Categories
krutkie opowiadania

lepsze jutro

Z braku weny wrzucam wam opowiadanie, które napisałam dwa lata temu, a przed chwilą dokonałam jeszcze paru kosmetycznych poprawek. Jest to opis wewnętrznej walki Kylo Rena z samym sobą. Umieściłam to pod koniec akcji przebudzenia mocy, po walce Kylo Rena z Rey, po której ranny zostaje ewakuowany na statek najwyzszego porzątku. Nie spodziewajcie się tam zadnej akcji, nawet zadnych bardziej rozbudowanych dialogów.

Lepsze jutro

Kylo Ren leżał samotnie w przedziale medycznym kosmicznego promu najwyższego porządku. Fizyczny ból, który odczuwał z powodu odniesionej rany był niczym w porównaniu z cierpieniem psychicznym. Obrazy wydarzeń kilku ostatnich godzin nieustannie przelatywały mu przez pamięć, niczym przewijane nagranie z holokamery. Tajemnicza dziewczyna którą zchwytał i przesłuchiwał, ten moment gdy to ona miast niego wdarła się do jego umysłu, to co do niego powiedziała. Jej imię. To że on sam nie potrafił jej zabić. Moment gdy po raz pierwszy dotknął jej twarzy…
Znowu pustka, bezwiedna nicość, mgła. Z za mgły pojawia się nagle inna twarz, słychać inny głos. Głos i twarz Hana Solo, jego ojca. A on sam? Co on zrobił? Zabił własnego ojca, chodź światło było już tak blisko niego, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Światło, płynące od jego ojca. Tak nie wiele mógł zrobić by ku niemu zawrócić. Mógł zwyczajnie chwycić dłoń rodzica. Dłoń, która by go nie odtrąciła…
Ren zdusił wzbierający w gardle krzyk, zaciskając zęby. Nie mógł nic zrobić ponad to czego dokonał. Nie mógł iść w stronę światła, ponieważ należał do najwyższego porządku, do najwyższego wodza Snoke'a. To jemu poprzysiągł posłuszeństwo, nie mógł zawrócić z tej ścieżki, nie ważne kto by go do siebie przyzywał. Chciał być silniejszy, walczył dla swoich własnych przekonań, które uważał za słuszne. Musiał zabić ojca. Musiał odgrodzić się od przeszłości, odciąć niewidzialną linę, która wiązała go ze światłem, z tamtym światem. Z Ojcem, wujem, z matką…
Znowu poczuł ucisk w gardle. Odetchnął spazmatycznie. Poczuł się nagle odsłonięty, bezbronny i słaby. Przeraźliwie słaby.
– Obiecałeś mi siłę – rzucił oskarżycielsko w myślach pod adresem Snoke'a. – Obiecałeś mi potęgę po tym co zrobię. Dokonałem tego, zdobyłem się na odwagę, zebrałem wszystkie swoje siły i zrobiłem to. A teraz czuję się tak, jakbym zamiast stać się potężniejszy, stracił wszystko co do tej pory miałem. Oszukałeś mnie. Wszyscy mnie oszukali. –
Wyciągnął rękę i dotknął swojej twarzy, której teraz nie przysłaniała metalowa maska. Dotarło do niego mgliście, że jego ręka drży, a policzek, którego dotyka jest mokry. Na pewno od krwi. Tak, nie może być inaczej. Rana, którą zadała mu owa dziewczyna była poważna, o mało go nie zabiła. Wziął rozdygotany oddech. Dotarło do niego, że to co czuł na policzku w cale nie było krwią. To były łzy, jego łzy.
Ogarnęła go nagle nieodparta chęć sięgnięcia po miecz i rozwalenia wszystkiego co stanie mu na drodze. Jednak był zbyt słaby by dać się ponieść dławiącej go furii, złości na samego siebie za to, że okazywał słabość. Że zadawał sobie pytanie kim tak naprawdę jest. Słowa Hana Solo obudziły w nim wspomnienia. Dzieciństwo, ciepłe objęcia matki… Nie, nie może o tym myśleć. Ze złością wyrzucił z głowy ten obraz, skupiając się tylko na nienawiści, jaką czul obecnie do całego świata. Czuł się zdradzony i oszukany. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie.
– Światło jest blisko – Usłyszał nagle w głowie odległy głos. Dysząc cieżko usiłował go odepchnąć. Ten głos był tak bardzo znajomy…
– Skywalker – rzucił ze złością. – Nie wierze już w ani jedno twoje słowo, słyszysz? W ani jedno! Znajdę cie, nie ukryjesz się przede mną.
– Nie mam zamiaru – odpowiedział spokojny głos Luke'a Skywalkera. – Będę czekał na ciebie. Nadal jest w tobie Ben Solo, wiem o tym.
– Nie prawda! – To odkrzyknął inny głos, znacznie wyraźniejszy i ostrzejszy niż Luke'a. Po chwili ciągnął już spokojniej, niemal hipnotyzująco:
– Staniesz się potężny, Kylo Renie. Zaufaj ciemności, pozwól się jej poprowadzić. Pamiętaj o tym kim jesteś. Nie wyrzekniesz się tego. Nie ma w tobie współczucia, litości czy zwątpienia. –
Ren zadrżał. Czuł się tak, jakby jego świadomość została rozszczepiona na dwie odrębne części. Jedna z nich chciała posłuchać głosu wuja, lgnęła do światła i zdawała się nazywać Ben, druga natomiast, będąca Kylo Renem bezgranicznie ufała Snoke'owi. Bo to Snoke był osobą która się o niego troszczyła. To najwyższy wódz pokazał mu kim tak naprawdę może być, jeśli wyrzeknie się swoich słabości.
Przymknął powieki. Przed jego oczami pojawiła się znowu twarz matki, lecz nie ta jaką pamiętał z dzieciństwa. Jej długie włosy były siwe, a twarz zmęczona i porzeźbiona zmarszczkami.
Serce Kylo Rena jakby zwolniło rytm, lecz tylko na chwilę. Zaczęło nagle bić szybciej, przyspieszając przy tym oddech, domagając się więcej tlenu.
– Mamo… – Szepnął Kylo Ren w ciemność. – Pomóż mi…
– Nie ma tu twojej matki, nie masz nikogo. Nikogo nie potrzebujesz. – Głos Snoke'a zdawał się rozbrzmiewać w nim samym.
– Rey! – To imię Kylo Ren wręcz wykrzyczał, wbrew sobie. Po raz kolejny zobaczył tą dziewczynę, z pozoru delikatną i kruchą, patrzącą na niego z nienawiścią, unoszącą miecz do ostatecznego ciosu, mającego zakończyć jego życie… Lecz ten cios nie nadszedł. Nie dała rady go zabić. Była słaba. Zostawiła go po prostu rannego i odeszła. Snoke ma rację. On nikogo nie potrzebuje. Nikomu na nim nie zależy, a wiec jemu też nie powinno na nikim zależeć. Na nikim oprócz siebie. Tak mu przecież tyle razy powtarzano. Lecz czy na pewno na nikim mu nie zależy? Czy nie zaczęło zależeć mu właśnie na tej dziewczynie? Na tej zwyczajnej zbieraczce złomu?
Ren uspokoił oddech. Opadł bezwładnie na poduszkę, postanawiając poddać się Snoke'owi, chodź czuł, jak na dnie jego serca roznieca się jakiś nikły płomyk, który miał za zadanie napełniać go światłem i ciepłem, Być może kiedyś wybuchnie ogniem tak jasnym, że będzie w stanie wyrwać Kylo'rena ze szponów ciemności, albo zgaśnie całkiem, stłumiony przez Snoke'a. Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Przyszłość zawsze jest w ruchu. Jest zmienna i nieprzewidywalna, lecz być może da Kylo Renowi nadzieję i wiarę w lepsze, dobre i pełne światłości życie. Wiarę w lepsze jutro.

