Następnego dnia oboje przeżyli przygodę, która dla maleńkich dzieci mogła się skończyć niemal że tragicznie.
Było późne popołudnie. Oboje bardzo się nudzili i w końcu ubłagali dorosłych o to, by pozwolili im się przejść.
– Ale nie odchodźcie za daleko – krzyknęła za nimi Padme, gdy uradowani wybiegli przed dom.
– I wracajcie szybko – dodała ciotka Beru.
– Dobrze – odkrzyknęli chórkiem, po czym puścili się biegiem przez farmę swojego wujostwa.
– Zobacz jaki ciepły piasek – zawołał z radością Luke, zdejmując buty i skarpetki i zanurzając stopy w rozgrzanym piasku.
– Znowu będę brudna – pożaliła się siostra.
– Nie będziesz – zapewnił ją żarliwie Luke.
Po chwili ona również go posłuchała, a chwilę później oboje gonili się radośnie, piszcząc przy tym z uciechy.
Nagle Leia zatrzymała się, utkwiwszy oczy gdzieś w dali.
– Zobacz – szepnęła do brata, który poszedł za jej przykładem, a uśmiech zniknął z jego buzi niemal od razu.
– Co teraz zrobimy? – Spytał strwożonym szeptem. W ferworze zabawy oboje zapędzili się w rejony pustyni, których jeszcze nie znali.
– Zgubiliśmy się. – Buzia Leii na moment wykrzywiła się do płaczu, lecz mała szybko odzyskała hard ducha. – Może zawołamy kogoś?
– Przecież tu nikogo nie ma. – Luke przypadł do ziemi i położył się płasko, zerkając w dal. – Ale wydostaniemy się z tond, zobaczysz. –
Leia zerknęła na brata nieufnie, podczas gdy on wstał i pewnie wspiął się na jedną z wydm.
– Mama będzie zła – zauważyła Leia. – Będzie, zobaczysz jak bardzo. I to będzie twoja wina znowu. –
Luke nie odpowiedział, ponieważ zauważył coś, co naprawdę go zaniepokoiło.
– Zobaczysz jak wrócimy do domu – ciągnęła dalej Leia. – Powiem wszystko mamie. Nie będziesz wychodził z miesiąc, tylko wujkowi będziesz pomagał przy farmie, zobaczysz…
– Cicho – uciszył ją Luke. – Zamknij się.
– Co? – Leia aż zapowietrzyła się ze złości. – CO do mnie powiedziałeś?
– Żebyś była cicho. – Luke odwrócił się, trzymając palec na ustach. – Chyba nie chcesz żeby cię usłyszeli.
– Co ty mówisz? – Spytała Leia, nadal zła i obrażona do żywego.
– Ludzie pustyni – odszepnął Luke.
Dopiero teraz Leia zrozumiałą powagę sytuacji i zamilkła. Niepewnie wspięła się na tą sama wydmę gdzie jej brat i stanęła obok niego, wypatrując to, co dzieje się w dole.
– I co teraz? – Spytała, a w jej głos wkradła się nutka strachu. – O jej, ale ci się dostanie…
– Padnij. – Luke chwycił siostrę za rękę i pociągnął za sobą na ziemie. Upadli oboje i przytulili się do siebie w obronnym geście.
W dole widać było rząd dziwnych i wielkich stworzeń, których dosiadali ludzie, od stóp do głów owinięci różnymi szmatami. Nad głowami trzymali olbrzymie maczugi, zdolne ogłuszyć i zabić dorosłego człowieka.
– Może ich przestraszymy? – Szepnęła z nadzieją Leia. Uniosła wolną rękę, a kamień, znajdujący się tuż obok niej drgnął. Nie był to jakiś znaczący ruch, lecz wystarczył na tyle, by kamień zsunął się po stromym zboczu wydmy.
– Są dziesięć metrów przed nami – odszepnął Luke.
– S kąt to wiesz? – Spytała Leia.
– Nie wiem. – Spojrzał na nią bezradnie. – A ty wiesz co teraz zrobiłaś? Jak to zrobiłaś? –
Spojrzała na niego i potrząsnęła głową, aż jej ciemne włosy zafalowały.
Bliźnięta nie były jeszcze na tyle świadome by wiedzieć, ze posługują się mocą, którą odziedziczyły po swoim ojcu. Nie mogły o tym wiedzieć, ponieważ nie miały nawet pojęcia o tym, że ich ojciec żyje. Dorośli jednogłośnie ustalili, że będą wyjaśniać dzieciom, ze ich ojciec zginął, ze został zabity przez dartha Vadera. Tak więc im mówiono, a oni w to wierzyli.
W tej chwili leżeli jednak przy sobie, patrząc z przerażeniem, jak w ich kierunku zbliżają się ludzie pustyni, którzy nie zawahają się ich zabić gdy ich tylko zobaczą. Sztuczka Leii z kamieniem w cale nie odwróciła ich uwagi. Mało tego, w ogóle tego nie zauważyli.
– Nie ruszaj się – syknął Luke do Leii. – Nie wydawaj z siebie żadnego dźwięku. –
Chwycił kolejny kamień, będący w jego zasięgu. Zacisnął na nim palce tak, jakby od tego samego zależało jego życie. Nie przeszkadzało mu nawet to, ze kamień był zdecydowanie za duży dla jego małej rączki. Wiedział tylko jedno. Musiał bronić siebie i siostry. I zrobi to gdy ludzie pustyni się pojawia.
Nadeszli w końcu. Ten, który był na samym przedzie zauważył bliźnięta i zatrzymał się.
Odwrócił się do pozostałych, a następnie cała grupa zaczęła porozumiewać się ze sobą mruknięciami i chrząknięciami, których dzieci nie potrafiły zrozumieć. Dotarł do nich jednak ogólny wydźwięk i to im wystarczyło.
Ludzie pustyni zatrzymali się zdezorientowani, gdy nagle z przeraźliwym bojowym okrzykiem wyskoczyło na nich coś małego, rzucając w ich stronę kamień. Był to Luke, który nie świadomie napędzany strachem dokonał czegoś, co w jego wieku było nie możliwe. Wyskoczył w górę jak piłeczka, zawisając w powietrzu tuż przed twarzą najbliższego tuskena i wymachując rączkami. Kustanii z rozbawieniem przyglądali się tym popisom, wiedząc ze ta małą istota nie wyrządzi im żadnej krzywdy, natomiast ich banthy postąpiły kilka kroków w przód, najwyraźniej chcąc stratować Leię, która właśnie podnosiła się z ziemi.
Nagle maczuga jednego z jeźdźców samoistnie wyrwała mu się z ręki i wylądowała w dziecięcej dłoni Luke;a, w którego w tej chwili wstąpiła niezwykła pewność siebie. Nie był już bezbronny. Nie wiedział jak to zrobił, ale udało mu się zdobyć broń jednego z przeciwników.
W tej samej chwili dało się słyszeć straszliwy ryk, który sprawił ze nawet Leia, stojąca już w podobnej pozycji, w jakiej stał jej brat zamarła. Ludzie pustyni popatrzyli na siebie zdezorientowani.
Ryk powtórzył się ponownie. Napastnicy w jednej chwili uderzyli w swoje banthy, a te posłusznie zawróciły i pognały z powrotem w kierunku, z którego przyszły.
Luke tym czasem opadł na ziemie jak piórko. Wylądował na stopach, lecz pod wpływem wyczerpania i ciężaru maczugi, którą nadal ściskał w ręce osunął się na kolana.
Leia w tym momencie zapomniała o dąsach na brata i podbiegłą do niego.
– Co ty zrobiłeś? – Spytała pełna podziwu. – Jak ty to… Zrobiłeś?
– Nie wiem – odpowiedział zmęczony chłopiec, przymykając lekko oczy. Sam nie wiedział dla czego czuje się tak wyczerpany i opadły z sił.
– Luke. – Leia nagle chwyciła go za rękę i pociągnęła. – Wstawaj, szybko. Ktoś tu idzie. –
Luke z trudem podniósł się z ziemi, po czym spojrzał wraz z siostrą z przerażeniem na odziana w długą szatę postać, idącą prosto ku nim.
Tak minęły dwa tygodnie, w trakcie których Padme walczyła z wszechogarniającą ją rozpaczą z powodu straty męża i ojca jej dzieci. Dziećmi tym czasem opiekowały się Mon Mothma, żona Baila Organy Breha, oraz zaprogramowany do tego celu android C3-PO.
Jednak, gdy bliźnięta miały już dwa i pół tygodnia, Padme całkowicie wydobrzała. Wróciła do życia dzieki tym dwóm małym istotkom, obiecujac sobie, że otoczy je miłością i opieką, bo przecież na to zasłógiwały. Nie mogły zostać same w tym bezdusznym świecie, w którym powoli strach zaczął zasiewać Darth Vader. To już nie był Anakin Skywalker. Padme widziała nie raz jego wizerunek w holonecie. Ta wysoka, ubrana na czarno i odziana w panceż postać nie była Anakinem. Zaczęła nawet sobie wmawiać, że Anakin zginął tam, na planecie mustaphar, w gejzerach wrzącej lawy, która całkowicie go strawiła.
Yoda natomiast postanowił, że Padme wraz z dziećmi uda się do jedynej rodziny, jaką dzieci posiadały. Na planecie Tatooine mieszkał przyrodni brat Anakina Owen, wraz ze swoja żoną Beru. Zgodzili się oni przyjąć matkę z dziećmi, zwłaszcza że pare lat temu spotkali już Padme i znali ją.
Tak więc dzieci dorastały wśród piaszczystych wydm i w niemal bezlitosnej temperaturze pustynii. Rozwijały się nadzwyczaj szybko, co dawało tylko dowód na to, jak silna jest w nich moc.
W wieku dwóch lat nie tylko już bardzo dobrze mówiły, ale doskonale rozumiały co im się przekazywało. Padme często obserwowała je ukratkiem, gdy się bawiły lub przegadywały. Luke był małą figurką Anakina. Miał te same niebiezkie oczy i jasne włosy, podobnie jak Anakin garnął się do latania i mechaniki. Ba, nawet charakter miał podobny. Leia natomiast była kopią Padme. Rozważna i odpowiedzialna, o brązowych włosach i takich samych oczach. Padme wyczuwała, że gdy jej córka dorośnie, podobnie jak ona zajmie się polityką.
Owen i Beru Larsowie pokochali dzieci, pomagając Padme w ich wychowaniu. Ponieważ o wiele bardziej znali tą bezduszną planetę, ostrzegali dzieci przed rużnymi jej niebezpieczeństwami.
Pewnego wieczoru bliźnięta wróciły tak zziajane i wytażane w piasku, że trzeba je było natychmiast wykąpać.
– Zobacz mamusiu co on mi zrobił! Zobacz! – krzyczała piskliwie Leia, celując oskarżycielsko palcem w brata. W jej długich włosach zalegało pełno piasku.
– To nie ja – zaprotestował Luke. – Mogłaś się nie wywracać i nie upadać! Mówiłem ci przecież że ta wydma jest stroma!
– Akurat, mówiłeś – odcięła się Leia. – Wytażam cię jutro, zobaczysz.
– Zobaczysz czy ci pozwole! – Luke wykrzywił się drwiaco do siostry.
– Mamo, mogę ja wrzucić bombelki? – Spytała Leia z nadzieją, gdy wanna była już pełna ciepłej wody.
– Nie – zaprotestował Luke. – Ty wrzucałaś bombelki wczoraj!
