Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 17

XVII

Wahadłowiec Luke'a i Wedge'a został przy pomocy promienia sciągającego umiejscowiony w hangarze gwiezdnego niszczyciela, gdzie już czekała grupka szturmowców.
– Opuścić statek – rozkazał jeden z nich. Luke klepnął Antillesa w ramię, po czym obaj wyszli spokojnie. Luke czuł jak w wedge'u gotuje się złość, ale zamknął się na odczucia przyjaciela, pozwalając by przepływała przez niego moc. Miał konkretny plan i zamierzał się go trzymać, nie pozwalając sobie na ani chwilę dekoncentracji.
Jeden ze szturmowców szturchnął Luke'a w plecy lufą blastera, karząc mu iść za sobą. Luke wiedział, że prowadzą ich do Dartha Carlusa. Nie miał pojęcia kim jest ów darth Carlus, ale miał niejasne przeczucie, ze to ktoś budzący równy powiew grozy jak sam Vader.
Przez jakiś czas szli mrocznymi korytarzami, a Luke wytężał swoje zmysły jedi, starając się wyczuć Shayley. W momencie, gdy była już bardzo blisko dał znać Wedge'owi, który jednym zręcznym ruchem powalił pilnującego go szturmowca i dobył blaster, pakując wiązkę ogłuszającą prosto w pierś szturmowca. Pozostali zareagowali prawie od razu. Czerwone i niebieskie promienie laserowych błyskawic zaczynały zderzać się ze sobą i odbijać od ścian i paneli kontrolnych. Luke również włączył się do walki, dobywając miecza i odbijając śmiercionośne strzały, wymierzone w niego i Wedge'a i kierując je mocą w stronę broni, z której zostały wystrzelone.
– Cóż, macie problem – Skwitował Wedge, zwracając się do szturmowców i przekrzykując ogólny harmider. – Nigdzie z wami raczej nie pójdziemy! –
Ci, którzy zdołali jeszcze utrzymać się na nogach aktywowali syreny alarmowe.
– Wszyscy już wiedzą o naszej obecności – pomyślał Luke, wciąż odbijając strzał po strzale. Udało mu się przy użyciu mocy skierować w podłogę dwa na raz, które były wymierzone w Wedge'a. Jeden w pierś, drugi w okolicę kolana.
– Wedge! – krzyknął nagle, doznawszy silnego odczucia w mocy. TO odczucie było na tyle znajome, że poznał je od razu. – Osłaniaj mnie! Ja idę po nią! Wiem gdzie ona jest!
– Idę z tobą! – krzyknął za nim Wedge, lecz Luke pochylił się i nadal wymachując świetlnym mieczem, popędził labiryntem korytarzy. Moc kierowała teraz nie tylko jego ręką. Kierowała nim samym, a on poddawał się jej całym sobą.
W końcu dobiegł do odpowiednich drzwi. Wiedział że to są właśnie te, za którymi jest uwięziona Shayley.
Dobył blaster, który w trakcie walki odebrał jednemu ze szturmowców, przestrzelił zamek i niemal pędem wbiegł do środka.
Zobaczył ją niemal od razu. Leżała przy ścianie, pogrążona w głębokim transie. Luke domyślił się, że to trans Jedi. Był pewien, że Shayley sama się w niego wprowadziła, by w żadnym wypadku nie dać się sprowokować swojemu prześladowcy.
Zatrzymał się tuż przed swoją padawanką, odrzucił miecz oraz blaster i ukląkł przy niej. Wyglądała teraz niewinnie i bezbronnie, a emanujący od niej spokój zdawał się przeczyć wszystkiemu co się tu działo.
Luke wyciągnął rękę i starając się oddychać głęboko i regularnie dotknął jej czoła. Z początku nie działo się nic szczególnego. Po paru chwilach jednak powieki Shayley drgnęły a ona sama zamrugała i otworzyła oczy. Spojrzała na Luke'a, a przez jej twarz przemknęła w jednej chwili burza różnorodnych emocji. Strachu, smutku, zaskoczenia i wdzięczności. W jednej chwili usiadła, przytuliła się do Luke'a i zaczęła przeraźliwie płakać.