Categories
muzycznie

varius manx – zielona sukienka (cover

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

19

Witajcie.
Po długiej przerwie i moim ostatnim wpisie doszłam jednak do wniozku, że trzeba się nieco za siebie wziąć, ale jak zwykle, nie było ani weny ani pomysłu. Dzisiaj jenak nadeszła wena i pod wpływem chwili powstał może trochę nudnawy rozdział, który mnie samą zazkoczył. Dokładniej zaskoczyła mnie rodząca się więź Ahsoki i Arianny. Tak, w końcu przypomniałam sobie o Ariannie i wsadziłam ją do rozdziału.
Myślę że w następnym też się pojawi.

XIX

Arianna siedziała ze skrzyżowanymi nogami na murku w pobliżu świątyni jedi, utrzymując za pomocą telekinezy w powietrzu zbiór różnokolorowych kamyków, przesuwając je samą tylko siłą swojej woli tak, ze układały się w powietrzu w kolorową, ciągle zmieniającą się mozaikę. Z oddali obserwowała ją uważnie Ahsoka. Skupiona, poważna, lecz jednocześnie zafascynowana umiejętnościami dziewczynki. Wyczuwała ja w mocy bardzo wyraźnie. Potrafiła nawet wyczuć echo jej powolnego i spokojnego oddechu. Spojrzała na twarzyczkę dziewczynki, ściągniętą w skupieniu i koncentracji.
– Arianno, wystarczy – odezwała się cicho. – Radzisz sobie naprawdę bardzo dobrze. Zdałaś test. –
To ostatnie zdanie było powiedziane żartobliwie, ponieważ togrutanka nie poddawała Arianny żadnemu testowi.
Arianna natomiast westchnęła lekko, opuściła płynnie rękę, a kamyki rozsypały się wokół niej na ziemi.
Dziewczynka zeskoczyła z murku i podeszła do AHsoki.
– Mistrzyni Tano – odezwała się z szacunkiem, zwracając się tak do Ahsoki po raz pierwszy.
Słysząc to AHsoka otworzyła szeroko oczy i prawie się roześmiała. Prawie, ponieważ w tej samej chwili poczuła wzbierające w niej dziwne i nagłe uczucie niepokoju i chłodu.
– Mistrzyni Starlightt powinna być z ciebie dumna – odezwała się do Arianny, nie dając nic po sobie poznać. Uszłoby jej to może na sucho przy kimś innym, ale nie przy Ariannie, która byłą wyjątkowo bystra.
– Co się stało? – Spytała, patrząc po raz pierwszy w szeroko otwarte oczy Ahsoki, będące teraz dwoma niebieskimi ognikami. Skojarzyły się dziwnym trafem Ariannie ze światłem w ciemności.
– Mam jakieś… Nie jasne przeczucia – odezwała się cicho Ahsoka. – Sama nie wiem co to oznacza.
– To nie ma związku z mistrzynią Starlightt – odezwała się Arianna, a AHsokę zaskoczył fakt, że to było stwierdzenie. – Ja też coś czuję. Coś się tu zbliża… Albo ktoś. Vader. –
Torgutanke zdumiało, ze Arianna wymówiła to imię tak po prostu.
– Tak Arianno. – Wyrzuciła to razem z ciężkim westchnieniem. – To Vader.
– Leci tutaj? – Arianna otworzyła szeroko oczy.
– Nie oszukałabym cię. – Ahsoka położyła rękę na ramieniu dziewczynki. – Tak, leci tutaj. W jednym konkretnym celu.
– Chodzi o ciebie czy… O mnie? – Spytała z przestrachem dziewczynka. Ahsoka pod wpływem chwili objęła ja ramieniem.
– To teraz nie jest ważne – stwierdziła. – Cokolwiek by się stało, nawet gdyby Vader tu przyleciał, tobie ani nikomu innemu z was nie stanie się krzywda. Nie do puki jesteście ze mną.
– Wiedziałam że tak powiesz. – W oczach Arianny pojawiła się ufność. – Mówiłam przecież że jesteś niezwyciężona.
– Chciałabym żeby to było takie proste. – Ahsoka roześmiała się gorzko. – Nikt nie jest niezwyciężony.
– Czy on tu leci po to żeby cię zabić? – W głosie Arianny pojawił się autentyczny niepokój.
– Nie wiem. – Ahsoka odpowiedziała szczerze. – Na razie o tym nie myśl. Jeszcze jest daleko. Wyczuwam to.
– Dalej masz z nim więź? – Mała wyraźnie się zaciekawiła. – W ogóle… Opowiedz mi jak to było na wojnach klonów? –
Ahsoka przymknęła lekko ozy. Bała się trochę powrotu do tych wspomnień. Bała się tego ze ja pogrzebią i przeszkodzą w podjęciu słusznej decyzji wtedy gdy przyjdzie jej stanąć oko w oko z Vaderem. Nie chciała widzieć w nim Anakina Skywalkera. Kogoś kto się o nią troszczył, kto nie raz ratował jej życie, komu ona ratowała życie, kim opiekowała się gdy był ranny… Z trudem powstrzymała chcące jej napłynąć do oczu łzy, ale nie mogła powstrzymać wyczuwalnej od niej aury smutku.
– Chodź. – Ujęła Ariannę za rękę i podprowadziła do tego samego murku, na którym do nie dawna dziewczynka ćwiczyła. Gdy usiadły obydwie przy sobie, Ahsoka otworzyła oczy i zapatrzyła się w horyzont, jakby samym wzrokiem chciała odszukać Shayley, Luke'a, Wedge'a… Oraz jego, Dartha Vadera, który budził teraz postrach w całej galaktyce swoją bezlitosnością i brutalnością podejmowanych przez siebie działań. Wiedziała że będzie musiała po raz kolejny się z nim zmierzyć, dla tego przygotowywała się w duchu na każdą ewentualność. Była gotowa zrobić wszystko, nawet poświęcić własne życie po to tylko, by uchronić Ariannę i resztę padawanów. Odpowiedziała już sobie na pytanie Arianny, czy vader leci tu po to by ją zabić. Tak. Vaderowi chodziło o nią. Nie o Arianne czy któregokolwiek z padawanów. Ona była dla niego przeszkodą i zagrożeniem.

Categories
słowo mówione

takie moje gadanie o wszystkim i refleksje

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

XVIII

Witajcie.
Po długiej przerwie wrzucam wam kolejny rozdział padawanki jedi. Narazie tylko jeden, bo nie chcę za wczas obiecywać, ze w najbliższym czasie będzie tego wiecej, chociaż postaram się żeby tak było..