– Ale ty mnie ubrudziłeś – odkrzyknęła Leia. – Mamusiu! –
Stojący obok Padme zdezorientowany robot c3-PO zwrócił na matkę swoje fotoreceptory, gdy tym czasem dwie pary małych rączek wyciagało się po niewielką bryłke, którą Padme trzymała w dłoni. Gdy wrzuciło się ją do wody, pod jej wpływem zaczynała się roztapiać, wytwarzajac przy tym kolorową pianę z bombelkami, którą dzieci bardzo lubiły.
– Przykro mi, ale żadne z was nie wrzuci dzisiaj bombelków – orzekła Padme. – 3-PO to zrobi.
– Ale mamo – zawołała Leia.
– Dla czego? – Spytał Luke.
– Ponieważ się kłócicie – odpowiedziała Padme. – Leia nie chce ustąpić bratu, a ty Luke podobno ją wytarzałeś w piasku.
– Nie prawda – zawołał Luke, tupiąc ze złością nóżką. Po chwili zaczął głośno płakać, a Leia poszła w jego ślady.
– O jejku, o jejku – westchnął android, słysząc dwa donośne głosy, dajace popis swoich umiejętności przekrzykiwania jeden drugiego. – Paniczu Luke, Panienko Leio, uspokujcie się. –
Leia jako pierwsza urwała swój wrzask, lecz z czystej złośliwości ochlapała androida wchodząc do wanny, w której było już pełno kolorowej piany.
Po nieznośnym rytuale kompania, oboje dzieci zostało położone do łóżek.
– Ciociu Beru – zawołał Luke na tyle głośno, by było go słychać aż na dole, gdzie przebywali dorośli. – Chcę pić!
– Ja też – dodała Leia. Chwilowo bliźnięta zawarły rozejm i przestały się już kłócić.
– Wiesz co? – Spytał Luke kilka minut później, gdy odprawili wyraźnie zmartwionego 3-PO, chcącemu opowiedzieć im jedną z bajek ze swojego licznego zasobu, jaki został mu zaprogramowany. – Wiesz kim będę w przyszłości?
– Rycerzem jedi – odpowiedziała siostra ironicznie, wychylajac buzie z pod kołdry, żeby spojrzeć w pełne żarliwej nadzieji oczy brata.
– Może… – Luke przeciągnął to słowo w zamyśleniu. – Ale na pewno będę pilotem wiesz? I będę latał po galaktykach, wszystkie je zobaczę.
– Acha – mruknęła kąśliwie Leia. – A ja zostanę w takim razie królową tatooine i będę jeździć na tych ogromnych banthach.
– Nie wolno ci – zawołał ze zgrozą Luke. – Na Banthach jeżdżą ci ludzie pustyni. Jak się nazywają? Ky… Tys… Tuskeni. Wójek Owen mówił że są bardzo, bardzo, naprawdę bardzo niebezpieczni. Zabiją cię jeśli ukradniesz im banthe.
– Nie prawda – zachnęła si Leia. – Wujek Owen przesadza. Na pewno sobie z nimi poradzę. Jestem taka jak mama, a mama nigdy się nie poddaje. Nigdy. Poza tym mam ciebie. Jesteś ode mnie starszy, więc musisz mnie bronić-
Rozmawiali tak jeszcze przez jakiś czas, nie świadomi tego, że po schodach na górę zakradli się dorośli, by podsłuchać tą zabawną wymianę zdań. Słuchali paplaniny dzieci z rozbawieniem, natomiast dzieci zasneły dopiero wtedy, gdy zjawił się ponownie 3-PO, używając swojej zdolności emitowania z siebie wszelakich dźwięków i uspał je, wygrywając na delikatnych tonach pozytywki melodię znanej kołysanki, którą nie raz nuciła im do snu matka lub ciotka Beru.
Witajcie.
Zostałąm zainspirowana do zaczęcia czegoś nowego. Przepraszam że tak chwilowo zaniedbałam Ahsokę, ale narazie brakuje mi na nią konkretnego pomysłu. Ale dokończę ja na pewno, a potem zrobię coś z padawanka jedi.
Puki co dzielę się z wami zaczątkiem mojej alternatywnej wersji tego, co mogłoby się dzieć pod koniec zemsty sithów i potem dalej. To tak dla tych, których dobiło, albo którym nie podobało się zakończenie autora, mówiące o śmierci Padme i osieroceniu dzieci. Dzielę sie z wami moja własną wizją.
Postaram się pisać to tak, zeby nawet ktoś, kto nie miał nigdy doczynienia z gwiezdnymi wojnami się odnalazł.
Tak więc miłego czytania.
Młoda kobieta leżała w pomalowanym na biało centrum medycznym, wyczerpana i bez jakiejkolwiek woli życia.
Nie była byle kim. Była szanowaną senator, politykiem, a niegdyś, gdy miała zaledwie 14 lat królową swojej rodzinnej planety.
Była też potajemnie żoną Anakina Skywalkera i właśnie miała urodzić dwójkę jego dzieci. Tuż po tym gdy Anakin, wykrzyczawszy jej prosto w twarz swoje szaleńcze idee o zawojowaniu światem po przez władzę i potęgę, odszedł od niej. Nie usłuchał jej błagania, by zawrócić ze złej drogi, ze ścieżki ciemnej strony, a na jej zapewnienie miłości odwrzasnął tylko jedno słowo: "kłamiesz!".
Od tej chwili Padme Amidala Skywalker stała się cieniem człowieka. Wydawało się, jakby Anakin po swoim odejściu zabrał ze sobą wszystko, co czyniło z Padme dobrą przywódczynię, łagodną i ciepłą osobę, dbającą o dobro swoich ludzi i przyjaciół, ale przede wszystkim to, że miała zostać matką. Że nosiła w sobie bliźnięta, które lada chwila miały przyjść na ten świat. Dobry czy zły? Bez Anakina wszystko nie było takie jak powinno.
Padme leżała wycieńczona na łóżku, przykryta tylko prześcieradłem. Przy jej łóżku stali wszyscy których znała i szanowała. Maleńki, pomarszczony i zielonoskóry mistrz Yoda, który był jednym z mistrzów zakonu jedi, do którego należał także Anakin. Tuż obok stał najlepszy przyjaciel oraz mentor jej męża, czyli Obiwan kenobi, a tuż obok jeden z jej przyjaciół sęnatorów, Bail Organa z planety Alderaan.
Wszyscy w napięciu przyglądali się jej, lecz ona była tego ledwie świadoma. Tak samo jak faktu, że koło niej cały czas kszątają się androidy medyczne, usiłując zrobić wszystko by ją ocalić.
Ale po co? Przebiegało jej mgliście przez myśl. Przecież Anakina nie ma. Nie ma jej miłości, więc po co żyć dalej?
– Straciła wolę życia – odezwał się jeden z automatów do zebranych. – Musimy szybko operować, jeśli chcemy uratować ją i dzieci.
– dzieci? – zdziwił się maleńki mistrz Yoda. Tak, on już wiedział o skrywanym sekrecie. O tym że Anakin Skywalker, teraz nazywający siebie darthem vaderem spłodził potomstwo, które może być albo w wielkim niebezpieczeństwie, albo owym niebezpieczeństwem stać się w przyszłości.
– Nosi bliźnięta – odpowiedział automat. Wszyscy spojrzęli po sobie.
– Obiwan… – Cichy głos Padme rozbrzmiał tak nagle, że wszyscy się wzdrygnęli. Mistrz jedi podszedł do niej i pochylił się nad nią.
– Walcz Padme – szepnął. – Przecież musisz. Jeśłi nie dla siebie, to zrób to dla dzieci, dla Anakina… –
Nie było mu łatwo mówić te słowa. Zwłaszcza po tym, gdy jakis czas temu zostawił Anakina w objęciach wrzącej lawy na pewną śmierć. Postąpił tak z kimś kto był dla niego jak młodszy brat. Znał przecież Anakina od dziecka, odkąd tamten miał dziewięć lat. Teraz, czternaście lat po ich pierwszym spotkaniu ich drogi się rozeszły. ANakin bywał często lekkomyslny i nieprzewidywalny, ale co najważniejsze, był dobrym człowiekiem i kochał Padme aż do szaleństwa. I to właśnie ta miłość go zniszczyła. Chęć chronienia jej za wszelką cenę uczyniła z niego człowieka, zdolnego zabić seego najlepszego przyjaciela i mistrza, byle tylko tamten nie przeszkodził mu w przekonaniu Padme do swoich racj. Do tego że najważniejsze są władza i potęga. Że dzięki temu można osiagnąć wszystko, nawet przezwyciężyć śmierć.
Z tych ponurych mysłi wyrwał Obiwana dotyk czyjejś ręki. Ta dłoń była drobna i natarczywie wciskała mu coś w rękę.
– Weź to – szepnęła Padme. – Weź i pilnuj… Za wszelka cenę. Wiesz? ANakin… –
Powróciła do tematu męża.
– Jest w nim jeszcze dobro. Ja to wiem, jestem pewna…
– Wyjdźcie narazie wszyscy – odezwał się android. – Dam znać gdy operacja dobiegnie końca.
– Trzymaj się Padme. – Obiwan powiedział to na odchodne, Bail Organa pokiwał tylko głową, a Yoda ani się nei odezwał, ani nawet nie podniósł ręki. Był pogrążony w mrocznych myslach. Należał do osób, które sprzeciwiały się temu, by Anakin Skywalker był szkolony na rycerza jedi. I o to jego przeczucia się sprawdzały.
– Obiwanie, co to jest? – Spytał nieoczekiwanie Bail, gdy wszyscy troje opuscili centrum medyczne. Obiwan dopiero teraz uświadomił sobie, że ściska w dłoni to twarde coś, co dała mu Padme i co najwidoczniej sama trzymała w dłoni przez cały czas.
Otworzył dłoń, na której widniał kawałek szorstkiego japoru. Pozbawiona konkretnego kształtu bryłka była teraz figurkż, wyrzeźbioną niegdyć przez palce dziewięcio-letniego dziecka.
– Anakin dał to Padme – odezwał się Obiwan, sam nie wiedząc czemu to mówi. – Po raz pierwszy mi to pokazała, ale widziałem pare razy jak nosiła to na szyi. Opowiadała, żę ANakin dał jej to wiele lat temu, gdy ledwo się jeszcze znali. –
– Wiedziałeś, że w ciąży senator Amidala jest? – Spytał nagle Yoda Obiwana.
– Dowiedziałem się dopiero nie dawno – odparł. – Mistrzu, co zrobimy gdy dzieci się urodzą? Co jeśli ANakin… –
Urwał. Ciężko mu było wypowiedzieć imię przyjaciela i ucznia. Moze gdyby nazwał go Vaderem zabrzmiałoby to bardziej obco?
– Jeśli lort Vader o potomstwie swym dowie się, hm? – Dokończył jego pytanie Yoda.
– Zakładając, że przeżył poparzenia – dodał Obiwan.
– Moc silna w nim jest – stwierdził Yoda. – I pomocnika wielkiego ma. Ocalić go zdoła, myslę. –
Jakis czas później w drzwiach ukazał sie droid medyczny, trzymający w ramionach niemowlę, którego płacz prawie natychmiast na ich widok się urwał. Był to chłopiec, cały i zdrowy.
– Możecie wejść – odezwał się robot swoim beznamiętnym głosem. – Dzieci przeżyją. Gożej z matką. –
Trzy minuty później na świad przyszło drugie z bliźniąt, tym razem dziewczynka. Podczas gdy android czyścił dziecko, pozbywajac sie nawet z jego twarzyczki śladów łez, maleńki chłopczyk spoczywał na brzuchu wycieńczonej matki, która jednak czule gładziła główke dziecka.
