spokojnym głosem, ale Arianna wyczuła lekkie drgnięcie mocy, jakby z trudem panował nad emocjami.
– To się okarze – odrzek nieznajomy i ponownie podjął walke, atakując tym razem jeszcze bardziej agresywnie.
Wahadłowiec tym czasem dążył już wyladować. Rampa opadła z sykiem, a z wnętrza frachtowce wypadły dwie istoty. Arianna poczuła jak drgnęło jej serce na widok jej mistrzynii, która teraz w tępie błyskawicznym biegła na pomoc Luke'owi. Za nią podążała inna istota. Starsza, o opadających jej na ramiona trzech głowoogonach. Z początku Arianna pomyślała ze to twilekanka, lecz po chwili przypomniała sobie z obrazków w książkach, ze twilekowie mają dłuższe głowoogony. Nie zastanawiała się jednak długo nad zklasyfikowaniem rasy tej istoty. Czuła niesamowity przypływ ulgi, ze być może są uratowani.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 4

IV

– Wedge, jak sytuacja? – Spytała Shayley Antillesa po kilku minutach lotu.
– Czysto – odpowiedział korelianin. – ALe AHsoka miała rację. Wyli tu imperialni.
– A nie mówiłam? – Dobiegł ich z tyłu cichy głos AHsoki, która właśnie pojawiła się w sterowni. Potrafiła się skradać naprawdę cicho.
– AHsoko, mozemy porozmawiać? – Spytałą Shayley. Togrutanka westchneła ciężko.
– Jestem wam to winna, zkoro mamy byc zprzymierzeńcami – odpowiedziała.
Shayley usiadła na fotelu drugiego pilota, a Ahsoka stała cały czas, zaplótłwszy ręce z tyłu.
– Jak wiecie, 27 lat temu odeszłam z zakonu. Od tamtej pory… Działałam na własna rękę. Polowałam na sithów, takich jak darth maul. Kojarzycie go prawda? –
Shayley pokiwała głową, natomiast Wesge na moment przeniósł oczy na AHsoke:
– Słyszałem to i owo.
– Właśnie – odparłą AHsoka. – Jak wiecie, nie udało mi się wszystkich zniszczyc. Kilka razy walczyłam z Vaderem, ale… –
To był pierwszy moment, gdy na chwile przesała nad soba panować. Odetchnęła głęboko i ciągnęła dalej:
– Nie udało mi się. Zgubiła mnie… Litość. Nie byłam w stanie zabic…
– Swojego dawnego mistrza – wpadła jej w słowo Shayley. – Wiem, miałam to samo rok temu. Ahsoko, leżał u moich stóp, pokonany i bezbronny, a ja trzymałam dwa zkrzyrzowane miecze przy jego gardle, bedąc wtedy pewna ze zabił mojego mistrza. Nazwałam go wtedy Anakinem…
– ANakin. – Ahsoka zamknęła na chwilę oczy, wymawiając to imię z wyraźną nostalgia i goryczą. – Dawno nie słyszałam tego imienia. Czy Luke Skywalker… Czy on…
– To jego syn – wyjaśniła Shayley. – On i Padme AMidala… –
Ahsoka wzdrygneła się słysząc to nazwisko.
– Byli małżeństwem. Anakin… Znaczy Vader dał się zwieźć ciemnej stronie w przekonaniu ze chroni Padme. Stało się całkiem na odwrót. Padme urodziła bliznięta,, które zpłodził ANakin i zmarła. A Luke i Leia zostali rozdzieleni by imperium ich nie odnalazło. Leia została córką senatora baila Organy…
– Który swego czasu wiele mi pomógł – wpadła jej w słowo Ahsoka. Wydawało się, ze to co mówię obie składa się w jedną całość.
– ALe wyjaśnij mi jedną rzecz – odezwała się nagle Shayley. – Dla czego twój miecz swietlny…
– Jest biały?
– Czytasz mi w myślach? – Shayley zmierzyła Ahsokę podejżliwym spojrzeniem.
– Nie. Po prostu wiem o co zapytasz. – Usta togrutanki po raz pierwszy wygięły się w uśmiechu. – Zanim ja ci odpowiem, to ty odpowiedz mi na pytanie, dla czego miecze sithów są czerwone?
– Ale mnie sprawdza – przebiegło Shayley przez mysl, jednak po chwili zkoncentrowała się na pytaniu.