XVIII

Odgłos kroków ciężkich buciorów uświadomił im, że Wedge miał rację. Po chwili w drzwiach stanął Darth Carlus, prostując się dumnie i rozpromieniając na widok Luke'a, natomiast Shayley rzucając spojrzenie pełne tryumfu.
– Co jej zrobiłeś, ty worku huttańskiego łajna? – Krzyknął zapalczywie Wedge, któremu widać nie spodobało się to, że został zepchnięty gdzieś na bok. – Czy ty wiesz jak ona wyglądała przed chwilą? Ty sprośna świnio, pożałujesz tego…
– Wedge – zawołali jednocześnie Shayley i Luke. Młoda padawanka wyprostowała się dumnie. Zniknęły gdzieś jej strach i zagubienie.
– Przyszedłeś po moja odpowiedź, tak? – Spytała, a jej głos był niski i zdecydowany. – No więc proszę bardzo. Moja odpowiedź brzmi… Nie! –
Wyciągnęła do przodu rękę z blasterem, celując w pierś kogoś, kto tylko formalnie był jej bratem. Ten tylko zaśmiał się drwiąco.
– Powiedziałem ci coś ostatnio – odezwał się złowrogo. – Powiedziałem ci, że jeśli odmówisz, nie będę już taki łaskawy jak do tej pory.
– Jasne, jakbyś do tej pory traktował mnie miło – prychnęła Shayley.
– Ona nie jest sama, głąbie – krzyknął zapalczywie Wedge.
Luke rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym stanął obok Shayley.
– Ona nie jest sama – odezwał się z mocą. W jego niskim, spokojnym głosie słychać była wyraźnie ostrzegawczą, złowrogą nutę. – Nie pozwolę byś mi ja odebrał.
– Możesz sobie nie pozwalać, Skywalker – odwarknął Carlus.
– A właśnie ze może! – W Shayley wstąpiła jakaś nie dająca się powstrzymać siła. Wyciągnęła wolna rękę, wykonała nią taki gest, jakby chciała coś komuś wyszarpnąć, a po chwili Wszyscy zobaczyli, jak jej własny miecz zrywa się z pasa Carlusa, lądując prosto w jej wyciągniętej ręce.
Młoda jedi uśmiechnęła się tryumfalnie, wyciągając do przodu zarówno miecz, jak i trzymany w drugiej ręce blaster.
– Widzisz? – Spytała, usiłując spojrzeć Carlusowi w oczy. – Nie doceniłeś mnie.
– Być może – Odparł jakby z namysłem. – Jeśli tak chcesz… –
Wyciągnął nagle do przodu ręce, a z jego palców w tej samej chwili wystrzeliły błyskawice sithów, które pomknęły wprost w kierunku Shayley.
– Nie! – Z tym krzykiem Luke instynktownie skoczył do przodu, zasłaniając padawanke własnym ciałem. Momentalnie przed oczami stanęła mu scena, w której uczestniczył on sam, Vader oraz mperator, znęcający się nad nim dokładnie w ten sam sposób. Luke dobrze znał ten straszliwy ból, dla tego zdecydował się przejąć go na siebie, mimo głośnego protestu Shayley.
Błyskawice ugodziły Luke'a, pozbawiając go niemal tchu. Ból był silniejszy niż się spodziewał. Czuł olbrzymią siłę nienawiści i gniewu, skupionych w tym jednym ataku sitha. Przeżył taki wstrząs, ze nawet nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku. Po prostu upadł, skulił się w sobie i cierpiał tak w ciszy.
– Zostaw go! – Shayley z tym krzykiem przyskoczyła do Carlusa, usiłując stanąć między nim a Luke'em. Czuła siłę, z jaką Carlus zaatakował. Wiedziała że ta siła miała być wymierzona w nią samą, lecz teras skupia się na Luke'u, a Carlus dobrze o tym wiedział. Stał i patrzył spokojnie, jak odbiera swojej siostrze kolejną bliską jej osobę.
Sith na krótko przerwał atak, patrząc to na Shayley, to na Luke'a, całkowicie ignorując Wedge'a, który w tym czasie kciukiem przestawił swój blaster z ogłuszania na zabijanie. Tak, chciał zabić tą bestie, która skrzywdziła Shayley, a teraz przysparzała jej dodatkowego cierpienia, dręcząc na jej oczach jej mistrza, z którym przecież Shayley pare chwil temu tak dziwnie się zrozumiała.
– Nie rób mu krzywdy – odezwała się Shayley, patrząc prosto w przepełnione złością oczy. – Nie zabieraj mi go.
– Ach tak. – Carlus spojrzał z góry na Luke'a, który dysząc ciężko usiłował wstać. – To może wolisz, żebym zabrał ci jego? –
Dopiero teraz wskazał na Wedge'a.
– Nie! – Krzyknęli jednocześnie Shayley i Luke, ten ostatni ochrypłym, nabrzmiałem od przeżytego cierpienia głosem.
– Mistrzu. – Shayley wyciągnęła do Luke'a rękę, lecz on już zdążył się podnieść. – Uciekajcie razem z Wedge'em. Ja sobie sama poradzę… Z nim.
– Zwariowałaś! – Korelianin ukazał się w polu widzenia.
– Nie zostaniesz sama – dodał Luke z nową mocą.
– Ale… – zaczęła Shayley, lecz w tym momencie usłyszała w swoich myślach głos, na którego dźwięk aż się wzdrygnęła:
– Mistrzyni Starlightt… –
To była Arianna. Shayley wyczuła echo jej odczuć, usiłując szybko je zablokować. Przesłała jej tylko krótki, myślowy impuls, po czym odcięła się od padawanki, bojąc się że Carlus coś wyczuje. Przecież Arianna była bardzo silna mocą.
Aedge tym czasem stanął obok Shayley i Luke'a, celując blasterem prosto w Carlusa, który na ten widok roześmiał się bezlitośnie.
– Zabawny jesteś – stwierdził. – Myślisz ze zabijesz mnie blasterem? Nawet oni sobie ze mną nie poradzą.
– Nadęty bufon – syknął Wedge.
– Wyczuwam twoje emocje – ciągnął tym czasem Carlus, ignorując odzywkę Korelianina. – Naiwnie wierzysz, ze ochronisz osobę, którą kochasz. Ją. –
Wskazał Shayley, a Wedge w tym momencie zbielał na twarzy, nie wiadomo czy bardziej z przerażenia czy z wściekłości.
– Na razie ja się tylko z wami bawię – odezwał się Carlus. – Nie, nie chcę was jeszcze zabijać. Nie potrzebne mi to, puki mogę was mieć po swojej stronie.
– Po moim trupie – wykrzyknął zapalczywie Wedge.
– Prędzej połączę się z mocą niż z tobą – dodał Luke.
– A ja prędzej poświęcę ciebie niż kogokolwiek z nich – zawołała Shayley. – Za to co zrobiłeś. Jesteś potworem! –
Do oczu napłynęły jej łzy, ale nie pozwoliła sobie na nie.
– Chcesz? Jeden na jednego – odezwała się zapalczywie. – Zwycięzca bierze wszystko.
– SHayley – zawołał ostrzegawczo Luke.
– Zwariowałaś? – Wedge, bardziej chyba nie świadomie niż świadomie stanął przed Shayley, zasłaniając ją sobą. Ona natomiast chwyciła go za ramiona, rozumiejąc nagle aluzję brata. Wedge ja kochał. Ja, gdy tym czasem ona czuła coś do Luke'a. Coś z czym usilnie walczyła, ale czego nie potrafiła do końca w sobie zabić.
– Zgoda – odparł Carlus. – Ale pod jednym warunkiem. Nikt nikomu nie będzie pomagał.
– Nie! – Krzyknął po raz kolejny Wedge. – Shayley, on cię zabije.
– Nie wiem – przyznała młoda jedi. – Zabił już zbyt wiele osób które były mi bliskie. Nie chce żeby to był jeszcze któryś z was.
– Nie! – Wedge nagle odwrócił się do Shayley i przytulił ją, a ona poczuła w jakim żelaznym uścisku ją zamknął. Spojrzała mu w oczy i zamarła. To nie był już ten pogodny, optymistyczny i twardy Korelianin. Nie wyglądał nawet jak wtedy, gdy Shayley i Arianna uwolniły go z więzienia Vadera. Teraz był przestraszony i z trudem panował nad emocjami.
– No, dalej – roześmiał się Carlus. – Pożegnajcie się po raz ostatni.
– Wedge, puść – odezwała się Shayley. – Nie pomagasz mi w ten sposób. –
Wedge zacisnął mocno zęby i z największym trudem uwolnił Shayley uścisku. Ta natomiast podeszła do Luke'a i przytuliła się do niego.
– Może nie będzie czasu by ci to powiedzieć – odezwała się cicho. – Pamiętaj. Gdyby coś, opiekuj się Arianną i Wedge'em.
– Nie mów tak – odezwał się Luke. Starał się mówić spokojnie, ale zdradziło go nerwowe drgniecie powiek. – Przeżyjesz. Jesteś silna.
– Luke. – Shayley jeszcze bardziej ściszyła głos. – On jest moim bratem. Zabił… Naszego ojca. –
Dostrzegła jak Luke zbladł, ale nie miała czasu ciągnąć dalej tego tematu.
– Niech moc będzie z tobą – szepnęła. Kocham cię. Wyjaśnił to Wedge'owi.
– Ale… – Luke chciał jej tyle powiedzieć. Że ją rozumie, ze wie co czuje, że ona i on nie mogą być razem, żeby nie łamała serca Wedge''owi, ale nie był w stanie. Shayley odsunęła się od niego i stanęła naprzeciwko Carlusa, wyciągając swój miecz świetlny.
– Jedno z nas z tond nie wyjdzie – stwierdził hełpliwie Carlus. – I to nie będziesz ty, siostrzyczko.
– Przekonamy się – odparła Shayley, Pozwalając by momentalnie ogarnął ja spokój, pomagając jej się skupić na tym co trzeba zrobić.

