Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 19

XIX

– Shayley – upomniał ją nagle Luke. – Broń trzymaj w pogotowiu. Tyle razy o tym rezmawialiśmy, w każdej chwili może pojawić się jakieś zagrożenie.
– I kto to mówi. – Shayley pozwoliła sobie na taki żartobliwy docinek wobec LukeA poraz pierwszy. Jednak wyciągnęła miecz. Z czułością przypomniała sobie dawne reprymendy LukeA oraz to jak ją to wtedy drażniło.
Luke nagle zatrzymał się tak gwałtownie,że Shayaey omało na niego nie wpadła.
– Co jest – zpytała nerwowo.
– Patrzcie – zawołała cicho Leia. – Widzicie to?
– Isalamiry – szepnął Luke.
– Że co… – Shayley oejrzała się i zobaczyła klatkę, w której miotały się dziko jakieś szczuropodobne zwierzęta. Do tej pory nie traktowała opowieści LukeA o isalamirach aż tak poważnie. Widziała teraz, jak oczy jej mistrza rozszerzają się, a Leia dobywa blastera.
– Nie. – Luke chwycił siostrę za ramię. Z zimną krowiąstarał się ocenić ich położenie, które było teraz bardziej niż złe. Było fatalne.
– już mnie teraz nic nie zdziwi – ztwierdziła ponuro Shayley.
– Dla czego nie zauważyliśmy ich wcześniej – zpytał Luke.
– Bo wcześniej ich tu nie było – odpowiedziała Lei.. – Co teraz. Za chwilę odetną nas od mocy i…
– Poddajcie się – rozległ się głos jednego ze szturmowców.
– No nie – jęknęła Shayley. – Jednak może być gożej… –
Sześciu uzbrojonych szturnowców, oraz tyle samo androidów bojowych otoczyło ich ciasnym kołem. Wszyscy trzymali blastery, które były wycelowane prosto w nich.
– Dostaliśmy rozkazy – odezwał się jeden z automatonów pozbawionym emocji głosem.
– jasne, przecież sami ich sobie nie wydaliście półgłówki – pomyślała Shayley. Leia chyba myślała podobnie, ponieważ zacisnęła mocno usta.
– Wiemy jakie macie rozkazy. – Luke spokojnie wyłoczył miecz i pozwolił go sobie odebrać jednemu ze szturmowców, którzy najwidoczniej nie tego się spodziewali.
Pod przynaglającym spojrzeniem LukeA Shayley zrobiła to samo, a po chwili Leia też pozwoliła odebrać sobie broń. Wiedziała że za chwile zostaną uwięzieni na gwiezdnym niszczycielu nie wiadomo na jak długo.
– Ty. – Jeden z automatów wskazał LukeA. – Jdziesz z nami. Mamy cię doprowadzić przed oblicze imperatora.
– Nie – krzyknęła Shayley.
– Ro moim… – Leia urwała, widząc spojrzenie brata.
– nie możesz tego zrobić – krzyknęła znowu Shayley. – Nie po tym jak omało cię nie straciłam.
– To jedyne wyjźcie – odparł Luke. Obecność isalamirów już dawała im się we znaki. Nie mogli już obronić się mocą, a Luke wiedział że nie dadzą zniszczyć tych robotów, nawet jeśli pokonaliby szturmowców.Znał się na androidach na tyle by wiedzieć, że to nie są zwykłe roboty bojowe, tylko bardzo dobrze przystosowane do walki automatony, odporne na jakie kolwiek uszkodzenia.
– Shayley – odezwał się cicho. – Pamidta o mojej obietnicy. –
Shayley w tym komencie sobie przypomniała. Wiedziała że musi pozwolić LukeOwi odejźć, a sama wymyśli jakiś plan ucieczki. ^ ^ Na krutką chwilę podbiegła do niego i teraz to ona go przytuliła.
– Zobaczymy się jeszcze? – zpytała cicho.
– Z pewnością – odparł.
Shayley puściła go, czując że za chwilę się rozpłacze.
Leia też mocno uściskała brata.
– będziemy uważać na siebie – obiecała mu. – Wydostaniemy cię z tąd, zobaczysz. –
Luke tylko przytaknął w milczeniu, poczym zamarł w bezruchu. Stał spokojnie, gdy tym czasem jeden ze szturmowców zakładał mu elektrokajdanki.
Shayley przytuliła się mocno do Lei. Gdy dwoje ze szturmowców odprowadzało LukeA w głąb okrętu, obydwie zaczęły płakać.
Shayley widziała, że Leia w tej chwili przestała się kontrolować. Ona sama nie mogła nie płakać. Odzyskała LukeA po to, by po krutkiej chwili znowu go stracić. Nie uważała decyzji LukeA za słabość czy brak umiejętności. Był to podstępny plan mówiący jedno: ja się poddaję, a wy tym czasem róbcie wszystko żeby nas z tąd uwolnić. Robie to po to by was nie narażać jeszcze bardziej. Będę wam pomagał.
Nie musiał wypowiadać tych słów, ale Shayley niemal je słyszała, docierały do niej przez to co robił tak wyraznie, jakby je wykrzyczał. Ciche, subtelne przypomnienie: teraz ty masz możliwość się wykazać. Pokaż po raz kolejny że w nie mogę w ciebie nie wątpić, pokaż to wszystkim…