– Krew? – ZPytała nie pewnie. – Moje pierwsze zkojarzenie. Sithowie zabijają…
– Krew. – Ahsoka podchwyciła to słowo. – Masz rację. Te miecze, a w zasadzie zawarte w nich kryształy kyber są jakby… Okaleczone, przez to ze są przesycone ciemnością, którą posługują się Sithowie. Z tąd ta czerwień. Przy użyciu odpowiednich technik medytacyjnych można je jednak oczyscić. Ale wtedy juz nie odzyskują swojego dawnego koloru. Nigdy go nie odzyskają. Są po prostu białe.
– I ty potrafisz coś takiego zrobić? – Spytała Shayley, a AHsoka przytaknęła w milczeniu.
– Nauczysz mnie tego? – Shayley trochę bała się zadać to pytanie. Nie wiedziała z kond Ahsoka posiada taka wiedzę i czy jest gotowa się z kim kolwiek nią dzielic.
– Moze… – Odpowiedziała wymijajaco. – Jeśli wszyscy przeżyjemy tą wojnę… Moze cie nauczę.
– Zaczekajcie chwilę – odezwała sie nagle Shayley. – Dam znać tylko mistrzowi Skywalkerowi ze cię znaleźliśmy i ze jesteś bezpieczna, Ahsoko.
– Bezpieczna – roześmiałą się z sarkazmem togrutanka. – Ja nigdy nie byłam bezpieczna.
– Jak każdy z nas – wtrącił się Wedge, a Shayley wstała i zniknęła po chwili na tyłach statku.
– Hej, co się tak patrzysz? – Ahsoka stanęła za młodym korelianinem i klepnęła go lekko w ramię. – Ona za raz wróci
– Co ty powiedziałaś? Nie patrzyłem się – odpowiedział wedge.
– Przestawiłeś tryb na autopilot – zauważyła togrutanka. – Patrzyłes się w tamtą stronę. –
Westchnęła cicho i opadła na to samo miejsce, gdzie jeszcze przed chwila siedziała Shayley.
– WYdaje mi się, ze ja się też czegoś od was chyba nauczę – zauważyła cicho, a gdy młody pilot spojrzał na nia zdziwiony odpowiedziała, przykrzywiajac lekko głowę:
– Nauczę się od was, co to znaczy miłość. –
Odwróciła wzrok by ukryć uśmiech na widok rumieńca na policzkach Wedge'a, oraz samego faktu, że w ogóle go zauważyła.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 3

III

– No więc jak to było z toba? – Zagadnęła SHayley Ahsokę, gdy szły przez oblodzoną pustynie Hoth. Wedge podążał za nimi niczym strażnik z naładowanym i gotowym do strzału blasterem.
– Ze mna… Od którego miejsca mam zacząć? – Zpytała AHsoka, a Shayley zauważyła, ze togrutanka ma jednak jeszcze poczucie humoru, teraz jednak zaprawione lekkim sarkazmem i jakaś dziwną goryczą.
– Miałaś siedemnaście lat gdy opusciłaś zakon – odezwała się Shayley. – Oskarżona o zbrodnie, których nie popełniłaś…
– A jak ty zachowałabyś się w mojej sytuacji? – Zpytała AHsoka. Młoda jedi zauważyła w zaprawionej w bojach togrutance jeszcze jedną rzecz. NIe wyzbyła się jednak animuszu. NIe stała się wypraną z uczuć, myslącą tylko o sobie istotą.
– No dobrze AHsoko – odezwała się, by nieco ostudzic jej temperament. – Wiem, domyslam się co czułaś. Przejrzałam archiwalne raporty z wojen klonów. Byłaś naprawdę…
– Jaka? – Przerwała jej AHsoka. – Dzielna? Lekkomyslna? Bez wzgędu na to co bys odpowiedziała to jest nie ważne… Shayley, tak?
– Zgadza się – odparłą jedi.
– No dobrze. – Ahsoka westchnęła głęboko. – Opowiem wam wszystko gdy się gdzieś schronimy. CHociaż jeśli chcecie znać moje zdanie, radziłabym jak najszybciej się z tond wynosic, zkoro mamy pomuc gdzie indziej.