Nie wiedząc zbytnio co ma robić, Luke objął ją opiekuńczo, czując jak jej całym ciałem wstrząsają gwałtowne spazmy, a z gardła wyrywa się ni to krzyk, ni to szloch.
– Masz ją? – Do celi pędem wbiegł Wedge. – Zatrzymałem ich na jakiś czas, ale i tak musimy się chyba spie… O rany. –
Stanął jak wryty, gdy zobaczył całą scenę. Gdy w dodatku usłyszał przeraźliwy płacz Shayley aż się cofnął, krzywiąc się tak jakby go coś rozbolało.
– Co jej się stało? – Spytał, podchodząc jednak po chwili nieco bliżej. Pochylił się i delikatnie wyłuskał Shayley z ramion Luke'a.
– Jest przerażona – wyjaśnił Luke. – I wstrząśnięta. Ty tak w wielkim skrócie.
– Już dobrze, SHayley – szepnął cicho Wedge. – Już po wszystkim. No, już jest dobrze.
– Nie! – Shayley uniosła rękę, jakby chciała dać młodemu pilotowi w twarz, a jej krzyk zabrzmiał niemal upiornie. – W cale nie jest dobrze! TY nic nie rozumiesz! –
Ścisnęła mocno rozstawione przedtem szeroko palce, jakby bała się że w ten sposób naprawdę zrobi Wedge'owi krzywdę, po czym odsunęła go od siebie i ponownie przytuliła się do Luke'a.
– Ty tego nie rozumiesz – powtórzyła już ciszej, łapiąc spazmatycznie oddech by zapanować nad sobą i celując oskarżycielsko palcem w Wedge'a. – Ale Luke tak. Luke to rozumie. –
Luke obawiał się że jednak nie do końca rozumie. Nigdy jeszcze nie spotkał się z niczym, co aż tak bardzo wyprowadziłoby jego padawankę z równowagi.
– Już spokojnie – szepnął, usiłując przelać w te słowa cały swój spokój. – Dałaś radę. Poradziłaś sobie. Teraz musimy uciekać. NO już, ciii. –
W przypływie nagłej desperacji i równocześnie współczucia pochylił się i pocałował ja w czoło. Zamrugała i spojrzała na niego zdziwiona, choć łzy nadal spływały jej po policzkach.
– Mój ojciec – wykrztusiła w końcu. – Luke, mój ojciec… On… Ja… Ja mam…
– Ciii, opowiesz mi wszystko później – uspokajał ją nadal Luke. – Chodź. Wedge dał nam trochę czasu, ale obawiam się ze nie mamy go zbyt wiele. –
Pomógł jej wstać, a ona przez chwilę trzymała go mocno za rękę, mimo tego ze stała już o własnych siłach. W końcu uwolniła rękę z uścisku Luke'a i wykonała nią lekki ruch w kierunku kąta celi,.
– On mi zabrał miecz – Stwierdziła takim tonem, jakby była przekonana ze miecz powinien tam być.
– To nie ważne, odzyskamy go – Odezwał się Luke. – Na razie trzymaj to. Musi ci tym czasowo wystarczyć. –
Pochylił się, podniósł z ziemi swój własny miecz i blaster, który podał Shayley. Wzięła go od niego bez słowa i zacisnęła na nim palce drobnej dłoni z taka siłą, jakby od samego tego uścisku zależało czyjeś życie.
– Zbierajmy się z tond – Odezwał się Wedge, nadal wyglądając na zaskoczonego tym nagłym zrozumieniem między mistrzem a uczennicą i tym czego był świadkiem. – Wydaje mi się że chyba zbliża się do nas towarzystwo.
To on. – Głos Shayley był nabrzmiały, jakby była poważnie chora. – Wyczuwam go. Idzie tutaj. –
Wyciągnęła do przodu rękę z blasterem, natomiast drugą wycelowała w drzwi, na przemian rozstawiając i zaciskając palce.
– Ale ja się nie poddam – dodała po chwili, a w jej przed chwilą wątłym głosie zabrzmiała mowa siła. – Nie pozwolę wam zginać, a sobie stać się bezwolną maszynką do zabijania. Jestem gotowa na wszystko, bo nie jestem sama. –

