V
Luke Skywalker stał w ogromnej sali ćwiczeń, otoczony przez gromadkę młodzików, których zdołał oszukać w ciagu ostatniego roku. Wydawało mu się, jakby ten rok minął jak jeden dzień. Jednocześnie cieszył się ze wciąz zyje, ze ma okazję przekazac dalej swoją wiedzę, poprowadzić innych ścieżką jasnej strony. Nie zpełna kilka miesięcy temu po raz ostatni widział Shayley, która od czasu do czasu informowała go jednak o swoich postępach, w zamian za co on informował ją o postępach Arianny, która była niezwykle pojętna, a którą Shayley powierzyła tym czasowo opiece Luke'a.
Luke wysłał Shayley i generała Antillesa na misję, w której Arianna nie mogła jeszcze brać udziału..
Młody mistrz jedi jeszcze raz spojrzał na swoich padawanów, mozna by rzec małe dzieci, które jeszcze nie są dotknięte skazą, którą został dotknięty on sam. Zkazą przywiązania i miłosci. Stał przed tymi kilgorma dziećmi, ucząc ich podstaw. Mineło nie wiele czasu nim znalazł ostatnie z nich, a musiał zacząć nauki od samego początku, żeby wszyscy mięli ruwny poziom.
– Pamiętajcie – tłumaczył spokojnie i cierpliwie. – Jedi wykorzystuje moc tylko do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– A co jeśli zostanie zprowokowany? – Zapytał jeden z młodzików, siedmio-letni Jaime, którego blada buzia zarumieniła się z przejecia.
– Musi robić wszystko aby nie dać się zprowokować – odparł Luke. – A jeśli już tak się stanie, musi za wszelką cenę z tym walczyć. No dobrze, ale teraz przejdźmy do rzeczy. W walce liczy się szybkośc i zaskoczenie przeciwnika. Przyjmujecie pozycję wyjźciową, taką jak ja teraz, patrzcie. Lekki rozkrok, miecz przy prawym ramieniu. –
Po tych słowach zademonstrował jak powinni to zrobic, a padawani jak na komendę poszli w jego ślady.
– Bardzo dobrze – pochwalił ich Luke. – Jeśli chcecie wyprowadzić kontratak robicie tak. Stojac tak jak stoicie wyprowadzacie kolisty ruch mieczem na prawe ramię przeciwnika, potem na lewe, następnie na prawą noge i analogicznie na lewą. I powrót do pozycji wyjźciowej. To jedna z janprostrzych rzeczy. Niech teraz któreś z was mi pokaże jak to zrobic. –
Podniosła rękę jedna ze starszych padawanów. Czternasto-letnia Allana.
– Pozycja wyjźciowa, miecz przy prawym ramieniu – wyrecytowała, wykonując odrazu to co mówi. – Wyprowadzenie ataku na prawe ramie, lewe, potem na lewą nogę… Przepraszam, mistrzu. Na prawą nogę, potem na lewą i powrót do pozycji wyjźciowej.
– Dokładnie tak – pochwalił ją Luke. – Cieszę się ze zauważyłaś swój błąd i go poprawiłaś. Lepiej że stało się to tteraz niz przy prawdziwej walce. To co pokazała Allana jest atakiem z zaskoczenia. Przeciwnik nie jest w stanie przewidzieć co zrobicie w danej chwili. –
Nagle zamilkł, wyczurajac jakiś niewyraźny impuls, drżenie mocy. Wyczuł zaniepokojenie padawanów, zobaczył ich nerwowe ruchy.
– Mistrzu? – Zapytała z lekkim przestrachem Allana, na próżno usiłujac zamaskować emocje.
Nim Luke jednak zdąłał odpowiedzieć do sali pędem wbiegła Arianna. Wyglądała na smiertelnie przerarzona. Luke'owi wystarczyło tylko jedne spojrzenie na jej twarz, zęby zrozumieć ze doznała wizji. Ta niezpełna 11 letnia dziewczynka miałą niezwykły dar, potrafiła wiedzieć, co dzieje się bardzo daleko od niej, a czasami nawet potrafiła przewidywać co dopiero sie stanie.