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 18

XVIII

– Chodź. – Głos, który rozległ się tuż nad Shayley sprawił że podskoczyła. Jednak nie zareagowała.
– Chodź, nie mamy czasu. – Głos rozległ się ponownie. Był łagodny i miękki.
Gdy po chwili Shayley poczuła, jak obejmuje ją czyjaś drobna, ciepła ręka obejrzała się zapłakana na tego kogoś. Nie musiała długo się przyglądać by poznać kto przed nią stoi.
– Leia – szepnęła i nim księżniczka zdążyła coś odpowiedzieć, podniosła się i po chwili wypłakiwała się w jej ramię.
– Już dobrze, dobrze – uspakajała ją Leia cichym, kojącym głosem, takim jak przemawia się do osoby, której zmarł ktoś blizki. – Bardzo dobrze się zpisałaś. Luke naprawdę doskonale cię wyszkolił. Chodź, zejdźmy tam do niego. –
Objęła Shayley opiekuńczo ramieniem i zprowadziła w dół. Shayley po przez moc wyczuwała, że pod maską opanowania lei kryje się strach. Wiedziała już, że Leia ma bardzo silną osobowość, co najprawdopodobniej ocaliło jej życie.
– Jak udało ci się uciec – Zpytała po chwili. Leia wzruszyła ramionami.
– Pomógł mi jedenz sithów. Nie wiem jaki miał w tym cel, jednak uwolnił mnie i pozwolił odejźć. Zdecydowanie zbyt łatwo, nie wierzę w czystość tych intencji. –
Shayley miała odpowiedzieć, lecz w tym momencie znalazły się na dole. W nikłym blasku rzucony przez miecz świetlny uaktywniony przez Shayley dostrzegli LukeA, leżącego bez ruchu tuż przy ścianie. Oczy miał zamknięte, a twarz całkowicie pozbawioną wyrazu.
Leia delikatnie puściła Shayley, a ta nachyliła się i ostrożnie dotknęła zaschniętej już plamy krwi na jego jasnych włosach. Luke wyglądał nie dobrze.
– Żyje – odezwała się Leia.
– Co… żyje? – Shayley spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Jest nie przytomny, ale żyje. Jestem pewna – odparła Leia szczerze. Była tego pewna. – Sama zobacz, skup się. –
Rzeczywiście. Shayley po chwili poczuła, jak żywa obecność LukeA dociera do niej po przez moc,, oddychał natomiast bardzo regularnie, co nie wskazywało na to by bezpośrednio groziła mu teraz śmierć. Shayley miała ochotę znowu się rozpłakać, lecz tym razem ze szczęścia i ulgi. Ponownie przy użyciu mocy przywołała miecz młodego Jedi, a gdy wskoczył jej do ręki, zawiesiła go przy pasie właściciela.
– Chodź – ponagliła ją Leia. – Musimy się dostać na wasz statek. Vader na pewno zacznie niedługo nas szukać. –
Shayley westchnęła. Patrząc pytająco na Leię ponownie użyła mocy i kożystając z niej zarzuciła sobie nieprzytomnego LukeA na plecy.
Leia spojrzała na nią w milczeniu i kiwnęła z aprobatą głową.
Obie zaczęły wspinać się po schodach, które jednak w każdej chwili groziły obsunięciem. Shayley niosąca LukeA nie mogła już posługiwać się mocą, więc teraz Leia przejęła inicjatywę ochraniania ich wszystkich przed gwałtownym zjazdem w dół.
– Pospieszmy się – zawołała Leia, gdy część schodów którymi już zdążyli wejźć posypała się jakby była zrobiona z klocków. – Już nie daleko, za raz będzie po wszystkim, tylko się pospiesz! –
Shayley spieszyła się jak mogła. Nie czuła zmęczeni z powodowanego ciężarem byłego mistrza, wiedziała i czuła że moc jest z nią.
– Jeszcze tylko trochę – przekonywała nie tylko samą siebie. – Trzymaj się, Luke… –
Niesiony przez nią jedi jęknął cicho, co dla Shayley było kolejnym niepodważalnym dowodem na to, że Vader nie zdołał wydrzeć z niego życia.
W ostatniej chwili udało im się wspiąć na górę. W następnym momencie schody zmieniły się w głęboką czeluść.
– Słudzy vadera będą musięli zrobić tu kapitalny remont – odezwała się Shayley.
Leia parsknęła śmiechem.
– To nie koniec zabawy – odezwała się, poważniejąc. – Chodź.
– mistrzu, najwyższy czas żebyś się ocknął – szepnęła cicho padawanka. – Jesteś nam potrzebny. –
W tej samej chwili Luke otworzył oczy. Pierwszym co dotarło do jego świadomości był fakt, że patrzy na coś, co bardzo przypomina ciemno-brązową pajęczynę, oraz że czuje pod sobą coś żywego i że jego położenie jest aczkolwiek dziwne.
– Czysto czy nie… – Głos który usłyszał należał do Shayley. Teraz dotarło do niego, że tym na co patrzył były jej włosy, oraz że ona sama niesie go na plecach, jeszcze na pół przytomnego.
– Co mnie ominęło – zapytał cicho.
– dużo rzeczy – odparła padawanka. – powiem ci wszystko potem.
– Ale Vader…
– Nie martw się vaderem, narazie zdaj się na mnie.
– Tym razem niczego nie przegapię – odparł. – Puść mnie już, dam radę iźć. Kości mam całe, tak przynajmniej czuję. –
Shayley zatrzymała się, a wtedy Luke wezwał moc i lekko zeskoczył na ziemię. W tym samym momencie zobaczył Leię.
– Potem, potem – zawołała, gdy podbiegł do niej chcąc ją uściskać.
– Chodźmy już – ponagliła ich Shayley. Leia zahihotała, Luke też poszedł w jej ślady.
– W porządku – odezwał się. – Teraz ty jesteś bohaterką, a ja tylko mistrzem. Zdaję się na ciebie tym razem. –
Szli przez jakiś czas w milczeniu. Shayley była w stanie najgłębszego skupienia i czujności. Dopiero teraz tak naprawdę dotarło do niej, jak głęboką wiarę pokłada w niej Luke, że ona nie jest już tą która pyta i się uczy, tylko prowadzi. Pragnęła wykazać się dojrzałością, tak jak przy walce z Vaderem, gdy w ostatniej dosłownie chwili opamiętała się i nie zadała śmiertelnego ciosu. Vader czy nie, morderca czy ofiara, był jednak pozbawiony możliwości jakiej kolwiek obrony. Zabijając go Shayley zaprzepaściłaby wszystko czego nauczył ją Luke.
– Shayley – posłyszała nagle jego cichy głos. Zrównał się z nią i teraz oboje szli tuż obok siebie. Leia została nieco w tyle, czujna i spokojna.
– Powiedz mi – podjął znowu Luke – co się stało po tym jak wiesz… Vader mnie zaskoczył. Pozwoliłem mu się na chwilę zdekoncentrować, popełniłem błąd, który mi jako mistrzowi nie przystoi.
– Przestań – zawołała Shayley. – To nie twoja wina. Sama zachowałabym się podobnie na twoim miejscu. Vader poprostu sprytnie to wykorzystał.
– Mniejsza z tym – odparł Luke. – Co się potem stało? Walczyłaś z nim sama, ja nie wiele ci się przydałem. –
Shayley opowiedziała mu w miarę szczegułowo co działo się potem. Przyznała się nawet do tego że popadła w furię, przekonana o śmierci LukeA, że to ona pierwsza zaatakowała Vadera, że odebrała mu rękę, tak jak on odebrał ją kiedyś LukeOwi, oraz że omało nie popełniła pierwszego w swoim życiu morderstwa i nie zeszła ze ścieszki, na którą wprowadził ją Luke.
Mówiła długo i szczerze, w głębi ducha obawiając się że poraz kolejny zawiodła LukeA. Pamiętała to bardzo dobrze, pamiętała jego smutne spojrzenie.
Gdy jednak skończyła mówić Luke zrobił coś, co ją całkowicie zaskoczyło. Zatrzymał się na moment, podszedł i na krutką chwilę przytulił ją mocno. Shayley zobaczyła jak mruga powiekami, jak bardzo jest poruszony. Sama miała łzy w oczach.
– Wiedziałem – odezwał się Luke. – Od początku w ciebie wierzyłem.
– Ale jak to, przecież ja omało nie zabiłam… – Shayley była zdezoriętowana.
– Właśnie. Wiesz czemu to dowodzi, że nie popełniłem błędu, nazywając cię jedi. Teraz jesteś nią w pełni. Przeszłaś najcięższą próbę przed jaką można nam stanąć, a której jednak nie przeszedł vader. –
Shayley przypomniała sobie zasłyszane opowieści o zamordowaniu chrabiego Dooku. Był człowiekiem do głębi złym, a mordercą okazał się wuw czas Anakin Skywalker, młody jeszcze jedi, który jeszcze nie był nim w pełni. Zplamił ręce i własny honor krwią Dooku, a potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Morderstwo małych dzieci w świątyni jedi… Anakin przeszedł na ciemną stronę.
Gdy Shayley uświadomiła sobie, że to samo mogło spotkać ją aż się wstrząsnęła.
Luke pogładził ją po włosach.
– chyba się trochę zapomnięliśmy – odezwał się ze śmiechem. – To ty jesteś bohaterką, nie ja. Powinniśmy iźć.
– Wszystko w porządku – zpytała Leia doganiając ich.
– Tak, jasne – odparli jednocześnie Shayley i luke, poczym oboje zahihotali.
Luke puścił swoją padawankę, dobył miecza, poczym cała trójka znowu ruszyła przed siebie, chcąc jak najprędzej się wydostać.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 17