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 16

XVI

– Hej! – Callista pojawiła się tak nagle i niespodziewanie jak za pierwszym razem. Shayley poczuła ulgę, ponieważ poprzednią rozmowę z Callistą zaczęła traktować niemal jak senną wizję.
– Callista – szepnęła, unosząc się na łokciach.
– Ten purchlak dalej cię dręczył? – Pytanie Callisty było tak bezpośrednie, jakby przez cały czas obserwowała przebieg zdarzeń.
– Lepiej nie pytaj – odpowiedziała SHayley. Przywołała wspomnienia kolejnej rozmowy z darthem carlusem. To jak przyszedł do niej i przedstawił jej swoją wizję brata i siostry, rządzących razem galaktyką w taki sposób, jaki oboje uznają za stosowny. Odmówiła mu ze złością, argumentując to tym, ze nigdy nie sprzymierzy się z mordercą własnego ojca, jedynej osoby, która ją kochała i której na niej zależało gdy była dzieckiem. Carlus wyśmiał ją, ale zapowiedział, że daje jej czas i że jeszcze tu wróci.
– No dobrze. – Głos Callisty zabrzmiał miękko. – Przyszłam tylko na chwilę. Chcę ci pomóc wiesz? Sprawić by ten wyrośnięty ponad granice swoich możliwości hutt już ci nic nie zrobił.
– Jak niby chcesz to zrobić? Pamiętaj że nie możesz się narażać. Ja tego nie chcę – zaprotestowała Shayley.
– Jestem ci coś winna – przypomniała spokojnie Callista. – Tobie i Luke'owi. Mi już nic nie pomoże. Nic ani nikt mnie już nie uratuje. Nawet ty. Wiem ze bardzo byś chciała, ale nie. Dziękuję ci i przepraszam. Ratuję cię miedzy innymi po to, żebyś mogła spełnić moją prośbę.
– Jaką prośbę? – Shayley poczuła nie miły ścisk w gardle.
– Dbaj o Luke'a. – Głos Callisty zmiękł jeszcze bardziej. – Nie pozwól mu zginąć. On cię ocali, wiem to, ale ty nie daj nikomu go skrzywdzić.
– Robię to odkąd go poznałam – zauważyła SHayley. – Ratuję mu życie, tak jak on nie raz ratował je mi. Te wszystkie wartości które mi przekazał przekazuję teraz komuś innemu. Ja… –
Urwała, czując ze głos odmawia jej posłuszeństwa.
– Wiem. – Głos Callisty również dziwnie się załamał. – Pamiętaj o tym. Ja też będę pamiętać. O tobie i o tym co mi powiedziałaś. Kto wie, może kiedyś jeszcze się spotkamy? Może uda mi się z tond wyrwać, polecieć za wami i czuwać nad wami. Tylko proszę, nie mów o mnie Luke'owi. On jest przekonany ze umarłam. Niech tak myśli. W przeciwnym razie mógłby zacząć mnie szukać, a ja i tak nie jestem… No wiesz, cielesna. Może kiedyś wniknę w jakieś ciało, oczywiście za wiedzą i zgodą tego kogoś, kto zechce mi je udostępnić, ale nie wiem do końca czy bym chciała. Już to przechodziłam. Wolę chyba gdy jest tak jak teraz.
– Co zamierzasz zrobić? – Spytała Shayley, gdy udało jej się zapanować nad głosem.
– Ochronić cię przed Carlusem – odpowiedziała Callista takim tonem, jakby to było oczywiste. Do czasu gdy znajdzie cię Luke będziesz bezpieczna. A ja zniknę. Nikt mnie tu nie znajdzie. Być może nawet i my się już nie spotkamy…
– Nie mów tak. – Shayley poczuła jak zalewa ją fala emocji. Z trudem powstrzymała się od płaczu.
– Głowa do góry – pocieszyła ją Callista. – Wszystko będzie dobrze. A teraz już znikam. A ty śpij… –
Wyciągnęła widmową rękę, wykonując nią płynny gest, a Shayley poczuła jak ogarnia ją nagły spokój, uśmierzając w ten sposób wszelkie inne emocje. Ból, strach, żal, smutek i przytłaczający ciężar. Nie widziała momentu gdy Callista znikała, ponieważ kilka chwil wcześniej zamknęła oczy. Zasnęła…