– I tak właśnie zrobimy – rozlega się z tyłu głos Wedge'a. Tym razem Shayley musiała powstrzymać gwałtowną i odruchową reakcje Ahsoki, która omało nie przebiłaby młodego generała na wylot mieczem.
– Przepraszam – odezwała się, gdy zoriętowała się o swoim błędzie. – Zbyt długo sie ukrywałam i uciekałam. WIecie, jestem teraz trochę bardziej ostrozna niz byłam.
– Będę pamiętał, ze twoja rasa jest jeszcze bardziej niz bardziej ostrożna – odpowiedział Wedge, a Shayley nie mogąc się powstrzymać wybuchneła smiechem.
– nie wierz w stereotypy – mruknęła AHsoka. – Mówi się, ze togrutanie zawsze spadaja na cztery łapy. To w cale nie prawda. Z tą ostroznością też bierz poprawke. To co o nas piszą to bzdury.
– Lubie ja – przebiegło Shayley przez mysl. – Jest specyficzna, ale da się lubic.
– Lepiej mi powiedzcie gdzie ukryliscie wasz statek. –
Wedge momentalnie zpoważniał. Wysunął się na przód i wskazał ręką, dając do zrozumienia Shayley i Ahsoce by szły za nim.
– Chodźcie. – Ahsoka zniżyłą głos do szeptu. – ALe mówmy trochę ciszej. Najlepiej nie odzywajcie się w cale. Im więcej gadacie, tym wiecej zużywacie energii.
– Ma rację – przyznał Wedge, klepnął Shayley w ramie i wysworował się do przodu na dobre.
Ruszyli wiec w milczeniu. Shayley przyłapywała się na tym, ze od czasu do czasu lustrowała Ahsoke wzrokiem, poruwnujac ja z wizerunkiem z holo zdjecia. To niegdyś robiace po swojemu, uparte i niekiedy nadmiernie wybuchowe dziecko szło teraz obok, sprawiajac wrażenie, jakby straciło połowę tego, co miało w sobie 20 lat temu. Najwiekszy płomień jej charakteru w niewyjaśniony sposób został ztłumiony. Teraz zażył się tylko lekkim ogniem, blaskiem jedi, którą Ahsoka juz nie była. A moze była? Shayley odnosiłą wrażenie, ze mówienie o przeszłosci boli togrutankę. Że wiele w tedy straciła, nie tylko osób które były jej blizkie, ale przede wszystkim świadomosci, ze jest komus potrzebna. Działała sama dla siebie, tak po prostu, bez proszenia nikogo o pomoc, o którą też nie proszono ja sama. Ratowała galaktykę w taki sposób, by nikt nie wiedział o jej istnieniu.
W pewnym momencie natknełi się na martwego tautauna, leżacego nieruchomo w sniegu. Ahsoka na moment zatrzymała się, kucnęła obok i położyła ręke na grzbiecie stworzenia.
– Co ty robisz? – ZPytała Shayley, również się zatrzymujac. – Przecież on nie zyje.
– NIe prawda – odparła AHsoka, jeszcze bardziej zmeczonym i cichym głosem. – On zyje. –
Shayley dostrzegła, jak zwierze bardzo powoli otwiera oczy, patrząc na nie załosnym, lekko zdziwionym spojrzeniem.
– Co ty zrobiłaś? – Spytała AHsokę, która przez chwile nie odpowiadała. W końcu z cichym westchnieniem podniosła się z kolan.
– Podtrzymałam w nim wolę zycia – odpowiedziała takim tonem, jakby to było oczywiste. – WIesz przecież ze moc jest wszędzie, w każdym z nas. Dałam mu ją. –
Shayley pokiwała tylko głową, przypominajac sobie nauki Luke'a.
– Co was tam zatrzymało? – Dobiegł je głos Wedge'a
– Juz idziemy – odpowiedziała Shayley, po czym obydwie ruszyły bez słowa za generałem, żegnane słabym rykiem tautauna, który brzmiał jak podziękowanie.
Gdy w końcu dotarli do statku, Ahsoka zatrzymała się tak raptownie, zę Shayley omało na nia nie wpadła.
– Co si stało? – Zpytała, lecz AHsoka nie odpowiedziała. Jej niebiezkie oczy były szeroko otwarte, a głowoogony przybrały lekko jaskrawszą barwę. Nie musiała odpowiadać, by Shayley zrozumiała ze jest zaniepokojona. AHsoce włączył się teraz umysł drapieżnika.