XVII

– Ty draniu! – Przerarzona Shayley poterwała się mimo bólu. Czuła jak wściekłość wypełnia ją niczym trujący gaz. W tej chwili nie myślała o tym że Vader jest o wiele potężniejszy od niej, że z niewiarygodną łatwością pokonał LukeA, nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Poprostu rzuciła się w stronę czarnego lorda sith, atakując go z taką wściekłością, że tamten na chwilę zamarł zaskoczony. Nie przypuszczał, że upadek LukeA wyzwoli w młodej padawance tak silne uczucie agresji. Wiedział że już stała się niewolnikiem ciemnej strony…
Shayley tym czasem nie myślała o niczym. Oczami wyobraźni widziała martwe ciało LukeA, leżące tam, na samym dole schodów. Ciało osoby, którą tak bardzo kochała, a którą Vader zkruszył niczym zeschłego liściaW ferworze walki nie zdawała sobie sprawy z tego, że tym razem to nie ona stała się ofiarą tylko Vade. Coraz trudniej przychodziło mu parowanie ciosów młodej padawanki, która przyponiała sobie coś jeszcze. Pierwszą potyczkę vadera i lukeA, oraz odciętą dłoń swojego mistrza.
To wspomniene dolało oliwy do ognia, przepełniło czarę wściekłości. Zielony promień energii, taki sam jak w mieczu jej mistrza spadł prosto na lewą dłoń Vadera, odcinając ją w tym samym miejscu gdzie stracił ją luke, tuż przy nadgarstku. Wykorzystując niedowierzanie i szok przeciwnika wyrwała za pomocą mocy broń z jego ręki. Vader osunął się na kolana, podczas gdy ona, Shayley Starlightt, świerzo upieczona jedi stała nad nim, ściskając w prawej dłoni swój, a w lewej miecz Vadera. Stała i… Wachała się. Mogła go zabić, mogła odpłacić się za wszystkie krzywdy tej galaktyki, za wszystkie krzywdy LukeA, za jego upadek… Miała teraz ku temu doskonałą okazję… Ae jednak stała. Czerwony i zielony promień krzyrzowały się ze sobą tuż przy gardle Vadera… A Shayley nie mogła tego zrobić, chociaż kipiał w niej gniew. Miała ochotę teraz zbiedz na dół po schodach, paźć obok LukeA i poprostu się rozpłakać, dając upust wszystkiemu co czuła.
Decyzję podjęła w jednej chwili, pod wpływem impulsu. Patrząc wprost na Vadera zniżyła ostrze zkrzyrzowanych mieczy i…
Nie zrobiła tego. Przypomniała sobie wszystkie wartości powtarzane jej przez LukeA, wszystkie jego słowa, niemal słyszała jego głos… Ogarnął ją spokój.
– Nie zrobię tego – odezwała się do czarnego lorda. Cała wściekłość w jednej chwili ją opuściła, jak smuga kużu starta czyjąś ręką.
– Nie zrobię tego – powturzyła. – Wiesz dla czego. Ponieważ pod skorupą bezduszności i zła jest ukryte głęboko twoje prawdziwe ja. Nie mam prawa cię nienawidzić, ponieważ dla mnie nadal jesteś Anakinem Skywalkeem, ojcem… LukeA skywalkera, który leży tam… –
Drżącą ręką wskazała w dół schodów.
– Ale nie ty mu to zrobiłeś – podjęła znowu spokojnie, przemawiając w identyczny sposób jak Luke. Vader czuł to, widział teraz ile ci dwoje mięli ze sobą wspólnego.
– LukeA i resztę galaktyki zkrzywdziła twoja zewnętrzna strona, coś co cię zabija od środka.
– Nic mnie nie zabija – odparł Vader.
– Ależ tak, anakinie – Odezwała się z przekonaniem. Nazywanie go Anakinem drażniło Vadera, lecz jednocześnie budziło wspomnienia, sprawiało że nie był w stanie zkrzywdzić istoty stojącej tuż nad nim, wyglądającej na tak samo kruchą jak pozostali jedi których unicestwił.
Shayley wyłączyła oba miecze i odstąpiła od Vadera.
– Nie będziesz starał się mnie zatrzymywać jeśli teraz odejdę, Anakinie – odezwała się dobitnie. Oddała mu jego własną broń. – Nie zwiodłeś mnie i nie zwiedziesz. Ty, a przedewszystkim imperator ponieśliście porażkę. Nie zdobyliście ani mnie ani LukeA, a niedługo Palpatine straci również ciebie.
– Nie stanie się tak – Odparł czarny lord. – Muszę mu być posłuszny. Nie ma już odwrotu. Kiedyś sama to zrozumiesz, gdy znajdziesz się na moim miejscu. –
Po tych słowach podniusł się z trudem. Shayley w tym momencie czuła tylko żal i współczucie. Miała nawet ochotę pomuc mu wstać. Nie potrafiła go nienawidzić, ponieważ dla niej był on nadal Anakinem. W tej chwili wierzyła w jego dobro może nawet bardziej niż kiedykolwiek wierzył w nie Luke.
Vader natomiast nie był w stanie jej skrzywdzić. Mimo własnej woli jej słowa wciąż dźwięczały w jego głowie, niczym prześladujące go często błaganie o darowanie życia, które nie raz słyszał od swoich ofiar. Odszedł w milczeniu, zostawiając ją wśród porozwalanych mebli i elementów konstrukcyjnych okrętu, czując że poniósł najgorszą w życiu porażkę. Nazwanie go Anakinem uznał za osobiste poniżenie, bo przecież to imię przedstawiało słabą i kruchą istotę, taką samą jaką był jego syn, jego padawanka, przedstawiało… Jego dobro…
Shayley natomiast osunęła się na kolana i gdy wyczuła że została sama, wybuchnęła płaczem. Nie zrobiła niczego, niczego żeby pomuc LukeOwi, nawet żałowała jego mordercy. Nie wiedziała czy płacze bardziej z żalu czy z litości i współczucia. Nie mogła patrzeć na schody, pod którymi leżał… Luke. Ostoja spokoju, rozsądku i czystego dobra. Jedyna kochana przez nią osoba. Teraz została unicestwiona, a Shayley pozostała sama. Przypomniała sobie co Luke powiedział jej na endorze: "gdybym zginął, leia weźmie cię pod swoją opiekę. Słuchaj się jej…"
Tak, ale kogo tu się słuchać, gdzie iźć, zkoro Lei tu nie ma, zkoro została sama, wśród pobojowiska i przejmującej cziszy. Jedyną rzeczą na jaką teraz patrzyła były plamy krwi na schodach, na których po raz ostatni widziała LukeA. Ta krew była jedynym co po nim zostało w zasięgu jej wzroku.
– Luke – szepnęła przez łzy. – Luke, nie zostawiaj mnie. Nie ty… –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 16