– Jak go nazwiesz? – Spytał Obiwan. Padme zamrugała powiekami. Maleństwo było tak podobne do ANakina… Zagawożyło cicho.
– Luke – szepnęła padme, drugą ręką obejmując malca. Był taki bezbronny, podobnie jak jego siostra, która teraz ucichła i była ruwnie spokojna jak braciszek.
Po chwili android delikatnie odebrał matce synka, a drugi z nich położył przy niej tym razem córeczkę, która wyglądała teraz niemal że komicznie z rozdziawioną szeroko buzią.
– Leia – szepnęła Padme. – Będziesz się nazywać Leia. –
Buzia zamknęła się po tych słowach, jak gdyby mała nie miała zamiaru protestować z powodu otrzymanego imienia.
– Kolejny Skywalker pojawił się – stwierdził Yoda. – Nie koniec jeszcze. Nadzieja nie umarła jeszcze być może. Ochronić dzieci trzeba nam.
– Padme, musisz dojść do siebie – stwierdził Obiwan z mocą. – Pomozemy ci. Przez ten czas gdy będziesz odpoczywała, ktoś na pewno zajmie się dziećmi.
– Znam taką osobę – odezwał się milczący do tej pory Bail Organa. – To współpracownica mojej żony, Mon Mothma. Ma rękę do dzieci.
– Za tem żona twoja i Mon Mothma dziećmi zajmą się – orzekł Yoda. – Moc w dzieciach silna będzie, ponieważ potomkami Skywalkera są one. –
Wszyscy przytaknęli w milczeniu.
– Gdy senator AMidala wydobrzeje, wraz z dziećmi uciekać musi – ciągnął dalej zielony mistrz. – W bezpiecznym miejscu ukryta będzie, tak, by Vader lub imperator nie odnalazł jej i dzieci. –
Może w tym kluczowym fragmencie trochę przesadziłam, ale poniosły mnie emocje.
Po wszystkich zajęciach i po szybko zjedzonym obiedzie, w trakcie którego widziałam się z Rey i po prostu nie mogłam nie pogratulować jej treningu, wróciłam z powrotem do rycerzyka. Czułam ża zapowiada się poważnie. Od powrotu z naszgo niby spaceru bywało, ze był jakis nie obecny, zawieszał się i dekoncentrował, a ja nie wiedziałam znowu co zrobiłam.
– Jestem już – odezwałam się, zamykajac za soba drzwi sali.
– Dobrze. – Anakin Skywalker był odwrócony do mnie plecami. Gdy spojrzał w moją stronę w jego rękach mignął jakiś przedmiot.
– Chodź tu blizej – odezwał się, dajac mi znać żebym kucnęła obok niego. Gdy to zrobiłam, bez słowa podał mi to coś, co okazało się wideorejestratorem.
– Co to jest? – SPytałam zaskoczona. – Po co…
– Sama zobacz. – Anakin mówił to bezbarwnym, pozbawionym emocji głosem. – Przepraszam cię, ale ja nie mogę na to patrzeć. Nie zniósłbym chyba tego. –
Dopiero teraz w jego głosie coś drgnęło. Poczekałam aż się odwróci, po czym, wiedziona znowu tą nie zdrową ciekawością uruchomiłam urządzenie.
W małym, prostokątnym okienku ukazał się obraz dziecka. Cłopca, mogącego mieć jakieś osiem, najwyzej dziewięć lat. Uśmiechał się radośnie całą buzia, pokazując język do kamery i robiąc śmieszne minki.
– To działa – dało się słyszeć jego piskliwy, pełen radości okrzyk. – Mamo, naprawiłem to! Naprawiłem!
– Co ty znowu naprawiłeś, Annie? – Odezwał się z oddali kobiecy głos. Chłopiec jeszcze raz wykrzywił się do kamery, po czym nagranie się skończyło.
Zdałam sobie nagle sprawę z tego, ze na moim ramieniu zaciska się coś, co bardzo przypominało w uchwycie kleszcze. Gdy się odwróciłam zoriętowałam się, ze to mój mistrz, zaciskający najwidoczniej nieświadomie palce na moim ramieniu. Oczy miał zamknięte, ale musiał słyszeć…
– To ja – wyznał, otwierając oczy. – I moja matka. JEszcze gdy mieszkałem z nia na tatooine. Byliśmy niewolnikami, rozumiesz? Byłem miedzy innymi niewolnikiem hutta. Dla tego tak ich nienawidzę. Dla tego byłem nastawiony tak anty przy ratowaniu twojego śmierdzącego, glutowatego przyjaciela. I dla tego czasami nie mogę patrzeć na Rey, zwłaszcza wtedym gdy widzę w jej oczach to co przeszła. Bo ja przeszedłem to samo. I zanim umrę chciałbym uratować cały świat, zeby nigdzie juz nie było tego draństwa, jakim jest niewolnictwo. I zeby każdy miał co jeśc i pic, nie zależnie od rasy. –
Poczułam się tak, jakby nagle poraził mnie jakis elektryczny impuls. W jednej chwili chciałam tyle powiedzieć. CO ty mówisz? Jak to? Nic nie wiedziałam! Przepraszam! I tak dalej. Zamiast tego wyrwało mi się jakże pasujące do kontekrtu pytanie:
– Z kąt masz… To?
– Rejestrator? – Anakin był nachmurzony, moze nawet zły. – Kiedyś… Wtedy kiedy leciałem ratować senator AMidale… Kiedy ty poleciałaś mnie ratować… Byłem tam. Znalazłem trochę rzeczy. NIe mam pojęcia, jakim cudem to przetrwało. –
Miałam ochotę zapytać go o jego matkę, ale on jakby to wyczuł. Rzucił mi niemal piorunujace spojrzenie i wziął ode mnie rejestrator.
– Poogladasz sobie potem – stwierdził. – To tyle ile moge ci powiedzieć. ALe spełniłem obietnicę. Byłem szczery. Ale o nic więcej po prostu nie pytaj. Pewnie pomyslałąbyś ze jestem potworem, nie gorszym w cale od Kylo Rena, gdybym ci powiedział… –
Urwał. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego ze traci panowanie nad głosem. Odwrócił się, nie dając mi możliwości nawet poklepania po ramieniu czy coś, a ja z przerarzeniem dostrzegłam w jego oczach coś, czego nie widziałam jeszcze nigdy, odkąd go poznałam. Łzy. Anakin Skywalker. Rycerz jedi, mój mistrz, podczas wojny generał, któremu służył cały oddział klonów, wojownik i… Ktoś jak mój starszy brat… W tej chwili był po prostu kimś, do kogo wróciły wspomnienia czegos naprawdę strasznego.
– Powinnaś się cieszyć że nie pamiętasz swoich rodziców – odezwał się po chwili. – I ze zadne z nich nie umarło ci na rękach. Nikt nie zasłużył na to co siię potem przeżywa. –
Nie. Zadawaj. Więcej. Pytań. Powtarzałam sobie to jak mantrę, ale nie musiałam. Nie chciałam juz zadawać pytań, bo wszystko rozumiałam. Matka ANakina nie żyła. Zmarła najprawdopodobniej w objęciach jego samego. Niegdyś tego beztroskiego dziecka, na które były zwrócone oczy wszystkich. Wybraniec, cudowne dziecko, żywa legenda… Czy właśnie tym kimś naprawdę był mój mistrz.
– Rycerzyku, ja… Nie chciałam – odezwałam się po chwili. Spojrzałam na niego przez chwilę i to wystarczyło.
Chwilę później płakałam, a on razem ze mną. W tym momencie, dopiero teraz w pełni go zrozumiałam. Łącząca nas więź mistrz padawan umocniła się jeszcze bardziej, gdy niepewnie poklepywałam Anakina po ramieniu, a on trzymał mnie tak, jakby się bał ze poleci w jakaś przepaść.
Trwało to nie długo, ale zrobiło swoje. Odsunęłiśmy się od siebie, a ja odniosłam wrażenie, zę jest znowu normalnie.
– Smarku – odezwał się Anakin dziarsko, mrugajac by pozbyc się resztek łez. – Jak to mówił nasz drogi kapitan Rex, koniec wysiadywania jaj. Bo nałoże na ciebie jeszcze cięższą karę i tym razem nikt, nawet ANakin solo ci nie pomoże. –
Roześmiałam się przez łzy i wstałam.
– Leć po zdalniaka – zarządził rycerzyk. Tak. Było znowu normalnie.
Tak zleciała reszta dnia. Jednak ja cały czas nie mogłam przestać myśleć o tym, co widziałam i usłyszałam od rycerzyka. Odniosło to jeen efekt. NIe myślałam o dręczących mnie sama problemach. Myślałam o nim, a przypominało mi się to zwłaszcza, gdy widziałam Rey.
Wieczorem udałyśmy się na szybko do odświerzacza, żeby zmyć z siebie trudy dzisiejszego dnia. Rey juz miała tam zniknać, gdy rozległo się pojedyncze puknięcie w drzwi i bez zaproszenia wpadł Finn.
– Czego tu? – Przywitała go Rey od progu. Finn zrobił przestraszoną i zatroskaną minę.
– Rey, co ci jest? – Spytał.
– NIe twoja sprawa – odburknęła, oddychajac głęboko. Gdy się odezwała, widać ze robiła wszystko, by byc już dla niego milsza:
– O co chodzi Finn. Czy jest to aż tak nie cierpiace zwłoki, zę wymaga to wizyty juz teraz za raz? Czy po prostu nie możesz poczekać i przyjść o bardziej cywilizowanej porze i czasie? Ja ci bardzo chętnie pomogę, tylko czy to musi byc akurat teraz?
– Ja ci tylko coś przyniosłem – odezwał się Finn, upuszczajac na rękę Rey jakiegoś cukierka.
– Ehh Finnie Finnie – westchnęła. – Dziękuję. Ale teraz już idź, proszę cię. CHcę się doprowadzić do porządku przed kolacją. Acha. Przekarz Anakinowi, zeby przekazał Kylo, zeby nie przynosił mi jedzenia tak, jakbym była na jakku. Załóżcie w ogóle fundację pomocy niedożywionej Rey, jeśli tak bardzo nie daje wam to spokoju. –
W innych okolicznościach pewnie bym się roześmiała, jednak teraz zachowanie Rey sprawiało, ze w cale nie było mi do smiechu.
– Rey, co jest grane? – Spytałam, kiedy Finn w końcu sobie poszedł.
– Weź mi go AHsoko. – Rey opadła cięzko na łóżko. – Ja tu przychodzę zmęczona, a ten mi będzie przychodził z jakimis mordoklejami. Fuj.
– Wydaje mi się, ze chodzi nie tylko o Finna – zauważyłam.
– Prosze cię, nie naciskaj. – Odziwo, do mnie Rey mówiła normalnie. Była miła i przyjazna.
– Nie czekaj na mnie – powiedziała, gdy pare minut później zwolniłam jej odświerzacz. – Idź już. Potem czeka cię sprzątanie z anakinem Solo, który już pewnie przebiera nogami. Jakbys go spotkała, to przekaż mu to samo co kazałam powiedzieć Finnowi, bo FInn pewnie o niebeskich migdałąch mysli i zapomni. A jeśli spotkaż Kylo to jemu osobiscie.