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 15

XV

Obraz, który pojawił się nagle przed iluminatorem wzbudził w Luke'u sprzeczne uczucie. Z jednej strony niepokój, z drugiej zaś poczucie tryumfu. Tak, właśnie tego szukał. Moc doprowadziła go tam gdzie powinien się znaleźć.
Wedge wybudził się gwałtownie z drzemki, zamrugał oczami, spojrzał najpierw za iluminator, potem na konsolę sterowniczą i wydał cichy okrzyk, który chwilę później przerodził się w wykrzyczane w burzy emocji słowa:
– gwiezdny niszczyciel!
– Tak tak, wiem – przytaknął Luke na odmianę spokojnie. – Gwiezdny niszczyciel. Właśnie tu mieliśmy dotrzeć.
– No dobra. – Wedge otworzył szeroko oczy, całkowicie przytomny. – Ale jak my się tam dostaniemy? Sabotaż?
– Nie. – Luke oderwał dłonie od przyrządów kontrolnych, po czym wstał, podchodząc do półki, gdzie do ładowarki podłączony był jego miecz świetlny. – Pozwolą nam wylądować. Sami nas ściągną. Komukolwiek na tym zależy, chce żebyśmy przylecieli.
– Jasne. Chyba zaczynam rozumieć filozofie sithów – stwierdził na w pół żartobliwie Wedge, obserwując jak Luke odłącza swoją broń od ładowania i przypina ją do pasa.
– Zaprogramowałem kurs jak najbliżej tego gwiezdnego niszczyciela – ciągnął dalej Luke. – Ich skanery pewnie za raz nas wykryją, o ile już tego nie zrobiły. Z tej odległości wyczuwam Shayley bardzo wyraźnie. Jest tam, na tym statku. –
Wedge nabrał i gwałtownie wypuścił powietrze.
– Cokolwiek by się działo, idę z tobą – oznajmił stanowczo. – Może nie znam się na mocy, ale ze szturmowcami na pewno ci pomogę.
– Myślałem że zostaniesz tutaj. – W głosie Luke'a zabrzmiało wyraźne zdziwienie.
– A ja myślałem ze tego nie powiesz – odciął się korelianin. Luke roześmiał się, ale wyglądał na jeszcze bardziej zmartwionego i przytłoczonego.
– Niezidentyfikowany wahadłowiec – odezwał się w głośniku interkomu szorstki głos. – Mówi darth carlus. Wiem ze to ty tam jesteś Skywalker. Czekałem na ciebie, dla tego pozwolę ci wylądować. W tym momencie zostajesz właśnie namierzony wiązką promienia sciągającego. Za chwilę się spotkamy. –
Wedge zacisnął zęby.
– Co za bez kończynowy pokurcz – syknął, lecz Luke uspokoił go, kładąc mu na chwilę rękę na ramieniu. Następnie podszedł do konsoli i aktywował połączenie interkomu.
– Nie jestem tu sam. – W jego niskim głosie zabrzmiała złowroga nuta, która, jak Wedge przypuszczał, w cale nie zrobiła na ich rozmówcy żadnego wrażenia. – Wraz ze mną jest moc.
– Ze mną również, SKywalker – odpowiedział Darth Carlus. – Nie próbuj teraz żadnych manewrów. Wiesz dobrze że mam twoją uczennicę. Wiesz również że ona jeszcze żyje, ale jeśli zrobisz jeden nie właściwy ruch, ona zginie.
– To nie ty rozdajesz teraz karty – odpowiedział Luke. – I nie ty stawiasz teraz warunki. Ale przyjmijmy ze nie zauważyłem tego błędu i zrobię jak sobie życzysz.
– Zobaczymy na czyją szalę przechyli się zwycięstwo – odciął się Carlus. – Poczekaj aż cię dostanę w swoje ręce… –
– Och zamknij się! – Wedge nim to powiedział jednym skokiem znalazł się obok Luke'a i z całej siły uderzył palcem w guzik interkomu, przerywając połączenie. Spojrzał na Luke'a oddychając ciężko.
– Chyba naszemu sithowi zabrakło już twórczej weny – zkwitował. – Poczekaj aż cię dostanę w swoje ręce… Pff, bez przerwy gadają to samo. Liczyłem na coś bardziej kreatywnego, powiedzmy… Zaczekaj ty przebrzydły purhlaku aż cię dorwę, a teraz morda w kubeł i ani mi się waż zmieniać kurs. –
Z rozmachem otworzył skrytkę, z której wyjął naładowany i gotowy do działania blaster, oraz pas z ogniwami energetycznymi.
– Dobra, poczekaj sobie tylko, ty gamorreańska mento – syknął, a w jego głosie zabrzmiała jeszcze większa groźba niż w głosie Luke'a. – Bo za niedługo ja mogę dostać cię w swoje ręce ty śmieciu. Ja, Wedge ANtilles z Korelii. I zrobię to za nią, za SHayley Starlightt i nie obchodzi mnie co złego jej zrobiłeś. –
Zacisnął mocno zęby, oddychając szybko przez nos. Luke odczuł nawet ulgę widząc przyjaciela w tak bojowym nastroju.
– Wytrzymaj jeszcze trochę, Shayley. Radzisz sobie bardzo dobrze – pomyślał, starając się przelać w tą myśl całą swoją pewność i spokój, nie ubarwiając tego gniewem i bojowym nastawieniem Wedge'a. – Jesteśmy już blisko. Idziemy po ciebie. –