XVI

Luke Skywalker zszedł spokojnie z trapu swojego myśliwca. Czuł obecność Vadera i co najważniejsze, obecność siostry. Wyczuwał jej cierpienie, jednak po upewnieniu się że to na pewno ona zamknął się na nie, postanawiając skupić się na jej uwolnieniu.
Shayley Starlightt nie odstępowała go ani na krok. Miała dziwne przeczucie że widzi go poraz ostatni. Szli oboje ramię w ramię, prowadzeni przez swojego tajemniczego przewodnika, któremu Shayley do tej pory nie ufała. Gdy znaleźli się kilka metrów od gwiezdnego niszczyciela, luke nagle zatrzymał Padawankę i położył jej dłoń na ramieniu.
– Shayley – odezwał się cicho. Jego głos był miękki, a ręka spoczywająca na jej ramieniu rzyczliwa i ciepła. – Uznałem że już wystarczająco dużo umiesz. Przez cały czas naszego lotu tutaj obserwowałem twoje postępy i ćwiczenia. Dla tego uważam że nie jestem już…
– Moim mistrzem – dokończyła Shayley. Słowa same jej się wyrwały. Luke spojrzał na nią tak, jak jeszcze do tej pory nigdy nie patrzył. W jego oczach widniała szczera, teraz już nie zkrywana pod maską spokoju i opanowania zwyczajna, braterska miłość. Myśleli jednocześnie to samo i rozumięli się bez słów. Luke czuł to. Kochał Shayley jak młodszą siostrę, był jej opiekunem. I teraz, na krutko przed tym jak mięli razem rzucić się w wir walki i niebezpieczeństw chciał to jej pokazać.
– To jest nasza siła, Shayley – szepnął, a ona poczuła, jak pod wpływem tego czułego spojrzenia topnieje jej serce.
– To jest nasza siła – owtórzył Luke, wciąż trzymając rękę na jej ramieniu. – Miłość. Coś, czego sithowie nie potrafią względem siebie. Oni kochają tylko władzę i potęgę. Shayley. Z racji tego że, tak jak powiedziałem nie jestem już twoim mistrzem, od tej pory możesz nazywać mnie poprostu LukeEm. Twoje szkolenie uważam za kąpletne. –
Shayley nie wiedziała co powiedzieć. Miała ochotę poprostu go uściskać.
– chodźmy już – odezwał się Luke. – Chodzmy na spotkanie swojego przeznaczenia.
– Gdziekolwiek ty, tam i ja – odezwała się Shayley poważnie, a Luke puścił ją.
– Shayley – odezwał się jeszcze. – Imperator tutaj jest. Bez względu na to co będzie sie działo paguj nad emocjami. Jeśli tego nie zrobisz on to wykorzysta i wtedy zapyta cię, czy nie chciałabyś przyłączyć się do niego.
– Jeśli mnie o to zapyta, to moja odpowiedź będzie tylko jedna. Wisi tutaj, przy pasku – odparła zapalczywie Shayley, wskazując na swój miecz.
Luke nic nie odpowiedział, poprostu dobył własnego miecza i oboje ruszyli dalej.
Bez żadnych przeszkód przedostali się na pokład gwiezdnego niszczyciela, co utwierdziło LukeA w przekonaniu, że czekali na niego. Był przekonany że vader nie ma pojęcia o istnieniu Shayley, miał się dowiedzieć właśnie dzisiaj.
Jednak Vader już wyszedł im na spotkanie. A tuż obok niego stał ich przewodnik, starkiller.
– Spisałeś się, mój uczniu – odezwał się do niego Vader. W Shayley zawrzało.
– Wiedziałam – krzyknęła. – Wiedziałam że coś knujesz!
– Zaufałem ci – odezwał się Luke na odmianę ciszej. – Przewidziałem że prędzej czy później tak to się skończy. –
Vader stracił już zainteresowanie swoim uczniem, odprawiając go machnięciem ręki, natomiast całą swoją uwagę skupił na Shayley.
– Od jak dawna Skywalker cię szkoli – zapytał pozornie spokojnie. Shayley milczała. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza tak mocno, że aż zbielały jej palce.
– Nie powiem ci tego – odparła twardo. – Niczego ci nie powiem. –
Vader zaśmiał się.
– Zobaczymy czy tak będzie. Niedługo nazwiesz mnie mistrzem. A teraz pożegnaj się ze Skywalkerem na zawsze. –
Po tych słowach błyskawicznie dobył miecza i uaktywnił go. Shayley i Luke zrobili to samo. Vader ruszył prosto ku LukeOwi i zaatakował wściekle. Luke zrecznie parował ataki, zielony promień jego miecza krzyrzował się z czerwoną klingą Vadera, które jednak nieubłaganie zbliżało się do serca LukeA…
Nagle Shayley pojawiła się za Vaderem niczym pocisk. Zaatakowała go wściekle od tyłu, zmuszając go tym samym do odwrotu. To dało LukeOwi czas. Odparował miecz przeciwnika, odsuwając laserową klingę od siębie, a przysuwając ją tak blizko jej właściciela, że Przypiekła cramię czarnego lorda. Dopiero teraz Vader uświadomił sobie z przerarzeniem jaką ta dwójka stanowi siłę.
– Za wolno się ruszasz, Skywalker – Zwrócił się do LukeA, który walczył w sposób wyważony i spokojny, przeciwnie do Shayley, która niemalże tańczyła dookoła nich z mieczem w drobnych dłoniach.
– Chcesz szybciej, to proszę bardzo – odparł Luke, poczym wezwał moc i przeskoczył nad Vaderem, lądując dokładnie za jego plecami. Dla Vadera to było za wiele. Potężnym telekinetycznym impulsem poderwał w górę olbrzymi fragment transpastalowej płyty, którą cisnął w kierunku Jedi. Luke zdołał ją odbić z powrotem w jego kierunku, przy okazji przełamując ją na pół. Vader uchylił się przed lecącym w jego kierunku pociskiem, który jednak trafił w ścianę, do której przytulona była Shayley, czekająca na odpowiedni moment włączenia się do walki.
Iluminator tuż nad nią pękł od uderzenia. Upadła, zasypana odłamkami szkła i metalowych elementów, czując potworny ból w kolanie. Obserwowała w cierpieniu walczących zajadle LukeA i Vadera, którzy cofali się powoli w kierunku schodów prowadzących w głąb statku.
– Twoje wysiłki są daremne – syknął Vader. – Twoja siostra i tak umrze, a ty dołączysz do niej.
– W takim razie możesz mnie zabić – odezwał się spokojnie Luke.
– Niee! – pisnęła Shayley usiłując się podnieźć, lecz noga odmówiła jej posłuszeństwa.
Vaderowi tym czasem udało się zepchnąć LukeA na krawędź schodów. Nacierał na niego tak agresywnie, że Luke mógł tylko cofać się, zasłaniać i parować ciosy, nie mając nawet szansę na obronę.
Shayley tym czasem podniosła się z wysiłkiem, ściskając oburącz miecz. Chciała pobiedz na pomoc LukeOwi, gdy wtem drogę zagrodziły jej dwa androidi, stojące do tej pory na strarzy. Otworzyły ogień z blasterów, lecz Shayley dzięki swej czujności i temu, że całkowicie otworzyła się na moc i widziała układ pola walki zdołała odbić strzały, a roboty po chwili uniceswić. Nim jeszcze całkowicie się rozpadły przeskoczyła nad nimi, gdy wtem zwalił ją z nóg fragment bezurzytecznej już tablicy kątrolnej, ciśnięty w jej stronę przez Vadera.
– Ma podzielność uwagi – pomyślała Shayley, padając płasko na ziemię.
Luke też to zauważył. Krutka chwila dekoncentracji i lęku o życie Shayley wystarczyła. Stopa zsunęła mu się ze stopnia na którym stał, a Vader wezwał moc, która zepchnęła LukeA z zawrotną szybkością w dół. Miecz świetlny wyśliznął się z jego nagle luźnej dłoni i potoczył się gdzieś po za zasięg wzroku.
Obserwójąc spadającego LukeA Vader nie czuł ani trochę litości. Zobaczył, jak pod wpływem silnego uderzenia ciało młodego jedi wygina się w łók, a potem opada bezwładnie niczym szmaciana lalka.
Czarny lord wyprostował się z zadowoleniem. Oto wyeliminował już jednego Jedi. Skywalker z pewnością leży na dole martwy. Wyliczył to dokładnie. Nikt nie jest w stanie przeżyć tak silnego upadku, nawet moc nie mogła mu pomuc. Czuł narastającą wściekłość i przerarzenie w leżącej na podłodze padawance Skywalkera i wiedział z chłodną pewnością, że całkiem za niedługo ona będzie już jego.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 15