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

34

– Kto ci to zrobił? – Spytała cicho mistrzyni Damsin. Anakin uparcie nadal chciał stanać na nogi, wiec go podtrzymała.
– Gdzie są Rey i Ahsoka? – SPytał.
– Tutaj – odezwała się słabo Rey.
– Jesteśmy tutaj – dodałam równie wątle.
– Padawanie Solo – odezwał się poważnie mistrz Windu. – Kto to zrobił? –
W ciszy słowa ANakina, które padły, brzmiały niemal jak wyrok:
– Kylo. To był Kylo Ren. –
Rey scisnęła mnie mocno za ramie, natomiast ja poczułam, jak uginają się pode mną kolana.
– WY troje – odezwała się mistrzyni Damsin. – AHsoka, Rey i ty ANakinie. Chodźie z nami. Pozostali rozejść się i pod zadnym pozorem nie wychodzic ze swoich kwater do odwołania.
– Chodź. – Rey pociągnęła mnie za rękę.
Bezwiednie pozwoliłam jej się poprowadzić, czujac, zę jakaś część mnie została w miejscu gdzie stałam do nie dawna. Czułam się dziwnie pusto.
Udalismy się razem ze wszystkimi do sali obrad rdy. Był tam także Rycerzyk. Uchwyciłam przelotem jego spojrzenie. Wygladał tak, jakby chciał podejść i nas pocieszyć, ale wiedział ze mu nie wolno.
– Anakinie – odezwala sie cicho mistrzyni Secura. – Opowiedz nam teraz wszystkim co sie stało. Potem udasz się do centrum medycznego.
– Nie jestem ranny – zaprotestował ANakin.
– Twój miecz. – Rycerzyk wskazał na miecz ANakina. – On go rozwalił?
– To nie ważne, poskładam go – odparł ANakin.
– CO stało się, opowiedz – odezwał się Yoda. a ANakin wziął głęboki oddech.
– To było… – Zaczął lekko drżącym głosem. – Mozę jakaś godzine temu. Kylo, on… Przyszedł do mnie, obudził mnie. –
Urwał na chwilę, przełykajac ślinę.
– Chciał… NIe wiem co chciał, ale było w nim coś, co mi się nie spodobało. Był zły. Czułem… Jak emanował ciemna strona. –
Zadrżał lekko.
– Spokojnie. – Rycerzyk podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
– Powiedział ze przyszedł się pozegnać. Że… Odlatuje – ciagnął dalej Anakin. – Poszedłem za nim, chciałem mu przemówić do rozsądku. Poszliśmy do hangaru ze statkami. Kylo znał… Znał kod umozliwiajacy dostęp do hangaru. Weszlismy tem, a on… Przy użyciu mocy odpalił w pełni wyposażoną kanonierkę i powiedział ze on musi odejść, zeby wymierzyc sprawiedliwosć tym, którzy na to zasłuzyli. I ze wróci… Po mnie… Po nas. –
Umilkł na chwilę.
– I co dalej? – Spytał spokojnie Mace Windu.
– Wyciangnąłem miecz, chciałem go powstrzymać – ciągnął dalej ANakin. – Zacząłem go przekonywać, ze powinien pozostać na jasnej scieżce, zeby patrzył w światło. On się roześmiał. Powiedział zę te swiatło zgasło i ze nie ma jasnosci. Że nikomu nie moze wierzyć, nawet mi, że kłamię mówiąc ze go kocham i zę chcę dla niego dobrze. Że… Wszyscy zasłużyliśmy na śmierć… Rzucił sie na mnie. Walczylismy, ale on… Użył mocy, sparalizował mnie. To bolało… Strasznie bolało. Nie mogłem nic zrobić. Chciałem kogoś zawołać, ale on powiedział ze nikt nie usłyszy żadnych moich krzyków i ze to na daremmno. Widziałem jak wsiadł do kanonierki, aktywował działka i… To tyle. W następnej chwili obudziłem się przy was. Nawet nie wiem jak się tam znalazłem.
– Kylo Ren musiał Anakina przenieśc dla nie poznaki na dół – odezwał się rycerzyk. – O rany, czyli mamy sitha na wolności?
– Nie rozumiem tego – odezwałam się cicho. – Przecież on… On był… JEst po nszej stronie.
– AHsoko, chyba sama nie wierzysz w to co mówisz – stwierdziła mistrzyni Damsin.
– Głupcami bylismy – orzekł Yoda. – Tish zawsze sithem pozostanie. Teraz wszystkie nasze sekrety Kylo Ren zna. Preciwko nam wykorzystać to może.
– Nie wierzę w to – odezwałam się ponownie.
– AHsoka! – ANakin odwrócił się do mnie. – Przecież nie zrobiłem sobie tego sam. Po co miałbym atakować sam siebie? Niech mistrzowie sprawdzą czy wszystkie statki są w hangarze.
– Pójdę tam – odezwał się rycerzyk, a minę miał śmiertelnie poważną.
– Pospiesz się – odezwał się cicho mistrz Windu.
Rycerzyk wybiegł w te pędy, lecz ledwo zniknął, do sali wpadł Luke Skywalker, biały jak kreda.
– Z hangaru zniknęła w pełni uzbrojona kakonierka – oznajmił niemal bez tchu. – Kylo Ren musiał juz dawno wylecieć poza orbitę planety i dokonać skoku. Nie wyczuwam go. Czuję tylko ciemność.
– To wszystko wina snoke'a – krzyknęłam, a Rey położyla mi rękę na ramieniu.
– Prawdą jest, zę gdyby nie chciał Kylo Ren, Snoke'a nie posłuchałby – odezwał się Yoda.
– Mistrzowie – odezwał się ANakin. – Ja mogę lecieć go szukać. Przecież on moze pozabijać niewinnych ludzi.
– Ja też chcę lecieć – zawołała Rey.
– I ja – dodałam.
– NIe! – Po raz pierwszy w oczach ANakina dostrzegłam przerarzenie.
– Dobry to pomysł nie jest – oznajmił Yoda. – Młodziki jesteście jeszcze. Potęgi ciemności i mocy Rena nie znacie.
– Mistrzu Yoda – krzyknął ANakin. – Ja ja właśnie poznałem. I wiem do czego jest zdolny. Trzeba ratować galaktykę.
– Byc moze opamięta się i wróci – odezwałam się naiwnie.
– Nie. – Głos mistrza Skywalkera był cichy i nizki. – On nie wróci. Przynajmniej narazie.
– Mistrzu Skywalker – odezwał się poważnie Mace Windu. – Ty też nie mozesz lecieć. Jesteś tu potrzebny.
– Świetnie – krzyknęłam. – Czyli mamy wszyscy bezczynnie siedzieć tak?
– Podczas, gdy mój brat lata sobie po galaktyce uzbrojonym statkiem, obmyslajac jakieś czarne plany? – Dopowiedział ANakin. – Jeśli mi nie pozwolicie, sam się wymknę. Jeśli zginę, nie będziecie mieli kogo karać za nieposłuszeństwo! –
Spojrzałam na niego. Wyczuwałam od niego teraz niezłomne postanowienie i wewnętrzną siłę.
– A ja polecę z nim – odezwała się Rey. – Nie dam mu zginąć.
– Ani ja – dodałam.
– Jeśteście trójka nastolatków – zaczął mistrz Windu. – CHcecie samemu walczyć z dorosłym, włądajacym ciemną stroną Kylo Renem?
– Moze i jesteśmy nastolatkami – zapeżyła się Rey. – ALe jesteśmy wszyscy po jasnej stronie.
– Ahsoka juz nie raz dawała sobie radę – odezwał się od drzwi głos Rycerzyka. – WIerze w nią, chociaż nie popieram do końca tego pomysłu. Wiem jednak, zę jest na tyle uparta, ze prędzej ucieknie niż odpusci, a uwierzcie, nie chcę jej karać za nieposłuszeństwo. A zrobie to, gdy wymknie się tak jak ostatnio. –
Luke i rycerzyk wymienili ponure spojrzenia, a ja wiedziałam ze są zgodni. Uważaja dokładnie tak samo.
– Premyśleć to muszę – oznajmił Yoda. – Tak. Rano pozmawiać będzie trzeba.
– A rano nie bedzie za późno? – Krzyknął ANakin? – Mistrzu Yoda, poradzilismy sobie ostatnio z Asai Ventres, ratujac przy okazji moją siostrę. Poradzimy sobie teraz. Zaufaj nam. Wszyscy nam zaufajcie. –
Zauważyłam, ze bardzo nie chętnie mówił to w liczbie mnogiej.
– Narazie odejdźcie – odezwała się cicho mistrzyni Damsin. – Naradzic się musimy w tej sprawie.
– Byle szybko – burknął Anakin. – Obysmy zdążyli przed Kylo Renem. –