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 14

XIV

Pilotowany przez Wedge'a wahadłowiec mknął w bezpiecznym obszarze nad przestrzeni. Mimo że pilot wyglądał na zewnątrz na spokojnego, w środku odczuwał coraz większy niepokój. Siedział sam w sterowni. Luke zostawił go i udał się do przedziału pasażerskiego w nadziei, że głębsza medytacja pozwoli mu w końcu zlokalizować Shayley.
Dla Wedge'a był to jeden z tych momentów, w których żałował że nie jest w stanie posługiwać się mocą. W jego wyobraźni pojawiały się najgorsze scenariusze tego co mogło się stać z Shayley, lecz mimo to nie był w stanie nic zrobić. Tym razem to nie on rozdawał karty w tej grze. Mimowolnie przypomniał sobie te chwile które spędził z młodą jedi na hoth. Chwile, w których całkowicie się przed nim odsłaniała, stając się zwyczajna, jakby moc nie istniała. Między nimi nie było żadnego większego uczucia po za przyjaźnią, ale mimo to Wedge nie pamiętał, by z jakąś inną dziewczyną rozmawiało mu się i śmiało tak swobodnie, no może z wyjątkiem Qvi Xux, lecz wspomnienia o niej wydały się jakby rozmazane, jakby widział ją przez bardzo brudne transpastalowe okno. Shayley była wyraźniejsza, bardziej realna. I teraz znajdowała się w wielkim niebezpieczeństwie. Wedge wolał nawet nie myśleć o tym, co ten nawiedzony, posługujący się mocą kliffing chwast z nią teraz wyprawia. Na samą myśl o tym czuł jak przebiegają go dreszcze.
Zdał sobie sprawę z tego, że trzymane na kolanach ręce zaciska mocno w pięści. Z cichym westchnieniem otworzył dłonie i położył je z powrotem na przyrządach kontrolnych, wpatrując się przez chwile tępo we wskaźniki.
Z tego stanu wyrwało go nadejście Luke'a. Mistrz jedi pojawił się jak zwykle bez szelestnie, poruszając się płynnie i z wdziękiem. Wedge'owi wystarczyło jedno spojrzenie na jego napiętą twarz, by zrozumieć że coś się dzieje.
– Co tam Luke? – Zapytał odruchowo. Luke wziął głęboki wdech, a po kilku sekundach wypuścił powietrze, jakby miał ogłosić decyzje, która zaważyłaby na ich misji.
– Mam ją, Wedge – odezwał się po chwili. W jego spokojnym głosie brzmiało tylko zmęczenie, ale ruchy zdradzały napięcie. Podszedł nieco bliżej i utkwił w korelianinie swoje bladoniebieskie oczy, jakby chciał mu coś przekazać bez słów. To spojrzenie było twarde i wyczekujące.
– Co ty, stary… Wiesz gdzie ona jest? – Wedge też spojrzał w napięciu, odwzajemniając palący wzrok Luke'a, którego głos stwardniał, gdy powtórzył jeszcze raz:
– Po prostu ją mam –
Wedge poczuł jak jego serce zaczyna bić szybciej.
– Dawaj współrzędne – zwrócił się do Luke'a, lecz ten pokręcił głową.
– Nie. – Jego głos był tak samo twardy i nieustępliwy jak chwilę wcześniej. Bez słowa wskazał fotel drugiego pilota, a dopiero potem dodał:
– siądź po prostu tam, obok.
– Chcesz mnie zmienić? – Spytał Wedge.
– Chcę i muszę. – Luke nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Gdy tylko Wedge zajął miejsce drugiego pilota Luke wskoczył na jego miejsce. Jego dłonie i palce poruszały się z niewiarygodną zwinnością, gdy wpisywał współrzędne do komputera pokładowego. Wedge dostrzegał w tych ruchach pewność mówiącą o tym, że Luke naprawdę wie co robi. Ta pewność sprawiła, że w serce młodego pilota zaczęła wlewać się małymi strużkami nadzieja, walcząc o lepsze z niepokojem, strachem i zdenerwowaniem.
– Powiedz mi jeszcze raz Luke – zagadnął po chwili ANtilles. – Lecimy po Shayley prawda?
– Prawda. – Niski, zmęczony głos Luke'a był jednak nadal pewny. – Lecimy po Shayley. I obiecuję, że nie odlecimy bez niej. –
Wedge westchnął i przymknął oczy. Wiedział ze Luke mówi prawdę. Że tą obietnicę złożył nie tylko jemu, ale także, a być może przede wszystkim sobie samemu.
Przez większość drogi nie rozmawiali ze sobą. Wedge pozwolił sobie na krótką drzemkę, a Luke zajęty był pilotowaniem ich statku, od czasu do czasu dokonując drobnych poprawek kursu, prowadzony przez moc.
Było dokładnie tak, jak przed jego odlotem powiedziała mu Ahsoka. Wystarczyło mu skupić się na Shayley. Na wspomnieniach związanych z jej wyglądem, głosem, oddaniem, nieposłuszeństwem, śmiechem i przede wszystkim na uczuciach które Luke do niej żywił. Otworzyło to przed nim furtkę nowych możliwości, odczuć, impulsów, jakby między nim a jego uczennicą wytworzyła się chwilowo jakaś telepatyczna więź, jakby SHayley sama go do siebie prowadziła. Mistrz jedi miał tylko nadzieję, ze obaj z Wedge'em nie przybędą za późno. Miał przeczucie, ze to przed czym usiłowała go ostrzec moc już się stało, choć jeszcze nie miało swojego finalnego zakończenia, tego, którego najbardziej się bał, choć tak naprawdę w ogóle go nie znał i nie potrafił go odgadnąć.