XV

Leia otworzyła oczy zkrzykiem. Nie krzyczała z bólu, chodź ten nawiedział ją bardzo często. Krzyczała ze strafhu. Przerarzavy ją wizje mecy, sny które miała, a wszystko to dotyczyło Lukea. Widziała coraz gorsze rzeczy i nie potrafiła już odrużnić fikcji od rzeczywistości. Tortury jakimi ją poddawano nie miały jakiego kolwiek znaczenia. Przecież ona nie jest byle kim. Jest przecież Leją Organa, córką słynnego Baila Organy, jest silna i nigdy się nie złamie. Mimo że jej biologicznym ojcem jest Vader, w cale nie myślała o nim jak o ojcu. Anakin Skywalker, kochająca i dobra osoba która zpłodziła ją i LukeA już nie istniała, ztłamszona przez Vadera, który zabił ich matkę oraz dążył do zadania śmierci również im. Bardziej maszyna niż człowiek, której celem jest tylko zadawanie bólu.
Wyrwała się z rozmyślań. Ousiała jakoś działać, uwolnić się i pospieszyć na ratunek LukeOwi. , jeśli jej wizje okazałyby się kłamstwem, musiała ostrzedz brata. Luke był bardzo ufny, jeśli chodziło o blizkich oraz przyjaciół ryzykował wszystko by im pomuc, nie raz samemu wpadając przy tym w kłopoty. Jego dobroć i kruchość bardzo łatwo można było wykorzystać nie tylko przeciwko niemu, ale ruwnież przeciwko tym których chciał ochraniać. Vader dobrze o tym wiedział. Leia z bólem przyjęła tą myśl. W oczach zaszkliły jej się łzy, lecz nie pozwoliła sobie na płacz. Nie da nikomu satyswakcji. Zacisnęła mocno usta i zamarła w bezruchu.
W tem drzwi jej celi otworzyły się i ukazał się w nich sam Darth Vader. Leia zacisnęła dłonie w pięści.
– Wasza wysokość – odezwał się kpiąco Vader, zatrzaskujęc za sobą drzwi. – Przyszedłem z zamiarem dojźcia \z tobą do kompromisu.
– A czy wielki lord zna znaczenie tego słowa – zakpiła Leia.
– Nie czas na docinki. – Głos Vadera stał się oschlejszy. – Twój brat w krótce tu przybędzie, a wtedy nie będzie już czasu na podjęcie decyzji.
– O jakiej decyzji mówisz – zpytała Leia głosem zimnim jak lód.
– jest szansa oszczędzenia życia twojego brata – odezwał się Vader pozornie spokojnie.
– Oczywiście że jest! – Leia już nie wytrzymała. – Musiałabym się do ciebie przyłączyć. Po moim ttrupie!
– Jak zwykle silna i stanowcza – syknął Vader. – Zobaczymy zatem co powiesz, gdy twój własny brat stanie przeciwko tobie.
– Prędzej umrze niż to zrobi – odparła Leia z niepodważalną pewnością w głosie.
– Jeszcze zobaczymy kto z nas się myli, a kto ma rację – ztwierdził Vader.
Tak mijały dni, w trakcie których sytuacja Leii nie zmieniła się ani trochę. Jej upór był jeszcze bardziej widoczny, co rozwścieczało Vadera. Jednak w końcu nadeszła wiadomość, która wniosła do jego serca odrobinę nadzieji, oile to co odczuwał Vader można było nazwać nadzieją..
Skontaktował się bowiem z nim starkiller donosząc mu informacje, które czarnego lorda ucieszyły. Luke Skywalker ma padawankę. Bardzo umiejętnie ją ochrania, jednak starkiller domyślił się prawdy. Jakby tygo jeszcze było mało, padawanka jest młoda, nie wpełni potrafi nad sobą panować, a co za tym idzie łatwo ulega emocjom.
– Zmiana planu – poinformował Vader PalpatineA. – Mistrzu, znalazłem inne, łatwiejsze rozwiązanie. Unicestwimy Skywalkera, natomiast jego padawankę zwerbujemy na ciemną stronę. Wpadnie wtedy w gniew i łatwo da się przeciągnąć.
– Doskonale Lordzie Vader – pochwalił imperator. – Czyń więc to co uznasz za stosowne żeby tak się stało.
– On już tu leci – odparł czarny lord nie kryjąc podekscytowania. Nie będzie już musiał się zastanawiać co zrobić ze Skywalkerem, poprostu go zabije na oczach jego uczennicy, która wtedy nieświadomie wpadnie prosto w objęcia ciemnej strony, dając się ponieźć furii i poczuciu straty oraz zemsty.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 14

XIV

Obudziły ją nerwowe popiskiwania obok siębie. Z początku nie wiedziała co się dzieje, po chwili jednak wszystko sobie przypomniała. Zobaczyła Ewoka kręcącego się niespokojnie tuż przy niej, jakby chciał ją zmusić do działania.
– Co jest – usiadła gwałtownie. – Co się dzieje? –
"Zwierządko tylko warknęło w odpowiedzi, wskazując na coś łapką.
– Leia – dobiegł Shayley z tamtej strony głos lukeA. – Za tobą, uniknij go! Nie, zostaw! –
Shayley oraz Ewok zerwali się w mgnieniu oka i podbiegli do niego. Ledwo to zrobili Luke obudził się gwałtownie i usiadł, zrzucając z siebie koce.
– Mistrzu – odezwała się cicho Shayley, wyciągając do niego rękę. Ewok zrobił krok w przód, przyględając się LukeOwi wielkimi, zdziwionymi oczami.
– To mi nie daje spokoju – odezwał się Luke. – Te wizje. Shayley, ona ma mało czasu, nie możemy dłużej czekać… –
Nagle zobaczył kulące się obok Shayley zwierzątko. Uśmiechnął się lekko.
– Widzę że znalazłaś sobie przyjaciela – powiedział cicho, wyciągając rękę do stworzonka. – Hej mały, z kont ty się tu wziąłeś?
– Przyprowadził mnie do ciebie – odparła Shayley, a ewok wyprostował się dumnie. – W ogule on cie zna.
– No pewnie że mnie zna – odparł Luke. – To ewok, jeden z wielu jakie żyją na endorze. Mój stary znajomy, ma na imie Wicket. –
Shayley westchnęła cicho.
– kochany jest – odezwała się z czułością. Luke zaśmiał się cicho.
– Chciałabyś go pewnie zatrzymać – rzekł. – Nie możliwe Shayley. Ewoki żyją w plemionach. Vicket należy do jednego z nich i nie może tak poprostu go opuścić. Inne ewoki nie koniecznie są nastawione tak przyjaźnie i ufnie. Nie znasz ich możliwości gdy się wściekną. –
– rozumiem – odparła cicho. Na myśl o rozstaniu z tą małą pluszową kulką płacz ściskał ją za gardło.
– Gdzie jest ten… Ktoś kto nas ścigał – zpytała żeby zmienić temat.
Luke bez słowa wskazał odległe zarośla.
– Kto to w ogule jest,czego chciał – dopytywała dalej padawanka. Vicket słysząc niepokój w jej głosie usiadł obok niej i zastrzygł uszami, wciągając nosem powietrze.
– On jeden wie gdzie jest Leia – wyjaśnił Luke. – Służył imperium i ma dostęp do wielu informacji, których imperialni szturmowcy ani Vader nikomu by nie ujawnili oprucz zaufanych ludzi.
– Ale mistrzu, jeśli on służył imperium – zaczęła rozsądnie Shayley – to z kąd masz pewność że nie służy mu do tej pory? –
Luke westchnął.
– Zdajesz właśnie test na czujność – powiedział. – Shayley, nie pozostało mi nic innego jak zaryzykować. Nie mogę poświęcić życia Lei ani twojego.
– Czyli ja z tobą nie lecę – zapytała. Luke znowu westchną.
– Nie powinnaś. Ale wiem że bym cię nie zatrzymał. Shayley… –
Chwycił ją za ramie. Padawanka poczuła że jego ręka drży.
– To będzie twoje pierwsze i poważne zadanie. Będziesz musiała nauczyć się panować nad emocjami, ukrywać myśli przed nieporządanymi osobami, to wszystko czego cie nauczyłem. Zrobię wszystko żeby uratować Leię i jednocześnie chronić ciebie,jednak gdyby mi się nie udało, gdybym zginął…
– Nie mów tak – krzyknęła przerarzona tymi słowami.
– Poczekaj – uspokoił ją Luke. – Gdybym zginął, wówczas Leia weźmię cię pod swoją opiekę. Słuchaj się jej. Posłuszeństwo jest najważniejsze Shayley. A do puki jestem z tobą, nic ci się nie stanie pod warunkiem właśnie posłuszeństwa. Jeśli powiem ci żebyś została tam gdzie jesteś poprostu to zrób, bez zadawania zbędnych pytań. Jeśli ci powiem żebyś ratowała siebie poprostu to zrób. Obiecaj mi to, proszę. –
Ścisnął mocniej jej ramię. Shayley milczała.
– Obiecaj – powturzył Luke niemal z błagalną nutą w głosie. – To sprawa życia i śmierci.
– Dobrze – Westchnęła ciężko Shayley. Wiedziała że to co teraz powie zwiąże ją na stałe, że jest prawie jedi, a jedi nie wolno łamać obietnic. Spojrzała LukeOwi prosto w oczy i odezwała się z rezynacją:
– Dobrze mistrzu, obiecuję… –
Po jeszcze zaledwie paru godzinach snu zaczęli szykować się do odlotu. Gdy zwinęli już obozowisko, dla Shayley nadszedł najgorszy moment, pożegnanie ze swoim małym przyjacielem, który czuwał przy niej cały czas, śpiąc przy niej na jednym posłaniu.
– Vicket – zawołała pieszczotliwie, nachylając się do niego i niepewnie go przytulając. Zwierzątko pozwoliło na to.
– Trzymaj się – odezwała się Shayley zduszonym głosem. – I dbaj o siebie. Będę… Tęsknić za tobą… –
W jej oczach zalśniły łzy, które po chwili zaczęły płynąc jej po policzkach. Vicket spojrzał na nią pitająco, jakby nie potrafił zrozumieć z kąd się biorą, poczym wyciągnął łapkę i otarł jej je, popiskując coś, co w jego języku oznaczało nie rób tak, dla czego.
Nadszedł Luke razem z tajemniczym nieznajomym, który ofiarowywał mu pomoc w uratowaniu Lei. Na widok swojej padawanki i ewoka żegnających się czule oczy dziwmie mu się zaszkliły, zdołał jednak to ukryć.
– Chodź – odezwał się do shayley. Wiedziała że specjalnie mówi do niej bezimiennie, żeby zachowała anonimowość. Puściła Vicketa.
– idź już – szepnęła cicho. – No uciekaj. I pamiętaj, gie zapomnę o tobie nigdy. –
Icket w odpowiedzi pociągnął nosem w prawie ludzki sposób. Przez chwilę stał jeszcze i patrzył na Shayley, puki ta nie odwróciła się i nie podeszła do LukeA. Wtedy on też odbiegł, powtarzając po swojemu eoś, co brzmiało dla Shayley jak pozegnalne pa pa!
Nie mogła ruszyć się z miejsca. Patrzyła tylko za nim zapłakana, płki nie poczuła jak ktoś obejmuje ją lekko ramieniem. Gdy spojrzała w tamtą stronę dostrzegła że to Luke, który patrzył na nią jednocześnie ze zrozumieniem i ponagleniem.
– Chodź – odezwał się łagodnie. – Musimy lecieć. Nie płacz, jeszcze nie raz go zobaczysz. –
Shayley tylko pokiwała głową. Przełknęła łzy, poczym bezwiednie dała się LukeOwi poprowadzić do statku. Parę minut później pomknęli za prowadzącym ich statkiem nieznajomego. Wiedziała że znowu wyruszają w nieznane i że mogą już nie wrócić, mimo to starała się zachować spokuj.
– Przyszłość zawsze jest w ruchu – powtórzyła w myślach słowa LukeA. – Nie wiadomo co będzie. A nam nie pozostaje nic innego jak wyruszać na spotkanie z własnym przeznaczeniem. –
Te myśli sprawiły że rozluźniła się i uspokoiła całkowicie, przygotowana na to co miało ich czekać w najbliższym czasie.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 13