Categories
Z pamiętnika padawanki Tano - bardzo nie kanoniczne

33

Witajcie
Długo czekałam aż przyjdzie mi wena i myslałam ze narazie będzie spokuj z Ahsoką, ale dzisiaj wena na AHsokę nadeszła i wyszedł jeden długi fragment. Z góry przepraszam za to co zacznie się dziać pod koniec, ale nie chcę, zeby to było zbyt cukierkowe. To by było zbyt przewidywalne wtedy.

Po szybko zjedzonej kolacji postanowiłam poszukać Anakina Solo. Niech juz mam to z głowy. On może będzie się świetnie przy tym bawił, ale dla mnie kara to kara.
Już miałam iść go poszukać, gdy na korytarzu poczułam, jak ktoś puka mnie w ramię.
– Psst, tu jestem – usłyszałam obok siebie cichy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam Anakina. Na całe szczęście, nie zmarnuje pół wieczora na szukanie go.
– A juz się bałam ze będę cie szukać – stwierdziłam.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział. – To jak, idziemy? –
Spojrzałam na niego, ponieważ cos mi się nie podobało w brzmieniu jego głosu I rzeczywiście. Dostrzegłam, zę jego twarz zdradza napięcie, a oczy są szeroko otwarte.
– Co ci jest? – Spytałam, ruszajac przodem.
– Nie wiem. – Potrząsnął głową. – Mam jekieś dziwne przeczucie. Takie… Nie fajne. Aż mnie dreszcze przelatuję.
– Jesteś przewrażliwiony – odezwałam się lekko.
– Oby tak było – odpowiedział, a głos miał śmiertelnie poważny. – Bo jak narazie mam dziwne przeczucie, ze coś się stanie. Coś złego.
– Naoglądałeś się za dużo holo filmów – stwierdziłam, wciąż starając się mówic lekko i swobodnie. Ale za raz, kogo ja tak naprawdę chciałam w ten sposób uspokoić, jego czy siebie? Nie chciałąm zeby zaczął udzielać mi się jego niepokuj.
– Nie ogladam badziewi – odpowiedział. – Czy ty widziałaś te poodoo, które zrobili o tobie i mistrzu Skywalkerze, walczących podczas wnie dawnej wojny?
– Moze lepiej nie mów, jeśli twierdzisz ze to poodoo – odparłam. – No dobra, to gdzie idziemy?
– Tam gdzie jest najwiekszy syf. Acha, wzięłaś ze soba datapada?
– Anakin, ty chyba nie…
– Tak – przerwał mi. – Prseskanowałem to. Musimy teraz tam iźć i to odnieść.
– A jak znowu ktoś nas przyłapie? – Spytałam ostrożnie.
– Zawsze możemy powiedzieć, ze sprzątaliśmy w tamtych rejonach – odpowiedział z figlarnym usmiechem. – Bez ryzyka nie ma zabawy kochanie. No chodź juz.
– Nie rozumiem cię – przyznałam, gdy szliśmy korytarzami, które powoli zaczynały pustoszeć. – Jestem dla ciebie taka wredna, a ty mimo wszystko…
– Haaa, w końcu na to wpadłaś! – Klepnął mnie w ramię. – Podoba mi się gdy jesteś wredna.
– Żartujesz sobie ze mnie. – Przygryzłam wargę.
– Moze tak, moze nie – odpowiedział z zagadkowym uśmiechem. Ehh ten Anakin, nigdy go chyba nie zrozumiem.
Odbywanie kary zajęło nam ze dwie godziny. CI młodsi padawani są juz mistrzami. I to mistrzami bałąganu, mówie wam. Nawet Anakin klnął na nich na czym swiat stoi.
Gdy już w końcu mięliśmy sprzątanie za soba, na korytarzach było juz cicho. Powinniśmy teraz udać się do naszych pokoi, ale mielismy jeszcze jedna sprawę do załatwienia. Ta nieszczęsna ksiażka, która jak się okazało, spoczywałą cobie cały czas w plecaku Anakina.
– Sprawdź datapada – odezwał się, gdy mieliśmy juz udać się w zakazany korytarz. – Jeśli odniesiemy to draństwo, nie bedzie juz odwrotu. –
Posłusznie odpiełam urządzenie od pasa i sprawdziłam to, co aktualnie się na nim wyswietlało. Rzeczywiscie. Anakin właśnie przesłał mi skan książki.
– Mam. Dzieki – szepnęłam, chowajac datapada z powrotem. Anakin usmiechnął się.
– Pamietaj, to tajemnica – odszepnał. – Nie mów nikomu ze to masz, wo inaczej bedziemy mieli kłopoty. –
Nie musiał mi tego mówic. Wiedziałam o tym doskonale, a nie chciałam juz go narażac na jakiekolwiek kłopoty.
– Nie powiem – obiecałam, a on ujął mnie wtedy za rękę i poprowadził w stronę zakazanej biblioteki.
– Pamietaj o oddychaniu – Przypomniał Anakin, gdy juz byliśmy pod drzwiami. – Nie chcę zebyś się udusiła przez kuz.
– Nie martw się – uspokoiłam go. – Otwieraj. –
Podprowadził mnie do drzwi i położył na nich wolna rękę. Nic się jednak nie stało.
– Co jest? – Spytał po jeszcze dwóch nie udanych próbach.
– Moze daj spokuj – szepnęłam ze strachem. – A jeśli za raz włączy się jakiś alarm czy cos?
– Zmienili zabezpieczenia – syknął z irytacja ANakin. – Poczekaj, obejdę to. Nic do mnie teraz nie mów. –
Nabrał głęboko powietrza, a po paru sekundach wypuscił je i zamknął oczy, z lewą ręką wciąż na drzwiach. Nie miałąm pojecia co robi, ale domysliłam się, ze usiłuje siłą woli złamać zabezpieczenia i zmusic drzwi do otwarcie się. Domyslałam się również, ze nauczył sie tego z tych zakazanych ksiażek.
Przez dłóższy czas nic się nie działo. Juz miałam odciagnąć jego rękę od drzwi, gdy usłyszałam jego ciche westchnienie, a po chwili drzwi ustąpiły.
Anakin odjał od nich rękę i spojrzał na mnie. Oddychał ciężko, a po twarzy spływał mu pot. Wygladał tak, jakby właśnie fizycznie przesunął cos bardzo duzego i ciężkiego.
– Nic ci nie jest? – Spytałam z niepokojem. Nie chciałam by mi tu zemdlał.
– Przeżyję – odparł uspokajajaco, słaniajac się ze zmęczenia. Pozwoliłam by oparł się o mnie i nawet objęłam go ramieniem.
– Chodź – odezwałam się, po czym oboje weszliśmy do srodka, wstrzymujac oddech.
Gdy drzwi się za nami zamkeły, ogarnęła nas nie przenikniona ciemność i tak głęboka cisza, ze nasze oddechy wydawały sie nie wiadomo jak głosne.
– Gdzie to było? – Szepnęłam. Anakin wskazał na górna półkę.
– Nie pamietasz? – odszepnął. – No juz, dość tych czułosci, puść mnie bo muszę tam wejść.