– Co jest? – Wedge momentalnie odpiął od pasa blaster. – Gdzie to jest? –
Spojrzał wyczekujaco na AHsoke, jakby oczekiwał rozkazu.
– Kłopoty – odezwała sie togrutanka po chwili. To nie był jej normalny głos. Brzmiał trochę jak warkot, a słychać w nim było wyraźne ostrzerzenie.
– Wedge, szybko odpalaj silniki, no już – ponagliła go Shayley, a korelianin wbiegł po rampie tak szybko, ze omało nie potknął się o własne nogi i z cichym przekleństwem wpadł do sterowni.
– Chodź. – AHsoka chwyciła Shayley za rękę i pociagnęła za soba. – Jeśli się nie pospieszymy, on tu wróci i nas znajdzie.
– O kim ty mówisz? – Spytała Shayley, gdy silniki frachtowca jeden po drugim budziły się do życia.
– Vader. – Shayley nie była w stanie rozrużnic tego, co usłyszała w głosie Ahsoki w momencie wymówienia tego imienia.

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 2

II

Na następny dzień z Shayley skontaktował się jej mistrz, dając jej kolejne instrukcje. Nie były one co prawda rozwlekłe i szczegółowe. Zdaniem Shayley była to tylko w pośpiechu wypowiedziana prośba:
– Na Hoth ukrywa się jeden z tajnych szpiegów rebelii o pseudonimie Fulcrum. Odnajdź go razem z Wedge'em i postarajcie się sprowadzić go na javina IV.
– Mistrzu, jeśli mogę spytać, dla czego to jest takie ważne? – Zpytala Shayley.
– Ponieważ Fulcrum znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie – odparl Luke. – A my nie możemy stracić tak cennego źródła informacji.
– Dobrze mistrzu – zgodziła się Shayley. – Zrobię wszystko co w mojej mocy.
– Wierze w ciebie – odpowiedział z powaga Luke.
– A jak się miewa Arianna? – Zpytała Shayley. Myslała często o swojej młodej padawance, którą zostawiłą pod opieką Luke'a.
– Radzi sobie całkiem dobrze – odpowiedział jej były mistrz, a Shaylay usłyszała w tym głosie uśmiech. – Gdybyś widziała z jakim zapałem cwiczy. Najchętniej w ogóle nie wypuszczałaby miecza z ręki.
– Nie miała jak na razie zadnych niepokojących wizji mocy? – Zatroskała się Shayley.
– Jak na razie nie. Ale gdyby tak się zdarzyło obiecuję ci, ze nie zlekceważę ani jednego jej słowa. Jest wyjątkowo silna i ma niezwykły dar. No, dosyć tego gadania Shayley. Bierz Wedge'a i wyruszajcie na poszukiwanie Fulcrum. Niech moc będzie z tobą.
– I z tobą, mistrzu. Nie zawiodę cię – odrzekła Shayley i schowala do kieszeni komunikator.
– O co chodzi? – Zpytal Wedge, gdy do niego wróciła.
– Musimy sprowadzić do mistrza Skywalkera tajne źrodlo informacji – wyjaśniła Shayley. – Jego… Przepraszam, jej pseudonim to Fulcrum. Widziałam ja na holofotografi jaka mi pokazał mistrz skywalker, wyciagnięta jeszcze z tajnych archiwów za czasów wojen klonów, gdy nas jeszcze nie było na świecie. Ta Fulcrum miała wtedy jakieś 14 lat. To togrutanka.
– Skoro walczyła w wojnach klonow… – Antilles zamyslil się, przygryzajac dolna wargę – to dla czego teraz się ukrywa? I to jeszcze w tak szkaradnym miejscu?
– Może e względow ostrożności – wyjasnila Shayley. – To samo przecież robił dawny mistrz Luke'a Obiwan Kenobi, udawał pustelnika żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Być może ona robi dokładnie to samo?
– Możliwe. – Wedge ściszył głos do szeptu. – Ale lepie mowmy trochę ciszej. To ze jesteśmy tu sami nie musi oznaczac ze nie jesteśmy podsłuchiwani.
– Racja. – Shayley skarcila się za swója bezmyślność. – Przepraszam.