XIII

Luke Skywalker zasnął zmęczony na ziemi niedaleko swojego statku. Shayley nie wróciła, jednak odczuwał jakiś dziwny spokój, wiedział że nic jej się nie stanie. Spokuj jednak nie trwał długo, w snach ponownie powróciły wizje. Nie zdawał sobie sprawy z oecności przy nim dwóch żywych istot, człowieka oraz Ewoka, obserwujących go z lekkim niepokojem.
Shayley ostrożnie zbliżyła się do miejsca w którym leżał jej mistrz i najdelikatniej jak mogła okryła go kocem, który zsunął się z niego do połowy. Wiedziała że tylko tyle może teraz dla niego zrobić. Ewok stanął tuż za nią. Powarkiwał cicho, widząc jak Luke rzuca się we śnie mamrocząc coś niespokojnie.
– Cichuteńko – szepnęła Shayley, wyciągając prawą rękę w stronę ewoka, który przytulił się jakby przestraszony do jej nogi.
– Chodź, nie będziemy go jeszcze bardziej niepokoić – szepnęła Shayley, poczym odeszła ze zwierzątkiem pare metrów dalej, jednak na tyle blizko żeby mieć LukeA na oku.
– Jesteś głodny – zwróciła się do Ewoka, wskazując na swoje pudełko z żywnością. Stworząko powęszyło w powietrzu i podeszło bliżej.
– Nie dokarmili cie w tym lesie, biedactwo – westchnęła Shayley, poczym podała mu czekoladowego batonika. Sądziła że jej mały przyjaciel wzgardzi takim jedzeniem, jednak on po chwili usiadł obok niej i zaczął jeść.
– Wybredny to ty nie jesteś – Zauważyła z lekkim rozbawieniem. Spojrzała w niebo, na którym nie było widać nic oprucz gwiazd. Nie wiedziała która jest godzina, lecz była przekonana że jest już późna noc, a ona była w lesie nie wiadomo nawet jak długo.
Usłyszała ruch obok siebie i obejrzała się na ewoka, który posiliwszy się wstał, poczym zniknął na chwilę, by wrócić ze stertą liści, która zaczął układać na charakter posłania.
– No co ty, nie wygłupiaj się – Zniecierpiwiła się Shayley. – Nie będziesz spał na czymś takim. Zobacz jakie to west zimne i mokre. Chodź, pokażę ci coś innego. –
Nakłoniła zwierzątko żeby poszło za nią. Wygrzebała z zapasów koc, który rozłożyła na ziemi, poczym położyła się.
– No chodź tutaj – odezwała się ciepło. Ewok wachał się przez pewien czas, lecz w koncu wdrapał się na koc, ułożył obok Shayley i popiskując cicho zkurił się przy niej.
– Widzisz – szepnęła. – Tak jest o wiele lepiej, nie uważasz –
Wstała jeszcze na chwilę by okryć LukeA jeszcze dodatkowym kocem. Ewok podążał za nią krok w krok jak oswojone domowe zwierzątko.
Gdy okryła swojego mistrza delikatnie, szepcząc przy tym uspokajające słowa wróciła z powrotem na swoje posłanie i położyła się. Jej żywa, pluszowa maskotka z cichym westchnieniem ułożyła się obok niej, a Shayley mogłaby przysiądz, że stworzonko nawet lekko się do niej przytuliło. Rozejrzała się jeszcze po raz ostatni po polanie na której się znajdowali. Imperialny tie myśliwiec gdzieś zniknął. Padawanka miała nadzieję że jak najdalej i że nie będzie już ich więcej niepokoił. Nie ufała człowiekowi który ich ścigał. Nie wiedziała jaką decyzję podjął Luke, lecz miała dziwne przeczucie że zmierza prosto ku zastawionej na niego pułapce. Z tymi ponurymi myślami zapadła w płytki i czujny sen.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 12