– Czułosci – prychnęłam. – Nie chciałam po prostu, zebys mi tu padł jak wyczerpany tautaun.
– No no, ciekawa bajeczka. – Uśmiechnął się lekko. – Moze uwierzyło by ci w nia piecio letnie dziecko, ale nie ja.
– A proszę bardzo – żachnęłam się, odsuwajac się od nieo gwałtownie. Wyciagnął w bok ręce, zaskoczony gwałtowną stratą oparcia, ale na szczęście nie upadł.
– Po trzymaj – rzucił, podając mi pusty już plecak. Po raz ostatni w jego ręku mignęła mi okładka ksiazki, a po chwili zobaczyłam jak staje na palcach jednej nogi, odbijajac się od ziemi i okręcajac w powietrzu, jakby tańczył. Po chwili juz był na górze.
– Żeby tylko noc na ciebie nie spadło – ostrzegłam, stajac pod nim.
– Będziesz łapać – odpowiedział pewnie, umieszczajac książkę na chwiejacym sie ich stosie.
– Złaź – syknęłam, widząc, ze ta piękna wieża w każdej chwili grozi zwaleniem sie na nas oboje.
– Odsuń się – ostrzegł Anakin, a gdy to zrobiłam, zeskoczył z gracją na ziemię niczym piórko.
– No, załatwione – stwierdził. – Koniec przygód na dzisiaj. Oczka ci się zamykaja.
– NIe – zaprzeczyłam.
– Oczywiscie że tak – odparł. – Przecież widzę. Chodź, odprowadzę cię do siebie. –
Znowu ujął mnie za rękę. Jego dłoń była bardzo chłodna, ale mi to nie przeszkadzało. Ja też przeważnie mam chłodne ręce, to taka charakterystyczna cecha togrutan.
– Obyśmy tu nie zostali – stwierdziłam. – A co jeśli drzwi się nie otworzą?
– Otworzą się – odpowiedział Anakin. Miał cichy, zmeczony głos, ale uśmiechnął się do mnie pewnie. I rzeczywiście, gdy tylko położył rękę na drzwiach, te prawie natychmiast ustąpiły.
– Dzięki – powiedzielismy jednocześnie.
– Nie ma spawy – odparł ANakin. – Razem w to wpadlismy przecież. A teraz lepiej badźmy cicho, bo znowu dostaniemy następna karę. –
Zamilklismy i nie odzywaliśmy się do siebie, aż do momentu dotarcia na nasze pietro.
– Zobaczymy się jutro prawda? – Spytał Anakin.
– Tak… Jasne – odpowiedziałam. – Zajżyj do Kylo. Opiekuj się bratem jak należy.
– Jasne. – Jego uśmiech trochę zbladł. – Cały czas się nim opiekuję. Poradzisz juz sobie prawda? Nie chcę zeby Rey mnie zobaczyła.
– Rey na pewno śpi. Była dzisiaj jakaś zła – zauważyłam.
– Tak czy inazej… Nie chcę – odpowiedział. Zauważyłam, zę policzki robia mu się lekko czerwone. Owolniłam ręke z jego uscisku, a on podszedł do mie.
– Trzymaj się – szepnał kładac mi na chwilę dłoń na szyii, a ja poczułam, jak wraz z tym dotykiem przenika mnie jakieś miłe ciepło, jakby wlał we mnie część swojej mocy.
– Ty też – odpowiedziałam cicho. – I uważaj na siebie.
– Ha, martwisz się o mnie. – Uśmiechnął się radośnie. – TO się nie martw, bedę na siebie uważał. I na ciebie również. –
Po tych słowach przytulił mnie kna krutko, po czym puscił i oddalił się, znikajac w korytarzu prowadzącym do jego kwatery.
Ja natomiast wróciłam do siebie. Tak jak podejrzewałam Rey juz spała. Szybko i po cichu przebrałam się w pizamę i wskoczyłam do łóżka, dopiero teraz czujac jaka jestem zmeczona.
Przez chwile leżałam, starajac sie nie mysleć o niczym ani o nikim, zwalniając stopniowo oddech by sie odprężyć. Zasnełam bardzo szybko.
Nie dane mi było jednak długo pospać. Obudziły mnie jakieś krzyki, bieganie, a po chwili głos mistrza Fisto, zdający się rozbrzmiewać zewsząd:
– Padawani, wszyscy zbiórka przy głównym wejźciu. Jak najszybciej!
– Co się dzieje? – Usłyszałam obok zaspany głos Rey.
Usiadłam gwałtownie, przecierajac oczy.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam. – Ale lepiej się pospieszmy. –
Zamrugałam, pozbywajac się resztek snu. Rey też doszła do siebie i zerwała się na nogi, zakładając pospiesznie papucie i szlafrok. Nawet nie zadałą sobie trudu uczesać włosów, które w nieładzie opadały jej teraz na ramiona.
Obydwie po cwili zbiegłysmy na dół, gdzi juz czekali prawie wszyscy mistrzowie i padawani.
– Co się dzieje? – SPytałąm, dobiegajac do nich. Dostrzegłam rycerzyka w pełnej gotowości, z mieczem swietlnym u pasa i poczułam lekkie ukłucie strachu.
Po chwili w polu widzenia ukazał sie Mace Windu, niosąc na rękach jakaś bezwłądna postać. Z początku jej nie poznałam, po chwili jednak usłyszałam, jak Rey nabiera gwałtownie powietrza.
– Annie – szepnęła, pobladłwszy jak kreda.
Spojrzałam na osobe, niesioną przez mistrza Windu i poczułam, jak robi mi się gorąco. To był Anakin Solo.
Mistrz Windu podszedł do stojacych na przedzie Yody, mistrzyni Secury i mistrza Fisto, po czym złożył przed nimi nieruchome ciało.
Zapadła grobowa cisza. Poczułam jak Rey kładzie mi rękę na ramieniu i uswiadomiłam sobie, ze cała się trzęsę.
– Jak to się stało? – Usłyszałam w ciszy pytanie mistzyni Secury.
– Niepokojace to jest – odparł Yoda. – Nie zauważylismy czegos. Ślepi jesteśmy.
– Czy on żyje? – Spytała mistrzyni Damsin. Dostrzegłam jak pochyla się nad ANakinem.
– Żyje – odpowiedział mistrz Fisto. – Wyczuwam w nim życie, ale jest w olbrzymim bólu. Znalazłem przy nim to. –
Wyciagnęłam szyję, chcąc dostrzedz co sie dzieje. ZObaczyłam, ze mistrz fisto trzyma w ręce miecz ANakina, z którego wypadł jakiś kamień. Przypomniałam sobie, ze to ten kamień tak ostatnim razem zainteresował Ventres.
Mistrz Yoda pochylił się, kładąc małą ręke na piersi ANakina. Ten jeknął cicho i otworzył oczy, chcąc usiaść.
– Gdzie ja jestem… CO… Co się stało? – SPytał. Głos miał cichy i słaby.
– Spokojnie Anakinie – odezwał się kojąco mistrz Fisto. – Jesteś bezpieczny.
– To on. – Anakin usiadł i chciał wstać, ale mistrzyni Secura go przytrzymała. – To on zrobił… Chciałem go powstrzymać, ale on nie pozwolił. Zaatakował mnie…