Categories
muzycznie

wrzucam tu mój pierwszy cover – mans Zelmerlow – children of the sun

Categories
muzycznie

moje pierwsze kroki z melodyką

Categories
Padawanka jedi - część dwa (twórczość nie dokonczona i tymczasowo zamknięta.)

rozdział 13

XIII

Shayley poczuła się tak, jakby oblano ja najpierw wiadrem zimnej, a następnie bardzo gorącej wody. To co powiedział jej nieznajomy sith uderzyła w nią z siłą rozpędzonego rancora.
– Nie wierzę ci – udało jej się wydusić przez ściśnięte gardło.
– Nie musisz – odparł lekceważąco. – Tak samo jak ja nie musze kłamać. Po co miał bym to robić? Jesteś dla mnie nikim. –
Odwrócił się pogardliwie, demonstracyjnie pokazując SHayley co o niej myśli.
– Jeszcze jedno ci powiem – rzucił na odchodne. – Nie wiem co z tym zrobisz, ale twoi żałośni przyjaciele jedi tu lecą. Nie mam pojęcia gdzie są w tej chwili, ale lepiej módl się, by dolecieli tu jak naj później. Bo jeśli tu przylecą, to nie z tobą w pierwszej kolejności będzie źle, tylko z nimi. A ty będziesz się temu wszystkiemu przyglądać. –
Nim Shayley zdążyła odpowiedzieć, nieznajomy machnął pogardliwie ręką, po czym wyszedł, zostawiając ją sam na sam z przerażającą prawdą, która siłą wsączała się do jej umysłu niczym śmiertelna trucizna.
– Mój ojciec – przebiegło jej przez myśl. – On… –
Zamknęła oczy. Nie chciała wierzyć w to że ma brata. Brata, który w dodatku przeszedł na ciemną stronę, stanął po drugiej stronie barykady, zabijając jej ojca i niszcząc przy okazji to, co chowała w swoim sercu jak najcenniejszy skarb. Nikłe, ulotne niczym pióro Rauka wspomnienie cierpliwej, łagodnej twarzy, kojącego głosu i dotyku… Musiała być naprawdę bardzo mała. Większość swojego życia pamiętała jako mała, siedmioletnia uciekinierka, znaleziona przez pewną grupę rebeliantów, którzy wzięli ja pod swoje skrzydła, do kupi nie była w stanie sama im pomagać. Chronili ją, aż ona nie była w stanie chronić ich.
Zdała sobie nagle sprawę z tego, dla czego tak rozpaczliwie szukała zawsze wsparcia Luke'a Skywalkera. Dla czego to przy nim czuła się najbardziej bezpiecznie, mimo ze oboje nie raz znajdowali się w poważnym niebezpieczeństwie Podświadomie jego imię przypominało jej ojca, chociaż ona tego nie pamiętała. W tej bezczynności zaczęła się zastanawiać, czy ktoś aby specjalnie nie wymazał z jej pamięci tych wspomnień. Wiedziała że są osoby, które potrafią to robić. Sam Luke Skywalker to potrafił, choć nigdy nie widziała jak to robił. Nigdy nie było takiej potrzeby. Wiedziała też o ludziach, którzy posiadają umiejętność wydzierania siłą wspomnień z umysłów drugiej osoby. Czyżby właśnie tak potraktowano ja samą? Ale jeśli tak, to kto to zrobił, skoro jej matka nie miała pojęcia o mocy, a jej ojciec starał się ja chronić? A może właśnie dla tego wymazał jej te wspomnienia, aby nie była zbyt sentymentalna, lecz przez uczucia jakie do niej żywił zrobił to nie dokładnie?