XII

^Shayley spojrzała z niepokojem na otaczające ją szerokie korony drzew. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo oddaliła się od LukeA. Ogarnęła ją złość na semą siebie. Zagłębiła się tak bardzo w poblizki las, że teraz nie widziała nawet ścieżki, którą tu przyszła.
– Pięknie – pomyślała sobie w duchu. – Poprostu świetnie. Gratulacje za głupotę, Shayley Starlightt. Zasłużyłaś na miano Jedi bez dwóch zdań. Teraz popatrz, robi się ciemno, pozostanie ci chyba tu przenocować. Możesz być z siebie dumna. –
Obruciła się w drugą stronę, usiłując przebić wzrokiem ogarniającą ją powoli ciemność. Spojrzała bezwiednie na swoje puste ręce. Nie miała przy sobie nawet miecza świetlnego. Zostawiła go w rzeczach na ich statku.
– kolejny przejaw głupoty – zkarciła się w duchu. – Luke zawsze nosi miecz przy sobie, ale dla ciebie on wydał się chyba zbyt ciężki. I po co tak bardzo się oddalałaś, Luke ci przecież nie kazał. To teraz tu sobie posiedzisz do rana. Gożej jak zacznie padać, nie masz nawet namiotu, chyba że sama sobie go zrobisz. –
Z cichym westchnieniem usiadła pod najbliższym drzewem, opierając się o pień. Wiedziała, że chodźby nawet chciała nie znajdzie drogi powrotnej.
– ale jestem głupia – powiedziała cicho sama do siebie. – zapręzętowałam się dzisiaj pięknie, nie ma co. –
Ukrwła twarz w dłoniach, nasłuchując jednak uważnie. Wszędzie jednak panowała cisza, która była jej zdaniem aż za spokojna. Ten fakt zaniepokoił ją jednocześnie i podniósł trochę na duchu.
– przynajmniej nie ma tu chyba niczego co mogłoby żywić się ludzkim mięsem – usiłowała dodać sobie otuchy. – No nic mała, zafundowałaś sobie małą szkołę przetrwania. –
Pomyślała znowu o LukeU. Dziwnie się czuła nie mając go przy sobie. Do tej pory zawsze był obok, ostrzegał ją i ochraniał, teraz jednak była sama, zdana tylko na siebie i swoje umiejętności. A może Luke jest teraz w niebezpieczeństwie, może ten niezjomy który ich ścigał okazał się sithem, wysłannikiem Vadera, który miał za zadanie go zabić… A może Luke właśnie w tej chwili cierpi, a jej przy nim nie ma…
– Nie – odpowiedziała sobie w duchu, usiłując uspokoić myśli i pozbyć się straszliwych obrazów, jakie podsówała jej wyobraźnia. – LukeOwi nic nie jest. Wyczułabym gdyby coś było nie tak. Nic mu nie jest… –
Powiał chłodniejszy wiatr, co sprawiło że Shayley zadrżała lekko z zimna. Zkuliła się, bezwiednie odrwając ręce od twarzy i obejmując się ramionami, jakby usiłowała w ten sposób odwzorować czyjś dotyk, być może LukeA…
Nagle gdzieś w pobliżu trzasnęła gałązka. Shayley poderwała się gwałtownie, lecz wiedziała że w razie niebezpieczeństwa nie miałaby jak się bronić.
Zza drzew wyszło najdziwniejsze stworzenie jakie Shayley do tej pory widziała. Otworzyła szeroko oczy. To coś kna które patrzyła miało nie więcej niż metr wzrostu krutkie łapki z palcami i duże, ciekawe oczy. W całości pokryte było futerkiem, a do pasa miało przypięte nóż. Ponieważ Shayley nadal siedziała w kucki przy pniu, jej twarz znajdowała się na poziomie twarzy misia, który zblyżał się do niej ostrożnie, bardziej zaciekawiony i czujny niż przestraszony.
– Jaki słodki – pomyślała Shayley, poczym odezwała się na głos do stworzonka:
– Chodź tutaj. Ale jesteś śliczny. –
Powiedziała to słodkim, przyjaznym głosem, który ostatecznie przekonał ztworzonko.
Podeszło do niej i usiadło w tej samej pozycji co ona, również obejmując się łapkami. Shayley niepewnie wyciągnęła rękę i podrapała je między uszami. Ewok, bo tak nazwwała się owa misiowa kulka zamruczał jak kot. Shayley mimowolnie się uśmiechnęła.
– no to przynajmniej już nie jestem sama – odezwała się z tą samą słodyczą w głosie. Ewok pisnął krutko w odpowiedzi i przekrzywił głowę.
– Myślisz że tu jest niebezpiecznie o tej porze – zapytała go Shayley. Ztworzonko wciągnęło nosem powietrze i szepnęło coś cicho. Shayley nie zrozumiała treści, ale wiedziała co Ewok chce jej przekazać.
– Nie wiem w ogule gdzie się znalazłam – Odezwała sie znowu, idąć w ślady Ewoka i mówiąc również szeptem. – Ale chyba musi tu być niebezpiecznie, zkoro nosisz przy sobie to. –
Wskazała na nóż przy pasku Ewoka. Ten tylko odszepnął coś nerwowo i potrząsnął głową.
– Już cię lubię – zahihotała Shayley. – Dzięki za pocieszenie. Wiesz, wlazłam tu nawet nie wiem jakim cudem i nie mogę wyjźć z powrotem, a tam, na zkraju lasu został ktoś… Ważny dla mnie. –
Wiedziała że siedzące obok niej zwierzątko nie rozumie słów, dla tego gestykulowała żywo, starając się przekazać mu wszystko jak najjaśniej. Wydał z siebie pisk współczucia.
– Shhh, mówiłeś że musimy być cicho – uspokoiła go Shayley, głaszcząc łapkę Ewoka. – Wiem że mało rozumiesz z tej mojej gadaniny, ale jeśli nic nie będę się odzywać to chyba zwariuję. Pewnie nic ci nie mówi nazwisko Luke Skywalker, ale to… –
Urwała, widząc jak Ewok na dzwięk nazwiska LukeA drgnął.
– Znasz go – Shayley nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. – On tam został na zkraju lasu, z drugim takim, a ja jeśli tu zostanę do rana mogę go już nie zobaczyć… Co ty robisz –
Ewok nagle wstał energicznie, chwycił Shayley za rękę i pociągnął piszcząc niecierpliwie. Odstąpił na niewielką odległość, wskazał przed siebie, poczym zrobił pare kroków w tą stronę. Obejrzał się i gdy zobaczył żeShayley za nim nie idzie, ponaglił ją jeszcze bardziej niecierpliwym piskiem.
– Zpadłeś mi z nieba – odetchnęła z ulgą Shayley poczym wstała. – Już idę, idę! –
W innych okolicznościach uznałaby za zabawne być prowadzona przez pluszowigo misia, nie wiele większego od lalek, którymi bawiła się w dzieciństwie, jednak teraz jednak wiedziała że robi dobrze. Czuła ze z każdą chwilą jest coraz bliżej LukeA, czuła jego obecność…
Ewok prowadził ją szybko i pewnie, co jakiś czas przystając i czekając na nią. Shayley najchętniej wzięłaby go na ręce, przytuliła i zatrzymała w charakterze ukochanego zwierzątka, jednak wiedziała że on odejdzie, że jego świat jest tutaj.
– Liib! – Pisnął misiu datrzymując się. Shayley też to wyczuła. Luke był tuż tuż. Był, istniał i… Cierpiał.
– Shhh – uciszyła Ewoka padawanka, podchodząc do miejsca w którym stało zaniepokojone stworząko. – Cichutko, obudzisz go… –