– No dobrze juz, dobrze – zgodziłam się, zostawiajac niechętnie Rey samą. Widać nie tylko ja biłam sie z myslami. U stang. Jeszcze to sprzątanie. I to z Anakinem. Po tym, gdy drugi Anakin wyjawił mi część prawdy o sobie, przez co teraz byle co mogło mnie wyprowadzić z równowagi. Miałam tylko nadzieję, ze anakin młodszy nie przegnie, i że nie bedę musiała go odprawiać w taki sam sposób, jak Rey biednego Finna.
– Ahsoko, mówię do ciebie. Patrz na mnie! – Podniesiony ton Anakina Skywalkera wyrwał mnie z ponurych mysli, a moze czegoś innego? Od rana byłam nie wyspana. Przez wiekszość nocy byłam się z myślami, obserwując przy okazji biedną Rey, która miała chyba jakieś złe sny. Jednak rano o niczym mi nie powiedziała, a ja sama nie wypytywałam, bojąc się jej napadu złosci. Na zajęciach też było mi cięzko się skupić. Widziałam rano Kylo, który na krutką chwilę podszedł do Rey, wcisnął jej w ręce tależ z jedzeniem i oddalił się płochliwie. Dobrze ze byłąm wtedy przy Rey, bo mało brakowało zeby się rozpłakała.
Jeszcze w dodatku napatoczył się Finn, chcąc życzyc Rey miłego dnia. No i to sprawiło, że przygnębienie i najwidoczniej napad wspomnień przerodził się u Rey w złość. Kazała Finnowi się zabierać i dać jej spokuj, a biedak odszedł, podobnie płochliwie jak Kylo.
Nic z tego nie rozumiałam i czułam, ze zaczyna mnie to wszystko przytłaczać. Wczorajsza rozmowa z Rey, wyprawa z ANakinem, kara od Yody… O nie, spedzę dzisiaj z ANakinem cały wieczur… Chyba juz naprawdę wolę męczące treningi. Szkoda ze nie mam takiego zdalniaka jak ma Anakin. Moze poproszę go zeby mi zrobił? NIee, nie będę wykorzystywać sytuacji. Sama czymś się zajmę.
Powróciłam do rzeczywistości, spogladając w niebieskie oczy mojego mistrza, który stał nade mnę z gniewna miną.
– Przepraszam mistrzu – przyznałam ze skruchą.
– O czym mówiłem przed chwila? – Spytał ostro.
– Nakrzyczałeś na mnie, czemu cię nie…
– Jeszcze przed chwilą?
– Ee… – Zamilkłam, uswiadamiajac sobie, ze nie pamietam co mówił do mnie Anakin. A przecież to na pewno było ważne. Stang!
– Dość tego smarku. – Ton Anakina był zasadniczy. Wiedziałam że teraz dopiero wyjdzie na jaw moja nieuwaga. – Wstawaj. –
Podniosłam się z poduszki na której siedziałam. Oczami wyobraźni widziałam juz to, co musiał teraz widzieć Anakin. Siebie, drobną i zakłopotana, ze smętnie zwisajacymi głowoogonami, które opadały mi teraz na ramiona. tak. Byłam zakłopotana. Przez anakina, rpzez drugiego Anakina, rpzez Rey, przez Finna… I przez sama siebie.
– Widze zę brakuje ci trochę ruchu – zauważył rycerzyk, co sprawiło że przestawałam chyba juz być na niego taka zła. On mnie znał. Wiedział czego potrzebuję. A gdyby go tak zapytać?
– Jazda na dwór – zarządził, po czym wziął z szafki swojego datapada, po czym oboje opusciliśmy salę wykładową, w której do tej pory siedzięliśmy, wyszliśmy na chłodny i cichy korytarz swiątynii, a następnie na dwór.
Przechodząc przez dziedziniec zobaczyłam w oddali Rey, cwiczącą pod uważnym spojrzeniem swojego mistrza Luke'a. Jej niepozorna figurka balansowała teraz w powietrzu tak, jakby stała na czymś niewidzialnym, a dookoła niej latały rużnokolorowe kamyki, które najwidoczniej utrzymywała za pomocą mocy. Była tak skupiona na tym co robi, ze nawet nie zareagowała, gdy odruchowo pomachałam w jej sronę. Nie widziała mnie. W odpowiedzi jednak rękę uniósł Luke, pokazujac mi kciuk. Tak, wiedział to co ja. Rey była naprawdę zdolna. Czasami odnosiłam wrażenie, ze jest zdolniejsza ode mnie przez to ze nie jest taka niezdarna jak niekiedy ja. Ze mna nie raz bywało tak, zę zamiast pomuc, potrafiłam coś zepsuć i pogorszyc sytuację.
Odwróciłam się i powlokłam smętnie za Anakinem, który zatrzymał się nagle.
– Widzisz to drzewo? To po lewej stronie. –
Wskazał na gróbe drzewo, roznące na lewo od nas.
– Widzę – przyznałam.
– No, przynajmniej teraz mnie słuchasz – pochwalił. – A teraz dwadzieścia okrążeń biegiem wokół tego drzewka. No raz raz, przecież potrafisz. –
Drzewka. Jeśli to jest drzewko, to ja jestem wookie.
– Nie chcesz się chyba upokożyc przed Rey – dezwał się Anakin, i tym podziałał na mnie jak mięso na rancora. Puściłam się pędem biegiem wokół drzewa, nie licząc nawet po chwili juz okrążeń. Czułam, że taka przebieżka dobrze mi zrobi. Skupiajac się na wysiłku fizycznym, przestawałam myslećo tym, co zadręczało mnie od wczoraj.
– Dość! – krzyknął Anakin po upływie nie wiem nawet jak długiego czasu. – Wracaj tu do mnie! Już! –
Przybiegłam do niego pędem, wyhamowujac gwałtownie i regulujac częstotliwosc oddechu.
– No no, nie źle – przyznał mój mistrz. – A teraz chodź na spacer. Ale ostrzegam, nie bedę czekał. –
Po tych słowach puscił się niemal truchtem przez dziedziniec.
– To ma byc spacer? – Zawołałam piskliwie, a on tylko roześmiał się beztrosko. Nie miałam wyjścia, musiałam go dogonic.
Przez jakiś czas biegłam tak za nim, oriętujac się że prowadzi mnie ścieżką, którą jeszcze nigdy nie szłam. Ufałam jednak mocy i ufałam jemu. To w końcu mój mistrz prawda? Łączy nas więź uratowania życia.
Anakin po jakimś czasie zatrzymał się, a ja zoriętowałam się, ze stoimy nad czymś, co przypomina mały strumyczek. Było tu przejemnie chłodno.
– Rycerzyku… – Odezwałam się, ale za raz się zreflektowałam. – Znaczy… Mistrzu. Z kąt znasz to miejsce?
– Przychodze tu przeważnie wtedy gdy nie mogę przestać o czymś mysleć. –
W jego głosie zabrzmiało echo jakihś wspomnień. Bólu, udręki. Przeszłości której nigdy mi nie wyjawił.
– Ciebie też coś dręczy – zagadnął nagle. – Widzę to przecież. Jesteś blada, masz podkrążone oczy. NIe spałaś prawda? Nie umiesz się dzisiaj w ogóle skoncentrować, a w takim stanie ja nie mogę z tobą pracować. Smarku, co się dzieje. Badź ze mna szczera, to wtedy… Moze i ja ci cos powiem. Szczerze. –
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Miałam juz jednak tego wszystkiego na tyle dość, ze postanowiłam to powiedzieć komukolwiek, nawet jeśli to był mój własny mistrz.
– Mistrzu… Wiem, to moze głupio zabrzmi, ale… Kiedy tak naprawdę się kogoś kocha?
– O jakieś miłosci mówisz? – Spytał poważnie. – Jak dziecka do matki? –
Przez jego twarz przemknął jakis cień.
– Czy innej?
– NIe… Innej – Wyznałam. – Takiej gdy wiesz… Spotykasz w swoim życiu osobę, z którą chcesz dzielić to życie. No wiesz, to czego według kodeksu nie wolno.
– Przywiazanie. – Zagryzł wargi. – Pożądanie, strach przed stratą? –
Pokiwałam głową.
– Gdzie jest granica? – Spytałam bezradnie. – Kiedy przestajesz kogoś lubic, a zaczynasz kochać? –
Nie odpowiedział odrazu. Posłał przy użyciu mocy w wodę jakiś zabłąkany kamyk i oboje patrzyliśmy jak znika, pozostawiając na wodzie tylko rozchodzące się kręgi. Jak ślad po słowie, które zabolało. Albo po uczuciu… Wszystko zostawia przecież jakiś ślad w zyciu, obojętnie czy to coś dobrego czy złego. W życiu mojego mistrza, Rey, Anakina Solo, Kylo… Wydarzyło się chyba wiecej tych złych rzeczy.
– Zadałas trudne pytanie AHsoko – przyznał po chwili Anakin. – Gdzie jest granica między lubieniem a kochaniem… Dla każdego jest to kwestia indywidualna, ale moim zdaniem kochcć zaczynasz kogos wtedy, gdy przedkładasz jego dobro ponad wszystko inne. Jeśli twoje zycie przestaje się liczyć, a liczy się dla ciebie tylko życie tego kogoś. Jego dobro, szczęście i bezpieczeństwo. I kiedy wiesz, ze jesteś w stanie oddać za to dosłownie wszystko. I zrobić dosłownie wszystko. –
Czyli to właśnie czuje Anakin Solo tak? Byłby w stanie poświecić dla mnie wszystko, ze swoim życiem włącznie?
– A co z innymi których się kocha? – spytałam. – No na przykład z rodzicami? –
Spojrzał na mnie, a w jego oczach odmalował się przepastny smutek. Znowu mu o czymś przypomniałam.
– Nie jestem w stanie ci na to odpowiedzieć – Odpowiedział cicho. – Jednak co to miłości o którą pytałąś wcześniej… Nad nia się nie zastanawiasz. Ona po prostu się pojawia. Jeśli tak jest, to oznacza ze to jest to. Tym bardziej, jeśli nawet w chwilach zwątpienia wracasz myslami do tej osoby. –
Nie odpowiedziałam, czujac że wyjaśnienia Anakina jeszcze bardziej wszystko skomplikowały.
– Zakochałaś się. – Stwierdzenie, nie pytanie.
– NIe wiem… – Przyznałam niechętnie. – To wszystko jest… Dziwne. Anakin mnie kocha. ALe… Za co?
– Nie wiem, nie siedzę w jego głowie – odpowiedział ANakin. – I podejrzewam, zę on sam nawet może tego nie wiedzieć. Po prostu tak jest. Wiem do kogo cię ciągnie Ahsoko. Do Kylo Rena. ALe… Jeśli mam być szczery? To nie wyjdzie moim zdaniem. O nie jest gotowy. A ty… Może po prostu zwyczajnie mu współczujesz. Jesteś troskliwa, opiekuńcza. Zademonstrowałaś to, gdy obwijaliśmy naszego śmierdzącego glutka… –
Uśmiechnełam się krzywo. To była moja pierwsza misja u boku rycerzyka. Odbicie porwanego maleńkiego hutciontka, syna Jabby. To ja nosiłam wtedy śmierdzielka na rękach, osłaniałam go własnym ciałem, podawałam lekarstwa gdy zachorował… A rycerzyk nawet nie chciał go dotknąć z własnej woli. A ja przecież nie kochałam śmierdzielka. Opiekowałam się nim, bo był słodki, biedny, przestraszony i chory. Nic więcej. I nie obchodziło mnie, ze za jakis czas wyrośnie z niego kilku tonowy gankster, który byc moze nie zawacha się zabic mnie przy najbliższej okazji.