Categories
muzycznie

emocjonalny cover z przesłaniem

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

5

Cztery lata później, gdy Luke i Leia mięli po osiemnaście lat, Leia weszła pewnego dnia do pokoju brata i zobaczyła, że ten ślęczy, wypełniając stosik papierów na jego biurku.
– Co ty robisz? – Spytała. Stanęła tak, ze zobaczyła swoje odbicie w szybie drzwi. Była naprawdę podobna do matki. Długie, ciemne włosy spływały jej aż do pasa, w brązowych oczach płonęła stal i niezłomność i nawet drobna budowa nie była w stanie jej tego odebrać.
Uśmiechnęła się do siebie i odwróciła, spoglądając na brata, który patrzył na nią z czymś w rodzaju dzikiej euforii. Z pod grzywy rozczochranych, piaskowych włosów spoglądały na Leię jasno-niebieskie oczy. Podobnie jak ona sama, Luke też nie odznaczał się wysoka posturą. W porównaniu do siostry był wysoki, lecz w porównaniu z mężczyzną, mierzącym ponad metr osiemdziesiąt był raczej średniego wzrostu.
Zdaniem Leii, jeśli teraz nie ślęczał razem z Biggsem i resztą swoich znajomych, brudząc sobie ręce smarami z różnych maszyn, to oznaczało, ze w jego życiu dokonał się jakiś przełom.
– Podejdź i sama zobacz. – Usta Luke'a wygięły się w radosnym uśmiechu.
Leia podeszła i przyjrzała się leżącemu na wierzchu kawałkowi flimsiplastu.
– Luke Skywalker, podanie o przyjęcie do akademii imperialnej – przeczytała. – Luke, zamierzasz iść do akademii?
– Razem z Biggsem – odpowiedział.
– Ehh ten Biggs – westchnęła cierpko Leia. – Robisz wszystko to co on. Małpujesz od niego. A co z… –
Ściszyła głos do szeptu.
– Co z naukami Obiwana?
– To nie dla mnie. – Luke spuścił oczy na papiery. – Nie dam rady być taki jak nasz ojciec.
– Nie dasz rady, bo sam w to nie wierzysz – odpowiedziała Leia z mocą, prostując się jak struna. – Mama wie? –
Luke pokiwał głową.
– A wuj i ciotka? –
Luke ponownie pokiwał głową.
– Wujek Owen nie wygląda na zadowolonego, ale nic nie mówi. Pewnie by mi odradzał gdyby mnie wychowywał. Ale tego nie robi, więc też nic nie mówi. Leia, nie chce spędzić całego życia zakopany w tej stercie piachu.
– Wiem – przyznała Leia. Poklepała brata po ramieniu.
– Mam tylko nadzieję, ze po tej akademii imperialnej zobaczę cię jeszcze w jednym kawałku, kadecie Skywalker – stwierdziła na w pół żartobliwie, odwróciła się, falując długimi włosami i odeszła, czując jak rozdzierają ją sprzeczne uczucia. Duma i poirytowanie. Śmiech i strach.
– Czy on zawsze musi zgrywać takiego bohatera? – Pomyślała w duchu, schodząc na dół po schodach.
– Musi zgrywać bohatera – odkrzyknął jej z góry głos brata, a ona aż się na chwilę zatrzymała. Potrząsnęła głową, prychnęła i poszła dalej, pozostawiając życie brata w jego własnych rękach.

Categories
moje alternatywne zakonczenie trzeciej części gwiezdnych wojen i potem