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 11

XI

Planeta Endor była jedną z wielu planet jaką Shayley widziała. Gdy wylądowali na jej księżycu zapadał już zmrok. Niczym cień zjawił się również imperialny tie myśliwiec, który tak wytrwale ich ścigał.
– zachowaj spokuj – Szepnął Luke do padawanki, obserwójąc w napięciu jak owiewka myśliwca odsówa się, a z kokpitu wyskakuje młody człowiek, nie wiele starszy od LukeA i zbliża się w ich stronę.
– Mistrzu… – Głos Shayley cicho drżał. – a co jeśli źle robimy, jeśli to pułapka?
– Cokolwiek by się działo trzymaj się blizko mnie – odszepnął. Emanował spokojem i pewnością, która jednak nie graniczyła ani trochę z zuchwałością. Shayley czując to uspokoiła się nieco.
– trzymaj się blizko, chyba że powiem inaczej – odezwał się znowu Luke, chcąc ukoić strach i niepokuj padawanki charakterystyczną dla jedi modulacją głosu. Podziałało. Shayley odetchnęła głęboko i zkinęła głową na znak zrozumienia.
Nieznajomy tym czasem podszedł do nich. Miał na sobie czarną szatę, a u pasa zawieszony był miecz świetlny. Shayley wiedziała już bardzo dobrze że to nie szturmowiec, lecz czy to oznacza że nie mają kłopotów… Tego już nie wiedziała.
– Ty jesteś Luke Skywalker prawda – odezwał się nieznajomy patrząc wprost na LukeA, który tylko przytaknął w milczeniu, patrząc ze spokojem i czujnością na stojącą przed nim postać.
– Dla czego za mną leciałeś – zapytał ostrożnie, nakazując Shayley wycofać się niezauważalnie, jakdyby była przypadkowo spotkaną osobą, a nie jego padawanką.
– Z prostego powodu. – Nieznajomy wsparł ręce na biodrach. Ani razu nawet nie spojrzał w stronę Shayley, więc nie zauważył nawet jak się oddala, patrząc z niepokojem i niemym pytaniem na LukeA.
– Z jakiego – zpytał Luke, wysyłając krutki impuls Shayley, nakazując jej trzymać się jak najdalej, chodź jeszcze chwilę wcześniej kazał jej trzymać się blizko niego.
– Wiem co się stało z twoją siost!rą – odparł nieznajomy. – Mało tego, wiem gdzie ona jest. Doprowadziłbym cię do niej. –
Serce LukeA drgnęło nagle. Wiedział że musi być ostrożny i nie ufać byle komu, jednak w słowach tajemniczego człowieka wyczuł prawdę. Ten ktoś wiedział gdzie jest Leia i mógł go do niej doprowadzić, bez względu na to co stałoby się potem. Luke wiedział że tym razem pomógłby siostrze, jednak pozostawała jeszcze jedna myśl. Shayley. Czy pozwolić jej wyruszyć z sobą, oile zdecyduje się zaufać nieznajomemu, czy pozostawić ją tutaj, w bezpiecznym miejscu, by na niego czekała, a jeśli on sam nie wróci, kto wtedy się nią zajmie, na kogo wtedy powinna czekać…
Tych myśli bbyło zdecydowanie za dużo jak na jeden raz.. Chcąc zyskać nieco na czasie Luke zadał jedno z dręczących go pytań:
– kim jesteś z koro wiesz takie rzeczy? Służysz imperium?
– Służyłem – odparł wymijająco. – To teraz nie ma znaczenia. Twoja siostra nie ma za wiele czasu, jest już u kresu wytrzymałości. –
Luke nagle przypomniał sobie swoje wizje, które dręczyły go co noc. Pokrywały się z tym co mówił nieznajomy. A zatem jeśli to prawda, musi zaryzykować i wyruszyć na ratunek siostrze, chodźby miałby się chwylowo zprzymierzyć z wcieleniem samego zła. Popatrzył nieznajomemu w oczy poczym odezwał się, ważąc każde słowo:
– w takim razie przyjmuję twoją pomoc.

Categories
Padawanka jedi - nie kanoniczne

rozdział 10

X

Minęło już kilka dni od zniszczenia Tatooine, a Luke stawał się coraz bardziej zaniepokojony. Wizje cierpiącej Leii prześladowały go coraz częściej, w dodatku przeplatały się z innymi, w których widział Shayley, zchwytaną i bezbronną, bądź klęczącą przed imperatorem i przysięgającą mu posłuszeństwo. Nie mówił o tym padawance, widział że jest przerarzona o wiele bardziej niż to okazywała. Zkupiał się na tym by nauczyć ją jak najwięcej, żeby przygotować ją na najgorsze, tak na wszelki wypadek.
Mniej więcej tydzień po zniszczeniu Tatooine Shayley przybiegła zaniepokojona do LukeA, który akurat był w sterowni i pilotował ich statek.
– Mistrzu, widzisz to co ja – zapytała. – Ściga nas jakiś statek…
– Wiem Shayley, wiem – przerwał jej. – Usiłuję go zgubić. Wiem tylko jedno. To nie jest Vader, co nie oznacza że nie musimy mieć się na baczności..
– Gdzie lecimy w ogule – zpytała Shayley, widząc na tablicy kątrolnej wspórzędne jakiejś planety.
– Na Endor – odpowiedział spokojnie Luke. – Mam nadzieję, że dolecimy tam bez towarzystwa. –
Shayley podeszła do niego blizko, tak że musiał spojrzeć jej w oczy.
– powinnaś iźć odpocząć – odezwał się z troską. – Widzę jak wyglądasz. Jesteś zmęczona.
– to nie ważne – odezwała się pewnie. – Nie zostawię cię tu samego razem z nim. –
Mówiąc to wskazała na kropkę będącą ścigającym ich statkiem.
– Dasz mi trochę popilotować – zapytała, gdy Luke na jej słowa tylko westchnął cicho. Shayley wiedziała że coś go gnębi i była wściekła na siebie że nie potrafi mu pomuc. Postanowiła robić wszystko żeby tylko odwrócić jego uwagę od tych udręk.
– Jeszcze nie – odparł. – Kiedyś ci pokażę, obiecuję. Jeśli chcesz usiądź tutaj i patrz. –
Posłuchała go i usiadła obok niego, przyglądając się z wielką uwagą temu co robi.
– zastanawia mnie jedno – odezwała się po jakimś czasie. – Dla czego ten statek do nas nie strzela. Może to jednak sojusznik?
– Nie byłbym tego taki pewien – odparł Luke. – Ktokolwiek nas ściga emanuje silną mocą, to nie może być nikt z rebeliantów, nie latają przecież takimi tie myśliwcami. Poza tym, wśród nich tylko ty i ja jesteśmy wrażliwi na moc, chyba że… –
Urwał nagle, jakby doznał jakiegoś olśnienia.
– Leia – szepnął cicho.
Shayley położyła mu rękę na ramieniu. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, wszystko sobie nawzajem zaprzeczało.
– Myślisz że to Leia – zpytała cicho. – Leia i tie myśliwiec… Wygląda na imperialny.
– Nie wiem – przyznał Luke. – Do puki tego nie sprawdzimy nie będziemy wiedzieć. –
Nagle w jego myślach odezwał się jakiś głos. Luke był do tego przyzwyczajony. Nie raz słyszał już głos Obiwana Kenobiego udzielającego mu rad, lecz to nie był tym razem jego głos. Był to głos kobiecy, lecz słowa które wypowiedział były młodemu Jedi dobrze znane:
– Uważaj Luke. Uważaj… –
Brzmiał delikatnie i łagodnie, lecz dźwieczał w nich jakiś ukryty smutek. LukeA bardzo ten głos poruszył.
– Co się dzieje? – zapytała Shayley. – Co…
– Słyszałęm głos – odpowiedział Luke. – Poraz pierwszy… Ostrzegał mnie przed czymś. To był głos kobiety… Młodej kobiety.
– Leia… – Shayley zniżyła głos do szeptu.
– Nie, to nie Leia – odparł Luke.
Pod wpływem impulsu złapał padawankę za rękę.
– Ten głos był inny niż Leii. Łagodny, nabrzmiały jakimś dziwnym uczuciem, ale bardzo smutny… –
Shayley ścisnęła jego rękę.
– Zkoro cię ostrzegł, powinieneś w takim razie uważać – odezwała się cicho.
Luke uwolnił rękę z jej uścisku.
– Jeśli ten kto nas ściga nie wykazuje wrogich zamiarów, to może wie co stało się z Leią – powiedział bardziej do siebie.- Jeśli wpadniemy przez to w półapkę, to zdałaś test na czujność Shayley.
– wolałabym żebyś to ty miał rację – odpowiedziała ponuro.

EltenLink