– To co robimy? – Wedge podniósł się z ziemi i z nachmurzona mina zaczał bawić się swoim nienaładowanym jeszcze blasterem, przerzucając go z ręki do ręki.
– Wyruszamy na poszukiwanie fulcrum – odpowiedziała Shayley. – I to w cale nie wydaje mi się trudne. Myslę ze będę w stanie wyczuć ja moca i cię poprowadzić.
– Po raz kolejny zdaję się na ciebie, mistrzyni Starlightt – zazartowal Wedge, a Shayley pozwoliła sobie na poczęstowanie go kuksańcem w żebra. Obowiazki jedi sprawily, ze dawno nie miała już okazji do tego by naprawdę się z kimś pośmiać. Wedge byll jedyna osobą, przy której mogła pozwolić sobie na choć trochę sfobody.
– Pamiętaj, to co się tu dzieje nie dojdzie do Luke'a nawet w pół słowie – obiecal Wedge, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nawet Shayley okazalaby słabośc, która nie przystoi jedi, Wedge nie wyda jej ani przed Luke'em, a tym bardziej przed rada jedi, z która nie miał praktycznie w ogóle styczności. Luke pozwolił mu wziąć udział w misji razem z Shayley tylko dla tego, że obaj byli przyjaciółmi. Rada nie pochwalała angażowania do spraw jedi zwyczajnego generała, w którego krwi nie ma ani jednego midichlorianu.
Oboje wiec opuścili jaskinię, w której do tej pory się ukrywali i ruszyli, brnąc niestrudzenie przez śnieżne zaspy i otulając się szczelniej termicznymi kombinezonami.
– I jak tam twoje zmysły jedi? – zapytał Wedge po kilkunastu minutach marszu, w trakcie którego Shayley szla na przedzie, wyczulając każdy zmysł w poszukiwaniu tajemniczej togrutanki, która być może miała stać się ich zprzymierzeńcem w walce z imperium.
– Na razie nic, chociaż… czekaj. – Zatrzymala się tak raptownie, że idący za ia młody polot omalo na nią nie wpadł.
– Chyba ją wyczuwam – szepnęła cicho, bardziej do siebie niż do Wedge'a. Gwałtownie zmienila kierunek marszu, lecz teraz szła pewnie i zdecydowanie. Wedge musiał niemal biedz żeby za nią nadążyć.
Doszli w końcu do lodowej jaskinii, bardzo podobnej do tej w której sami się ukrywali, lecz położonej niemalże w samym sercu pustyni, gdzie dotarcie wymagalo wiele wysiłku. Shayley, która zapoznala się już wcześniej z rasą togruta wiedziała, ze pokonanie takich zasp, która pokonywali z wysiłkiem ona i Wedge, dla Togrutan nie stanowiła zadnego problemu. Byli bardziej drapieżnikami niż ludźmi, zmysły mięli o wiele bardziej wyczulone, tak więc Shayley spodziewala się wszystkiego.
Gdy Shayley i Wedge podeszli nieco bliżej, zobaczyli odwróconą do nich plecami jakąs postać. Po zpływających na ramiona trzech, jaskrawych głowoogonach Shayley poznala, ze znaleźli tego kogo szukali.
Na odgłos zbliżających się kroków postać przed nimi skoczyła na nogi tak nagle, że Wedge odruchowo się cosnąl i uniosl blaster. Shayley musiała go w porę złapać za rękę. Togrutanka odwróciła się błyskawicznie, wykonując w powietrzu niemal salto, a w jej dloni błysnęła biała klinga świetlnego miecza. Zarówno miecz jak i jego wlaścicielka wydawali się w tej chwili rozmazaną plamą.
Shayley jednak wiedziała co robić. Odlożyła na bok swój wlasny miecz i uniosła ręce na znak, że nie ma złych zamiarów. Wedge widząc to zrobił to samo.
Togrutanka zamarla w bezruchu, przyglądając im się teraz uważnie.
– Zmieniła się – przebiegło Shayley przez myśl. – Nie wygląda tak samo jak na tej holofotografi. Ale nic w tym dziwnego. Od wojen klonów minęło ponad 20 lat. Na holozdjęciu ona była jeszcze dzieckiem, a teraz… –
Togrutanka opuściła miecz, l ecz go nie wyłączyła. Zblizala się do nich ostrożnie, nadal podejżliwa.