4

Ubrana na brązowo postać zbliżyła się do oniemiałych ze strachu Luke'a i Leii, lecz przyglądała im się raczej ciekawie. Był to człowiek. Mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Miał ogożałą od słońca twarz, a z pod krzaczastych brwi spoglądały ciekawie bystre i mądre oczy.
Luke'a nagle olśniło. Widywał czasami tego człowieka przelotem,`rozmawiającego z matką. Nazywała go Obiwanem. Chciał to jakoś przekazać siostrze, ale nie zdążył, ponieważ mężczyzna odezwał się pierwszy:
– Z kąt u licha się tu wzięliście? Macie szczęście że jeszcze żyjecie. –
Leia spojrzała na niego nieufnie.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho. – I co to było? To co przepędziło tych ludzi pustyni?
– To był ryk smoka kreit – Zauważył Luke, opuszczając nieco rękę z maczugą.
– Masz rację. – Obiwan uśmiechnął się. – To ja. Musiałem ich przepędzić, inaczej zmieniliby was w miazgę i nawet to by wam nie pomogło. –
Wzkazał na maczugę, którą Luke w tym momencie upuścił na ziemię.
– Ciężkie – poskarżył się. – Ty jesteś Obiwan prawda? Widziałem pare razy jak mama z tobą rozmawiała. Ty jesteś tym pustelnikiem, który mieszka za morzem wydm.
– Ponownie masz rację. – Mężczyzna uśmiechnął się do chłopca.
– Potrafisz udać ryk smoka kreit? – Spytała Leia, nad którą wzięła górę ciekawość.
– Tak. – Obiwan spojrzał na nią. – No dobrze, dość tych pogaduszek. Odprowadzę was do domu, żebyście znowu się na nich nie natknęli. CO ty w ogóle robicie?
– To Luke – zawołała Leia.
– Bawiliśmy się – zaczął tłumaczyć chłopiec. – No i…
– I się zgubiliście – wpadł mu w słowo Obiwan.
– Powiesz o wszystkim mamie? – Spytał Luke.
– Powinienem. – Oczy mężczyzny spoważniały. – Ale zważywszy na wasze ogromne szczęście nie powiem. Oszczędzimy waszej mamie nie potrzebnych nerwów.
– A ciocia i wujek? – Dopytała Leia.
– Zostanie to między nami – odparł Obiwan. – A teraz chodźcie.
– Dziękujemy ze nas uratowałeś – odezwała się cicho Leia, prostując się z nagłą godnością.
– Drobiazg. Tak naprawdę podziękuj swojemu bratu. Ja tylko pewnym zbiegiem okoliczności zjawiłem się w pobliżu i trochę pomogłem. A teraz wracajmy do domu. –
Ujął bliźnięta za ręce, po czym wszyscy troje skierowali się w stronę domu.
Tak mijały kolejne lata, w trakcie których Luke i Leia unikali już jak ognia nieznanych sobie zakamarków pustyni. Mieli prawdę mówiąc inne zajęcia. Luke spędzał bardzo dużo czasu ze starszym od siebie chłopcem z sąsiedniej farmy. Biggsem Darklighterem, z którym bardzo się zaprzyjaźnił i którego uważał za swojego bohatera. Leia natomiast potrafiła przesiadywać godzinami, słuchając opowieści swojej matki na tematy innych ras. Im była starsza, tym bardziej garnęła się do polityki, natomiast Luke był marzycielem, wypatrującym okazji, by wyrwać się z tego zamkniętego dla niego świata, wydającego mu się porzuconym i zapomnianym przez wszystkich.
– Biggs – zagadnął pewnego dnia przyjaciela. Obaj ślęczeli w niewielkim pomieszczeniu za domem wuja i ciotki Luke'a, które pozwolili mu przeznaczyć sobie na cos w rodzaju warsztatu. Luke trzymał tam śmigacz i swojego podniebnego skoczka, którego właśnie z Biggsem naprawiali.
[ Powiedz mi. Co my tu jeszcze robimy? CO ty tu jeszcze robisz?
– To co trzeba Luke – odpowiedział poważnie Darklighter. – Posłuchaj. Masz dopiero dziewięć lat. Jeszcze wszystko przed tobą. Jeśli tylko sobie na to nie pozwolisz, to nie utkniesz w tej kupie piachu na zawsze.
– Ale wujek Owen tak chce – przyznał smutno Luke.
– Wujek Owen, wujek Owen – zniecierpliwił się Biggs. – A co na to twoja matka?
– Mówi, że sam będę wiedział co robić i kiedy – odparł Luke. – Leia bez przerwy siedzi w książkach. Leci niedługo na Alderaan by tam się uczyć, wiesz? Nie będzie jej. A ja? Mi zostaje jak na razie szkółka w Anchorhead.
– Którą najpierw skończ – uciął starszy przyjaciel. – Pamiętaj, ze nie robisz tego wszystkiego dla wuja, ciotki, matki czy nawet Leii. Robisz to dla siebie.
– Chcę zostać pilotem, chcę z tond odlecieć – pożalił się Luke.
– I będzie tak, mówię ci – odpowiedział Biggs. – Ostatnio widziałem tego pustelnika zza wydm. Tego Obiwana. Przyszedł do waszego domu, wezwał wujostwo i matkę i długo gadali. Chyba nawet się o coś sprzeczali.
– Co ty mówisz? – Luke z wrażenia wypuścił z dłoni statecznik, który właśnie miał umocować na właściwym miejscu.
– Nie podsłuchiwałem – przyznał Biggs. – Wiem tylko ze padło twoje imię. –
Luke westchnął cicho.
– Jak zwykle pewnie dowiem się ostatni – odezwał się markotnie.
Lata nadal mijały. Bliźnięta dorastały, co raz bardziej upodabniając się do rodziców. Z zapartym tchem śledziły informacje w holonecie, opowiadające o okrutnych morderstwach, jakich dokonywał darth Vader.
– Jeśli kiedyś go spotkam – odezwał się Luke zapalczywie pewnego razu, patrząc na odziana w czerń i zamaskowana postać – to go zabiję. Za to wszystko co on robi. Przecież ci ludzie są niewinni! –
Padme położyła tylko wtedy dłoń na ramieniu syna. Przez jej głowę przelatywały setki myśli. Luke jest tak podobny do ANakina… Anakin był dobrym człowiekiem, a osoba, na którą teraz patrzyła jest doszczętnie zła. Pochłonęła dobrą i kochającą osobę jaka był ANakin, pozostawiając Dartha Vadera. Luke pałał nienawiścią nie do swojego ojca, tylko do kogoś, kto jego ojca zniszczył.
Gdy Luke i Leia mieli już po czternaście lat. Leia wystąpiła po raz pierwszy, przemawiając publicznie jako anonimowa przedstawicielka jednego z uciskanych przez Vadera światów. Mówiła tak mądrze, używając tak trafnych argumentów, że okrzyknięto ją niemal od razu najmłodszą przywódczynią rodzącej się dopiero rebelii, która miała sprzeciwić się Vaderowi i jego zwolennikom.
Natomiast Luke, za zgodą matki dwa razy w tygodniu odwiedzał Obiwana, który opowiadał mu o tej tajemniczej sile zwanej mocą i uczył podstaw posługiwania się mieczem swietlnym. Luke odziedziczył tą broń po swoim ojcu. Miecz był smukły, wyważony i sprawiał, ze Luke'owi dobrze trzymało się go w ręku. Jego laserowa i śmiercionośna klinga była grubości ludzkiego kciuka i miała kolor niebieski.
– Od czego zależy ten kolor? – Spytał Luke, trzymając ową broń w ręku po raz pierwszy i kciukiem dezaktywując ostrze.
– Miecz rycerza jedi jest jakby jego częścią – odpowiedział cierpliwie Obiwan. – Ten kto go konstruuje, wkłada w to całe swoje serce, oddanie i cząstkę samego siebie. To kim jesteś, odwzorowuje twoja broń. Zauważyłeś jaki kolor ma klinga Vadera?
– Czerwony – odpowiedział bez wahania Luke.
– Otóż tak – odparł Obiwan. – Czerwony jest kolorem krwi. Nie służy do obrony, lecz do ataku. Natomiast rycerz jedi używa broni tylko i wyłącznie do obrony siebie i innych. Nigdy nie atakuje pierwszy.
– Czyli Vader jest złym jedi – stwierdził Luke.
– Źli jedi. – Obiwan przygryzł w zamyśleniu wargę. – Nazywają siebie sithami. Wygląda na to, ze Vader jest jedynym i ostatnim z nich. Nim się urodziłeś wydał rozkaz zamordowania wszystkich rycerzy jedi.
– W tym mojego ojca. – Luke zamrugał powiekami. Czuł na sobie dziwną odpowiedzialność, trzymając w ręku broń, która należała kiedyś do jego ojca, którą według opowieści Obiwana jego ojciec wygrał tyle starć i wojen. Dla Luke'a Anakin Skywalker był bohaterem, kimś kogo chciałby naśladować. Czuł się jednak zbyt słaby, by kiedykolwiek mu dorównać.

EltenLink