– Moze masz rację – stwierdziłam po chwili namysłu. – Muszę się nad tym wszystkim zastanowić… NO i czeka mnie kara od mistrza Yody.
– Ha, przyłapał was. – Anakin uśmiechnął się lekko. – Oj smarku, nie ładnie. ALe kara to kara, nie ważne że jest lekka.
– Gdyby nie ANakin, byc moze Yoda potraktowałby nas surowiej – odezwałam się.
– Yoda jest niekiedy staroświedzki – przyznał ANakin. – No dobra. Pogadamy znowu za jakis czas. Pamiętam o obietnicy. Będę z toba szczery, ale muszę się na to przygotować, bo to nie jest łatwe. A teraz chodź, Wracamy. Jeszcze nawet pół dnia nie minęło. –
Po tych słowach wróciliśmy z powrotem do świątyni, zowu biegiem, a ja poczułam się trochę lepiej, mimo tego mętliku, jaki narobiły mi wyjaśnienia i przykłądy rycerzyka.
– Mistrzu Yoda, my nic złęgo nie zrobiliśmy, to nie jest w zadnym wypadku wina AHsoki. To ja ja namówiłem zeby na chwilę do mnie przyszła. – Anakin trajkotał jak startujace silniki myśliwca.
– Sami tu byliscie – stwierdził Yoda. – Strach w was wyczuwam. Nie czyste sumienia macie, hmmm?
– NIe. My tylko… Ro… Rozmawialismy – wydusiłam po chwili. – Tylko rozmawialiśmy. Przestraszyliśmy się bo mistrz tak nagle z zaskoczenia się pojawił… No wiesz mistrzu, ostrożności nigdy dość.
– Jednak godziny spoczynku zaczęły się juz – stwierdził Yoda. – A wy z tego przywileju korzystać nie raczycie. Coś innego umysły wasze zapsząta. Nie czas teraz na to.
– Mistrzu… – Zaczął ANakin, ale Yoda mu przerwał:
– Kasa spotkać was musi. Wysprzątać jutro sale do ćwiczeń każę wam, tak zeby uczniowie do zajćę na dzień następny w nich przystąpic mogli. Na zajutrz wieczorem zrobic to macie, jak już wszystkim czynnościom ważniejszym się oddacie. –
Po tych słowach odwrócił się.
– Padawanko tano, do siebie już idź – rozkazał, po czym odszedł, a ja zdałam sobie sprawę z tego, zę trzymamy się z Anakinem za ręce, gapiac się bezmyslnie w miejsce, gdzie przed chwila jeszcze był maleńki misrz.
– Co on powiedział? Mamy posprzątać syf po młodszych padawanach? – SPytał ANakin. – Sale treningowe? Jego pogrzało. –
Po jego minie widziałam jednak, ze w cale nie jest nawet rozzłoszczony tą karą.
– No dobra – odezwałam się, puszczajac jego rękę. – To kiedy się widzimy. Jutro po kolacji? Zrobimy co mamy zrobic i będzie spokuj.
– O nie AHsoko – przerwał Anakin. – Ja to zrobię. Kto wie jaki oni tam syf pozostawiali…
– Anakinie Solo – przerwałam dobitnie. – Jeśli mamy karę, mamy ja odbyć oboje. Po… Ró… Wno! –
Anakin westchnął.
– No dobra – stwierdził. – Przeskanuje do jutra tą ksiażkę i odstawimy ja gdzie trzeba. Potem ci ją prześlę.
– No dobrze – odparłam. – A narazie… Trzymaj się. I dzięki za dzisiaj… Było ekstremalnie. –
Anakin zahihotał, po czym cofnął się w głąb pokoju, posyłając mi całusa. Gdy zamknął za sobą drzwi, pusciłam się biegiem korytarzem prosto do swojego pokoju. Musiałam być cicho żeby nie obudzić Rey. Biedaczka była strasznie nerwowa i byc moze już spała. Wiec Tano cicho i żadnych. Gwałtownych. Ruchów bo zapomnisz gdzie byłaś chwilę temu.
Otworzyłam powoli drzwi, dziękujac w duchu mocy ze byłam tak ostrożna. Rey spała. Wygladała biednie. Nawet trochę smutno. To był smutek graniczący z powagą.
Przebrałam się po cichu, udałam się jeszcze do odświerzacza, a pare minut później leżałam już w łóżku, ale w cale nie umiałam zasnać, leżąc rozbudzona i przewracajac się z boku na bok. Nie mogłam odpędzić od siebie obrazu niebieskich, wesołych oczu Anakina Solo i tego jak zareagował na ksiażkę o Yushaanach. Strasznie chciałabym mieć teraz przy sobie tą książkę. Może czytajac nie myślałabym tak… Przeklęty Aakin Solo.
Skupiłam się przez chwilę na Kylo. Spał, a w jego snach królowałą uśmiechnięta Rey. Ale jak to, jak to Rey? PRzecież Rey powiedziała, że Kylo jeszcze nie wie co znaczy miłość, że nie jest na to gotowe. Jak moze kochać Rey, skoro nie jest w stanie przyjąć tego, co ja do niego czuję?
– A ty ne jesteś w staie przyjać tego, co czuje do ciebie ten biedny ANakin – odezwało się znowu moje sumienie, mówiąc szyderczym głosem Rey. – Ty też nie wiesz co to znaczy miłośc i nie pozwalasz sobie tego pokazać. Jak możesz kochać kogokolwiek, skoro nie wiesz co to tak naprawdę jest?
– Och zamknij się – odpowiedziałam rozognioną myslą, waląc pięścia w poduszkę. Juz napawdę wolę walczyć o życie niz o uczucia. W sytuacji zagrożenia życia działasz instynktownie, a teraz? To zabija mnie, Anakina, Kylo, Rey…
– Lecz Anakina zabija najbardziej. – Znowu odezwała się moja podświadomosc, czy co to tam jest. To Reyowate coś. – Powierzył ci wspomnienia ze swojego dzieciństwa, ze swojej przeszłosci, a ty nadal tego nie doceniasz? Rey miała rację, masz zlasowany mózg.
– Super, dzięki! – Przewróciłam się na drugi bok, lecz w cale mi to nie pomogło. A jeśli Anakin ma teraz to samo? Jeśli leży rozbudzony i mysli o mnie? Albo przypomina sobie coś, co nie chcący odgrzebałąm w jego wspomnieniach? Ja rzeczywiśie jestem podła. Niech on lepiej da sobie ze mna spokuj, bo nie jestem dla niego.
– Ruszajmy się z tąt – odezwał się Anakin, a następnie obydwoje podnieśliśmy się z ziemi.
ANakin znowu ujął mnie za rękę, po czym podprowadził do drzwi, nie oglądajac się za siebie. Ja też juz się nie ogladałam.
Drzwi ponownie zareagowały na dotyk Anakina i wypusciły nas. Zamrugałam, pozbywając się z oczu łez i kużu. Anakin przez chwilę stał robiac to samo, dopuki nie podjechała do nas samoistnie platforma samoczyszcząca. Pare chwil później, gdy juz przez nią przeszlismy wyglądaliśmy tak, jakbyśmy nie byli przed chwilą w starej, zatęchłej i zakurzonej bibliotece.
Mogłabym nawet powiedzieć że to tylko sen. Dziwna eskapada z Anakinem w opustoszałe zakątki świątynii. Ale dowodem na prawdę była ta książka, spoczywajaca teraz pod pachą Anakina.
Cichaczem przemkneliśmy zanym tylko Anakinowi skrutem, wydostajac się juz na bezpieczne rejony.
– Idziesz do siebie? -Spytał Anakin.
– Chyba tak – przyznałam. – Rey by mnie chyba zatłukła gdyby się dowiedziała co zrobiłam.
– Rey? – Wąskie usta Anakina wygięły sie w uśmiechu. – Rey siedzi właśnie z Kylo u was. Więc… Ja bym im nie przeszkadzał i nie denerwował ich obojga.
– No to co mam robic? – Spytałam zdezorientowana.
– Chodź, przejrzymy to… O żesz. Nie nie nie nie nieee… –
W naszą stronę szła powoli jakaś postać. Zamarliśmy oboje z przerarzenia. Za raz pewnie wszystko się wyda…
– A wy co tu robicie o tej porze? – Poczułam jednocześnie ulgę i dławienie w gardle. Przed nami stał… Anakin Skywalker. a mówił tonem tak surowym, jak wtedy gdy ganił mnie za nieposłuszeństwo albo podważanie jego autorytetu.
– Eee mistrzu, bo my… Tego… – Usiłowałam jakoś wybrnać z tej sytuacji. W tej chwili nie chodziło o ratowanie tylko mie z opresji, ale przede wszystkim Anakina.
– Dobrze dobrze. – Ku swojej ulde dostrzegłam jakby cień uśmiechu na twarzy rycerzyka. – Nic nie wiem, niczego nie widziałem. Ale jak was jeszcze raz zobaczę… Z tym… –
Kciukiem sztucznej ręki wskazał ksiażkę piastowana przez ANakina. Machnął ręką i odwrócił się by odejść.
– Czterysta dwanaście – rzucił na odchodne, po czym odszedł, wyglądajac tak, jakby sam się gdzieś po kryjomu wymykał.
– CO on powiedział? – Spytał ogłupiały Anakin.
– To brzmiało jak… Numer strony – odszepnęłam. – Jest tu aż tyle stron?
– NIe wiem, chodź. – Anakin pociagnął mnie za rękę. Gdy znaleźlismy się na schodach, strach nas opuscił. Czułam się w tym momencie jak dziecko, które zrobiło jakis niewinny wybryk. Przecież nie robimy nic złego. Nie zamierzamy nikomu zaszkodzic, ani stosować się do tego co jest tam napisane. Chcemy to po prostu przeczytać.
Pare chwil póxniej znaleśliśmy się juz w pokoju Anakina. Panował tu kompletny bałagan. Biurko zawalone były skrzykną z częściami, za które na pewno Rey, będąc na jakku dostałąby solidną porcję jedzenia. W kącie stało coś, co podejrzanie migało zielonymi lampkami, jakby w trybie stand by.
– CO to jest? – SPytałam zaciekawiona, wskazujac na to coś.
– Achaa, to. – Anakin niedbale spojrzał w tamtą stronę. – Mój zdalniak.
– Zdalniak? Twój?
– No mój. Zrobiłem go do ćwiczeń. –
Odłożył ksiażkę na jedyne wolne na biurku miejsce, po czym podszedł do szafki, wyjął z niej swój miecz swietlny i podszedł do tego czegoś, co stało sobie jeszcze niewinnie w koncie.
– Droid – odewał się mocnym, jakby władczym tonem. – Aktywój tryb pierwszy, podstawowy. –
Stojące w koncie coś nagle ożyło. Rozłożyło pająkowate cztery nóżki i wsbiło się w powietrze, pikujac prosto na Anakina, który momentalnie kciukiem uaktywnił swój miecz i zawirował w piruecie, unikając o włos trafienia z jednego z odnuży wiąską laserowego pramienia. Zwolnił i znowu przyjął pozycję obronną, gdy tym czasem fruwające cos zawracało, rozpoczynajac drugą sekwencje ataku.
– Odsuń się! – krzyknął do mnie Anakin, a ja w jednej chwili znalazłam się w drugim ońcu pokoju. Zdalniak zdawał się mną nie przejmować. Widać Anakin zaprogramował mu, na jaka odległosc ma wyczuwać przeciwnika, by przypadkiem nie zaatakował obserwatora badź mistrza.