– Mistrzu – krzykneła piskliwie. – Lecą! Lecą tu! –
Luke nie dopytywał. W tępie błyzkawicznym odwrócił się, dobywając swój prawdziwy, juz nie treningowy miecz i niemalże wyleciał z sali. Padawani otoczyli kółkiem Ariannę. Mimo ze była młodsza od niektórych szanowali ja.
– Co się dzieje? – Allana złapała ja za ramię.
– Mistrz Skywalker – wydusiłą z siebie Arianna. – Moja mistrzyni… Są w niebezpieczeństwie. Lecą po nich.
– Po nich? – Allana otworzyła szeroko oczy. – Przecież mistrzyni Starlightt tu nie ma.
– Nie, ale za niedługo tu będzie – odpawła Arianna. – Widziałam ją w wizji. Nie mogłam jej ostrzedz…
– To by i tak nic nie dało – ztwierdziła Allana. – Mistrzyni Starlightt jest uparta. NIe potrafiłaby siedzieć bezczynnie wiedząc, zę tobie albo mistrzowi Skywalkerowi grozi niebezpieczeństwo.
– Ej! – Zawołał nagle jeden z padawanów o imieniu Jason. – Wy dwie, chodźcie zobaczyc!
– Chodź. – Allana pociagnęła za ręke Ariannę, która powoli przestawała już panować nad emocjami. Starsza padawanka czuła jak młodsza drży.
– NIe ulegaj panice – szepnęła do niej. – Poradzimy sobie. Jesteś silna słyszysz? Pomozesz nam. –
Arianna pokiwałą tylko głową, po czym pozwoliła Allanie wyprowadzic się na zewnatrz.
– Chyba nie wiele będziemy mogli pomuc – zauważyła cicho Allana. – Przecież nikt z nas nie zkonstruował nawet jeszcze swojego miecza. Nie mamy jeszcze takich umiejetności. NIe pomozemy istrzowi Skywalkerowi… –
Pozostali uczniowie najwidoczniej myslęli podobnie. Wszyscy stali w kręgu, zdezoriętowani i przerarzeni. Zpogladali wyczekujaco to na Luke'a, to na Ariannę i Allanę, które nie odstępowały się nawet na krok. Allana postanowiła wziąć młodszą padawanke pod swoja opiekę i nie dać jej zginać.
Tym czasem szybko rosnacy w górze punkcik okazał się tie-mysliwcem, który ostro zniżł lot i wylądował. Ze środka wysypał się niewielki oddział szturmowców, którymi dowodził ktos, na kogo widok cerce Luke'a oraz wszystkich padawanów zamarło.
Był to wysoki mężczyzna o ogożałej, bezlitosnej twarzy. Oczy miał niebiezkie. Luke'owi nawet przypominały oczy Shayley, jednak w przeciwieństwie do jego byłej padawanki, w tych oczach czaiło się czyste, zwielokrotnione zło.
Obcy uniósł rękę zatrzymujac szturmowców.
– Czego tu chcecie? – Mocny, pewny głos Luke'a przerwał ciszę, która zaległo w chwili pojawienia się obcych. Słysząc ten głos w Ariannie zrodziła się jakaś nadzieja.
– Mistrz Skywalker nam omoze – szepnęła cicho do Allany, a ta pokiwała niepewnie głową.
– Mistrzu Skywalker. – Nieznajomy postąpił pare kroków w przód. Miał głęboki, przerarzający głos. Mówił wolno, tak jakby chciał by każde jego słowo było jasno zrozumiałe.
– W końcu cię odnalazłem – odezwał się ponownie, a Arianna słysząc ten głos mocniej ścisnęła Allanę za ramię. – Twoja naiwność i pewnosć siebie sprawiła, ze nawet dobrze się nie ukryłeś. Myślałeś ze tego nie wyczujemy?
– Kim jesteś? – W głosie Luke'a brzmiał spokuj.