Te ponure rozmyślania Shayley przerwało nagle pojawienie się widmowej postaci, podobnej do ducha. Shayley była tak otępiała tym co usłyszała od swojego porywacza, ze to nagłe pojawienie się wyglądającego jak żywe widma nawet jej nie przestraszyło.
Uniosła tylko głowę i patrzyła na postać młodej kobiety, której wygląd najwidoczniej zachował jakimś cudem swoje właściwości, lecz cała jej postać utkana była jakby z lekkiej mgły.
Była wysoka i szczupła, chociaż nie chuda, a jej związane na karku jasnobrązowe włosy spływały na plecy. W owalnej twarzy, nadającej jej wrażenie pogodnej, ale równocześnie zdecydowanej osoby płonęły znajome, szare oczy. Był w nich rodzaj jakiegoś głębokiego smutku, jakby widziały zbyt wiele. Teraz sprawiały wrażenie, jakby miały kilkaset lat. SHayley nie raz widziała te same oczy u swojego mistrza, ten sam rodzaj smutku i olbrzymiego ciężaru który na nim spoczywał. Nieznajoma odwzajemniała jej spojrzenie, a Shayley pomyślała, ze kimkolwiek nieznajoma była za życia, musiała się często śmiać.
– Gdzieś ją kiedyś widziałam – przemknęło młodej jedi mgliście przez myśl. Jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy to miało miejsce.
– Pewnie mnie już nie pamiętasz – odezwał się w jej umyśle znajomy głos, który musiał należeć do unoszącej się przed nią postaci. – Nic dziwnego. W natłoku spraw nie trudno zapomnieć…
– Gdzie się spotkałyśmy? – Spytała szeptem SHayley. – DO którego miejsca mam wrócić?
– Tak naprawdę to się nie spotkałyśmy – sprostowała nieznajoma. – Ukazałam ci się w wizji. Dawno temu. Chciałam cię ostrzec… Was ostrzec. Ciebie i Luke'a. –
Zbuntowany nadmiarem informacji umysł SHayley niechętnie rejestrował słowa nieznajomej, składając je w całość, aż w końcu ułożył z nich wspomnienie, które w jednej chwili wydało się brudne i zakurzone, w drugiej natomiast zalśniło czysto, a na wierzch świadomości SHayley wypłynęło tylko jedno imię:
– Callista. Ty jesteś Callista…
– Raczej byłam nią kiedyś – odpowiedziała nieznajoma, a Shayley poczuła jak wlewa się w nią jakiś strumień nadziei.
– Byłaś? – Spytała cicho.
– No zobacz czym teraz jestem. – Shayley po raz pierwszy usłyszała jej śmiech. Cichy i niepewny, zaledwie lekko zaprawiony wesołością, lecz był to dźwięk, który podniósł ją na duchu jeszcze bardziej.
– Callisto, w takim razie musisz pomóc komuś innemu a nie mnie – zaczęła pospiesznie. – Podejrzewam… Czuje ze Luke tu leci. Będzie chciał mnie uwolnić. Ten Sith… Mój… No, po prostu ten sith powiedział, ze jeśli Luke tu przyleci, zostanie zabity na moich oczach. –