W nastepnej chwili w miejscu, w którym znajdowałam się jeszcze chwile temu pojawił się zdalniak, celujac tym razem w Anakina trzema odnużami. ANakin zawirował w powietrzu, tak ze przez chwilę widziałam tylko rozbłysk fioletowego swiatła, w następnej chwili zrobił w powietrzu fikołka i opadł niemalze na zdalniaka, odcinajac mu jedno z odnuzy. Odskoczył przed niewielką wontanna iskier, która znalazła się na poziomie jego twarzy.
Zdalniak ponownie zaatakował, zmuszajac Anakina do okręcenia się w miejscu, co chwilowo zdezoriętowało maszyne. Ten ułamek sekundy wystarczył na to, by w jej korpus wbił się czubek fioletowego ostrza. Dało się słyszeć syk, trzask, a po chwili to co zostało ze zdalniaka spadło na ziemię, a tuż przed tym, po zgrabnym salcie na ziemie opadł Anakin, dysząc ciężko i gasząc miecz.
– Fajne – odezwałam się z podziwem. – ALe przez to zniszczyłeś sobie zabawke.
– To nic takiego. – Anakin uiósł rękę, posyłajac szczątki trenera do skrzynki na biurku, po czym przez kilka chwil stał uspokajajac oddech.
Naprawię go – odezwał się po chwili, odkłądajac miecz na szafkę. – Zawsze tak robię. Wiesz… Taki trening pozwala mi… Nie mysleć. –
Odniosłąm dziwne wrażenie, ze wiedziałam, o nie myśleniu o czym pomagały mu cwiczenia. A raczej o kim. Biedny Anakin… Ale czy ja jestem w stanie odwzajemnić jego uczucie?
– Wiesz jeszcze czego mi brakuje? – SPytał melancholijnie, podchodząc do biurka i biorąc do rąk przyniesioną rpzez nas ksiażke. – Latania. Ale takiego latania na dziko. Pewnie nie wiesz co to rajd przez pas prawda?
– Anakin. – Spojrzałam na niego ze zgrozą. – Latanie przez pas asteroid… Przecież to strasznie niebezpieczne… Mogą cię rozwalic.
– WIem – przytaknął z powagą. – I to jest właśnie to. Ty też walczyłaś, znasz to uzucie nudy kiedy nic się nie dzieje. Tą bezczynnosć gdy nie ma zagrożenia… No ale dobra, koniec smencenia. Bierzmy się moze za przegladanie tej książki. Która to była strona, o której to niby mówił mistrz Skywalker?
– Eee… Czterysta dwanaście? – Nie byłam do końca pewna czy dobrze zapamietałam. – Anakin, chyba nie myslisz ze on to czytał?
– Kto go tam wie – odparł w zamysleniu Anakin, kartkujac strony. Nagle wydał głośny okrzyk i zaniósł się od smiechu.
– CO się stało? – Spytałam, pochylajac się nad ksiażką i z konieczności kucając obok niego, tak zę znależliśmy się teraz bardzo blizko siebie.
– Tu są kartki po przylepiane luzem… Zapisane odręcznie – wydusił Anakin. Rzeczywiście miał racje. W rogu wspomnianej czterysta dwónastej strony, na samym dole przyklejona była kwadratowa karteczka.
– Chcesz uwolnić się na długi czas od monotonnych zajęć w świątynii, takich jak nudnawe wykłady mistrzów na temat mocy? Zrób sobie maskę sitha, pomaluj na trzy kolory i udaj się tak na zajęcia. Najbliższe kilka dni spędzisz zażywajac głębokich medytacji i świętego spokoju – przeczytaliśmy razem i zaczęłiśmy się śmiać. Z konieczności objęłam ANakina i wtuliłam twarz w jego ramię, by stłumić pisk śmiechu, a drań to wykorzystał. Objął mnie wolnym ramieniem a drugą ręką kartkował ksiażkę.
– O tu masz następne – odezwał się i zaczął czytać: – Trójkolorowy miecz. Podkreśli twoją niestabilnośc emocjonalność… A nieee, to nie. –
Przekartkował kolejne kilka kartek.
– Chcesz pokazać swojej ukochanej, zę umierz robic to na jedi? Wyjmij swój miecz i powiedz jej, ze ma dwanaście centymetró, poczym zrób co trzeba. – Zapowietrzył się aż ze śmiechu, ale wciąz mnie nie puszczał. Przekartkował jeszcze kilka stron, a po chwili po policzkach płynęły mu już łzy smiechu.
– Ej, daj mi to – sprzeciwiłam się. – I puść mnie.
– NIe – stwierdził stanowczo, opanowujac się. – Wrócmy do tego do czego powinniśmy. Argumenty za i przeciw, dla czego zdecydowałem się złużyc ciemnej stronie. –
Momentalnie zrobiło się poważnie i jakby mrocznie.
– Anakin – szepnęłam nagle.
– TO znowu Fisto? – Spytał szeptem.
– NIe, to mistrzyni Damsin – odszepnęłam.
– Idź. – Anakin przytulił mnie po raz ostatni, pocałował szybko, po czym niemal mnie od siebie odepchnął. – Idź zanim cię przyłapie. Gdzie jest?
– Na trzecim piętrze – odszepnęłam.
– To masz jeszcze czas. Kylo też już wraca – odszepnął Anakin. – No leć kochanie, nie chcę zebyś miałą kłopoty. Ja szybko schowam to. –
Porwał ksiazkę i skoczył na ruwne nogi, chowajac ją szybko gdzieś pod mategacem. Gdy wrzucił tam ksiażkę coś metalicznie zadzwoniło.
– TY masz tu złomowisko – zauważyłam.
– Moze i mam – odszepnął Anakin. Był wyraźnie zdenerwowany. – No chodź! –
Chwycił mnie za rękę, podbiegł do drzwi, otworzył je szarpnięciem…
– Hmmm. –
Stanęłiśmy oboje jak wryci. U stank. Zaaferowani obecnością mistrzyni Damsin nie wyczuliśmy mistrza Jody, który stał, nie można powiedzieć że nad nami, ale przerarzenie zrobiło z nas chyba mniejszych od niego.
Od tych wydarzeń mineło juz trohę czasu. Byłam pewna, ze po tym wszystkim ja, Rey i Anakin stracimy status padawana za opuszczenie swiątyni bez zezwolenia. Wstawił się jednak za nami rycerzyk, oraz, co najdziwniejsze, mistrzyni Luminara, argumentujac że zrobiliśmy to w dobrej wierze po to, by ratować rycerzyka, skutkiem czego mistrz Yoda nie zesłał na nas zadnej kary, nie wygnał nas ani nic. Udzielił nam tylko reprymenty za lekkomyslność, pochwalił Anakina za umiejetność planowania wedłóg woli mocy… Tak to chyba powiedział. Teraz juz nie pamietam, bo było to dosć skomplikowane. NO i w to wszystko wliczył się też ratunek Jainy, która za raz po zdaniu sprawozdania radzie odleciała, wezwana przez swoja matkę.
Tak wiec można powiedzieć, że życie toczy się zwyczajnym torem, juz bez zadnych przygód i wizji.
Najdziwniejsze po tym wszystkim było spotkanie z Kylo. Wracałyśmy akurat razem z Rey z kolacji, gdy natknełyśmy się na niego, jak zwykle idącego powoli, jeszcze jakby trochę nie pewnie, z opuszczoną głową i dyndającymi po bokach rękoma, jakby czegoś mu w nich brakowało.
Na nasz widok zatrzymał się i przez chwilę cała nasza trójka stała tak, gapiąc się na siebie bez sensu.
– Żyjecie – odezwał się w końcu Kylo trochę tak, jakby go to zdziwiło.
– no raczej nie masz doczynienia z duchami – odpowiedziałam, uśmiechając się pogodnie.
Spojrzał na mnie tak jakby nie rozumiał, a następnie podszedł, wyciagnął obie ręce, jedną ujął dłoń Rey, drugą moją, ścisnął krutko, szybko nas puscił, a po chwli juz go nie było.
– co to miało znaczyć? – Spytałam. Rey westchneła cicho.
– Myślałaś że bardziej się ucieszy na twój widok tak? – Odpowiedziała pytaniem. Jej lekko sarkastyczny ton głosu przypomniał mi trochę Jainę.
– Sama nie wiem… Moze? – Usiłowałam ukryc zmieszanie.
– Ahsoko, do jasnej mocy! – Rey tupnęła z zniecierpliwieniem nogą. – Zastanów się w końcu. NO pomysl logicznie. Ja wiem zę kochasz Kylo, wiem o tym. Gadałaś nie raz przez sen. Wywnioskowałąm z tego dość. Ale on najwidoczniej nie jest jeszcze na to gotowy. A po tym jak uratowałaś zycie siostrze Anakina…
– I Kylo – wpadłam jej w słowo. Zdenerwowała się jeszcze bardziej.
– Proszę cię Ahsoko. – Powiedziała to takim tonem, jakby trzymała w ręce dzidę, którą wedłóg tego co mówiła posługiwała się jeszcze na swojej rodzinnej planecie Jakku. – Proszę cie. Bardzo cię lubie, ale mam teraz ciężkie dni wiec mnie nie denerwuj. Idę na górę. A ty… NIe wiem. Po łaź sobie, pomedytuj, poćwicz, zrób cokolwiek. Mozęsz nawet pogadać z miistrzem Skywalkerem, jednym czy drugim. Proszę bardzo! –
Po tych słowach odwróciła się i niemal pobiegła schodami na górę. Biedaczka. To co przeszła chyba naprawdę rozstroiło ją nerwowo. Pogadaj z mistrzem Skywalkerem, jednym czy drugim… A to ci dobre. Mówiąc to miała na mysli zarówno rycerzyka, jak i swojego mistrza Luke'a. Rozmawiać o tym z którymkolwiek z nich? O nie, to juz chyba wole się przejsć.
Tak wiec zrobiłam. Przez jakis czas włuczyłam się samotnie korytarzami, gdy na raz dostrzegłam Anakina Solo, wyłaniającego się ukratniem zza rogu korytarza. Na mój widok położył palec na ustach i juz miał przemknąć obok mnie, gdy z pod pachy wyśliznęła mu się jakaś książka. A gdzie tam, to nawet nie była książka. To była księga. Gróbe, opasłe tomisko.
Jednak nie dane mi było przeczytać na okładce tytółu, ponieważ Anakin bardzo szybko podniósł to opasłe coś, a następnie stanął jak wryty, jakby dopiero teraz mnie zauważył.
– Anakin? – Spytałam w tym samym czasie, kiedy on spytał" – Ahsoka?
– co ty tu robisz? – Spytaliśmy jednocześnie, a następnie oboje zaczęlismy się śmiać.
– NIe wiedziałem że będziesz tu przechodzic – odezwał się Anakin, gdy juz przeszedł nam smiech. – W te korytarze praktycznie nikt się nie zagłębia. Żaden z padawanów. Nawet mistrzowie nie bardzo chcą tu przychodzic.
– Ale ty jakoś tu przyszedłeś – zauważyłam. – Co ty kombinujesz, Anakinie solo? –
– A co, do niesiesz na mnie jeśli ci powiem? – Spytał, uśmiechając się szelmowsko.
– Moze i doniosę, jeśli robisz coś niewłaściwego – odparłam, przygryzajac wargę. Pryhnał w odpowiedzi.
– NO proszę, święta się znalazła. Mam ci przypomnieć kto nawiał ze światyni zeby ratować swojego mistrza?