– Czy to ważne? – Niesnajom przestąpił z nogi na nogę. – Jestem tym, kim ty nigdy nie będziesz, bo zbyt się boisz. –
Odpiął od pasa miecz świetlnt i uaktywnił go. Miecz miał pięć ostrzy. Jedno gługie na samym przedzie, cztery kolejne umieszczone były po wszystkich bokach rękojeści. Były krudsze od mecierzystego, ale Luke wiedział, ze dysponujac taką bronią, ejgo rozmówca jest zabójczo skuteczny. Wszystkie ostrza płonęły krwistą czerwienia.
– Dzie jest twoja była padawanka co? – Nieznajomy przemówił, na krutka chwilę przybliżając broń do twarzy Luke;a, tak by tamten wyraźnie wiedział z kim ma doczynienia.
– Będziesz musiał mnie zabić, bo mimo twoich wszelkich starań nie dowiesz się tego – odpowiedział Luke i również uaktywnil swój miecz.
Jego odpowiedź najwidoczniej rozwścieczyła nieznajomego, bo rzucił się do ataku tak nagle i agresywnie, że tylko przeczucie w mocy pozwoliło Luke'owi w porę zareagować.
Arianna przyglądałą się walce z szeroko otwartymi oczami. Gdyby teraz doznała wizji, mogłaby w porę ostrzedz mistrza Skywalkera. Jak na złość, wizja jednak nie nadchodziła.
– Patrz! – Allana wskazała ręką w górę.
Arianna spojrzała w tamtą stronę i zobaczyłą szybko poruszający się po niebie punkcik. Czuwajace w górze tie myśliwce także go spostrzegły i prawie natychmiast podjęły ostrzał.
– Mistrzyni Starlightt – szepnęła Arianna ze zgrozą. – Allano, nie wyczuwasz jej?
– Wyczuwam – odpowiedziała szeptem Allana.
Nieznajomy Sith, nadal kontynuując walkę z Luke'em zauważył zamieszanie w górze. Wciąż nie przerywając agresywnej ofensywy, wolną ręką wydobył z kieszenii komunikator.
– Wstrzymać ogień – rozkazał, a myśliwce natychmiast przerwały ostrzał. Najwidoczniej słowa tego dziwnego sitha były dla nich niepodważalne. – Pozwólcie im wyladować! –
Zadał jeszcze jeden, w jego mniemaniu ostateczny cios Luke'owi, który jednak z trudem go odparował, a następnie oboje jakby zapomnięli o walce. Zapatrzyli się w górę, gdzie właśnie obniżał swój lot niewielki wahadłowiec, łagodnie schodząc do ladowania. Luke z ulgą zauważył, ze pola ochronne statku wytrzymały ostrzał.
– Widzisz, Skywalker? – Zapytał nieznajomy z mściwą satysfakcja w głosie. – Dobrze wiedziałem gdzie przylecieć. Mój sprzymierzeniec sam do mnie przyszedł. –
Arianna poczuła, jak na te słowa zastyga w niej krew. Czyli ten nieznajomy w cale nie chce zabić mistrza Skywalkera?
– Nigdy nie dostaniesz tego po co tu przyleciałeś – odpowiedział Luke spokojnym głosem, ale Arianna wyczuła lekkie drgnięcie mocy, jakby z trudem panował nad emocjami.
– To się okarze – odrzek nieznajomy i ponownie podjął walke, atakując tym razem jeszcze bardziej agresywnie.
Wahadłowiec tym czasem dążył już wyladować. Rampa opadła z sykiem, a z wnętrza frachtowce wypadły dwie istoty. Arianna poczuła jak drgnęło jej serce na widok jej mistrzynii, która teraz w tępie błyskawicznym biegła na pomoc Luke'owi. Za nią podążała inna istota. Starsza, o opadających jej na ramiona trzech głowoogonach. Z początku Arianna pomyślała ze to twilekanka, lecz po chwili przypomniała sobie z obrazków w książkach, ze twilekowie mają dłuższe głowoogony. Nie zastanawiała się jednak długo nad zklasyfikowaniem rasy tej istoty. Czuła niesamowity przypływ ulgi, ze być może są uratowani.