Callista westchnęła cicho.
– Niby jak mogłabym go ostrzec? – Spytała. – Nie mogę ukryć się w komputerze pokładowym jego wahadłowca. Nie mogę, bo nie mam ciała. Moja osobowość fruwa sobie po galaktyce jak jakiś bez wartościowy strzępek. Jestem jednocześnie wolna i uwieziona.
– TO dla czego zjawiłaś się akurat tutaj? – Spytała Shayley.
– Bo tobie jeszcze jakoś mogę pomóc – odpowiedziała. – Jestem to winna… Mam dług wobec Luke'a. Jak mogłabym inaczej go spłacić jak chroniąc jego padawanke?
– Byłą padawanke – poprawiła Shayley.
– Łapiesz mnie za słowa. – Shayley odniosła wrażenie, ze gdyby Callista była materialna, na pewno poczęstowałaby ją kuksańcem w żebra. – Jesteś mu bliska i koniec tematu.
– NO dobrze. – Shayley ustąpiła. – A nie możesz przeze mnie wysłać mu jakiejś wizji czy coś? Mogłabym jakoś pokazać mu twój obraz…
– I co, myślisz ze to by go powstrzymało przed uratowaniem ciebie? Że stanąłby wtedy przed wyborem, ty albo ja? –
To stwierdzenie, wypowiedziane nieco twardszym tonem rozwiał wszelkie nadzieje Shayley, powstrzymując ją tym samym od snucia dalszego ciągu nie realnego planu.
– Dla czego tak boisz się Luke'a? – Spytała nagle. Rozmowa z Callistą chociaż na chwile odciągnęła jej myśli od straszliwej prawdy o jej rodzinie.
– Nie boję się go – odcięła się Callista. – Po prostu ja i on… No… Przez pewien czas byliśmy kochankami. –
SHayley usiadła gwałtownie, opuszczając bezwładnie ręce po bokach.
– Uratował mnie… To znaczy chciał to zrobić za wszelka cenę. Zrobiła to jedna z jego uczennic. Ale przez to straciłam możliwość posługiwania się mocą. Stałam się nikim i niczym. Opuściłam Luke'a. Musiałam, dla jego własnego dobra. To przeszłość, nie pytaj mnie o nic więcej. Jego też nie. –
Jej głos na nowo stał się miękki:
– Nie chcę by sobie o mnie przypomniał, by usiłował mnie odnaleźć, albo co gorsza zaczął się zastanawiać nad tym, czy zrobił absolutnie wszystko żeby mi pomóc, biorąc na swoje barki w ten sposób kolejny ciężar i kolejną odpowiedzialność, która tak naprawdę nie spoczywa na nim. Teraz ma inne sprawy o które się martwi. Ja nie zamierzam być kolejna. –
Odwróciła się lekko.
– Musze na razie znikać – odezwała się nagle. – Porozmawiamy jeszcze potem. Ty też się nie przejmuj. I tak już masz kłopoty, martwisz się o innych i tak dalej… No… Uważaj na siebie. I nie daj się zabić. –
Powiedziawszy w niezwykle prosty sposób to co miała do powiedzenia zniknęła tak nagle ja się pojawiła, a Shayley znowu została sama, nie mogąc jednak w pełni zastosować się do rady Callisty i nie myśleć o niej. Wręcz przeciwnie. Zaczynała myśleć jeszcze bardziej, zastanawiając się od teraz jak uratować nie tylko siebie, ale i też ja.

EltenLink