– A czy ja mam ci przypomnieć, kto nawiał zeby ratować miłośc swojego życia? – Odcięłam się.
– Wiesz co? Mistrz Skywalker powinien popracować nad twoim temperamentem i ciętym języczkiem – odezwał się po chwili. – Moze ci kiedyś narobić kłopotów kochanie.
– Spadaj. Powiesz mi w końcu co ty zamierzasz? – Zaczynałam chyba byc tak samo zniecierpliwiona jak Rey.
– No dobrze, ale nie tutaj – ulegl w kocu Anakin. – Jeśli ktoś nas tu przyłapie, będziemy naprawdę zawieszeni jako padawani. Chodź. I ukryj te swoje emocje, bo nas zdradzą. –
Spojrzałam na niego podejżliwie, ale zastosowałam się do jego wskazówek, wiedziona jakaś niezdrową ciekawością.
Anakin tym czasem ujął mnie za rękę i poprowadził tym samym korytarzem, zza którego nie dawno co wyszedł.
– Zimno nie? – SPytał szeptem. – Wiem, ja też to czuję. Zawsze to czuję jak jestem w pobliżu tego miejsca. A jak juz tam wchodzę… –
Wstrząsnął nim lekko dreszcz.
– Chcesz powiedzieć, że byłeś tu kiedyś po za dzisiaj? – Odszepnęłam. Przytaknął w milczeniu. Mimo tego, ze dobrze skrywał emocje, wyczuwałam jednak jego podniecenie. A moze to w cale nie przez niego? Mozę to ja sama je odczuwałam?
– Gdzie ty mnie prowadzisz? – Poczułam lekki niepokuj, jednak z drugiej strony… CHyba ufałam Anakinowi na tyle, zeby wiedzieć ze nie wpadłby swiadomie na jakis głupi pomysł. Przecież juz tyle razy wykazał się rozsądkiem, mimo swojej nieobliczalnosci. A to co pokazał mi we wspomnieniach tam na statku, gdy uciekaliśmy przed Ventres… Jakos jeszcze bardziej umocniło we mnie tą wiarę w niego.
– Jesteśmy. – Anakin zatrzymał się przed cieżkimi drzwiami, pozbawionymi klamki. Wysoko nad nimi przylepiony był kawałek flimsiplastu, na którym widniał jakis napis. Musiałam wspiać się na palce żeby dojrzeć go wyraźnie.
– Wstęp surowo zakazany. Złamanie tego zakazu grozi zawieszeniem w prawach padawana, lub postradaniem zmysłów – przeczytałam i zadrżałam.
– Wiem – odezwał się niecierpliwie ANakin, widząc moje przerażenie. – Ale tak czy inaczej musze tam wejść, zeby to odnieść. –
Pokazał mi w końcu ksiażkę. Starodawne, zapomniane techniki walki mieczem swietlnym, głosił tytół na okłądce.
Zaintrygowana pusciłam jego rękę i wzięłam ksiażkę.
– NIeee, nie tutaj – syknął Anakin, wyjmujac mi pospiesznie tomisko z rąk. – Jeśli ktoś nas przyłapie na tym co robimy… Nie kochanie. Za chwile. –
Uśmiechnął się lekko. Ne pweno wyczuwał moja ekscytację. Zaintrygował mnie do tego stopnia, ze terz już nie było mi tak łatwo ukryc emocje.
Szybko łąpiąc oddech chwyciłam go za rękę i pociagnęłam w stronę drzwi. Pozwolił mi na to.
– Fosto – syknął nagle, podając mi pospiesznie ksiażkę, a wolną dłoń kładąc na drzwiach. Pod wpływem jego dotyku ustąpiły, a my wpadliśmy przez nie do srodka. Zaledwie to zrobilismy, drzwi zamknąły się za nami.
Spojrzałam najpierw na ANakina, potem na sciskana pod pachą ksiażkę, a potem na drzwi. Zauważyłam, zę po ich drugiej stronie, tam gdzie teraz się znajdowaliśmy też nie było klamki.
– DObrze, ledwo brakowało a bym nie wytrzymała zanim bysmy tu weszli – odezwałam się, kucając na podłodze i otwierajac ksiażkę. Oczy nagle zaszły mi łzami. Gdy zamrugałam, zobaczyłam unoszące się wszędzie tumany kurzu.
– Nikt tu ne sprzątał od wielu lat – odezwał się Anakin, łapiac płytkie oddechy, ponieważ wszędobylski kuż utrodniał oddychanie. – Odłuż to na chwilę i rozejżyj się. –
Niechętnie oderwałam się od ksiażki i wstałam, rozgladając się dookoła. Byłabym krzyknęła, gdybym nie przypomniałą sobie w porę o kurzu.
Znajdowaliśmy ię w ogromnej bibliotece. Pomieszczenie nie było w cale małe. Było wielkie, a na umieszczonych od podłogi do sufitu półkach stały rużne ksiażki, tak samo grube jak te, którą właśnie przegladałam.
– Anakin… – Wyszeptałam, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć.
– Tą ksiażkę juz przeczytałem. – Wskazał na starożytne techniki walki mieczem swietlnym, otwarte przeze mnie na stroniee z rysunkiem, przedstawiającym twileka wiszącego głową w dół i wykonujacego z tej pozycji jakiś skomplikowany wymach czerwona klingą.
– Anakin… – Powtórzyłam, a on sie uśmiechnął.
– Jest tu ksiażka, którą chciałbym przeczytać – odezwał się. – Pisana przez jedi, który przeszedł na ciemną stronę i opisuje wszystko to, co go skłoniło do tego by porzucić zakon. Podobno bardzo logiczne argumenty tam zawarł. Nie odbierz tego źle, ja chcę po prostu zrozumieć… –
Pokiwałam tylko głową.
– Jest gdzieś tu, na samej górze. – Wskazał jedną z półek praktycznie przy suficie, następnie przy użyciu mocy wskoczył na niższą z nich, a ja przyłąpałam się na tym, że końcami palców zchwyciłam jego stopę, tak jakby bojac się żeby nie spadł.
– AHsoka nie, nie dasz rady – zawołał ANakin zduszonym głosem. – Jesteś za drobniutka by tam sięgnąć. Ja sobie poradzę… A niech to jasna cholera… –
Jedna z ksiażek, znajdujaca się na jednej z wyższych pułek, najwidoczniej nie będąc na tyle stabilna ześliznęła się i byłaby spadła wprost na Anakina, pozbawiając go równowagi, gdyby nie mój szybki refles. Wyciągnęłam rękę, a ksiażka po chwili wylądowała z głośnym plaśnięciem prosto na mojej dłoni.
– Auć, cieżkie draństwo – zawołałam, patrząc na okłądkę. Rasa togruta. NIebezpieczni drapieżnicy, czy sprzymierzeńcy innych ras?
– Ehh fuj – zawołałam z niesmakiem, gdy przeczytałam na głos tytół, a ANakin zaczął się śmiać.
– No proszę, to coś idealnie dla ciebie – odezwał się wesoło.
– Zamknij się – odcięłam się, lecz nie mogłam zrobic nic więcej, ponieważ w tym czasie Anakin znajdował sie już o pare pułęk wyzej, poza zasięgiem moich rąk. A mi nie chciało się używać telekinezy tylko po to zeby dać mu tą ksiażka w… coś.
– Wyglada na to, ze zakochałeś się w niebezpiecznym drapieżniku – stwierdziłam kwaśno, przerzucajac kilka kartek. – Któregoś dnia, gdy na tyle zdobędę twoje zaufanie bedę w stanie cię zabic.
– Myślisz zę mnie to obchodzi? – Spytał ANakin z góry. – Dobra, mam to. Uważaj żeby coś teraz na nas nie poleciało. I odeślij mi te dwie. Tą co masz w ręce i tą z podłoki.
– Tą co mam w ręce z miłą chęcią – odpowiedziałam, posyłajać obraźliwą dla mnie książkę w stronę Anakina, który jakimś cudem ją złapał i odłożył na miejsce. Po chwili opadł na ziemię, wzniecając lawinę kurzu i ściskając w ramionach opasłą ksiażkę, podczas gdy ja ukucnęłam obok, przeglądajac pułki za raz przy ziemi. Ksiażki opisujace budowę koralowych skoczków, asę youshaan vong… Gdy wyjęłam jedną z ksiażek i odwróciłam kilka kartek natrafiłam na opis, w jaki sposób Yushaanie skłądaja ofiary swoim bogom.
– Yoshaanie wykopuja doły, do których wrzucają poszczególne części ciała zmarłych jako ofiarę dla bogów. Osobno skórę, krew, narządy wewnetrzne…
– Ahsoko przestań… – Głos który usłyszałam obok siebie sprawił, ze natychmiast zatrzasnęłam ksiażkę. Nie byłam nawet świadoma ze czytam te okropieństwo na głos. Odwróciłam się i zobaczyłam ANakina, zakrywajacego twarz i mówiacego przez palce.
– Nie przypominaj mi – mruknął, opuszczajac ręce. Był dziwnie blady.
– Widziałeś to? – SPytałam i to był kolejny popełniony dzisiaj przeze mnie błąd.
– Dokłądnie coś takiego chcięli zrobic ze mna – wyznał ochrypłym szeptem, a ja poczułam jak robi mi się gorąc. W następnej chwili zarzuciłam mu ręce na szyję, z trudem tłumiąc łzy.
– Przepraszam – szepnęłam, opanowujac się w jednej chwili i gardząc soba za ten napad paniki.
– Już dobrze – Anakin pogładził mnie po ramieniu. Był ciepły i żywy. I to na dobre odsunęło ode mnie obawy.
– Chodź Ahsoko – odezwał się miekko. – Jeśli mam to jeszcze dzisiaj rzeskanować na swojego datapada i odnieść to nie postrzerzenie jutro, to musimy się spieszyc. –
Zerknęłam na chronometr. O kurcze, tyle czasu tu spędzilismy? dochodziła dziesiata, godzina zakazu przebywania padawanów po za pokojami. Teraz dopiero mozemy mieć kłopoty.
Gdy zostałam sama poczułam, jak ogarnia mnie bezsilna złość. Nienawidziłam takich momentów, gdy wszyscy coś robili, a ja nie mogłam w żaden sposób pomuc.
Anak na moją świadomość nasilił się po raz kolejny. Zacisnęłam mocno zęby by go odeprzeć.
– Spadaj – wurzyciłam z siebie to słowo jak coś, czego trzeba się jak najszybciej pozbyc.
I nagle poczułam że ten tajemniczy ktoś łamię moją obronę, wdzierając się do mojego umysłu niemal zę boleśnie.
– Ahsoka! –
U stang. Nie tego się spodziewałam. W moim umysle rozległ się nizki, znajomy głos. I nie był to głos Ventres. W tym momencie zrozumiałam, dla czego temu komuś udało się przełamać moja obronę tak nagle i gwałtownie.
– Kylo? – Odpowiedziałam pytaniem.
– Tak. – Jego odpowiedź była zaogniona od złości. – Czemu to robisz? Ciagle nie umiałem się z tobą skontaktować, a teraz gdy mi się udało… Myslałem ze… Że oni zabili ciebie i mistrza Skywalkera.
– Nie. – Nie wiedziałam co mu powiedzieć. PRzecież nie mogłam mu powiedzieć ze…
– Mój brat jest z tobą. – On już to wiedział.
– Tak ale… Ale nic mu nie jest. – Usiłowałam to jakoś wytłumaczyc, zeby pohamować jego złosć. Prawie juz go widziałam, z taką miną, jakby chciał czymś rzucić.