– Kim jesteście? – Zpytala po chwili. Miała cichy, zmęczony głos, tak jakby przeszla okropieństwa jekie mało kto przeżył.
– Jestem Shayley Starlightt – podjęła Shayley nizkim, opanowanym glosem. – Jestem jedi. Moim mistrzem był Luke Skywalker. –
Na dźwięk nazwiska Skywalker przez twarz togrutanki przemknął lekki cień.
– A to. – Shayley wskazała Wedge'a. – Jest mój przyjaciel i osobista ochrona, general Wedge Antilles. Oboje walczymy przeciwko imperium. Jesteśmy po twojej stronie.
— Z kąd wiesz po czyjej jestem stronie? – Zpytała cicho togrutanka. – Może nie jestem po zadnej ze stron? –
Sharyley nie odezwała się, zbita nieco z trou tym pytaniem. Wiedziała już dobrze, ze ich rozmówczyni jest podejżliwa i przebiegła. Tym czasem togrutanka postąpiła pare kroków w ich stronę.
– Mogę? – Zpytała, wskazując leżący na ziemi miecz Shayley. – Chce się upewnić ze mówisz prawdę. –
Shayley pokiwala głową. Fulcrum wyciągnęła przed siebie prawą rękę, uprzednio przekładając soie slasny miecz do lewej, a miecz Shayley śmignął przy użyciu mocy do jej dłoni. Przez chwilę trzymala go w palcach, w końcu uaktywniła ostrze. Zielona klinga obudzila się do życia z cichym sykiem. Przez chwilę togrutanka wpatrywała się w niia uwagnie, w końcu dezaktywowała go i oddała Shayley.
– Nie wyczuwam w was fauszo – rzeklo po chwili milczenia, a Shayley ponownie uderzyło to, jak poważny i zmęczony jest jej glos. – Odpowiedzcie mi jednak na jedno pytanie. Dla czego mnie szukaliście?
– Mistrz Skywalker twierdzi ze jesteś w niebezpieczeństwie – pospieszyla z odpowiedzią Shayley. – Nie powiedział mi zbyt wiele. Kazal nam cię odnaleźć i sprowadzić na Javina IV.
– A ja tak po prostu miałabym z wami iść – odpowiedziała togrutanka. – To ze wiem kim jesteście i że nie macie wobec mnie złych zamiarow nie oznacza, że musze robic to co mi każecie. –
Nie podnosiła głosu. Nie słychać tez w nim było zuchwałości. Był to ton głosu osoby, która bez względu na wszystko postawi na swoim, jeśli uzna że ak ma być.
– Posiadasz wiele cennych informacji – odezwal się niespodziewanie Wedge, wysuwając się nieco do przodu. – I to takich, które naprawdę mogą nam się przydać w walce z imperatorem, Vaderem i wszystkimi którzy im służą.
– Walczyłas w wojnach klonów – dodała Shayley.
– Tak. – Togrutanka westchnęła ciężko. – Walczyłam w wojnach klonów, tak… –
W jej słowach zabrzmiała gorycz, jakby powrot do tych wspomnień wywoływal lawinne bolesnych uczuć.
– To było tak dawno – dodała w zamyśleniu. – Mam wrażenie, jakbym od tych lat przezyła co najmniej z dziesięć żyć. –
Dopiero teraz dezaktywowała swój miecz i przypięła go za pas. Przyglądała się uważnie stojącej przed nia dwojce młodych rebelianto.
– Jeśli rebelia mnie potrzebuję – zaczęła po chwili namysłu – to zgadzam się. Wyrusze z wami na Javina IV i zrobie wszystko żeby wam pomuc. Ukrywanie się tutaj nie wiele mi da, a tym bardziej nic nie pomoze tym, którzy walcza na otwartym froncie.
– A zatem stoimy po jednej stronie barykady – odezwala się Shayley, podniesiona na duchu. – Jestesmy razem.
– Tak. – Togrutanka podeszla do nich i po kolei podała rękę najpierw jej, potem Wedge'owi.
– W takim razie ruszajmy się z tąd, Fulcrum – powiedział Wedge.
– Mam przeczucie, ze dopiero teraz pakujemy się w kłopoty – dopowiedziała ponuro togrutanka. – A co do nazywania mnie Fulcrum… Dla was jestem Ahsoka. Ahsoka tano.

EltenLink