I.
Lodowa przestrzeń planety Hoth ziała pustką i chłodem. Oprucz kręcących się po tej snieżnej pustyni od czasu do czasu wielkich, jaszczuro-podobnych Tauntaunów nie było tam widać ali sladu życia. Doputy, dopuki z nad przestrzeni nie wyłonił się niewielki wahadłowiec, łagodnie zbliżając się w stronę planety.
– No i jesteśmy – Odezwała się Shayley nizkim, poważnym głosem, odwracajac się do siedzącego obok niej pilota, który ze skupieniem, ale jednocześnie pogodnym uśmiechem manipulował przy dźwigienkach konsoli sterowniczej, podchodząc do ladowania. Oburącz pociagnął do siebie drążek przepustnicy, zmniejszając ciąg, natomiast zwiekszył dopływ energii do repulsorów. Gdy po chwili delikatnie osadził wahadłowiec na twardym, pokrytym ubitym śniegiem gruncie odetchnął głęboko, zdjął heum, po czym zręcznym ruchem nadgarstka odrzucił go za siebie, gdzie odbił się od tylnej sciany kabiny i wylądował z brzękiem na podłodze.
Odwrócił się do Shayley profilem i zapatrzył przez iluminator na majaczący za nim zaryz mroźnego świata Hoth. Po chwili oderwał wzrok od tego widoku, poczym wpatrzył się gdzieś w dal, zplutłwszy dłonie na kolanach. Jego dopiero co usmiechnięta twarz, pojawiajace się na skutek tego dołeczki w policzkach i ogulnie drobna budowa sprawiały, ze wyglądał teraz o wiele młodziej niz siedząca obok niego o trzy lata młodsza jedi, która była poważna i zkupiona.
– Musimy się z tond ruszać, Wedge – odezwała się, wstajac. – Chodź, trzeba wypakować to co nam będzie potrzebne.
– Będzie tego cały majdan – odezwał się Wedge, idąc w jej slady i również wstając. – Byłem tu ostatni raz kilka lat temu, a mimo to nic się tu nie zmieniło. Ciarki mnie przechodzą. –
Shayley minęła go, po drodze klepnąwszy go w ramię.
– No no, generale Antilles – odezwała się z lekka nutka rozbawienia w głosie. – Nie wolno panu generałowi pękać. Przypominam, ze to pana generała wyznaczono na moją osobistą ochronę w czasie tej misji.
– Misji. Ach tak. – Wedge uśmiechnął się lekko. – Wiesz, wciaz mam wobec ciebie dług, więc gdyby mnie nie wybrano, zgłosiłbym się na ochotnika.
– Co ty nie powiesz. – Shayley przygryzła wargę, udajac zamyslenie. – Przypominam ci, ze ten dług zpłaciłeś juz rok temu na felucji. Oboje uratowalismy sobie wtedy zycie, pamietasz walkę z droidekami? –
Wedge pokiwał głową, a kąciki jego ust zadrgały nieznacznie.
– Chyba nie przylecieliśmy tu szukać zbiegłych jedi – odezwał się pare minut później, gdy wynosili cały ekwipunek na zewnątrz. Shayley w dużym stopniu pomagała sobie mocą, przez co mogła chociaz zęściowo odciazyc Wedge'a. Lubiła młodego generała. Nie tylko za jego hard ducha oraz niezłomność, ale także za to ze nie był taki jak ci, których do tej pory poznała. Korelianin był naturalny, szczery i prostolinijny, a ona nie lubiła owijania w bawełnę.
– Okaże się, co bedziemy musieli zrobic – powiedziała z powagą. – Luke dał mi wskazówki. Miałam tu przylecieć i czekać na dalsze instrukcje. Myslę, ze to coś ważnego, ponieważ w innym wypadku powiedziałby mi odrazu o co chodzi, zamiast przekazywać mi instrukcje stopniowo.
– A zatem pozostało nam teraz czekać – ztwierdził Wedge. – I robic wszystko zeby nie zamarznąć na kosć.
– O to się nie martw – uśmiechneła sie młoda Jedi. – Mamy odpowiednie ubrania, z tego co mówiłeś jest tu pełno jaskiń, w których mozńa się zchronić. Pamietasz coś z okresu gdy byłeś tu po raz ostatni? –
Młody generał zamyslił się, przygryzajac wargi.
– Chyba pamietam gdzie znajdowała się dawna baza rebeliantów – powiedział po chwili. – Chodź, pokażę ci. –
Oboje zarzucili na ramiona plecaki z ekwipunkiem, po czym opuścili wahadłowiec, kierujac się w głąb mroźnej, lodowej pustynii Hoth.