– Wróćcie tylko – odezwał się po chwili. – Bo inaczej… To będzie moja wina jeśli nie wrócicie, Bo to ja cię zaprowadziłem zebyś ukradłą ten statek, a Anakin i Rey polecięli za toba. PRzeze mnie wszystko.
– To nie twoja wina Ky… Lo – Dodałam po krutkiem przerwie. – Nic nam nie bedzie. Ratujemy mistrza Skywalkera. I uratujemy go. Wrócimy, wszyscy.
– Chyba ci wierzę – odparł, a jego myśli jakby złagodniały. – A teraz masz spać.
– ALe… – Zaczęłam, lecz nie miałam juz jak protestować dalej. Poczułam ogarniajacą mnie nagle nieprzezwyciężoną sennosć, a po chwili zasnęłam głęboko.
Nie wiem jak długo spałam. Nie wiem co działo się w trakcie. CHyba nawet zbombardowanie torpedami protonowymi by mnie nie obudziło. W następnej chwili po tym jak zasnęłam, tak mi się przynajmniej wydawało, otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą palace się swiatełko.
– NO wreszcie – usłyszałam głos, który sprawił ze zerwałam się na równe nogi i byłabym upadła jak długa. – A juz się bałem że utknęłaś w tym sennym świecie na zawsze.
– Rycerzyk! – zawołałam piskliwie, podbiegajac do niego. Wiem ze to może nie przystoi, ale miałam ochotę teraz go uściskać. – Co się stało? Jak się tu znalazłeś? CO z Padme? Jak ANakin, Jaina i Rey zdołali…
– Powoli smarku, powoli. – Poczułam jak Anakin chwyta mnie w mocarny uścisk i podnosi do góry tak, ze moje stopy na chwilę straciły kontakt z podłozem. Postawił mnie na ziemi i usadził delikatnie na łóżku.
– No więc… Od czego by tu zacząć – odezwał się z namysłem – Moze od tego, ze kazałem ci się nigdzie nie ruszać i nie robic nic głupiego, a ty jak zwykle mnie nie posłuchałaś. –
Zżedła mi nieco mina. Rycerzyk bez reprymendy? NIe, to nie byłby on. W tej chwili byłam jednak pewna tego, zę nikt się za niego nie podaje.
– Wiem – przyznałam po chwili niechętnie. – Ale ventres…
– Wiesz co? – Wpadł mi w słowo Anakin. – Nie wiem czy jestem dla ciebie dobrym mistrzem. NIe wiem, czy wartości jakie ci przekazałem są dobre. Wszyscy mi mówią że tak, ale wiem jedno. Nieposłuszeństwa i lekkomyslności chyba nigdy z ciebie nie wyplenię.
– Pamiętasz jak ty byłeś w moim wieku? – Odciełam się. – Przypomnij sobie.
– Hej! – Trzepnął mnie żartobliwie w ramię.
– No dobrze, przejdźmy do drugiej części – odezwał się po chwili. – Pytałaś jak się tu znalazłem. Dzięki trujce padawanów, którzy w przeciwieństwie do ciebie zachowali zdrowy rozsądek, narażając jednak własne życie by ratować ciebie, mnie i senator AMidalę. Wlecięli między roje ścigających nas statków separatystycznych świń chcących porwać Padme. Tak się składa, że tym czasem nasz statek uległ awarii. Musiałem nas katapultować, bo w przeciwnym razie zmienilibysmy się w kulę ognia i pewnie krązylibysmy gdzieś w atmoswerze. Oczywiście pojawili się twoi niezawodni przyjaciele, którzy w ostatniej chwili nas dostrzegli i przez właz sprowadzili tutaj.
– A co z senator… Z Padme? – Spytałam.
– Senator padme jest tutaj – odezwał się od drzwi ciepły i dźwięczny głos. Po chwili ją ujrzałam. Stała w drzwiach, jej długie brązowe włosy były usmolone, podobnie jak twarz, ale mi to nie przeszkadzało. Zerwałam się na nogi i po chwili usciskałam ją mocno.
– Wygląda na to, że zawdzięczam ci życie Ahsoko – odezwała się. – Razem z Anakinem. Gdybyś nie wyruszyła mu na pomoc…
– To nie ja, to Anakin… Solo. –
Za plecami padme usłyszałam cichy smiech, a po chwili zobaczyłam, jak wspomniany przeze mnie Anakin pokazuje mi język, gdy nikt poza mną tego nie widzi.
– Wracamy teraz do świątyni jedi – odezwała się Rey, stając obok Anakina. – Jaina ustawia właśnie autopilota. Za chwile tu przyjdzie. –
Patrzyłam na nich wszystkich, oszołomiona falą wyjaśnień i zbiegami tych wszystkich wydarzeń. No i ta telepatyczna rozmowa z Kylo. Uśpił mnie, ale po co? Żebym po raz kolejny nie zrobiła nic głupiego? Zebym nie zabiła jego brata i swojego mistrza? NO i nie wiadomo, jak do mojej eskapady odniesie się rada. I do tego, ze pociagnęłam za sobą ANakina i Rey. Narazie postanowiłam jednak cieszyć się to chwilą, w której byliśmy wszyscy razem, narazie wzglednie bezpieczni w nadprzestrzenii.
– Nie zadręczaj się tak – odezwałam się cicho. – Anakin, to przeszłość. Jeśli naprawdę nie mogłeś wtedy nic zrobic, to nie masz powodu zeby to na tobie ciażyło. NO i jeśli twój tata ci przebaczył. Myslisz, ze ja nigdy sie tak nie czułam? –
Anakin pociągnął po raz ostatni nosem, zamrugał oczami powstrzymując łzy i spojrzał na mnie żałośnie.
– Widzę nie raz co dzieje się z Kylo – odezwał się, nadal nie usiłujac wysunać się z moich objęć. – On krzyczy po nocach. Nie raz mówił, ze prześladują go twarze tych których zabił. Że… Że on… Nie moze tego znieść.
– Nie porównuj siebie do Kylo – odpowiedziałam łagodnie. – Słuchaj, powiem ci jedną historię. Jeszcze za czasów wojny, mistrz Skywalker… Okazał mi dowód zaufania. Powierzył pod moje dowódstwo oddział żołnieży. Mi, rozumiesz? A ja, w swojej arogancji, przekorze i… Sama nie wiem czym, przez jedną głupią decyzję… Sprawiłam że oni zgineli. Do tej pory nie zapomnę jak mistrz Skywalker krzyczał odwołać, odwołać. A ja… Byłam zbyt lekkomyslna i przekorna. Widzisz? Też ci wszystkiego o sobie nie powiedziałam. Można uznać ze jesteśmy kwita.
– Ja też byłem przekorny – mruknął Anakin. – Uważałem, ze wszystko potrafię zrobić lepiej… Niz mój ojciec, rywalizowałem z Jainą… NIe ma co mówić. –
Westchnął i odsunął się ode mnie.
– Wiesz? Ciążyło to na mnie jak jakaś klątwa, jak… Przepowiednia, naznaczenie. Nie wiedziałem, ze wyjawienie ci prawdy mi tak ulży. I teraz… Jeszcze bardziej ci ufam. –
Na jego ustach powoli zaczął się pojawiać pogodny uśmiech.
– Zrobiłeś po prostu to co musiałeś – odparłam. – W przeciwieństwie do mnie nie sprzeciwiłeś się nikomu. Czasami trzeba wybrać… Mniejsze zło.
– Mhm, wiem. – Anakin usiadł prosto. – Nie mówmy juz o tym. Moze sprawdzimy jak idzie Rey i Jainie?
– A czujesz się na siłach? – Spytałam z powątpiewaniem.
– Ja? Pytasz mnie? – Wstał, po czym zrobił widowiskowe salto w powietrzu i opadł na ziemię w drugim końcu przedziału.
– No dobra dobra, juz ci wierzę – krzyknęłam, a po chwili, moze z nadmiaru ulgi jaka oboje odczuwaliśmy, zaczęłiśmy się śmiać w głos. Przez chwilę poczułam się tak, jak nie czułam się dawno. Tak dawno że ciężko mi nawet sobie to przypomnieć. Tak, jakby na świecie nie panowała juz żadna wojna, jakby wszyscy byli bezpieczni, a my byliśmy tylko dwojgiem beztroskich nastolatków, cieszących się nie tylko swoim, ale też szczęściem innych.
Nagle mój śmiech urwał się gwałtownie, gdy poczułam jakąś chłodną, niemal zimną myśl, usiłujacą wedrzeć się do mojego umysłu. Z tego bezcielesnego jestestwa emanowała złosć, wręcz wściekłość.
Anakin musiał dojrzeć coś na mojej twarzy, ponieważ podbiegł i przytrzymał mnie opiekuńczo.
– Co się dzieje? – Spytał z niepokojem.
– Ventres – syknęłam, blokując ten niespodziewany atak, który po chwili nasilił się jeszcze bardziej. Tym razem z większą determinacją.
– Ahsoka. – Głos ANakina był miękki i ciepły. Tak, ciepło. Ciepło i swiatło, to powinnam odczuwać. Jego głos był urzeczywistnieniem tego, co w tej chwili przeciwdziałało temu czemuś, usiłującemu wybadać moje mysli, nawiazać kontakt… Sama nie wiem.
– Co? – Spytałam, rozdrażniona z niewiadomego powodu.
– Powinnaś odpocząć – odpowiedział Anakin. – Zostań tutaj. Ja pomoge Jainie i Rey.
– Ej wy tam – dało się słyszeć z interkomu głos Jainy. – Żyjecie tam, czy znaleźliście się w prużni bez skafandrów?
– Juz, raz dwa! Tam mała. – ANakin wskazał mi łóżko, na którym do tej pory sam wypoczywał i nawet leciutko mnie tam popchnął. Następnie podbiegł do interkomu i aktywował połączenie.
– Tu Anakin – odezwał się tonem profesjonalnego pilota. – Jak widać w zadnej prużni nie jesteśmy. Co się dzieje droga siostrzyczko?
– Daruj sobie – prychnęła Jaina. – Wyszliśmy z nad przestrzenii. Prosto w poscig.
– W pościg? – Głos ANakina wzniósł się lekko, a ja poczułam przechodzący mnie dreszcz.
– tak, w pościk – odpowiedziała zniecierpliwiona Jaina.
– Ventres – odezwałam się cicho, a w moim głosie strach walczył z wściekłością.
– Juz do was idę – powiedział szybko Anakin. – AHsokę zostawiam tutaj. JEst zmęczona, Musi odpocząć. Przyjdę i pomogę wam.
– DObra – odpowiedziała Jaina.
– ANakin? – Odezwałam się cicho. Podszedł do mnie, ukląkł i wziął moją rękę w obie swoje.
– Za raz do ciebie wrócę – rzekł uspokajajaco. – Teraz zaśnij. Pomogę im i wrócę do ciebie, obiecuję.
– Ale ja… NIe wyczuwam rycerzyka. – Wyraziłam na głos moje obawy.
– TU jest tyle form życia, ze w cale się nie dziwię – odpowiedział. – W dodatku wszędzie pełno smierci, moze ci to zakłócać wyczuwanie kogokolwiek w mocy. Leż tu spokojnie, a ja za chwilę do ciebie wrócę. NIe bój się, twojemu rycerzykowi włos z głowy nie spadnie. –
Puscił moją rękę i zerwał się, dobiegajac do drzwi.
– Za niedługo jestem – zawołał na odchodne, a po chwili juz go nie było.